- W empik go
Szklany deszcz - ebook
Szklany deszcz - ebook
Szesnastoletnia Susanne postanawia uciec z sierocińca ze swoją przybraną siostrzyczką, Stacy. Nawet nie przypuszcza, że starając się wydostać spod „opieki” apodyktycznej pani Libby, trafi do świata magii i zapierającego dech
w piersiach piękna. W czekającej ją wędrówce, jako dziedziczka królewskiego rodu Sautien, zostanie wystawiona na wiele prób, z których obronną ręką może wyjść jedynie serce nieskalane niegodziwością i pychą. Bowiem tylko istota
doskonale czysta będzie godna stanąć na czele walki o losy krainy przeciw bezwzględnemu wrogowi, gotowemu poświęcić duszę, by zaspokoić żądzę zemsty. Tylko od powodzenia tej misji zależeć będzie, czy Susanne odnajdzie wreszcie swoich ukochanych rodziców…
Kategoria: | Fantasy |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7942-136-7 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Epizod, który staje się początkiem
Leżałam na łące, a delikatne podmuchy wiatru muskały całe moje ciało. Na twarzy czułam ciepłe promienie słoneczne, które niczym zimny ogień lizały powierzchnię mojej skóry. Bawiłam się źdźbłem trawy, leżąc na miękkim kobiercu zieleni. Mój oddech zwolnił, uspokoił się. Biedronki, pszczoły i motyle przewijały się w moim umyśle niczym film. Mimo iż miałam zamknięte oczy, wszystko widziałam i czułam. Zapach kory drzew, ożywczej wody ze strumyka i cudną woń kwiatów. Moich uszu dobiegał kojący szum liści oraz śpiew ptaków. Wszystko to sprawiało, że czułam się jak w raju. To właśnie ta łąka pozwalała mi zapomnieć o szarej codzienności. Całe dnie wyczekiwałam na odpowiedni moment, aby móc się wymknąć do tego cudownego miejsca. Tuż obok leżała moja najukochańsza przyjaciółka i zarazem jedyna towarzyszka w świecie tak pełnym goryczy i zła. Tą osobą była Stacy. Było nam tak dobrze, czułyśmy się tak bezpieczne, gdy nagle usłyszałyśmy, że ktoś nadchodzi. Tym kimś nie mógł być nikt inny jak tylko pani Libby. Gdy ujrzała nasze sylwetki wyciągnięte na ziemi, podniosła głos i zaczęła na nas krzyczeć, opętana szałem, żądzą zemsty, kipiąca złością.
– Susanne! Stacy! Natychmiast do mnie! Co wy sobie wyobrażacie?! Odpoczywacie, gdy trzeba pracować? Brać się do roboty, ale już! Niewychowane niewdzięcznice!!! – wypruła z siebie pani Libby.
Chwytając nas za łokcie z całych sił i szarpiąc, poprowadziła do drzwi sierocińca. Wepchnęła nas do środka tak brutalnie, że Stacy upadła na twarz, boleśnie się raniąc. Pani Libby tylko na nas popatrzyła, a jej oblicze wykrzywił grymas zadowolenia. Jeszcze raz zwyzywała nas, uderzyła, po czym odeszła, nic sobie nie robiąc z tego, co przed chwilą uczyniła.
Moja przyjaciółka próbowała powstrzymać łzy, ale nie mogła. Jej policzki zalśniły słonymi kropelkami. Ogarnął mnie taki niewymowny gniew, iż o mało co nie popełniłabym jakiegoś głupstwa. Od razu przytuliłam Stacy do siebie i głaszcząc ją po główce, próbowałam uspokoić. Przyzwyczaiłyśmy się już w prawdzie do takiego traktowania, ale stopniowo wyczerpywała się moja cierpliwość. Pani Libby zapewniała nam przecież dach nad głową, który nie miał nic a nic wspólnego z prawdziwym domem, lecz przynajmniej nie błąkałyśmy się bez celu po ulicach. Dzięki niej miałyśmy również co jeść, chociaż wiele razy skąpiła nam chleba czy wody, kładła spać na starych, cienkich materacach. Ile razy marzłyśmy do szpiku kości w zimie, gdy mróz bez przeszkód dostawał się do lichej komórki?! Ta kobieta doświadczyła nas okrutnie, nie kochała i traktowała jedynie jako formę zarobku, jak zwierzęta. Mimo wszystko nie ośmielałyśmy się jej przeciwstawić. Niedawno skończyła się przecież druga wojna światowa. Gdzie byśmy się wtedy podziały? Jaki by nas spotkał los?
Nie pamiętam też swoich rodziców. Mam tylko wrażenie, że widzę ich twarze, jakby przez mgłę czasu rysowały się kontury ich oczu, uśmiechy… Zapewne zginęli. Nie czułam do nich żalu czy nienawiści, bo w głębi serca wiedziałam i czułam, że ogromnie mnie kochali. Gdy tylko ich sylwetki docierały do mojej świadomości, tęsknota rozrywała mi duszę. Miałam kilka miesięcy, gdy mnie znaleziono i oddano do sierocińca. Teraz liczyłam sobie już szesnaście lat. Szesnaście lat pozbawionych krztyny dzieciństwa, ciepła czy miłości. Szesnaście lat dorosłości. Jedynym promykiem światła prześwitującym z zamglonych wspomnień była moja pierwsza niania, której imienia nie pamiętam. Tylko ona roztaczała nade mną opiekę, ale zmarła. To ja zajęłam jej miejsce i opiekowałam się młodszymi dziećmi. Właśnie tak poznałam Stacy, bez której poddałabym się w walce ze swoim własnym życiem.
Jak ja się zamyśliłam! Obiecałam sobie nie wracać do cieni przeszłości, no i przecież musiałam brać się do pracy, bo inaczej znów żołądek podchodziłby mi do gardła. Nie chciałam też w żaden sposób znów narażać Stacy na głód. Otarłam więc łzy, wstałam, jeszcze raz przytuliłam przyjaciółkę i popatrzyłam jej prosto w oczy spojrzeniem pełnym współczucia, ciepła i miłości, a ona zapytała:
– Susanne, czy wszystko w porządku?
Oczywiście nic nie było w porządku, lecz wszystko musiało być. Odpowiedziałam więc:
– Tak, Stacy, wszystko w porządku, nie martw się. Jest mi tylko przykro i smutno. A ty? Jak się czujesz? Bardzo cię boli?
– Nie, to tylko zadrapanie. Nie martw się o mnie i uśmiechnij się. Kiedyś wyrwiemy się z tego miejsca. Jestem o tym przekonana!
Gdy skończyła, wtuliła swoją główkę w moje ramiona. Przytuliłam ją jeszcze raz z całych sił i ucałowałam w czółko. Stacy była taka malutka, a tak pełna wiary. A przecież w dziewięcioletnim umyśle musiała dzień w dzień przechodzić prawdziwe katusze! Była również nad wiek dojrzała i przekonana, że uda nam się wydostać z tego więzienia, które rzekomo było naszym „domem”.
– Co to za pogawędki, smarkule?! Już ja wam pokażę! Miałyście sprzątać i zająć się innymi bachorami! – przerwała nam jak grom z jasnego nieba nasza opiekunka.
– Proszę na nas nie krzyczeć… Nic nie zrobiłyśmy i już bierzemy się do pracy… – odpowiedziałam jej.
– No właśnie! Nic nie robicie! Leniuchujecie! Co to wszystko ma znaczyć?! Najpierw wylegujecie się bezczelnie na łące, a teraz nie raczyłyście nawet ruszyć się z miejsca! A ty – zwróciła się do mnie – w tej chwili idź zająć się innymi rozwrzeszczanymi dzieciuchami, bo inaczej zafundujesz swojej podopiecznej kolejny wieczór bez kolacji!
– Tak jest.
– Z kolei ty – zwróciła się do Stacy – zabierz się lepiej za zmywanie i napal w piecu. I dla własnego dobra przestań już ryczeć! Zrozumiano?
– Oczywiście.
Przesłałam mojej „młodszej siostrze” wzrok pełen współczucia i uśmiechnęłam się do niej. Gdy tylko nakarmię inne dzieci, umyje je i położę spać, na pewno pomogę Stacy – jak zawsze. W głowie mi się nie mieści: jak można obarczać tak wątłą istotkę takimi ciężkimi pracami? Czy pani Libby nie dość się już napatrzyła na okropieństwa wojny? Czy nie ukłuł ją w serce żal czy choćby krztyna współczucia? Nie, tej kobiety nie było w stanie wzruszyć absolutnie nic. Była bowiem prawdziwą hedonistką, bezwzględną istotą, której użyczono człowieczeństwa. Nigdy jednak z niego nie korzystała. Nie można bowiem poruszyć lodowatego głazu, zajmującego miejsce serca w ciele kogoś tak okrutnego jak ona.
Trzy godziny później, gdy uporałam się już z zadanymi mi wcześniej obowiązkami – chociaż w żadnym wypadku opieki nad malutkimi aniołkami nie traktowałam jak przymusu, ponieważ bardzo je lubiłam i starałam się jakoś wynagrodzić im brak prawdziwej rodziny – od razu pobiegłam ile sił w nogach do Stacy. Znalazłam ją dopiero w piwnicy – nabierała węgiel. Gdy tylko mnie ujrzała, na jej twarzy błysnął promyczek niewymownej radości. Już, już podbiegała do mnie, gdy nagle zemdlała. W ostatniej chwili udało mi się ją złapać. Oddychała ciężko, płytko, a jej czoło zdobiły krople zimnego potu. Bardzo się przestraszyłam, ale od razu zaczęłam ją cucić. To jednak nic nie dało. Zaniosłam ją więc do naszej komórki, położyłam na podwójnym materacu, aby było jej jak najwygodniej, i jeszcze raz spróbowałam ją oprzytomnić. Tym razem się ocknęła. Jej oczka były takie przygaszone, a głosik taki cichutki. Przemyłam jej usmoloną twarz chłodną gazą, pocałowałam w czółko, dałam jej pić i oczywiście nakazałam bezwzględnie leżeć, zwracając się do niej tymi słowy:
– Stacy, już wszystko dobrze. Musisz teraz jednak koniecznie tu leżeć i odpoczywać. Ja niestety muszę rozpalić w piecu na kolację, ale postaram się jak najszybciej wrócić. Jest mi strasznie wstyd, że musisz przez to wszystko przechodzić i że nie jestem w stanie ci pomóc, kiedy tego najbardziej potrzebujesz.
– Nie mów tak. Bardzo cię kocham i wiem, że to nie twoja wina i że cały czas starasz mi się pomagać. To ja cię przepraszam za wszystkie kłopoty, których ci przysparzam i…
– Ciii… Już dobrze. Nie masz mnie za co przepraszać. Powiedz mi, jak się czujesz? Nie kręci ci się już w głowie? Wytrzymasz, dopóki nie wrócę?
– Tak, już wszystko w porządku. Nie zamartwiaj się tak – odpowiedziała Stacy i przesłała mi słodki uśmiech, a w jej policzkach pojawiły się dołeczki.
– To idę, ale przyślę tu którąś z twoich koleżanek, aby miała na ciebie oko, gdyby coś się stało, i zawołała mnie w razie czego, zgoda?
– Zgoda.
Przesłałam jej ponownie uśmiech i wyszłam. Gdy wróciłam z powrotem do piwnicy, już dłużej nie mogłam powstrzymywać łez. Tak bardzo cierpiałam, patrząc na chorą sytuację panującą w sierocińcu. Właśnie w takich momentach bardzo chciałam się wydostać z własnego umysłu, gdyż głowę rozrywały mi wspomnienia już nie tylko dawnych wydarzeń, ale i tych dzisiejszych, które przelały czarę goryczy. I w tej właśnie chwili podjęłam ostateczną decyzję – decyzję, która na zawsze odmieniła życie moje i Stacy – decyzję o ucieczce. Dalsze moje rozmyślania przerwały odgłosy stóp pani Libby, więc czym prędzej otarłam łzy rąbkiem fartuszka, zabierając się z powrotem do nabierania węgla.
Po kilku minutach dotarłam do kuchni i rozpaliłam w piecu. Miałam teraz chwilkę, żeby zajrzeć do Stacy. Okazało się, że wszystko było w porządku.
– Dziękuję ci – zwróciłam się do Amy, która dzielnie czuwała u boku swojej koleżanki.
– Nie ma sprawy – odpowiedziała dziewczynka i pożegnała się z nami.
– Widzę, że jest już chyba lepiej – zwróciłam się do Stacy, starając się ukryć fakt, iż przed chwilą wylewałam kaskady łez.
– Tak, lepiej – odpowiedziała wesoło, po czym dodała już niespokojniej: – Płakałaś?
– Nie, skarbie. To tylko ten kurz w piwnicy. Jestem na niego uczulona.
Na szczęście to kłamstwo „przeszło”. Stacy była przecież jeszcze dzieckiem, a mój argument nie był widocznie taki zły, choć zapewne u dorosłego tak dobrze by nie zadziałał.
Widząc, że sytuacja wróciła już do normy, wzięłam Stacy za rączkę i udałyśmy się do jadalni – jeżeli jadalnią można nazwać stare stoły nakryte poszarzałymi i spranymi obrusami czy rozlatujące się krzesła – i posadziłam ją na jednym z miejsc, po czym udałam się do kuchni, by przyrządzić kolację. Gdy już kończyłam, moich uszu dobiegł gwar rozmów z sąsiedniego pomieszczenia. Po chwili wynosiłam już dymiącą zupę, chleb, wodę sodową oraz cudem uzyskane jabłka – które były rarytasem dostępnym tylko w lecie – i postawiłam miski z jedzeniem na stole. Dzieci zjadły wszystko dokładnie, a pani Libby była oczywiście na wykwintnej kolacji z jakimś bogatym przedsiębiorcą. Później pozmywałam, umyłam się i poszłam spać. Mimo iż wiedziałam, że Stacy już smacznie śpi i że inne dzieci też leżą już w swoich łóżkach, nie mogłam zasnąć. Przymknęłam powieki i powtórzyłam, jak zawsze przed snem, zdanie, które dawało mi nadzieję, bardzo wątłą, ale tak potężną zarazem:
– Twoja wyobraźnia jest warta więcej, niż sobie wyobrażasz.
Następnego ranka obudziłam się jak zwykle wcześniej od innych i mając chwilkę, zaczęłam znów zanurzać się we wspomnieniach o swojej rodzinie i domu pełnym miłości. Zamykając oczy, przenosiłam się w swój świat, w którym nie było żadnych granic, zakazów ani nakazów. Byłam marzycielką, która w każdej nadarzającej się chwili wizualizowała sobie szczęście. Lecz tym razem moje marzenia miały stać się rzeczywistością…
Nagle poczułam chłód i ciepło zarazem. Zaniepokoiłam się. Otworzyłam od razu oczy i ujrzałam srebrne piórko wlatujące przez okno otwarte podmuchem wiatru. Piórko zatrzymało się obok mnie i nie opadło na ziemię, przecząc wszelkim prawom grawitacji. Miałam wrażenie, że obcuję z jakimś magicznym przedmiotem. Oderwałam jednak od niego wzrok i czym prędzej zamknęłam okno, aby poranny chłód nie zbudził Stacy. Gdy wróciłam, piórko było w tym samym miejscu, na wysokości moich oczu, na wyciągnięcie ręki. Emanowało pięknem i doskonałością w każdym calu. Jego połyskujące krawędzie delikatnie falowały w powietrzu, przesyłając w moją stronę niewidzialne pokłady nadziei. Mimowolnie uśmiechnęłam się, gdyż byłam przekonana, że to cudo nie może być niczym groźnym, i wyciągnęłam rękę w jego kierunku. Właśnie wtedy wylądowało miękko na moich dłoniach. Wpatrywałam się w nie przez dłuższą chwilę. Miałam wrażenie, iż w jego wnętrzu drzemią jakieś magiczne i dobre siły, ponieważ słyszałam jakiś cichutki głosik mówiący w tonie spokoju, chcący mi coś przekazać – ale niestety nic nie rozumiałam. Na dodatek musiałam je odłożyć, ponieważ pani Libby już obudziła cały sierociniec, wołając mnie na dół. Schowałam więc cudowne znalezisko – które wprawdzie przyleciało do mnie samo – pod obluzowaną deskę podłogi znajdującą się obok mojego materaca i ruszyłam zmierzyć się z codziennością. Codziennością, której bieg miał być już jednak zupełnie inny.
Udało mi się wyjątkowo szybko umyć, uczesać i zbiec na dół po schodach. Spojrzałam na zegar: wybiła szósta. W pierwszej chwili myślałam, że źle odczytałam godzinę, lecz wkrótce okazało się, iż był pewien niecierpiący zwłoki powód wczesnej pobudki – sierociniec oczekiwał bardzo ważnych gości. Pani Libby szybko mnie znalazła i rozkazała natychmiast udać się na zakupy, wręczając do ręki małą fortunę. Nigdy w życiu nie trzymałam w dłoniach takiej ilości pieniędzy. Aż zaniemówiłam, widząc taką kwotę. Szybko jednak otrząsnęłam się, spostrzegając, iż oprócz gotówki trzymam również listę zakupów. Pojawiło się na niej tak wiele pozycji, tak wiele luksusowych składników godnych królewskiej uczty, że aż musiałam przetrzeć oczy z wrażenia. Zapewne miałam zrobić zakupy na wykwintny obiad dla „gości”. Zastanawiałam się, kim oni mogą być? Przecież pani Libby nigdy nie jadała w sierocińcu, gdy chodziło o kogoś ważnego, a tym bardziej to nie ona płaciła, bo to ją zapraszano do luksusowych posiadłości. O co mogło zatem chodzić? Kolejnym niepokojącym faktem było to, iż nie powiedziała do mnie ani słowa krytykującego moją postawę czy wygląd! Widać nie miała czasu się tym przejmować, bo słyszałam, jak cała podenerwowana wydawała polecenia innym sierotom. Tak szczerze, to zupełnie mnie nie obchodziło, czemu się tak zachowała. Czym prędzej ubrałam sandały, założyłam kapelusz, wzięłam koszyk i wyszłam. Przez okno pomachała mi Stacy, po czym otworzyła je i radośnie zawołała:
– Dzień dobry, Susanne!
– Dzień dobry, słoneczko! – odpowiedziałam jej.
– Gdzie idziesz? – zapytała mnie.
– Muszę zrobić zakupy, bo będziemy mieć jakichś bardzo ważnych gości na obiedzie. Wrócę za jakieś dwie godziny. A ty? Jak się czujesz? Już lepiej?
– Pewnie, że lepiej! Nie martw się już tak i lepiej idź, żeby znów na ciebie nie nakrzyczała. To do zobaczenia! – powiedziała Stacy i przesłała mi buziaka.
– Wrócę, nim się obejrzysz – odpowiedziałam i przesłałam jej całusa, po czym ruszyłam na plac.
Było jeszcze dość wcześnie, ale niebo było już bezchmurne, a słońce roztaczało miłe ciepło. Uwielbiałam lato, wiec ogromną radość sprawiało mi patrzenie na tętniący życiem świat. Świat pełen kolorów, różnorodny, po prostu piękny. Od czasu do czasu delikatny wietrzyk obmywał moją twarz, wywołując na niej uśmiech. Kiedy byłam w połowie drogi, zaczęły śpiewać ptaki, które uwijały się przy swoim gniazdku na jednym z drzew. Im bardziej oddalałam się od sierocińca, tym więcej cudownych krajobrazów otaczało mnie dookoła. Z jednej strony pola porośnięte zbożami i warzywami, dalej sady, lasy i w końcu mój ulubiony mostek, na którym zawsze na chwilę przystawałam, by podziwiać przecudne nenufary na powierzchni wody i ryby zwinnie poruszające się w swoim żywiole. Uwielbiałam również patrzeć na taflę wodnego świata, falującą delikatnie w promieniach słońca. Gdy już się napatrzyłam, ruszyłam dalej.
Po paru minutach dotarłam wreszcie na miejsce. Plac zapełniał się już powoli kupującymi, a sprzedawcy wykładali towary. Droga zajęła mi około trzydziestu minut, więc było już około wpół do siódmej. Zakupy zrobiłam dość szybko, odwiedzając sklepy, które wcześniej omijałam szerokim łukiem, i czym prędzej ruszyłam w drogę powrotną, bo głód już dawał mi się nieźle we znaki, a w dodatku poranny spacer zaostrzył mi apetyt. Wróciłam do sierocińca biegiem, ponieważ trzeba było jeszcze zająć się przygotowaniami.
Gdy tylko przekroczyłam próg, pani Libby od razu pociągnęła mnie do kuchni, zwymyślała, że tak długo mnie nie było i kazała przyrządzić uroczysty obiad, nakryć do stołu oraz oczywiście zwrócić jej resztę pieniędzy. Wzięłam się więc od razu do pracy. Nie miałam nawet czasu zobaczyć co u Stacy, ale parę razy jej postać mignęła mi przed oczyma, więc miałam nadzieję, że wszystko jest z nią w porządku. Kiedy otworzyłam ogromną książkę kucharską, o mało co się nie popłakałam. Nawet po kilkakrotnym przeczytaniu przepisów nie umiałam przyrządzić choćby jednej potrawy, a czas nieubłaganie gnał naprzód. Na szczęście po kilku próbach udało mi się ugotować apetyczną zupę: krem z soczewicy z wędzonym łososiem, danie główne: racuchy bakłażanowe z chorizo i deser: verrine z serka kawowego z malinami i czekoladą. Kupiłam też kilka bardzo drogich win, które miały być podane do obiadu.
Gdy skończyłam już gotować, pani Libby kazała mi nakryć stół najlepszym obrusem, porcelanową zastawą, srebrnymi sztućcami i kryształowymi kieliszkami. Nie miałam pojęcia, że ta kobieta posiadała aż tak kosztowne rzeczy! Ledwie co położyłam na stole ostatni kieliszek, a pani Libby kazała mi się przebrać w strój służącej i czym prędzej zejść na dół. Oczywiście w praktyce oznaczało to, że musiałam biegiem się przebrać i pędzić do niej na złamanie karku. Zdyszana, stawiłam się przed swoją opiekunką i wtedy zadzwonił dzwonek. Pani Libby tylko kiwnęła głową. Od razu podbiegłam w kierunku drzwi i chwyciwszy mosiężną klamkę, otworzyłam je na oścież.
Przede mną stało dwoje ludzi. Kobieta i mężczyzna. Zapewne byli małżeństwem. Odebrałam od nich kapelusze i zaprosiłam do środka. Nie ulegało wątpliwości, że byli to wyjątkowo zamożni obywatele. Ich ubiór wskazywał na wysoką pozycję społeczną. Na ubiór mężczyzny składały się beżowy garnitur oraz skórzane, eleganckie buty. Na ręce miał złoty zegarek, a w drugiej trzymał cygaro. Kobieta miała na sobie jedwabną, kremową suknię, również jedwabne rękawiczki, brylantowy pierścionek i kolczyki. Ani jedno z nich nie popatrzyło w moim kierunku ani nie powiedziało „dzień dobry”. Gdy tylko ich zobaczyłam, od razu poczułam do nich niechęć, a moje serce owiał chłód. Coś było nie tak. Kiedy odwiesiłam ich nakrycia głowy, zobaczyłam nowo przybyłych z panią Libby.
– Witam państwa serdecznie – powiedziała gospodyni sierocińca.
– Witam – odrzekł mężczyzna.
– Witam – zawtórowała mu kobieta.
Ta krótka wymiana zdań utwierdziła mnie w przekonaniu, że ci „państwo” byli małżeństwem. W jednej chwili zrozumiałam, po co przybyli do sierocińca – aby adoptować jakieś dziecko. Momentalnie pomyślałam o Stacy i gęsia skórka pokryła całe moje ciało. A jeśli to po nią przyszli? Moje dalsze rozmyślania przerwała jednak pani Libby, mówiąc:
– Susanne, wskaż państwu Hammerom drogę do jadalni.
– Proszę tędy – odrzekłam i poprowadziłam ich za sobą.ROZDZIAŁ 2
Ucieczka
W kilka minut później Hammerowie usiedli przy stole. Od razu wycofałam się, by podać obiad. Zabrałam ze sobą trzy porcje zupy i postawiłam je przed każdym. Następnie nalałam wino do kieliszków i bez słowa wróciłam do kuchni. Momentalnie zaczęłam analizować wszystkie fakty. Do sierocińca przybyło bardzo zamożne małżeństwo, które miało bardzo jasny i określony cel. Miałam jednak wątłą nadzieję, iż nie będzie to adopcja dziecka. Czym prędzej nastawiłam więc uszu, by usłyszeć treść rozmowy:
– Jak się pani miewa? – spytał mężczyzna.
– Bardzo dobrze. Dziękuję – odpowiedziała pani Libby.
– Słyszałem – kontynuował pan Hammer – że potrzebuje pani gotówki, nieprawdaż?
– Nie przeczę, sytuacja jest bardzo trudna. Wojna zabrała mi znaczną część dobytku…
Bardzo zdziwiła mnie ta rozmowa, a raczej bardzo wyraźny i od razu obnażony konkret wizyty tych ludzi w „takim” miejscu. Po cóż innego taka elita powojennego świata miałaby się zadawać z obcą dla nich kobietą, jak nie w celu uzyskania czegoś, na czym im tak strasznie zależało, a czego zapewne nie mogli mieć – dziecka? Szybko wysnułam wniosek, że obawy i przeczucia, które nasunęły mi się, kiedy po raz pierwszy ich ujrzałam, potwierdzają się. Ci ludzie to oziębłe istoty stłamszone przez coś, nad czym wydaje im się, iż mają kontrolę – własne ego utopione w świcie czeków, akcji i banków. Po chwili musiałam jednak przerwać swoje rozmyślania, ponieważ goście kończyli już posiłek. Podałam więc drugie danie, dolałam trunku i jeszcze szybciej niż poprzednio wycofałam się do kuchni. Pan Hammer wznowił rozmowę:
– Zatem mniemam, że chce pani zarobić – stwierdził.
– Em… eh… – wybąkała tylko pani Libby.
– Tak też myślałem – odrzekł mężczyzna z szerokim uśmiechem na twarzy i położył na stole bardzo gruby plik pieniędzy, po czym dodał: – To za tę, na którą się umawialiśmy.
Jego żona objęła go w pasie, szepnęła coś do ucha i po chwili, po raz pierwszy od pewnego czasu, odrzekła:
– Usilnie prosimy, aby już dziś Stacy zagościła w naszym domu. – Dokładając drugi plik gotówki dodała: – Odbierzemy ją wieczorem.
– Oczywiście – wykrztusiła pani Libby.
Prawie zemdlałam, gdy padło imię Stacy. Już nie byłam w stanie dłużej tego słuchać. Jak ja w ogóle mogłam tak bezczynnie stać? Chcieli zabrać Stacy, moją Stacy! Muszę coś zrobić! Ale co?! Trzeba uciekać z tego przeklętego miejsca i to natychmiast. Boże, co ja mam robić?!
– Susanne, zabierz talerze i podaj deser – powiedziała pani Libby z nutą groźby w głosie.
Jej polecenie dotarło do mojego otępiałego umysłu z opóźnieniem. W chwilę później zabrałam jednak talerze, podałam deser i słaniając się, skierowałam się w stronę kuchni. Kątem oka zauważyłam, jak „zapłata” za tak cudowną i delikatną dziewczynkę wypełnia teraz kieszenie tej chciwej i wypaczonej kobiety-potwora. Jak ona mogła sprzedać dziecko?! Kto dał jej do tego prawo?! Chciałam ich wszystkich razem zwymyślać i wepchnąć im te ich zielone papierki do gardła. Krew burzyła się w całym moim ciele na myśl, iż takie monstra otrzymały władzę, którą potrafiły tylko krzywdzić i zadawać niewyobrażalne cierpienia. Ułudną władzę zamieniali w krwawe łzy realności. Wiedziałam jednak, że opór nic tutaj nie pomoże. Trzeba było uciekać. I to natychmiast. Miałam teraz tylko jeden cel – znaleźć Stacy. Wiedziałam, że inne dzieci będą bezpieczne, bo są chore. Tylko ja i Stacy byłyśmy w pełni zdrowe – wynędzniałe, ale zdrowe. A Hammerowie szukali tylko zdrowej dziewczynki – jeszcze tyle udało mi się usłyszeć.
W jednej chwili pognałam na górę. Chwyciłam tylko Stacy za rękę, porwałam w biegu dwa koce i zabrałam moje piórko ze sobą, po czym bez ani jednego słowa wyjaśnienia opuściłam z moją „siostrzyczką” sierociniec tajemnym przejściem. Dopiero gdy byłyśmy już daleko, w głębi lasu, wytłumaczyłam jej zaistniałą sytuację. Jej twarzyczka zastygła w wyrazie przerażania. Nie była w stanie wydusić nic ze swojego gardełka. Utuliłam ją więc bardzo mocno i trzymałam w ramionach dopóty, dopóki potoki łez z jej oczu nie ustały. Dopiero wtedy odważyłam się spojrzeć na jej spuchniętą buźkę. Tak niewyobrażalne i niepojęte dla kogokolwiek z dorosłych emocje i uczucia skrzywdzenia dotkliwie odbijały się na jej twarzy. Wysłałam jej pełne miłości spojrzenie i wykrztusiłam:
– Stacy, dasz radę, skarbie. Pomogę ci i nigdy nie zostawię bez opieki – i ponownie otuliłam jej główkę ramionami.
Po chwili usnęła w moich objęciach, a ja poczułam w kieszeni fartuszka poruszające się delikatnie piórko, które zachowywało się tak, jakby chciało mi coś powiedzieć… Wyjęłam je więc ostrożnie, a ono w mgnieniu oka zawisło w powietrzu na wysokości mojego wzroku. Bardzo dobrze zdawałam sobie sprawę, że to nie było zwykłe piórko, lecz magiczna rzecz, a może nawet jakieś stworzenie? Bardzo skrupulatnie, ale zarazem bardzo szybko przeanalizowałam jego zachowanie, ponieważ wydawało mi się ono być bardzo zagadkowe. Doszłam jednak jedynie do wniosku, że tym razem moje znalezisko nie jest barwy srebrzystej, lecz mieni się wszystkimi kolorami tęczy. Może moje zmysły tylko tyle potrafiły zarejestrować? Bardzo intrygujące… A co z tym tajemniczym głosem, o istnieniu którego byłam wręcz przekonana? W jaki sposób coś pozaziemskiego dostało się w ręce kogoś tak przeciętnego jak ja? Postanowiłam zrobić coś zupełnie niedorzecznego, co jednak pozwoliłoby mi przestać zadręczać się faktem, o co w tym wszystkim chodzi, i zapytałam piórko niemalże szeptem, aby nie zbudzić Stacy:
– Kim jesteś? Co chcesz mi powiedzieć?
Nie było odpowiedzi, ale piórko podleciało ku śpiącej Stacy i po chwili wypisało w powietrzu następujące słowa:
Venit summa dies et ineluctabile fatum
et
Bonum faciendo neminem timeas.
Gdy tylko skończyło pisać, natychmiast z powrotem wleciało do mojej kieszeni, a słowa przez nie wygrawerowane w powietrzu rozmyły się wraz z pierwszym podmuchem wiatru. Uczyłam się łaciny i doskonale zrozumiałam znaczenie słów, które piórko chciało mi zapewne przekazać. Ale jakie było ich przesłanie? Co mogłoby oznaczać stwierdzenie: „Nadchodzi ostatni dzień i nieuniknione przeznaczenie” czy „Czyniąc dobro, nie lękaj się nikogo”? Czyżbym wplątała się w jakieś zgubne w skutkach działania? Na pewno nie, byłam o tym przekonana. Ucieczka z sierocińca na pewno nie była czynem godnym podziwu, ale gdyby nie decyzja o ucieczce, w ogóle nie było jutra, żadnej przyszłości okolonej choćby wątłą wstęgą nadziei… I te słowa… „Czyniąc dobro, nie lękaj się nikogo” – czyżby chodziło o pomoc Stacy w ucieczce? O spokój i bezpieczeństwo, bez lęku o konsekwencje mojego postępku? Bardzo możliwe, a jednak tak bardzo surrealistyczne. Przecież magia nie istnieje, a przynajmniej nie istniała kiedyś, ponieważ teraz zaczynałam głęboko wierzyć w to, że nadnaturalne siły jednak naprawdę istnieją i mają rację bytu… Rano wydawało mi się, że to piórko to po prostu piękna kreacja natury, magiczny przedmiot, lecz magiczny w przenośni, ale teraz… Lodowaty pot oblał moją twarz, a każdy nerw w mojej głowie napiął się do granic możliwości. Przed chwilą obcowałam z czymś tak potężnym, zapewne jakąś starą magią, i tak pięknym, że nie mogłam w to po prostu uwierzyć. Przestraszyło mnie słowo „przeznaczenie” – czyżbym miała jakąś misję do spełnienia? Nie, to nie możliwe… Susanne, uspokój się… A to co? Jaka piękna muzyka, taka delikatna, perfekcyjna, kojąca zmysły… Jak bardzo chce mi się spać… Muszę zamknąć powieki…
I Susanne usnęła. Przeszła za dużo jak na jeden dzień. Zapewne śniła o magicznym piórku u boku swej przyjaciółki, nie mając jednak pojęcia o tym, co właśnie zaczęło budzić się do życia. Misja od dawna wpisana w jej los właśnie się rozpoczęła…
*
Po kilku godzinach Stacy obudziła się, a jej wzrok padł na śpiącą przyjaciółkę. Nie chciała jej budzić, lecz mrok zaczął już powoli oplatać horyzont. Powietrze przeszył przenikliwy chłód, ptaki nerwowo przecinały przydymione refleksy promieni słońca łapczywie pochłanianych przez pogłębiającą się ciemność, drzewa poczęły wygrywać melodię znużenia i zbliżającej się grozy, a ich liście szeleściły w koronach, poruszane przez rozmaite żyjątka szukające kryjówki. Stacy była bardzo mała, ale doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że nadchodzi nawałnica, której jeszcze nigdy w życiu nie widziała. Musiała więc obudzić swoją starszą „siostrę”:
– Susanne, obudź się, wstawaj – powiedziała jej do ucha i lekko potrząsnęła przyjaciółkę za ramię.
– O co chodzi? – odparła bardzo sennie Susanne.
– Musimy czym prędzej znaleźć jakieś schronienie, bo nadchodzi straszna burza.
– Masz rację – odrzekła już zupełnie przytomnie Susanne. – Znam jedno miejsce, w którym możemy się schronić. Koniecznie muszę ci też coś pokazać i powiedzieć, ale dopiero gdy już tam dotrzemy.
Susanne chwyciła dłoń Stacy i pobiegły do kryjówki, którą okazała się jaskinia. Była bardzo mała, lecz zapewniała znakomitą ochronę przed wiatrem, chłodem i deszczem – mimo iż jej wnętrze wiało grozą, ludziom nic w niej nie groziło. Zaledwie wbiegły do wnętrza, a na zewnątrz rozpętało się prawdziwe piekło. Drzewa zginały się wpół, smagane wichrem, powietrze cięły setki tysięcy kropel deszczu o niewyobrażalnej szybkości i wielkości. Przyjaciółki przesunęły się w głąb jaskini, gdzie Susanne przytuliła Stacy do siebie. Po chwili zapytała:
– Stacy. Pamiętasz, że miałam ci powiedzieć coś bardzo ważnego?
– Tak – odarła cichutko Stacy.
– Chcę ci to powiedzieć właśnie teraz, ale najpierw przybliż się do mnie, żeby nie było ci zimno. Zabrałam dwa koce z sierocińca, więc możemy się nimi okryć.
Susanne otuliła zmarznięte już ciałko przyjaciółki i przytuliwszy ją do siebie, zaczęła opowiadać:
– Niedawno znalazłam coś bardzo ciekawego i tajemniczego. Tak naprawdę, to coś przyleciało do mnie samo.
– O czym mówisz? – spytała zaintrygowana dziewczynka.
– Mówię o tym – odrzekła Susanne i bardzo delikatnie wyjęła piórko z kieszeni fartuszka.
Tym razem miało kolor złocistej poświaty przeplatanej brzoskwiniowym aksamitem blasku, lśniącym nawet w półmroku jaskini. Obie wpatrywały się w nie pełne zaciekawienia i wręcz chłonęły jego barwy. W kilka chwil ogrzały się, poczuły bezpiecznie i wymieniły znaczące spojrzenia. Rozumiały się w tej chwili bez słów, które miały być jednak za chwilę użyte przez Susanne. Głucha cisza została przerwana głosem dziewczyny:
– To moja przyjaciółka, „młodsza siostra”. Stacy – rzekła Susanne do piórka.
– Witam was serdecznie – odpowiedziało im niemalże natychmiast, a raczej wypowiedział te słowa niewidzialny głos wydobywający się ewidentnie z jego wnętrza.
– Czy powiesz nam, kim jesteś? – kontynuowała Susanne.
– Teraz mogę to uczynić…
Niespodziewanie z wnętrza piórka wydobyły się tysiące języczków błękitnego ognia oplatanych nićmi złotego śniegu. Nieziemska jasność wypełniła całe wnętrze jaskini. Z turkusowego wnętrza bardzo powoli wydobywał się obłoczek, iskrzących się jeszcze intensywniej niż poświata kryształków. Bardzo szybko jednak uformowała się z nich krystaliczna kula otoczona dwoma cudnymi, uskrzydlonymi stworzonkami. W kilka chwil urosła i znikła, a przed oczami Susanne i Stacy ukazała się bardzo przyjaźnie wyglądająca postać. Z wyglądu bardzo przypominała elfa. Podszedł on do dziewczynek i rzekł:
– Nazywam się… Emesto. Tylko tyle mogę wam o sobie powiedzieć. Nie jestem elfem, chociaż wiem, że przypominam go wam z wyglądu. Susanne, przybywam z twojej ojczyzny. Każdy w tej krainie jest ogarnięty strasznym bólem i tęsknotą za tobą. Twoi rodzice codziennie przeżywają prawdziwe męki, nie wiedząc, co się z tobą dzieje. Czy w ogóle żyjesz. Bez ciebie nasza ojczyzna niedługo zniknie na zawsze… Zapewne nie masz pojęcia o czym mówię, ale wkrótce wszystko stanie się klarowne i zrozumiałe, tylko…
– Zaraz, chwileczkę. O czym ty mówisz? Ja nie jestem na pewno z żadnej innej krainy. Całe swoje życie spędziłam w Dartmouth. Nie jestem nikim ważnym. Musiałeś mnie z kimś pomylić…
– Nie, nie Susanne. Jesteś Panią w tym królestwie, które ogromnie cię teraz potrzebuje. Wyjaśnię ci wszystko w drodze.
– W drodze dokąd? Przecież ja nigdzie się nie wybieram. Poza tym nigdy nie zostawię Stacy, żeby udać się do jakiejś krainy, o której w ogóle nie mam pojęcia i…
– Spokojnie. Stacy musi się tam udać wraz z tobą. Bez niej nie mogłabyś podołać zadaniu wpisanemu już w twoje przeznaczenie. A teraz proszę cię, i ciebie Stacy, chwyćcie bardzo mocno moją dłoń, ponieważ tylko teraz możemy udać się do miejsca, gdzie wyjaśnię wam wszystko bardzo dokładnie.
– A te łacińskie inskrypcje? Co to ma w ogóle znaczyć? Czego ty od nas chcesz?
– O czym ty mówisz? – spytała zdezorientowana Stacy.
– Nie mogę wam teraz powiedzieć nic więcej i proszę was o to, abyście i wy nie mówiły nic więcej. Naprawdę, nie mamy czasu…
– Co takiego? Nie, ja nigdzie nie…
– Susanne, zaufaj mu…
Żadna z nich nie zdążyła już nic więcej powiedzieć i wszystko znikło im sprzed oczu. Poczuły wokół siebie wirującą przestrzeń. Jedna z wróżek przysiadła na ramieniu Susanne, a druga na ramieniu Stacy. Wyszeptały im do ucha swoje imiona. Pierwsza przedstawiła się jako Soledad, a druga jako Paz. Obie zanuciły kołysankę do ich uszu i każda z dziewczynek usnęła, otulona niewymownie piękną melodią…ROZDZIAŁ 3
Taflowy Pomost
Ani Susanne, ani Stacy nie zdawały sobie sprawy, jak długo spały. Ocknęły się dopiero po kilku godzinach w bardzo dziwnym, lecz zarazem przepięknym miejscu. Pod ich stopami rozpościerała się kryształowa tafla, falująca niczym woda w strumyku. Z zaciekawieniem dotknęły skrzącej się powierzchni. W dotyku była aksamitnie miękka. Można było zanurzyć w niej opuszki palców. Zaciekawione, wstały i uczyniły kilka kroków. Ich stopy bezszelestnie zagłębiły się nieznacznie w mięciutkiej toni. I wtedy Stacy uniosła głowę, a jej wzrok spoczął na sklepieniu, bynajmniej nie przypominającym nieba, na które tyle razy spoglądała ze swoją przyjaciółką. Owszem, było koloru niebieskiego, lecz przecinały je migocące gwiazdki koloru turkusowego.
– Susanne – powiedziała zachwycona tym widokiem Stacy – spójrz do góry.
Susanne podniosła swój wzrok i zdołała tylko westchnąć. Po chwili odzyskała mowę i odpowiedziała:
– Przepięknie tu.
– Zgadza się – zawtórowała jej przyjaciółka.
– Jak myślisz, czy to nie jest właśnie TO miejsce, o którym mówił Emesto?
– Jestem tego najzupełniej pewna. Ale nigdzie go nie ma. Ciekawe, gdzie się podział…
– Nie mam pojęcia. Nie rozumiem, dlaczego akurat tutaj…
– Dlaczego akurat tutaj się znalazłyśmy? Nie pamiętasz? – spytała zdziwiona Stacy. – Emesto miał nam właśnie tutaj wszystko wyjaśnić…
– Pamiętam, Stacy, doskonale to pamiętam, lecz nurtuje mnie zupełnie inna kwestia, a mianowicie, dlaczego nie mógł nam wszystkiego wyjaśnić w Dartmouth? Wydaje mi się, że to miejsce ma stanowić rodzaj odizolowanej od reszty świata, a może i wszechświata, krainy. Jeśli to miejsce można nazwać krainą, bo nie widzę tu ani jednego źdźbła trawy czy chociażby najmniejszego żyjątka. Emesto wplątał nas w bardzo niebezpieczną podróż, którą sam nazywa misją, a od której mają zależeć losy tej nieznanej mi krainy. Czuję się taka podekscytowana i jednocześnie ogarnia mnie ciemność, lęk i zagubienie. Dlaczego to właśnie na mnie padło ratowanie tego kraju, o którym nie mam zielonego pojęcia? Nie wiem nawet, gdzie się teraz znajdujemy. Wszystko wydaje mi się być tutaj przesycone tajemnymi i bardzo potężnymi siłami. Jeszcze wplątałam w to wszystko ciebie, tak mi głupio i…
– Susanne, co ty mówisz? W nic mnie nie wplątałaś. Ja wierzę w to, co powiedział Emesto. Wierzę, że to wszystko było już od dawna zapisane w naszym przeznaczeniu. Nie bój się tego, ani tym bardziej nie obwiniaj za coś, na co i tak nie miałaś wpływu. Uważam, że musimy podjąć się tego zadania, i jestem gotowa ci pomóc. Tyle lat to ty się mną opiekowałaś, wspierałaś, więc ja też chce ci pomóc. Zobaczysz, że wszystko się dobrze ułoży…
– Stacy, mój ty aniołku. Zawsze potrafisz odpędzić targające mną wątpliwości i masz rację. Podejmę się tego zadania. Spróbuję wraz z tobą wypełnić przeznaczenie.
Stacy nic nie odpowiedziała, ale jej twarz ozdobił najpiękniejszy uśmiech, jaki Susanne kiedykolwiek w życiu widziała. Jej młodsza siostrzyczka rzuciła się jej w ramiona, a Susanne uroniła dokładnie jedną łzę spod każdej powieki i utuliła swoją najwierniejszą towarzyszkę. I wtedy ukazał się Emesto – dokładnie taki sam, jak go wcześniej widziały, z jednym tylko wyjątkiem. Jego oczy były barwy ametystu, a ich powierzchnia zdawała się być pokryta cudnymi, migocącymi drobinkami.
– Widzę, że już się obudziłyście – powiedział uprzejmie.
– Tak, już się przebudziłyśmy. Ale dlaczego tak długo spowijał nas sen? – spytała Susanne.
Soledad i Paz musiały was uśpić na czas naszej podróży, ponieważ w przeciwnym razie mogłybyście nigdy się nie obudzić. Przejście, a raczej portal, którym się tutaj dostaliśmy, nie jest tak groźny dla ludzi, Sautienczyków, którzy również są jak ludzie, czy też dla innych stworzeń. Musiałyście jednak zostać poddane temu procesowi, aby wasze organizmy przyzwyczaiły się do tego typu podróży. Kolejny przystanek to będzie już niewyobrażalnie niebezpieczny punkt naszej wędrówki, która właśnie tam nabierze prawdziwego sensu, lecz najpierw będziemy musieli jeszcze na chwilę powrócić na Ziemię, gdzie „oni” nas już nie wytropią. Wasze wróżki musiały więc to zrobić dla waszego bezpieczeństwa.
– Rozumiem – odparła Susanne. – Ale dlaczego jesteś przygnębiony, Emesto? Czy coś poszło nie tak, jak zamierzałeś? Czy chodzi o tę zagadkową misję?
– Tak, moje drogie. Czas, jako piąty Żywioł panujący w galaktyce, przyspiesza niemiłosiernie godzinę zagłady Sautien. Dowiedziałem się, że „oni” prawie przerwali jedną z ostatnich linii obrony Sautien.
– Wytłumaczysz nam teraz, o co chodzi w tej misji? Kim są ci „oni”? O jakie Sautien chodzi? W ogóle, gdzie my się znajdujemy? – wtrąciła niespodziewanie Stacy.
– Tak, słoneczko, już wam tłumaczę – odpowiedział elf. – Usiądźcie na „woni tchu”, czyli na „podłodze”, i posłuchajcie.
Dziewczynki posłusznie usiadły i zamieniły się w słuch. Emesto zaczął:
– Znajdujemy się na Taflowym Pomoście, który łączy Sautien z wszystkimi innymi światami. Nie znajduje się on oczywiście na Ziemi. Wyobraźcie sobie, że jest to pewne bezpieczne miejsce w kosmosie. Teraz opowiem wam o Sautien. Dawno, dawno temu, kiedy Sautien było najpotężniejszą krainą macierzystą Ziemi ze wszystkich krain wszechświata i zaświatów, panował najsprawiedliwszy władca, jakiego kiedykolwiek mogłyby wyśnić jakiekolwiek istoty. Nazywał się Inigo, a jego żoną była Estrella – królowa o sercu kochającym tak mocno i rozsądnie, że potrafiła wybaczać tym, którzy tak naprawdę żałowali w swoich sercach. Może się wam to wydawać bardzo dziwne, aczkolwiek tak właśnie było. Wracając do rzeczy – to ty jesteś ich córką. Susanne Sautien, następczyni tronu królestwa Sautien. Córka króla Inigo i królowej Estrelli. – Właśnie w tym momencie opowieści elf oddał Susanne pokłon aż do samej powierzchni woni tchu i po chwili kontynuował: – Pani…
– Emesto, zwracaj się do mnie po prostu Susanne, tak jak ja zwracam się do ciebie po imieniu. Nigdy nie czułam się od nikogo wyższa czy lepsza i zapewniam cię, że nigdy tak nie będzie. Niech wyrazem mojego szacunku i zaufania do ciebie będzie zwracanie się do ciebie po imieniu, tak jakbyśmy byli starymi, dobrymi przyjaciółmi. Mam nadzieję, iż wybaczysz mi chwilowe zwątpienie w prawdziwość twoich słów. Przepraszam, że ci przerwałam. Kontynuuj proszę…
– Niech tak będzie, Susanne – i tu Emesto uśmiechnął się.
– Tak dużo lepiej – odparła Susanne i na jej twarzy również pojawił się uśmiech. Otuliła Stacy ramieniem i obie ponownie skupiły się na opowieści ich nowego przyjaciela, która okazała się być teraz o wiele bardziej interesująca.
– Tak więc – kontynuował elf – jesteś ich córką. Ogromna radość zapanowała w Sautien, gdy się urodziłaś. To właśnie mnie wyznaczono na twojego opiekuna, obrońcę i nauczyciela. Doszło jednak bardzo szybko do wojny. Wielu zbuntowanych poddanych, którzy musieli opuścić Sautien, postanowiło się zemścić. To właśnie ich określamy mianem „oni”. Zazdrość i żądza zemsty przemieniły ich w bezwzględnych barbarzyńców, żyjących w międzyświecie Pustki. Pustka była, jest i będzie Pustką. Krainą, a raczej miejscem stworzonym dla takich jak ci – zdrajców. Lecz „oni” są kimś o wiele gorszym. Są bezduszni. Posłuchajcie mnie uważnie. Mówiąc, że są bezduszni, mówię poważnie, a nie metaforycznie. Sprzedając, a raczej oddając swoje dusze Pustce, mogliby się wyrwać z niej i móc z jej pomocą zniszczyć Sautien. Król i królowa byli władcami Pustki. Była ona więzieniem dla poddanych, którzy nie przestrzegali prawa. Stanowiła ona nawet niekiedy ostateczne miejsce ich pobytu. Każdy, kto popełnił przestępstwo, musiał odbyć karę w Pustce. Długą w zależności od rodzaju przewinienia. Każdy, kto się tam znalazł, zwykle bardzo szybko pojmował, co uczynił, i mógł od razu powrócić do Sautien. Lecz kilkoro z nich postanowiło się zemścić. Inigo i Estrella wiedzieli, że jedynym i najgroźniejszym sposobem wydostania się z tego więzienia było oddanie mu po wieki wieków swej duszy, lecz konsekwencje jakie to za sobą niosło, byłyby niewyobrażalne: Pustka wyciąga dusze tylko z tych, którzy znają i wypowiedzą okrutne słowa z Księgi Przedstworzenia znajdującej się w Pustce. Napawa ona niewyobrażalnym lękiem każdego, kto się tam znajdzie. Tylko ktoś przeżarty złem i szałem dokonania odwetu za coś, co ktoś mu uczynił, byłby w stanie dotknąć tej księgi. Stacy, wszystko w porządku?
– Tak, tak – odpowiedziała dziewczynka. – Po prostu nie jestem w stanie wyobrazić sobie tego miejsca ani tego, w kogo zamienili się ci ludzie po oddaniu czegoś tak drogiego sercu każdego człowieka… Czy naprawdę zemsta była warta takiego postępku?
– Nie. Nie była warta, moja kochana – odrzekł Emesto. – Tym bardziej, że gdy jakikolwiek z Sautienczyków oddaje swą duszę Pustce, staje się śmiertelnikiem. Bo każdy z Sautienczyków jest nieśmiertelny. Spokojnie – dodał Emesto – Stacy nie umrze, ponieważ każdy, kto przekracza bramy Sautien, zyskuje wieczne życie, lecz każdy może opuścić tą krainę – nawet bezpowrotnie. Potraktujcie Sautien jako świat o wiele piękniejszy od tego, w którym do tej pory żyłyście. Ziemia była bowiem tylko odbiciem cudów, jakie istnieją w Sautien. Ale kontynuując moją opowieść: „oni”, pozbawieni dusz, stali się śmiertelnymi potworami. Pustka zobowiązała się im pomagać do czasu ich śmierci, by później wchłonąć ich do odmętów przypominających najstraszniejsze miejsca tortur.
– Zatem wiedząc, na co się piszą, byli gotowi poświęcić najpiękniejsze i najcudowniejsze dary: dar życia w wiecznej szczęśliwości i dar posiadania duszy? Dla czegoś takiego jak zemsta? – zapytała zszokowana Susanne.
– Niestety tak – odparł Emesto – Teraz już możecie sobie wyobrazić, jak groźnym i okrutnym przeciwnikiem są „oni”. I tylko wy dwie możecie zniszczyć tą armię wynaturzonych…
– Ale w jaki sposób? – zapytała Stacy.
– Żyłyście odpowiednio dziewięć i piętnaście lat na Ziemi i…
– Emesto, ja mam szesnaście lat…
– Wiem, Susanne, ale miałaś dokładnie roczek, gdy uosobiona Pustka zaatakowała po raz pierwszy i twoi rodzice musieli wysłać cię do innej krainy macierzystej Sautien. Tych krain jest tak wiele, iż ryzykowali, że już nigdy cię nie zobaczą, lecz to było jedyne wyjście. Zapewne zastanawiasz się, czemu nie wysłano też innych Sautienczyków, czemu twoi rodzice sami nie uciekli…
– Ale przecież mówiłeś, że każdy może opuszczać Sautien… i wracać. Nic z tego nie rozumiem…
– Tak, Susanne, ale wówczas każdy dotarłby do innej krainy, samotny, jako śmiertelnik, pozbawiony mocy, jakie posiadał w Sautien, otoczony grozą. Nigdy sam nie mógłby powrócić do Sautien. Ale do czego by wrócił, nawet gdyby mógł? Pustka dawno by już pochłonęła tą krainę, a oni umarliby w tych swoich światach ze świadomością, że ich dusze nigdy już nie powrócą do Sautien… Decyzja o wysłaniu cię do innej krainy była tak niewyobrażalną męką dla twoich rodziców, że o mały włos „oni” nie dowiedzieli się o tych zamiarach. Twoja matka i ojciec dobrze wiedzieli, że mogą cię już nigdy nie odnaleźć, że możesz przeżywać niewyobrażalne cierpienia, odrzucenie, czuć starach, samotność, lęk. Ale tylko tak mogłabyś przeżyć.
– Przecież nic się w tym wszystkim nie zgadza…
– Wszystko się zgadza, ponieważ wszystko przeczy. Spróbuję ująć to jak najprościej, ale uprzedzam, że będziesz musiała uwierzyć, gdyż rozum wszystkiemu zaprzeczy.
– Mów, proszę – odparła Susanne.
– Jesteś córką władców Sautien. Jedyną istotą, która przez to, co przeżyła na Ziemi, posiadła siłę umożliwiająca unicestwienie Pustki dowodzonej przez sama wiesz kogo. Wówczas możliwym stałoby się unicestwienie na zawsze Księgi Przedstworzenia i Pustka nigdy nie mogłaby się stać ponownie narzędziem zagłady w rękach buntowników. I najważniejsze: każdy może opuszczać Sautien, ale tylko jedna jedyna osoba z królewskiego rodu może je opuścić, by zdobyć tę moc, o której mówię, i zawładnąć Pustką. Twoi rodzice podejrzewali, że trafisz do okrutnej krainy, i zdawali sobie sprawę z tego, jakie okropności tam przeżyjesz. Tylko dziecko z królewskiego rodu może posiąść taką moc i gdy ta moc osiągnie swoja potęgę, miałem cię znaleźć i sprowadzić do Sautien. I tak też się stało.
– Rozumiem już o wiele więcej niż na początku, chociaż nadal większość pozostaje dla mnie wielką niewiadomą. Powiedz mi, proszę, o jaką moc chodzi?
– Odpowiedz mi tylko, droga Susanne, czy wybaczysz swoim rodzicom?
– Oczywiście, że tak. Bardzo ich kocham, zawsze tęskniłam, ale przez cały czas czułam, że darzą mnie ogromną miłością, niezależnie od tego czy żyją, czy umarli.
– Bardzo się cieszę, że tak mówisz – wyszeptał Emesto bardzo wzruszony. Zapewne teraz już wiesz, o jaką moc chodzi…
– Nie wiem, nie mam pojęcia…
– Wsłuchaj się w swoje serce, ono powie ci, czym jest najpotężniejsze i niezniszczalne…
– Uczucie – wydyszała Susanne – ale uczucie miłości do kogoś, kto nigdy nie był przy tobie w chwilach, gdy tego najbardziej potrzebowałeś…
– Tak. Istniało przecież ryzyko, że znienawidzisz panią Libby, a ta nienawiść zatruje twoje serce i na zawsze przekreślisz losy wszechświata, gdyż Ziemia nie mogłaby istnieć bez Sautien. Żadna kraina nie mogłaby istnieć bez każdej innej, ponieważ każdą łączy wszystko. Ty, Susanne, owszem, nie przepadałaś za panią Libby, ale to nie sprawiło, iż byłaś w stosunku do innych tyranem. Obdarzyłaś każdego człowieka na swojej drodze litością. A tą pierwszą osóbką była właśnie Stacy i dlatego to tylko dzięki niej możesz stanąć do bitwy wszechczasów.
Susanne i Stacy zaniemówiły. Soledad i Paz, które cały czas były obecne przy rozmowie, w dalszym ciągu milczały, lecz położyły swoje malutkie dłonie na ramionach dziewczynek. Do każdej z nich dotarło, jaki ogromny ciężar spoczywa na ich barkach, jaką ogromną misję mają do spełnienia.
– Zapewne domyślacie się, że Taflowy Pomost to ostatnia linia obrony przed Pustką. Tylko tutaj „oni” nie mogą usłyszeć naszej rozmowy. Nie mają pojęcia, że dysponujemy tak potężną bronią jak czysta i nietknięta miłość – przerwał ciszę Emesto.
– Nigdy nie dowiedzą się, jak słabi są wobec więzi, która łączy mnie ze Stacy, moją rodzinną, moimi rodakami, a nawet z panią Libby – odparła Susanne.
– Ode mnie też niczego się nie dowiedzą – dodała cichutko Stacy.
– Wiemy, kochanie – odparł Emesto w imieniu swoim i wróżek.
Susanne przytuliła Stacy i nie musiała nic więcej mówić. Zapytała jednak swojego przyjaciela:
– Kiedy ruszamy?
– Jak najszybciej, lecz musimy jeszcze raz wrócić na Ziemię. Teraz mogę wam wskazać miejsce, gdzie tylko ty, Susanne, będziesz mogła wejść razem ze Stacy i zabrać potężną broń, która stanie się niezniszczalną w twoich rękach.
– Ruszajmy więc jak najprędzej – odpowiedziała stanowczo Susanne.
– Jeszcze jedna rzecz – wtrącił Emesto – pamiętajcie, że nie możecie nic mówić o naszej misji na Ziemi.
– Nie martw się, pamiętamy – odpowiedziały dziewczynki.
I ruszyli. Susanne doskonale zdawała sobie sprawę, że to od niej zależą losy nie tylko Sautien, ale i każdej żywej istoty we wszechświecie. Czuła tak przygniatającą odpowiedzialność, iż nikt inny nie byłby w stanie jej udźwignąć. To wiara w powodzenie tej misji, Stacy u jej boku i opiekun duchowy, gotów oddać za nią swoje życie, dodawali jej siły. Po chwili Soledad – będąca wróżką Susanne – odezwała się:
– Teraz znów zanucę ci kołysankę – i po chwili dodała – i mimo swoich rozmiarów też jestem gotowa oddać za ciebie swoje życie.
– Dziękuję ci z całego serca – odparła Susanne – dodałaś właśnie swoje oddanie i poświecenie do arsenału mojej broni.
– Ja też, ja też – wtrąciła Paz – i uśmiechnęła się razem ze Stacy.
– Też chcesz się poświęcić?
Przytaknęła. Susanne utuliła Stacy, a wróżki zanuciły kołysankę.
– Zanim usnę, mam jeszcze jedno pytanie, Emesto – wypowiedziała sennie Susanne. – Czy powiesz mi kiedyś, dlaczego twoje oczy zmieniają kolor?
– W swoim czasie, Susanne…W swoim czasie…
I wszystko zawirowało. Powieki Susanne stały się ciężkie. Ogarnął ją błogi sen…