- promocja
- W empik go
Szkodniki - ebook
Szkodniki - ebook
„Kto ma Puszczę Białowieską, ten ma władzę” – tak mówią ludzie, którzy spierają się o to, do kogo należy ten najstarszy las: do leśników czy przyrody? Entomolog, potomkini królewskich strażników puszczy, biolożka, mieszkanka podlaskiej wsi, pogromca kłusowników, poeta, leśnik, konstruktor meblościanki Puszcza, minister Jan Szyszko – wszyscy deklarowali troskę o drzewa.
To książka o walce na opowieści: o pierwotnej puszczy, lesie sadzonym ręką człowieka, lesie naturalnym, lesie bezpowrotnie przekształconym, lesie świerkowym, lesie grabiejącym, lesie pełnym życia i lesie, który umiera.
Dorota Borodaj spotykała się z osobami zaangażowanymi w spór i chodziła z nimi po puszczy. Punktem wyjścia książki Szkodniki są wydarzenia z 2017 roku, gdy przez sześć miesięcy trwały blokady ciężkiego sprzętu, którym wycinano i wywożono z puszczy świerki zaatakowane przez kornika drukarza. Jedna strona sporu widziała w nich gnijący, marnujący się surowiec. Druga – naturalny element cyklu życia lasu, gdzie nawet śmierć ma głęboki sens.
Od 2021 roku między drzewami, o które wtedy walczono, wędrują i umierają ludzie. Na leśne tryby znowu wjechały maszyny.
W puszczy ponownie zaczęła się walka.
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 9788366778610 |
Rozmiar pliku: | 687 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Profesor Tomasz Wesołowski – zoolog, profesor nauk
biologicznych, ornitolog, przez ponad czterdzieści lat związany
z badaniami nad ekosystemem Puszczy Białowieskiej, zwolennik
i rzecznik objęcia jej w całości parkiem narodowym
Puszcza Białowieska, ten cud przyrody powstały na skutek działalności człowieka, umiera na naszych oczach. To nie jest prawda, że przyroda sama da sobie radę. W Puszczy Białowieskiej nie ma naturalnych drzewostanów.
Profesor Janusz Sowa – wykładowca w Katedrze Użytkowania Lasu
i Techniki Leśnej na Wydziale Leśnym Uniwersytetu Rolniczego
im. H. Kołłątaja w Krakowie, absolwent tej uczelni (pracę magisterską
napisał o piłach spalinowych, a karierę naukową poświęcił
użytkowaniu lasu i zależnościom między pozyskiwaniem drewna
a bezpieczeństwem pracujących przy wycinkach)
Osiemnaście gigabajtów. Tyle pamięci zajmuje Puszcza Białowieska, zbudowana w uniwersum Minecrafta, popularnej gry komputerowej opartej na tworzeniu cyfrowego świata. Zaprojektowana przez agencję marketingową Ogilvy Poland makieta odwzorowuje polską część puszczy w skali jeden do jednego. Do odtworzenia jej charakterystycznych siedlisk, w tym zbudowania siedmiu milionów kanciastych drzew, użyto cyfrowych bloków o powierzchni jednego metra sześciennego. Projekt, zrealizowany pro bono dla Greenpeace Polska, miał pomóc w zbieraniu podpisów pod petycją z żądaniem wstrzymania wycinki w Puszczy Białowieskiej. Do zwiedzania wirtualnego lasu zachęcał zwiastun zamieszczony na portalu YouTube.
„Puszcza Białowieska. Jedyny ocalały naturalny las nizinny w Europie” – czytała Krystyna Czubówna, a kamera sunęła przez cyfrowe olsy, łęgi i bory. „Rosnące tu drzewa osiągają niespotykane na żadnym innym serwerze rozmiary. Życie tutaj toczy się w rytmie nieubłaganych wschodów i zachodów kwadratowego słońca i nie mniej kwadratowego księżyca. To magiczne miejsce składa się z ponad pięćdziesięciu miliardów sześciennych bloków, odwzorowujących główne rodzaje drzewostanów, strumyki, rzeki, bagna, stawy oraz polany”.
Zwiastun kończył się słowami: „Miejsca, które w niej odwiedzisz, istnieją naprawdę. I naprawdę potrzebują twojej pomocy. Nie pozwól, aby cyfrowa Puszcza Białowieska stała się jej jedyną wersją”.
Lipcowej nocy przyśniło się babce Dmitrukowej, że za płotem ląduje samolot. Długo kreślił koła nad Wygonem, wreszcie usiadł na trawie przed domem po sąsiedzie.
Ludzie mówili, że ten dom stał już ze sto lat. W czasie ostatniej wojny, kiedy Niemcy palili chałupę za chałupą, mieszkał w nim gajowy. Dobrze żył z Niemcami, więc zanim ruszyli po wioskach z ogniem, ostrzegli go. Gajowy rozłożył dom na deski i ukrył w lesie. Po wojnie sklecił go z powrotem, tyle że mniejszy. Resztę drewna zrzucił w ogrodzie na późniejszą robotę. Nie wiadomo, dlaczego nigdy się do niej nie zabrał. Deski długo leżały odłogiem. Ludzie ze wsi brali je na opał, jedną po drugiej, aż żadna się nie ostała.
Może myśleli, że lepiej takim deskom skończyć w swoim ogniu niż w obcym.
Kiedy babka Dmitrukowa śniła swój sen, był 2003 rok, a dom po sąsiedzie od trzydziestu lat stał bez żywej duszy, bo kto mu nie umarł, ten wyjechał. Przytulony do bitej drogi, ze spadzistym dachem jak za duża czapka, długim gankiem i oknami patrzącymi na dziczejący ogród, czekał.
Tamtego ranka babka Dmitrukowa powiedziała do swoich: – Idzie nowe.DRZEWA
Małgorzata Klemens wypisała dziewięć miejsc, w których mogliby z Piotrem zamieszkać. Najważniejsze, żeby był las. Oboje czuli się zmęczeni Łodzią, ludźmi i tempem życia, od którego łapali zadyszkę.
Punkt pierwszy na kartce: Puszcza Białowieska. Patrzyli na mapę i jechali tam, gdzie było najgęściej od drzew, zjeżdżali z głównych dróg, we wsiach chodzili od chałupy do chałupy i pytali o gospodarstwo na sprzedaż. Dotarli prawie pod słupek graniczny, dalej rozciągała się już Białoruś. Przy drodze zobaczyli dom, zastukali – nikogo. Poszli więc do sąsiadów. Otworzyła im babka Dmitrukowa.
Potem były znaki. Pierwszy: sąsiadka miała numer telefonu właściciela. Drugi: właściciel kończył budowę własnego domu, zabrakło mu pieniędzy i pomyślał, że trzeba wreszcie sprzedać starą chałupę w lesie. Nawet nie zdążył wystawić ogłoszenia, kiedy zadzwonili. Trzeci: chciał za nią tyle pieniędzy, ile Małgorzata i Piotr mieli.
W pozostałe osiem miejsc z listy już nie pojechali.
– Nic nie wiedzieliśmy o życiu na wsi czy w lesie – mówi Małgorzata osiemnaście lat po tym, jak znaleźli z Piotrem dom na Wygonie.
Siedzimy w letniej kuchni, którą Piotr zbudował w ogrodzie. Nad kuchnią dorobił antresolę, rozciągnęli moskitierę – śpią tam od pierwszych do ostatnich ciepłych nocy w roku.
– My tu przyjechaliśmy głupi, ale szczęśliwi.
Cieszyło ich wszystko, co dawał im Wygon. Wychodek na dworze? Otwórz drzwi na oścież i ciesz się widokiem łąki. Pustka, nie licząc garści sąsiadów? Po to wyjechali, żeby być dalej od ludzi, a i tą garstką można się cieszyć bardziej niż całym miastem.
W 2009 roku urodziła się im córka. W ogrodzie siali warzywa i święty spokój.
Oswajali las i rozumieli go coraz lepiej. Niektóre drzewa rozpoznawali jak starych znajomych: to wysokie, to poskręcane, tamto prawie położyła wichura. Tak samo z ptakami, których głosy zaczęli rozróżniać: dzięcioł, trznadel, pustułka. Czego nie wiedzieli, sprawdzali w książkach albo pytali ludzi. Wzięli kozę (łaziła za nimi przy nodze jak pies, sama wracała z łąki), kupili konia, kury. Kiedy brakowało im pieniędzy, Piotr wyjeżdżał za granicę.
– Nie potrzebowaliśmy wiele od życia. Chcieliśmy tylko tego, żeby nic się nie zmieniało.
„LAS LUDZIOM, A NIE PSEUDOEKOLOGOM”
Szary nissan patrol wyjechał z dziedzińca Zakładu Badania Ssaków Polskiej Akademii Nauk w Białowieży i ruszył w stronę głównej szosy, łączącej Białowieżę z Hajnówką. Zostawił w tyle gęstniejący w parku pałacowym tłum i minął kilka drogowych blokad, szykowanych na przybycie specjalnego gościa. Na nissana nikt nie zwracał uwagi – auto, na które czekano, miało przyjechać od strony Hajnówki.
Za kierownicą siedział doktor habilitowany Włodzimierz Jędrzejewski, biolog, zastępca dyrektora zakładu badania ssaków. Towarzyszył mu Jerzy Gutowski, entomolog, doktor habilitowany nauk leśnych, pracownik Instytutu Badawczego Leśnictwa specjalizujący się w ochronie przyrody i roli martwego drewna w ekosystemach leśnych. W trakcie jazdy przyglądali się uważnie rozlokowaniu blokad. Wiedzieli, że nie ma szans na powrót tą samą drogą. Za Hajnówką ruszyli trasą na Siemiatycze, po jakimś czasie zatrzymali auto na poboczu i w skupieniu obserwowali nadjeżdżające z naprzeciwka samochody.
I manifestanci, i przyczajeni na poboczu drogi naukowcy czekali na Antoniego Tokarczuka, mianowanego pięć miesięcy wcześniej na stanowisko ministra ochrony środowiska, zasobów naturalnych i leśnictwa (niespełna miesiąc po jego nominacji nazwę resortu zmieniono na Ministerstwo Środowiska). Tekę przejął po profesorze Janie Szyszce.
Kiedy Jędrzejewski i Gutowski dostrzegli samochód z warszawską rejestracją, zgodnie z umową zamachali do kierowcy, który zatrzymał auto i minister wraz z sekretarką przesiedli się do nissana. W drogę powrotną ruszyli przez las. Jędrzejewski znał tu każdą trybę (tryba – lub tryb, gdyż można się spotkać z obiema formami – to droga leśna). Przemierzył puszczę w trakcie swoich badań nad rysiami i wilkami. Dzięki temu wiedział, jak bezpiecznie ominąć główną trasę Białowieża – Hajnówka. Z szosy zjechali na wysokości Kleszczeli i ruszyli w stronę Wygonu. Minęli wieś Topiło, przemknęli mostkiem nad rzeczką Leśną i kierując się na wschód, dotarli do Tryby Olemburskiej. Dalej jak po sznurku Drogą Sinicką do Tryby Jagiellońskiej. Spomiędzy drzew wyjechali na wysokości Podolan, części Białowieży dwa kilometry od centrum. Niebudzący podejrzeń samochód na lokalnych rejestracjach przejechał spokojnie uliczką Mostową, wskoczył na białowieską ulicę Aleksandra Waszkiewicza, minął cerkiew Świętego Mikołaja i dotarł do celu.
Naukowcy potraktowali przejazd przez las jako okazję do pokazania gościowi z Warszawy tego, o co toczy się walka: naturalnej, dzikiej puszczy. Nie chcieli, by wycofał się z obietnic, z którymi przyjechał.
Gdy dojechali do Białowieży, tłum przed siedzibą Białowieskiego Parku Narodowego był jeszcze większy. Nad głowami ludzie trzymali transparenty: „Unijni judasze, precz!”, „Nie zabierajcie żywicielki”, „Las ludziom, a nie pseudoekologom”, „Białowieski Park Narodowy – ale po naszych trupach”. W rękach – kosze z jajkami. Wśród manifestantów migały znane w Białowieży twarze uczniów tutejszego technikum leśnego.
Gdyby minister Tokarczuk próbował wjechać główną drogą od strony Hajnówki, zablokowano by mu przejazd, podobnie byłoby, gdyby wybrał nieco dłuższą trasę przez Budy, Teremiski i Pogorzelce. Dzięki Jędrzejewskiemu i Gutowskiemu dotarł do celu bez przeszkód.
Protest w Białowieży zorganizowali lokalni leśnicy. Wśród mieszkańców krążyły ulotki rozsyłane przez Nadleśnictwo Hajnówka:
„Do mieszkańców Ziemi Hajnowskiej. Poszerzenie BPN oznacza:
ograniczenie dostępu do miejscowego surowca drzewnego i drewna opałowego,
wzrost bezrobocia w wyniku upadku małych i średnich zakładów drzewnych,
ograniczenie dochodów ze zbieractwa runa leśnego,
mały i bardzo wątpliwy wzrost dochodów z turystyki i w odległym czasie,
spadek atrakcyjności naszych terenów do inwestowania i tworzenia nowych miejsc pracy,
ograniczenie wolności mieszkańców poprzez zakazy poruszania się po parku,
utratę perspektyw rozwojowych Ziemi Hajnowskiej,
postępujące ubóstwo naszej ziemi”.
Ulotka informowała również o tym, że grupą, która najbardziej skorzysta na rozszerzeniu ochrony, będą naukowcy, ponieważ prowadzenie badań na terenie parku narodowego – w przeciwieństwie do zbierania jagód, grzybów i pozyskiwania drewna na opał – będzie możliwe.
Gdy naukowcy jechali z ministrem przez puszczę, między demonstrantów weszło kilku chłopaków. Jednym z nich był Adam Bohdan, aktywista z Białegostoku. Towarzyszył mu Marcin Korniluk, lider organizacji Pracownia na rzecz Wszystkich Istot. Zauważyli w tłumie drugą, nieco większą grupę ekologów, którzy – podobnie jak mieszkańcy – mieli swoje transparenty i choć Bohdan im to odradził, rozwinęli je.
Zaraz otoczyła ich grupka lokalnych manifestantów.
– Narkaman, bo treścitsa – szeptali w białoruskiej gwarze. – Narkoman, bo się trzęsie.
Ktoś rzucił, że można by wrzucić tych ekologów do stawu, ktoś inny chwycił za transparenty, z których w ciągu paru minut zostały strzępy.
Tłum zaczął skandować, kiedy minister w końcu stanął przed Ośrodkiem Edukacji Przyrodniczej Białowieskiego Parku Narodowego i oświadczył: – Cała Puszcza Białowieska będzie włączona do Białowieskiego Parku Narodowego!
Pierwsze jajo z plaskiem rozbiło się na klapie marynarki Tokarczuka.
„Ludzie przyjechali, bo boją się o swoje dalsze życie w tym lesie – donosił następnego dnia „Głos Białowieży” w artykule Co się wydarzyło 14 marca 2000 roku. – Boją się zamknięcia lasu = braku dostępu do grzybów, jagód i co najważniejsze, do drewna do przerobu i na opał”. Według gazety w manifestacji wzięło udział około tysiąca osób „z Białowieży, Czyż, Czeremchy, Narewki, Dubicz Cerkiewnych, Hajnówki i innych miejscowości powiatu Hajnówka”, a tłum „nieznacznie poturbował młodych ekologów z Wrocławia, którzy przybyli zamanifestować swoje poparcie dla powiększenia parku”.
„NIGDY NIE ZATRZYMALIŚMY TĘTNA PUSZCZY”
Torfowy bochen wygląda jak zarumieniony chleb. Doktor Marcelina Zimny, biolożka z Białowieskiej Stacji Geobotanicznej Uniwersytetu Warszawskiego, kroi go stalową linką na kromki o grubości pół centymetra. Z pierwszej z brzegu skibki pobiera szczyptę torfu i wstrzykuje go do probówki. Następnie dodaje odpowiednie kwasy (dziesięcioprocentowy kwas solny, kwas octowy lodowaty, mieszankę bezwodnika kwasu octowego ze stężonym kwasem siarkowym). Roztwór gotuje krótko w łaźni wodnej, neutralizuje wodorotlenkiem potasu i zalewa gliceryną. Z tak przygotowanego materiału nabiera kroplę i upuszcza ją na szklaną płytkę.
Oglądane przez mikroskop ziarna pyłku przypominają rozsypane koraliki. Alnus – koślawa gwiazdka uwięziona w mydlanej bańce. Pinus – talerz z dwoma szerokimi skrzydłami. Quercus jak ziarno kawy. Betula – pierścionek z trzema oczkami. Olsza, sosna, dąb, brzoza. Na około trzystu milimetrach kwadratowych szkiełka laboratoryjnego wyrasta las doktor Marceliny.
Torf powstaje ze szczątków obumarłych, nie do końca rozłożonych roślin. Osadzają się i kumulują przez setki, tysiące lat w obfitującym w wilgoć środowisku. Wyciąga się go z ziemi specjalnym świdrem zakończonym półmetrową puszką. To z niej wysuwają się torfowe bochenki. Pobiera się je z coraz głębszych warstw aż do momentu, gdy świder trafi na skałę. Fragmenty pochodzące z jednego odwiertu to profil, a tworzące go warstwy osadu są tym starsze, z im większej głębokości zostały pobrane. Żeby określić wiek każdej z nich, próbki poddaje się datowaniu radiowęglowemu. Może być tak, że pierwszy centymetr osadu reprezentuje stulecie, a kolejny tylko rok. Wszystko zależy od tego, jak gromadził się materiał. W profilu, który bada Marcelina Zimny, każda skibka odpowiada mniej więcej siedmioletniemu okresowi.
Ziarno pyłku jedynie wydaje się kruche i delikatne, w rzeczywistości ma grubą, mocną ściankę wypełnioną substancją białkową, dzięki której może przetrwać w torfie tysiące lat. Ta kapsułka czasu to najważniejszy składnik leśnego archiwum.
Biolożka pochyla się nad mikroskopem i przesuwa wzrokiem po płytce, jakby orała pole: góra – dół, góra – dół. Ziarenko po ziarenku oznacza kolejne gatunki: świerk, dąb szypułkowy, lipa, znów lipa, koniczyna, żyto... Każdy gatunek wpisuje w tabelkę, a pyłkowy Excel zlicza wszystkie ziarna. Marcelina Zimny przerywa dopiero wtedy, gdy ziaren pyłków samych tylko drzew jest w tabeli tysiąc. Oprócz nich znajdują się tam również ziarna pyłku roślin ziemnych, szczątki glonów, grzybów i zwierząt.
– W ten sposób postępuję z każdą kolejną próbką: przygotowuję preparat i liczę w nim ziarna pyłku. Program, do którego wprowadzam nazwy oznaczonych gatunków, porządkuje dane, tworząc diagramy pyłkowe. Dzięki nim mogę prześledzić, jak w poszczególnych wiekach zmieniała się roślinność w Puszczy Białowieskiej – tłumaczy i rozkłada kolorowe plansze.
Diagramy przypominają zapis fal elektromagnetycznych. Wznoszące się i opadające linie to mniej lub więcej pyłku danej rośliny na osi czasu. Z tego leśnego EEG można odczytać całą historię roślinności puszczy.
– Tutaj na przykład mamy zsumowane wskaźniki antropogeniczne, czyli pyłek tych roślin, które wskazują na obecność człowieka, ułożone na osi czasu. Wiemy, kiedy było nas w lesie sporo, kiedy nieco pustoszał, kiedy nasza obecność zmieniła go najmocniej i jak się później odradzał – tłumaczy naukowczyni. – To opowieść o tym, w jaki sposób oddziaływaliśmy na las.
Próbki, które bada doktor Zimny, zostały pobrane w 2007 roku z ośmiu stanowisk na terenie Białowieskiego Parku Narodowego i w 2012 roku z jednego torfowiska poza parkiem.
– W tamtych latach realizowano tu projekt „Przyrodnicza historia Puszczy Białowieskiej w świetle badań paleoekologicznych” pod kierownictwem profesor Małgorzaty Latałowej. Brałam udział w tych badaniach. Chcieliśmy przyjrzeć się temu, jak zmieniała się puszcza i jak do tych zmian przyczynił się człowiek oraz przekształcający się klimat. Materiał, który pobraliśmy wtedy do badań, do dziś służy pracom naukowym – mówi Marcelina Zimny.
Profile pozyskane z większości stanowisk zlokalizowanych w parku oszacowano na około cztery tysiące lat, ale wynik analiz otrzymany ze stanowiska poza parkiem wywołał w zespole szczególne poruszenie – wydatowano go na dwanaście tysięcy lat. Cały profil z tego stanowiska miał ponad pięć metrów długości. Między pierwszą a ostatnią warstwą torfu zapisała się historia Puszczy Białowieskiej niemal od pierwszego drzewa. I od pierwszego w niej człowieka.
Puszcza Białowieska to pozostałość po prapuszczy porastającej kontynent europejski po wycofaniu się lodowca. Pierwszej pisemnej wzmianki doczekała się w XV wieku. Jan Długosz w Rocznikach, czyli kronikach sławnego Królestwa Polskiego opisał ośmiodniowe polowanie Władysława Jagiełły w 1409 roku w miejscowości Białowież. W Europie Zachodniej znaczną część lasów przekształcono w uprawy i osady, a te, które pozostały, cięto na potęgę. Na terenie Wielkiego Księstwa Litewskiego trwał jednak zwarty kompleks. W ciągu kolejnych stuleci jedne puszcze wycinano, inne dzielono na mniejsze jednostki lub łączono ze sobą. To, co dziś nazywamy Puszczą Białowieską to zdecydowana większość historycznej puszczy o tej samej nazwie wzbogaconej o fragmenty dawnych puszcz Bielskiej i Szereszewskiej oraz Puszczę Świsłocką.
Dwanaście tysięcy lat temu teren dzisiejszej puszczy był arktyczną tundrą. Lodowiec, co prawda, nie sięgał aż tutaj, ale jego zimny oddech już tak. Ze zmarzniętej ziemi sterczały krzewiaste brzozy i bylice. Na początku holocenu stepowy wiatr roznosił coraz liczniejsze pyłki sosny, jednego z pierwszych gatunków, które wkroczyły na ten obszar. Rozprzestrzeniały się także brzozy, wierzby i osiki, potem wiązy, leszczyny, lipy drobnolistne i jesiony. Drzewa rosły coraz wyżej i gęściej dzięki wzrostowi temperatury niczym przednia straż rozpościerającej się tu stopniowo puszczy. Dziewięć tysięcy lat temu szumiały w niej już liście dębów. W tym czasie w miejsca mniej żyzne zaczęła się wycofywać sosna, która ponownie zaznaczy się wyraźniej na diagramie pyłkowym dopiero kilka tysięcy lat później.
Cztery tysiące lat temu rozprzestrzeniły się graby, wymieszały się z dębami i stworzyły znany dziś krajobraz grądowy.
Pierwsze ślady ludzkich stóp pojawiły się tutaj 2500–1800 lat przed naszą erą. Razem z człowiekiem szło przez puszczę bydło, co da się stwierdzić dzięki obecności pyłku babki lancetowatej. Ta niewysoka roślina jest dowodem rzeczowym na ludzką działalność – rosła wszędzie tam, gdzie choćby na chwilę skrawek lasu stawał się pastwiskiem lub łąką.
W starożytnej puszczy szumiały głównie dęby i graby, a także lipy, leszczyny, olsze, jesiony i sosny. Między I a V wiekiem naszej ery człowiek siał w puszczy żyto i inne rośliny uprawne. W próbkach palinologicznych z tego okresu odkryto coś, co przez długie wieki będzie stanowić ślad po czynieniu sobie ziemi poddaną: mikrowęgielki – to pamiątka po wypalaniu fragmentów lasu pod pastwiska. Ich obecność zwiastuje z kolei, że za chwilę pojawi się pyłek wrzosu, ponieważ ta roślina zabliźniała pożarzyska.
Początek średniowiecza i okres wędrówek ludów przyniósł puszczy odpoczynek od człowieka, który trwał do XIII wieku. Przemieszczające się plemiona germańskie nie zagrzewały tutaj miejsca, rozrastały się graby i dęby. To, że człowiek nie zniknął wówczas z puszczy, potwierdzają pojedyncze ziarna pyłku roślin uprawnych, babki lancetowatej i mikrowęgielki, jednak było ich na tyle mało, że ślady po nich bez trudu goiły się w leśnej tkance. Na diagramie wygląda to jak głęboka studnia, do której na kilka wieków wpadliśmy: wykres obecności pyłków zbóż i innych roślin wskazujących na działalność człowieka pikuje w dół.
Między XIV a XVI wiekiem pyłkowa opowieść o puszczy na chwilę się urywa. Na diagramie ten brak przedstawiony jest szarą, biegnącą przez trzy wieki linią.
Naukowcy nie mają pewności, dlaczego w tym czasie materiał w torfie przestał się odkładać. O tym, co wówczas działo się w puszczy, donoszą źródła pisane i archeologiczne. Dziedziczona przez książąt litewskich puszcza po zawarciu unii polsko-litewskiej w 1385 roku pozostawała aż do rozbiorów w granicach Wielkiego Księstwa Litewskiego. Zerkały na nią oczy kolejnych władców, a gdy spoczywały na niej dłużej, ogłaszano polowanie. Na kolejne cztery wieki stała się monarszym łowiskiem i spiżarnią, przynajmniej w teorii. W praktyce polowania odbywały się tu stosunkowo rzadko i bywało, że żaden władca nie zapuszczał się do tego lasu przez całe dziesięciolecia.
Z brzegów, szczególnie od północy i południa, stopniowo nadgryzali puszczę ludzie osiedlający się na polecenie rządzących. Wiele osad powstawało jednak na „surowym korzeniu”, czyli tam, gdzie miejsce pod chałupę i obejście trzeba było sobie samemu wyrąbać pomiędzy drzewami. Dopiero krążący po puszczy namiestnicy spisywali je i włączali do wykazów. Miejscowa ludność (nie chłopi, lecz przedstawiciele szlachty i Cerkwi) mogła użytkować las na konkretnych zasadach nazywanych wchodami. Określenie to odnosiło się zarówno do miejsca, w którym poddani mogli korzystać z puszczy, jak i do konkretnego sposobu jej eksploatacji. Były więc wchody do łąk, sianożętne, bartne (pozwalające na wybranie miodu z barci – specjalnie wydrążonych w tym celu dziupli), zezwalające na połów ryb i kopanie stawów, budowę schronień na zimę dla zwierząt, wyrąb, zbieranie grzybów i jagód, a także dopuszczające łowy z wyłączeniem jelenia i żubra, które mogły trafiać tylko na monarszy stół. Zarządzaniem puszczą (na które składało się między innymi tępienie kłusownictwa, pilnowanie wchodów, ściąganie podatków czy organizacja monarszych polowań) zajmowała się lokalna administracja: podłowczowie, leśniczowie, podleśniczowie, dziesiętnicy, myśliwcy, wreszcie osocznicy, czyli zwolnieni z pańszczyzny chłopi oraz wywodzący się ze szlachty strażnicy i strzelcy.
Pod koniec XVI wieku, gdy rozdzielono majątki królewskie i publiczne, Puszcza Białowieska weszła w skład dóbr stołowych, przeznaczonych na utrzymanie dworu. To stało się jej najważniejszą polisą ubezpieczeniową. Ochrona ta nie miała wiele wspólnego ze współcześnie rozumianą troską o przyrodę, ale przyroda na niej zyskała.
Od XVII wieku widoczny na diagramach pyłek wrzosu i mikrowęgielki wskazują na obecność ognia. Z jego pomocą tworzono polany pod pastwiska dla bydła, bartnicy używali go do podkurzania leśnych pszczół, był niezbędny przy produkcji smoły, wypale węgla drzewnego oraz potażu, wytapianiu żelaza. Wykorzystywano do tego dęby i graby, dlatego na diagramie pyłkowym ich ilość spada w tym okresie. Puszcza karmiła nie tylko ludzi, ale również ich wojny. Pożogi powstania kozackiego, wojny polsko-moskiewskiej i potopu szwedzkiego niosły ze sobą chaos: szerzyło się kłusownictwo, po lasach tułali się uzbrojeni bandyci i niedobitki kolejnych armii, wiele osad opustoszało.
XVIII wiek przyniósł pierwsze osady tworzone nie na obrzeżach, jak wsie, w których mieszkali osocznicy, a w środku puszczy. Były to wioski budnickie, do których sprowadzano rzemieślników leśnych zatrudnianych w smolarniach i potażarniach (nazywano ich mazurami, choć pochodzili najprawdopodobniej z terenów dzisiejszego Mazowsza). Wyraźnie zmniejsza się w tym czasie udział pyłku lipy, z której łyka pleciono łapcie i kosze, a z węgla po jej spaleniu wytwarzano proch strzelniczy. Miejscami zasiewano żyto, grykę, konopie.
– Okres między XVI a XVIII wiekiem był najbardziej destrukcyjny w historii tutejszej przyrody – mówi doktor Zimny i przesuwa palec wskazujący o kolejny wiek do przodu na diagramie.
Po trzecim rozbiorze Rzeczypospolitej Puszcza Białowieska przeszła pod władanie carów. Pierwsze lata pod rosyjską koroną były dla niej okrutne. Caryca Katarzyna i jej syn Paweł I rozdzielali dobra między swoich faworytów, którzy korzystali z nich bez umiaru (ofiarą ich hojności padła znajdująca się na północnym wschodzie puszczy Straż Kraśniczańska, wycięta w pień w ostatnich latach XVIII wieku). Historia nie oszczędzała tych lasów: wojna Rosji z Napoleonem, powstanie listopadowe, komercyjna wycinka sosen w połowie XIX wieku, chaos, kłusownictwo. Ulga nadeszła wraz z Aleksandrem II. Już Aleksander I próbował chronić Puszczę Białowieską przed wycinką, ale dopiero jego syn przywrócił w niej tę formę opieki, którą można porównać do czasów sprzed zaborów. Opieki, która miała przede wszystkim służyć ochronie zwierzyny łownej.
Jego miłość do tutejszej przyrody również wyrażała się w pokocie: pierwsze carskie polowanie w tym miejscu, w 1860 roku, skończyło się ubiciem blisko setki zwierząt. Samych żubrów padło prawie trzydzieści – dziesięć ustrzelił car. Kolejni władcy Rosji widzieli w puszczy spełnienie łowieckich fantazji. Roślinożerną zwierzynę, najważniejszy cel ich polowań, dokarmiali i chronili przed wilkami, które truli i wybijali rękoma miejscowych chłopów. Żaden drapieżnik nie mógł sięgać po carskie trofea. Jelenie, sarny i żubry hodowano niemal jak w ogromnej zagrodzie, sprowadzano tu również rogate zwierzęta z innych zakątków Europy. Parzystokopytne jednak zgryzały pędy drzew liściastych, nie dając im szansy na wzrost. Tam, gdzie młode dęby, lipy i klony przegrywały z ich zębami, korzystał na tym inny gatunek. Ziarno jego pyłku przypomina nieco aparat gębowy muchy albo twarz przybysza z obcej planety. Picea abies. Świerk pospolity.
Jeszcze cztery tysiące lat temu było go na tych terenach jak na lekarstwo. Zadomowione od dawna dęby i graby nie dawały mu szans w wyścigu po słońce. Być może tak by zostało, gdyby nie człowiek. Wypalał fragmenty lasu pod wypas lub uprawę zbóż, a gdy przenosił się w inne miejsce, na prześwietloną część wchodził świerk. Zimą przez kilka miesięcy w puszczy zalegały grube warstwy śniegu, który topniał powoli, pozwalając ziemi zgromadzić wodę na zapas. Tego potrzebowały świerkowe korzenie – rozległe, ale osadzone bardzo płytko, niezdolne sięgać po najgłębiej zmagazynowane pokłady.
Około X wieku do Puszczy Białowieskiej dotarł znad Atlantyku cieplejszy oddech średniowiecznej anomalii klimatycznej. Świerk sobie poradził, rósł tam, gdzie wysychało wcześniej za mokre, a teraz niemal idealne dla niego podłoże olsów. Kiedy pod koniec XVIII wieku car ograniczył eksploatację puszczy, ten gatunek był już zadomowiony. Zwierzęta roślinożerne gardziły jego kłującymi pędami i wybierały soczyste gałęzie młodych dębów i lip.
W pierwszej połowie XX wieku żywiczny zapach świerkowych szyszek znał od dziecka każdy mieszkaniec puszczy.
– Bardzo ostrożnie zakładamy, że tam, gdzie widzimy na diagramie nagłe spadki obecności świerka, mogły zdarzać się gradacje kornika – tłumaczy Marcelina Zimny. – Szczególnie gdy klimat się ocieplał, a niedobór wód gruntowych i susze osłabiały te drzewa. Ostatnia gradacja kornika nie była więc niczym nowym, chociaż rzeczywiście jej skala wydawała się potężna – dodaje i stuka paznokciem w ostatnie stulecie. – Gdy patrzę na te wykresy, czuję spokój. Wiem, że to, co widzę za oknem, to pewien etap. Słyszę: „Świerk umiera, puszcza grabieje!”, a przecież ten grab był tutaj już wcześniej. On nie naciera. On wypełnia lukę po świerku. To naturalna dynamika lasu w świetle zmian klimatycznych. Diagramy opowiadają, jak zmieniała się puszcza i że ta zmiana jest w niej najpewniejszą, najbardziej stałą rzeczą.
W marcu 2016 roku w Senacie RP odbyła się konferencja naukowa zatytułowana „Puszcza Białowieska: mity, fakty i przyszłość”. Otworzył ją wykład „Historia Puszczy Białowieskiej zapisana w torfach” profesora Kazimierza Tobolskiego, nieżyjącego już biologa i paleobotanika związanego z Uniwersytetem imienia Adama Mickiewicza w Poznaniu oraz Wyższą Szkołą Kultury Społecznej i Medialnej w Toruniu, a także członka Zespołu Wspierania Radia Maryja. Gospodarzem wydarzenia był minister Jan Szyszko.
– Puszcza Białowieska jest rejonem o najlepiej udokumentowanej historii użytkowania przez człowieka (...) – powiedział minister dwa dni później na antenie Polskiego Radia. – Pan profesor Tobolski pokazał analizę pyłkową, czyli to, co jest w torfach, czyli można dokładnie z każdym rokiem określić, jakie gatunki występowały w danym miejscu. No i okazuje się, że na terenie puszczy, w tych miejscach, gdzie w tej chwili są zasadzone ręką człowieka drzewostany, kiedyś były pola uprawne z pszenicą, kiedyś były pola uprawne, gdzie występowały takie gatunki jak proso (...). To oznacza, że Puszcza Białowieska, to, czym się zachwyca cały świat, jest stworzona ręką człowieka, gospodarczą ręką człowieka, jest to dziedzictwo kulturowe miejscowej ludności o przeogromnym bogactwie gatunkowym, o zespołach roślinnych i zespołach gatunków, które dawno zniknęły z mapy Europy, i one tam występują i występowały dzięki działalności gospodarczej człowieka.
– Nie mogłam uwierzyć w taką interpretację wyników badań palinologicznych – mówi Marcelina Zimny. – One właśnie mówią nam, że chociaż człowiek był w puszczy obecny od tysięcy lat, to nigdy nie straciła ona cech wysokiej naturalności. Nie powiem o niej „pierwotna”, zresztą nie wiem, czy istnieje jeszcze na świecie miejsce nienaznaczone w ten czy inny sposób działalnością człowieka. Wystarczy jednak porównać dane palinologiczne i archeologiczne z puszczy z danymi z innych części Polski, by zobaczyć, jak niewielki był tutaj udział czynników antropogenicznych. Najważniejsze było i jest to, co dzieje się pomimo naszej obecności. Ludzkie wędrówki, uprawy, zwierzęta gospodarskie, polowania i wycinki zmieniały ten las, ale nigdy nie przerwały naturalnych, odwiecznych procesów, które w nim zachodzą. Nigdy nie zatrzymaliśmy tętna puszczy.
Torf, którego skład badała Zimny, został pobrany w 2007 roku. W większości profili najmłodsza warstwa pochodziła z 2000 roku, ale profile z dwóch stanowisk na północy puszczy zaniepokoiły naukowczynię. Brakowało w nich ostatnich trzystu lat – górna warstwa została wydatowana na XVIII wiek.
– Ten brak dowodzi pewnego zjawiska: opada poziom wód gruntowych, więc najmłodsze, najbliższe powierzchni warstwy torfu murszeją i znikają – podkreśla doktor Zimny.
Kapsuła czasu, w której natura przechowuje całą wiedzę o tym, co działo się z puszczą aż po pierwszych w niej ludzi i dalej w przeszłość, do samych jej narodzin, może nie przetrwać epoki człowieka.
Zmiany klimatu wpływają nie tylko na naszą przyszłość. Również nasza przeszłość warstwa po warstwie – znika.