Szkoła magicznych zwierząt. Kamienny sen - ebook
Szkoła magicznych zwierząt. Kamienny sen - ebook
Dziewiąta część przygodowo-fantastycznej serii dla dzieci.
W szkole Winterstone dzieją się straszne rzeczy: magiczne zwierzęta obracają się w kamień, stają się zwykłymi zabawkami i nie mogą wrócić do swojej właściwej postaci! Klasa panny Cornfield wpada w rozpacz, a ona sama jest zupełnie bezradna. Cała nadzieja w zwierzakach, które wciąż czekają w sklepie z magicznymi zwierzętami…
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8057-700-8 |
Rozmiar pliku: | 1 000 B |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Szkoła Winterstone
Całkiem normalna szkoła. Całkiem normalna?
No, prawie. Kryje się w niej pewna tajemnica…
Panna Cornfield
Nauczycielka w szkole Winterstone. Czasem bywa dość zasadnicza, ale bardzo lubi swoich uczniów. I dobrze wie, który z nich akurat potrzebuje pomocy…
Pan Mortimer Morrison
Właściciel sklepu z magicznymi zwierzętami, które potrafią mówić. Pan Mortimer też ma swoje magiczne zwierzę: zuchwałą srokę Pinkie.
Autobus pana Morrisona
Pan Morrison jeździ nim po całym świecie i zbiera magiczne zwierzęta.
Ashanti, czarna mamba, i Leonardo, pręgowiec
Dwa spośród bardzo wielu gadających zwierzaków ze sklepu z magicznymi zwierzętami. Każde z nich najbardziej marzy o tym, by spotkać człowieka, który będzie do niego idealnie pasował.
A to ci szczęściarze!
Ida i Benni dostali swoje magiczne zwierzęta jako pierwsi:
Ida i lis Rabbat
Trudno powiedzieć, które z nich jest sprytniejsze. Ida powiedziałaby pewnie, że ona, bo Ida zawsze wszystko wie najlepiej…
Benni i żółwica Henrietta
Wszystkowiedząca Henrietta uwielbia nocne przygody. A Benni? Benni też!
A to dopiero początek! W klasie panny Cornfield kłębi się już całe zoo!
Te dzieci znalazły już najlepszych przyjaciół na dobre i na złe:
Jo i pingwin Juri
Jo podoba się chyba wszystkim dziewczynom. Rankami długo przesiaduje w łazience. Więcej czasu na poranną toaletę potrzebuje tylko Juri – ale on kąpie się w szkolnym stawku…
Czoko i dzikan rzeczny Pepperoni
Nierozłączni jak papużki, zwłaszcza gdy w zasięgu wzroku pojawia się czekolada…
Anna-Lena i kameleon Caspar
Z Casparem u boku nieśmiała Anna-Lena przeszła niezwykłą
metamorfozę…
Eddie i nietoperzyca Eugenia
Magiczna nietoperzyca, która czasem mówi gwarą, troszczy się niezmiennie o niezdarnego Eddiego. Dzięki niej Eddie coraz rzadziej potyka się o własne stopy…
Helena i kocur Karajan
Klasowa jędza i kocur arystokrata z Paryża – nikt nie mówił, że będzie łatwo. Choć najpierw zawsze pokazują pazury, potem zwykle mruczą łagodnie jak dwoje kociąt.
Silas i krokodyl Rick
Silas o wiele za często otwiera za szeroko buzię. Tak samo jak Rick paszczę! Przyjaciele z pazurem.
Finja i koala Sydney
Wrażliwa Finja nie czuje się już samotna, od kiedy jest z nią koala Sydney, która tak pięknie pachnie cukierkami przeciwkaszlowymi…
Yannik i szympans Tingo
Yannik nie potrafi spokojnie usiedzieć na lekcji. Ale jego magiczny szympans Tingo umie go przykleić do krzesła! Odkąd są razem, Yannik lepiej sobie radzi.
Franka i szczur Cooper
Franka ma dystans. Dystans do szkoły, dystans do koleżanek i kolegów,
dystans do zabawy. Ale jest ktoś, przy kim Franka mięknie:
to superhipermegazdystansowany szczur Cooper!
Maks i sowa Muriel
Maks nosi przezwisko Profesorek, bo jako klasowy prymus po prostu wie wszystko. No, prawie wszystko. Resztę wie Muriel.
Hatice i foka Mette-Maja
Dzięki uroczej foce o imieniu Mette-Maja Hatice, która dotąd bała się wody, dziś czuje się w niej jak ryba! A raczej jak… foka!
Henry i lampart Leander
Henry mieszka w ogromnej willi z ogromnym basenem i dostaje ogromne kieszonkowe. Ale jego magiczny lampart jest bezcenny!
Ronja i psi włóczęga Tofik
Ta para najchętniej włóczyłaby się przez cały dzień, a wieczorami siedziała mocno przytulona do siebie...
Lothar i kangur William
Lothar jest najmniejszy w klasie, ale dzięki Williamowi skacze najdalej ze wszystkich!
Zack i jeżozwierz Zeki
Zack potrafi być czasem bardzo szorstki. Ale podobnie jak jego mały jeżozwierz Zeki ma bardzo miękkie serduszko…
Luna i sokół Salim
Miłość od pierwszego wejrzenia: ze swym dumnym sokołem wędrownym Luna przez cały czas fruwa w siódmym niebie!
Tyle zwierząt, tyle dzieci…
Ciekawe, kto będzie następny.
Wiadomość pozostawiona na automatycznej sekretarce Mary Cornfield
Dzwoniący: Mortimer Morrison
Cześć, Mary, to ja, Mortimer! Potrzebuję twojej pomocy… Wyobraź sobie, że Murphy zażyczył sobie maszyny do pisania! Wiedziałaś, że niedźwiedzie polarne potrafią pisać na maszynie? Mówi, że nauczył się tego w Kanadzie. Przyniósł ze śmietnika starą maszynę i przepisywał teksty z etykiet puszek po konserwach…
Mogłabyś się rozejrzeć w piwnicy szkoły Winterstone, czy nie stoi tam gdzieś jakiś stary grat? Sprawa nie jest bardzo pilna, przez najbliższe dni i tak mnie nie będzie. Trzymaj się! Mortimer– Jak dobrze naaaam zdobywać góóóry! – Pinkie była w wyśmienitym humorze.
Jak cudownie znowu podróżować z Mortimerem! Liście szeleściły pod butami Mortimera, strumyk szemrał cichutko, a wokół panował taki spokój….
– Jak dobrze nam zdobywać góóóry! I młodą piersią chłonąć wiaaaatr!
Mortimer Morrison, właściciel sklepu z magicznymi zwierzętami, nucił wesoło do wtóru, a jego magiczna sroka śpiewała pełną piersią.
Wędrowali właśnie po Tatrach w poszukiwaniu magicznych zwierząt. Spotkali już wiele różnych zwierzaków. Sarnę, kunę, a nawet rysia! Ale żadne z nich nie potrafiło zaśpiewać razem z Pinkie jednej z jej wesołych piosenek. I żadne nie umiało porozmawiać z Mortimerem. Choć kto wie, może takie zwierzę czeka na nich za najbliższym zakrętem…
Rozśpiewana Pinkie podążała za panem Morrisonem, który kroczył leśną ścieżką.
„Małpia ścieżka – 1 h”– głosił jeden z drogowskazów, kierujący na lewo. „Zaułek rudzików zwyczajnych – 30 minut” – widniało na innym, który prowadził w prawo.
– Którędy idziemy? – spytał swoją asystentkę pan Morrison.
Pinkie, która frunęła przed nim, nie odpowiedziała. Droga była jej obojętna. Chciała śpiewać!
– Bosymi stopy deptać chmury – świergotała, łopocząc skrzydłami, gdy skręcała w lewo. Miała nadzieję, że wkrótce dotrą do schroniska. Pinkie chciała koniecznie spróbować słynnych oscypków, z których znane były te strony.
– Jak dobrze naaaam! – Magiczna sroka zamilkła. – Hmm – kłapnęła dziobem – szefie, ta druga zwrotka to jak szła?
Mortimer Morrison wyjął śpiewnik z bocznej kieszonki swojego plecaka i przez chwilę przewracał strony.
– Jak dobrze nam głęboką nocą wędrować jasną wstęgą szos – zaintonował głośno. I w towarzystwie najmilszej sroki na świecie kroczył dalej ze śpiewnikiem w dłoni.
Wędrowali tak już od trzech dni, właściciel sklepu z magicznymi zwierzętami i jego asystentka. I nigdy, przenigdy się nie nudzili. Mortimer i Pinkie dużo śpiewali, dużo jedli i opowiadali sobie historie. Opowieści ze szkoły Winterstone. Historie ze Szkocji. I takie z czasów, kiedy Mary Cornfield i Mortimer Morrison mieszkali w jednym dziecięcym pokoju. Mary była świadkiem tego, jak jej brat odkrył w sobie szczególny dar. Pewnego dnia, Mortimer musiał mieć wtedy jakieś dziesięć lat, do pokoju przez okno wleciała sroka i zaczęła mówić. A Mortimer rozumiał każde jej słowo. I ta sroka, Pinkie, po prostu z nim została!
– Już od tak dawna jesteśmy razem. – Pinkie westchnęła uszczęśliwiona i tak energicznie trąciła widelec, że potoczył się z brzękiem.
Pałaszowali właśnie w schronisku wielką porcję oscypków z grilla.
– I bardzo jestem za to wdzięczny. – Pan Morrison się uśmiechnął.
Ale nawet najpiękniejszy weekend musi się kiedyś skończyć. Gdy w niedzielę wieczorem zmierzali autostradą do domu, właściciel sklepu z magicznymi zwierzętami nie mógł się nadziwić. Czy to możliwe, że po raz pierwszy wraca do swojego domu przy ulicy Pod Wieżą bez nowego magicznego zwierzęcia? Może coś przeoczył? Tak jak wtedy, gdy dopiero po kilku tygodniach w schowku na rękawiczki odkrył pająka, Agenta Y. Mortimer Morrison postanowił po powrocie do domu gruntownie przeszukać autobus. Może w jakiejś szparze ukryli się żuczek albo magiczna ćma…? Tak czy inaczej, teraz trzeba zaśpiewać!
– Hejże hej, hejże ha, żyjmy więc, póki czas!Willi Wondraszek oparł się o drzwi szkoły Winterstone i z zadowoleniem powiódł wzrokiem po podwórzu. Słońce świeciło, ptaszki ćwierkały, wiewiórki przeskakiwały z jednego drzewa na drugie. Było poniedziałkowe przedpołudnie. Obok parkingu jak mrówki uwijały się dzieci z klasy panny Cornfield, które niedawno postanowiły założyć ogród warzywny.
Ida, rudowłosa dziewczynka z warkoczami, przesiewała ziemię przez sito. Dwóch chłopców wtykało w grządki paliki, po których kiedyś miała się wspinać fasolka szparagowa. Woźny dobrze ich znał: ten blondynek w koszuli w kratę i sweterku to Benni, a jego kolega miał na imię Samuel, ale wszyscy nazywali go Czoko.
Tego, że w trawie siedzi mały żółw podgryzający stokrotki, Willi Wondraszek nie widział. Nie zarejestrował też obecności Pepperoni, samicy dzikana rzecznego, z zapałem ryjącej w kompoście. Podobnie jak nie widział lisa, radosnymi podskokami witającego każdy przysmak wydobyty na światło dzienne przez Pepperoni. Pół kanapki z serem – wyśmienicie! Zeszłoroczne jabłko – pycha!
– Hej, Benni, te paliki stoją strasznie krzywo. – Ida obróciła się do chłopców.
Czoko gwałtownie wstrzymał oddech, udając ogromne przerażenie.
– Och nie, naprawdę? – Zrobił krok do tyłu. – Dwa milimetry w prawo, tak jest, teraz milimetr w lewo, och nie, nie tak! – wydawał polecenia Benniemu. – Ojojoj! Mam nadzieję, że fasolka będzie rosła prościutko do nieba. Pod kątem dziewięćdziesięciu stopni, bardzo proszę! – roześmiał się głośno, a Benni zachichotał mu do wtóru.
Ida też się uśmiechnęła.
– Ech wy, głuptasy, róbcie, jak chcecie! – Dziewczynka pojednawczo machnęła ręką i odwróciła się w stronę pomidorów. Niedługo zbiorą pierwsze własne warzywa! Wprost nie mogła się doczekać!
Stojący kawałek dalej Willi Wondraszek pokręcił głową. Dwóch wyrośniętych chłopców, Silas i Yannik, pchało wózek, manewrując między drzewami. Z wózka zaś wyglądały… gumowy krokodyl i pluszowa małpa!
– Kici, kici. – Helena, dziewczynka z długimi blond włosami, siedziała na trawie i głaskała czarnego pluszowego kota.
Że też te dzieci wszędzie taszczą ze sobą swoje zabawki! Woźny nie miał przecież pojęcia, że to magiczne zwierzęta. No bo jakim cudem?
To była ściśle strzeżona tajemnica. W klasie panny Cornfield aż kłębiło się od magicznych zwierząt, które potrafiły mówić. Skąd się brały? Zbierał je pan Morrison, właściciel sklepu z magicznymi zwierzętami. Co jakiś czas wyruszał w podróż swoim autobusem, aby rozejrzeć się za nowymi przyjaciółmi. Kilka zwierzaków zamieszkało potem w jego magicznym sklepie. Niektóre zaś znalazły swoje nowe domy u dzieci z klasy panny Cornfield. Najpierw pan Morrison wysyłał wiadomość, a potem następowało przekazanie. Ida na przykład dostała lisa Rabbata, Benni żółwicę Henriettę, a Czoko samiczkę dzikana rzecznego imieniem Pepperoni. Każde z nich rozumiało, co mówi do niego jego magiczny przyjaciel, i mogło z nim rozmawiać. Och, nie ma nic piękniejszego, niż mieć u swego boku takie wyjątkowe zwierzę! Dzieci z klasy panny Cornfield były prawdziwymi szczęściarzami!
Ale o tym wszystkim Willi Wondraszek nie miał bladego pojęcia. Magiczne zwierzęta były dla niego zwykłymi zabawkami. Przesunął wzrokiem po ogrodzie, gdy nagle za jego plecami otworzyły się drzwi. O mało się przez to nie wywrócił.
– Hopla, panie Wondraszek! – Nauczycielka, panna Cornfield, uśmiechnęła się do niego przyjaźnie. W ręku trzymała srebrną tacę, na której stały dwie filiżanki i termos. – Chciałam pana zapytać: czy nie miałby pan ochoty wypić ze mną filiżanki herbaty? Z odrobiną mleka? – Odstawiła tacę na stolik. – Cukru? Ciasteczko do herbaty?
Pan Wondraszek mruknął coś pod nosem i kiwnął głową bez przekonania. Nie przepadał za herbatą, ale skoro nauczycielka tak uprzejmie pytała…
Gdy popijali herbatę i gawędzili o pogodzie, panna Cornfield niepostrzeżenie zrobiła krok do przodu. Chciała zasłonić panu Wondraszkowi widok i odrobinę odwrócić jego uwagę. Bo kilka spośród magicznych zwierząt miało już dosyć kamuflażu i przestało zachowywać się jak zwykłe pluszaki.
To było ryzykowne! Woźny naprawdę nie musiał wiedzieć, że w szkolnym stawku kąpie się akurat pingwin! Mary Cornfield usłyszała głośne „plusk!” i ledwie powstrzymała się od śmiechu. Chlup! Nie musiała się odwracać, aby wiedzieć, że ten dźwięk pochodzi od Mette-Mai. Foka uwielbiała wodę. A może to był krokodyl Rick?
Chlup! Kolejne zwierzę wylądowało w stawie. W szkolnym ogrodzie przebywało dziewiętnaście magicznych zwierząt. Osiemnaście należało do dzieci z klasy panny Cornfield. Jedno zaś było wolnym duchem, który robił, co chciał. Leonardo, północnoamerykański pręgowiec, buszował w koronie rosnącego na szkolnym podwórku drzewa tak energicznie, że aż trzęsły się gałęzie. Jednak w oczach pana Wondraszka Leonardo był zupełnie zwyczajną wiewiórką.