Szkoła magicznych zwierząt. W ciemnościach - ebook
Szkoła magicznych zwierząt. W ciemnościach - ebook
Trzecia część popularnej serii.
Kiedy Eddie dostaje swoje magiczne zwierzę – zabawną nietoperzycę Eugenię – cała klasa chętnie znalazłaby się na jego miejscu. No, prawie cała. Jedna z dziewczynek w ogóle nie chce magicznego zwierzęcia. Czy zgodzi się na to ich nauczycielka, panna Cornfield?
Zbliża się wielka noc czytania książek. Ale dla grupy dzieci wydarzenia przybierają niebezpieczny obrót: zostają uwięzione w podziemiach szkoły. Czy magiczne zwierzęta pomogą im wydostać się z pułapki?
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8057-384-0 |
Rozmiar pliku: | 1 000 B |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Benni stał przy furtce prowadzącej do ogrodu i rozglądał się z zaciekawieniem. Jeszcze nigdy nie był u Eddiego.
– Ale odlot – mruknął pod nosem. Furtka, pomalowana na czerwono, zielono i niebiesko, wisiała krzywo na zawiasach. Skrzynka pocztowa z napisem „Petersen” wprost pękała od nadmiaru ulotek i listów. Żwirowa ścieżka okolona paprociami wiła się przez zdziczały ogród. Dwumetrowej wysokości słoneczniki dawno już przekwitły. W ogrodzie stał wielki niebieski plastikowy koń i gapił się na nich.
W domu panowała kompletna cisza. Czy ktoś tu w ogóle jest?
– On jeszcze pewnie kima – rzuciła mała żółwica wyglądająca z plecaka Benniego. Henrietta była magicznym zwierzęciem Benniego, co znaczyło, że tylko on mógł z nią rozmawiać. Od kiedy spotkali się w klasie panny Cornfield, w zasadzie się nie rozstawali.
Żółwica zachichotała.
– Moim zdaniem pan Morrison powinien przywieźć Eddiemu magicznego koguta, żeby codziennie o siódmej rano budził go pianiem!
Pan Morrison był właścicielem sklepu z magicznymi zwierzętami. Od czasu do czasu odwiedzał klasę panny Cornfield, a wtedy wszyscy uczniowie wstrzymywali oddech: kto tym razem dostanie swoje magiczne zwierzę?
Wszystko zaczęło się od Idy i Benniego. Ida dostała lisa o imieniu Rabbat, a Benni – cudowną żółwicę Henriettę. Benni wiedział, jakie miał szczęście: każdy uczeń z klasy chętnie znalazłby się na jego miejscu. Czy teraz przyjdzie pora na Eddiego? Nauczycielka, panna Cornfield, kazała Benniemu pójść po chłopca. Po śpiocha Eddiego. W zeszłym tygodniu spóźnił się do szkoły aż trzy razy i panna Cornfield uznała, że tak dalej być nie może.
– Masz rację, Henrietto – westchnął Benni. – Eddie potrzebuje koguta. Ale czy w sklepie z magicznymi zwierzętami w ogóle jest kogut?
– Na pewno – powiedziała Henrietta. – Dobra, Benni, wchodzimy do środka.
Benni ostrożnie nacisnął klamkę i podreptał żwirową ścieżką w stronę domu.
Dom Eddiego był pomalowany na żółto, miał zielone okiennice i w pewien sposób kojarzył się Benniemu z Włochami. Gęsty bluszcz porastał całą fasadę. Nad drzwiami wisiał stary czerwony rower bez opon.
– Obudź się, Eddie! – zawołał niepewnie Benni. Po chwili powtórzył odrobinę głośniej: – Hej, Eddie, musimy iść do szkoły!
Zasłona nareszcie się poruszyła i za jedną z szyb ukazała się rozwichrzona czupryna. Okno się otworzyło i wyjrzał z niego zaspany Eddie.
– Szkoła? – mruknął zdezorientowany. – Już idę.
Benni usiadł na kamiennym stopniu, ale natychmiast wstał. Schody były strasznie zimne! Ostry powiew wiatru przeszył wilgotne powietrze.
Benni spojrzał na zegarek. Już za dwadzieścia ósma! Koniec końców obaj się spóźnią!
W tym momencie Eddie wybiegł na dwór. Koszulę miał wyciągniętą ze spodni, sznurowadła ciągnęły się za nim po ziemi, a włosy były tak samo rozczochrane jak przed chwilą.
– Dobra, możemy iść – powiedział i pokiwał Henrietcie. – Hejo, Henrietta.
Benni wskazał ręką plecy Eddiego.
– A twój plecak?
Eddie klepnął się otwartą dłonią w czoło i wbiegł z powrotem do domu.
– I pamiętaj o stroju na wf! – zawołał za nim jeszcze Benni.
Był pewien, że Eddie zapomni połowy zeszytów. Bo z Eddiego była taka ciamajda...
W drodze do szkoły Benni zatrzymał się przed tabliczką z nazwą ulicy. Sekundę później wpadł na niego zaspany Eddie.
– Ups!
Benni zwrócił się do Henrietty:
– Małe ćwiczenie czytania – powiedział, wskazując na tabliczkę.
Żółwica Henrietta, która niejedno widziała w swoim długim życiu, odznaczała się nadzwyczajną pamięcią, ale nie potrafiła czytać. Benni koniecznie chciał ją tego nauczyć.
– Eddie mieszka... zaraz, zaraz ci powiem. – Rozpromieniła się, patrząc na Benniego. – Przy ulicy Mięsnej!
Benni się roześmiał.
– To jest ulica Miejska!
Przyjaciele szli dalej ulicą Kolejową („Kolorową”, jak przeczytała Henrietta), a potem Lipową (Henrietta uznała, że „Lipcową”) i po chwili ich oczom ukazała się szkoła Winterstone – staromodny budynek z dwiema wieżami, po lewej i po prawej stronie.
Przed szkołą stała Anna-Lena i do nich machała. Na jej ramieniu siedział kameleon Caspar.
– Anna-Lena jest jakby odmieniona, od kiedy ma Caspara. Kiedyś zawsze była taka nieśmiała – powiedział Eddie.
– Bo wszystko się zmienia, kiedy człowiek ma swoje magiczne zwierzę – odparł Benni. On też był znacznie szczęśliwszy, od kiedy była z nim Henrietta! Żółwica dodawała mu odwagi, kiedy oblatywał go strach i zawsze była u jego boku.
Klasa liczyła dwadzieścioro czworo uczniów. Pięcioro z nich miało już magicznego towarzysza: on, Ida, Anna-Lena, Jo i Czoko.
Byli prawdziwymi szczęściarzami! Jo, nim dostał pingwina o imieniu Juri, był kompletnym bałwanem, a noszący wełnianą czapeczkę Czoko od samego początku stanowił niezwykle dobraną parę z afrykańską świnką rzeczną o imieniu Pepperoni.
– A ty byś nie chciał mieć magicznego zwierzęcia? – spytał Benni, przytrzymując Eddiemu drzwi. – Mogłoby cię na przykład rano budzić i...
Ale Eddie nic z tego nie usłyszał, bo potknął się o próg.
– Ups! – zawołał, szczerząc zęby do Benniego.
– A ty byś nie chciał – powtórzył Benni, tym razem głośniej – mieć magicznego zwierzęcia?
– Jasne, że bym chciał – zawołał Eddie. – Każdy by chciał. Wyobraź sobie na przykład żyrafę! Ale by było mega!
W tłumie weszli po schodach na pierwsze piętro. Żadne z pozostałych dzieci nie widziało Henrietty wystawiającej głowę z plecaka Benniego. Pan Morrison wszystko im wytłumaczył. Działo się tak, bo większość ludzi po prostu nie zauważa magii, która ich otacza. Są zbyt zajęci, by ją dostrzegać.
Ale aby sekret magicznych zwierząt był naprawdę bezpieczny, pan Morrison wymyślił jeszcze pewną sztuczkę. Na wszelki wypadek zwierzęta zawsze mogły „obrócić się w kamień”. Wyglądały wtedy jak zwykłe pluszaki!
Gdy weszli do klasy, Benni opadł na krzesło i umieścił Henriettę w pudełku po butach, gdzie najbardziej lubiła spędzać przedpołudnia. W obecności panny Cornfield magiczne zwierzęta nie musiały oczywiście udawać pluszaków i każde z nich miało swoje stałe miejsce. Lis Rabbat najczęściej układał się wygodnie pod ławką Idy, kameleon Caspar siedział na blacie obok Anny-Leny, a pingwin Juri lubił się chować za wieszakiem na ubrania.
Świnka Pepperoni, która była właściwie dzikanem rzecznym, biegała wokół, węsząc i próbując wyżebrać tu i ówdzie jakieś jabłko czy batonik. Gdy skończyła obchód, przysiadła na drewnianej podłodze i uważnie śledziła przebieg lekcji. Tak jak wszystkie magiczne zwierzęta rozumiała ludzką mowę.
Kiedy chwilkę przed ósmą panna Cornfield weszła do klasy swoim charakterystycznym zamaszystym krokiem, jej spojrzenie od razu padło na miejsce Eddiego. Gdy zauważyła, że chłopiec siedzi w ławce, na jej twarzy wyraźnie odmalowała się ulga. Kiwnęła ręką w stronę Benniego.
– Dobra robota, dzięki, Benni. A jutro już dasz radę sam, prawda, Eddie?
Eddie jej nie usłyszał, bo głowę wetknął właśnie pod stół w poszukiwaniu gumki do ścierania, która potoczyła się gdzieś po podłodze. Panna Cornfield westchnęła i zaczęła lekcję.
– Wyjmujemy zeszyty do matematyki. Będziemy rozwiązywać zadania.
Eddie, którego czerwona jak burak twarz ledwo co wychynęła spod ławki, znowu się schylił i zaczął grzebać w plecaku. Ale znalazł tam tylko zeszyty do języka angielskiego, przyrody i muzyki.
– Cały Eddie! – zachichotała Henrietta.
Gdyby Eddie porządnie spakował swoje rzeczy, nie miałby teraz przykrej niespodzianki. Mógłby też przeczytać magiczną wiadomość, która właśnie w tej chwili migotała w jednym z zeszytów. A brzmiała ona tak:
Ale ten zeszyt leżał w domu, w pokoju na pierwszym piętrze żółtej wilii w stylu włoskim, na biurku Eddiego. Jaskrawozielone litery wyraźnie odbijały się od okładki: Bądź gotów! Bądź gotów!
Zapalały się i gasły, i tak przez cały czas. Nikt tego nie zauważył.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------Autobus pana Morrisona jest pełen,
więc przygoda może toczyć się dalej!
Ale kto jest tym tajemniczym pasażerem leżącym
pod siedzeniem z tyłu autobusu?
To chyba ktoś niebezpieczny!
Już wkrótce kolejna część
Szkoły magicznych zwierząt – „Odjazd”!
.
Fragment tomu „Odjazd!”
W tym samym czasie przy ulicy Ważki sporo się działo. Przez cały poranek panował tam prawdziwy chaos. A winę za to ponosił magiczny krokodyl.
Najpierw Silasa obudził przeraźliwy krzyk dochodzący z łazienki.
– Krokooodyl! – krzyczała jego mama. – Tu jest krokodyl!
Silas jeszcze nigdy tak szybko nie wstał z łóżka. Wpadł do łazienki, gdzie mama trzymała się za głowę.
W wodzie kołysał się zielony gumowy krokodyl. Wystraszony Silas szeroko otworzył oczy.
– Oj, mamo, przecież to tylko dmuchana zabawka – powiedział, obejmując ją uspokajająco ramieniem. – Kupiłem sobie za kieszonkowe – skłamał szybko. – Na kolonie, jak będziemy chodzić się kąpać.
Zerknął do wanny z uznaniem. Nieźle! To obracanie się w kamień naprawdę funkcjonowało całkiem dobrze.
Zdziwiona mama spojrzała mu przez ramię.
– Ach tak? – Ostrożnie wysunęła głowę. – Mogłabym przysiąc, że się ruszał...
Ale to był tylko początek.
Potem starszy brat Silasa dostał ataku histerii, bo z akwarium zniknęły jego złote rybki. W nocy po prostu rozpłynęły się w powietrzu.
Kiedy po śniadaniu wszyscy w miarę doszli do siebie, okazało się, że skończyła się pasta do zębów. Tata Silasa odmówił wyjścia z domu z nieświeżym oddechem.
– Tato, kolonie! Spóźnimy się! Odjadą beze mnie! – zawołał zrozpaczony Silas. Przecież był na okresie próbnym! Jeśli nie będzie się odpowiednio zachowywał, panna Cornfield odbierze mu Ricka!
– Nie rozumiem – powiedziała mama Silasa. – W piątek była jeszcze prawie cała tubka, jestem tego pewna!
W końcu Silasowi się przypomniało, że ma w plecaku miniaturową pastę do zębów.
Wreszcie mogli jechać.
– Tak nie może być, Rick – syknął Silas w samochodzie do swojego magicznego zwierzęcia. – Musisz się nauczyć przestrzegać zasad! Wszystko ma swoje granice!
Pruli w stronę szkoły najszybciej jak się dało. Tata Silasa uwielbiał szybką jazdę samochodem. Głośno trąbiąc, z piskiem opon skręcił na szkolny parking.
Panna Cornfield stała z rękami podpartymi pod boki i wypatrywała ich niecierpliwie. Cała reszta dzieci czekała już w autobusie.
Silas wyskoczył z samochodu i sięgnął po krokodyla leżącego na tylnym siedzeniu.
– Bardzo przepraszam za spóźnienie – powiedział przygaszony. – Dziś wszystko poszło nie tak.
Jeszcze nikt nigdy nie widział, żeby Silas był taki uprzejmy.
Panna Cornfield uniosła brwi.
– Wsiadaj, ale już – powiedziała tylko.
– Punktualność to cnota! – zawołał dyrektor Siegmann, gdy Silas wsiadł do autobusu. – Zapamiętaj sobie to, młody człowieku. I spuść powietrze ze swojego krokodyla.
.
Margit Auer
Margit Auer jest reporterką. Napisała wiele tekstów dla „Süddeutsche Zeitung” i dla dpa, największej niemieckiej agencji informacyjnej. Kiedy na świat przyszli jej trzej synowie, zaczęła czytać bardzo dużo książek dla dzieci i sama zapragnęła je pisać! Pewnego dnia Margit Auer siedziała w swoim gabinecie w Eichstätt i pracowała nad kryminałem dla dzieci, gdy nagle rozległo się pukanie do drzwi. Za drzwiami stał dziwny mężczyzna. Nazywał się Morrison i przyniósł ze sobą prezent...
.
Nina Dulleck
Ilustratorka Nina Dulleck rysuje i maluje, od kiedy potrafi utrzymać ołówek i pędzel w dłoni. Mieszka wraz z rodziną nad Renem, wśród winnic i wiśniowych sadów. Jest autorką ilustracji do bardzo, bardzo wielu książek dla dzieci, które tworzy przy wtórze dobiegającego z ogrodu śpiewu rudzików. Można by powiedzieć, że to prawdziwa magia!