Szkoła po japońsku. Jak przetrwałam elitarną edukację mojego syna - ebook
Szkoła po japońsku. Jak przetrwałam elitarną edukację mojego syna - ebook
Poznaj prawdziwe oblicze japońskiej edukacji
Elitarna, prywatna szkoła to szczyt marzeń wielu rodziców. Kumiko Makihara była dumna, gdy po przebrnięciu przez trudne egzaminy wstępne jej syn Taro wstąpił do klasy małych geniuszy, a ona sama dołączyła do towarzystwa doskonałych matek.
W japońskiej edukacji liczą się dyscyplina, perfekcjonizm i konformizm, a rywalizacja odbywa się na wielu poziomach. Niezależna matka i jej niesforny syn z trudem odnajdują się w tych realiach. Kumiko lawiruje między gniewem, miłością, wyrzutami sumienia a czasami rozpaczą, podejmując próby wytyczenia drogi dla swojego dziecka pośród niezliczonych norm rodzinnych i szkolnych.
Szkoła po japońsku to niezwykle osobista, ciepła i poruszająca kronika przeżyć samotnej matki i jej dziecka, próbujących odnaleźć się w hiperkonkurencyjnym środowisku szkolnym. To opowieść, która przemówi zarówno do osób zainteresowanych Japonią, jak i do wszystkich rodziców próbujących zrozumieć, co tak naprawdę leży w interesie ich dzieci.
„Japońska szkoła to w oczach Zachodu wysoki poziom nauczania, zdyscyplinowani uczniowie i wychowanie w atmosferze poszanowania wspólnoty. Książka Makihary otwiera oczy na realia japońskiej edukacji i cenę, jaką płacą dzieci za narzucane im od najmłodszych lat wygórowane standardy”.
Adrianna Wosińska, redaktor naczelny TORII
„Wspomnienia, od których trudno się oderwać, straszne i śmieszne zarazem. Ta historia, będąca jednocześnie ostrzeżeniem, mówi bardzo wiele o Japonii i o macierzyństwie”.
Barbara Demick, autorka Światu nie mamy czego zazdrościć
„Wspomnienia Kumiko Makihary – pełne udręki, wyzywające, zabawne i niezłomnie szczere – czyta się trudno, ale jeszcze trudniej je odłożyć. W naszej, coraz bardziej hybrydowej, globalnej kulturze jest to ważna opowieść”.
Janice P. Nimura, autorka Daughters of the Samurai
„Wszyscy rodzice zanurzeni w naszej kulturze sprawdzianów na pewno zrozumieją, w jaki sposób nadzieje i marzenia Kumiko Makihary wywiodły ją na drogę niezdrowej rywalizacji w japońskiej szkole podstawowej. Z uznaniem będą śledzić inspirujący sprzeciw Tara wobec wyzwań zwariowanej kultury, do której został wrzucony”.
Debbie Stier, autorka The Perfect Score Project
Kumiko Makihara jest dziennikarką zajmującą się problematyką życia codziennego we współczesnej Japonii, zwłaszcza w porównaniu ze Stanami Zjednoczonymi. Jej artykuły ukazywały się m.in. w „International Herald Tribune”, „New York Times Magazine” i w „Newsweeku”, a także w książkach Reimagining Japan: The Quest for a Future That Works (2011) i Tsunami: Japan’s Post Fukushima Future (2011). Pracowała jako reporterka w „Time Magazine” i Associated Press oraz jako redaktorka w „Moscow Times”.
Uzyskała licencjat z lingwistyki na International Christian University (1980) w Tokio oraz magisterium z amerykanistyki na Uniwersytecie Hawajskim (1983).
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-233-7335-3 |
Rozmiar pliku: | 739 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Szkoła po japońsku wywołuje przypływ wspomnień o trudnych doświadczeniach mojej rodziny sprzed trzech dziesięcioleci, kiedy mieszkaliśmy w Japonii i zapisaliśmy naszych chłopców na rok do japońskiej szkoły publicznej.
Z rodziną Kumiko mieliśmy zadziwiająco wiele wspólnego, mimo pewnych oczywistych różnic. Ona była Japonką wychowaną za granicą, po rozwodzie, a jej adoptowany syn, różniący się wyglądem od innych dzieci, pochodził z Kazachstanu. My byliśmy Amerykanami, mieliśmy chłopców o jasnych włosach i bardzo słabo mówiliśmy po japońsku.
W przeciwieństwie do Kumiko wszyscy członkowie naszej rodziny byli w Japonii całkowicie obcy, co miało ogromny wpływ na nasze codzienne życie. Wbrew pozorom dzięki tej obcości żyło nam się łatwiej niż Kumiko. Od niej, jako Japonki, oczekiwano przede wszystkim przynależności do miejscowej kultury. Mieszkając za granicą, zyskała trochę niezależności, a przynajmniej w ten sposób dało się wytłumaczyć jej odmienność. Podstawę jej bezpieczeństwa, choć daleką od ideału, tworzyła elitarna, zamożna rodzina, która umożliwiała jej dokonywanie wyborów i zapewniała wyjście awaryjne.
Od nas niczego nie oczekiwano (może poza tym, że zawsze zrobimy coś nie tak, jak trzeba). Wszyscy wiedzieli, że nie możemy znać tutejszych rytuałów, nie potrafimy zachowywać się jak należy ani przestrzegać rozlicznych reguł. To wszystko odnosiło się nie tylko do dzieci, ale też w szczególnoścido mnie jako matki. Nasza podstawa bezpieczeństwa: nie jesteśmy Japończykami i możemy się wycofać, jeśli tak zdecydujemy.
Kumiko miała dość siły i wsparcie rodziny, by utorować sobie drogę wśród szkolnych przeszkód i robić to, co uważała za słuszne. Walczyła do upadłego. (Istnieje japońskie słowo określające taką postawę, niemające właściwego odpowiednika w innych językach: gaman, co oznacza „nigdy nie przestać próbować”).
Ja zaś przepadłabym bez Keiko, mojej jedynej prawdziwej i szczerej przyjaciółki, która opiekowała się mną przez ten rok. Prowadziła mnie za rękę, aby z długiej i szczegółowej listy, obejmującej plecaki, sprzęt sportowy, buty i kaski na wypadek trzęsienia ziemi, zakupić dokładnie to, co chłopcom było potrzebne. Uczyła mnie, jak przygotować pudełko bento1 na miarę swoich możliwości. A także jak ubrać się w kimono na szczególnie uroczyste okazje, zamiatać chodnik przed domem, przyrządzać herbatę, gotować ryż, mądrze kupować i obdarowywać sąsiadów.
Pamiętam dzień, w którym razem z mężem postanowiliśmy, że damy sobie spokój z podejmowaniem prób, by w każdym szczególe naszego życia postępować tak, jak wypada. Od tamtej pory, choć nadal popełnialiśmy błędy, przynajmniej żyliśmy w sposób dla nas znośny. (Rok może się niemiłosiernie dłużyć!) W gruncie rzeczy chodziło o drobiazgi, które z biegiem czasu stały się ogromnym ciężarem, na przykład jak powiesić pranie na zewnątrz, gdzie każdy mógł je oglądać. Tamtego dnia wyraźnie poczułam ulgę, zrozumiałam, co znaczy określenie „zrzucić kamień z serca”.
Będąc Japonką, Kumiko nie mogła sobie na to pozwolić. Wymagania stawiane przed nią i jej synem mnożyły się, zmuszając ją do nieustannej harówki i życia pod presją. Nam, cudzoziemcom, zostało to oszczędzone.
Nasi dwaj bardzo różni synowie stali się uczestnikami swego rodzaju kontrolowanego eksperymentu, który miał pokazać, jak poradzi sobie w japońskiej szkole, wśród siedmiuset małych Japończyków dwójka obcych. Starszy syn, śmiały i otwarty, trafił do klasy liczącej czterdziestu trzech uczniów, prowadzonej przez młodego nauczyciela, który potraktował ów „eksperyment” jako swoją życiową szansę. Młodszy syn, wrażliwy i skłonny do refleksji, znalazł się w klasie z pięćdziesięcioma uczniami (w tym również z tymi otoczonymi specjalną troską). Klasą opiekowała się starsza nauczycielka tuż przed emeryturą, dla której taki „eksperyment” to było, no cóż, już trochę za dużo.
Na koniec roku szkolnego starszy syn otrzymał świadectwo ukończenia szkoły podstawowej i cały szczęśliwy, w swoim uszytym na wzór pruski mundurku przeszedł do gimnazjum. Młodszy brnął z mozołem przez niezliczone powtórki z tabliczki mnożenia, ale nie wytrzymał, kiedy nauczycielka przerobiła jego „twórcze” rękodzieło, odklejając z kartki ziarnka ryżu i układając je tak, jak jej się podobało. Kiedy zobaczyliśmy, że syn upada na duchu, stwierdziliśmy, że nie jesteśmy w porządku, oczekując od niego zbyt wiele. Wtedy zdecydował, że ostatnie kilka miesięcy roku szkolnego przetrwa, kursując od jednych dziadków do drugich między Florydą a Kalifornią.
Choć trzy dekady dzielą doświadczenia Kumiko i moje, widzę, że nadal niewiele się zmieniło w trwających od tysięcy lat japońskich małych zwyczajach i wielkich koncepcjach kulturowych.
Ciągle jeszcze utrzymuje się święta, nienaruszalna tradycja spotkań matek uczniów z klasy. Biorąc udział w tych zebraniach, starałam się zrozumieć jak najwięcej, ale dopiero po paru miesiącach dotarło do mnie, że większość dyskusji dotyczyła naszego syna i tego, jak grupa może wesprzeć i jego, i „ten eksperyment”. Gdyby jemu się nie udało, wszyscy ponieśliby porażkę.
Były też zebrania uczniów, podczas których dzieci miały rozwiązywać problemy wspólnie, aby zdobyć potrzebną w przyszłości umiejętność pracy zespołowej. Pewnego razu, gdy klasa starszego syna musiała przed wycieczką szkolną podzielić się na mniejsze grupy, przez dwa i pół dnia dyskutowano, jak równo podzielić czterdzieścioro troje dzieci, aby dodatkowy członek grupy nie czuł się dotknięty albo niepotrzebny. Ostatecznie im się udało.
Kiedy czytam książkę Kumiko, zaskakuje mnie, jak wciąż – mimo postępującej w ciągu ostatnich trzydziestu lat globalizacji – japońska kultura niewiele wiedzy o sobie udostępnia nie-Japończykom. U Japończyków szczerze doceniam estetykę, porządek, uprzejmość, staranie, by dać z siebie wszystko. Dostrzegam jednak, że nadal ludziom z zewnątrz trudno jest zajrzeć w głąb japońskiej duszy i dosięgnąć jej istoty.
Deborah Fallows jest autorką kilku książek, między innymi Dreaming in Chinese: Mandarin Lessons in Life, Love, and Language oraz najnowszej Our Towns: A 100,000-Mile Journey into the Heart of America.16 listopada 2007
Codziennie coś mi się śni. Mam straszne sny i wesołe sny, rozmaicie. Przykładem strasznego snu jest ten o wojnie. Zabiłem mieczem dwóch ludzi, ale walcząc z trzecim, przegrałem i umarłem, a po dwóch dniach się obudziłem. W innym śnie umarłem i znalazłem się w grobie, a tam był już mój przyjaciel.
Nie chcę, żeby znów mi się coś takiego śniło.
Wesoły sen jest taki: skaczę po wielkich pączkach i posuwam się do przodu, aż nagle tonę w jednym z nich i nie mogę się ruszyć. Wydostaję się, zjadając pączka, w którym nie ma żadnego nadzienia.
JAK SIĘ TO ZACZĘŁO
3 czerwca 1999
Doktor Natalia delikatnie kładzie dłoń na piersi dziecka.
„To twoi nowi rodzice” – mówi. Niemowlę drzemie spokojnie w metalowym łóżeczku, leżąc na plecach z rozłożonymi rączkami i palcami zwiniętymi w maleńkie piąstki. Z jednej strony zwisa zawieszona na kawałku drutu plastikowa grzechotka – jego zabawka. Wysoka, szczupła pani doktor nosi srebrną bransoletkę z czarnymi kamieniami i dopasowane do niej kolczyki. Jej ciemnobrązowe włosy są starannie ułożone w krótką fryzurę z grzywką, a paznokcie wypielęgnowane i polakierowane. Zawsze uderza mnie elegancja i finezja, z jaką spotykam się w tych odległych i biednych regionach byłego Związku Radzieckiego. Natalia gładzi dłonią maleństwo, aby je delikatnie obudzić. Chłopczyk otwiera oczy.
Znakiem rozpoznawczym przy wjeździe do Kokczetawu jest stojąca na poboczu stalowa konstrukcja z nazwą miasta opartą na dwóch niebieskich trójkątach. Po lewej stronie widać cmentarz, po prawej rozciąga się miasto północnego Kazachstanu. Kierując się pokrytymi pyłem ulicami w stronę szpitala położniczego, widzimy wielkie opuszczone budynki – szare, z popękanymi szybami i powybijanymi oknami. Na wysokiej fabrycznej fasadzie widnieje rosyjski napis Chleb dla Ludu.
„Byliśmy z nim przez dwa tygodnie i przywiązaliśmy się do niego jak do biologicznego dziecka. Wierzę, że i on rozpoznaje w nas matkę i ojca” – podczas rozprawy o adopcję wygłaszam przed sądem wyuczoną na pamięć mowę po rosyjsku. Jestem tak zdenerwowana, że nie panuję nad sztywnym ciałem, a z moich ust wydobywa się tylko szept. Protokolantka jednak zapisuje moje słowa. Sędzia siedzi z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
Po kilku dniach opuszczamy Kokczetaw na pokładzie starego radzieckiego samolotu, który może pomieścić kilkunastu pasażerów. Z powodu ogłuszającego huku silników mam wrażenie, że ciągle jeszcze kołujemy po płycie lotniska, ale spojrzawszy w okno, widzę, że znajdujemy się już w powietrzu. Mój dwumiesięczny synek śpi na moich kolanach.PODZIĘKOWANIA
Ta książka jest wyrazem miłości, skruchy i wdzięczności. Dziękuję ci, Taro, za ogromną radość, jaką wniosłeś w moje życie ze swą niezłomną swobodą ducha. Twój ujmujący humor i bezgraniczna wytrzymałość były dla mnie inspiracją.
Dziękuję szefowi wydawnictwa Skyhorse, Tony’emu Lyonsowi, który dał szansę debiutantce, oraz Alejandrowi i Hectorowi Carossom, którzy przedstawili mnie Tony’emu. Lisa Kaufman cierpliwie prowadziła mnie przez cały proces wydawniczy od dostarczenia manuskryptu do publikacji ostatecznej wersji. Zręczna adiustacja Lilly Golden sprawiła, że całość wygląda lepiej niż na początku. Wendy Vissar dobrała doskonałe światło do moich zdjęć i znalazła właściwy styl dla mojej strony internetowej.
W pracy nad książką wspierało mnie wielu przyjaciół. Trudno ich wszystkich wymienić, chciałabym jednak wspomnieć tych, którzy podzielili się swoimi mądrymi uwagami po przeczytaniu manuskryptu. Są to: Susan Essoyan, Mary Macvean, Nancy Matsumoto, Jean Roth i Marilyn Wyatt.
Zaczęłam pisać tę książkę w Nowojorskiej Bibliotece Publicznej, gdzie Jay Barcsdale udostępnił mi Salę Wertheima. Mogłam kontynuować pisanie na Uniwersytecie Columbia dzięki przychylności Weatherhead East Asian Institute oraz wsparciu profesorów Carol Gluck, Hugh Patricka i Geralda Curtisa. O swojej rodzinie pisałam najpierw dla „New York Times Magizine”, a następnie dla „International Herald Tribune”, korzystając z zachęty i wskazówek Serge’a Schmemanna i Briana Zittela.
Wyrazy wdzięczności należą się również mojej rodzinie: Benowi i Kiko Makiharom, Junowi Makiharze i Mimi Oka oraz oczywiście Tarowi.