Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Szkoła pozytywna - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Szkoła pozytywna - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 231 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

SZKO­ŁA PO­ZY­TYW­NA.

przez

F. Kru­piń­skie­go.

We­dług wszel­kie­go praw­dó­po­do­bień­stwa opar­te­go i na hi­sto­ryi nauk i na obec­nem dą­że­niu du­cha ludz­kie­go, czas sztucz­nych sys­te­mów fi­lo­zo­ficz­nych, re­li­gij­nych i spo­łecz­nych prze­mi­nął bez­pow­rot­nie i już tyl­ko w hi­sto­ryi gło­śne w pew­nych pe­ry­odach ma­rze­nia, znaj­du­ją wzmian­kę jak­by na prze­stro­gę póź­niej­szym wę­drow­com na­uko­wym, aże­by omi­ja­li ścież­ki nad­zwy­czaj­ne, a szli go­ściń­cem ubi­tym sto­pa­mi ca­łe­go rodu na­sze­go.

Przy­pusz­cza­jąc, że czy­tel­nik zga­dza się z nami co do nie­odwo­łal­no­ści de­kre­tu wy­mie­rzo­ne­go przez zdro­wy roz­są­dek na wszel­kie ma­rzy­ciel­skie sys­te­ma­ta fi­lo­zo­ficz­ne, na wszel­kie szko­ły spe­ku­la­cyj­ne; przy­pusz­cza­jąc z dru­giej stro­ny, iż rze­czy­wi­ście nie po­wsta­ną już żad­ne "uto­pie", cze­mu nie bar­dzo moż­na dać wia­ry: po­zo­sta­je do ob­ja­śnie­nia za­raz na po­cząt­ku, co ro­zu­mie­my przez szko­łę, sko­ro szko­lar­stwo po­tę­pia­my, i co zna­czy do­da­ny jej przy­miot­nik po­zy­tyw­na. Ob­ja­śnie­nie to uwa­ża­my za ko­niecz­ne tak dla unik­nie­nia po­są­dzeń o nie­kon­se­kwen­cyą, jak też dla okre­śle­nia gra­nic, wśród któ­rych za­mie­rza­my się po­ru­szać a tem sa­mem i po­ka­za­nia czy­tel­ni­ko­wi, cze­go się ma spo­dzie­wać po ni­niej­szej roz­pra­wie.

Przez szko­lę ro­zu­miem zbiór za­sad r wia­do­mo­ści, ja­kie ro­zum zgro­ma­dził o wszyst­kich przed­mio­tach wcho­dzą­cych w za­kres jego ba­da­nia. Je­że­li się obej­rzy­my za sie­bie w prze­szłość, je­że­li za­py­ta­my lu­dzi z któ­ry­mi ży­je­my, prze­ko­na­my się, że tak zmar­li jak i ży­ją­cy mie­li i mają pe­wien za­sób wia­do­mo­ści c świe­cie, czło­wie­ku i spo­łe­czeń­stwie; że, mie­li i mają pew­ne za­sa­dy po­stę­po­wa­nia. Nie masz pra­wie tak kre­ty­nie­go umy­słu, któ­ry­by nie wy­ro­bił sam so­bie, lub nie prze­jął od in­nych wy­obra­żeń do­ty­czą­cych np. ży­cia, obo­wiąz­ków, sto­sun­ków eko­no­micz­nych, po­li­tycz­nych i re­li­gij­nych. Z dru­giej znów stro­ny wie­my i z hi­sto­ryi i z do­świad­cze­nia, że te za­sa­dy, wia­do­mo­ści, po­ję­cia, wy­obra­że­nia, były i są bar­dzo roz­ma­ite, że ge­nial­niej­si z po­mię­dzy lu­dzi wy­ro­bi­li ta­kie lub inne po­ję­cia, któ­re mniej uzdol­nie­ni przy­swo­ili so­bie i we­dług nich po­rząd­ku­ją swo­je wia­do­mo­ści, kie­ru­ją ży­cie. Wpraw­dzie mó­wi­my, że spo­łecz­ność ludz­ka uwa­ża­na w ogó­le, naj­czę­ściej nie ma żad­nych za­sad i omac­kiem cho­dzi po świe­cie; ale jest to tyl­ko złu­dze­nie. Na­tu­ral­na skłon­ność do wie­dzy, do zda­wa­nia so­bie spra­wy ze wszyst­kich zja­wisk jest tak sil­na w czło­wie­ku, że nie ma­jąc prze­wod­ni­ka, nie zna­jąc środ­ków i me­to­dy doj­ścia do roz­wią­za­nia so­bie py­tań co chwi­la sta­wia­nych, wy­naj­du­je złud­ne przy­czy­ny owych zja­wisk i two­rzy na wła­sną rękę fi­lo­zo­fią. Kie­dy jed­nak ze wzro­stem do­bro­by­tu, z po­dzia­łem pra­cy, utwo­rzy się osob­na kla­sa lu­dzi za­sta­na­wia­ją­cych się nad sobą i ota­cza­ją­cym ich świa­tem; tedy po­my­sły ich przyj­mu­je resz­ta spo­łe­czeń­stwa i sze­re­gu­je się we­dług tych po­my­słów na pew­ne od­dzia­ły, któ­re w na­uce na­zy­wa­my szko­ła­mi, w ży­ciu pu­blicz­nem i po­li­tycz­nem stron­nic­twa­mi. Ta­kie poj­mo­wa­nie szko­ły jest nie­odzow­nym wa­run­kiem do zro­zu­mie­nia ru­chu umy­sło­we­go, a ist­nie­nie szkół na­uko­wych nie­odzow­nym wa­run­kiem po­stę­pu du­cho­we­go. Ja­koż, nie poj­mu­je­my czło­wie­ka my­ślą­ce­go, aże­by się nie po­łą­czył z taką lub inną szko­łą, to jest żeby nie miał ta­kich lub in­nych po­jęć o świe­cie, so­bie i spo­łe­czeń­stwie. W prze­ciw­nym bo­wiem ra­zie, umysł jego po­do­bien do pił­ki rzu­ca­nej z rąk do rąk, prze­rzu­cał­by się co chwi­la do ta­kich lub in­nych po­jęć, we­dług tego ja­kie­by mu przy­pa­dek nada­rzył.

Je­że­li­śmy za­tem po­wie­dzie­li, że praw­do­po­dob­nie mi­nął czas szkół, sys­te­mów i sekt, to ma się ro­zu­mieć, że już dziś trud­no zdro­wo my­ślą­ce­mu czło­wie­ko­wi ma­rzyć o utwo­rze­niu za­mknię­tey w so­bie i nie­przy­stęp­nej dla świa­ta na­uki; o zbu­do­wa­niu sys­te­mu tak wy­koń­czo­ne­go, żeby już nie było nic do zro­bie­nia, do po­pra­wie­nia; żeby już tyl­ko za­ło­żyć ręce i cze­kać roz­pły­nię­cia się w bło­giem ni­ce­stwie. Szko­ła za­tem w na­szem poj­mo­wa­niu jest pew­nym zbio­rem prawd, wia­do­mo­ści o świe­cie i czło­wie­ku, jest nie­odzow­nym wa­run­kiem po­stę­pu nauk i nie może się nig­dy uwa­lać za pa­nią ab­so­lut­ną du­cha ludz­kie­go, lecz tyl­ko za cza­so­wą go­spo­dy­nią na uczcie umy­sło­wej. Zmie­nia­ją się po­ko­le­nia, mu­szą się więc zmie­niać i szko­ły, a na tej zmia­nie wła­śnie po­le­ga roz­wój ku lep­sze­mu czy­li po­stęp.

Te­raz przejdź­my do po­ro­zu­mie­nia się z czy­tel­ni­kiem co zna­czy szko­ła po­zy­tyw­na.

Gdy­by kto był cie­ka­wy i chciał zaj­rzyć do "Słow­ni­ka ję­zy­ka pol­skie­go przez Lin­de­go prze­ko­nał­by się, że tam nie ma wca­le wy­ra­zu po­zy­tyw­ny, a tem sa­mem nie mógł­by wie­dzieć ja­kie zna­cze­nie przy­wią­zu­je­my w ni­niej­szej roz­pra­wie do tego przy­miot­ni­ka.

Dzi­siaj w po­spo­li­tej mo­wie na­zy­wa­my ja­kąś wia­do­mość po­zy­tyw­ną, gdy jest bez­wa­run­ko­wo praw­dzi­wą, gdy nie ule­ga za­prze­cze­niu; na­zy­wa­my da­lej po­zy­tyw­nym czło­wie­ka, któ­ry się nie bawi w ma­rze­nia, to co umie zna za­sad­nie, w po­stę­po­wa­niu z dru­gi­mi jest słow­nym, rze­tel­nym, spra­wie­dli­wym; na­zy­wa­my wresz­cie po­zy­tyw­ne­mi ta­kie na­uki, któ­re jak ma­te­ma­ty­ka i na niej opar­te ga­łę­zie wie­dzy, mają za sobą oczy­wi­stość, nie mo­gą­cą ule­gać za­prze­cze­niu. Tak więc już z po­pu­lar­ne­go, zwy­cza­jo­we­go uży­cia przy­miot­ni­ka po­zy­tyw­ny prze­ko­ny­wa­my się, że wy­ra­ża on coś do­dat­nie­go, coś ko­rzyst­ne­go dla oso­by lub fak­tu: krót­ko mó­wiąc, po­zy­tyw­ny, to tyle co pew­ny, nie­za­wod­ny.

Prze­nie­sio­ny ten przy­miot­nik w sfe­ry na­uko­we, nie po­wi­nien mieć in­ne­go zna­cze­nia nad to, ja­kie do nie­go zwy­czaj przy­wią­zał. Ile razy bo­wiem wy­ra­zy maja, inne zna­cze­nie w mo­wie po­spo­li­tej a inne w na­uko­wej, lub mię­dzy zna­cze­niem po­spo­li­tem a na­uko­wem nie ma do­ty­kal­ne­go związ­ku; tyle razy czy­tel­nik jest w kło­po­cie co do wy­ro­zu­mie­nia, tyle razy i na­uka tra­ci na ści­sło­ści. Ba­cząc za­tem na to pra­wi­dło ter­mi­no­lo­gii, bę­dzie­my uży­wa­li w cią­gu obec­nej roz­pra­wy przy­miot­ni­ka po­zy­tyw­ny, jako rów­no­znacz­ne­go z pew­nym, nie­za­wod­nym. Ztąd już moż­na zmiar­ko­wać dąż­ność szko­ły po­zy­tyw­nej, któ­rej za­sa­dy ni­żej wy­ło­ży­my.

Po­bud­ki któ­re nas skło­ni­ły do pod­ję­cia ni­niej­szej pra­cy, były na­stę­pu­ją­ce: Naj­przód nie spo­tka­li­śmy u na­szych fi­lo­zo­fów żad­nej wzmian­ki o szko­le po­zy­tyw­nej. Za­ję­ci re­pro­duk­cyą nie­miec­kich kon­cep­tów fi­lo­zo­ficz­nych, fi­lo­zo­fo­wie nasi pra­wie nie wie­dzie­li co się dzie­je gdzie­in­dziej. He­gel, Schel­ling, lub usma­żo­ne w jed­nym ty­glu spe­ku­la­cye obu i ucho­dzą­ce przez to za coś no­we­go, były wszyst­kiem na co się u nas zdo­był za­stęp fi­lo­zo­ficz­nych pi­sa­rzy. Już zaś dla uzu­peł­nie­nia i hi­sto­ryi fi­lo­zo­fii i w ogó­le hi­sto­ryi roz­wi­nię­cia umy­słu ludz­kie­go, ko­niecz­nem jest za­peł­nie­nie tej szczer­by, opusz­czo­nej z umy­słu czy z nie­wia­do­mo­ści przez na­szych uczo­nych.

Po­wtó­re, fi­lo­zo­fia po­zy­tyw­na na­bie­ra co­raz więk­sze­go uzna­nia u lu­dzi naj­grun­tow­niej umy­sło­wo uspo­so­bio­nych: pod jej cho­rą­gwią sta­wa­ją umy­sły naj­po­tęż­niej­sze na­sze­go cza­su. Nie wy­pa­da i nam więc nie uzna­wać tego kie­run­ku umy­słów raz dla­te­go, że po­zna­nie jego leży w obo­wiąz­ku wszyst­kich uczo­nych lub rosz­czą­cych pre­ten­syą do uczo­no­ści; a po­wtó­re, że i sami mo­że­my coś sko­rzy­stać przez skie­ro­wa­nie ba­dań na­uko­wych na dro­gę je­dy­nie pro­wa­dzą­cą do celu. O fi­lo­zo­fii po­zy­tyw­nej, czy­li jak ją na­zy­wa­ją jed­nym wy­ra­zem o po­zy­ty­wi­zmie, pi­sa­no już nie mato. Bo­ga­ta li­te­ra­tu­ra fran­cuz­ka i an­giel­ska li­czą już nie jed­no dzie­ło, albo w du­chu fi­lo­zo­fii po­zy­tyw­nej na­pi­sa­ne, albo prze­ciw niej wy­mie­rzo­ne. Po­zna­nie choć w czę­ści tego ru­chu umy­sło­we­go na­gro­dzi, jak się spo­dzie­wa­my czy­tel­ni­ko­wi, tę tro­chę uwa­gi, jaką ze­chce po­świę­cić na­sze­mu prze­glą­do­wi fi­lo­zo­fii po­zy­tyw­nej.

Po­rzą­dek ja­kie­go trzy­mać się bę­dzie­my w ni­niej­szej pra­cy jest na­stę­pu­ją­cy: Po­nie­waż fi­lo­zo­fia po­zy­tyw­na, do­pie­ro od wy­stą­pie­nia na sce­nę na­uko­wą Au­gu­sta Comt'a i jego zwo­len­ni­ków na­bra­ła pew­ne­go roz­gło­su i uzna­nia w świe­cie na­uko­wym; za­czem wy­pad­nie nam dać krót­ki wy­kład na­uki tego twór­cy po­zy­ty­wi­zmu. Nie ogra­ni­cza­jąc się do mi­strza, wspo­mni­my i o zna­ko­mit­szych jego zwo­len­ni­kach, a ztąd nie da­li­śmy ty­tu­łu, fi­lo­zo­fia po­zy­tyw­na, lub na­uka A. Com­te'a lecz szko­ła po­zy­tyw­na. Że jed­nak nie­do­syć jest dać czy­tel­ni­ko­wi po­ję­cie pew­nej szko­ły i za­sad przez nią wy­zna­wa­nych; lecz ko­niecz­nem jest oraz wy­ka­za­nie stron ujem­nych, błę­dów teo­ryi hi­sto­rycz­nie roz­pa­try­wa­nej: więc po każ­dym ustę­pie ośmie­li­my się do­dać wła­sne uwa­gi, któ­re po­ka­żą jak ro­zu­mie­my fi­lo­zo­fią po­zy­tyw­ną. Je­st­to tem nie­zbęd­niej­sze… im do­bit­niej chcie­li­by­śmy oka­zać, że nie przyj­mu­je­my so­li­dar­no­ści a tem sa­mem i od­po­wie­dzial­no­ści za nie­któ­re błę­dy jak nam się zda­je, fi­lo­zo­fii po­zy­tyw­nej.

W ta­kim tedy po­rząd­ku bę­dzie­my czy­tel­ni­ka pro­wa­dzi­li do po­zna­nia Szko­ły po­zy­tyw­nej: I. Bio­gra­ficz­ne i li­te­rac­kie szcze­gó­ły o ży­ciu i pi­smach Au­gu­sta Com­te'a, oraz głów­nych jego zwo­len­ni­ków. II. De­fi­ni­cya fi­lo­zo­fii po­zy­tyw­nej we­dług Com­te'a i jego uczniów. III. Me­to­da fi­lo­zo­fii po­zy­tyw­nej we­dług te­goż. IV. Po­ję­cia Com­te'a o róż­nych czę­ściach nauk fi­lo­zo­ficz­nych i spo­łecz­nych. V. Za­koń­cze­nie.I.AU­GUST COM­TE I JEGO ZWO­LEN­NI­CY.

Dwa są pe­ry­ody ży­cia i fi­lo­zo­fii A. Com­te'a: pierw­szy w któ­rym po­ło­żył fun­da­men­ta fi­lo­zo­fii po­zy­tyw­nej, dru­gi w któ­rym z fi­lo­zo­fa stał się tau­ma­tur­giem, twór­cą no­wej re­li­gii, ma­rzy­cie­lem ja­kich świat już nie mało wi­dział, ale któ­rych co­raz mniej bę­dzie w mia­rę jak się roz­po­wszech­nią zdro­we po­ję­cia na­uko­we. Oba te pe­ry­ody na­ce­cho­wa­ne cięż­kie­mi przej­ścia­mi w ży­ciu od­bi­ły się i w dzie­łach Com­te'a. Po­da­jąc krót­ki ży­cio­rys fi­lo­zo­fa zwra­cać bę­dzie­my uwa­gę na te pe­ry­ody i na pi­sma, któ­re się do nich od­no­szą. Ży­cio­rys ten da nam smut­ny ob­raz wiel­kiej in­tel­li­gen­cyi, któ­ra z po­cząt­ku za­bły­sła jak świet­na gwiaz­da, a w koń­cu roz­pły­nę­ła się w ma­rze­niach i cho­ro­bli­wych przy­wi­dze­niach nad­we­rę­żo­ne­go mó­zgu.

Izy­dor-Au­gust-Ma­rya-Fran­ci­szek-Ksa­we­ry Com­te uro­dził się 19 stycz­nia 1798 r. w Mont­pel­lier, z ojca Au­gu­sta Fe­li­xa i mat­ki Fe­li­cy­ty-Ro­za­lii Boy­er. W dzie­wią­tym roku ży­cia od­da­li go ro­dzi­ce do szko­ły ist­nie­ją­cej w ro­dzin­nem mie­ście. Od lat mło­dzień­czych albo ra­czej dzie­cin­nych, oka­zy­wał wy­so­kie zdol­no­ści, wy­trwa­łą pra­cę i przed­wcze­sną doj­rza­łość umy­słu. Od­byw­szy z ko­rzy­ścią na­uki ele­men­tar­ne, prze­szedł w roku 1814 do szko­ły po­li­tech­nicz­nej w Pa­ry­żu. Tu po 2-ch la­tach mu­siał ra­zem z ko­le­ga­mi opu­ścić za­kład z po­wo­du stu­denc­kiej swa­wo­li i wró­cił do ro­dzi­ców. A cho­ciaż wła­dza na nowo szko­łę otwo­rzy­ła, Com­te nie koń­czył nauk i nie ko­rzy­stał z udzie­lo­nej amne­styi. Nie­dłu­go znów go wi­dzi­my w Pa­ry­żu, gdzie za­po­znaw­szy się z ge­ne­ra­łem Ber­nar­dom otrzy­mał ma­jąc lat 18 wie­ku za­pro­sze­nie do ob­ję­cia kie­run­ku szko­ły po­li­tech­nicz­ne, któ­rą ge­ne­rał za­mie­rzał otwo­rzyć w Sta­nach Zjed­no­czo­nych. Tym­cza­sem plan Ber­nard'a nie po­wiódł się i Com­te zo­stał bez za­ję­cia. Dla za­ro­bie­nia na chleb przy­jął miej­sce se­kre­ta­rza u Ka­zi­mie­rza Pe­rier'a. Wszak­że le­d­wie kil­ka dni za­ba­wił na tej po­sa­dzie a po­znaw­szy się w r. 1818

z St. Si­mo­nem zo­stał jego uczniem i spół­pra­cow­ni­kiem. O przy­jaź­ni nie moż­na było mó­wić. St. Si­mon miał swo­je ma­rze­nia, któk­tó­rym Com­te nie chciał wie­rzyć, wy­ma­gał po­słu­szeń­stwa do któ­re­go umysł Com­te'a na­giąć się nie mógł. Sto­sun­ki co­raz sta­wa­ły się draż­liw­szy­mi dla obu, mnie­ma­ny mistrz wi­dział słab­ną­cy swój urok i dla tego trze­ba się było ro­zejść. Ja­koż od roku 1822 Com­te już pra­cu­je na wła­sną rękę. W r. 1824 roz­brat na­stą­pił zu­peł­ny.

Com­te nie ma­jąc z cze­go żyć, za­czął da­wać lek­cye, któ­rych rzad­ko było… pod do­stat­kiem a ztąd po­ło­że­nie bar­dzo za­leż­ne. By­wa­ły chwi­le, że mie­wał tyl­ko jed­ne­go ucznia, a ta­kim był sław­ny póź­niej ge­ne­rał La­mo­ri­ci­ére. W r. 1825 Com­te się oże­nił. Po­sag wi­docz­nie był nie wiel­ki, bo bie­da wkrót­ce się uczuć dała. Wte­dy to Cerc­let otwo­rzył mu ramy dzien­ni­ka Pro­du­eteur, do któ­re­go Com­te na­pi­sał kil­ka ar­ty­ku­łów mię­dzy 1825 a 1826 r. Że jed­nak spo­strzegł, iż my­śli jego ko­pio­wa­li inni uda­jąc je za swo­je, po­rzu­cił spół­pra­cow­nic­two w dzien­ni­ku i otwo­rzył u sie­bie w 1826 r. na przed­mie­ściu Mont­mar­tre kurs nauk, w cią­gu któ­re­go po­ło­żył fun­da­men­ta fi­lo­zo­fii po­zy­tyw­nej. Pierw­szy­mi ucznia­mi byli sław­ni póź­niej ucze­ni tacy jak: Hum­boldt, Bla­invil­le, Po­in­sot a z młod­szych Eich­thal, Mon­te­bel­lo, Car­not. Skut­kiem nie­szczę­ścia o któ­rem za­raz po­wie­my, kurs. trwał tyl­ko przez trzy po­sie­dze­nia. Mo­zol­na i na­tę­żo­na prą­ca przy­pra­wi­ła Com­te'a o po­mię­sza­nie zmy­słów. W przy­stę­pie obłą­ka­nia nie­szczę­śii­wy fi­lo­zof chciał się uto­pić, od cze­go ura­to­wa­ła go żona. Obłą­ka­nie po­stę­po­wa­ło tak szyb­ko, że mu­sia­no go co ry­chlej od­dać do za­kła­du sław­ne­go Dra Esqu­irol'a, gdzie zo­sta­wał od 28 kwiet­nia do 2 grud­nia. Na wieść o tym smut­nym wy­pad­ku przy­by­ła do Pa­ry­ża mat­ka Com­te'a, ko­bie­ta wiel­ce re­li­gij­na, czu­ie ko­cha­ją­ca syna, któ­ra jed­nak nie mo­gła mu da­ro­wać, że za­warł tyl­ko mał­żen­stwo cy­wil­ne a nie żą­dał bło­go­sła­wień­stwa ko­ściel­ne­go. Uwa­ża­jąc obłą­ka­nie syna za karę nie­bios, po­czci­wa nie­wia­sta chcia­ła go za­mknąć w ja­kim klasz­to­rze. Plan był uło­żo­ny i bliz­ki wy­ko­na­nia. Żona jed­nak czu­wa­jąc wraz z przy­ja­ciół­mi nad cho­rym, wy­śle­dzi­ła na co się za­no­si i uzy­ska­ła że jej wró­co­no męża w sta­nie je­że­li nie gor­szym, to nie­za­wod­nie ta­kim w ja­kim go od­da­no do szpi­ta­la (1).

W domu szla­chet­na ko­bie­ta, nie lę­ka­jąc się wa­ry­ata, oto­czy­ła go całą tro­skli­wo­ścią i po­mi­mo bo­le­snych przejść do­zna­wa­nych w tem po­ży­ciu, tyle spra­wi­ła swo­ją opie­ką, że cho­ry za­czął przy­cho­dzić do zdro­wia. Umysł jed­nak jego był jesz­cze bar­dzo przy­ćmio­ny, smu­tek i obo­jęt­ność nie opusz­cza­ły go ani na chwi­lę. Razu pew­ne­go wy­szedł­szy z domu udał się na most des Arts i rzu- – (1) Sta­ra­niom mat­ki uda­ło się na­kło­nić Com­te a do po­no­wie­nia ślu­bu w ko­ście­le, w czem po­śred­ni­czył sław­ny ksiądz La­men­na­is. Com­te jed­nak był tak nie­przy­tom­ny, że pod­pi­su­jąc akt ślub­ny, po­ło­żył obok swo­je­go imie­nia, Bru­tus Bo­na­par­te.

cił się w Se­kwang. Wy­ra­to­wa­ny przez gwar­dzi­stę kró­lew­skie­go, do­znał tak sku­tecz­no­go wstrzą­śnie­nia, że na­gle i umysł jego stał się po­god­niej­szy­mi opu­ści­ła go ma­nia sa­mo­bój­stwa; wró­cił więc do Mont­pel­lier i w koń­cu 1827 r. za­czął dal­szy kurs nauk wy­kła­dać. Ucznio­wie i słu­cha­cze, czę­ścią ci sami, czę­ścią nowi w nie­wiel­kiej licz­bie słu­cha­li wy­kła­du. Mię­dzy no­wy­mi wi­dzia­no Bro­us­sa­is'go geo­me­trę, Fo­urier'a; Hum­bold­fa nie było wów­czas w Mont­pel­lier, Ara­go zaś lubo przy­rzekł, nie sta­wił się w au­dy­to­ry­um.

Naj­więk­szą prze­szko­dą w pra­cy umy­sło­wej Com­tu'a był brak ma­te­ry­al­ny, byt nie­za­pew­nio­ny: sło­wem, brak chle­ba. Przy­ja­cie­lu tedy umie­ją­cy ce­nić wy­so­kie zdol­no­ści uczo­ne­go, sta­ra­li się o za­pew­nie­nie, mu bytu umiej za­leż­ne­go. Za mi­ni­ster­stwa Mar­ti­gnac'a chcia­no dla nie­go utwo­rzyć po­sa­dę in­spek­to­ra han­dlu, ale za­miar się nie udał. Rząd lip­co­wy za­rów­no był dla nie­go zim­ny jak i Re­stau­ra­cya, więc też i w 1830 roku po­mi­mo oso­bi­ste­go wi­dze­nia się z Gu­izo­fem, Com­te nie uzy­skał po­sa­dy pro­fe­so­ra hi­sto­ryi po­wszech­nej nauk fi­zycz­nych i ma­te­ma­tycz­nych w któ­rych ce­lo­wał. Gu­izot przy­jął go obo­jęt­nie lubo" grzecz­nie, i od­pra­wił z ni­czem Póź­niej Na­vier, pro­fe­sór w szko­le po­li­tech­nicz­nej wziął Com­te'a za ad­junk­ta w r. 1832. W parę lat po­tem za wpły­wem Du­long'a zo­stał exa­mi­na­to­rem wstę­pu­ją­cych do szko­ły po­li­tech­nicz­nej i pro­fe­so­rem w jed­nym z za­kła­dów pry­wat­nych. Tym spo­so­bem byt jego nie­co się utrwa­lił. Na po­sa­dzie exa­mi­na­to­ra Com­te oka­zy­wał su­ro­wą bez­stron­ność i pil­ność ja­kie mu przy­zna­ją na­wet nie­przy­ja­cie­le. Jak tyl­ko po­czuł, że stoi na trwal­szym grun­cie, za­czął wy­koń­czać swój Kurs fi­lo­zo­fii po­zy­tyw­nej, któ­ry wy­cho­dził stop­nio­wo, to­ma­mi od r. 1830 – 1842. Obok urzę­do­wych i płat­nych za­jęć wy­kła­dał od 1831 – 1848 kurs astro­no­mii po­pu­lar­nej w szko­le lu­do­wej bez­płat­nie. Wy­pad­ki ów­cze­sne a w czę­ści i po­dej­rze­nia rzu­ca­ne na wy­kład, skło­ni­ły rząd do za­mknię­cia szko­ły. Za­wsze to pięk­ny ślad bez­in­te­re­sow­no­ści fi­lo­zo­fa ży­ją­ce­go dla na­uki. Były to lata bło­gie dla Com­te'a… bo lubo nie­świet­nie upo­sa­żo­ny, mógł prze­cież żyć zno­śnie i pra­co­wać nad ulu­bio­nym przed­mio­tem. Sła­wa też jego wzra­sta­ła po­mi­mo opo­ru ze stro­ny ce­cho­wych uczo­nych któ­rzy go nie cier­pie­li. Sta­wa ta prze­szła za ka­nał do An­glii i cze­go Fran­cu­zi nie umie­li oce­nić, uzna­li An­gli­cy. Co po ten czas wy­szło z pod pió­ra Com­te'a nosi ce­chę głę­bo­kie­go prze­my­śle­nia i trzeź­we­go na świat po­glą­du. Ale zbli­ża­ła się chwi­la no­wych za­wo­dów i upa­dek umy­sło­wy wiel­kie­go my­śli­cie­la. Cierp­ki, może cho­ro­bą i nie­do­stat­kiem zgnę­bio­ny umysł Com­te'a nie mógł się zgo­dzić z ko­le­ga­mi w szko­le po­li­tech­nicz­nej, z któ­rej jak twier­dził, za wpły­wem p. Ara­go zo­stał usu­nię­ty w r. 1844. Po­swar­ki z radą szkol­ną za­czę­ły się już daw­niej, ale ja­kiś czas jesz­cze je zno­szo­no. Żona gry­zła się po­stę­po­wa­niem Com­tek, któ­ry pra­wie za­wsze sam był wi­nien, że nie mógł się ni­cze­go do­słu­żyć; za­wsze ko­ła­tał do drzwi gdy się coś na­wi­ja­ło i za­wsze skut­kiem swo­jej draż­li­wość i dumy nic nie zy­ski­wał. To go wpra­wia­ło w gniew i obu­rze­nie, któ­re naj­czę­ściej spa­da­ły na żonę. Z tych do­mo­wych nie­sna­sko w przy­szło do for­mal­ne­go roz­łą­cze­nia z żoną, któ­rej choć sam nic nie miał, obie­cał pła­cić 3000 fran­ków rocz­nie, póź­niej tyl­ko 2000, ale i tych nie było z cze­go uiścić. Wpraw­dzie przy­ja­cie­le w An­glii, śród któ­rych spo­ty­ka­my pp. J. S. Mill'a, Gro­te'go, Mo­le­sworth'a i Ra­ikes Cur­rie'go skła­da­li co mo­gli dla że­brzą­ce­go fi­lo­zo­fa; ale ten sta­wał się co­raz na­tręt­niej­szym, tak że w koń­cu i tę po­moc utra­cił. W tym cza­sie, t… j… oko­ło 1845 roku na­stą­pił szcze­gól­ny prze­wrot w umy­śle Com­te'a. Za­po­znał się z nie­ja­ką pa­nią Klo­tyl­da de Vaux, któ­ra sta­now­czy jak sam twier­dzi, wpływ na nie­go wy­war­ła. Ro­zum ustą­pił miej­sca ser­cu, fi­lo­zof stał się ma­rzy­cie­lem, po któ­re­go mó­zgu za­czę­ły się prze­su­wać naj­dzi­wacz­niej­sze fan­ta­sma­go­rye. Me­to­dę ro­zu­mo­wa­nia ob­jek­tyw­ną, za­stą­pił sub­jek­tyw­na, ro­zum pod­dał ser­cu, stał się twór­cą no­wej tak zwą­nej re­li­gii Ludz­ko­ści i Naj­wyż­szym ka­pła­nem, a to wszyst­ko jak za­pew­nia "sous une an­géli­que in­flu­en­ce et une in­com­pa­ra­ble pas­sion pri­vée" Kie­dy zaś pani Vaux umar­ła, Com­tec naj­zu­peł­niej stra­cił roz­są­dek jak­kol­wiek był niby przy­tom­nym. O róż­nych nie­do­rzecz­no­ściach ja­kie się zro­dzi­ły w roz­bi­tej gło­wie Com­te'a po­wie­my ni­żej, roz­bie­ra­jąc jego na­ukę. A te­raz jesz­cze kil­ka szcze­gó­łów z jego ży­cia uzu­peł­nia­ją­cych ten strasz­ny upa­dek umy­sło­wy.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: