- W empik go
Szkoła uczuć - ebook
Szkoła uczuć - ebook
Spójrzcie na Zolę: atrakcyjna, pewna siebie, 38-letnia kobieta sukcesu, która ma wszystko, czego potrzeba do szczęścia, a samotność to jej świadomy wybór. Ale czy na pewno? Dopiero psychoterapia uświadamia jej, jak bardzo jest zablokowana emocjonalnie i jak wiele traum w sobie nosi. Udział w kontrowersyjnym projekcie pod nazwą „Szkoła Uczuć” ma jej pomóc w przełamaniu lęku przed bliskością. Sześciotygodniowy turnus w pensjonacie nad morzem wydaje się ostatnią deską ratunku dla Zoli, która pragnie otworzyć się na prawdziwe, szczere uczucie. Ale gdy w końcu spotyka odpowiedniego mężczyznę, surowy regulamin terapii zabrania jej się do niego zbliżać… Czy mimo to uda jej się znaleźć sposób, by dać szansę miłości?
Miłość może pojawiać się wielokrotnie w naszym życiu, ale każda z nich jest inna. Nie ma dwóch takich samych miłości. Każda pozostawia jakiś ślad w naszym sercu, żłobi w nim głębokie bruzdy już na zawsze. Myślę jednak, że tylko jedna może być tą prawdziwą. Sądzę, że niekoniecznie jest to ta pierwsza. Czasami może się zdarzyć, że tą prawdziwą miłością będzie ta ostatnia.
Tatiana Żak
Nauczycielka, pedagog szkolny, doradca zawodowy. Absolwentka filologii polskiej. Od lat prowadzi szkolne koła teatralne i kabaretowe, organizuje konkurs recytatorski „Poeci Regionu Częstochowskiego”. Interesuje się psychologią, w wolnych chwilach uwielbia gotować i robić amatorskie zdjęcia przyrody, a jej ukochanymi miejscami wypoczynku są miejscowości nadmorskie. Jest miłośniczką polskiego kina i książek polskich autorek. Tuż przed czterdziestką zaczęła żyć na nowo, w zgodzie z maksymą carpe diem. Wcześniej pisała do szuflady – głównie wiersze i powieści. W swoich utworach porusza kwestie uczuć, wartości i relacji międzyludzkich. Pisze o kobietach i dla kobiet.
„Szkoła uczuć” jest jej debiutem literackim.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8219-575-0 |
Rozmiar pliku: | 1 000 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
_Prawie każdy pragnie, chyba… – przynajmniej mam taką nadzieję – przeżyć miłość. Bo po to żyjemy na tym świecie, aby kochać i być kochanym, i z tego mamy być podobno rozliczani w tym lepszym świecie. Przynajmniej raz w życiu przeżyć prawdziwą miłość. Taką, o jakiej słyszało się od kogoś w stylu: „i żyli długo i szczęśliwie”, lub taką, o której czytało się w książce z wypiekami na twarzy i bezdechem, próbując dotrzeć do ostatniej strony z nadzieją na szczęśliwy koniec. Czytałam je zwykle późno w nocy pod kołdrą z latarką w ręku i marzeniem, że doświadczę czegoś takiego w swoim życiu. A może pewnego dnia, idąc ulicą, widziało się takich szczęśliwców, którzy z kolei nie widzieli nikogo i nic oprócz siebie, albo oglądając kiedyś w filmie_ Przeminęło z wiatrem _płomienne sceny, w których uczucia aż buzowały, ale bohaterowie pokochali z różnych powodów nie tych właściwych. Fantazjowało się o takiej miłości. Zresztą nieważne co i gdzie. Liczy się tylko to, aby poczuć i przeżyć chociaż jeden raz w życiu coś takiego_.
Zola leżała na kanapie w swoim pokoju i pisała w pamiętniku o tym, co myśli i czuje. Myślała, jak by to było, gdyby ją jeszcze spotkało w życiu coś takiego. W głębi duszy pragnęła prawdziwego, szczerego i odwzajemnionego uczucia, tylko że nie było to takie łatwe, a przynajmniej w jej przypadku.
_Poczuć przyspieszone bicie serca na widok ukochanej osoby czy fruwające motyle w brzuchu, o których istnieniu na co dzień nie mamy pojęcia. W dzisiejszym zabieganym świecie pragniemy bliskości, a jednocześnie bardzo trudno nam zaufać i otworzyć się na bliskość drugiego człowieka. Jestem trzydziestoośmioletnią kobietą, która ma wszystko, no… prawie wszystko. Mam kochających, chociaż niepozbawionych wad rodziców, kredyt na mieszkanie w centrum miasta, samochód i pracę, w której spędzam prawie cały dzień i której poświęcam niemal każdą wolną chwilę, nie wyłączając weekendów. Nie mam jednak szczęścia w miłości, a właściwie nie miałam, bo od kilku lat jestem sama i nie szukam drugiej połówki ani na portalach randkowych, ani u wróżki, ani w codziennym życiu._
Przymknęła na chwilę powieki, jakby chciała powstrzymać w ten sposób cisnące się do oczu łzy, wzięła głęboki oddech i zaczęła pisać dalej:
_Po nieudanym małżeństwie i boleśnie zakończonym romansie jakoś nie spieszę się, aby znowu spróbować ułożyć sobie z kimś życie. Czas płynie, a ja wciąż jestem sama. Nie cierpię jednak zbytnio z tego powodu. Przywykłam do życia w pojedynkę i wolę swoją samotną stabilizację niż kolejne rozczarowanie i cierpienie. Jestem przekonana, że skoro małżeństwo nie spełniło moich oczekiwań i szybko okazało się kompletną klapą, a romans, jak później wyszło, z typem spod ciemnej gwiazdy był tak druzgocący w skutkach, że na pół roku wylogowałam się z życia, to widocznie życie w pojedynkę jest moim przeznaczeniem._
Zola sięgnęła po filiżankę stojącą na tacy przy łóżku i wypiła kilka łyków letniej zielonej herbaty. Uwielbiała ten napar, który w zależności od czasu parzenia dodawał jej energii lub uspokajał. Wiedziała już, czego nie chce. Nie warto znowu ryzykować – te słowa powtarzała sobie jak mantrę, gdy tylko zauważała jakiś objaw zainteresowania płci przeciwnej. Tego była już pewna. Przynajmniej tak jej się wydawało.
_Lepiej nie czekać, nie tęsknić, nic nie czuć do nikogo. Przynajmniej człowiek wie, na czym stoi, i ma pewność, że nikt go nie zawiedzie, nie oszuka, nie rozczaruje albo, co gorsza, nie zdradzi i nie odrzuci._
Rzeczywiście przestała szukać i czekać na miłość. Z tych starań nie zrezygnowała jednak jej mama, która wciąż nie mogła pogodzić się z tym, że ukochana jedynaczka nie ma męża i dzieci, a ona sama – upragnionych wnuków. Nie ustawała zatem w dążeniu do upragnionego celu, czyli znalezienia właściwego kandydata na męża dla córki. Była wręcz przekonana, że, owszem, miłości się nie szuka, ale zawsze można jej przecież odrobinę pomóc. Zola od dziecka wykazywała skłonności do popadania w skrajność. Tak było zawsze, odkąd pamiętała. Albo potrzebowała bliskości rodziców, albo chciała się od nich uwolnić, jadła za dwóch albo prawie nic, kupowała za dużo bądź wszystko ograniczała zgodnie z duchem minimalizmu. Dotyczyło to także płci przeciwnej. Albo chciała być adorowana przez chłopaków, albo wręcz przeciwnie – stroniła od nich i robiła wszystko, aby dali jej spokój. Teraz była już dojrzałą kobietą i dobrze wiedziała, czego chce i jak pragnie żyć. Udało się jej poukładać swoje życie i osiągnąć upragnioną stabilizację, ale zanim do tego doszło, los zaserwował jej różne zawirowania.
Kiedyś wydawało się jej, że wyszła za mąż z miłości, ale dosyć szybko okazało się, że jej małżeństwo było pomyłką. Zwyczajnie pomyliła to uczucie z zauroczeniem, a potem dla odmiany zakochała się szaleńczo w kimś, kogo prawie nie znała i kogo powinna omijać szerokim łukiem. Wtedy postanowiła, że nigdy już nie będzie cierpiała z powodu braku lub nadmiaru czegokolwiek: rzeczy, jedzenia czy miłości. Zamknęła się w sobie, a właściwie swoje serce, i nie potrafiła już nikomu zaufać. Jej koleżanki dawno wyszły za mąż, miały swoje rodziny, dzieci, a niektóre nawet kochanków. Realizowały się od wielu lat jako matki, żony i kobiety. Zola miała… pracę, kota ze schroniska i wyrwę w sercu. W końcu stłumiła odzywającą się w niej od czasu do czasu tęsknotę za miłością i bliskością. Gdyby nie niestandardowy prezent od mamy w postaci sesji terapeutycznych u psychologa, pewnie nie zmieniłaby swojego podejścia do głęboko skrywanej potrzeby bliskości. Za namową mamy regularnie uczestniczyła w spotkaniach ze specjalistą, które z czasem stały się dla niej stałym elementem w tygodniowym planie obowiązków. Początkowo sceptycznie nastawiona do tej formy leczenia duszy z każdą kolejną sesją utwierdzała się w przekonaniu, że jest to jednak coś, czego potrzebuje i co przynosi jej ukojenie. Terapeutka poleciła jej prowadzenie pamiętnika i zapisywanie swoich myśli, uczuć i najskrytszych pragnień po to, aby obudzić uśpione pokłady zamrożonych uczuć i emocji. Zola zawsze starała się sumiennie wywiązywać ze swoich obowiązków, toteż to zadanie potraktowała jako część z nich. Przynajmniej jedna strona w miesiącu. Nie było tego dużo, ale zawsze coś. Wydawało się jej to ważne – swoiste podsumowanie kończącego się właśnie miesiąca.ROZDZIAŁ 2
Zola jak zwykle w czwartki zjawiła się punktualnie o dwudziestej pod drzwiami gabinetu swojej terapeutki. Ubrana w dobrze skrojone spodnium w szarym kolorze, ze związanymi w kitkę włosami i prawie bez śladu makijażu. Prawie, bo zwykle nakładała bazę rozświetlającą, tuszowała delikatnie rzęsy, a usta nawilżała bezbarwną pomadką ochronną. Prezentowała się dokładnie tak jak każdego dnia, który spędzała w pracy. Była już bardzo zmęczona, ale wolała od razu zrobić szybkie zakupy na weekend. Od kilku lat przeznaczała na nie każdy czwartek wieczorem, ponieważ w piątek skutecznie zniechęcały ją do tego kilometrowe kolejki ustawiające się do kas i brak miejsca na parkingu. W czwartki nie było jeszcze takich tłumów, więc mogła z listą w ręku spokojnie i bez narażania się na przypadkowe spotkania z kimś dawno niewidzianym uzupełnić zapasy na kolejny tydzień.
Dzisiaj nie miała tyle czasu co zwykle na bieganie między półkami. Nie zdążyłaby wtedy na cotygodniową sesję u pani psycholog. Spóźnienie nie wchodziło w grę. Miała to zakodowane we krwi. Rodzice dbali o to, aby wpoić jej pewne wartości i zasady, które kiedyś wydawały się jej bez znaczenia, a teraz, w miarę upływu lat, nabierały szczególnej wagi i okazywały się bardzo istotne w jej życiu. Dbała o to, aby inni czuli się dobrze w jej obecności, i sama wymagała tego od nich, biorąc w przysłowiowe widełki to, że ktoś inny może nie podchodzić aż tak poważnie do tego, co ona uważa za ważne. W każdym razie punktualność i szanowanie swojego czasu oraz czasu pozostałych ludzi było dla niej rzeczą niemal świętą. Teraz też nie chciała się spóźnić, a tym bardziej odwoływać spotkania. Nie miała już nawet chwili na to, aby wskoczyć pod prysznic czy też przebrać się w coś swobodnego. Musiała zostać w pracy ponad dwie godziny dłużej, ponieważ szef zorganizował, jak zwykle zresztą, niezapowiedziane „krótkie” spotkanie służbowe. Nie było to nic ważnego, ale już tak miał, że czasami zwoływał takie zloty całego zespołu, sprawdzając w ten sposób dyspozycyjność swoich pracowników. Tym razem chciał zmotywować wszystkich do pracy nad nowym poważnym projektem. Bardzo zależało mu na tym, aby nowy klient był zadowolony, bo jak przypomniał na początku zebrania: „Usatysfakcjonowany klient zawsze wraca, a niezadowolony omija nas szerokim łukiem”.
Zola szybko podrzuciła zakupy do mieszkania, wypakowała je jednym sprawnym ruchem ręki, czyli po prostu wygarnęła z torby wielokrotnego użytku na kuchenny blat, a część z nich od razu wrzuciła do pustej szuflady na mrożonki w lodówce. Zwykle nie kupowała dużo, ale dbała, żeby zawsze mieć coś do zjedzenia na potem. Nie lubiła marnować pożywienia i w ogóle starała się żyć ekologicznie. Stawiała na jakość, wybierała rodzime produkty i kupowała zdecydowanie mniej niż inni. Unikała marnotrawstwa w jakiejkolwiek postaci. Wyrzucanie nadwyżki jedzenia czy tracenie cennego czasu było dla niej zwykłą głupotą. Dlatego też nie lubiła się spóźniać, co zakodowała jej mama. Dobre jedzenie zresztą też jej wpoiła, z tą różnicą, że mama uwielbiała gotować i wychodziło jej to doskonale, a Zola gustowała w prostym jedzeniu robionym maksymalnie w piętnaście minut. Sałatki, ciasta bez pieczenia i desery z blendera stanowiły jej sposób na prostą i smaczną kuchnię. Poza tym kierowała się zasadą _zero waste_. Kiedy jednak miała ochotę na coś tradycyjnego, dzwoniła do mamy, która z radością realizowała zachcianki ukochanej jedynaczki. Rosołek, pierogi czy gołąbki lądowały następnego dnia w jej mieszkaniu razem z troskliwą rodzicielką, która wraz z prowiantem przywoziła uśmiech, ciepło i matczyną troskę. Zwykle nie omieszkała dokonać szybkiego przeglądu „czterech kątów” swojej córeczki, jak gdyby chciała się upewnić w ten sposób, czy przypadkiem jej ukochana dziewczynka nie znalazła partnera.
Zola kochała porządek i wszystko miała starannie poukładane, więc po powrocie do domu planowała na spokojnie ułożyć zakupy na swoje miejsce. Teraz nie było na to czasu. Wykorzystując obecność pani, stęskniony Zygi sprytnie wskoczył jednym susem na drewniany blat i żałosnym miauknięciem przypomniał jej o swojej obecności. Zola uśmiechnęła się do niego czule i przyjaźnie go pogłaskała, a następnie sprawnym ruchem ręki wyłożyła zawartość kupionej puszki z kocim przysmakiem na znajdujący się na posadzce spodeczek pupila.
– No jedz, słodziaku. Za godzinkę będę w domu, to cię popieszczę tak, jak lubisz – dodała i zerknęła na zegarek.
Miała jeszcze pół godziny, ale dojazd zajmował jej około dwudziestu minut. W pośpiechu wypiła przygotowaną w ekspresie poranną kawę i prawie wybiegła z mieszkania. Przejechała spory kawałek drogi bez większych przeszkód i prosto z parkingu udała się do gabinetu Tamary. Była kilka minut przed czasem, więc odetchnęła z wyraźną ulgą.ROZDZIAŁ 3
Sesja u Tamary była stałym punktem w jej tygodniowym rozkładzie dnia już prawie od trzech lat. Zola wręcz sobie nie wyobrażała, żeby nie stawić się na spotkaniu z błahego powodu. Tamara Łuczenko była znaną w całym mieście panią psycholog i cieszyła się bardzo dobrą opinią korzystających z jej usług pacjentów z różnych stron kraju. Zola przejrzała w Internecie jej profil i przeczytała kilkadziesiąt pozytywnych komentarzy znajdujących się pod reklamą jej gabinetu. Niemal każdy zawierał coś miłego na temat terapeutki i pozytywnie prowadzonych przez nią zajęć. Hejterzy i trolle też sobie używali od czasu do czasu, zamieszczając jakieś nieprzychylne i ordynarne komentarze bądź wiązanki na temat tej osoby i prowadzonego przez nią leczenia, ale to już stało się na tyle powszechnym zjawiskiem w sieci, że mało kto dziwił się takim tekstom. Ot, życie, są tacy, którym pasujesz, i ci, którzy cię nienawidzą, chociaż nawet nie mieli okazji, by cię poznać.
Zola uczestniczyła w tych spotkaniach z ogromną radością, chociaż na początku nic na to nie wskazywało. Ten niecodzienny prezent od mamy bardzo ją zaskoczył. Przyjęła go z mieszanymi uczuciami i bez entuzjazmu. Matka wykupiła jej sześciotygodniowy cykl spotkań u znanej i cenionej pani psycholog w nadziei, że doświadczony terapeuta znajdzie przyczynę, która uniemożliwia jej córce ułożenie sobie życia, co według rodzicielki, zaangażowanej w sprawy bądź co bądź dorosłego już dziecka, oznaczało posiadanie męża i dzieci. O tak, znalezienie partnera dla córki było w centrum wszechświata matki i zdecydowanie zajmowało całą jej uwagę. Za nic miała tłumaczenia Zoli, że dobrze jest tak, jak jest, i że niczego więcej nie potrzebuje już do szczęścia. Ma przecież rodziców, kota, którego zabrała ze schroniska, ciekawą, pochłaniającą ją bez reszty pracę, mieszkanie, samochód, a przysłowiową szklankę wody na starość może podać jej ktoś zupełnie obcy za stosowne wynagrodzenie. Niestety, matka pozostawała nieugięta w tej kwestii i robiła, co tylko mogła, aby ułatwić córce wyjście z kokonu, jakim jej zdaniem się owinęła.
Z czasem jednak cotygodniowe spotkania z panią psycholog stały się częścią codziennego życia Zoli. W poniedziałki i środy siłownia, we wtorki joga, w piątki spotkanie z dietetykiem, a czwartek zarezerwowany na zakupy i regularne podsumowanie tego, co się wydarzyło w ciągu tygodnia w jej życiu osobistym. Właściwie było to dochodzenie do źródła tych wydarzeń, które się nie zadziały, a zdaniem mamy Zoli powinny już dawno mieć miejsce. Dla pochłoniętej codziennymi obowiązkami kobiety była to godzina otwartości i niebywałego zaufania, na które nie mogła sobie pozwolić ani w pracy, ani w domu. Z doświadczenia wiedziała, że w firmie lepiej nie roztrząsać osobistych problemów i nie zwierzać się nikomu ze współpracowników. Rodziców też wolała nie mieszać akurat w tę sferę swojego życia. Nie chodziło bynajmniej o brak zrozumienia z ich strony, tylko o zmiany, które zachodziły we współczesnym świecie w takim tempie, że zadziwiały samą Zolę, a co dopiero starsze pokolenie. Kiedyś nie do pomyślenia było to, aby umawiać się z kobietą, a potem znikać bez śladu i bez słowa wyjaśnienia. Teraz miało to miejsce bardzo często – raz po raz słyszała, jak dziewczyny z agencji doświadczają tak zwanego ghostingu.
– Mężczyźni nie mają jaj – mówiono wtedy na pocieszenie do rozpaczającej koleżanki, która już widziała siebie w welonie i białej sukni, a tymczasem jej narzeczony ulatniał się jak Dżin z lampy i tyle go widziano. Brzmiało to tak, jakby posiadanie genitaliów lub ich brak miało decydować o kulturze osobistej i honorze.
Takie historie tylko utwierdzały Zolę w przekonaniu, że nie warto znowu ryzykować, ale – jak mawiała Tamara – „kto nie ryzykuje, nie pije szampana”, po czym dodawała, że zawsze warto rozmawiać.
Rozmowy na temat przyczyn samotności były zresztą w życiu Zoli na porządku dziennym. W pracy często słyszała z ust koleżanek:
– Przecież jesteś ładna, niezależna, niczego ci nie brakuje.
– Może jesteś zbyt wybredna?
W domu rodzinnym temat ten też nie schodził z głównej ramówki.
– Przecież, córeczko, nie jesteś trędowata. Jak to możliwe, że nikt cię nie chce? To na pewno twoja wina, że nikogo nie masz. Coś musi być z tobą jednak nie tak. – To tylko niektóre komentarze mamy, które Zola słyszała w każdą niedzielę podczas obiadu lub popołudniowej kawy u rodziców.
To „coś” miała odkryć Tamara, a właściwie sama Zola – z pomocą terapeutki, rzecz jasna. Zola przywykła do tego, że mama jest w tej kwestii złośliwa i nie szczędzi jej ostrych przymówek.
– Ona chce w ten sposób zmobilizować cię do założenia rodziny, do działania w tym zakresie – tłumaczyła matkę Tamara.
Zdaniem matki Zola powinna się trochę postarać i kogoś sobie znaleźć. Jakby to było takie proste.
– Mam iść na miasto czy do parku na ławkę i czekać, aż ktoś poprosi mnie o rękę? – Trzydziestoośmiolatka drwiła z aluzji mamy, która nie rozumiała tego, że w dzisiejszych czasach nie jest to wcale takie łatwe i oczywiste.
Mężczyźni chcieli i chcą seksu, ale kiedyś było to zwieńczeniem miłości i początkiem wspólnej drogi życiowej. Teraz chcą seksu bez zobowiązań. Kiedyś spotkanie zwane randką dawało kobiecie szansę na poznanie przyszłego męża i ojca jej dzieci. Teraz mężczyźni szukają głównie szybkich, przelotnych znajomości bez dociekań i zbędnych pytań. Albo ci pasuje, albo nie. Chyba że trafi takiego strzała Amora albo od razu zajdą w ciążę, chociaż taka niechciana czy nieplanowana wpadka częściej jest powodem do zerwania i zakończenia relacji niż do podpisania aktu małżeństwa, jak bywało to dawniej. Teraz wygląda to tak: kawa, łóżko, jeśli rozmowa w miarę się kleiła i były jakieś wibracje, a potem – no cóż – wykręty, brak czasu, pilny wyjazd, rodzina, o której zapomniał nadmienić podczas rozmowy, albo wspomniany już głuchy telefon.
W pracy Zola nasłuchała się takich historii od koleżanek co niemiara, a to jeszcze bardziej zniechęcało ją do podejmowania kolejnych prób. Ostatnio okazało się, że bajki o złej żonie, z którą on nie sypia albo właśnie się rozwodzi, są wciąż aktualne. Ile potem jest płaczu i złorzeczeń przy sałatce czy kawie podczas przerwy w pracy… Zranione uczucia bolą, ale jeszcze bardziej boli kłamstwo, które ktoś wykorzystuje tylko po to, aby zaspokoić swoje żądze bądź oderwać się od codzienności i rutyny małżeńskiego życia. Zero empatii i szacunku do drugiego człowieka. Nie kupuje się psa czy kota, jeżeli nie będziemy mieć dla niego czasu. Nie zaczyna się relacji, jeśli mamy niezałatwione sprawy.ROZDZIAŁ 4
W spotkaniach z Tamarą Zola uczestniczyła systematycznie, nie licząc pierwszej sesji, na której zwyczajnie się nie pojawiła. Czuła się strasznie, kiedy najpierw potwierdziła swoją obecność, a potem nie pojechała na umówione spotkanie. To nie było w jej stylu, ale wtedy nie czuła się jeszcze na to gotowa. Zwyczajnie stchórzyła. Bała się, że nie podoła temu wyzwaniu. Próbowała tłumaczyć się terapeutce przez telefon pilnym zebraniem w pracy, wieczorem napisała jednak maila, w którym wszystko szczerze wyjaśniła. Przeprosiła za swoje zachowanie i usprawiedliwiła się akurat jak na ten dzień wyjątkowo złą kondycją psychiczną. Kłamstwo nigdy jednak nie stanowiło mocnej strony Zoli i zawsze kosztowało ją sporo nerwów. Chociaż wizyta została już opłacona przez mamę w ramach pakietu, który ta wykupiła dla córki, to i tak Zoli było z tym bardzo źle. Nie chodziło tu o zasady czy czas, który pani psycholog mogła wykorzystać w inny sposób, zwyczajnie pomagając komuś bardziej potrzebującemu. Zola po prostu czuła, że zawiodła samą siebie.
Na kolejnym spotkaniu otwarcie wyznała Tamarze, że pomysł terapii nie jest jej inicjatywą. Dodała też, że sama pewnie nigdy nie zdecydowałaby się na takie sesje, ale chce zwyczajnie uspokoić mamę, która nie odpuszcza. Poczuła się wtedy jak mała dziewczynka, która skłamała, a teraz się tłumaczy, dlaczego coś zrobiła albo czegoś nie zrobiła. Tamara nieco ją uspokoiła, mówiąc, że to zupełnie normalne i dość częste u osób zaczynających terapię. Nie wszyscy, pomimo dobrych chęci i zamiarów, są gotowi na takie wyzwanie, jakim bez wątpienia jest podjęcie leczenia, i dosyć często się zdarza, że zwykle to pierwsze spotkanie nie należy do udanych. Kiedy się okazało, że nie tylko Zola ma takie trudności, lęki i obawy, poczuła się zdecydowanie lepiej i pewniej.
W końcu zdecydowała, że jednak chce uczestniczyć w terapii. Była z siebie dumna. Mimo strachu, jaki jej nie opuszczał, chciała w końcu spojrzeć prawdzie w oczy i zmierzyć się z tą częścią siebie, która siedziała schowana gdzieś głęboko. Chciała przytulić tę małą, wystraszoną dziewczynkę, która z obawy, że znowu ktoś ją skrzywdzi, unikała bliskości. Chciała poskromić te demony, które od czasu do czasu nawiedzały ją w snach. Chciała przeprosić Bartka za to, że zniszczyła mu życie, kiedy wyszła za niego, nic do niego nie czując poza przywiązaniem. Chciała wykrzyczeć Igorowi w twarz, jak bardzo go nienawidzi za to, co zrobił jej i innym kobietom, które oszukał. Chciała w końcu wybaczyć sobie te wszystkie błędy, które popełniła, a za które tak bardzo siebie nie znosiła.
Na początku czuła opór przed powrotem do tego, co było, nie chciała szukać odpowiedzi na te wszystkie trudne pytania, na które nie uzyskała wcześniej wyjaśnienia, a które nie dawały jej pomimo upływu lat świętego spokoju. Poza tym Zola od dziecka była skryta i niezbyt wylewna. Nosiła w sobie lęk przed otwieraniem się i mówieniem o swoich przeżyciach i uczuciach bliskim, a co dopiero osobom, których nie znała. Grzebanie w tym, co bolesne i niezabliźnione, wydawało się jej masochizmem. Postanowiła jednak zaufać Tamarze.
Szybko się przekonała, że terapeutka rzeczywiście posiada duże umiejętności, ogromną wiedzę i doświadczenie, a może po prostu niezwykły dar. Prowadziła rozmowę w taki sposób, że Zola nie miała poczucia, że uczestniczy w jakimś przesłuchaniu. Przypominało to raczej konstruktywną pogawędkę z przyjaciółką. W czasie następnych sesji było podobnie. Zola czuła się tak, jakby ktoś z każdym kolejnym spotkaniem zdejmował z niej niewidzialne kilogramy. Wiele razy próbowała zdobyć się przy mamie na szczerość i otwarcie jej powiedzieć, co czuje, co myśli i co przeżywa, ale pasowała zwykle po kilku zdaniach. U Tamary mogła wyrzucić z siebie wszystkie negatywne przekonania, myśli i uczucia bez obawy, że zostanie wyśmiana, zignorowana czy zwyczajnie niezrozumiana. Z czasem dostrzegła, że strach, który ogarnął ją przed pierwszą sesją, miał swoje uzasadnienie. Stchórzyła z obawy, że jej z pozoru uporządkowane życie znowu wywróci się do góry nogami. Tymczasem, jak mówiła Tamara, to zwyczajne porządki – najpierw trzeba wyrzucić wszystko z szafy na środek pokoju, przejrzeć po kolei każdą emocję, przeżycie, doświadczenie i zatrzymać tylko to, co dobre i wartościowe. Z resztą należy się pożegnać raz na zawsze; jest to konieczne, aby pójść o krok dalej. Należy przy tym potraktować to, co było, jak życiową lekcję na przyszłość, a nie nadbagaż emocjonalny.
Temat budowania relacji był szczególnie wrażliwy i odległy jak przestrzeń kosmiczna. Zola bała się tej sesji. Zwykle na samą myśl o kolejnym rozczarowaniu odechciewało się jej jakichkolwiek znajomości damsko-męskich.
– Dwa razy wystarczy – powtarzała, kiedy mama próbowała zmienić jej podejście do związków.
To samo mówiła u Tamary. Nie chciała kolejny raz się rozczarować, pomylić czy zapomnieć, a potem cierpieć i czuć, że ktoś wyrwał jej kawałek serca i wyrzucił go do kosza jak zużytą chusteczkę do nosa.
Zola była zodiakalnym koziorożcem, a jak wiadomo, takie osoby twardo stąpają po ziemi i z natury nie wierzą w to, co wydaje się im trudne do ogarnięcia, a dzieje się niejako bez ich wpływu i udziału. Lubią czuć, że mają nad czymś kontrolę, a jeśli już nawet się zapomną, to długo wmawiają sobie, że tak właśnie chciały, że doskonale wiedziały, co robią, chociaż zwykle mają świadomość, czym to grozi. Pozorny i powierzchowny chłód Zoli skrywał zatem jej gorące i wrażliwe wnętrze.
Z każdą kolejną sesją Zola dostrzegała pozytywne efekty terapii, stopniowo wędrowała prowadzona przez Tamarę po wszystkich zakamarkach swojego umysłu, duszy i ciała. To, co myślała, czuła i czego pragnęła, stawało się nagle takie oczywiste. To było niezwykłe doświadczenie. Teraz widziała, jak dużo niepotrzebnych wspomnień, słów, przeżyć i emocji wciąż zalegało w jej wnętrzu. Chaos, który tam panował, pomimo pozornego ładu i spokoju był dla niej niemałym zaskoczeniem. Krok po kroku ogarniała zgodnie ze wskazówkami Tamary to, co zalegało w szafie wspomnień. Było to dla Zoli niesamowite doświadczenie.
Ani się obejrzała, a pojawiła się już na ostatniej sesji. Wtedy podjęła samodzielną i w pełni świadomą decyzję o przedłużeniu terapii. Czas rzeczywiście płynął szybko; Zola zauważyła nawet, że jakby przyspieszał z każdym kolejnym rokiem. Gdy trafiła do gabinetu Tamary, miała zaledwie trzydzieści pięć lat, a teraz już niedługo skończy trzydzieści osiem. Trudno było jej czasami w to uwierzyć. Dzień podobny do dnia, kolejny mijający weekend, wakacje, święta, urodziny… W ten sposób zbliżała się wielkimi krokami do magicznej czterdziestki, a przecież jeszcze niedawno obchodziła trzydzieste urodziny.
Czasami myśli o upływającym czasie wpędzały ją w stan totalnego przygnębienia. Z jednej strony było jej dobrze tak, jak jest, a z drugiej miała świadomość, że na pewne rzeczy i decyzje za chwilę może być zwyczajnie za późno, jak mówiła jej mama. Starała się więc za wszelką cenę odpędzać od siebie takie przygnębiające refleksje. Rozdarta na pół unikała jak ognia wytrącających ją z równowagi chwil zwątpienia.