Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Szlachcic Zawalnia, czyli Białoruś w fantastycznych opowiadaniach. Tom. 1-2 - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Szlachcic Zawalnia, czyli Białoruś w fantastycznych opowiadaniach. Tom. 1-2 - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 363 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

BIA­ŁO­RUŚ I JAN BARSZ­CZEW­SKI *).

Cóż w tem tra­ci ogół, że każ­dy tak prze­ma­wia jak czu­je, jak jest prze­ko­na­ny?…

Czy nie szla­chet­niej, aby Kry­tyk wy­nu­rzał wła­sne my­śli, jak żeby mó­wił to, w co­sam nie wie­rzy?….

Że­go­ta Ko­stro­wiec, O Kry­ty­ce.

Na osą­dzo­nej do­tąd za stro­nę za­pa­dłą Bia­łej­ru­si, daje się od nie­ja­kie­go cza­su wy­raź­nie po­strze­gać nie­zwy­kły ruch in­tel­lek­tu­al­ny. Do­pa­tru­je­my się go w fak­tach ob­ja­wia­ją­cych się w li­te­ra­tu­rze, a wię­cej jesz­cze w ży­wym in­te­res­sie, jaki sama Li­te­ra­tu­ra za­czy­na obu­dzać w ży­ciu do­mo­wem oby­wa­te­li, po­tocz­ne ich roz­mo­wy -

*) Jest to cześć mo­ich pism o Bia­łej­ru­si; ja tu w krót­kim za­ry­sie sta­ra­łem się przed­sta­wić Li­te­ra­tu­rę bia­ło­ru­ską, tak jak w Li­stach sta­ty­stycz­ne wia­do­mo­ści z mo­ich po­dró­ży, a we wstę­pie do Jed­nej z to­wa­rzy­skich po­wie­ści P. Barsz­czew­skie­go za­mie­rzam skre­ślić fi­zio­gnom­ją cza­sów po­je­zu­ic­kich.

I

oży­wiać. Ży­cie bo­wiem umy­sło­we ob­ja­wia się nic w jed­nych tyl­ko książ­kach. Owszem, zda­rza­ją się epo­ki, że książ­ki są tyl­ko naj­słab­szym wy­ra­zem my­śli ogó­łu. Dzie­je nie jed­no­krot­ną za­cho­wa­ły o tam pa­miąt­kę. Li­te­ra­tu­ra na Bia­łej­ru­si za­czy­na być u płci obo­jej miłą za­ba­wą, – to już po­stęp nie mały! za­ba­wa ta sta­jąc się co­raz po­wszech­niej­szą, z cza­sem od dzieł ulot­nych, wy­łącz­nie bel­le­trycz­nych, przej­dzie do po­waż­niej­szych, i umy­sło­we za­ję­cia w co­dzien­ny chleb się za­mie­nią. Dość jest po­by­wać w do­mach moż­niej­szych oby­wa­te­li Inf­lanc­kich, w Po­łoc­kiem i Wi­teb­skiem, aby się o tej praw­dzie prze­ko­nać. W do­mach oświe­ceń­szych, w któ­rych Damy ode­bra­ły sta­ran­niej­sze wy­cho­wa­nie, wy­gna­ne są fran­cu­skie ro­man­se, dzię­ki au­to­ro­wi Kry­tyk i Li­te­ra­tu­ry, – na­wet nie szu­ka­ją chlu­by ze szcze­bio­ta­nia po fran­cu­sku, cho­ciaż ten ję­zyk nie­raz po­sia­da­ją do­sko­na­le. Mat­ki zaj­mu­ją się z god­ną naj­więk­sze­go uwiel­bie­nia tro­skli­wo­ścią, ucze­niem dzie­ci przedew­szyst­kiem ro­do­wi­te­go ję­zy­ka. Rzekł­byś, że po­dwo­jo­ną gor­li­wo­ścią sta­ra­ją się za­trzeć pa­mięć nic zbyt sław­nej prze­szło­ści i za­nie­dba­nia in­te­res­sów naj­bliż­szych. Re­ak­cja od ob­sku­ran­ty­zmu Alva­ra i wad, do­tąd za­rzu­ca­nych Bia­łej­ru­si, wy­raź­na.

O tej po­żą­da­nej zmia­nie prze­ko­na­łem się na­ocz­nie w cza­sie czte­ro­mie­sięcz­nej w roku prze­szłym prze­jażdż­ki, i ob­szer­niej pa­mięć po­czerp­nię­tych tam wra­żeń

wy­ra­zi­łem w tych z mo­ich Li­stów o Bia­łéj-Rusi, któ­re do Ty­go­dni­ka Pe­ters­bur­skie­go prze­zna­czy­łem. Ude­rzo­ny po­etycz­ną stro­ną kra­iny i ludu, któ­ry w tak wy­so­kim stop­niu roz­wi­nął śpiew­ny ele­ment, w ta­kim ogro­mie naj­roz­ma­it­szych pie­śni,– po­wró­ciw­szy do sto­li­cy, z więk­szą bacz­no­ścią za­czą­łem ro­spa­try­wać wszyst­ko, co ową stro­nę mia­ło na celu. Nie­za­dłu­go do­star­czył mi no­we­go przed­mio­tu, zna­ny od lat kil­ku Wy­daw­ca Nie­za­bud­ki, P. Jan Barsz­czewr­ski, czło­wiek głę­bo­ko pod wzglę­dem po­etycz­nym stro­nę swo­ją poj­mu­ją­cy, któ­ry przez na­pi­sa­nie fan­ta­stycz­nych opo­wia­dań po­dań gmi­nu Bia­ło­ru­skie­go, na po­wszech­ną za­czy­na za­słu­gi­wać uwa­go, i w rzę­dzie no­wo­pow­sta­ją­cych tam pi­sa­rzy, zu­peł­nie wy­łącz­ne zaj­mo­wać miej­sce.

I w prze­szłych cza­sach Bia­ło­ruś mia­ła swo­ich umy­sło­wych przed­sta­wi­cie­li, je­że­li tak na­zwać go­dzi się nie­zdol­nych po­plecz­ni­ków wiel­kich wzo­rów klas­sy­cy­zmu. Wszak­że pi­sa­rze owi, unie­sie­ni wi­rem za­chod­nich idej, ma­le­jąc w na­śla­dow­nic­twie, nic roz­wi­ja­li wła­sne­go du­cha, nie­tka­li kan­wy z sie­bie sa­mych, a śle­po trzy­ma­jąc się prze­sław­nych wzo­rów, nic prze­ja­wi­li nig­dy du­cha na­ro­do­we­go, bo go sami nie mie­li i nie­poj­mo­wa­li. W ich dzie­łach nie od­bi­ła się ani miej­sco­wość, ani duch stro­ny. Były to ra­czej ża­kow­skie lu­ku­bra­cje, z łach­ma­nów klas­sy­cy­zmu fran­cu­skie­go po­zszy­wa­ne skręt­nym prze­my­słem wy­cho­wań­ców zna­mie­ni­te­go Al­wa­ra!

Mię­dzy in­ne­mi kil­ka imion prze­szło do Hi­stor­ji Bi­blio­gra­fji pol­skiej. Fran­ci­szek Bo­ho­mo­lec, Je­zu­ita, au­tor ko­me­dji, kon­ty­nu­ator ża­kow­skich dja­lo­gów dłu­go trzy­ma­ją­cych się na sce­nie je­zu­ic­kich te­atrów. W ko­me­djach tych przed­sta­wiał się świat ja­kiś dzi­wacz­ny, że się tak wy­ra­żę, po­ło­wicz­ny, bo prze­zna­czo­ne dla te­atrów klasz­tor­nych, nie wpro­wa­dza­ły osób płci żeń­skiej. Głów­ną ich my­ślą było wy­śmiać wpływ cu­dzo­ziem­ców na kraj, w szcze­gól­no­ści na pa­nów, wpro­wa­dza­ją­cych do swych do­mów fran­cu­skie mody, fran­cu­skich ku­cha­rzy, fran­cu­skich gu­wer­ne­rów, któ­rych oba­wia­no się wpły­wu na ze­psu­cie za­sad rcli­gji i ro­spow­szech­nie­nic wol­ter­ja­ni­zmu. – Mu­śnic­ki, Je­zu­ita, au­tor prze­sław­ne­go po­ema­tu Po­łta­wa, pi­sał też pie­śni, ody, na­re­ście Ko­me­dje, a na­wet i Tra­ge­dje, jak Śmierć Cy­ce­ro­na, Śmierć Kle­men­sa mę­czen­ni­ka, w któ­rej try­umf re­li­gji i t.d. I jego mni­sze wy­ro­by, prze­zna­czo­ne dla szkół du­chow­nych, mia­ły ten­że sam duch i ten­że cel, co i Bo­ho­mol­co­we, z mniej­szą wszak­że dozą dow­ci­pu. – Mi­ha­no­wicz, Je­zu­ita, oschły tłu­macz Eu­ry­pi­de­sa tra­ge­dji: Ore­stes. – Fran­ci­szek Dy­oni­zy Kniaź­nin, wia­do­my pa­ne­gi­rys­fa na dwo­rze X. Ad. Cz… po­czci­wa, ma­rzy­ciel­ska du­sza, znie­do­łęż­nio­na przez po­nie­wie­ra­nie się jak i Kar­piń­ski, po pań­skich dwo­rach, na któ­rych każ­dy z mniej wię­cej po­etyc­ką du­szą, po­ni­że­nia się tyl­ko do­cze­ka. Że Kniaź­nin był po­etą w du­szy, wska­zu­je szcze­gół jego bio­gra­fji, że się za­ko­chał w księż­nicz­ce, a nie­daw­no P. Alek­san­der Gro­za po­twier­dził to w pięk­nej swej fik­cji; z po­zo­sta­łych dzieł jego, mimo usi­ło­wań es­te­ty­ków, nie mo­gli­śmy się o tem prze­ko­nać.

W now­szych cza­sach Jan Onosz­ko, jawi się bliż­szym du­cha na­ro­do­we­go; snuł nie mało z sie­bie, jak wska­zu­ją wier­szy­ki, któ­re nie­raz po­wta­rza­ne na Bia­łej­ru­si sły­sza­łem. Był to czło­wiek z praw­dzi­wym po­etycz­nym ta­len­tem; ale zbi­ty z dro­gi nie­kon­du­itą, nędz­nie i przed­wcze­śnie w karcz­mie gdzieś, przed ośmią­la­ty, ży­cie za­koń­czył. Włó­cząc się bez­cel­nie od ko­mi­na do ko­mi­na, przy­szedł do tego, że pi­sał pa­ne­gi­ry­ki, gdzie go do­brze przy­ję­to, a uszczy­pli­we sa­ty­ry, gdzie z nim nie baj­ra­mo­wa­no. Zna­na jest w ustach, jego Sa­ty­ra o wód­ce, któ­rej taki po­czą­tek:

Pi­jem bra­cia opo­jem, pi­jem co­dzień pra­wie,

Pi­jem i przed za­ba­wą, pi­jem po za­ba­wie,

Pi­jem kie­dy się że­nim, kie­dy się roz­wo­dzim,

Pi­jem kie­dy się bi­jem, pi­jem gdy się go­dzim; –

Pije człek nie­szczę­śli­wy, gdy się już zu­bo­żył,

Pije ple­ban by licz­bę na­boż­nych po­mno­żył, i t.d… i t.d… i t.d.

Albo:

Nie gęga gęś tu­czo­na, nie gda­cze kur tłu­sty,

Już te­raz i ple­ban­ja, i ko­ściół jest pu­sty, i t.d… i t.d.

Umiał też roz­czu­lać się i wte­dy to wła­śnie wid­no, że po­eta; np. w tej pio­sn­ce, któ­rej tyl­ko po­czą­tek przy­to­czę:

Tu gdzie kwi­li pta­szek smut­nie

Ża­ło­śnie mru­czy zdrój,

Tu ja na ję­czą­cej lut­nie

Wy­nu­rzę smu­tek mój… i t.d… i t.d. *)

W ogól­no­ści przy­po­mi­na Kar­piń­skie­go, jak w we­so­łych Raj­mun­da Kor­sa­ka, oso­bli­wie w tych pie­śniach po­ema­tu Bi­bej­dy, któ­re w rę­ko­pi­śmic czy­ta­łem. Zbior­ku wier­szy Onosz­ki, wy­da­ne­go p. Pa­nią Wró­blew­ska, nie wi­dzia­łem, prze­to sąd mój o mim może być za wcze­sny.

Wszak­że z po­mię­dzy wszyst­kich pi­sa­rzy, dwaj tyl­ko zda­ją się za­słu­gi­wać na na­zwa­nie na­ro­do­wych bia­ło­ru­skich, o co nam wła­śnie naj­wię­cej cho­dzi. Fran­ci­szek Ry­siń­ski, au­tor mnó­stwa oko­licz­no­ścio­wych i ulot­nych wier­szy­ków, lek­kich, we­so­łych, dow­cip­nych, av któ­rych myśl fi­lo­zo­ficz­na nie­raz znie­nac­ka rzu­co­na, z głę­bo­kiej zna­jo­mo­ści świa­ta i lu­dzi po­czerp­nię­ta, ude­rza i do za­sta­no­wie­nia się mi­mo­wol- -

*) Rów­nie po­pu­lar­na na Bia­łej-Rusi, jak wia­do­ma piosn­ka Lud. Kro­piń­skie­go: te brzoz kil­ka, len zdrój wody, i t.d… na Wo­ły­niu i w Li­twie.

nie skła­nia, – do­wo­dzi i rzad­kie­go ta­len­tu i umy­słu wspar­te­go na­uką i roz­my­śla­niem. Sam urzęd­nik, bo był Pre­ze­sem Izby Cy­wil­nej w Wi­teb­sku, na­le­żąc do oby­wa­tel­stwa i przez po­sia­dłość, – cho­ciaż po­dob­no rod jego z Ukra­iny, – ści­gał ko­stycz­nym ję­zy­kiem śmiesz­no­ści swo­ich współ­bra­ci; oko­licz­no­ścio­we te wier­szy­ki, w któ­rych nig­dy nie­za­bra­kło sprę­ży­sto­ści my­śli, ob­ja­wia­ły ja­kiś ru­ba­szeń­ski hu­mo­ryzm, od­cień ko­mi­zmu, wła­ści­we­go jed­nej tyl­ko śred­niej klas­sie szlach­ty bia­ło­ru­skiej; ma­jąc czę­sto na celu ja­kąś oso­bę po­wszech­nie zna­ną, mia­ły ogrom­ne po­wo­dze­nie i obie­ga­ły w ustach całą Bia­ło­ruś. Sta­ły się tak po­pu­lar­ne­mi, że nie znaj­dziesz domu, ni oso­by na Bia­łej-Rusi, któ­ra­by choć uryw­ku ja­kie­go wier­sza Ry­siń­skie­go na pa­mięć nie­umia­ła. Był on we­ry­dyk, rznął ostrą praw­dę każ­de­mu, i urzęd­ni­ko­wi, i du­chow­ne­mu, i współ-kol­le­dze, i współ­o­by­wa­te­lo­wi, i przy­ja­cio­łóm i są­sia­dom, a na­wet nie­prze­pusz­czał i płci pięk­nej, któ­rej był ad­o­ra­to­rem. Ru­basz­nym dow­ci­pem tra­fił w żył­kę skłon­no­ści na­ro­do­wej i zlał się tak z my­śla­mi współ­bra­ci, iż zda­nia jego ode­rwa­ne, we­szły w wie­lu miej­scach w przy­sło­wie, jako mą­drość pro­win­cjo­nal­na. Cho­ciaż gen­jusz Ry­siń­skie­go nie czy­ni za­dość wszyst­kim wa­run­kom czy­sto na­ro­do­we­go pi­sa­rza wszak­że wiel­ka jego po­pu­lar­ność po­zwa­la mu za­słu­żyć na to na­zwa­nie. Nie­kie­dy tez przy­po­mi­na Raj – mun­da Kor­sa­ka, nie­kie­dy Ka­je­ta­na Wę­gier­skie­go *).

Dla po­ka­za­nia du­cha Ry­siń­skie­go i co go czy­ni­ło po­pu­lar­nym, przy­to­czę kil­ka pro­bek choć w uryw­kach z tych wier­szy­ków, któ­re krą­żą w ustach, a w ca­ło­ści nig­dy dru­ko­wa­ne być nie mo­gły.

Np. proś­ba pew­nej Pa­nien­ki pro­szą­cej o męża u swe­go Pa­tro­na:

Nie pro­szę cie­bie o deszcz lub po­go­dę,

Ni o pól żyż­ność, ni o mo­carstw zgo­dę,

Ani się mie­szam w in­try­gi orę­ża –

Mnie trze­ba męża!

Po­fol­guj so­bie nie­źmier­ne­go tru­du,

W rzą­dze­niu lo­sem i zie­mi i ludu;

Wy­słu­chaj two­jej że­brzą­cej przy­czy­ny –

Bied­nej dziw­czy­ny!

–-

*) Zu­peł­ne­go rę­ko­pi­smu au­to­ra do­bić się nie mo­głem. Sły­sza­łem tyl­ko, że X. Mis­sio­narz Kor­ni­ło­wicz, miał kie­dyś za­jąć się wy­da­niem wszyst­kich jego po­ezij w Wil­nie. Ulot­ne wier­szy­ki były dru­ko­wa­ne w No­wo­rocz­ni­kach Wi­leń­skich, jak w No­wor. Li­tew­skim p. H. Kli­ma­szew­skie­go, i w Zni­czu Krzecz­kow­skie­go , je­że­li mig pa­mięć nie myli, tu­dzież kil­ka wier­szy w To­mie II. Rocz­ni­ka Li­te­rac­kie­go, a jesz­cze kil­ka uka­że się w To­mie III.

Zjed­naj mi pro­szę u Pana nad Pany,

Aże­by chło­piec mną już uko­cha­ny

Był mo­jem szczę­ściem i moją za­ba­wą –

Za two­ją spra­wą!

Ty wi­dzisz ser­ca mo­je­go pro­sto­tę

Ze gar­dzę zło­tem, ko­cham samą cno­fę,

Spraw więc by pa­nem był mo­jej uro­dy –

Pięk­ny i mło­dy!

Da­ruj o Świę­ty Pa­tro­nie, że śmia­ło

To ci wy­zna­ję, cze­go mi się chcia­ło,

A kie­dyś do­bry, do­mierz mo­jej plan­ty,

Tchnąw­szy w Inf­lan­ty *)!

Pa­nien­ka zaś roz­gnie­wa­na taką daje od­po­wiedź za nie­pro­szo­ne psal­my w jej imie­niu pi­sa­ne:

Na cóż te psal­my, psal­mi­sto ko­cha­ny,

Moż­na świat odrwić, nie Pana nad Pany,

Nie chcą ja chłop­ca, ni star­ca, ni fran­ta,

Ni in­try­gan­ta!

Da­ruj o Świę­ty, je­śli się tak sta­ło

Użyć two­je­go imie­nia dość śmia­ło, -

*) Raj po­saż­nych pa­nien i bo­ga­tych ka­wa­le­rów.

Nie te po­dob­no, lecz inne s| plan­ty

Dmu­chać w Inf­lan­ty *)!

Dzie­jo­pis w księ­gach ży­cia tak zo­sta­wił:

Świę­ty Fran­ci­szek mo­dli­twą się ba­wił,

A tu nam psal­my peł­ne ba­ta­ła­szek

Pra­wi wu­ja­szek!

A więc po­tem nie­ukon­ten­to­wa­niu pa­nien­ki, na­stę­pu­je mo­ral­na uwa­ga nad pa­nien­ka­mi w ogól­no­ści, już nic za do­brych cza­sów Ry­siń­skie­go:

Sta­ro­daw­nych to dziew­czyn wier­szy­ki ba­wi­ły

Do­pie­ro zaś już in­nych pra­wi­deł na­by­ły;

Wiersz dla nich nie tak smacz­ny, z ro­zu­mem nie gra­ją,

Na wy­smu­kłych dzie­ciacz­ków tyl­ko po­glą­da­ją.

Nie w mo­dzie Na­ru­sze­wicz, nie ztąd już wiatr wie­je,

Te­raz dziew­cze z chło­pię­ciem mło­dziuch­nym się śmie­je,

A tych co cze­ko­la­dą krze­pią się, por­te­rem, –

Ba­wią, jak­by się ba­wiąc z ro­zum­nym Gru­be­rem ** ) .

Oto jaka była fi­lo­zo­fja-ży­cia po­ety, któ­ry nie­dbał ni o bo­gac­twa ni o urzę­da:

Już się­dę so­bie w od­lud­nym kur­ni­ku,

Za jed­no z tobą Pa­nie Do­mi­ni­ku,

Tam z tobą smu­tek i ra­dość roz­dzie­lę,

Nie wyj­dę z domu, prócz na mszę w nie­dzie­lę.

–-

*) Wu­ja­szek snadź chciał nie za mło­de­go, lecz za bo­ga­te­go ka­wa­le­ra sio­strze­ni­cę wy­dać.

*) X. Gru­ber , Je­ne­rał Za­ko­nu X.X. Je­zu­itów, sły­nął z ro­zu­mu

Zrzek­nę się pa­rad z naj­mil­szą ocho­tą,

Jeść będę z gli­ny, a cho­dzić pie­cho­tą.

Za­miast pa­ła­ców, będę miał cha­łup­kę

I do­brym chle­bem ła­do­wa­ną ciup­kę.

Nie wspo­mnę nig­dy i o prze­szłym świe­cie,

Na któ­rym wszyst­ko czart wie jak się ple­cie,

Unik­nę żą­dzy, bo­gactw i ho­no­rów,

Dłu­gów się zbę­dę i zrzek­nę się zbio­rów.

A w ten­czas kon­tent na ¦wła­snym za­go­nie, S

po­koj­nie ży­jąc, po­wiem przy mym zgo­nie:

„O przy­szłe nie dbam, prze­szłych nie­ża­łu­ję,

„A los głu­pi” i t.d…

Dru­gim był Mań­kow­ski, na­przód So­wiet­nik w Mo­hi­le­wie, a po­tem w Wi­teb­sku Wice-Gu­ber­na­tor,– je­dy­nie za­słu­gu­ją­cy na na­zwa­nie na­ro­do­we­go bia­ło­ru­skie­go pi­sa­rza. W swo­jej Enej­dzie na iznan­ku, pa­ro­dji w ta­kim ro­dza­ju jak tra­we­sto­wa­na na nie­miec­ki p. Blu­mau­er'a, na ma­ło­ros­syj­ski p. Ko­tla­row­skie­go, na pol­ski w czę­ści p. Cho­mę­tow­skie­go,– pod po­sta­cia­mi bo­ha­te­rów rze­czy­wi­stej Ene­idy, ma­lu­je byt bo­ga­tych chło­pów bia­ło­ru­skich; od­jąw­szy brak miej­sco­wo­ści, jest to czy­sto-na­ro­do­we bia­ło­ru­skie po­ema, z du­cha i for­my. Prócz tego, jest w swo­im cza­sie. Przy wie­lu wro­dzo­nych ta­len­tach, po­sia­dał ob­szer­ne wia­do­mo­ści. Lu­bił ma­lar­stwo, mu­zy­kę, po­ezją, me­cha­ni­kę; był gen­ju­szem w swo­im ro­dza­ju. On to wy­my­ślił gło­wę ga­da­ją­cą owe­go sław­ne­go Drew­nia­ne­go Dziad­ka, o któ­rym wspo­mniał Chodź­ko w Ob­ra­zach Li­tew­skich , a któ­ry po­słu­żył P. Barsz­czew­skie­mu za treść do fi­lo­zo­ficz­no-bia­ło­ru­skiej po­wie­ści.

to naj­do­sko­nal­sze przed­sta­wie­nie tego ru­basz­ne­go dow­ci­pu bia­ło­ru­skie­go, któ­ry w for­mach ję­zy­ka klas­sy oświe­ceń­szej prze­ja­wił się w Ry­siń­skim. Bli­żej od tam­te­go obzna­jo­mio­ny z by­tem miesz­czan i klas­sy rol­ni­czej, zo­sta­wił po­mnik du­cha, siły i naj­czyst­szych form na­rze­cza bia­ło­ru­skie­go. Dla tego wiecz­nie trwać bę­dzie w pa­mię­ci na­ro­du. Na­pi­sa­na przed 50 laty i nig­dy nie dru­ko­wa­na jego Enej­da na wy­wrót (ni­co­wa­na), sta­ła się bar­dzo po­pu­lar­ną po­mię­dzy ju­nac­ką szlach­tą za­ścian­ko­wą; na wiel­kich jar­mar­kach w Czasz­ni­kach, Bia­ły­ni­czach; Cha­sło­wi­czach, Szkło­wie, Hom­lu, w Po­łoc­ku na Kra­śni­ku *), i te­raz usły­szysz przy we­so­łej ocho­cie uryw­ki z niej, cho­ciaż czę­sto tak prze­ina­czo­ne, że le­d­wie typ ory­gi­nal­ny ro­spo­znasz. Z przy­jem­no­ścią po­wta­rza­ją sce­ny, w któ­rych się na­ro­do­wość pod grec­kie­mi imio­na­mi prze­bi­ja. Do­tąd za­trzy­ma­łem w pa­mię­ci dwu­wiersz, w któ­rym po­eta ma­lu­je boż­ka Eola, kie­dy do sie­dzą­ce­go na pie­cu i łap­cie plo­tą­ce­go, jak praw­dzi­wy chłop bia­ło­ru­ski, przy­by­wa Ju­no­na, pro­sząc, aby bu­rze na je­zio­rach pod­jął; jak sko­ro po­strzegł bo­gi­nię,–

Za­tknuu za po­jas ka­ca­tych * *)

I zwa­liu­sia s piecz­ki w odin mich!…

–-

*) Tak na­zwa­ny z po­wo­du kra­śnych no­sów jar­mar­ku­ją­cych pod czas mro­zów przed sa­mem Bo­żem-Na­ro­dze­niem.

**) Jest to ko­ścia­ne na­rzę­dzie, któ­rem łap­cie plo­tą chło­pi. Ten

Jak Mań­kow­ski był przed­sta­wi­cie­lem dow­ci­pu szlach­ty uboż­szej w Mo­hi­lew­ski­éj, tak Ry­siń­ski oświe­ceń­széj w Wi­teb­ski­éj, dwóch gu­ber­ni­jach, skła­da­ją­cych wła­ści­wą Bia­ło­ruś. Je­den był wię­cej po­pu­lar­nym, dru­gi wię­cej na­ro­do­wym. Rzecz szcze­gól­na, że ni o Mań­kow­skim, ni o Ry­siń­skim, lu­dziach tak po­wszech­nie wia­do­mych, ile mi wia­do­mo, do­tąd ni sło­wa nig­dzie nie na­pi­sa­no.

Cał­ko­wi­te­go rę­ko­pi­smu też do­bić się nie mo­głem. Po­zo­sta­ła wieść u krew­nych, ja­ko­by au­to­graf znaj­do­wał się w ręku oby­wa­tel­ki P. Dy­sz­lew­ski­éj. Udzie­le­nie tego rę­ko­pi­su do dru­ku, któ­rym sami chę-tnie­by­śmy za­ję­li się, za­słu­ży­ło­by na po­wszech­ną wdzięcz­ność. Prócz in­te­res­su oby­cza­jo­wo-li­te­rac­kie­go, a za­tem wzglę­du hi­sto­rycz­ne­go, łą­czy się tu jesz­cze nie­zmier­nie waż­ny wzgląd fi­lo­lo­gicz­ny, jako cie­ka­we­go po­mni­ku ję­zy­ka, któ­re­go pra­wie żad­nych śla­dów pi­śmien­nych nie­po­zo­sta­ło.

Ale przejdź­my do bie­żą­céj Li­te­ra­tu­ry. W obec­nym mo­men­cie z po­ja­wie­niem się zbio­ro­we­go pi­sem­ka Ru­bon, otwie­ra się nowy sze­reg imion, do­tąd wca­le nie­zna­nych, tych mło­dych lu­dzi, któ­rych oj­co­wie wier­ni wspo­mnie­niom Mie­sięcz­ni­ka Po­łoc­kie­go pozo- – wy­raz zda­je się do­wo­dzić, że Mań­kow­ski po­cho­dził z oko­li­cy Za­dżwiń­ski­éj; w New­lu bo­wiem, i in­nych po­wia­tach w téj stro­nie po­ło­żo­nych nie uży­wa­ją go: tam mó­wią: spi­ca.

sta­li. Re­dak­tor jego P. Kaz. Buj­nic­ki, oby­wa­tel Inf­lanc­ki, w oko­li­cach Kra­sła­wia, w Dy­ne­bur­skim, we czte­rech do­tąd wy­da­nych to­mi­kach, do­wiódł swych praw­dzi­wie oby­wa­tel­skich chę­ci. Przedew­szyst­kiem głów­ną jego my­ślą było zjed­nać swej stro­nie to do­bre imie, któ­rem się do­tąd nie szczy­ci­ła pod wzglę­dem Li­te­ra­tu­ry, w ob­li­czu in­nych pro­win­cij na­szych. Obu­dzić myśl uspio­ną, zwró­cić młodź do pió­ra i książ­ki, a pi­szą­cych do rze­czy swoj­skich, do­mo­wych,– pięk­ny cel, za­iste! Już oka­za­ły się pięk­ne owo­ce tych usi­ło­wań, szko­da tyl­ko, że szla­chet­ny cel przez ogół oby­wa­tel­stwa, rów­nie jak przez krót­ko­wi­dzą­cą kry­ty­kę po­ję­ty nie­zo­stał. Pi­sem­ko dla bra­ku pre­nu­me­ra­to­rów, le­d­wie się utrzy­mać może; wszak­że wy­trwa­łość wy­daw­cy, za­po­wia­da po­ko­na­nie tych nie­od­łącz­nych przy po­cząt­ku prze­szkod.

P. Buj­nic­ki stał się u nas wia­do­mym p… wy­da­nie Wę­dró­wek po ma­łych dro­gach, szki­cu sa­ty­rycz­no-oby­cza­jo­Ave­go fi­zio­gnom­ji ro­dzin­néj stro­ny. Nie­do­łę­stwo i śmiesz­ność dość dow­cip­nie nie­kie­dy, choć pod­ta­tu­sia­łym spo­so­bem wy­śmia­ne. Nie­któ­rym za­ma­rzy­ło się upa­try­wać w cha­rak­te­rach wy­stę­pu­ją­cych na sce­nę, wła­sne wi­ze­run­ki. Sia­ki taki, na­wy­kły pro­wa­dzić rej na sej­mi­kach, po­znaw­szy sie­bie w ja­kim Gło­sko­wi­czu, zro­bił dy­wer­sją anti-li­te­rac­ką dla po­wo­dze­nia Ru­bo­na. Pierw­sza to i naj­lep­sza pra­ca P.

Buj­nic­kie­go, prócz pew­nej war­to­ści li­te­rac­kiej, ma­ją­ca za­słu­gę po­pra­wy oby­cza­jów. Ca­sti­gat quos di­li­git! Bo też w naj­praw­dziw­szem zna­cze­niu wy­chto­slał tych, któ­rych ko­cha! – Pa­mięt­ni­ki X. Jor­da­na, ro­mans pi­sa­ny z ce­lem mo­ral­nym, moż­na­by jesz­cze na­zwać po­wie­ścią oby­wa­tel­sko-inf­lanc­ką, bo jak w Wę­drów­kach, dzi­siej­sza szlach­ta bia­ło­ru­ska, tak w Pa­mięt­ni­kach daw­na inf­lanc­ka, o któ­rej wspo­mi­na i nie­wspo­mi­na hi­stor­ja, wy­stę­pu­je na sce­nę. Lecz hi­sto­rycz­na kan­wa jest tu­taj wzglę­dem pod­rzęd­nym, a głów­ny sta­no­wi uto­picz­na mo­ral­ność, któ­rą try­bem fran­cu­skim au­tor przed­sta­wia w epi­zo­dzie Ro­azy. O tę Ro­azę, dziew­czy­nę z la­sów, któ­rej au­tor nig­dy nie wi­dział, roz­bi­ła się praw­da ar­ty­stow­ska. Śmiesz­ne­mi są w oczach na­szych te fra­zy, w ustach dzi­kiej dziew­czy­ny, na­tchnio­ne sen­ty­men­ta­li­zmem mar­mon­te-low­skim. Bo­ha­ter i bo­ha­ter­ka, są de­kla­ma­to­ra­mi, jak by­wa­ło w ro­man­sach Pani Cot­tin i Żan­lis. Utwor na­cią­ga­ny do ce­lów mo­ral­nych – i dla tego chy­bio­ny. Gło­śny pi­sarz sa­ty­rycz­nych szki­ców, po­tra­fiw­szy schwy­cić tyl­ko cha­rak­ter miej­sco­wy to­wa­rzy­stwa, nic do­peł­nił jesz­cze wszyst­kich wa­run­ków, ja­kich po pi­sa­rzu czy­sto-na­ro­do­wym wy­ma­ga­my. Sza­now­ny au­tor nie weź­mie nam za złe tego, co mó­wie­my, bo jego szla­chet­ne usi­ło­wa­nia aż nad­to dają mu pra­Avo do po­wszech­nej wdzięcz­no­ści oby­wa­tel­stwa i Li­te­ra­tu­ry.

Pra­ce Hra­bie­go Mi­cha­ła Bor­cha, zda­ją się mieć na celu daw­ną Bia­ło­ruś. Hi­sto­rycz­ność jej sta­rał się przed­sta­wić w sztu­ce pod for­mą ro­man­su, w ży­wo­cie Po­łoc­kiej Księż­nicz­ki Przy­dzi­sła­wy, w Za­ko­nie Ś. Eu­fro­zy­ny, któ­rej dwa tomy w rę­ko­pi­śmie prze­glą­da­łem. Mo­zol­nej tej pra­cy, przed­sta­wia­ją­cej dziw­ne po­łą­cze­nie wzglę­dów hi­sto­rycz­nych z re­li­gij­ny­mi, nic umiem dać in­ne­go na­zA­va­nia, jak po­wie­ści eru­dy­cyj­no-asce­tycz­nej, bę­dą­cej wca­le no­wem zja­wi­skiem nie tyl­ko w na­szej, ale pono i w Eu­ro­pej­skiej li­te­ra­tu­rze: W no­tach zgro­ma­dził Hra­bia wiel­ką ilość fak­tów i ob­ja­śnień, mało albo wca­le nie­zna­nych, któ­rych mu do­star­czy­ła bi­blio­te­ka prel­ska ( w Dy­ne­bur­skim) ob­fi­cie w ana­li­stów i rzad­kie rę­ko­pi­sma opa­trzo­na. Trze­ba wszak­że i to przy­znać, iż prócz bar­wy asce­tycz­nej, prze­bi­ja się i uspo­so­bie­nie po­etyc­kie, mi­mo­wol­nie pod­no­szą­ce się z pod mo­zol­nych ba­dań au­to­ra Dzie­jów w Le­gen­dzie, z któ­rych parę wy­jąt­ków pu­blicz­ność czy­ta­ła w Ty­go­dni­ku Pe­ters­bur­skim, a je­den w To­mie II Rocz­ni­ka Li­te­rac­kie­go.

Bro­szu­ra o po­szu­ki­wa­niu na­zwy sta­ro­daw­nej Dzwi­ny wy­ka­zu­ją­ca tyl­ko z naj­lep­szej stro­ny cier­pli­wość w oso­bie tak ary­sto­kra­tycz­ne­go rodu, przez strasz­li­wy za­stęp Slu­la­xów, Ti­me­aszow, Era­to­sthe­ne­sów, Ar­te­mi­do­rów i in­nych pe­ry­plow, któ­zy na 360 lat przed Chry­stu­sem pi­sa­li! Bez­płod­ny owoc brzmią­cej eru­dy­cji… Ogól­ny re­zul­tat, iż pra­ce Hra­bie­go bę­dąc uczo­ne i z mo­ral­ne­mi ce­la­mi, w for­mach fran­cu­skich ro­man­sów pi­sa­ne, cho­ciaż mają zwią­zek z po­li­tycz­ną Hi­stor­ją Bia­łej­ru­si, na­ro­do­we mi nie są, bo są i po­zo­sta­ną za­wsze ob­ce­mi ogó­ło­wi.

P.Adam Hra­bia Pla­ter w Kra­sław­ku, w Dy­ne­bur­skim, mi­ło­śnik Sta­ro­żyt­no­ści, zbie­ra po­mni­ki wy­łącz­nie od­no­szą­ce się do Hi­stor­ji Inf­lant, i obec­nie pra­cu­je nad hi­stor­ja Dy­ne­bur­ga: pra­ce jego czy­sto­eru­dy­cyj­ne zbli­ża­ją­ce fak­ta, bez hi­po­tez i związ­ku z sobą, są przy­go­to­waw­cze­mi ma­ter­ja­ła­mi dla pi­sa­rza Dzie­jów, któ­ry się jesz­cze nie­zna­lazł.

O in­nych pi­sa­rzach, z tego sta­no­wi­ska, z ja­kie­go rzecz na­szą roz­wa­ża­my; cóż po­wie­dzieć moż­na? Ja­kiż zwią­zek z Bia­ło­ru­sią mają np. rymy P. Alek­san­dra Spa­sow­skie­go, któ­rym po­dob­ne pi­sa­ły się kie­dyś (bo dziś się nie pi­szą, dla bra­ku czy­tel­ni­ków), na wszyst­kich koń­cach zie­mi, gdzie były szkół­ki i Sztam­bu­chy? Albo np. klas­sycz­nie wy­mu­ska­na Psy­cha P. Gau­den­te­go Sze­pie­le­wi­cza;– cóż mogą ob­cho­dzić po­czci­we­go Bia­ło­ru­si­na awan­tu­ry my­tho­lo­gicz­nej bo­gi­ni? Za­iste, tyle co i Ore­stes Mi­ha­no­wi­cza, albo Po­łta­wa Mu­śnic­kie­go! A praw­dzi­wie nic war­to ła­mać so­bie gło­wę i pal­cy, nad wy­ro­bie­niem pięk­nych oktaw – dla przed­mio­tu nie­ob­cho­dzą­ce­go by­najm­niej ni ro­dzin­ną stro­nę, ni li­te­ra­tu­rę. Mamy na­dzie­ję, że zali po­wie­dzia­ne przez tego au­to­ra po­ema Obłą­ka­na oka­że mniej klas­sy­cy­zmu, a wię­cej du­cha miej­sco­we­go.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: