Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja
  • Empik Go W empik go

Szlacheckie gniazdo. Ogień buntu - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
21 kwietnia 2020
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Szlacheckie gniazdo. Ogień buntu - ebook

Ciężarna Marysia Konopka porzucona przez dziedzica Pawłówki postanawia odebrać sobie życie. Los jednak przychodzi jej z pomocą, bo w chwili, gdy pętla ma zacisnąć się na jej szyi zostaje nieoczekiwanie uratowana. Leontyna natomiast wbrew swej woli poślubia warszawiaka Aleksandra Sokołowskiego, człowieka, który umiejętnie skrywa swe prawdziwe oblicze. Elwira, chcąc uniknąć złożenia zakonnych ślubów ucieka nocą z ukochanym. Życie trzech panien toczy się odtąd różnymi torami. Nie brakuje salonowych intryg, radości i smutku, ludzkich dramatów. Zbuntowane kobiece serca popełniają błędy…
Tymczasem przez kraj przetacza się historia: insurekcja kościuszkowska, upadek Rzeczypospolitej, wojny napoleońskie. Polacy zapatrzeni w Napoleona wierzą, że walcząc u boku cesarza Francuzów wskrzeszą upadłą ojczyznę.
Jak w tych burzliwych czasach odnajdą się bohaterowie powieści?

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-66573-04-8
Rozmiar pliku: 785 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Rozdział 1. Dwie noce

Głośne ujadanie psa zaniepokoiło Robaków przy niedzielnym stole.

– A cóż on tam tak warczy? – zastanowiła się gospodyni, polewając kapuśniak na misy.

– Ja zobaczę – zaofiarował się Jacek, wstając od stołu. Porwał wiszącą na żerdce kapotę, nacisnął czapkę i otworzył drzwi.

Pies istotnie wydawał się niespokojny, lecz nikogo na podwórzu nie było.

– Ki czort – mruknął młodzieniec. – Złodziej się jaki do zagrody zakradł czy co?

Niewiele myśląc, pobiegł w stronę szopy i przynaglany warczeniem Azora drzwi otworzył.

– Jezus, Maria! – wrzasnął, widząc Konopkównę stojącą na pieńku z zawiązanym sznurem na szyi. W ostatniej chwili doskoczył do niej i szarpnąwszy z całych sił liną u powały, przerwał ją i tym samym uratował sąsiadkę przed uduszeniem.

– Zostaw mnie, to nie twoja sprawa! – krzyknęła Marysia, okładając go kułakami.

– Moja czy nie moja, nie pozwolę, byś odebrała sobie życie. Nigdy! Rozumiesz? – Szarpał nią ze złości.

Rozszlochała się rozdzierająco.

Patrzył na nią bez słowa, zupełnie zdruzgotany. Nie miał pojęcia, co ją skłoniło do zawiązania sobie sznura na szyi. Musiało to być coś bardzo ważnego, że targnęła się na własne życie, za nic mając wieczną karę po śmierci. Dotknięty jej cierpieniem położył swą dużą dłoń na głowie dziewczyny i przytulił do piersi.

Jego gniew ulotnił się jak kamfora.

– Ciii, nie płacz – mówił kojącym głosem. – Już dobrze. Zobaczysz, że wszystko będzie dobrze.

Usiadł na pieńku i obejmował Marysię ramionami. Z wolna uspokajała się, przytulona do jego torsu.

Przez dłuższą chwilę nic nie mówili.

– No – przerwał wreszcie milczenie. – Powiesz mi, co się stało?

Marysia biła się z myślami, czy wyznać mu wszystko jak na spowiedzi. W końcu uznała, że nie powinna kłamać. Zmarłe matka i babka nauczyły ją, że prawda zawsze wypływa na wierzch.

Wcześniej czy później wszyscy we wsi dowiedzą się, że stała się brzemienna za sprawą panicza z Pawłówki. Uznają ją za ladacznicę… Będą wytykać palcami ją i dziecko… Nie będzie mogła nikomu spojrzeć w twarz…

– Czekam – odezwał się łagodnie. – Dlaczego chciałaś się zabić?

Wysunęła się z jego objęć. Wstała z pieńka i mocno splatając dłonie, spuściła wzrok.

– Ja… jestem przy nadziei…

Wstrzymał dech.

– Ty…? – zapytał zdumiony.

– To dziecko panicza – mówiła cichym, zbolałym głosem. – Chciałam mu powiedzieć, ale on…

– Żeni się – dokończył blady jak ściana Jacek, który również był w kościele i słyszał zapowiedzi.

– I co ja teraz mam zrobić? – zapytała bezradnie. – Niepotrzebnie mnie uratowałeś. Gdyby nie ty, byłabym już martwa i nie musiałabym palić się ze wstydu przed ludźmi. Wszyscy uznają mnie za latawicę…

– To nie twoja wina – rzekł Jacek, patrząc na nią z powagą. – Jestem pewien, że to panicz cię uwiódł. Takim jak on zdaje się, że im wszystko wolno, więc wykorzystał biedną, uczciwą dziewczynę. Och, gdybym mógł go dopaść, skręciłbym mu kark!

– To nie było tak – zaprzeczyła Marysia. Skoro już wyznała prawdę, nie chciała brnąć w kłamstwo. – To ja mu się oddałam z miłości. Wystarczyłby drobny sprzeciw z mojej strony, jedno słowo albo gest, a do niczego by nie doszło. Ale ja go pragnęłam! Całym sercem!

Słowa te wywołały smutek na twarzy Jacka. Patrzył na nią z bólem.

– Marysiu… czy pamiętasz, co ci kiedyś powiedziałem? Leżałem wtedy chory i zdawało mi się, że umrę…

W milczeniu pokiwała głową. Była bardzo poważna.

– I tak jest nadal – ciągnął. – W dalszym ciągu cię kocham. A teraz pytam: czy za mnie wyjdziesz?

– Chcesz się ze mną ożenić?! – zawołała zdumiona. – Wiedząc, że noszę dziecko innego?

– Jeśli nie wyjdziesz za mnie, czeka cię piekło w tej wsi – powiedział rzeczowo. – A ja nie mam zamiaru do tego dopuścić. Ożenię się z tobą, a dziecko uznam za swoje. Chyba mi nie odmówisz?

– Ja cię nie kocham – oznajmiła.

– Wiem. Ale pokochasz. Jestem tego pewien jak tego, że tu stoję.

– Niczego nie mogę ci obiecać.

– I zarazem nie masz wyboru. Decyduj: albo zostaniesz ladacznicą w oczach wsi, albo mężatką. Dam dziecku swoje nazwisko i nikt nie będzie wiedział, że nie jest moje.

– Kiedyś możesz pożałować swojej wspaniałomyślności.

– To nie jest wspaniałomyślność, tylko miłość.

Marysia zamyśliła się. Było tak, jak Jacek mówił: jeśli nie wyjdzie za niego, ludzie we wsi zaszczują ją i dziecko. Zwłaszcza ono będzie cierpiało, gdyż nikt mu nie zapomni, że jest owocem pozamałżeńskiej miłości. Rówieśnicy zaczną wytykać je palcami i nie dopuszczą do swego kręgu, dorośli będą lekceważyć i spluwać za nim. Nie, nie mogła dopuścić, by podobny los spotkał jej potomka! Sama też nie czuła się na siłach udźwignąć ciężaru wzgardy. Skoro nie było dane jej się zabić, najlepszym wyjściem z beznadziejnej sytuacji zdawał się ślub z Jackiem Robakiem.

– Dobrze, wyjdę za ciebie – powiedziała, nie zastanawiając się, jakie będą skutki tej decyzji. Być może stanie się tak, jak zapewniał: że go pokocha. Albo całe życie będzie żałować, że go posłuchała.

Oboje jednak wiedzieli, że nie miała wyboru.

Jacek przysunął się bliżej i delikatnie uniósł jej podbródek. Głęboko popatrzył w czarne oczy i pochylił się, by ją pocałować. Zadrżała pod jego dotykiem. Nie z oczekiwania, lecz lęku. Nagle uświadomiła sobie, że boi się jego bliskości.

– Idź do domu i czekaj, aż przyjdę z ojcem w swaty. Wprawdzie twoi rodzice nie żyją, ale masz jeszcze macochę i brata, który sprawuje nad tobą opiekę. Nie możemy zwlekać ze ślubem. Czym prędzej trzeba dać na zapowiedzi.

– Nie powiesz nikomu, że chciałam się powiesić?

– Nikomu. To nasza wspólna tajemnica.

Wróciwszy do domu, zajęła się szyciem, mimo iż była to niedziela. Koniecznie potrzebowała zajęcia dla rąk i myśli. Zauważyła, że Błażejowa podejrzliwie na nią zerka. Czyżby się czegoś domyślała?

– A tyś gdzie się wałęsała? – zapytała. – Szukałam cię, ale jakbyś pod ziemię się zapadła. Józek też za tobą patrzył.

– Spacerowałam – skłamała Marysia. – Musiałam rozprostować kości.

– Jagusia płakała za tobą. Ledwo ją uśpiłam.

– Teraz już stale będę się nią zajmować. Nie wrócę do dworu na służbę. Pójdę do Pawłówki wymówić miejsce.

– Oby tylko nie puścili cię z pustymi rękami – skwitowała Błażejowa.

– Na pewno tego nie zrobią. Panicz wprowadzi żonę do dworu, więc nie ma już dla mnie tam miejsca. Przyszła pani Pawłowska na pewno będzie miała liczną służbę.

– Tak, tak, im wygód nie brakuje. – Macocha pokiwała głową i już nie spoglądała na Marysię.

Ta zaś rozmyślała o tym, co się wydarzyło w szopie.

Tymczasem w chałupie Robaków trwała gorączkowa rodzinna dyskusja.

– Naprawdę chcesz się z nią ożenić? – zapytała matka.

– Chcę – odparł syn dobitnie. – Pójdziemy pojutrze z ojcem w swaty. Nie ma co czekać ze ślubem.

– Nie narzekam na Konopkównę, ale może lepszą byś znalazł – mówiła Robakowa. – Na przykład młynarzównę.

– Nie chcę Klimczukówny.

– To prawda, że nie taka ładna jak Konopkówna, ale mnie się zdaje, że zręczniejsza w robocie.

– Marysia też niczego sobie – stwierdził Jacek.

– Ino ona we dworze służy – zauważył ojciec.

– Po ślubie nie będzie, bo na swoim dość roboty. Wybuduję własną chałupę, razem siedzieć nie będziemy.

Robakowa, słysząc to, tylko zacisnęła usta. W duchu zastanawiała się, czy Marysia okaże się dość uległą synową, którą łatwo będzie kierować. Obdarzona gwałtownym charakterem nie pragnęła pyskatej dziewuchy w chałupie. Wolała taką, która w cichości będzie spełniać jej oczekiwania. Przyzwyczajona do rządzenia ani myślała sama podporządkować się czyjejś woli. Rozalka bywała czasami nieposłuszna, ale Robakowa przymykała na to oko. To, co gotowa była zaakceptować u córki, u synowej już niekoniecznie.

Tymczasem Jacek wyszedł na podwórze i rzucając kamykami w gołębie, które siadały na dachu szopy, pogwizdywał głośno. Serce w nim śpiewało, że Marysia zgodziła się wyjść za niego. Wprawdzie wolałby, by zachowała czystość aż do ślubu, ale był gotów dać swoje nazwisko jej dziecku. We wsi wielu było chłopców i niejeden zerkał za Konopkówną. Gdyby nie znalazła się w kłopocie, zapewne nawet by na niego nie spojrzała.

Zdawał sobie sprawę, że podobał się dziewczynom, ale żadna nie wywierała na nim takiego wrażenia jak Marysia. Konopkówna nie posyłała mu zalotnych spojrzeń, nie czatowała na niego pod karczmą ani się mu nie narzucała. Chyba jako jedyna go lekceważyła. Nie od razu uświadomił sobie, że zabujał się w niej jak szaleniec, ale gdy to do niego dotarło, wiedział, że nie chce już żadnej innej.

Dwa dni później, we wtorek przyszedł wraz z ojcem i butelką wódki do sąsiedniej chałupy. Jako że Józek sprawował teraz opiekę nad siostrą, przepijali do niego. Obie strony były usatysfakcjonowane tym, co ustaliły. Ślub miał się odbyć zaraz po zapowiedziach, jeszcze w listopadzie.

Następnego dnia Marysia udała się do Pawłówki. Panienki miały jej za złe, że pojawiła się we dworze w środę zamiast w poniedziałek, ale wyjaśniła, że zatrzymały ją w domu ważne sprawy rodzinne.

– Przyszłam, by wymówić miejsce – powiedziała poważnym głosem. – Nie będę już pracować w Pawłówce.

– A to czemu? – zapytała wielce zaskoczona Elwira. Jej siostra była nie mniej zdumiona.

– Wychodzę za mąż – wyjaśniła. – Już tej niedzieli wyjdą zapowiedzi. Jako mężatka nie będę mogła panienkom usługiwać.

– Och, to przykre, że już nie będziesz służyła w Pawłówce – odezwała się Leontyna. – Cóż, każdy ma swoje sprawy. Nasz brat też niebawem żeni się z Klaudyną.

– Panna Cisowska na pewno sprowadzi do dworu własną służbę – stwierdziła Marysia.

– Ale ty to ty – oświadczyła Leontyna. – Dobrze, skoro wymawiasz miejsce, otrzymasz należną wypłatę. Służyłaś nam wiernie i należy ci się wynagrodzenie.

– Dziękuję, panienko.

Jeszcze przed południem wypłacono jej należność. Barbara była bardzo zadowolona, że wreszcie pozbyła się chłopskiej służącej. Marysia zawinęła monety w chusteczkę i schowała za pazuchą. Ponownie pożegnała panienki, ukłoniła się pani Barbarze, ale z paniczem Łukaszem nie chciała rozmawiać. Uciekła z dworu, zanim zdążył wyjść z własnej alkowy. Nie miała sił na spotkanie z nim ani tłumaczenie się z podjętej decyzji.

Biegła w stronę wsi, nie mogąc zapanować nad łkaniem. Kochała Łukasza nadal pomimo tego, co zrobił. Wiedziała, że nigdy nie poprosiłby jej o rękę, bo panicz nie żeni się z wieśniaczką, lecz świadomość, że tak szybko zapomniał i oświadczył się innej, bolała jak ropiejąca rana. Przecież zapewniał, że ją kocha! Świadczyły o tym jego oczy, usta, ręce. Och, jaki niesprawiedliwy bywa los, że najpierw łączy dwoje ludzi, by potem ich rozdzielić!

Przed chałupą zatrzymała się i otarła łzy. Nie chciała, by Błażejowa zauważyła jej wzburzenie.

– Tak szybko wróciłaś? – zdziwiła się macocha. – Myślałam, że do wieczora cię nie wypuszczą.

– Nie miałam już tam nic do roboty – odparła Marysia i zasiadła za stołem. Nalawszy sobie mleka z dzbanka, wypiła duszkiem.

– Czy aby wynagrodzili cię we dworze?

– Tak, mam monety zawiązane w chusteczce. – To mówiąc, wyjęła zawiniątko zza pazuchy i położyła na stole.

– Aj, jak dużo pieniędzy! – zawołała kobieta.

– Podzielę się z Józkiem i Jagusią – zdecydowała Marysia. – Niech i oni mają coś z mojej służby we dworze.

– Dobra z ciebie dziewczyna – stwierdziła macocha.

Marysia uśmiechnęła się nieznacznie. Żadne słowa nie mogły ukoić jej smutku. Pogrążona we własnych myślach nie zauważyła, że macocha bacznie ją obserwuje.

– Marysiu – zapytała Błażejowa ostrożnie – czy ty czegoś nie ukrywasz?

Marysia wzruszyła ramionami.

– Bo mnie się zdaje, że ty masz sekret.

Marysia spojrzała na nią zdziwiona i zaniepokojona jednocześnie.

– Zauważyłam, że od jakiegoś czasu wymiotujesz rankiem…

Dziewczyna poczuła, że coś w niej zamiera.

– I tak nagle wychodzisz za Robaka, chociaż nic cię z nim nie łączyło. Mnie się zdaje, że ty coś ukrywasz – powtórzyła.

Marysia zastanowiła się przez chwilę. To prawda, że wymiotowała niemal każdego ranka, ale robiła to dyskretnie, za węgłem i była przekonana, że nikt z domowników tego nie zauważył. Błażejowa jednak musiała ją podpatrzeć, a ponieważ nie była głupia, prędko skojarzyła fakty. Dziewczyna uznała, że wyzna jej prawdę. Jak echo bowiem wróciło do niej powiedzenie babci Albiny, że prawda jak oliwa zawsze na wierzch wypływa, a ten, kto żyje w kłamstwie, sprowadza na siebie karę bożą.

– Ja… – chrząknęła i dodała już pewniejszym głosem: – Jestem brzemienna. – Błażejowa patrzyła na nią wyczekująco, więc kontynuowała: – Mogłabym powiedzieć, że ojcem jest Jacek, ale to nie on. To dziecko panicza Łukasza, lecz on nic o tym nie wie i nigdy się nie dowie.

Macocha rozdziawiła szeroko usta. Dopiero po chwili oprzytomniała i tak rzekła:

– Lepiej, żeby się o tym nikt nie dowiedział. Nikomu nie powiem, że panicz ci dziecko zmajstrował. Niechaj wszyscy myślą, że Robak.

– Nie powiecie o tym nikomu? – upewniała się Marysia.

– Jak mnie tu widzisz! Będę milczała jak grób.

Marysia pomyślała, że macocha jest bardzo dobrą kobietą, i cieszyła się, że ojciec nieboszczyk właśnie z nią się ożenił. Gdyby wybrał inną, mniej serdeczną, Jagusia nie miałaby czułej matki, a ona – szczerej przyjaciółki. Tak, właśnie w tym momencie Marysia poczuła, że Błażejowa jest jej przyjaciółką. Nie miała znaczenia różnica wieku, jaka je dzieliła. Liczyło się tylko to, że mogła jej zaufać i była pewna, że macocha nie nadużyje pokładanej w niej wiary.

– Teraz rozumiem, dlaczego jesteś taka smutna – przerwała milczenie kobieta.

– Najbardziej boli mnie to, że nie mogę być z paniczem. Żeni się. Jest dla mnie bezpowrotnie stracony.

– Nawet gdyby się nie żenił ze szlachcianką, nie byłby twój – rzekła Błażejowa dobitnie. – Pan nigdy nie żeni się z wieśniaczką. Świat musiałby chyba na głowie stanąć, żeby do tego doszło.

W oczach Marysi, chociaż tego nie chciała, pojawiły się łzy. By nie myśleć o swoim położeniu, zajęła się szyciem. Sukmana Józka wymagała naprawy, a Błażejowa miała dość roboty w chałupie, by zajmować się jeszcze odzieniem pasierba. Mała Jagusia przysiadła na klepisku u stóp siostry i z zainteresowaniem przyglądała się robocie. Marysia pomyślała, że mała podobna jest do zmarłej matki i z czułością pogłaskała ją po ciemnej główce. Gdy pracowała we dworze, brakowało jej towarzystwa siostrzyczki. Teraz, kiedy wróciła do domu, mogła mieć ją stale przy sobie.

Nadeszła niedziela. Ponieważ Jagusię bolał brzuszek, macocha pozostała z nią w chałupie. Na mszę udała się Marysia z Józkiem. Podczas nabożeństwa ksiądz dobitnym głosem ogłosił pierwsze zapowiedzi. Gdy to się stało, dziewczyna zerknęła na Łukasza, który siedział w ławce z rodziną. Zdawało jej się, że pobladł, gdy usłyszał, że Maria Konopka wychodzi za Jacka Robaka. W pewnym momencie ich spojrzenia się spotkały. Wyczytała w jego oczach tęsknotę i ból. Nie potrafiła tego zrozumieć. Skoro nadal ją kochał, dlaczego żenił się z inną? Był bardzo młody, nie musiał się spieszyć z żeniaczką, jeśli tego nie pragnął. Skoro jednak zdecydował się na ten ważny krok, z pewnością miał konkretny powód, by nie zwlekać ze ślubem.

Gdy to do niej dotarło, poczuła, że myśl ta zmroziła jej serce. A jeśli panna Cisowska była przy nadziei jak ona? Panicz często odwiedzał rodzinę w Cisach, mógł więc spoufalić się z panienką, zwłaszcza że nie była brzydka. Zapewne okazało się, że poufałość będzie miała skutki… Nie potrafiła sobie inaczej wytłumaczyć jego nagłej decyzji, tym bardziej że przyszła panna młoda była w żałobie.

Po skończonej mszy nawet nie zaczekała, aż Jacek wyjdzie z kościoła. Wziąwszy Józka pod ramię, bez słowa poprowadziła go w stronę wsi. Szli w milczeniu, każde zatopione w swoich myślach. Marysia cieszyła się, że brat o nic nie pyta, gdyż nie miała ochoty na rozmowę. Wystarczyło, że macocha i Jacek znali jej sekret. Nikt więcej nie musiał wiedzieć, w jakim położeniu się znalazła.

Gdy weszli do chałupy, na stole stała już parująca misa.

– Nagotowałam wam rosołu z tej kury, co ją wczoraj zacięłam – powitała ich wesoło Błażejowa. – Siadajcie i pożywiajcie się. Ja nakarmię Jagusię. Rosół dobrze jej zrobi na brzuszek, bo to zdrowe.

Po chwili rozległo się siorbanie. Nikt z domowników się nie odzywał, nawet mała Jagusia połykała zupę w całkowitym milczeniu.

Niedziela dłużyła się. Ponieważ był to dzień świąteczny, nie należało wykonywać żadnej niepotrzebnej pracy. Po południu przyszedł Jacek i wyciągnął Józka do karczmy. Namawiał również Marysię, ale ta nie chciała iść. Wolała pobawić się z Jagusią, która coraz więcej rozumiała i wyciągała do niej rączęta. Gdy przyszło kłaść dziecko spać, złożyła jej malutkie dłonie i wykonała znak krzyża. Tak to już było na wsi ustanowione, że ledwo dziecko zaczynało cokolwiek rozumieć, uczono je żegnać się i zmawiać pacierz.

Tej nocy Marysi śniła się babcia Albina. Uśmiechnięta i zadowolona zamiatała obejście. A potem, gdy już miała wejść do chałupy, zatrzymała się i powiedziała do wnuczki, że dobrze zrobiła, mówiąc prawdę.

Marysia nie była przesądna, ale ten sen dał jej do myślenia. Gdzieś na dnie duszy dręczyła ją myśl, czy postąpiła właściwie, wyznając swój sekret Jackowi i macosze. Teraz jednak, gdy Albina we śnie utwierdziła ją w tym przekonaniu, pozbyła się wszelkich wątpliwości.

Tymczasem dni mijały i zbliżał się termin ślubu. U Robaków uwijano się z tego powodu jak w ogniu, by weselisko huczne sprawić. Błażejowa również, chociaż nie miała takiego obowiązku, się starała. Należało napiec korowaja i placków miodowych, przygotować bigos, zupę grzybową i nieco kiełbas. Zamierzano sprosić pół wsi, gdyż Szymon Robak był chędogim gospodarzem i wypadało mu postawić się na weselu syna.

– U was w chałupie postawim stoły – mówił do Józka i Błażejowej – a u nas będą tańcować. Nijakiej przeszkody ku temu nie ma, boć przecie nasze za płotem.

Marysia odliczała dni do ślubu. Kiedy nadszedł ostatni, a z nim dziewiczy wieczór, z bijącym sercem witała w chałupie druhny, które przyszły wić wraz z nią weselny wieniec. Rozalka, młynarzówna, Sabinka Nowosadówna i jeszcze kilka innych usiadły w kole na klepisku w izdebce i tak śpiewały:

Oj, moje kompaneczki,

Oj, cóż wy mi życzycie?

Oj, czy Jasieńka kochać?

Oj, czy go oddalicie?

Oj, jeśli chłopak dobry,

Oj, to go kochać chcemy,

Oj, a jeśli niedobry,

Oj, to go oddalemy.

I wyszła z komóreczki,

Oj, zapłakała oczki,

Oj, bodajże was, bodaj

Wy moje kompaneczki1.

1 Z. Gloger, Z. Noskowski, Pieśni ludu, Kraków 1892

Marysia śpiewała głosem czystym i melodyjnym, drżącym teraz z emocji. Choć z tym walczyła, nasuwały jej się myśli o nocy poślubnej, którą będzie musiała spędzić z Jackiem. Nie była pewna, czy tego chce. Jego bliskość, uśmiech i spojrzenie onieśmielały, a cóż dopiero dotyk…

Bała się. Bała się, że gdy weźmie ją w ramiona, ona będzie myślami przy paniczu. A on to wyczuje.

Naraz jej rozmyślania przerwał głos Rozalki:

– Teraz, moje drogie, rozplećmy warkocze naszej narzeczonej. – To mówiąc, wraz z druhnami przystąpiła do rozplecin.

Gdy to się stało, dziewczęta zaczęły czesać czarne włosy Marysi, która przebywając we dworze, dbała o to, by nie mieć kołtuna. Szczególnie pani Barbara zachowywała higienę i wymagała od służby czystego i schludnego wyglądu. Marysia myła więc włosy, korzystając z dworskich pachnideł, na co pozwalały jej również obie panienki.

Była już głęboka noc, gdy druhny w towarzystwie Józka, który powrócił z wieczoru kawalerskiego, opuściły izbę. Marysia, nie zwlekając, położyła się spać, by wypocząć przed weselem.

Dzień wstał ponury i deszczowy. Marysia czuła się podobnie. W ogóle nie cieszyła się, że wychodzi za Jacka. Odnosiła wrażenie, że to nie ona, lecz jakaś inna dziewczyna wypowie w kościele sakramentalne słowa. Czuła się zupełnie pusta w środku i tylko świadomość, że jej brzuch się zaokrągla, powstrzymała ją przed pójściem do Robaków i zwróceniem słowa Jackowi. Och, gdyby mogła uniknąć tego małżeństwa! Wiedziała jednak, że to najlepsze rozwiązanie dla jej kłopotów. Jako samotna matka nie miałaby we wsi życia.

Tego dnia, jak nakazywała tradycja, nie zaplotła warkoczy. Macocha pomogła jej się ubrać w najlepszą koszulę i spódnicę, na szyi zawiesiła korale z jarzębiny i czepiec weselny na głowę włożyła. Tak przygotowana Marysia czekała na pojawienie się młodego, który starym zwyczajem miał przyjść do jej chałupy z grajkami i drużbą.

Serce w niej dygotało z oczekiwania. Modliła się w duchu, by przestało padać, choć stare przysłowie głosiło, że jeśli niebo płacze w dniu ślubu, narzeczona nie będzie płakać po ślubie. Gdy nastało południe, pogoda się poprawiła. Wiatr rozwiał chmury i niebo się przejaśniło. W jej sercu jednak nadal gościł lęk.

Tymczasem Jacek, wystrojony w nową sukmanę i z czapką na głowie, wszedł z drużbą oraz rodzicami do izby Konopków, w której przygotowano już stoły, i uklęknął przed wybranką. Marysia zrobiła to samo. Wówczas nastąpiło błogosławieństwo narzeczonych. Robakowie, a potem Błażejowa z Józkiem wykonali nad młodymi znak krzyża i podali im do pocałowania krucyfiks.

Specjalnie przygotowany wóz zawiózł narzeczonych, druhny i drużbę do kościoła. Pozostali goście szli pieszo, śpiewając wesołe piosenki. Ani się spostrzegli, kiedy znaleźli się w świątyni.

Marysia, wielce onieśmielona, nie patrzyła na Jacka. Udało jej się bez zająknięcia powtórzyć za księdzem słowa przysięgi małżeńskiej, a potem poczuła na ustach mężowe wargi. Były gorące, lecz ją przeniknął chłód.

W drodze powrotnej myślała, że jest już zaślubiona Robakowi przed Bogiem i nie ma takiej siły, która mogłaby rozwiązać tę wieź. Jedynie sama śmierć była w stanie uwolnić ją od męża. Tego jednak ani sobie, ani jemu nie życzyła. Wprawdzie nie kochała Jacka, ale był on dobrym człowiekiem i zasługiwał na szczęście. Pytanie tylko, czy ona będzie potrafiła mu je dać.

Gdy wysiadła z trzęsącego wozu, Robakowie, Błażejowa i Józek stali już przed chałupą z chlebem, solą i dwoma dzbanuszkami wódki. Starym zwyczajem młodzi wyrzucili za siebie opróżnione naczynka, które roztrzaskały się w drobny mak. Była to dobra wróżba zapowiadająca udane pożycie. Pan młody wziął małżonkę w ramiona i dumny jak paw przekroczył z nią próg. Zaledwie to się stało, bimber zaczął lać się strumieniami.

Lała się wódka, lała! Robak i Józek uwijali się jak w ukropie, by nalewać gościom bimbru. Gdy porządnie szumiało im w głowach, przeszli do chałupy obok i tam oddawali się skocznym krakowiakom.

Jeszcze przed północą wszyscy byli pijani. Tylko Marysia z Jackiem pili umiarkowanie. Temu jednak poza Robakową nikt się nie dziwił i niejeden podśmiechiwał się, że pan młody oszczędza siły na noc poślubną.

Zanim nadeszły oczepiny, nastąpiło krojenie, rozdawanie i spożywanie korowaja. Wszyscy goście musieli poczęstować się kołaczem, by państwu młodym nigdy nie zabrakło chleba. Był to święty rytuał, któremu nikt nie mógł uchybić. Następnie Marysia, otoczona przez wianuszek dziewcząt, zdjęła swój czepiec weselny i w tańcu rzuciła go za siebie. Wianek wpadł w ręce Justyny Klimczukówny, która była bardzo kontenta z tego powodu. Potem Rozalka, jako pierwsza druhna, wielkimi nożycami obcięła kruczoczarne włosy Marysi i zawiązała jej na głowie biały czepek. Inna druhna wręczyła jej wiadro i miotłę. Znaczyło to, że młoda na zawsze zostawia za sobą panieństwo, a przechodząc w stan białogłowski, staje się pełnoprawną gospodynią.

Po oczepinach skończyły się tańce. Wówczas Robakowa z druhnami zaczęła przygotowywać łóżko dla nowożeńców, które stało we wspólnej izbie, oddzielone jedynie przepierzeniem. Wedle obyczaju skonsumowanie małżeństwa powinno odbyć się w domu panny młodej, lecz sytuacja Marysi była wyjątkowa. Po śmierci rodziców brat stał się jej opiekunem, ale nie wypadało, by zajmował się ścieleniem łoża dla małżonków. Toteż obowiązek ten wzięła na siebie świekra. Rozalka natomiast schowała pod pościelą szmacianą lalkę, żeby podczas pokładzin poczęte zostało dziecko. Następnie druhny rozebrały pannę młodą, którą w samej tylko halce poprowadziły do łóżka. Chwilę potem drużbowie wprowadzili za zasłonę roznegliżowanego do samej koszuli pana młodego, a goście, którzy stali stłoczeni w izbie, tak zaczęli śpiewać:

Kasiu, Kasiuniu, policz dziurki w dachu

Tyle będziesz miała w pierwszą nockę strachu.

Kasiuniu, Kasiuniu, już jesteś po ślubie

Puść ptaszka do gniazdka, niech sobie podzióbie.

Jak będziesz się bała, przykryjże się z głową

Niech się, co chce, dzieje z tą drugą połową.

Nasza pani młoda piękna jak jagoda

Tylko zapłakana, bo jej wianka szkoda2.

2 Piosenka o Kasi: K.Ruszel, Zwyczaje i obrzędy weselne we wsiach rzeszowskich, w: Wesele, red. K. Ruszel, Wydawnictwo Mitel, Rzeszów 2001.

Marysia leżała w łożu, wpatrując się powałę. Weselna piosenka drażniła ją. Wiedziała, czego od niej oczekiwano tej nocy, i gotowa była spełnić swoją powinność. Dlatego nie rozumiała, dlaczego Jacek leży obok nieruchomy i niemy jak pień. Dziewczyna nie miała złudzeń: była pewna, że chędożył niejedną i doskonale wiedział, jak zabrać się do rzeczy. Coś jednak musiało go powstrzymywać i nerwowo zaczęła się zastanawiać co.

Dopiero gdy w izbie zapanowała całkowita cisza i ciemności, Jacek odezwał się szeptem:

– Nareszcie sobie poszli.

– To dobrze – odparła Marysia zniżonym głosem.

– Jesteśmy już sami.

– Nie, za zasłoną śpią twoi rodzice i siostra. To nazywasz samotnością?

– Przeszkadza ci to?

– Nie myślę o tym. Co ma być, to będzie. A im szybciej, tym lepiej!

Przez chwilę milczał.

– Marysiu, posłuchaj mnie. Nie chcę, byś oddała mi się z obowiązku albo z wdzięczności. Pragnę twojej miłości i poczekam na nią.

– Możesz nigdy się nie doczekać.

– Doczekam się – odparł pewnym głosem. – I jestem przekonany, że długo nie będę wyczekiwał.

– Jesteś bardzo pewny siebie. Zbyt pewny!

– Po prostu wiem, że moja miłość wzbudzi w tobie wzajemność. Teraz śpij, moja droga żoneczko! – To powiedziawszy, pocałował ją w czoło, bo w usta się zawahał, i obrócił się na bok.

Marysia leżała w łóżku z mieszanymi uczuciami. Nie tak wyobrażała sobie swoją noc poślubną. Który mężczyzna poniechałby wypełnienia małżeńskiego prawa? Przez chwilę wątpiła, czy Jacek, tak jak zapewniał, rzeczywiście ją kochał. I choć nie pragnęła tego zbliżenia, poczuła się rozczarowana. Przepełniona tym uczuciem zagryzła wargi i obróciła się na bok. Skoro nie chciał jej teraz, nie doczeka się nigdy!

***

Listopad z wolna zamienił się w grudzień. Boże Narodzenie zbliżało się wielkimi krokami.

Tymczasem w gnieździe Pawłowskich szykowano się do ślubu panicza Łukasza i Klaudyny Cisowskiej. Ze względu na żałobę, jaką przyszła małżonka nosiła po zmarłym na wylew ojcu, nie myślano urządzać wesela. Ślub miał być cichy i niewystawny, uczestniczyć w nim miała jedynie najbliższa rodzina.

W pierwszy dzień świąt Łukasz Pawłowski wsiadł do sań i pojechał po pannę młodą do Cisów. Pozostali członkowie rodziny sunęli za nim. Gdy stanął przed gankiem, przyszła małżonka wyszła mu na powitanie ubrana w futro, pod którym skrywała weselną suknię. Łukasz podał narzeczonej ramię i poprowadził do sań. Jej matka i brat usiedli obok Pawłowskich.

Klaudyna składała przysięgę małżeńską z bijącym z radości sercem. Zakochała się w Łukaszu od pierwszego wejrzenia, gdy po powrocie z zagranicy przybył w odwiedziny do Cisów. Był najprzystojniejszy ze wszystkich znanych jej mężczyzn, nie wyłączając innych konkurentów. Kiedy więc poprosił o jej rękę, nie wahała się ani chwili, pewna, że i on czuje do niej to samo, co ona do niego.

Nie przeszkadzało jej, że po ślubie nie wyprawiono wesela. Żałoba nie pozwalała na podobne rozrywki, ale było dopuszczalne zawarcie małżeństwa podczas jej trwania. Niejeden się w ten sposób ożenił. Ponadto Klaudyna obawiała się, że gdyby kazała Łukaszowi czekać, on skierowałby swe uczucie w inną stronę.

Dorota, jak przystało na matkę panny młodej, przygotowała dla nowożeńców alkowę w Cisach. Gdy weszli do środka, umknęła dyskretnie, zostawiając zapaloną świecę i pościelone łóżko.

Przez chwilę stali obok siebie, nic nie mówiąc. Klaudyna dygotała na całym ciele. Była tak poruszona obecnością męża, że nie potrafiła wydobyć z siebie słowa. W końcu on uznał, że należy przerwać ciszę.

– Zadowolona?

– Jak mogłabym nie być zadowolona… – wyszeptała.

Podszedł bliżej i zdjął wieniec z jej głowy.

Dopiero teraz odważyła się popatrzeć na niego dłużej.

– Wolisz się sama rozebrać? – zapytał.

Poczuła, jak płoną jej policzki.

– Tak… chyba tak.

Zdjęła suknię i pozostała w samej halce. On tymczasem rozwiązał halsztuk i zdjął koszulę. Był wysportowany i umięśniony.

Nie ośmieliła się zrzucić halki. Szybko wskoczyła do łóżka i przykryła się pierzyną aż po nos. Nie chcąc jej krępować, Łukasz zdmuchnął świecę i dopiero wtedy zdjął spodnie. Nagi czekał na swoją lubą w łóżku.

Klaudyna miała dość niejasne pojęcie o tym, co się robi w noc poślubną. Toteż zdziwiła się, gdy mąż przysunął się bliżej i zerwał z niej halkę.

– Nie będzie ci potrzebna!

Gdy poczuła go na sobie, zapytała cichutko:

– Łukasz, kochasz mnie?

Zamiast odpowiedzieć, pocałował ją. Nie kochał jej, ale miał na tyle wrażliwości, by jej tego nie powiedzieć. Doskonale rozumiał, że nie mówi się żonie w noc poślubną, że się jej nie kocha. Klaudyna była ładna i ponętna, a to wystarczyło, by zrobić to, co do niego należało. Czy będzie darzył ją uczuciem – to zupełnie inna sprawa. Ale nie miał ochoty się w tej chwili nad tym zastanawiać.

– Bo ja cię bardzo kocham… – wyznała Klaudyna, zamykając oczy.

Postanowił, że uczyni wszystko, by zapamiętała tę noc na całe życie. Pragnął być czuły i namiętny. Było dla niego oczywiste, że żona nie miała żadnego doświadczenia i radowało go to. Gdyby rzecz miała się inaczej, byłby rozgoryczony. W świecie, w którym żył, to mężczyźni mieli prawo być zdobywcami, podczas gdy od kobiet wymagano skromności i uległości.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: