Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Szlachetne serca - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Szlachetne serca - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 233 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

MI­ŁO­SIER­DZIE

(Z an­giel­skie­go).

Smut­na to była zima: wie­le, bar­dzo wie­le ro­dzin pa­mię­ta ją do­tąd i wspo­mi­na ze łza­mi w oczach. Róż­ne cho­ro­by wy­syp­ko­we gra­so­wa­ły ko­lej­no po­mię­dzy dzieć­mi, za­bie­ra­jąc ty­sią­ce ofiar – ty­fus pla­mi­sty sze­rzył się gwał­tow­nie; w każ­dym domu, w każ­dem miesz­ka­niu roz­le­ga­ły się jęki i skar­gi.

Po­mi­mo wszel­kich środ­ków ostroż­no­ści, śmier­tel­ność po­mię­dzy dzieć­mi wzra­sta­ła w prze­ra­ża­ją­cy spo­sób. Chro­nio­no je od za­zię­bie­nia, trzy­ma­no w domu, za­sła­nia­no drzwi sy­pial­ni cięż­kie­mi por­ty­era­mi, aby naj­lżej­szy po­wiew wia­tru tam się nie do­stał, opa­try­wa­no sta­ran­nie okna i po dwa razy dzien­nie pa­lo­no w pie­cach. Za­le­d­wie dzie­cię po­skar­ży­ło się na ból gło­wy, mu­sia­ło na­tych­miast iść do łóż­ka i brać le­kar­stwo, ja­kie dok­tór prze­pi­sał.

Taki ry­gor pa­no­wał wśród ro­dzin za­moż­nych, bie­da­cy jed­nak nie byli w sta­nie po­dob­ną tro­skli­wo­ścią dzia­twy oto­czyć, a bied­nych, jak wszę­dzie tak i w War­sza­wie, jest wię­cej niż bo­ga­tych.

To­muś No­wak li­czył się do dzie­ci bied­nych. Nie czu­wa­ła nad nim niań­ka, ani bona, ani mat­ka na­wet, cho­ciaż przy­wią­za­na do nie­go ca­łem ser­cem.

Oj­ciec To­mu­sia, wy­rob­nik, umarł zo­sta­wiw­szy żonę i dziec­ko bez gro­sza, mat­ka mu­sia­ła trud­nić się pra­niem, aby dać utrzy­ma­nie so­bie i sie­ro­cie. Za­ro­bek to był cięż­ki, mar­ne pół ru­bla za pra­cę od świ­tu do nocy przy ba­lii, pod­czas gdy je­dy­ne dziec­ko le­ża­ło cho­re w ubo­giej iz­deb­ce i nikt się nie­mnie zaj­mo­wał. A cho­ro­ba trwa­ła już kil­ka mie­się­cy – po od­rze, wi­dać, chło­pak się za­zię­bił, gdyż do­stał kasz­lu, któ­ry go mę­czył i mę­czył i od­bie­rał siły co­raz bar­dziej.

W okien­ku pod­da­sza brak paru szyb – No­wa­ko­wa przez oszczęd­ność za­stą­pi­ła je pa­pie­rem… mróz i wi­cher go­spo­da­ro­wa­ły nie­raz tu­taj na wy­ści­gi, aż woda w ko­new­ce mar­z­ła i przez fu­try­ny zim­no też się wci­ska­ło, a na ko­mi­nie pa­li­ło się tyl­ko wte­dy, gdy jeść go­to­wa­no. To­muś kasz­lał i kasz­lał.

Ubo­ga iz­deb­ka da­wa­ła schro­nie­nie dwom ro­dzi­nom, gdyż No­wa­ko­wa nie mo­gła­by sama opła­cać trzech ru­bli mie­sięcz­nie. Wy­na­ję­ły pod­da­sze do współ­ki z dru­gą bie­dacz­ką, Ja­no­wą. Do­bre to ko­bie­ci­sko, ale mia­ła dzie­ci gro­ma­dę, któ­re ją nie­raz do gnie­wu do­pro­wa­dza­ły, zwłasz­cza gdy wró­ci­ła od ro­bo­ty zmę­czo­na i głod­na.

Ja­no­wa trud­ni­ła się po­słu­gą po do­mach. Za­ra­bia­ła nie dużo, ale o pią­tej była już wol­ną i wra­ca­ła do domu, za­braw­szy po dro­dze dzie­cia­ki swo­je z ochron­ki, gdzie od rana czas prze­pę­dza­ły.

Na pod­da­szu ro­bi­ło się gwar­no, cza­sem aż ha­ła­śli­wie. Dzie­ci za­czy­na­ły sprzecz­ki i bi­twy, mat­ka gro­zi­ła – krzy­ki, pła­cze i proś­by roz­le­ga­ły się na­prze­mian. To­muś, zmę­czo­ny gwa­rem, cho­wał głów­kę pod koł­drę i wzdy­chał do sa­mot­no­ści, któ­ra nu­dzi­ła go chwi­la­mi, lecz nie po­więk­sza­ła go­rącz­ki.

Naj­gor­szym z ca­łej gro­mad­ki był ośmio­let­ni Mi­cha­łek, zwa­ny przez dzie­ci "strasz­nym Mi­chał­kiem". Nie­zgrab­ny, brzyd­ki i gbu­ro­wa­ty w obej­ściu, lu­bił do­ku­czać słab­szym od sie­bie; sio­strzycz­ki drża­ły przed nim, bra­cia rów­nież, a wszyst­kie psy i koty znaj­du­ją­ce się u lo­ka­to­rów tego domu, zmy­ka­ły jak sza­lo­ne na wi­dok Mi­chał­ka. Wy­rzą­dzał im krzyw­dy przy każ­dej spo­sob­no­ści, bił, uwią­zy­wał na sznur­ku, stra­szył ogniem, lub po­le­wał wodą.

To­muś, dwa lata młod­szy od Mi­chał­ka, a przy­tem wą­tły bar­dzo, do­zna­wał czę­sto róż­nych prze­śla­do­wań. Gdy się zda­rzy­ło, że dla uspo­ko­je­nia kasz­lu, któ­ry go tra­pił no­ca­mi, mat­ka ku­pi­ła cho­re­mu chłop­czy­nie kar­mel­ków śla­zo­wych, Mi­cha­łek za­bie­rał je bez py­ta­nia; gdy przy­nio­sła cza­sem syn­ko­wi po­ma­rań­czę, nie­go­dzi­wiec przy­własz­czał ją so­bie rów­nież. Wy­cho­dząc do ro­bo­ty, mat­ka otu­la­ła To­mu­sia wła­sną chust­ką weł­nia­ną, by mu cie­plej było, a sama, po­mi­mo mro­zu, któ­ry po­ści­nał wodę w rynsz­to­kach, bie­gła w ka­fta­ni­ku z cien­kie­go kor­tu. Myśl, że bied­ne dziec­ko nie bę­dzie cier­pia­ło zim­na, bło­giem uczu­ciem na­peł­nia­ła jej du­szę; bie­gła, wy­prze­dza­jąc prze­chod­niów odzia­nych w cie­płe fu­tra, wiatr ją sma­gał po twa­rzy, ka­le­czył ręce; nie zwa­ża­ła na to ani tro­chę.

Le­d­wie jed­nak drzwi się za­mknę­ły, Mi­cha­łek, idą­cy wła­śnie do ochron­ki z młod­szem ro­dzeń­stwem, za­bie­rał chust­kę cho­re­mu. Wie­dział on jed­nak, że ile robi, gdyż za­nim No­wa­ko­wa po­wró­ci­ła do domu, owi­jał za­wsze Tom­cia chust­ką mat­czy­ną, za­po­wia­da­jąc przy­tem, iż je­śli od­wa­ży się po­skar­żyć mat­ce, zbi­je go "na le­śne jabł­ko".

Za­ję­ta przy­go­to­wy­wa­niem wie­cze­rzy dla dzie­ci, Ja­no­wa nie zwra­ca­ła uwa­gi na syna, a Tom­cio mil­czał ze stra­chu.

Naj­słod­sze­mi chwi­la­mi były dla cho­re­go dziec­ka wie­czo­ry. Gdy mrok za­padł, iz­deb­ka, w dzień po­sęp­na i bied­na, wy­da­wa­ła mu się naj­pięk­niej­szem miesz­ka­niem: czer­wo­ne pło­mie­nie ognia, hu­czą­ce­go na ko­mi­nie, rzu­ca­ły po ścia­nach krwa­we bla­ski, a on na­słu­chi­wał, czy mat­ka nie wra­ca. Na wscho­dach roz­le­ga­ły się od cza­su do cza­su czy­jeś kro­ki: to cięż­kie i po­wol­ne, to lżej­sze i po­śpiesz­ne – Tom­cio znał jed­nak do­sko­na­le chód mat­czy­ny i nig­dy się nie po­my­lił. Gdy usły­szał ci­che a po­śpiesz­ne stą­pa­nie, sia­dał na łóż­ku, bla­dą jego twarz ob­le­wa­ły ru­mień­ce, oczy błysz­cza­ły ra­do­ścią, ser­ce biło mu sil­nie… Gdy drzwi otwar­ły się na­resz­cie, a w pro­gu iz­deb­ki sta­wa­ła bla­da, szczu­pła ko­bie­ta, w ka­fta­ni­ku kor­to­wym, i twarz upięk­szo­ną słod­kim uśmie­chem ku nie­mu zwró­ci­ła, z ust chłop­czy­ny wy­ry­wał się tyl­ko je­den wy­raz: "mama", lecz całe jego ser­ce było w tym wy­ra­zie.

No­wa­ko­wa, moc­no znu­żo­na, nie my­śla­ła prze­cież o spo­czyn­ku, lecz bie­gła wprost do łóż­ka cho­re­go i ob­jąw­szy go ra­mie­niem, tu­li­ła do pier­si. Ser­decz­ny po­ca­łu­nek łą­czył bie­da­ków – czu­li się w tej chwi­li bar­dzo, bar­dzo szczę­śli­wi. Mat­ka opo­wia­da­ła, że cały dzień pa­mię­ta­ła o nim i się­ga­jąc do kie­sze­ni po to­reb­kę z kar­mel­ka­mi, lub jaki inny przy­smak, mó­wi­ła:

– A masz tu, syn­ku, masz… przy­nio­słam ci coś do­bre­go!

To­muś wza­jem­nie zwie­rzał się mat­ce, jak tę­sk­nił i ocze­ki­wał jej po­wro­tu, jak dzień dłu­gim mu się wy­da­wał, a wie­czór krót­ki i przy­jem­ny. Na Mi­chał­ka nie miał zwy­cza­ju się skar­żyć, bo przy mat­ce za­po­mi­nał o złem, któ­re mi­nę­ło; wresz­cie, gdy przy­szło mu to na myśl, nie chciał na­rze­ka­niem psuć chwil roz­kosz­nych jej i so­bie.

Noce mniej by­wa­ły przy­jem­ne dla Tom­cia. Przy­kro­ści do­zna­ne w dzień przed­sta­wia­ły się w snach go­rącz­ko­wych jesz­cze strasz­niej, niż na ja­wie. Mi­cha­łek przy­bie­rał po­stać roz­bój­ni­ka, lub ja­kie­goś nie­zna­ne­go po­two­ra – To­muś bu­dził mat­kę krzy­kiem prze­raź­li­wym lub pła­czem, któ­ry le­d­wo mo­gła utu­lić.

Tak cięż­ko prze­by­wał To­muś ową smut­ną zimę. Mi­ja­ły dnie, ty­go­dnie, on wciąż le­żał cho­ry; ka­szel i go­rącz­ka wy­czer­py­wa­ły jego siły, strasz­ny Mi­cha­łek drę­czył, wiatr wci­ska­ją­cy się do iz­deb­ki, nie­raz głód, sa­mot­ność wresz­cie, wy­ci­ska­ły mu łzy z oczów.

Nad­szedł luty, mroź­ny z po­cząt­ku, póź­niej słot­ny, szka­rad­ny… Pew­ne­go wie­czo­ru To­muś na­próż­no wy­cze­ki­wał po­wro­tu mat­ki i od­gło­su jej kro­ków do­słu­chać się nie mógł.

Ja­no­wa, spo­rzą­dziw­szy wie­cze­rzę, za­sia­dła do niej z dzieć­mi, a No­wa­ko­wa nie nad­cho­dzi­ła. Cho­ry chłop­czy­na słu­chał pil­nie, przy­kła­da­jąc ucho do ścia­ny. Co chwi­la ktoś szedł po scho­dach, lecz to nie jego mat­ka. Po­cie­szał się my­ślą, że przy ro­bo­cie ją za­trzy­ma­no – nie­raz już po ósmej wra­ca­ła do do domu – lecz gdy wy­bi­ła dzie­sią­ta, w ca­łej ka­mie­ni­cy ruch ustał i ci­sza za­le­gła dzie­dzi­niec, ogar­nę­ła go trwo­ga. Nie­po­kój bie­da­ka wzrósł jesz­cze bar­dziej, gdy Ja­no­wa mruk­nę­ła do dzie­ci:

– Mu­sia­ło jej się coś stad…

Strasz­ny Mi­cha­łek, któ­ry za­wsze ko­rzy­stał ze spo­sob­no­ści, by mu do­ku­czyć, wy­stą­pił z uwa­gą:

– Może ce­gła spa­dła z da­chu i za­bi­ła No­wa­ko­wę.

Ru­mień­ce wy­stą­pi­ły na bla­de po­licz­ki cho­re­go, puls za­czął ude­rzać przy­śpie­szo­nem tęt­nem, go­rącz­ka się wzmo­gła. To­muś le­żał, lecz spać nie mógł wca­le, cho­ciaż ci­sza za­le­gła pod­da­sze, bo dzie­ci Ja­no­wej do snu się ukła­dły. Ona tyl­ko jesz­cze cho­dzi­ła po izbie, nie­spo­koj­na o współ­lo­ka­tor­kę.

Wresz­cie, na scho­dach dały się sły­szeć cięż­kie, po­wol­ne kro­ki, nie­zna­ne do­tąd Tom­cio­wi. Na ich od­głos jed­nak ser­ce za­bi­ło mu sil­niej, siadł i wsłu­chi­wać się za­czął; kro­ki się przy­bli­ża­ły… Ktoś szedł na pod­da­sze… Czyż­by zmę­czo­na dłuż­szą pra­cą, ma­tecz­ka wlo­kła się tak po­wo­li?… Chło­piec miał ocho­tę wy­sko­czyć z łóż­ka i biedz na scho­dy. Ale czuł, że siły go za­wio­dą, że prze­wró­ci się nie­chyb­nie.

Ktoś sta­nął w pro­gu… Tom­cio po­wstrzy­mał od­dech i roz­sze­rzo­ne źre­ni­ce zwró­cił ku drzwiom – na­dzie­ja oży­wi­ła jego smut­ną du­szycz­kę…

Do izby we­szła ja­kaś ko­bie­ta, otu­lo­na gru­bą chust­ką, obca zu­peł­nie.

Uśmiech znik­nął z twa­rzy Tom­cia – to nie była jego mat­ka.

– Czy tu­taj miesz­ka Fran­cisz­ka No­wa­ko­wa? – spy­ta­ła nie­zna­jo­ma.

– Tak – od­par­ła mat­ka Mi­chał­ka, zbli­ża­jąc się do przy­by­łej.

– Wra­cam ze szpi­ta­la… – rze­kła ko­bie­ta. – Pra­ły­śmy dziś obie przez cały dzień z No­wa­ko­wą i wy­szły­śmy ra­zem. Na No­wym-Świe­cie z bra­my na­gle wy­pa­dła ka­re­ta, ko­nie się roz­bie­ga­ły; ja umknę­łam szczę­śli­wie, cu­dem chy­ba, do­praw­dy, No­wa­ko­wa nie zdą­ży­ła. Do­sta­ła dy­sz­lem w gło­wę, moc­no wi­dać, bo prze­wró­ci­ła się za­raz i ka­re­ta po niej prze­je­cha­ła. Od­wio­złam ją, co żywo, do szpi­ta­la; już dok­to­rzy są przy niej. Ale czy ją wy­le­czą?

Prze­ję­ta moc­no wy­pad­kiem nie­spo­dzia­nym, Ja­no­wa za­po­mnia­ła o cho­rem dziec­ku, któ­re to zda­rze­nie naj­wię­cej ob­cho­dzi­ło. Nie spo­strze­gła, że bied­ny To­muś osu­nął się na po­dusz­kę, go­rącz­ko­we ru­mień­ce znik­nę­ły, po­bladł śmier­tel­nie, za­mknął oczy i le­żał bez ru­chu…

Usły­szaw­szy, że ży­ciu mat­ki gro­zi nie­bez­pie­czeń­stwo, chłop­czy­na ze­mdlał.

* * *

Upły­nął ty­dzień od owe­go smut­ne­go wie­czo­ru. Prze­bu­dziw­szy się rano, To­muś spoj­rzał do­ko­ła sie­bie, a zdzi­wie­nie jego nie mia­ło gra­nic. Za­miast ha­ła­so­wać i kłó­cić się, jak za­wsze przed wyj­ściem do ochron­ki, dzie­ci Ja­no­wej, zbi­te w gro­mad­kę, sta­ły przy ko­mi­nie i roz­ma­wia­ły po ci­chu. Na­wet "strasz­ny Mi­cha­łek'' był spo­koj­ny i trzy­mał pa­lec wska­zu­ją­cy na ustach, a wzrok jego, zwró­co­ny su­ro­wo na młod­sze ro­dzeń­stwo, mó­wił wy­raź­nie:

– Bądź­cie ci­cho!

To­muś przy­glą­dał się cie­ka­wie oso­bli­we­mu wi­do­ko­wi.

– Co to ma zna­czyć? – my­ślał – nie ro­zu­miem nie poj­mu­ję!

Za­gad­ka wy­ja­śni­ła się nie­ba­wem. Gdy zwró­cił oczy w stro­nę prze­ciw­ną, uj­rzał przy łóż­ku nie­zna­jo­me­go pana, z wło­sem jak śnieg bia­łym, ubra­ne­go wy­kwint­nie. Po­waż­ny pan roz­ma­wiał z Ja­no­wą, któ­ra, słu­cha­jąc go, wzdy­cha­ła.

– W in­nem miej­scu – mó­wił – w in­nem oto­cze­niu, przy opie­ce i wy­go­dach, mały wy­zdro­wiał­by nie­dłu­go, tu­taj nic mu nie po­ra­dzę. Naj­le­piej bę­dzie, gdy od­da­cie go do szpi­ta­la.

To po­wie­dziaw­szy, zwró­cił się do Tom­cia, a wi­dząc, że pa­trzy nań prze­ra­żo­nym wzro­kiem, po­gła­skał go życz­li­wie.

– Nie bój się, mały, szpi­ta­la – rzekł z uśmie­chem – bę­dzie ci tam do­brze, chciej mi wie­rzyć".

Przy wzmian­ce o szpi­ta­lu, Ja­no­wa wes­tchnę­ła jesz­cze gło­śniej.

Wi­dząc, jak jest stra­pio­ną, dok­tór za­czął tłó­ma­czyć, że szpi­ta­la dla dziec­ka bać się nie po­win­na, lecz uwa­żać go za do­bro­dziej­stwo, za je­dy­ną uciecz­kę i przy­tu­łek cho­rych, któ­rzy w domu do­sta­tecz­ne­go po­miesz­cze­nia mieć nie mogą.

Od­cho­dząc, wy­jął z kie­sze­ni ru­blo­wy pa­pie­rek i wsu­nął go w rękę cho­re­go chłop­czy­ka.

– Po­proś mat­ki – do­dał – by ci ku­pi­ła mię­sa na ro­sół. No, do wi­dze­nia w szpi­ta­lu, tam cię raz jesz­cze obej­rzę i za­pi­szę le­kar­stwo. Mamy dwa miej­sca wol­ne w szpi­ta­lu dzie­cin­nym, śpiesz się, by ci two­je­go inny cho­ry nie za­jął, gdyż o to dziś naj­ła­twiej.

To­muś dźwi­gnął się z łóż­ka, uca­ło­wał rękę po­waż­ne­go pana i zno­wu się po­ło­żył. Ja­no­wa od­pro­wa­dzi­ła dok­to­ra do sie­ni.

– Bóg za­płać wiel­moż­ne­mu panu, Bóg za­płać! – wo­ła­ła na po­że­gna­nie, lecz gdy dok­tór od­szedł, mruk­nę­ła z nie­chę­cią:

– Je­śli ma umrzeć, to i szpi­tal nie po­mo­że, a jak nie, to wy­li­że się i w domu.

Na­stęp­nie uda­ła się do są­siad­ki, aby ura­dzić wspól­nie, co ro­bić z chło­pa­kiem. No­wa­ko­wa nie wró­ci­ła jesz­cze od Ś-go Ro­cha, trud­no więc było dzia­łać bez jej wie­dzy.

Tym­cza­sem To­muś le­żał ci­chut­ko na swem ubo­giem po­sła­niu i roz­my­ślał. Dzie­ci za przy­kła­dem Ja­no­wej opu­ści­ły izbę, po­bie­gły na po­dwó­rze, roz­po­wia­dać pew­no swo­im zna­jo­mym o wi­zy­cie le­ka­rza – nikt my­śli cho­re­go nie prze­ry­wał. Sło­wa dok­to­ra: "proś mat­ki, żeby ci ku­pi­ła mię­sa" przy­po­mnia­ły mu żywo tę naj­droż­szą opie­kun­kę, któ­rej przez cały ty­dzień nie wi­dział i może nie pręd­ko zo­ba­czy, gdyż – jak opo­wia­da­ła Ja­no­wa – koło ka­re­ty zła­ma­ło jej nogę, musi więc pe­wien czas po­le­żeć.

Ser­dusz­ko za­bi­ło mu sil­nie. Szpi­tal! wszak tam jest mama! – cóż ła­twiej­sze­go, jak do­stać się do niej, gdy dok­tór mu iść każe.

Prze­ję­ty ra­do­ścią, zło­żył ręce jak do pa­cie­rza i dłu­gą chwi­lę tak po­zo­stał. Ach! co za szczę­ście!… zo­ba­czy mamę! ona go po­ca­łu­je i przy­tu­li do pier­si…

Nie wie­dział bie­dak, że szpi­tal dzie­cin­ny jest tyl­ko dla dzie­ci, do­ro­śli zaś miesz­czą się w in­nych.

– Ku­pię jej cu­kier­ków – mó­wił sam do sie­bie, a spo­tka­nie z mat­ką przed­sta­wia­ło mu się niby sen cza­row­ny. – Do­bry pan dał pie­nię­dzy: ku­pię jej cu­kier­ków dużą, dużą pacz­kę!

Na­raz zda­wa­ło mu się, że po­sły­szał głos Mi­chał­ka. Zdję­ty wiel­kim stra­chem, ści­snął pie­nią­dze w drob­nej dło­ni i le­żał, od­dy­cha­jąc cięż­ko. Lecz było to tyl­ko przy­wi­dze­nie – uspo­ko­ił się też nie­ba­wem, słod­kie wi­dzia­dła nie wró­ci­ły jed­nak. Wy­gna­ła je tro­ska, by "strasz­ny Mi­cha­łek" nie za­brał skar­bu, prze­zna­czo­ne­go na cu­kier­ki dla mamy i na cie­płe okry­cie, w któ­re ubrać się bę­dzie mo­gła, od­daw­szy chust­kę syn­ko­wi.

Przez cały ra­nek i po­łu­dnie drę­czy­ła go oba­wa. Dzie­ci po­szły za­pew­ne do ochro­ny, gdyż nie uka­zy­wa­ły się wca­le przez ten czas na pod­da­szu, nic nie roz­ja­śni­ło smut­nych my­śli. Tym­cza­sem zmrok ogar­nął iz­deb­kę, To­muś po­czął drze­mać, gdy drzwi pod­da­sza skrzyp­nę­ły… Ja­kiś dziw­ny szmer roz­legł się koło nie­go, ktoś zbli­żył się do łóż­ka, i po­chy­liw­szy się nad nim, de­li­kat­ną, mięk­ką dło­nią do­tknął roz­pa­lo­ne­go czo­ła.

Chło­piec otwo­rzył oczy. W źre­ni­cach jego od­ma­lo­wa­ło się wiel­kie zdzi­wie­nie i za­chwyt.

Anioł Boży stał nad nim, bo któż­by to był inny z tak słod­kiem wej­rze­niem w błę­kit­nych oczach, z mi­łym uśmie­chem na ustach, prze­ślicz­ny, zło­to­wło­sy…

– Czy ty je­steś anio­łem od Boga ze­sła­nym? – za­py­tał, drżąc ze wzru­sze­nia. – Może przy­sze­dłeś bro­nić mnie przed Mi­chał­kiem?

Ta­jem­ni­cza po­stać klę­kła przy łóż­ku i ująw­szy wy­chu­dłą rącz­kę To­mu­sia… rze­kła dźwięcz­nym gło­sem:

– Idę pro­sto ze szpi­ta­la Ś-go Ro­cha, wi­dzia­łam two­ją mamę. Jest już znacz­nie zdrow­sza; zo­ba­czysz ją nie­dłu­go.

To­muś uśmiech­nął się z za­do­wo­le­niem i po­ka­zał jej ru­blo­wy pa­pie­rek.

– Do­bry pan dał mi te pie­nią­dze – rzekł do nie­zna­jo­mej. – Mam za co ku­pić ma­mie kar­mel­ków i cie­płą szub­kę.

Ona po­gła­ska­ła ja­sną głów­kę chłop­czy­ka.

– A ty, jak się mie­wasz? – za­py­ta­ła, pa­trząc mu w oczy. – Przy­rze­kłam twej mat­ce, że cię od­wie­dzę, a po­tem za­nio­sę wia­do­mość o to­bie.

To po­wie­dziaw­szy, za­czę­ła się roz­glą­dać po iz­deb­ce i twarz jej po­smut­nia­ła.

Chło­piec wstrzą­snął gło­wą.

– Nie jest mi le­piej – rzekł, ci­cho wes­tchnąw­szy – czu­ję na­wet, że go­rzej. Ale, na Boga, nie mów tego ma­mie; po­wiedz, że ku­pię jej cie­płą szub­kę… Słu­chaj, je­steś pew­no anio­łem, Bóg przy­słał cię po mnie, abym nie cier­piał i nie pła­kał… za­bie­rzesz mnie do nie­ba. Tam po­dob­no jest bar­dzo pięk­nie i do­brze… Ale i mamę weź ze mną ra­zem, bo za nic mamy tu­taj nie zo­sta­wię… tę­sk­ni­ła­by bar­dzo.

Nie­zna­jo­ma uca­ło­wa­ła To­mu­sia.

– Do­brym je­steś syn­kiem – rze­kła z czu­ło­ścią – wie­rzę, iż mama za­tę­sk­ni­ła­by się bez cie­bie… lecz ja cię do nie­ba nie po­nio­sę, bo nie je­stem anio­łem…

– A więc może kró­lew­ną z baj­ki, albo do­brą wróż­ką? – py­tał, za­pa­trzo­ny w uro­czą po­stać i do­tknął nie­śmia­ło jej ak­sa­mit­ne­go okry­cia.

– Nie zga­dłeś – rze­kła z uśmie­chem. – Ja je­stem cór­ką do­bre­go pana, któ­ry dziś rano był u cie­bie. Na­zy­wam się Le­onia Raj­ska, mój oj­ciec jest dok­to­rem przy szpi­ta­lu dzie­cin­nym. Nie po­trze­bu­ję pra­co­wać na chleb, gdyż oj­ciec mój bo­ga­ty, lecz po­nie­waż bez za­ję­cia by­ło­by mi smut­no i nud­no, od­wie­dzam cho­rych po szpi­ta­lach, bied­nych w su­te­ry­nach i na pod­da­szach, nio­sąc po­cie­chę, o ile umiem. Od mat­ki two­jej do­wie­dzia­łam się o to­bie, więc pro­si­łam ojca, by cię od­wie­dził, a te­raz sama przy­cho­dzę. Nie je­stem anio­łem, lecz ko­bie­tą, któ­ra ko­cha bied­ne, sła­be dzie­ci.

To­muś za­prze­czył ener­gicz­nym ru­chem gło­wy.

– Nie je­steś ko­bie­tą! Ro­ze­śmia­ła się we­so­ło.

– Co to ma zna­czyć?

– Ko­bie­ty nie ubie­ra­ją się tak pięk­nie! – od­parł chło­piec, gła­dząc z za­do­wo­le­niem mięk­ką tka­ni­nę okry­cia i suk­ni.

– Więc je­stem pa­nią?

– Tak, je­steś pa­nią – szep­nął To­muś – wiel­ką pa­nią! – do­dał, wpa­tru­jąc się z za­chwy­tem w cór­kę dok­to­ra. – A może w nie­bie moja mama bę­dzie też wiel­ką pa­nią? – za­py­tał po chwi­li.

Le­on­ka, po­chy­lo­na nad dziec­kiem, chcia­ła mu coś od­po­wie­dzieć, gdy chło­pak drgnął, za­ci­snął kon­wul­syj­nie rękę, w któ­rej trzy­mał pie­nią­dze; twarz jego sta­ła się bar­dzo bla­da, a wzrok, skie­ro­wa­ny ku drzwiom, zdra­dzał trwo­gę.

– Co to­bie? – za­wo­ła­ła Le­on­ka, dzi­wiąc się tak na­głej zmia­nie i ob­jąw­szy go ra­mie­niem, sia­dła na łóż­ku. – Co ci się sta­ło?

że ta nie­zna­jo­ma wie o wszyst­kiem; pra­gnął uciec przed nią. Ona usi­ło­wa­ła go za­trzy­mać, a spoj­rze­nie jej mó­wi­ło naj­wy­raź­niej:

– Je­steś zły, szka­rad­ny, nie­go­dzi­wy chło­piec.

Mi­cha­łek bał się co­raz bar­dziej groź­ne­go spoj­rze­nia nie­zna­jo­mej; ten wzrok su­ro­wy, a czy­sty za­ra­zem, bu­dził w nim strasz­ny nie­po­kój. Drżał, jak w fe­brze, a głos su­mie­nia od­zy­wał się co­raz do­no­śniej:

– By­łeś zły dla cho­re­go dziec­ka, do­ku­cza­łeś mu, krzyw­dzi­łeś…

Na­resz­cie, chło­pak zna­lazł się przy drzwiach. Po­chwy­cił za klam­kę i uciekł z izby, póź­niej na dół, aż dud­ni­ło na scho­dach.

Le­on­ka wró­ci­ła do To­mu­sia.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: