Szlak Słońca - ebook
Szlak Słońca - ebook
To od nich wszystko się zaczęło…
Starożytne plemię górskich kotów przez niezliczone księżyce mogło cieszyć się spokojnym i dostatnim życiem. Kiedy jednak zaczyna brakować zwierzyny, a sezony stają się surowsze, głodujący współplemieńcy muszą podjąć trudną decyzję o porzuceniu domu i wyruszeniu szlakiem słońca, który ukazał się ich przywódczyni w tajemniczej wizji. Decyzja o podjęciu niebezpiecznej podróży dzieli dwóch braci, a ich drogi pozornie rozchodzą się już na zawsze. Górskie koty będą musiały zmierzyć się z nowym porządkiem panującym na nieznanych ziemiach oraz stawić czoło licznym wrogom i zagrożeniom.
Jaka przyszłość czeka na wędrowców na końcu szlaku słońca?
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8203-195-9 |
Rozmiar pliku: | 832 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
UZDROWICIELKA PLEMIENIA
BARDA ZE STRZELISTYCH GÓR (BARDA) — stara biała kocica o zielonych oczach
CZŁONKOWIE PLEMIENIA
MŻAWKA GŁUCHA — nakrapiana szara kocica
SKRZYDŁO SZARE — ciemnoszary kocur o gładkiej sierści i złocistych oczach
NIEBO CZYSTE — jasnoszary kocur o niebieskich oczach
STRUMYK LŚNIĄCY —brązowo-biała pręgowana kotka
MECH CIENISTY — czarno-biały kocur o ciemnozielonych oczach
CIEŃ WYSOKI — czarna kocica o gęstej sierści i zielonych oczach
RUNO ŁACIATE — drobna szylkretowa kotka o złocistych oczach
KWIAT SŁOTNY — brązowa pręgowana kotka o niebieskich oczach
OGON ŻÓŁWIA — szylkretowa kotka o zielonych oczach
CIEŃ KSIĘŻYCOWY — czarny kocur
LIŚĆ ZROSZONY — szylkretowa kotka
GAŁĄŹ SKRĘCONA — brązowy kocur
LÓD TRZASKAJĄCY — szaro-biały kocur o zielonych oczach
OBŁOK PLAMISTY — czarny kocur o długiej sierści, białych uszach, białej piersi i dwóch białych łapach
PIEŚŃ SKALNA — ciemnoszary pręgowany kocur
DRZEWO WYDRĄŻONE — brązowa pręgowana kotka
WODA WARTKA — szaro-biała kotka
JASTRZĄB PIKUJĄCY — ruda pręgowana kotka
PIÓRO LOTNE — młoda biała kotka
SKRZEK KAWKI — młody czarny kocur
GRAD KŁUJĄCY — ciemnoszary kocur
WODA ZAMGLONA — bardzo stara szara kocica o zamglonych niebieskich oczach
RYK LWA — bardzo stary, złocisty pręgowany kocur
MRÓZ SREBRZYSTY — stara szaro-biała kocica
ZAJĄC OŚNIEŻONY — stara biała kocica
PTASZYNA TRZEPOCZĄCA — drobna brązowa koteczka; córka Mżawki Głuchej
SZCZYT SZCZERBATY — szary pręgowany kocurek o niebieskich oczach; syn Mżawki GłuchejPROLOG
Zimne szare światło padało na ziemię w jaskini tak szerokiej, że jej strop ginął w ciemnościach. Wejście zasłaniała ściana wody, której szum odbijał się echem od ścian.
W głębi jaskini przykucnęła krucha biała kocica. Mimo podeszłego wieku jej zielone oczy były jasne i pełne mądrości; ich spojrzenie przesuwało się po chudych kotach kręcących się wokół, niespokojnie przechodzących przed zasłoną migoczącego wodospadu; starsi tulili się do siebie w zagłębieniach do spania, kociaki miauczały rozpaczliwie, domagając się pokarmu od wycieńczonych matek.
— Nie damy rady dłużej — szepnęła do siebie stara kocica.
Kilka długości ogona dalej grupka kociąt kłóciła się o resztki orła. Mięso rozdzielono dzień wcześniej, kiedy tylko ich matki go upolowały. Duży rudy kociak odepchnął barkiem mniejszą pręgowaną kotkę od kości, którą ogryzała.
— Ja jej potrzebuję! — oznajmił.
Kotka zerwała się i ugryzła go w koniec ogona.
— Wszyscy potrzebujemy jedzenia, pchli móżdżku! — parsknęła, a rudy kociak wrzasnął z bólu.
Do kociąt przydreptała starsza szaro-biała kocica, pod której skórą były widoczne wszystkie żebra; chwyciła kość sprzed ich nosa i odeszła.
— Hej! — zaprotestował rudy.
Starsza rzuciła mu surowe spojrzenie.
— Przez wiele sezonów łapałam zwierzynę — fuknęła. — Uważasz, że nie należy mi się nędzna kość? — Odwróciła się i odeszła sztywno, trzymając zdobycz w zaciśniętych szczękach.
Rudy kociak przez chwilę patrzył za nią, po czym piszcząc, potruchtał do matki leżącej na skale pod ścianą. Zamiast go pocieszyć, matka warknęła na niego i z gniewem strzepnęła ogonem.
Stara biała kocica siedziała za daleko, by usłyszeć, co matka powiedziała młodemu. Westchnęła jednak.
Wszyscy docieramy już do kresu wytrzymałości — pomyślała.
Odprowadziła wzrokiem szaro-białą kocicę, która przeszła przez jaskinię i położyła kość przed jeszcze starszą towarzyszką, skuloną na posłaniu w niszy, z nosem na przednich łapach. Jej przymglone oczy wpatrywały się w przeciwległą ścianę jaskini.
— Proszę, Wodo Zamglona. — Szaro-biała kocica łapą przysunęła kość bliżej. — Zjedz. To niewiele, ale może ci się poprawi.
Obojętny wzrok Wody Zamglonej przesunął się po przyjaciółce, następnie znów pobiegł w dal.
— Nie, dziękuję, Mrozie Srebrzysty. Od śmierci Pióra Złamanego nie mam apetytu — odparła kocica pełnym bólu głosem. — Gdyby było dość zwierzyny, żyłby nadal — westchnęła. — Teraz czekam, żeby do niego dołączyć.
— Wodo Zamglona, nie możesz…
Biała kocica przestała słuchać rozmowy dwóch starszych, a zwróciła uwagę na grupę kotów, które w tej chwili pojawiły się w wejściu do jaskini i otrzepywały futra ze śniegu. Kilka innych skoczyło im na powitanie.
— Złapaliście coś? — zapytał jeden żywo.
— Właśnie, gdzie zdobycz? — dodał drugi.
Przywódca przybyłych ze smutkiem pokręcił głową.
— Przykro mi, nie było co przynieść do jaskini.
Nadzieja pozostałych kotów rozwiała się jak mgła w silnych promieniach słońca. Popatrzyły na siebie nawzajem, po czym powlokły się na swoje miejsca z opuszczonymi głowami, ciągnąc ogony po ziemi.
Biała kocica obserwowała je przez chwilę, a potem odwróciła głowę, słysząc zbliżające się kroki. Chociaż nadchodzący kocur miał posiwiały pysk, a złociste pręgowano futro wyleniałe i zmierzwione, nadal szedł pewnie jak silny i szlachetny kot, którym był kiedyś.
— Księżyca Połowo — przywitał się i usiadłszy obok, owinął ogonem łapy.
Biała kocica zamruczała cicho z rozbawieniem.
— Nie powinieneś mnie tak nazywać, Ryku Lwa — zwróciła mu uwagę. — Od wielu sezonów jestem Bardą ze Strzelistych Gór.
Złocisty kocur prychnął.
— Nie interesuje mnie, od jak dawna inni nazywają cię Bardą. Dla mnie zawsze będziesz Księżyca Połową.
Księżyca Połowa nie odezwała się, lecz wyciągnęła ogon i położyła go na barku starego przyjaciela.
— Urodziłem się tutaj — ciągnął Ryk Lwa — ale moja matka, Łania Skryta, opowiadała mi o czasach sprzed naszego przybycia w to miejsce, kiedy mieszkaliście nad jeziorem, pod drzewami.
Księżyca Połowa westchnęła lekko.
— Jako jedyna pamiętam jezioro i podróż, która nas tu przywiodła. Jednak trzy razy więcej księżyców przeżyłam w górach niż nad jeziorem, a niekończący się szum wodospadu odbija się echem w moim sercu. — Przerwała, spojrzała na kocura i zapytała: — Dlaczego teraz mi to mówisz?
Ryk Lwa wahał się przez moment.
— Głód może nas wszystkich zabić, zanim słońce znów zaświeci, a w jaskini nie ma już miejsca. — Wyciągnął łapę i musnął Księżyca Połowę po barku. — Coś trzeba zrobić.
Księżyca Połowa spojrzała na niego szeroko otwartymi oczami.
— Ależ nie możemy zostawić gór! — zaprotestowała głosem urywanym z zaskoczenia. — Skrzydło Sójki zapewnił mnie o tym; uczynił mnie Bardą ze Strzelistych Gór, gdyż tutaj jest przeznaczony nam dom.
Ryk Lwa odpowiedział spojrzeniem na jej rozpłomieniony wzrok.
— Jesteś pewna, że Skrzydło Sójki się nie mylił? — zapytał. — Skąd mógł znać przyszłość?
— Na pewno się nie mylił — zamruczała Księżyca Połowa.
Jej myśli pobiegły z powrotem do ceremonii, tyle sezonów temu, kiedy Skrzydło Sójki uczynił ją Bardą ze Strzelistych Gór. Zadrżała na wspomnienie jego głosu, pełnego miłości do niej i żalu, gdyż jej przeznaczenie oznaczało, że nigdy nie będą razem. „Po tobie będą przychodzić kolejni Bardowie, przez niezliczone księżyce. Dobrze ich wybieraj, dobrze nauczaj i przekaż w ich łapy przyszłość swojego Plemienia”.
Nie powiedziałby tak, gdybyśmy nie mieli tu zostać — pomyślała Księżyca Połowa.
Przemknęła spojrzeniem po pozostałych kotach — jej kotach, teraz wychudzonych i wygłodzonych. Ze smutkiem pokręciła głową. Ryk Lwa miał słuszność: jeśli mają przetrwać, trzeba coś zrobić.
Stopniowo zaczęła sobie uświadamiać, że chłodne szare światło jaskini rozjaśnia się i przechodzi w ciepłe złoto, jakby za drżącą ścianą wodospadu wstawało słońce — a przecież wiedziała, że właśnie zapada noc.
Ryk Lwa u jej boku spokojnie mył sobie uszy, pozostałe koty w jaskini w ogóle nie zwracały uwagi na nasilającą się złocistą jasność.
Nie widzi jej nikt oprócz mnie! Co to może znaczyć? — pomyślała kocica.
Skąpana w jaskrawym świetle, przypomniała sobie teraz, że kiedy została uzdrowicielką, Skrzydło Sójki powiedział, że przodkowie będą jej przewodnikami w podejmowaniu decyzji — że czasami zobaczy coś dziwnego, co okaże się znaczyć więcej, niż się początkowo wydawało. Nigdy nie czuła bezpośrednio obecności przodków, lecz nauczyła się wypatrywać znaków.
W głowie zaczęły jej się chaotycznie pojawiać możliwe wyjaśnienia tego znaku. Może wcześniej się ociepli — próbowała zgadnąć. — Ale jak to ma nam pomóc, przy tak dużej liczbie kotów?
Potem zaczęła się zastanawiać, czy słońce nie świeci gdzieś indziej, gdzie jest ciepło, dużo zwierzyny i pewne schronienie. Ale jak to pomoże nam tutaj, w górach? — rozmyślała.
Światło słońca nasilało się, aż w końcu Księżyca Połowa niemal nie mogła na nie patrzeć. Rozluźniła się, kiedy do głowy przyszła jej kolejna myśl.
Może Ryk Lwa ma rację, nie wszyscy powinniśmy tu mieszkać — zastanawiała się. — Może niektórzy z nas powinni pójść w kierunku wschodzącego słońca i założyć nowy dom w najjaśniejszych promieniach. Gdzieś, gdzie będą bezpieczni, znajdą pożywienie i miejsce, by wychowywać następne pokolenia kociąt.
Napawając się ciepłem słońca na futrze, Księżyca Połowa odnalazła w samej sobie pewność, której pragnęła. Część kotów zostanie — grupa na tyle mała, by przeżyć w górach, zaś reszta Plemienia podąży w kierunku wschodzącego słońca w poszukiwaniu nowego domu.
Ale ja nie opuszczę jaskini — pomyślała. — Dożyję tu zmierzchu moich dni, oddalona o całe życie od miejsca, w którym się urodziłam. A wtedy może… może… znów odnajdę Skrzydło Sójki.