- W empik go
Szlak Srebrnych Mgieł - ebook
Szlak Srebrnych Mgieł - ebook
Szlak Srebrnych Mgieł miał być wyprawą życia dla Beaty i Witka. Los chciał jednak inaczej, a z pięknych planów pozostały zgliszcza. Jej ukochany mąż Witek, druga połowa pomarańczy, ginie w wypadku samochodowym. Zostaje ból, pustka, samotność i tęsknota za ukochanym. Co noc Beata śni, że razem z mężem przemierzają urzekający Szlak Srebrnych Mgieł. Wreszcie kobieta podejmuje wyzwanie i wyrusza w podróż, by w rocznicę ślubu stanąć nad Kruczym Wąwozem. Czy starczy jej odwagi i determinacji, by osiągnąć cel? Czy na szlaku odnajdzie wewnętrzny spokój?
Nie szukajcie Szlaku Srebrnych Mgieł na mapach, w przewodnikach i w internecie. Nie znajdziecie go tam. Każdy z nas ma swoją własną drogę. Przemierzamy ją przez całe życie i tylko od nas zależy, czy spotkamy na niej krystalicznie czyste jeziora, polany pełne kwiatów, srebrne mgły, zachwycające wschody i zachody słońca, konstelacje gwiazd i dzikie konie.
Powodzenia na Szlaku Srebrnych Mgieł!
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66573-49-9 |
Rozmiar pliku: | 564 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Droga Czytelniczko i drogi Czytelniku! Nie szukajcie Szlaku Srebrnych Mgieł na mapach, w przewodnikach i w sieci internetowej. Nie znajdziecie go tam. Jest on bowiem kompilacją wielu szlaków występujących na całym świecie, na różnych szerokościach i długościach geograficznych. Jego fizyczne położenie nie ma znaczenia, bo znajduje się znacznie bliżej, niż myślicie: w duszy każdego i każdej z nas. Przemierzamy go przez całe życie i tylko od nas zależy, jakie widoki staną się naszym udziałem. Czy utkniemy w jednym miejscu, zatrzymamy się przed pierwszą trudną ścianą, sparaliżuje nas strach przed przepaścią i zawrócimy, czy też pokonamy słabości i pójdziemy dalej w palącym słońcu i upale, podczas nawałnic, burz i deszczów lub pod spokojnym błękitnym niebem, czując łagodny powiew wiatru we włosach.
Nie na wszystko na tej drodze mamy wpływ, nie wszystko możemy przewidzieć. Od nas jednak zależy to, czy dostrzeżemy w sobie i wokół siebie krystalicznie czyste jeziora, polany pełne kwiatów, srebrne mgły, zachwycające wschody i zachody słońca, konstelacje gwiazd i dzikie konie.
Rozejrzyjcie się i pozwólcie sobie na zachwyt nad światem – tym, który nas otacza, i tym, który nosicie w sobie.ROZDZIAŁ 1
Ze Szlaku Srebrnych Mgieł roztaczały się oszałamiające widoki, które poruszały do głębi. Cała dolina aż po horyzont pokryta była kolorowym kobiercem łubinów, a wzgórze porastały wysokie białe kwiaty, których nazwy Beata nie znała. Wiedziała tylko, że są zachwycające, a ich subtelne płatki i postrzępione listki wyglądają jak małe dzieła sztuki. Wiatr kołysał nimi delikatnie, dzięki czemu wydzielały zapach tak intensywny i upajający, że aż kręciło się jej w głowie. Na szczęście miała przy sobie Witka – jego silna dłoń obejmowała jej talię, dając poczucie bezpieczeństwa. Odurzeni tą wonią, zaczarowani błękitem nieba i zielenią traw stali tak blisko siebie, że słyszała szybkie bicie jego serca. Beata czuła się tak szczęśliwa, jak jeszcze nigdy w życiu.
– Boże, jak tu pięknie! Miałeś rację, warto było – szepnęła do Witka, a on uśmiechnął się w ten swój niesamowity sposób, który zawsze, nawet wiele lat po ślubie, sprawiał, że miękły jej kolana.
Jasne włosy Beaty rozwiewał ciepły wiatr, który niósł w sobie aromat żywicy, łubinów i ziół.
Tak pachnie lato – pomyślała. I tak pachnie miłość.
Kiedy się obudziła, długo leżała z zamkniętymi oczami, próbując zatrzymać pod powiekami ten obraz. Jeszcze przez chwilę miała wrażenie, że wciąż widzi promienny uśmiech męża, ale odgłosy poranka nieubłaganie wkradały się w jej podświadomość, nie pozwalając ponownie zapaść w sen, w którym była tak bardzo beztroska.
Otworzyła oczy i spojrzała w okno. Wstawał piękny, słoneczny dzień. Złote promienie wciskały się pomiędzy zaciągnięte rolety, rozjaśniając wnętrze jej sypialni. Usiadła na łóżku i poczuła, że pod powiekami zbierają się łzy. Kontrast pomiędzy jej życiem a tym, co przeżyła we śnie, był tak wielki, że wolałaby nigdy się nie obudzić.
Po co to wszystko? – pomyślała.
Byli z Witkiem małżeństwem przez dziewięć lat. Udanym małżeństwem, w którym oboje czuli się bezpieczni i spełnieni, mimo że nie mieli dzieci. Była to ich świadoma decyzja – do końca chcieli pozostać dla siebie najważniejsi i jedyni. Z nikim nie chcieli się dzielić, pielęgnowali swoje szczęście tylko we dwoje i w zupełności wystarczali sobie nawzajem. Gdy minęła ich dziewiąta rocznica ślubu, od razu zaczęli planować, jak będą obchodzić cynowe gody. Marzyli, aby ta symboliczna, okrągła, dziesiąta rocznica była wyjątkowa i niezapomniana. I może za bardzo się na to nastawiali, za wiele oczekiwali?
Los nie lubi, jak się robi zbyt dalekosiężne plany – pomyślała z bólem Beata, wspominając ostatnie miesiące.
Wyprawa Szlakiem Srebrnych Mgieł miała być ich wspólnym dokonaniem. Właśnie tak zamierzali uczcić te dziesięć lat: tylko we dwoje, wśród wspaniałych krajobrazów i dzikiej przyrody, wędrując po górach, lasach i dolinach, podziwiając malownicze jeziora, strumienie, polany i kaniony. Wolni, szczęśliwi, wytrwali i dumni po pokonaniu kolejnych kilometrów. Ta podróż miała jeszcze bardziej zbliżyć ich do siebie, dołożyć kolejną nić do tych pozostałych setek, które splatały coraz mocniej ich życia. Nićmi tymi były małe i duże rytuały, poświęcenia, radości, wspólne zachwyty i rozkosze, smutki i stresy, osiągnięcia i marzenia.
– Zobaczysz, to najwspanialszy szlak w całej Ameryce! – przekonywał Witek Beatę niezbyt zachwyconą perspektywą wielodniowej tułaczki. – Czytałem o nim! Będziemy sypiać pod gołym niebem, wpatrując się w Mleczną Drogę, bo nigdzie nie widać jej tak wyraźnie, jak stamtąd! Będziemy podziwiać dzikie konie galopujące dolinami i zachwycać się wschodami i zachodami słońca. A potem staniemy nad Kruczym Wąwozem i wrzucimy tam kamień z wyrytymi naszymi imionami, na znak, że nasza miłość jest wieczna jak skała!
Beata nie była miłośniczką aż tak ekstremalnych wypadów. Owszem, towarzyszyła Witkowi podczas jego wędrówek po górach, bo mąż był ich wielkim fanem, ale sama najchętniej wybierała krótkie spacery i niezbyt forsowne trasy. Lubiła to uczucie, kiedy – pokonując ból mięśni i zmęczenie – docierała wreszcie na szczyt i zamierała z zachwytu, widząc cały świat u stóp. Ale trzytygodniowa eskapada przez ogromne, dzikie tereny to było coś zupełnie innego: wywoływała w niej niepokój i wizję trudnych do przewidzenia problemów. Entuzjazm Witka był jednak tak zaraźliwy, że w końcu ona też zapaliła się do tego projektu. Już widziała w marzeniach, jak wędrują ramię przy ramieniu, trzymając się za ręce, mając nad głową błękit nieba, a za plecami tarczę słoneczną.
Będzie pięknie! – pomyślała.
Zaczęli intensywnie się przygotowywać. Kompletowali sprzęt i każdy weekend spędzali w górach, żeby poprawić kondycję i przyzwyczaić się do wysiłku.
I po co to wszystko? – powtórzyła teraz z goryczą Beata. Leżała na wersalce i tuliła do siebie poduszkę, bezskutecznie próbując odnaleźć na niej zapach męża.
Trzy miesiące po ich dziewiątej rocznicy samochód Witka wpadł w poślizg na prostej drodze i wjechał pod koła nadjeżdżającego z przeciwka tira. Beata nigdy nie zapomni chwili, gdy w jej drzwiach stanęli policjanci. Nie musieli nic mówić, od razu wiedziała, że stało się coś strasznego, co na zawsze zmieni jej życie. Nie była pewna, jak zdołała przeżyć po tym wypadku, co się z nią działo. Nie pamiętała pogrzebu – z tego okresu został w jej umyśle tylko otępiający ból i poczucie pustki. Kilka razy zdarzyło jej się zasłabnąć, więc lekarz zaproponował terapię i odpoczynek. Tymczasem przebywanie w mieszkaniu, w którym wszystko wiązało się z Witkiem, stało się dla niej nie do zniesienia. Szybko wróciła do pracy, jednak współczujące spojrzenia koleżanek i kolegów wcale jej nie pomagały. Mało kto z nią rozmawiał, każdy zwykle rzucał jakieś zdawkowe słowa i umykał czym prędzej, wymawiając się pracą, jakby była zadżumiona.
Przecież was nie zarażę swoim nieszczęściem! – miała ochotę wykrzyczeć, ale zaciskała zęby i coraz bardziej pogrążała się w pracy.
Nic już nie miało znaczenia ani sensu. Załamana nadal przychodziła do biura, zamieniała z kimś kilka słów o pogodzie, czasem nawet uśmiechała się, ale to były pozory życia i odruchowe gesty. Gdy wracała do domu, siadała na wersalce i wpatrywała się pustym wzrokiem przed siebie, nie widząc i nie słysząc niczego, co działo się wokół.
– Musisz się wziąć w garść, musisz się pozbierać – mówili jej teściowie, którzy po śmierci Witka często zaglądali do ich mieszkania. – Beatko, jesteś jeszcze młoda, całe życie przed tobą.
Kiwała głową, żeby teściowa poczuła się lepiej, ale w duchu krzyczała do niej, że żadnego życia już przed sobą nie widzi.
On był moim życiem, a ty, jako jego matka, powinnaś to rozumieć – mówiły jej oczy i było w nich tyle bólu, że teściowa odwracała wzrok.
Boże Narodzenie Beata przepłakała wraz z teściową i teściem. Kiedy minęło, sądziła, że najgorszy okres ma za sobą, tymczasem najwięcej cierpień przyniosła jej budząca się do życia wiosna. Radosne trele ptaków, rozkwitające pąki na drzewach, pierwsze kwiaty wyłaniające nieśmiało główki z jeszcze zamarzniętej ziemi wywoływały w niej bunt i żal. Ten okres uwielbiali z Witkiem najbardziej. Spacerowali każdego dnia, tropiąc kolejne ślady wiosny i ciesząc się jak dzieci z nowych listków i traw.
„Nie mam żalu do wiosny, że znowu nastała. Rozumiem, że mój smutek nie wstrzyma zieleni”. Te słowa z wiersza Wisławy Szymborskiej Pożegnanie widoku stały się jej mantrą, powtarzaną każdego dnia.
A jednak miała żal. Wolałaby, żeby wraz ze śmiercią jej męża ziemię skuł wieczny lód, tak jak stało się to z jej sercem. Nie chciała słyszeć ptasich śpiewów, patrzeć na kwitnące przebiśniegi i krokusy, buntowała się przeciwko młodym listkom. Jak to możliwe, że świat dalej istnieje jak gdyby nigdy nic – dziwiła się. Ludzie zachwycają się zapachem bzów, zrywają kwiaty, jeżdżą na wakacje, chodzą do kina, kochają się, kłócą, narzekają, śmieją się… Dla niej to wszystko już nie miało znaczenia. Teraz płaciła wysoką cenę za ich zaborczą miłość i za to, że przez wiele lat żyli tylko dla siebie, a ze światem zewnętrznym utrzymywali jedynie taki kontakt, jakiego wymagało codzienne życie.
Dłużej tak nie mogę – pomyślała w pewnym momencie.
W dziesiątą rocznicę ślubu Beata zrobiła przegląd wszystkich tabletek, jakie miała w domu, i zdecydowała, że z ich pomocą pożegna się z tym światem. Aby dodać sobie odwagi, wypiła prawie całą butelkę wódki, a potem sięgnęła po garść pastylek.
– Do zobaczenia niedługo – powiedziała do Witka, który uśmiechał się do niej ze ślubnej fotografii.
Miała wrażenie, że w jego oczach mignął jakiś cień, ale uznała, że to wynik działania alkoholu i lekarstw.