Szósta rano. Kto puka? Jak ojczyzna Solidarności zmienia się w państwo policyjne - ebook
Szósta rano. Kto puka? Jak ojczyzna Solidarności zmienia się w państwo policyjne - ebook
Szefowie służb na zieloną trawkę, a na ich miejsce zaufani ludzie PiS. Sanacyjny mesjanizm ministrów Mariusza Kamińskiego i Zbigniewa Ziobry. Walka z terroryzmem jako wytrych do inwigilacji Polaków. Służby na telefon i prokuratorskie kariery zależne od humorów władzy. Zmiany prawa, po których to, co w latach 2005–2007 było ekscesem, staj się normą postępowania. Służby specjalne, które w państwowym dziale kadr decydują o wszystkim.
To wszystko w jednym z najbezpieczniejszych krajów Europy, który terrorystów „zna” głównie z telewizji, a bezpieczeństwa na ulicach zazdrościć mu mogą najbardziej rozwinięte demokratyczne państwa Zachodu.
Kategoria: | Esej |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-65853-94-3 |
Rozmiar pliku: | 1,9 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Do zła uczynionego w przeszłości rękę przyłożyli policjanci i żołnierze, którzy w pewnym momencie zgodzili się działać niezgodnie z regułami.
TIMOTHY SNYDER, O TYRANII¹
Partia sprawująca władzę od 2015 roku i kolejny już powołany przez nią rząd zachowują się tak, jakby chciały rozdrapać wszystkie polskie rany za jednym zamachem. Nie ma chyba – a przynajmniej ja nie umiem sobie takiego wyobrazić – żadnego obszaru życia społecznego czy politycznego, w którym dochodzi do kontrowersji, który nie został jeszcze przez polityków Prawa i Sprawiedliwości podniesiony do rangi problemu zasadniczego i tym samym nie doprowadził do konfliktu między przeciwnikami i zwolennikami którejś ze stron sporu.
Niewątpliwie najsilniejszym przesłaniem obozu dzielącego dziś polskie społeczeństwo jest teza, że dotychczasowe elity to rodzaj pasożyta, który wygodnie się umościł w organizmie społeczeństwa i żyje na jego koszt. Jednym słowem: „złodzieje”. Najmocniej wybrzmiało to na wiecu, którego uczestnicy popierali wprowadzone przez PiS zmiany w Trybunale Konstytucyjnym. Wtedy to przeciwnicy tych zmian zostali przez przywódców wiecu – Jarosława Kaczyńskiego i Joachima Brudzińskiego – opisani przy użyciu takiego wierszyka: „Cała Polska z was się śmieje… komuniści i złodzieje”.
Najsilniejszym argumentem po stronie rządu w tym konflikcie ma być rzeczywiście skandaliczna sprawa „reprywatyzacji” w Warszawie, nagłaśniane do znudzenia przypadki korupcji z czasów poprzedniego rządu oraz tak zwane rozszczelnienie VAT, czyli eksponowanie błędów i luk w przepisach podatkowych, które jakoby miały doprowadzić do wielomiliardowych strat państwa oszukiwanego przez nieuczciwych i nieściganych przez państwowe organy przedsiębiorców.
Nie mniej konfliktogenne jest podważanie z trudem wypracowanego przed laty tak zwanego kompromisu dotyczącego prawa do aborcji. Okazuje się on nie tyle kwestią prawa do usunięcia ciąży, ile symbolem praw kobiet w ogóle. Nie tylko ich integralności, ale również praw ekonomicznych czy społecznych. Politycy PiS ożywili dawny spór w możliwie najbardziej irytujący sposób, a pamiętać przy tym trzeba, że i bez obecnej dyskusji polskie przepisy antyaborcyjne są jednymi z najbardziej restrykcyjnych w Europie.
Z kolei w sprzeczności z oficjalnymi deklaracjami, bo przy braku realnej pomocy, a zarazem z przyzwoleniem dla obraźliwych dla tej grupy wypowiedzi osób publicznych, stoi działanie rządu wobec osób niepełnosprawnych. Było to szczególnie wyraźne w trakcie protestu rodziców osób niepełnosprawnych w Sejmie, który rozpoczął się 18 kwietnia 2018 roku i trwał czterdzieści dni. Pomimo dość powszechnego rozdawnictwa środków dla różnych grup społecznych główny postulat: podwyższenia środków na opiekę nad niepełnosprawnymi o pięćset złotych nie został przyjęty, a samo to, że poszkodowani i ich rodziny się o to dopominali, zakończyło się ukazaniem ich jako naciągaczy.
Drastyczne konsekwencje z punktu widzenia społecznych napięć może mieć również wstrzymanie finansowania programów walki z homofobią, a zwłaszcza ograniczanie dostępu młodzieży szkolnej do projektów propagujących tolerancję i empatię w odniesieniu do środowisk LGBTQ. Za sprawą wskazywania na „tradycyjny” model rodziny jako „jedyny słuszny” i piętnowanie pozostałych na margines społeczny spychane są wielomilionowe środowiska nienormatywnych seksualnie. Jednocześnie ich przedstawiciele coraz częściej mierzą się z aktami agresji (najczęściej, na szczęście, głównie werbalnej), więc boją się publicznie pokazywać.
Wyjątkowymi zasługami w napędzaniu emocji konfliktu i atmosfery „oblężonej twierdzy” cieszy się pojęcie „polityki historycznej”, z definicji niejako zakładające nie badanie i uczenie historii, lecz manipulowanie pamięcią wydarzeń historycznych w taki sposób, aby przypominać o szkodach wyrządzonych Polakom przez sąsiadów, a zarazem podkreślać bohaterstwo i niezłomność polskiego narodu. Dotyczy to w szczególności tak zwanych żołnierzy wyklętych, w których niezłomność i bezinteresowność wielu historyków nie bezpodstawnie wątpi, znajdując wręcz dowody na akty bandytyzmu z ich strony, czego jednak politycy PiS zupełnie nie przyjmują do wiadomości.
Utrwaleniu jedynie słusznej polityki historycznej służą poniekąd (chociaż oczywiście nie jest to ich jedyny cel) reforma szkolnictwa podstawowego i próba przeprowadzenia zamachu na autonomię uczelni, z czym mamy do czynienia od połowy 2018 roku.
Szczególnie ważnymi elementami polityki historycznej są: antysemityzm, antyukraińskość i tak zwana dekomunizacja, jak również wyciągnięta w jej ramach na pierwszy plan „dezubekizacja”. Oskarżenia o fałszowanie historii przez stosowanie określenia „polskie obozy śmierci” czy kwestionowanie masowego pomagania przez Polaków Żydom w czasie drugiej wojny światowej; wyolbrzymianie i jednostronne przedstawianie „rzezi wołyńskiej” jako ludobójstwa, wreszcie sugerowanie, jakoby osoby odpowiedzialne za represje okresu stalinowskiego i późniejsze w stanie wojennym żyły jak „pączki w maśle”, podczas gdy przeciętni Polacy, a zwłaszcza ofiary represji, walczą o byt – są to mniej lub bardziej solidne tezy i argumenty, które dzielą już nie tylko całe grupy społeczne i zawodowe, ale nawet rodziny zasiadające przy jednym stole przy okazji świąt.
Może wyszydzanie wrażliwości ekologicznej i represje grożące protestującym przeciwko wycinaniu lasów (przede wszystkim Puszczy Białowieskiej i innych obszarów chronionych) oraz przeciwnikom polowań wzbudzają mniejsze emocje, ale w dłuższej perspektywie jest to niezmiernie szkodliwe. Nie da się tych represji usprawiedliwić ani inwazją kornika, ani potrzebami ekonomicznymi branży meblarskiej, ani deklaracjami, że dzikie zwierzęta roznoszą choroby. Także patrząc na to z innej strony: uzależnieniem polskiej energetyki od spalania węgla. Nie sposób nie dostrzec w tym uporze arogancji wobec obaw wywoływanych przez zmiany klimatyczne, nadmierną eksploatację zasobów naturalnych i lekceważenie losów przyszłych pokoleń.
Te wszystkie, wyciągane na użytek konfliktu wewnętrznego, argumenty byłyby jednak niewiele warte, gdyby nie strach przed uchodźcami: obcymi nam kulturowo czy wręcz terrorystami, którzy mieli napłynąć do Polski na skutek błędów premier rządu Platformy Obywatelskiej, Ewy Kopacz, i dyktatu Unii Europejskiej. To właśnie strach przed terroryzmem, umiejętnie podsycany przez media „publiczne” i inne – uzależnione ekonomicznie od spółek skarbu państwa, partii należących do koalicji rządzącej oraz powiązanych z nimi organizacji gospodarczych – powoduje, że spora część wyborców decyduje się oddać część swej wolności w zamian za iluzoryczne poczucie bezpieczeństwa – nie tylko przed bombami, ale i odebraną przez uchodźcę pracą, względnie chorobą, która by z nim przywędrowała.
Czemu służy to ciągłe wywoływanie nowych i podsycanie istniejących napięć? Poza tradycyjną, rzecz jasna, technologią dzielenia i rządzenia, która od czasów starożytnych służy zarządzaniu społeczeństwem kolejnym ustrojom i ekipom rządzącym? Emocje wywoływane manipulacyjną polityką historyczną, tworzeniem przekonania, że elity żyją na koszt społeczeństwa, wreszcie strachem przed obcymi – mogą okazać się coraz trudniejsze do opanowania. Tym bardziej, że zwykle to nie aparat rządowy jest stroną sporu. Agresja jednej grupy kibiców wobec drugiej wywołana pochodzeniem z niewłaściwego miasta albo przeszłością klubu, ostentacyjna wrogość wobec osób o nieheteronormatywnej orientacji seksualnej czy tych o innym kolorze skóry już są wyraźnie odnotowywane w statystykach policyjnych. Aparat państwa przeciwdziała co najwyżej eskalacji pojedynczych konfliktów, nie zwalczając jednak ich przyczyn, a jeśli już, to pozornie.
W tym szaleństwie jest metoda. Można wręcz odnieść wrażenie, że środowiska związane z partią rządzącą celowo podsycają te wszystkie konflikty. Jeżeli bowiem dojdzie do poważniejszych aktów przemocy, władze będą miały podstawę do „przywrócenia porządku”. A zatem: „symetrycznych” konsekwencji wobec obu stron, na przykład organizujących marsz nacjonalistów i próbujących ten marsz powstrzymać lewicowców, środowisk LGBTQ walczących o prawo do ekspresji tożsamości i chuliganów odwołujących się do „tradycyjnych wartości”, pracowników kebabu oraz dbających o to, żeby Polska była biała i przy okazji amatorów darmowego jedzenia. Każdy przypadek przemocy w coraz gorętszym sporze o to, kto w Polsce ma prawo mieszkać i nie ukrywać swojej tożsamości, pochodzenia czy światopoglądu, może prowadzić do uruchomienia coraz staranniej do tego przygotowywanego aparatu represji.
I co najgorsze, może to nastąpić ku zadowoleniu, a może i nawet przy aplauzie znacznej części społeczeństwa oddychającego z ulgą, że oto ktoś próbuje „przywrócić porządek”. Bez rozróżnienia między ONR i Obywatelami RP, homofobicznie nastawionymi kibicami a broniącymi się przed wykluczeniem zwolennikami związków partnerskich, między imigrantami zwanymi pogardliwie „ciapatymi” a sympatykami poglądów mających swoje korzenie w hitlerowskich Niemczech.
W tej sytuacji najsilniejszą legitymacją do sprawowania władzy przez PiS i partie koalicyjne byłyby nie tyle wygrane wybory, ile właśnie „przywrócenie porządku”: (od)tworzenie państwa, które działa skutecznie, stanowczo reaguje na wszystkie przejawy niezadowolenia czy chociażby niechcianej inności. Radzi sobie zarówno z organizatorami ulicznych manifestacji, jak i twórcami podatkowych karuzel. To, że odbędzie się to kosztem twórczego działania, konkurencyjności i równych szans młodego pokolenia na dostęp do edukacji i dóbr kultury na poziomie godnym ich rówieśników z Europy Zachodniej, nikogo nie poruszy. Zresztą może nawet i uraduje, skoro z Zachodu płynąć mają do nas zepsucie, terroryzm i brak szacunku dla tradycyjnych wartości.
Jeżeli PiS chce przywrócić w Polsce państwo, które stosuje przemoc wobec przeciwników politycznych czy środowisk obcych mu światopoglądowo, musi zmienić prawo z takiego, które jest właściwe dla modelu liberalnej praworządności, na takie, które ma być ramieniem rządu. Innymi słowy, skutecznie utrudniające lub uniemożliwiające działanie ruchom i organizacjom odwołującym się do obywatelskiego nieposłuszeństwa, wspierającym wolność słowa, organizującym protesty oraz sprzeciwiającym się w inny sposób systemowi naruszającemu wartości konstytucyjnego trójpodziału władzy, broniącym różnych wolności przed ksenofobią, nacjonalizmem czy rasizmem.
Z punktu widzenia sterowalności organami ścigania najważniejsze są dziś dwie ustawy: Ustawa z dnia 28 stycznia 2016 r. Prawo o prokuraturze oraz Ustawa z dnia 10 czerwca 2016 r. o działaniach antyterrorystycznych. Pierwsza na powrót podporządkowuje prokuraturę politykom i daje im narzędzia, takie jak ujawnianie ważniejszych (czytaj: wygodnych dla władzy) przypadków na przykład korupcji w mediach (a właściwie przekazywanie tych informacji wybranym zaufanym dziennikarzom) bez oglądania się na przepisy o tajemnicy śledztwa, a także szersze stosowanie „aresztu wydobywczego”, o który – zgodnie z nowymi przepisami – można wnioskować także w przypadku „mataczenia”, czyli zeznawania niezgodnego z oczekiwaniami prokuratora.
Ustawa o działaniach antyterrorystycznych pozwala z kolei na rozszerzenie możliwości inwigilowania osób podejrzewanych o antyrządowe przekonania. To nie tylko prawo do łatwiejszego kontrolowania cudzoziemców i dość dowolnego traktowania materiałów pochodzących z czynności operacyjno-rozpoznawczych. To także okazja do szczególnego „zabezpieczania” zgromadzeń i imprez masowych oraz wyłączania stron internetowych, gdy zaistnieje podejrzenie propagowania postaw ekstremistycznych. A co to właściwie jest ekstremizm? To mianowicie, co upoważniony do wydania rozporządzenia o „wykazie zdarzeń o charakterze terrorystycznym” minister spraw wewnętrznych uzna za właściwe tam wpisać. Znane są już pierwsze ostrzeżenia, choć na razie nie przyniosły poważniejszych skutków, wobec wydawców mediów internetowych, dotyczące tego, że przekazywane treści są niezgodne z prawem lub nieprawdziwe, wobec czego powinny być zmienione lub usunięte.
Do innych ważnych narzędzi służących tworzeniu – nazwijmy rzecz po imieniu – państwa policyjnego trzeba też zaliczyć dodatkowe uprawnienia do zbierania danych w internecie bez realnej, skutecznej kontroli pobierania i analizowania danych związanych z wykorzystywaniem różnego rodzaju urządzeń elektronicznych (telefonów, smartfonów, notebooków…).
W niewiarygodny wprost sposób rozbudowane zostały również mechanizmy kontroli obrotu gospodarczego. Obowiązek zachowywania „należytej staranności”, jednolity plik kontrolny, system STIR, który pozwala na monitorowanie transakcji podmiotów „podejrzanych” – one wszystkie pozwalają na identyfikowanie każdego rachunku czy faktury wystawionej organizacji politycznie niepoprawnej przez taką organizację lub przez jej działacza. Taki dokument, mający przecież znaczenie w systemie podatkowym, może być w prawie każdej chwili dodatkowo skontrolowany, czy to w ramach tak zwanej kontroli krzyżowej, czy innej mającej wykazać, czy na przykład towar lub usługa nie pochodzą z szarej strefy. Biorąc zaś pod uwagę fakt, że w szarej strefie dość szeroko dokonywane były transakcje zakupu paliw, materiałów biurowych czy usług budowlanych, uczestnikiem transakcji „karuzelowej” może okazać się praktycznie każdy. Wówczas konsekwencje niedochowania „należytej staranności” mogą być bardzo bolesne.
Trzeba pamiętać, że gdy wstrzymywana jest prywatyzacja sektora energetycznego oraz następuje „repolonizacja” czy po prostu „nacjonalizacja” wielu innych branż (mediów, banków i ubezpieczycieli…), znaczenie instytucji państwowych i spółek skarbu państwa na rynku pracy gwałtownie rośnie. Szerzą się plotki o listach osób, których nie należy zatrudniać nawet poniżej kwalifikacji czy jako zewnętrznych konsultantów.
Ponad dwa lata rządów Prawa i Sprawiedliwości pozwalają już przedstawić wiele przykładów sprzeciwu wobec takiej polityki, spośród których najwyraźniejsza jest postawa ruchu Obywateli RP – najbardziej bezkompromisowo przeciwstawiających się antydemokratycznym zmianom i językowi nienawiści. Należący do ruchu nękani są wezwaniami na przesłuchania, trwającymi wiele miesięcy śledztwami, dziesiątkami mandatów i grzywien. Niektóre z tych represji wydają się nawet dotkliwsze niż stosowane w PRL zatrzymania i aresztowania. Według danych uruchomionej przez Obywateli RP ObyPomocy do końca maja 2018 roku co najmniej czterysta dziewięćdziesiąt osób było w różnym stopniu objętych postępowaniami prowadzonymi przez organy ścigania. Na podstawie Kodeksu wykroczeń toczyło się co najmniej sześćset sześćdziesiąt dziewięć spraw, a na podstawie Kodeksu karnego – czterdzieści trzy. Pojedyncze sprawy prowadzone były z artykułów prawa prasowego i prawa łowieckiego.
Równie niepokojące są dane gromadzone przez ekologów z Obozu dla Puszczy. W związku z protestami na obszarze Puszczy Białowieskiej przed Ministerstwem Środowiska i w budynku Lasów Państwowych od początku czerwca 2017 roku zostały wszczęte łącznie co najmniej czterysta osiemdziesiąt trzy postępowania o wykroczenia, a dwudziestu ośmiu osobom zostały przedstawione zarzuty z Kodeksu karnego².
Analiza spraw obserwowanych przez ObyPomoc pozwala na wyciągnięcie smutnego wniosku, że policja przestała stosować jakiekolwiek standardy praworządności. Funkcjonariusze ślepo wykonują polecenia przełożonych, chociaż z dotychczasowej linii orzecznictwa sądów wynika wyraźnie, że obywatele nie mogą być karani za udział w demonstracjach. Także w większości przypadków bardziej stanowczego obywatelskiego nieposłuszeństwa sądy zwykle stają po stronie oskarżonych, zwracając uwagę, że wartości zapisane w konstytucji są ważniejsze od interpretacji przepisów przez przełożonych. Czyli a contrario: jeżeli zachowanie zatrzymanych i spisanych przez funkcjonariuszy nie było niezgodne z prawem, to można obawiać się, że działanie policjantów było przekroczeniem uprawnień. Jednak ani minister spraw wewnętrznych, ani dowódcy interweniujących oddziałów takich wniosków nie wyciągają.
Niestety, to kadry decydują – jeśli nie o wszystkim, to przynajmniej o stosowaniu prawa. Dlatego też najszybciej wymieniono kierownictwo służb specjalnych. Szefowie z ponaddwudziestoletnim stażem, ludzie, którzy zaczynali karierę zawodową w służbach specjalnych po 1990 roku i szczebel po szczeblu wspinali się wyżej, zostali całkowicie odsunięci (niektórzy nawet z karnymi zarzutami). Ich miejsce zajęli najczęściej działacze partyjni. Aktywiści niskiego czy średniego szczebla, którzy często bez powodzenia kandydowali w wyborach do parlamentu lub samorządów z listy PiS. Mogą się poszczycić z reguły najwyżej jakimś epizodem w służbach, ale nie sposób na podstawie ich doświadczenia znaleźć argumentów przemawiających za powierzeniem im stanowisk kierowniczych. Najczęściej bowiem rzeczywistym powodem błyskawicznego awansu była znajomość z ministrem Mariuszem Kamińskim lub wcześniejsza współpraca z Antonim Macierewiczem.
Doświadczenie w służbach to ważna sprawa. Oficer, który przez dwadzieścia lat awansował do poziomu inspektora, zajmując kierownicze stanowiska w sekcjach i wydziałach, nie tylko dobrze poznaje służbę, ale i wie, jakie są jej słabości i możliwości. Uczy się również, że nie warto podejmować działań o charakterze politycznym. Musi spodziewać się, że kolejny przełożony – po zmianie w rządzie czy większości parlamentarnej – może zainteresować się jego szafą i wówczas nasz oficer poniesie konsekwencje nadużywania uprawnień. Paradoksalnie, najlepiej wiedzieli to funkcjonariusze dawnej Służby Bezpieczeństwa, którzy przechodzili weryfikację i kolejne, politycznie uzasadnione, okresy ograniczonego zaufania.
Z kolei „spadochroniarz”, który najwyżej przez kilka lat zajmował stanowiska niedające ciągłości służby w jednym pionie, takich doświadczeń nie ma. Co gorsza, stanowisko zawdzięcza protektorom politycznym. Liczy więc, że w razie odejścia (z własnej inicjatywy czy z powodu zwolnienia) protektorzy załatwią mu jakieś intratne zajęcie. Nie obawia się konsekwencji nadużycia prawa, ma bowiem nadzieję, że parasol ochronny będzie rozpięty nad nim wystarczająco długo. Rozliczany jest przede wszystkim z lojalności, a nie ze sprawnego kierowania skutecznie działającą komórką.
Aby przekształcić Polskę w sprawnie działające państwo policyjne niezbędne jest jeszcze przejęcie kontroli nad sądownictwem. Dzieje się to na naszych oczach. Wygląda na to, że już dziś podstawową gwarancją praworządności jest w Polsce asertywność sędziów, którzy wydają wyroki zgodnie z prawem i własnym sumieniem, a nie zgodnie z obowiązującą linią reformowania państwa. Czy do opanowania sądownictwa niezbędna jest zatem wymiana kadr? Niekoniecznie. Być może wystarczy wprowadzenie takiej atmosfery, która doprowadzi do tego, że nawet praworządni i odpowiedzialni sędziowie zaczną w końcu ferować wyroki i nakładać sankcje na politycznych oponentów z pełnym przekonaniem, że działają w słusznej sprawie i w obronie praworządności.
Państwem policyjnym nie jest wyłącznie państwo, które wykorzystuje służby mundurowe do więzienia czy chociażby internowania przeciwników politycznych. Tak samo jak dyktaturą nie jest wyłącznie państwo, w którym ludzie są więzieni ze względów politycznych. O dyktaturze mówimy, gdy to, że ludzie są zatrzymywani ze względów politycznych lub nie, zależy od woli jednej osoby, a nie od przejrzystego i praworządnego wymiaru sprawiedliwości. Społeczeństwo, które musi tolerować fakt, że policja i inne służby państwowe ingerują w prywatność ludzi z innego powodu niż zwalczanie przestępczości, a później mogą swoją wiedzę wykorzystywać w dość dowolny sposób, pod parasolem upolitycznionej prokuratury, niewątpliwie żyje w państwie o charakterze policyjnym.
Od ponad dwóch lat uważnie przyglądam się poczynaniom Prawa i Sprawiedliwości dotyczącym bezpieczeństwa systemu i kontroli obywateli. Wnioski z tych obserwacji opisałem w dwunastu rozdziałach tej książki. Niestety nie mam wątpliwości, że za sprawą zmian politycznych wprowadzanych przez PiS zmierzamy w kierunku państwa policyjnego. Świadczy o tym zarówno reforma Kodeksu postępowania karnego i prawa o prokuraturze, jak i rozszerzenie uprawnień służb do inwigilowania obywateli. Także dobór kadr na kluczowe dla państwa stanowiska odbywa się z coraz większym udziałem służb specjalnych.
A nie wynika to z porządku prawnego wskazanego w Konstytucji RP. To skutek również i tego, że policjanci i żołnierze, którzy wcześniej przysięgali chronić konstytucję i przestrzegać jej zasad, godzą się na to, że jedynym faktycznie obowiązującym prawem jest polecenie przełożonego.ROZDZIAŁ I RESORTOWI KOLEDZY, PARTYJNI TOWARZYSZE
Aby przemoc mogła zmienić nie tylko atmosferę, ale także ustrój, trzeba uczynić wiecowe emocje i ideologię wykluczenia elementami szkolenia uzbrojonych bojówkarzy. Ci najpierw rzucają wyzwanie policji i wojsku, następnie je spenetrują, a ostatecznie przekształcą na swoją modłę.
TIMOTHY SNYDER
– Jak pan będzie znowu startował na szeryfa, to niech pan zapomni o moim głosie. Bo pan go nie dostanie.
TRUMAN CAPOTE, Z ZIMNĄ KRWIĄ³
Właściwie od pierwszych dni funkcjonowania rządu Beaty Szydło, a więc od połowy listopada 2015 roku, w służbach specjalnych rozpoczyna się czystka. Na pierwszy ogień idą szefowie. Doświadczonych funkcjonariuszy z wieloletnim stażem, przez większość swojego życia zawodowego pracujących w służbach i odżegnujących się od przynależności do partii politycznych⁴, zastępują funkcjonariusze partyjni i polityczni „spadochroniarze”.
DOBRA ZMIANA W ABW I AW
Dariusza Łuczaka, od 1995 roku nieprzerwanie oficera Urzędu Ochrony Państwa, a potem Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, który w służbie przeszedł prawie wszystkie szczeble kariery, na stanowisku szefa ABW zastępuje Piotr Pogonowski, profesor prawa specjalizujący się wcześniej w postępowaniu cywilnym, w 2011 roku kandydujący w wyborach parlamentarnych z listy Prawa i Sprawiedliwości, zaś od 2014 roku członek rady programowej PiS. Jego doświadczenie w służbach ograniczało się do kierowania biurem szefa Centralnego Biura Antykorupcyjnego w czasach, gdy funkcję tę pełnił Mariusz Kamiński (z którym Pogonowski współpracował wcześniej w Lidze Republikańskiej).
Szefem Agencji Wywiadu zostaje Grzegorz Małecki, który wcześniej kilka razy podejmował służbę w UOP (1992–2002), a następnie w ABW (2004–2007), później natomiast, w latach 2007–2013, był doradcą szefa Agencji Wywiadu kierowanej wówczas przez Zbigniewa Nowka związanego z PiS (wcześniej wieloletniego funkcjonariusza UOP i ABW, a następnie doradcę posła PiS Zbigniewa Wassermana). Praca w służbach nie przeszkadzała mu być prawie równolegle, bo w latach 2005–2008, dyrektorem biura i sekretarzem nadzorującego służby Kolegium do spraw Służb Specjalnych przy Prezesie Rady Ministrów (kolejno, Kazimierzu Marcinkiewiczu i Jarosławie Kaczyńskim), a w latach 2009–2012 – radcą Ambasady RP w Madrycie. Grzegorz Małecki (sam odszedł w dość niejasnych okolicznościach ze służby we wrześniu 2016 roku⁵) zastąpił na stanowisku Macieja Hunię – przez całe zawodowe życie związanego ze służbami kontrwywiadowczymi i wywiadowczymi, docenianego wcześniej przez wszystkie kolejne ekipy polityczne⁶.
Z kolei następcą Małeckiego po zaledwie dziesięciu miesiącach na stanowisku został Piotr Krawczyk, protegowany Mariusza Kamińskiego (prawdopodobnie związany z nim jeszcze od czasów Ligi Republikańskiej⁷). Krawczyk przed przejściem do służby w wywiadzie był dyplomatą i tłumaczem. Przebywał na placówkach w Iraku, Afganistanie i Turcji.
W SŁUŻBACH WOJSKOWYCH
Nowa ekipa rządząca bardzo szybko wymieniła też kierownictwo służb wojskowych. Z funkcji szefa Służby Kontrwywiadu Wojskowego zwolniono Piotra Pytla, który pełnioną od 1994 roku służbę w UOP, ABW i SKW przerwał wcześniej na trzy lata (pomiędzy 1999 a 2003 rokiem), kiedy przeszedł do Generalnego Inspektoratu Celnego (zajmującego się także operacyjnym rozpracowywaniem grup przemytniczych). Po powrocie „z cywila” pracował w służbach już nieprzerwanie, podobnie jak Dariusz Łuczak czy Maciej Hunia, zdobywając kolejne szczeble kariery i zyskując profesjonalne doświadczenie.
Miejsce Pytla zajął Piotr Bączek, człowiek z bliskiego kręgu Antoniego Macierewicza. Ten były dziennikarz mediów konsekwentnie popierających PiS i partie o podobnych programach („Gazeta Polska”, „Głos”, „Nasz Dziennik”) w latach 2006–2008 był członkiem Komisji Weryfikacyjnej do spraw Wojskowych Służb Informacyjnych, a następnie szefem Zarządu Studiów i Analiz Służby Kontrwywiadu Wojskowego. To także były ekspert PiS w sejmowej komisji śledczej do spraw „nacisków na służby specjalne” w 2011 roku. Był również urzędnikiem Biura Bezpieczeństwa Narodowego przy Prezydencie RP Lechu Kaczyńskim oraz doradcą Parlamentarnego Zespołu do spraw Katastrofy Smoleńskiej. Jego współpracownicy uważają, że jest osobą co najmniej „niekonwencjonalną”, między innymi dlatego, że kiedy znalazł pod domem martwą wiewiórkę, zgłosił to policji, twierdząc, że jest to próba zastraszenia go (było to w 2011 roku, kiedy był szefem klubu „Gazety Polskiej” w Warce). Z ramienia PiS kandydował także (nieskutecznie) na burmistrza Warki i do rady powiatu grójeckiego (skutecznie, w 2014 roku). Bączek zasłynął także z innego powodu. 13 maja 2008 roku ABW dokonała przeszukania w miejscach zamieszkania dwóch bliskich współpracowników Antoniego Macierewicza, członków Komisji Weryfikacyjnej do spraw WSI, Piotra Bączka i Leszka Pietrzaka⁸. Podejrzewano, że mogą oni przechowywać niejawne dokumenty, które mogli zatrzymać lub skopiować między innymi podczas prac nad raportem o WSI. Łączyło się to ze śledztwem prowadzonym przez prokuraturę w związku z próbą szantażowania jednego z byłych oficerów WSI, któremu zaproponowano 200 tysięcy złotych łapówki za pozytywną weryfikację⁹.
Trochę mniej barwną postacią jest Andrzej Kowalski powołany na funkcję szefa Służby Wywiadu Wojskowego w miejsce Radosława Kujawy (funkcjonariusza wywiadu UOP, a następnie AW i SWW od początku lat 90.; dodajmy, bardzo dobrze ocenianego między innymi przez sojusznicze służby państw NATO¹⁰). Nowy szef SWW również jest powiązany z kręgiem Antoniego Macierewicza. Był jednym z likwidatorów WSI i zastępcą Macierewicza jako szefa SKW. Jego współpraca z Macierewiczem nastręczyła mu problemów, kiedy konieczne było zwrócenie MON dokumentów komisji weryfikacyjnej WSI zdeponowanych w Biurze Bezpieczeństwa Narodowego, podległego wówczas Lechowi Kaczyńskiemu. W związku z problemami z przejęciem tych dokumentów Andrzej Kowalski został odwołany z funkcji¹¹.
Kowalski był też publicystą „Gazety Polskiej” i „Nowego Państwa”, gdzie prezentował bardzo kontrowersyjne tezy¹². Bynajmniej nie przeszkadzało mu w tym wcześniejsze doświadczenie zdobyte w pracy w UOP i ABW (od 1991 roku).
TRUDNOŚCI W CBA
Trochę więcej trudności nastręczyło „dobrej zmianie” przejęcie CBA. Paweł Wojtunik nie mógł zostać legalnie odwołany przed upływem czteroletniej kadencji, która kończyła się w 2017 roku. Ponieważ jednak w czerwcu 2014 roku został nagrany w restauracji „Sowa i Przyjaciele” w towarzystwie wicepremier Elżbiety Bieńkowskiej, z którą omawiał dość delikatne sprawy, uznano to za pretekst do wszczęcia postępowania kontrolnego – związanego z przyznanym mu dostępem do informacji ściśle tajnych. Oczywiście samo prawo dostępu zostało zawieszone, więc Paweł Wojtunik praktycznie stracił faktyczną możliwość kierowania CBA. W związku z tym w listopadzie 2015 roku złożył rezygnację z funkcji szefa CBA, mimo że argumenty związane z zawieszeniem dostępu do informacji wydawały się bardzo mało przekonujące¹³. Jeśli przyjrzeć się życiorysowi Pawła Wojtunika, łatwo zauważyć, że jako policjant z krwi i kości zrobił błyskotliwą karierę. Do policji wstąpił w 1992 roku i już po czterech latach trafił do jednej z najbardziej elitarnej formacji: biura do zwalczania przestępczości zorganizowanej, przekształconego następnie w Centralne Biuro Śledcze. W 2007 roku został szefem CBŚ, ale już po dwóch latach został przeniesiony do CBA – również na stanowisko szefa.
Miejsce Wojtunika jak szefa CBA zajął Ernest Bejda, znajomy Mariusza Kamińskiego przynajmniej od 2000 roku, kiedy zaczął pracę w Generalnym Inspektoracie Celnym (w którym pracował po zdaniu egzaminu kończącego aplikację prokuratorską). Po wyborach w 2005 roku został jednym z doradców Mariusza Kamińskiego i był współautorem projektu ustawy o CBA. Po powstaniu CBA w 2006 roku został zastępcą Mariusza Kamińskiego. Odpowiadał między innymi za poprawność prawną działań służby i pod tym kątem nadzorował między innymi operacje specjalne¹⁴. Po odwołaniu ze stanowiska w 2009 roku aktywnie zaczął działać w kręgach PiS. Był doradcą prawnym w Biurze Krajowym PiS na ulicy Nowogrodzkiej i w spółce Srebrna oraz członkiem wąskiej grupy współpracowników Mariusza Kamińskiego zwanej „zakonem sprawiedliwych”¹⁵. W 2011 roku kandydował do Sejmu z listy PiS, w okręgu wyborczym Chełm¹⁶.
PRAWNIK SŁYNĄCY Z WPADEK
Powołanie Ernesta Bejdy na stanowisko szefa CBA wywołało wiele kontrowersji. Najpoważniejsze były spowodowane jego ewentualnym udziałem w najgłośniejszych operacjach CBA, z których większość budziła wręcz wątpliwości co do legalności działania służby. Co więcej, sprawy te w większości zostały osądzone przez sądy, a wydane wyroki świadczyły o poważnych błędach popełnionych przez CBA.
Najpoważniejsze zarzuty padały w związku z „aferą gruntową”, w której wyniku nie znaleziono dowodów na popełnienie przestępstw korupcyjnych, skazani zaś zostali pośrednicy, którzy mieli oferować korzyść majątkową Andrzejowi Lepperowi, oraz najwyżsi funkcjonariusze CBA, którzy zaplanowali całą operację (w największym uproszczeniu: za „przekroczenie uprawnień”). Uniewinnieni zostali także inni podejrzani, oskarżani o wynoszenie tajnych informacji ze sprawy, co miało doprowadzić do „spalenia” operacji CBA – był to poboczny (chociaż odbił się szerokim echem) wątek postępowania.
Niewiele większymi sukcesami CBA mogło się poszczycić w większości innych głośnych operacji. Tak zwana afera hazardowa zakończyła się odwołaniem kierownictwa CBA, ale i odejściem grupy ważnych polityków z otoczenia premiera Donalda Tuska z funkcji rządowych i parlamentarnych. Co jednak najważniejsze, śledztwo w tej sprawie zostało umorzone, ponieważ prokuratura, która badała sprawę w jej czterech kluczowych wątkach, w żadnym z nich nie dopatrzyła się przestępstwa ani nie znalazła dowodów na jego popełnienie¹⁷. Znalazła ona co prawda swoją kontynuację w związku z przedstawieniem zarzutów byłemu wiceministrowi finansów i szefowi Służby Celnej Jackowi Kapicy, ale oskarżenia wobec niego wydają się co najmniej wątpliwe i dotyczą trochę innego obszaru działania niż ten, który był bezpośrednio przedmiotem „afery hazardowej”.
W przypadku głośnej sprawy posłanki PO Beaty Sawickiej, oskarżonej wraz z burmistrzem Helu Mirosławem Wądołowskim o korupcję przy planowanej przez gminę sprzedaży atrakcyjnej działki, ci właśnie główni oskarżeni zostali uniewinnieni. Co więcej, Sąd Najwyższy stwierdził, że CBA stosowało w tej sprawie niedopuszczalne metody¹⁸.
Równie niechlubnie dla CBA zakończyło się zatrzymanie specjalizującego się w transplantologii chirurga Mirosława G. z Centralnego Szpitala Klinicznego MSWiA przy ulicy Wołoskiej w Warszawie. Pomimo sformułowanych na wstępie bardzo poważnych oskarżeń¹⁹, miedzy innymi o zabójstwo²⁰, „Dr G.” został skazany na rok więzienia w zawieszeniu i grzywnę, ale jednocześnie oczyszczony z większości zarzutów. Co jeszcze bardziej znaczące, w kolejnych postępowaniach Mirosław G. wygrał kilka procesów²¹ o przeprosiny i zadośćuczynienie ze strony osób i gazet publicznie formułujących nieuzasadnione zarzuty wobec niego. Szkód dla polskiej transplantologii – związanych z oczernieniem w toku sprawy specjalistów w tym zakresie – nie da się niestety oszacować.
W innej głośnej sprawie CBA przeciwko Weronice Marczuk działanie służby zakończyło się umorzeniem śledztwa przeciwko podejrzanej, za to wszczęciem postępowań karnych przeciwko funkcjonariuszowi Tomaszowi Kaczmarkowi o przekroczenie uprawnień oraz naruszenie tajemnicy państwowej, służbowej oraz śledztwa²².
W tym kontekście powołanie na stanowisko szefa CBA prawnika, który będąc wiceszefem służby w czasach uruchamiania wszystkich przedstawionych wyżej działań, powinien był umieć ocenić legalność przedstawianych mu lub omawianych przy nim propozycji, wydaje się co najmniej zastanawiające.
Warto tutaj zauważyć, że od 2015 roku do służb nie tylko powoływano nowych szefów, ale wracali do nich lub awansowali funkcjonariusze, których wcześniejsze dokonania zawodowe mogły budzić wątpliwości. Przyznawano im jednak odpowiedzialne stanowiska, a ci najbardziej zaufani zostawali zastępcami szefów służby. Szczególnie charakterystyczna w tym gronie jest postać Grzegorza Ocieczka, w latach 2006–2007 zastępcy szefa ABW (początkowo Witolda Marczuka, a następnie Bogdana Święczkowskiego), nadzorującego pion śledczy. Został on zastępcą szefa CBA.
Wiele pytań stawianych przez media w związku z aktywnością Ocieczka w ABW wywołała jego obecność na miejscu śmierci Barbary Blidy, która popełniła samobójstwo (chociaż zdaniem mieszkającej z rodziną Blidów siostry byłej posłanki SLD wersja o samobójstwie jest niewiarygodna)²³ 27 kwietnia 2007 roku, w chwili zatrzymywania przez funkcjonariuszy pionu śledczego ABW. Grzegorz Ocieczek formalnie nie miał powodu, by tam przebywać²⁴.
Niektórzy dziennikarze wytykali Grzegorzowi Ocieczkowi zbyt bliskie kontakty z przedsiębiorcami podejrzewanymi o korupcję w obszarze dostaw napojów (w tym alkoholowych) dla sieci Kaufland. Według jednej z relacji miał on w 2009 roku uczestniczyć w obiedzie biznesowym, w którym brali udział biznesmeni objęci później postępowaniem w sprawie korupcji. Miał wtedy dopuścić się wielu niedyskretnych działań, w tym rozmawiać o kulisach śledztw²⁵.
W takim kontekście bardzo interesująco wygląda propozycja Ocieczka, opublikowana w dwumiesięczniku „Prokuratura i Prawo”²⁶, aby rozważyć wprowadzenie w Polsce tak zwanych testów integralności. W swym tekście wiceszef CBA powołuje się na rozwiązania stosowane w Australii, na Węgrzech i w Mołdawii. Testy integralności to de facto prowokacje policyjne (na przykład próby wręczenia łapówki) funkcjonariuszowi organów ścigania albo urzędnikowi. Sam Ocieczek przyznaje, że regulacje dopuszczające testy integralności są dość powszechnie krytykowane z punktu widzenia praw człowieka. Powołuje się w tej sprawie między innymi na opinię ekspertów Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka, którzy przeanalizowali orzecznictwo Europejskiego Trybunału Praw Człowieka, stwierdzając, że „brak jest możliwości wszczynania postępowań karnych w oparciu o materiały uzyskane w wyniku tzw. aktywnej prowokacji”²⁷. Niemniej jednak Grzegorz Ocieczek uważa za celowe rozważenie wprowadzenia testów integralności w wybranych instytucjach RP, powołując się między innymi na decyzję nr 643 z 2006 roku Komendanta Głównego Policji. W konsekwencji powołany został zespół mający opracować projekt rozwiązań prawnych umożliwiających stosowanie proaktywnej metody weryfikowania uczciwości kadr Policji²⁸.
Testy integralności mogłyby wypaść bardzo interesująco w odniesieniu do samego Grzegorza Ocieczka, który, jak ujawniła „Gazeta Wyborcza”²⁹ na podstawie oświadczenia majątkowego wiceszefa CBA, pobiera dwa wynagrodzenia: z tytułu pełnienia funkcji w CBA i pozostawania prokuratorem w stanie spoczynku. Zdaniem komentatorów – w tym kilku profesorów prawa – narusza to przepisy art. 103 prawa o prokuraturze. Według obliczeń dziennikarzy łączne wynagrodzenie Grzegorza Osieczka wynosi około 45 tysięcy złotych miesięcznie.
GŁÓWNE POSTACIE – NAJWIĘKSZE WĄTPLIWOŚCI
Przyglądając się sposobom działania polityków PiS w ramach służb, nie sposób nie zauważyć, że charakteryzuje się ono koncentrowaniem prawa do podejmowania decyzji w rękach przełożonych i bezpośrednio ręcznym sterowaniem. Dlatego nie można mieć wątpliwości co do tego, że absolutnie kluczowymi dla służb specjalnych osobami są minister koordynator Mariusz Kamiński i jego zastępca Maciej Wąsik.
Obaj to doświadczeni aktywiści partyjni. Ich polityczna kariera w znacznej mierze zaczyna się w Lidze Republikańskiej, stowarzyszeniu powstałym w grudniu 1993 roku. Liga w swoich działaniach radykalnie protestowała przeciwko powrotowi do urzędów publicznych dawnych działaczy Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, występowała również przeciwko młodszym aktywistom SLD, ale także Lechowi Wałęsie (w związku z jego agenturalną przeszłością). Lidze zdarzało się stosować takie formy przemocy, jak obrzucanie jajkami (którymi zaatakowali prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego i Jerzego Wiatra, co doprowadziło do tego, że BOR został wyposażony w parasole mające zabezpieczać chronionych przed jajkami, ciastkami, pomidorami i tym podobnymi) czy nawet petardami (jak w 1999 roku podczas pochodu pierwszomajowego w Warszawie, kiedy doszło zresztą do bójki między uczestnikami dwóch manifestacji – uczestnikami pochodu i kontrmanifestującymi sympatykami Ligi, spośród których jeden rzucił petardę, raniąc działacza Polskiej Partii Socjalistycznej i dziennikarzy telewizji RTL)³⁰.
Chrzest bojowy w Lidze Republikańskiej przeszło przynajmniej kilku reprezentantów ścisłego kierownictwa obecnych służb specjalnych.
To nie działalność w tym stowarzyszeniu budzi jednak obecnie największe wątpliwości związane z pełnieniem funkcji przez Mariusza Kamińskiego i jego zastępcę. Zastanawiające jest to, że minister i jego kolega zostali nieprawomocnie skazani na kary trzech lat pozbawienia wolności, przy czym wiceprezes PiS dostał jeszcze dziesięcioletni zakaz pełnienia funkcji publicznych. Wyrok zapadł 30 marca 2015 roku i był wynikiem wieloletniego postępowania mającego na celu ustalenie, czy w trakcie „afery gruntowej” (mającej na celu wykrycie korupcyjnych powiązań Andrzeja Leppera) nie doszło do przekroczenia uprawnień przez szefów CBA. Sąd stwierdził, że funkcjonariusze CBA uprawnienia przekroczyli, i konkretniej, że nie było podstaw do wszczęcia operacji, w ramach której za „odrolnienie” gruntu miała zostać przekazana kontrolowana łapówka.
Jak stwierdził sędzia Wojciech Łączewski w uzasadnieniu wyroku, szef CBA „zlecił czynności operacyjno-rozpoznawcze w celu uzyskania i utrwalenia dowodów przestępstwa. Dla wielu z tych czynności brakowało jednak uzasadnienia faktycznego i prawnego”³¹.
Wyrok wywołał ogromne kontrowersje, szczególnie wśród polityków PiS, między innymi dlatego, że był wyższy, niż przewidywała prokuratura (prokurator wnioskował o rok więzienia w zawieszeniu na trzy lata, cztery lata zakazu pełnienia funkcji publicznych i grzywnę dla Mariusza Kamińskiego).
Uprawomocnienie wyroku i utrzymanie zakazu pełnienia funkcji publicznych przez dziesięć lat (czy nawet cztery lata) oznaczałoby, że Mariusz Kamiński nie mógłby zostać posłem na Sejm i – co nawet ważniejsze – pełnić funkcji ministra koordynatora do spraw służb specjalnych.
Sprawę rozstrzygnął prezydent Andrzej Duda, bezwarunkowo ułaskawiając 16 listopada 2015 roku skazanych szefów CBA. Wzbudziło to wątpliwości wielu polskich karnistów i konstytucjonalistów, którzy podkreślali, że nie można ułaskawić osoby skazanej nieprawomocnym wyrokiem. Podobne stanowisko zajął Sąd Najwyższy w uchwale z 31 maja 2017 roku, w której stwierdził, że prezydenckie prawo łaski może być stosowane wyłącznie wobec prawomocnie skazanych³².
Wziąwszy pod uwagę, że Andrzej Duda bardzo rzadko, bardzo ostrożnie i prawie nigdy bezwarunkowo nie podejmuje decyzji o ułaskawieniu, trudno oprzeć się wrażeniu, że ułaskawienie miało charakter czysto polityczny³³. Jak podejrzewało OKO.press, Mariusz Kamiński już po ułaskawieniu pilnował jego ważności także w Trybunale Konstytucyjnym. Spotykał się z przewodniczącą Julią Przyłębską i sędzią Mariuszem Muszyńskim niedługo przedtem, zanim zostały zmienione składy orzekające w sprawie zgodności ustaw antyterrorystycznej i rozszerzającej uprawnienia inwigilacyjne z Konstytucją RP³⁴. Być może, najważniejszym tematem spotkań było jednak przewidywane rozstrzygnięcie Trybunału w sprawie wniosków złożonych w związku z uchwałą Sądu Najwyższego o tym, że ułaskawienie może dotyczyć wyłącznie osób prawomocnie skazanych³⁵.
Zupełnie inną ścieżkę postępowania przyjęły organy ścigania wobec sędziego Wojciecha Łączewskiego, który skazał Mariusza Kamińskiego i Macieja Wąsika. W kwietniu 2016 roku nowy szef CBA złożył w prokuraturze zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa, które miałoby polegać na tym, że w ogólnodostępnym uzasadnieniu Łączewski ujawnił nazwiska agentów CBA działających „pod przykrywką”. To znaczyłoby, że udostępnił publicznie, wbrew przepisom ustawy o ochronie informacji niejawnych, dane podlegające ochronie jako informacja niejawna o klauzuli „ściśle tajne”, a zatem popełnił przestępstwo z art. 265 § 1 Kodeksu karnego³⁶.
W większości opinii publikowanych na temat Mariusza Kamińskiego podkreślane jest jego niezłomne, ascetyczne wręcz przywiązanie do uczciwości. Podobno wręcz fanatycznie traktuje antykorupcję. I w związku z tym ma być gotów podejmować różne, niekoniecznie legalne, działania, których celem jest likwidacja większego zła.
Nieco wnikliwsze poszukiwania rodzą jednak wiele wątpliwości, które rzucają cień, jeżeli nie na osobę samego ministra koordynatora, to z pewnością na osoby z jego najbliższego otoczenia. I trudno sobie wyobrazić, ze względu na charakter tych wątpliwości, aby sam „Mario” nie zdawał sobie z nich sprawy i nie tolerował przynajmniej udziału tych osób w sprawach, które – gdyby dochodziło do nich z udziałem jego politycznych przeciwników – stanowczo by piętnował.