- promocja
- W empik go
Szpiedzy bez kraju - ebook
Szpiedzy bez kraju - ebook
Wielokrotnie nagradzany reportażysta Matti Friedman bierze na warsztat historię „Sekcji Arabskiej” – grupy agentów specjalnych działających na Bliskim Wchodzie tuż przed powstaniem państwa Izrael. Grupy, która dała początek Mosadowi, czyli jednej z najpotężniejszych agencji wywiadowczych na świecie.
Friedman, opisuje losy czterech młodych szpiegów, którzy spędzili dwa lata w Bejrucie, prowadząc uliczny kiosk i wysyłając informacje wywiadowcze do Izraela przez radio zaszyte w sznurze do wieszania bielizny. Poszukuje odpowiedzi na pytanie, co jest kluczem tożsamości narodowej. Czy jest nim język, najbliższe otoczenie, obchodzone święta, drużyna, której kibicujesz? Jeżeli przez większość życia mieszkasz w Jemenie, Syrii czy Palestynie, mówisz po arabsku, jesz arabskie potrawy i nikt nie wie, że nosisz nazwisko Cohen czy Szoszan, to kim jesteś? Oprócz tego, że żołnierzem kraju, którego jeszcze nie zdążyłeś poznać?
„Szpiegów bez kraju” czyta się jak trzymającą w napięciu powieść szpiegowską. Zdrada, blef, splątanie prawdy i mistyfikacji do punktu, w którym nie sposób odróżnić jedno od drugiego, są tu na porządku dziennym. To też fascynujące spojrzenie na skomplikowaną historię Bliskiego Wschodu i państwa Izrael.
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-272-8881-3 |
Rozmiar pliku: | 1,9 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Z czterech szpiegów, którym poświęcona jest ta opowieść, żyje tylko Icchak. Kiedy piszę te słowa, noszący okulary wojownik z uliczek Aleppo ma dziewięćdziesiąt trzy lata. Sugestia, że powinienem go poznać, padła ze strony pewnego emerytowanego agenta izraelskiego wywiadu, człowieka, którego poznałem podczas pracy nad inną historią. Pojechałem spotkać się z Icchakiem nie dlatego, że słyszałem o nim i o niewielkim zespole, do którego należał u zarania tego kraju, i nie dlatego, że planowałem napisać niniejszą książkę, lecz dlatego, że przez lata pracy reporterskiej nauczyłem się, że czas spędzony z dawnymi szpiegami nigdy nie jest czasem straconym¹.
Ostatecznie w ciągu paru kolejnych lat przegadaliśmy wiele godzin na tle oliwkowych kafelków jego kuchni, mieszczącej się na siódmym piętrze bloku znajdującego się na dużym osiedlu na południu Tel Awiwu. Czasem dreptał powoli do kuchenki i nastawiał czarną kawę w niewielkim metalowym czajniczku z długim uchwytem, jakich kiedyś używano na słynnych biwakowych ogniskach. Ostrożnie ważył słowa – gadatliwość nie była pożądaną cechą wśród tych ludzi. Jego pamięć była ostra jak brzytwa. Czasem wydawało się, że wojna o niepodległość z 1948 roku dopiero co się skończyła albo że wciąż jeszcze trwała.
Śmiał się więcej, niż można się było spodziewać, co kilka zdań, głębokim ha, ha, ha, któremu towarzyszyło potrząsanie głową, składającą się w takich chwilach głównie z uszu, nosa i szerokiego uśmiechu. Rzadko jednak to, z czego się śmiał, było zabawne. Nie był to wyraz lekkomyślności, Icchak raczej dziwił się temu, co dane było mu zobaczyć. Kiedy mówił, czasem dało się dostrzec Icchaka, jaki musiał być w tamtych czasach – czujny, szybki, wygłodniały. Mówił też w imieniu innych, tych, którzy dożyli sędziwego wieku i zmarli we własnych łóżkach, oraz tych, którzy siedemdziesiąt lat wcześniej pod marnymi przykrywkami weszli w cyklon dziejów i w nim zniknęli.
Kiedy w 1942 roku Icchak po raz pierwszy odwiedził targ warzywny w Tel Awiwie jako władający arabskim nastolatek bez grosza przy duszy, mógł tam zostać na zawsze. Wielu ludzi przychodziło na taki targ i faktycznie już tam zostawało, jak mój prapradziadek, który sprzedawał pomarańcze z wózka na Lower East Side na Manhattanie. Ale to nie było przeznaczeniem Icchaka. Porwała go szalona fala i zabrała ze sobą daleko. Mógł dokonać żywota w wieku dwudziestu trzech lat, porzucony na wydmach z kulą w głowie, jak niektórzy jego przyjaciele, albo zawisnąć na więziennym dziedzińcu, zostawiając po sobie mgliste wspomnienie. Ale się prześlizgnął. Mógł też uniknąć pojmania tylko po to, żeby zobaczyć, jak państwo żydowskie zostanie zniszczone wkrótce po swym powstaniu, w 1948 roku. Ale tak też się nie stało i oto siedzieliśmy w tym właśnie kraju, naszym kraju, przy kuchennym stole Icchaka.
„Szpiegostwo – jak zauważył kiedyś John le Carré – to zakulisowy teatr naszego społeczeństwa”. Kraje mają swoje tajne historie i ukryte wcielenia, tak jak ich szpiedzy, a w sekretnych piwnicach ukrywane są przenikliwe obserwacje na temat świata na górze. Poza moim przywiązaniem do opowieści o tajnych agentach i podwójnych tożsamościach, to właśnie te słowa sprawiły, że przylgnąłem do tych ludzi i ich niezwykłych przygód. To, kim są, mówi coś ważnego o kraju, który pomogli stworzyć.
Lata mojej znajomości z Icchakiem okazały się okresem wielkiej arabskiej zapaści i zniszczenia podczas syryjskiej wojny domowej Aleppo, miasta, w którym Icchak się urodził i spędził dzieciństwo.
Śledziliśmy te wydarzenia pomiędzy naszymi rozmowami. Kiedy spotkaliśmy się po raz pierwszy, w 2011 roku, Aleppo było spokojnym miastem, tylko tamtejsze synagogi stały puste od czasu ucieczki z miasta rodziny Icchaka i innych mieszkających tam Żydów w ramach wielkiego żydowskiego exodusu z arabskiego świata, który miał miejsce dekadę wcześniej. Niebawem opustoszały również kościoły i wiele meczetów, a znaczna część tej wspaniałej arabskiej metropolii obróciła się w perzynę.
Ludzie ruszyli do rozpaczliwej ucieczki przez Morze Śródziemne, które wyrzucało ich na greckie plaże, skąd dreptali w głąb lądu z dobytkiem i dziećmi. Na całym Bliskim Wschodzie chrześcijanie, zaratusztrianie, wyznawcy mandeizmu i jezydzi również już wyruszyli w drogę lub zbierali się do wyjazdu, podobnie jak sunnici, którzy niegdyś żyli pośród szyitów, i szyici, którzy żyli pośród sunnitów, wszyscy ci ludzie, którzy myśleli i zachowywali się odmiennie od większości, którzy nie mieli plemienia mogącego ich ochronić. Nienawiść do ludzi, którzy nie są tacy jak ty, myśl, że cokolwiek może zostać rozwiązane, jeśli tylko doprowadzi się do ich zniknięcia, czasem zaczyna się od Żydów, ale zwykle na nich się nie kończy.
Jedna z moich rozmów z Icchakiem odbyła się nie w jego kuchni, ale w pobliskim centrum handlowym, położonym w dzielnicy, której większość mieszkańców ma korzenie w świecie islamskim, jak Icchak i połowa Żydów w Izraelu². Na samej górze mieścił się salon gier z migoczącymi, niebieskimi światłami, elektronicznymi eksplozjami i rozdrażnionymi rodzicami, których przygnały tutaj letnie wakacje i panująca na zewnątrz nieznośna wilgotność powietrza. McDonald’s był przepełniony, podobnie jak plastikowy plac zabaw w atrium. W sklepie Afrodyta sprzedawano purpurowe staniki. Kobieta w okularach o pomarańczowych oprawkach uważnie studiowała kupon na loterię.
Dzieci z żydowskich dzielnic Tunisu i Algieru nosiły ray-bany i buty do biegania. Byli tam też Żydzi z Mosulu w północnym Iraku – nie siedzieli w tunelach Państwa Islamskiego ze swoimi sąsiadami jezydami, ale popijali latte w klimatyzowanych kawiarniach i jedli koszerne McNuggetsy, podczas gdy ich brzdące na trampolinach wrzeszczały coś po hebrajsku. Byli Izraelczykami, ale nie pionierami zakładającymi kibuce, rodem z dawnych syjonistycznych wyobrażeń, osieroconymi dziećmi Europy. Byli ludźmi ze świata islamskiego w islamskim świecie, których losy splotły się z historią tego świata, tak jak losy dziadków ich dziadków. To był Izrael, ale nie taki, jak się go zwykle opisuje.
W sieciowej kawiarni przy ruchomych schodach usiadł Icchak Szoszan, niegdyś Zaki Szaszo z Aleppo, znany także jako Abdul Karim Muhammad Sidki z Bejrutu. Kiedy opowiadał, jak na jego oczach rodził się Izrael, w tej historii nie było znanych mi postaci i nie przypominała żadnej innej poznanej wcześniej, ale wyjaśniła teraźniejszość lepiej niż cokolwiek, co kiedykolwiek usłyszałem. To była bliskowschodnia opowieść. Gdy wyszedłem z centrum handlowego, ulice wydawały się zupełnie inne. Wtedy zdecydowałem, że nadszedł czas na przedstawienie tej wersji zdarzeń.
Opowiadając tutaj historię Icchaka, polegałem na rozmowach z nim samym oraz z innymi osobami; na dokumentach z archiwów wojskowych Izraela, łącznie z tymi, które odtajniono na moją prośbę; na dokumentach z archiwum Hagany, żydowskiej podziemnej armii, która powstała jeszcze przed utworzeniem państwa oraz na niepublikowanych wcześniej świadectwach uczestników opisywanych wydarzeń, którzy zmarli, zanim zdążyłem z nimi porozmawiać. Dwie opublikowane historie Sekcji Arabskiej – obie po hebrajsku i nigdy nieprzetłumaczone, a ich nakład jest już wyczerpany – okazały się szczególnie użyteczne. Pierwsza, napisana przez historyka Zwikę Drora, została wydana w 1986 przez izraelskie Ministerstwo Obrony i dalej będę ją nazywał historią oficjalną. Drugą napisał pod koniec życia jeden z naszych czterech agentów, Gamliel Kohen, i została wydana w 2001 roku. Cytaty z dokumentów, nagrań i moich własnych wywiadów są ujęte w cudzysłów. Wypowiedzi, które przywołuję z pamięci, pojawiają się bez cudzysłowu. Przypisy zawierające informacje o źródłach znajdują się na końcu książki.
Wydaje się, że w przypadku pisania o szpiegach i wywiadzie istnieje pewna niepisana: konieczne jest umieszczenie adnotacji, jakoby bohaterowie danej opowieści zmienili bieg historii, a przynajmniej wojny. Jest to skądinąd kuszące, ale sądzę, że rzadko prawdziwe, a już na pewno nie byłaby to prawda, jeśli chodzi o szpiegów, choć ich wkład w działania wojenne był znaczący. Kulminacją ich misji nie był dramatyczna eksplozja, która zapobiegła tragedii, ani rozwikłanie skomplikowanej zagadki. Są ważni dla historii, ponieważ okazali się zalążkiem jednej z najbardziej szanowanych służb wywiadowczych na świecie, „skromnym początkiem długiej i owocnej tradycji – mówiąc słowami historyków Benny’go Morrisa i Iana Blacka – pomostem łączącym amatorskie, lokalne działania syjonistycznego wywiadu i większe, bardziej profesjonalne operacje prowadzone po 1948 roku”.
W izraelskim wywiadzie – jak pisał Dror w swojej oficjalnej historii – „uczono, że rdzeniem wszelkich działań wywiadowczych jest »Świt«, jednostka, która posłużyła za fundament dużych operacji i z której wyrosły wszystkie te, których późniejsze akcje cały świat określał jako »wyczyny Mossadu«”. Są one użytecznymi mitami dla niedużego kraju znajdującego się w nieciekawym położeniu, bo ukrywają słabości ludzi stojących za kurtyną. Ale w naszej opowieści mamy wyłącznie ludzi z ich słabościami i żadnej kurtyny.
Nie jest to wyczerpująca historia narodzin Izraela czy izraelskiego wywiadu, ani nawet rzeczonej jednostki. Koncentruje się ona bowiem na okresie dwudziestu kluczowych miesięcy, od stycznia 1948 roku, do sierpnia kolejnego; na dwóch lewantyńskich miastach portowych oddalonych od siebie o sto trzydzieści kilometrów, Hajfie i Bejrucie, oraz na czterech młodych ludziach, którzy z marginesu tej opowieści zostali wciągnięci w centrum wydarzeń. Szukałem nie zarysu historycznego, lecz ludzkiego serca i znalazłem je właśnie na tych współrzędnych.Rozdział 1
Zwiadowca
Młody człowiek w nowym garniturze przeszedł przez ulicę z prawdziwym paszportem i fałszywym nazwiskiem. Był pierwszy miesiąc 1948 roku, w Hajfie – pora deszczowa. Zza portu wyrastała zielonkawa góra Karmel, niżej rozciągało się w nieco innym odcieniu zieleni Morze Śródziemne, a szare niebo wisiało nisko nad nimi. Mężczyzna szedł przed siebie pewnym krokiem, z walizką w ręku. Jego samolot miał niebawem odlecieć. Ubiór i zachowanie młodzieńca wskazywały, że nie był robotnikiem, ale też nie nauczycielem akademickim, raczej synem sklepikarza z arabskiego miasta, którym faktycznie był. Używał imienia Jussef i tak na razie nazywajmy go i my¹.
Młody mężczyzna starał się wyglądać na zdeterminowanego, ale jego postawa była czystym blefem, podobnie jak jego imię. Musiał odebrać bilet i dostać się na niewielkie lotnisko mieszczące się za miastem – tylko tyle, lecz zdawał sobie sprawę, że ta sztuka może mu się nie udać. Wojna trwała zaledwie od sześciu tygodni, ale dystans między życiem a śmiercią znacznie się skrócił – wystarczył nieodpowiednio użyty czasownik lub niespójna odpowiedź na dociekliwe pytanie. Zdradzić mógł też ubiór – buty na stopach prowincjusza, które pasowałyby bardziej do urzędnika, zbyt czysta koszula robotnika. Na ulicach panowało nieznane wcześniej i przesycone grozą napięcie, strach przed szpiegami i sabotażystami. Na murach mijanych przez Jussefa, Arabski Komitet Narodowy rozlepił plakaty krzyczące:
Do szlachetnego ludu arabskiego:
Strzeżcie się piątej kolumny!²
Albo:
Szlachetni Arabowie!
Komitet Narodowy nie ustaje w wysiłkach, aby wypełnić swoje obowiązki względem was i rozumie skalę ciążącej na nim odpowiedzialności na drodze prowadzącej do ocalenia ojczyzny i wyzwolenia jej od wszelkiego wroga³.
Hajfa była głównym portem Brytyjskiego Mandatu Palestyny, pół żydowskim i pół arabskim, cokolwiek niespójną zbitką osiedli, które ciągnęły się od doków aż na zbocza Karmelu, połączone krętymi drogami i kamiennymi schodami – Arabowie nad wodą, Żydzi na wzgórzach. W przeciwieństwie do Jerozolimy Hajfa nie była miastem, gdzie trwały spory o miejsca kultu, ale praktycznym miejscem z rafinerią, magazynami, kanciarzami i potajemnymi interesami, jakie zwykle zawiera się w dzielnicach portowych. Słyszało się tam nie tylko hebrajski, angielski i arabskie dialekty, ale też grecki, turecki, jidysz i rosyjski. Nad dokami wciąż jeszcze powiewał Union Jack, od czasu brytyjskiego podboju sprzed trzech dekad. Ale teraz wszystko szło ku gorszemu⁴.
Kiedy Jussef zmierzał do agencji turystycznej, gdzie miał odebrać swój bilet na lot z Hajfy za granicę, codzienny gwar wydawał się przytłumiony, przechodnie na arabskich ulicach byli jakby spięci i zahukani. Przez całą noc snajperzy strzelali wzdłuż rozciągniętego niedawno drutu kolczastego oddzielającego sektory żydowski oraz arabski, a ludzie byli wystraszeni. Cieniem na ostatnich tygodniach położyły się krwawe operacje żydowskich bojowników przeprowadzone na pobliskim osiedlu zamieszkanym przez arabskich pracowników rafinerii, co miało być odwetem za zabicie żydowskich pracowników rafinerii przez ich arabskich kolegów, a to z kolei stanowiło zemstę za podłożenie przez Żydów bomby w arabskim autobusie stojącym pod rafinerią, do czego doszło na skutek… można było się w tym pogubić. Ludzie zawsze przemieszczali się swobodnie między dzielnicami Hajfy, ale teraz można było wpaść w tarapaty po niewłaściwej stronie płotu.
Patrząc na te wydarzenia z dzisiejszej perspektywy, rozumiemy, że były to pierwsze tygodnie konfliktu, który później zyska miano izraelskiej wojny o niepodległość albo wojny 1948 roku, przez Arabów określanego jako „katastrofa”. Na początku 1947 roku Brytyjczycy ogłosili swoje wycofanie się z Palestyny, jako że ich energię i fundusze w dużej mierze pożarła dopiero co zakończona wojna światowa, a siłę woli podłamała niemożność zarządzania dwoma różnymi ludami wrogo nastawionymi nie tylko do Wielkiej Brytanii, ale i do siebie nawzajem. W dramatycznym głosowaniu, które odbyło się 29 listopada roku w Nowym Jorku, Organizacja Narodów Zjednoczonych ustaliła, że po tym, jak następnego lata Brytyjczycy utracą mandat nad Palestyną, region zostanie podzielony na dwa państwa, jedno dla Żydów, a drugie dla Arabów. Żydzi radowali się niczym tonący, któremu rzucono koło ratunkowe, ale świat arabski odpowiedział furią cywilizacji dotkniętej o jednym poniżeniem za dużo, i rankiem po głosowaniu wybuchła wojna.
Może się wydawać, że wszystkie te wydarzenia nieodwołalnie prowadziły ku historii, jakiej się uczyliśmy i znanej nam teraźniejszości, ale w dniu, kiedy Jussef w połowie stycznia 1948 roku pojawił się w Hajfie, jeszcze nic nie było nieuniknione i nikt o niczym nie wiedział. Państwo Izrael nie istniało i nie wydawało się prawdopodobne, że kiedyś powstanie. Narody Zjednoczone nie miały narzędzi, żeby narzucić i wdrożyć plan podziału Palestyny. Brytyjscy żołnierze i policja wciąż patrolowali ulice, a Królewska Marynarka Wojenna na Morzu Śródziemnym nadal blokowała dostawy broni i przerzut żydowskich uchodźców, żeby udobruchać arabską opinię publiczną. Brytyjska potęga jednak zanikała w miarę wycofywania się wojsk, tworząc przestrzeń do wojny domowej między Żydami a Arabami. Fale przemocy nie były niczym nowym, lecz tym razem doszło do decydującego zderzenia. Rezultatem będzie katastrofa – to było jasne. Lecz nie było jeszcze wiadomo, dla kogo.
Byłem w Hajfie wiele razy i chodziłem po starych osiedlach, próbując przywołać wspomnienia życia, które tętniło tam za czasów Jussefa. Wielki Meczet, ściągający niegdyś tłumy wiernych do wyłożonego dywanami pomieszczenia za osmańską wieżą zegarową, dzisiaj stoi przytulony do ogromnej nowej wieży z lśniącego profilowanego szkła. Nad dostojnymi, kamiennymi budynkami górują gigantyczne żurawie nowoczesnego portu. Ulice, po których chodził Jussef, nadal tam są i nie straciły dawnej energii, choć dzisiaj mają inne nazwy. Na fotografiach z lat czterdziestych widnieją czarno-białe rzędy sklepowych witryn, robotnicy w czapkach i luźnych spodniach oraz brytyjscy żołnierze, ale można się z nich dowiedzieć jedynie, jak Hajfa wtedy wyglądała, a nie jaka była. Ludzie naprawdę ważni dla tego miasta, zwykli ludzie załatwiający codziennie sprawunki, nie postrzegali siebie albo swoich zajęć jako na tyle istotnych, żeby je dokumentować, i zostawili po sobie niewiele śladów.
Jednym z miejsc, gdzie zachowała się dokumentacja na temat arabskiej części Hajfy, są archiwa Hagany, podziemnej żydowskiej organizacji paramilitarnej z okresu poprzedzającego wojnę o niepodległość. Hagana miała swój wywiad, zwany Służbą Informacyjną, której funkcjonariusze pilnie monitorowali, co dzieje się w arabskiej części miasta, a ich definicja tego, czym powinny zajmować się służby wywiadowcze, była dosyć szeroka. Dlatego zbierali interesujące skrawki informacji na temat miejscowych, porządkując je na gęsto zadrukowanych po hebrajsku stronach, które obecnie znajdują się w uroczym starym budynku przy bulwarze Rotszylda w Tel Awiwie, złożone w kartonowych pudłach i brązowych teczkach.
Dzięki zgromadzonym dokumentom można sobie wyobrazić ulice, którymi w styczniu 1948 roku spacerował Jussef, portowe knajpy, do których chodzili ponurzy robotnicy i gdzie „krzyki kelnerów i przekleństwa karciarzy nakładały się na wpadające do uszu piosenki z radia”⁵, żebraków „czytających ustępy z Koranu i obdarowujących przechodniów błogosławieństwami”, żywiołowy tłum ludzi na targu, kobiety stojące na progach burdeli i nawołujące potencjalnych klientów oraz trochę bardziej eleganckie lokale w głębi lądu, z dala od doków. Jeśli szukałeś kawiarni – czyli chciałeś pogadać o polityce lub na przykład nabyć haszysz albo broń na czarnym rynku – mogłeś rozważyć następujące możliwości:
• Kaukab al-Sabah, czyli Gwiazda Poranna, na Kings Street 28, lokal prowadzony przez Kasima Dżabera, muzułmanina, „zwyczajowe miejsce spotkań elementu”. Oferowano tam muzykę i alkohol.
• Café George, Allenby Street 1, prowadzona przez chrześcijanina Fadula Dżamila Kauara. Miejsce spotkań działaczy nacjonalistycznych i politycznych szych.
• Windsor Café. Właścicielem lokalu był Charles Butaji, który finansował zakup broni podczas arabskiej rewolucji pod koniec lat trzydziestych.
• Café Farid, Wadi Salib Street 28, miejsce prowadzone przez Farida Szaabana al-Hadż Ahmada, żarliwego poplecznika muzułmańskich twardogłowych, którym przewodził mufti Jerozolimy.
• Café (bez nazwy), której właścicielem był George Schutz, mieściła się pod adresem Carmel Boulevard 28. Schutz to obywatel szwajcarski podejrzewany o szpiegowanie na rzecz Niemców i Włochów. Jego żoną była Węgierka żydowskiego pochodzenia o imieniu Rozwita, konwertytka na chrześcijaństwo, a lokal stanowił miejsce „regularnych spotkań antysyjonistycznej propagandy”.
• lokal prowadzony przez wdowę Badijeh, cieszący się popularnością wśród brytyjskich policjantów oraz „zakrywających twarz kobiet, których wygląd i intencje trudno przeniknąć”⁶.
Kiedy Jussefowi udało się dotrzeć do biura podróży bez ściągania na siebie nadmiernej uwagi, czekała na niego pierwsza tego dnia niespodzianka: nikogo tam nie było, lokal zamknięto na głucho, a światła pogaszono. Wiele okolicznych sklepów było zamkniętych, bo ich właściciele bali się wyjść z domów po strzelaninie, która miała miejsce poprzedniego dnia. Jussef potrzebował jednak biletów lotniczych, pozostawało mu tylko czekać. Kiedy stał tak na chodniku z walizką, podszedł do niego młody mężczyzna i zapytał po arabsku:
– Skąd jesteś?
– Z Jerozolimy – odparł Jussef, używając arabskiej nazwy miasta: Al-Kuds. Wyjaśnił, że czeka na otwarcie biura podróży.
– Nie – odparł tamten, gapiąc się na niego. – Nie wydaje mi się.
Coś mu w Jussefie nie pasowało. Mówił z akcentem Araba z Jerozolimy, ale może przebijał się jego prawdziwy dialekt. Albo chodziło o to, jak wygląda. Najniebezpieczniejszym posunięciem byłoby rzucenie się teraz do ucieczki, dlatego Jussef odpowiadał na kolejne pytania najlepiej jak potrafił, aż podejrzliwy mężczyzna oddalił się, wyraźnie nieusatysfakcjonowany.
Tego człowieka prędko zastąpił kolejny, jeden z handlarzy, którzy przemierzali ulice arabskiej części Hajfy i sprzedawali malutkie czarki czarnej kawy. Mężczyzna ten wydawał się jednak przyjazny.
– Słuchaj – szepnął do Jussefa. – Pewni ludzie zmawiają się, żeby cię zabić. Odejdź.
Lokal za plecami Jussefa pozostawał zamknięty. Ani śladu pracownika biura podróży.
– Nie masz pojęcia, co się tu wyprawia – powiedział handlarz. – Każdy jest panem, sędzią i katem. Robią, co im się żywnie podoba, i nie ma jak ich powstrzymać.
Tak oto okoliczności zwracały się przeciwko tobie, jakbyś był pływakiem porwanym przez mocny prąd, który wciąga cię pod powierzchnię tym silniej, im bardziej się wyrywasz. Trzeba było zachować spokój i wierzyć we własne kłamstwa. Nagle Jussef zdał sobie sprawę z ryzyka. Potrafił je sobie zwizualizować w ludzkiej formie – to widywane przez niego twarze, jeszcze niedawno rozmawiające jedna z drugą i śmiejące się, tyle że nagle zmienił się ich charakter, bo teraz łypały na niego złowrogo i stały się ilustracjami czekającego go losu, gdyby powinęła mu się noga.
Trzy tygodnie wcześniej ekipa Hagany założyła podsłuchy na arabskich liniach telefonicznych i nagrano pilną wymianę zdań między dwoma członkami arabskiej milicji z Hajfy. Rozmowa ta miała miejsce 20 grudnia 1947 roku, dwudziestego pierwszego dnia wojny, o 15 : 15:
FAJAD: Wysyłam do ciebie dwóch młodych mężczyzn podejrzewanych, że są irackimi Żydami. Przesłuchaj ich i zdecyduj, co zrobić.
ABDUL MALIK: Już do mnie dojechali. Trudno powiedzieć, czy są Żydami, dobrze mówią po arabsku. Ale ten chudy wydaje mi się szczególnie podejrzany. Kazałem im się przyznać i źle umył twarz. Zostaną tutaj, póki nie potwierdzę ich tożsamości.
Milicja zatrzymała dwóch podejrzanych młodych mężczyzn w ubraniach roboczych. Mówili po arabsku z irackim akcentem, ale nie było to nietypowe – brytyjska Palestyna pełna była pracowników pochodzących z całego świata arabskiego. Tamci dwaj wyglądali jak setki innych ludzi na ulicy. Ich błąd polegał na tym, że z lokalnej arabskiej placówki pocztowej zadzwonili na numer zarejestrowany w sąsiednim, żydowskim mieście Tel Awiw, a taka komunikacja między dwoma zwaśnionymi stronami była niezwykła. Połączenie to przyciągnęło uwagę arabskiego szpiega z centrali telefonicznej, który dał cynk milicji i jeszcze przed nastaniem późnego popołudnia obaj mężczyźni zostali przesłuchani.
Żeby potwierdzić ich tożsamość, milicjant Abdul Malik nakazał podejrzanym wykonać rytuał ablucji przed islamskimi modłami, czyli coś, co znał każdy muzułmanin: ręce, usta, nozdrza, twarz. Jeden z zatrzymanych nie zrobił tego właściwie. Ale obaj upierali się, że są muzułmanami, a arabski to ich język ojczysty, dlatego nadal nie było jasne, czy są Arabami, czy Żydami. Drugą interesującą rozmowę zarejestrowano o 18 : 45:
ABDUL MALIK: Co się tyczy tych dwóch młodych mężczyzn… zabierz ich do hotelu i umieść w osobnych pokojach. Musi być tam ktoś, kto mówi po hebrajsku. Niech położy się w tym samym pokoju, co jeden z nich i późno w nocy zacznie do niego mówić po hebrajsku. Jeśli ten jest Żydem, to odpowie mu we śnie po hebrajsku. I to samo trzeba zrobić z jego kolegą w drugim pokoju.
ABDULLAH: Dobry pomysł. Tak zrobimy.
ABDUL MALIK: Co teraz robią?
ABDULLAH: Płaczą i chyba są głodni.
ABDUL MALIK: Póki nie dowiemy się, kim są, musimy zapewnić im jedzenie⁷.
Może któryś z młodych Arabów faktycznie odezwał się przez sen po hebrajsku albo złamano ich w jakiś inny sposób. Nie wiemy, co wydarzyło się potem, jedynie to, jak się cała sprawa zakończyła: milicjanci zastrzelili jednego z nich, a drugiego uśmiercili uderzeniem w głowę, po czym pogrzebali obu na wydmach pod miastem. Miną trzy dekady, zanim na zwłoki natrafią budowlańcy, i prawie sześć, nim uda się je zidentyfikować jako Gideona i Dawida – mieli po dwadzieścia jeden lat.¹ Epigraf pochodzi z eseju Williama Boyda zatytułowanego Why John le Carré Is More Than a Spy Novelist („New Statesman”, 21 października 2015 roku).
Przedmowa
¹ Mój pierwszy wywiad z Icchakiem Szoszanem odbył się w lutym 2011 roku w jego domu w Bat Jam. Ostatni – w lipcu 2016 roku. Przedstawił nas sobie emerytowany agent wywiadu Rafi Sutton, który odegrał główną rolę w The Aleppo Codex (Algonquin Books, 2012). Skróconą wersję historii Icchaka opublikowałem w artykule zatytułowanym Our Man in Beirut („The Times of Israel”, 15 kwietnia 2013 roku).
² Obserwacja, że około połowa żydowskiej ludności Izraela ma korzenie w świecie islamskim – z zastrzeżeniem, że małżeństwa zawieranie w obrębie żydowskich Izraelczyków zaburzają statystykę – pochodzi z wywiadu z izraelskim demografem Sergio DellaPergola z Uniwersytetu Hebrajskiego, przeprowadzonego w maju 2012 roku.
1 Zwiadowca
¹ Szczegóły dotyczące wyjazdu Gamliela Kohena („Jussefa”) z Hajfy 17 stycznia 1948 roku pochodzą z długiej na 205 stron transkrypcji wspomnień Gamliela nagranych przez Beit Jigal Allon i udostępnionych mi przez archiwa Palmachu – Beit ha-Palmach w Tel Awiwie. Transkrypcja nie jest opatrzona datą, ale wydaje się pochodzić z późnych lat 90-tych. Dodatkowe szczegóły pochodzą ze spisanej przez Gamliela historii Sekcji Arabskiej, Ha-Mistaarwim ha-Riszonim (Wydawnictwo Ministerstwa Obrony i Instytut Studiów Obronnych im. Galiliego, Tel Awiw, 2002).
² Plakat, opatrzony datą 12 grudnia 1947 roku, opisany został w Min atar al-Nakba Muhammada Nimra al-Chatiba (Al-Matba’ah al-Umumijah, Damaszek, 1951). Fragmenty arabskiej książki, w tym treści plakatów rozwieszonych przez arabskich przywódców w Hajfie, zostały po wojnie przetłumaczone na hebrajski w tomie wydanym przez izraelską armię, Be-Einej ojew: szlosza pirsumim arawiim al milhemet hakomemijut , przez kapitana S. Sabaga (Ma’arachot, Tel Awiw, 1954). Dodatkowe rozdziały książki al-Chatiba zostały dla mnie przetłumaczone z arabskiego przez Jehonatana Gorenberga.
³ Plakat, również opisany przez al-Chatiba, ma datę 8 grudnia 1947 roku.
⁴ Za pomoc w odtworzeniu panoramy Hajfy z 1948 roku jestem wdzięczny Jigalowi Greiverowi z Towarzystwa Historycznego Hajfy i Dżafarowi Farahowi z Centrum Mossawa w Hajfie.
⁵ Z raportu wywiadowczego spisanego przez Habakuka Kohena („Ibrahima”) z Sekcji Arabskiej wiosną/latem 1947 roku. Pochodzi on z dokumentacji Palmachu przechowywanej w archiwach kibucu w Jad Tabenkin.
⁶ Informacje wywiadu na temat rozmaitych kawiarni pochodzą z Batej ha-kafeh ha-arwiim be-Hajfa beszalhej tkufat ha-mandat al pi sikrej ha-esek szel szerut ha-jediot szel ha-Hagana autorstwa Jaira Safrana i Tamira Gorena, opublikowanych w newsletterze Towarzystwa Historycznego Hajfy (grudzień 2014 roku). Ankieta nie została opatrzona datą.
⁷ Fotografia transkrypcji rozmowy między arabskimi milicjantami w Jafie na temat losu dwóch pojmanych szpiegów pojawia się w książce Wesodam lakchu elej kewer , pamiątkowym tomie, wydanym własnym sumptem w 2015 roku przez rodziny Dawida Szamasza i Gideona Ben-Dawida, który jest przechowywany w archiwach Palmachu. Transkrypcja nagranej konwersacji (z 20 grudnia 1947 roku) została odkryta przez profesora Joawa Gelbera z Uniwersytetu w Hajfie, w Archiwach Ben Guriona; prawdopodobnie trafiły tam z powodu biurokratycznego bałaganu, zamiast, razem z innymi dokumentami Sekcji Arabskiej, znaleźć się w archiwach Palmachu, Hagany, Sił Obronnych Izraela albo ruchu kibucowego.