- W empik go
Szpital wariatów - ebook
Szpital wariatów - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 176 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wariat ów istniał rzeczywiście, znali go dobrze i pamiętać muszą ci wszyscy, którzy zwiedzali szpital krakowski między rokiem 1847 a 1876, przeszło 30 lat bowiem był on stałym jego mieszkańcem, a może jest jeszcze, jeżeli nie umarł.
Nazywał się – ba! kiedy nazwisko jego zupełnie wyszło mi z pamięci, bo to już będzie kilka lat temu, jak go widziałem; pamiętam tylko, że się kończyło na „ski”. Poznałem go w kancelarii dyrektora, do którego udałem się o pozwolenie zwiedzenia zakładu… Na nieszczęście tak się wydarzyło, że i dyrektor, i asystent jego byli właśnie zajęci rachunkami rocznymi, które śpiesznie trzeba było wysłać do Wydziału Krajowego, nie mieli więc czasu towarzyszyć mi w tej podróży po celkach szaleńców.
– Ale to nic nie znaczy – rzekł dyrektor – jest właśnie Ski, on pana oprowadzi – i zwracając się do mężczyzny, który w tej chwili wszedł do kancelarii i zdejmował pęk kluczy z kołka, odezwał się do niego: – Panie Ski, oprowadzisz pan tego pana po zakładzie i poinformujesz go szczegółowo o każdym pacjencie, tylko tak, jak to pan umiesz, kiedy chcesz. Rozumiesz pan?
– Dobrze, dobrze, panie dyrektorze, służyć będę, ale za małą chwileczkę, bo kucharz, panie… tego… sobaka, drze się jak nieszczęście, że mu omasty brakło do obiadu. Tylko mu wydam i duchem tu będę. Sługa, służka pana dyrektora.
Mówił prędko, trzepiąc wyrazy jak pytel we młynie, porwał klucze z kołka, skłonił się i wyszedł.
– Będziesz pan miał prawdziwą przyjemność – rzekł do mnie dyrektor – posłuchać tego człowieka, bo to kawałek filozofa i poety, a przy tym wymowny, że język mu nie stanie.
– To zapewne dozorca zakładu? – spytałem.
– Nie, panie, to także wariat, niech się pan tym nie przestrasza, bo to wariat nieszkodliwy i będzie panu o wszystkim mówił jak najrozsądniej, nie zdradzając żadnego zboczenia umysłowego; nie trzeba go tylko zapytywać o przeszłość, o sprawy majątkowe, bo na tym punkcie jest maniakiem i zaraz zaczyna pleść od rzeczy. Gdybyśmy go stąd puścili, pewnie by wszystkie koszary chciał podpalić, wszystkie odwachy wywracać, bo ma urazę do rządu, że mu bajeczne sumy zabrano, i procesuje go o to. Był bowiem jakimś urzędniczkiem przy kasie, za czasów Rzeczypospolitej Krakowskiej. Gdy Austriacy zabrali Kraków w roku czterdziestym szóstym, stracił miejsce, jako nie znający języka niemieckiego, i to mu pomieszało umysł; zdaje mu się, że te wszystkie pieniądze, które były w kasie, należały do niego, że mu je zabrano, i ma o to do nich pretensję. Dosyć potrącić o ten przedmiot, a będzie niestworzone rzeczy wygadywał. Zaraz się pan przekonasz o tym…
A cóż tam, panie Ski – rzekł zwracając się do owego wariata, który właśnie powrócił i wyprostowany jak żołnierz, stanął przy drzwiach, czekając na rozkazy – jakże tam z pańskim procesem o te fundusze zabrane?
– Ano jeszcze nic, jeszcze nic, panie dyrektorze. Przed rokiem jeszcze poszła apelacja do Parna Boga i dotąd nie ma żadnej rezolucji. Darmo, trzeba czekać, bo zanim tam w niebie zweryfikują, skrutynują, to czasu trzeba, bo to i tam, panie, teraz na biurokratyzm zachorowano, zanim przejdzie przez wszelkie instancje, to potrwa, panie dobrodzieju, zwłaszcza że tam teraz okropnie są ostrożni, bo się pokazały w ostatnich czasach różne malwersacje.
– W niebie? e…? co pan gadasz – spytał dyrektor z uśmiechem, wyciągając go tym niby niedowierzaniem na szersze opowiadanie.