Sztuka poznawania mężczyzn - ebook
Sztuka poznawania mężczyzn - ebook
Uważa się, że nie wolno oceniać ludzi po wyglądzie, ale jak inaczej ocenić nieznajomego, który ukrywa przed nami swe prawdziwe oblicze, próbując nas zwieść grą pozorów? Zdaniem uczonego fizjonomisty Lavatera jedynie poprzez wnikliwą analizę poszczególnych części twarzy człowieka można dość szczegółowo opisać właściwości jego charakteru i umysłu – a tym samym zawczasu uniknąć bolesnego zawodu. Bo czyż nie jest cenną wiedzą to, że wypukłe czoło oznacza zaawansowaną głupotę, że grube wargi świadczą o lenistwie, że małe oczy zapowiadają dowcip, a orli nos zwiastuje wielkie namiętności?
Książka za pomocą licznych ilustracji i przykładów uczy trudnej sztuki odkrywania sekretów charakteru mężczyzny wyłącznie na podstawie kształtu nosa, rysunku ust czy koloru oczu. I choć współcześnie fizjonomika podzieliła los astrologii, spirytyzmu i chiromancji, wciąż jako jedyna obiecuje wgląd za kulisy ludzkiego teatru.
Kategoria: | Esej |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7453-424-6 |
Rozmiar pliku: | 3,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Johann Caspar Lavater przyszedł na świat 15 listopada 1741 roku w Zurychu. Już jego dzieciństwo zapowiadało, kim stanie się pewnego dnia. Zauważano u niego zdecydowane upodobanie do wszystkiego, co niezwykłe, do wszystkiego, co zdawało się wykraczać poza zwyczajną sferę ludzkiej wiedzy. Aż do dwudziestego piątego roku życia nie był w ogóle zainteresowany fizjonomiami; czasami jednak, na widok pewnych twarzy, przeszywał go dreszcz, doznawał uczucia, z którego nie zdawał sobie jeszcze sprawy. Wyraźna skłonność pchała go ku rysunkowi, a zwłaszcza ku portretom. Właśnie owa skłonność przyczyniła się do rozwinięcia jego pierwszych poglądów na temat fizjonomiki. W miarę jak rysował twarze, jak porównywał i analizował ich rysy, uczył się wychwytywać i oceniać niuanse, niekiedy nader subtelne, które je charakteryzowały. Być może jednak poniechałby tych fizjonomicznych obserwacji, gdyby Zimmermann nie zachęcił go do podążania tą drogą. Ów sławny lekarz, pod wrażeniem jego sądu na temat pewnej nieznanej mu fizjonomii, uczynił wszystko, by go nakłonić do poszerzenia swych obserwacji i publicznego ich ogłoszenia. Nie w pełni mu się to udało, i musiało minąć sporo lat, nim Lavater, zobowiązany przedstawić jakąś pracę Towarzystwu Nauk Przyrodniczych w Zurychu, wybrał fizjonomikę jako temat swego wystąpienia. Owa praca trafiła do rąk Zimmermanna, który ją wydrukował bez wiedzy autora. Odtąd, jak sam o sobie mówił, Lavater czuł się powołany do występowania w roli obrońcy fizjonomiki.
Lavater wstąpił w związek małżeński i został przyjęty do diakonatu w domu dla sierot; następnie wybrano go na członka konsystorza i pastora w kościele Świętego Piotra. Ta funkcja dała mu możność pełnego oddania się dobroczynności, toteż jego parafianie miłowali go jak ojca; wzorując się na jego cnotach, starali się go naśladować. Pożar strawił jakąś wieś zamieszkaną przez katolików – w Zurychu kwestowano na jej rzecz; Lavater głosił obowiązek dobroczynności z takim namaszczeniem, że słuchacze, poruszeni jego mową, garnęli się z ochotą, by wspomagać nieszczęśników, których im polecano – taca na ofiarę, którą sam trzymał przed głównym wejściem, została napełniona po wielokroć. Widziano, jak proste służące kładły tam monetę sześcioliwrową. Owa jedna kwesta przyniosła równie wielki owoc jak ta, która odbyła się w pozostałej części miasta.
Większość kazań Lavatera była improwizowana; ludzie przybywali licznie zewsząd, by go posłuchać. Cóż za namaszczenie! Jakaż siła! Jakiż żar bił z jego słów! Jego oczy płonęły ogniem, jego głos, raz silny, raz przepełniony wzruszeniem, jego gesty zawsze idące w parze ze słowami – to wszystko wlewało wiarę w serca; słuchanie go nigdy nie było nużące. Mówiąc o Bogu, zdawał się być natchniony tym wszystkim, co w cnocie najbardziej wzniosłego i szczytnego. Mowa Lavatera o śmierci jego zięcia, przepełniona najtkliwszym pogodzeniem się z losem, sprawiła, że ci, którzy go słuchali, płakali rzewnymi łzami. Większość jego kazań ukazała się drukiem.
Wszystkie pisma, które Lavater opublikował do 1770 roku, tchnęły najłagodniejszą moralnością i duchem tolerancji; później odstąpił nieco od tych zasad łagodności i wykazywał gorliwość nie bardzo dającą się pogodzić z umiarkowaniem, które głosił. Kiedy dzieło J. H. Meistra na temat ducha różnych religii nie spodobało się duchowieństwu, sprzymierzyło się ono przeciwko autorowi, a Lavater był jednym z tych, którzy przyczynili się do wygnania tego uczonego. Można tu jedynie oskarżyć Lavatera o nadmiar gorliwości, ale sprawiedliwość zasadom, które nim powodowały, oddał sam Meister.
Lavater miał wrogów – ale jakich wrogów? Byli to niegodziwcy, którzy obawiali się jego dociekliwego oka, lub owi pyszałkowaci i bezwzględni ludzie, mający mu za złe, że żadną miarą nie zaniedbuje swych powinności pastora, by zadowolić ich czczą ciekawość. Zniósł za ich sprawą wiele upokorzeń, między innymi takie: wymknęło mu się kilka słów na temat fizjonomii szewców z Zurychu; członkowie owego cechu zostali o tym powiadomieni, głośno się na to skarżyli i Lavater był zmuszony napisać do nich list z przeprosinami. Oskarżano go o skłanianie się ku katolicyzmowi. Usposobienie Lavatera mogło go w istocie kierować ku religii, w której obrządki i misteria muszą wywierać głębokie wrażenie na żywej i egzaltowanej wyobraźni. Tak czy owak, nie dawał tego po sobie poznać i zawsze ściśle przestrzegał dogmatów swej wiary; mimo że utrzymywał kontakty z kilkoma jezuitami, nie mógł go spotkać zarzut bardziej niesprawiedliwy.
Podczas podróży, jaką cesarz Józef II pod nazwiskiem hrabiego von Falkensteina odbył do Szwajcarii, Lavater został mu przedstawiony, a ów władca, z równym zainteresowaniem, co życzliwością, wypytywał go o fizjonomikę. Wielki książę i wielka księżna również chcieli go zobaczyć i przyjęli go z największą wytwornością. Użył u nich autorytetu, jakiego przydawały mu jego cnoty, aby zachęcić ich do wydobycia z otchłani nieszczęścia pewnej zacnej rodziny.
Trzeba jednak przyznać, że sławę zawdzięczał Lavater bardziej swej wiedzy fizjonomicznej niż cnotom charakteru; bez niej jego nazwisko być może nie zachowałoby się dla potomności, a świadczące o łagodności przymioty czcigodnego pastora odeszłyby w niepamięć. Jego skromność przydawała jednak ogromnego blasku jego wiedzy; często przyznawał się do niewystarczającego wyczucia fizjonomicznego i – jak powiadał – nawet jeśli istniały fizjonomie, które określał z przekonaniem równym temu, jakie miał o sobie samym, to zdarzały się również takie, na temat których nie potrafił stwierdzić nic. Jego wiedza była wynikiem długoletnich badań. Poświęcił wiele czasu na gromadzenie rysunków; porównywał twarze ludzkie ze wszystkich grup społecznych, a jako że jego pozycja umożliwiała mu kontakt z dużą liczbą mniej lub bardziej charakterystycznych osób, uczynił z tego przedmiot swych badań; wreszcie nie zaniedbał niczego, by dać swoim zasadom solidne podwaliny i przekształcić w naukę to, co wcześniej opierało się jedynie na mglistych przypuszczeniach.
W wielu okolicznościach Lavater przeja-wiał swój niezależny i nieulękły charakter. W młodości wypowiedział się bardzo stanowczo przeciwko sędziemu, który był winien rażących nadużyć. Takim odważnym postępowaniem pokazał, że niestraszne mu żadne niebezpieczeństwo, gdy dobro ojczyzny tego wymaga. Jednakże cała siła jego charakteru ujawniła się dopiero w czasach Rewolucji. W roku 1796 bronił powstańców znad Jeziora Zuryskiego i udało mu się ocalić ich dowódców od kary śmierci. W latach 1798 i 1799 wystąpił z całą mocą przeciwko opresyjnym działaniom rządu francuskiego i dyrektoriatu helweckiego. Przeciwstawiał się jak tylko mógł fatalnym nadużyciom demokracji.
Przemilczelibyśmy opis okropnej zbrodni, jaką była śmierć Lavatera, gdyby jej ujawnienie nie było najsurowszym jej ukaraniem. Po zajęciu Zurychu przez armię francuską Lavater, wracając pewnego dnia do domu, spostrzegł siedzącego na ławce rannego w ramię francuskiego żołnierza. Na ten widok, kierując się tylko odruchem humanitaryzmu, rzecze do niego: „Jest pan ranny i cierpiący, pomogę panu”. Stara się mu pomóc jak tylko potrafi, przemywa ranę i drze swą chustkę, by tę ranę zabandażować. W tej samej chwili mija ich grupa rozjuszonych obwiesi. Ci nieszczęśnicy, których bynajmniej nie wzruszyła dobroć czcigodnego pastora, zaczynają krzyczeć: „To ten łajdak Lavater! Ten nędzny arystokrata!”. Na ten piekielny wrzask żołnierz, zapominając o wszelkich prawach wdzięczności, ogarnięty szałem wstaje i ciężko rani swego dobroczyńcę. Lavater uchodzi do swego domu i tam się barykaduje; na razie umyka śmierci, ale jedynie po to, by gasnąć w długich cierpieniach.
Mniemamy, że sprawimy przyjemność naszym czytelnikom, zamieszczając tutaj fragment listu napisanego z Zurychu na kilka miesięcy przed jego śmiercią. List nosi datę 21 vendémiaire’a roku dziewiątego.
„Ubiegłej niedzieli – pisze jeden z jego przyjaciół – byłem świadkiem pobożnej i wzruszającej sceny: nasz poczciwy Lavater od roku nie mógł spędzić dnia, godziny ani chwili bez bólu, a ostatnie miesiące wzmogły jego cierpienia, bo rana po nieszczęsnym obrażeniu, jakiego doznał w napaści w Zurychu, na nowo się otworzyła. W tej długiej męce zachowywał w pełni przytomność umysłu, żywotność i spokój. W takim właśnie stanie znalazł siły i moc ducha, by kazać się zawieźć do kościoła, gdzie głosem bardziej wzruszającym niż donośnym wygłosił kazanie… Gdyby go Pan słyszał, to zdałoby się Panu, że widzi samego świętego Jana, jakiego namalowałby Rafael, głoszącego kazanie nad swym grobem; to jego święte miłosierdzie, którym jego dusza była ogarnięta, te przeciągłe spojrzenia pełne ognia, wiary i miłości, przebijające przez śmiertelną bladość rozlaną na jego rysach, wydawały się wstępować do niebios otwartych na jego przyjęcie. Nie był to już śmiertelnik upadający pod ciężarem własnych słabości; był to anioł, który zstąpił z niebios i gotów był tam powrócić. Toteż nigdy żadne papieskie błogosławieństwo nie wywołało tylu pobożnych łez, co błogosławieństwo udzielone ową wysuszoną dłonią, wyciągniętą w kierunku tłumu, który go słuchał. Moi bracia – powiedział – będę wam mógł rzec tylko kilka słów; zajmę waszą uwagę zamierającym głosem. Moje dolegliwości są z dnia na dzień bardziej dokuczliwe; śmierć ciąży na mej zdruzgotanej piersi. Czuję, że te słowa będą ostatnimi, jakie do was skieruję – słuchajcie ich zatem tak, jakby dochodziły z mego grobu”.
Charakter Lavatera z natury skłaniał się ku czułości i przyjaźni; głęboka melancholia, w której pogrążył się on po śmierci swego przyjaciela Heesa, dowodzi jego wielkiej wrażliwości. Pozostawał również w bardzo bliskich związkach z Fuesslim, z którym mieli nadzwyczaj podobne charaktery, bo wszystkie obrazy tego malarza zapowiadają wysławianie i umiłowanie cudowności. Odnajdziemy w nich również ową wielkość, a nawet wzniosłość, które wyróżniają większość pism Lavatera. U Lavatera owo umiłowanie cudowności było nadzwyczaj dojmujące, jako że kazało mu ono wierzyć w tajemnicze działania Mesmera i w przepowiednie Cagliostra. Co do tego ostatniego, to Lavater specjalnie udał się w podróż, by spotkać i spróbować zawstydzić człowieka, którego uważał za narzędzie Szatana. Jego wyobraźnia była żywa; wrażenia wyprzedzały refleksję i na ogół dawał im sobą kierować. Nie będziemy się więcej rozwodzić na temat charakteru tego sławnego człowieka; zachęcimy raczej czytelnika do przeczytania analizy jego rysów, którą znajdzie on po tym wstępie i dzięki której będzie mógł on w pełni go poznać.
Lavater był wysoki i szczupły; jego twarz, pełna wyrazu, była odbiciem wszystkich jego cnót. Jego głos przenikał aż do serca. Pełen był życzliwości i łagodności; kochał dzieci; kiedy pojawiały się na jego drodze, nigdy nie zapomniał ich pogłaskać. Skwapliwie przyjmował nieznanych mu gości, kiedy doń przyjeżdżali. Często jego córka, zdolna rysowniczka, szkicowała ich rysy i owe szkice były mu potem niezmiernie przydatne.
Jego prostota była niezwykła; mało spał, wstawał zawsze o piątej rano. Prawie cały czas poświęcał badaniom lub powinnościom wynikającym z jego funkcji. Okazywana wciąż dobroczynność nie pozwoliła mu zgromadzić jakiegokolwiek majątku, i nie przekazał swej rodzinie w spadku nic prócz cennej kolekcji rysunków.
Lavater pozostawił żonę, którą czule ubóstwiał, dwie córki i syna. Najstarsza z córek poślubiła pana Gessnera, syna znanego pisarza noszącego to nazwisko.
Jego syn, który trudni się zawodem lekarza, jest wydawcą czwartego tomu traktatu o fizjonomice.Analiza fizjonomiczna rysów twarzy Lavatera, przez niego samego sporządzona(¹)
Charakter poetyczny, duża uczuciowość i jeszcze większa wrażliwość, poczciwość, która posuwa się aż do nieroztropności – oto czego nie sposób odmówić temu profilowi.
Poetycki wyraz twarzy, to znaczy płodna wyobraźnia, do której dołącza delikatne uczucie, odnajduje się zwłaszcza w zarysie i położeniu czoła, a w szczególności w niemal niezauważalnym łuku nosa, jak u fretki.
Poczciwość maluje się na wszystkich częściach twarzy dzięki łagodnie zakrzywionym konturom, które nie mają w sobie nic stanowczego. Ta sama oznaka pojawia się znowu, w sposób bardziej wyraźny, w owej wysuniętej wardze, która jest cechą wspólną wszystkim małym dzieciom.
Długi odstęp, który oddziela nos i usta, jest oznaką porywczości i braku rozwagi.
Zamknięty kontur od dolnej wargi po kraniec podbródka zapowiada człowieka starannego, miłującego porządek. Zwiastuje również charakter stały, precyzyjny umysł, który nie pomija żadnych, najmniejszych nawet szczegółów.
Cała twarz tego człowieka wyraża radosne odprężenie; buja on w obłokach bez wysiłku; oddycha pełną piersią, ma minę jowialną, jest czujny. Gdybym nie znał oryginału i opierał swój sąd na temat tej postaci na zupełnym braku linii prostych i ostrych oraz na pociągłych rysach pośrodku, powiedziałbym z całkowitą pewnością, że dostrzegam tu wiele wyobraźni, uczucie szybkie i żywe, które jednak nie zatrzymuje na długo pierwszych wrażeń; umysł jasny, który stara się kształcić i który łacniej skłania się ku analizie niż ku głębokim dociekaniom; więcej rozsądku niż rozumu, wielki spokój połączony z dużą ruchliwością i odpowiadającą jej zręcznością. Ten człowiek, powiedziałbym jeszcze, nie nadaje się ani do rzemiosła wojskowego, ani do pracy w gabinecie; byle co go krępuje, pozwólcie mu działać swobodnie – już jest aż nazbyt przytłoczony. Jego wyobraźnia i wrażliwość przemieniają ziarnko piasku w górę; lecz dzięki jego naturalnej elastyczności góra często nie ciąży mu bardziej niż ziarnko piasku.Anegdoty fizjonomiczne
Ojciec pewnego zacnego młodzieńca, który miał rozpocząć swe podróże, rzekł mu przy rozstaniu: – Wszystko, o co cię proszę, mój synu, to żebyś mi przywiózł z powrotem tę samą TWARZ.
* * *
Żyjąca na wsi młoda osoba, odznaczająca się niewinnością i pobożnością, pewnego wieczoru, w chwili gdy miała odłożyć Biblię i zabrać ze sobą lampę, natknęła się na własną twarz w lustrze. Pod wrażeniem swego wyglądu spuściła oczy, a szlachetna skromność zabarwiła jej policzki. Zimę spędziła w mieście. Otoczona adoratorami i wciągnięta w wir przyjemności, zapomniała o Biblii i o nabożnych praktykach. Na wiosnę młoda dama pośpieszyła na wieś; wchodzi do swego pokoju, zbliża się do stolika, na którym leży jej Biblia, staje przed lustrem i blednie, patrząc na siebie. Odstawia lampę, rzuca się na sofę, potem pada na kolana i krzyczy: – O Boże! Nie poznaję siebie! Jakże się zmieniłam! Na mej twarzy odcisnęła się ma szalona próżność! Jak to się stało, że nie uderzyło mnie to wcześniej? Ach! To w cichej samotni, w oddawaniu się pobożności i dobroczynności chcę zatrzeć jej ślad!
* * *
– Niech umrę, jeśli ten człek nie jest hultajem – powiedział Tytus o kapłanie Tacycie. – Widziałem go na trybunie, jak trzy razy płakał i łkał, choć nic nie powinno wywołać jego łez, i jak odwracał się dziesięć razy, aby ukryć uśmiech, kiedy była mowa o występkach i nieszczęściach.