Sztuka zapomnienia - ebook
Sztuka zapomnienia - ebook
Ona niczego nie pamięta, on chciałby o wszystkim zapomnieć. Dwie pokrewne dusze z kruchymi jak lód sercami, które przeszły przez trudną ścieżkę życia. Teraz jednak nie będzie łatwiej… Kiedy Clarissa Francesca Rollos powróciła do rodzinnej Atlanty, została zasypana górą problemów. Jeden z nich nazywa się Maior Prein i jest przystojnym brunetem, który emanuje złą energią, a jego obecność przysparza kobiecie coraz więcej zawirowań. Clarissa nie ma pojęcia, że mężczyzna okaże się kimś zupełnie innym, niż na początku zakładała. Tajemnicza przeszłość, złamane zasady, kłamstwa, intrygi i buchająca namiętność to tylko początek tego, co przyniesie Clarissie nowe życie w Atlancie.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: | brak |
ISBN: | 978-83-67024-94-5 |
Rozmiar pliku: | 1,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25
Rozdział 26
Rozdział 27
Rozdział 28
Rozdział 29
Rozdział 30
Rozdział 31
Rozdział 32
Epilog
PlaylistaRozdział 1
Clarissa
„Będzie dobrze, poradzisz sobie.
Jesteś dorosłą, mądrą dziewczyną, która przeszła niemało, z tym także dasz sobie radę.
Pokochasz kogoś innego”.
Nie, nie i nie.
Smutek rozlewający się po sercu osiąga hektolitry, których nie jestem w stanie zatrzymać. Czarny samochód mknie po autostradzie, podczas gdy deszcz stuka o szyby, wprawiając mnie w jeszcze bardziej melancholijny nastrój. Pierwsze grzmoty przynoszą potężny huk, a po niebie, jakby smyczkiem o strunę, przebiega cienki, jasny piorun. Wzdrygam się, zerkając w stronę kierowcy. Prowadzi ostrożnie ze względu na fatalne warunki pogodowe, jednak strach wciąż pozostaje taki sam. Mężczyzna siedzący za kierownicą przypomina mojego dawnego, zaufanego sąsiada na Florydzie. Ma delikatny siwy zarost, dość spory piwny brzuszek, przyjacielski uśmiech i stały błysk w oczach. Cicho puszcza lokalne wiadomości, które głoszą o nadciągających nocnych nawałnicach i możliwych trąbach powietrznych.
Nie patrzę więcej w stronę szyb, chociaż jest to nie lada wyzwanie, gdyż są wszędzie i z każdego punktu widzę tańczące ze sobą pioruny. Kiedy spoglądam na szalejącą naturę, przed oczyma ciągle miga mi jeden, konkretny obraz. On krzyczący, bym rozcięła pas i uciekała.
Nie uciekłam. Zostałam, umierałam powoli, ale dość brutalnie. Patrzyłam na twarz tego, który zawsze próbował mnie ratować, jednak tym razem nie odwzajemniał spojrzenia. Był już w odległej krainie – straciłam go. Choć minęły trzy trudne lata, nadal wspominam tamto tragiczne wydarzenie. Prześladuje mnie w snach, w codziennym życiu, gdy wykonuję podstawowe czynności. Samotnie.
To jest właśnie powód powrotu w rodzinne strony. Kiedyś Atlanta była moim domem; tu się wychowałam, tu chodziłam do szkoły, tu spotkałam pierwsze przyjaciółki, pierwszego chłopaka. Wiele rzeczy i wydarzeń umknęło mi z pamięci przez uraz, którego doznałam trzy lata temu, jednakże dzięki terapii staram się przywrócić najważniejsze fakty, najważniejsze sytuacje. Wracam do niechętnie przyjmującej mój powrót rodziny. Wiecznie zazdrosna młodsza siostra zdążyła ułożyć sobie życie z bogatym alwaro, ojciec umarł na raka trzustki, a matka wyszła za mąż po raz drugi od śmierci taty i wraz z nowym facetem żyją jak w bajce, ignorując moją tragedię. Oboje twierdzą, że minęło wystarczająco dużo czasu i powinnam się wyleczyć. Amnezja czy luki w pamięci także ich nie obchodzą. Ja w ogóle mało kogo obchodzę, lecz nie martwię się tym na zapas. Potrzebuję jedynie chwilowej pomocy od zarozumiałej siostry. Potem mogę żyć swoim życiem, zapominając o niewdzięcznej, chciwej, aroganckiej rodzinie.
Przyjaciółka z liceum, z którą do dziś mam świetny kontakt, Melanie, również zaoferowała pomoc. Przy niej nabieram pewności, że robi to bezinteresownie, ponieważ ma dobre, czyste serce, natomiast moją siostrą kierują inne pobudki. Podejrzewam, iż pod koniec pobytu w posiadłości Rollos zażąda spłaty długu. Corey to najbardziej prymitywna kobieta, jaką kiedykolwiek poznałam. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie fakt, że jest moją nieznośną, zazdrosną, młodszą o dwa lata siostrą. Teraz zapewne cwaniakuje i wywyższa się, gdyż posiada więcej niż ja kiedyś. Właśnie dlatego ofiarowała mi swą i jej narzeczonego pomoc.
Po kilku długich minutach mojego patrzenia w mokre od deszczu szyby kierowca zjeżdża z autostrady na dobrze znane mi drogi. Jeszcze raz podejmuje próbę nawiązania ze mną kontaktu, lecz ja się na to nie piszę. Mężczyzna dopytuje się o mój powrót w rodzinne strony, widocznie zaciekawiony tym, że córa marnotrawna po trzech latach samotności przylatuje do Atlanty, przypominając kawał, jeszcze bardziej nieznośnego, trupa. Zerkam na niego morderczym wzrokiem, w myślach posyłając go do diabła. Jestem pewna, że jego szef, narzeczony Corey, poinformował pracownika o wszystkich szczegółach, dlatego ta wymuszona uprzejmość, a zarazem wścibskość jest niewiarygodnie denerwująca.
– Rodzinne sprawy – odpowiadam wreszcie, szybko ucinając temat.
Sądzę, że to powinno załatwić tę gadkę szmatkę. Podobno o rodzinne sprawy lepiej nie wypytywać. Tak mnie uczono w domu, bym nie wyrosła na małą, ciekawską, głupią lalę. Co nie zmienia faktu, że choć mieszkałam pod tym samym dachem z siostrą, to ja zostałam porządnie wychowana. Corey wdała się w matkę, którą, gdybym mogła, wymieniłabym na dobrą, spokojną kobietę o sercu pełnym miłości i empatii.
– Pan Johnathan wspomniał o pani tragedii. Proszę przyjąć moje kondolencje i wyrazy współczucia – oznajmia chłodno mężczyzna.
Wybałuszam oczy. Widzę, że narzeczony Corey jest bardzo wylewny i chętnie dzieli się szczegółami z mojego życia.
Kiedy kierowca dostrzega w moich oczach coraz większą żądzę mordu, zaprzestaje dalszej dyskusji, pogłaśniając muzykę w luksusowym samochodzie. Nerwowo zaciskam palce na pasku czarnej torebki, chcąc, by ta męcząca podróż jak najszybciej się skończyła. Nie mam siły ani ochoty siedzieć z tym gburem choćby minutę dłużej, jednak droga do domu potrwa co najmniej godzinę. Wzdycham, wlepiając wzrok w tańczące ze sobą pioruny. Mówili mi kiedyś, że widzę w naturze więcej niż pozostali, i w takich chwilach przyznaję im rację. Dla mnie natura to nie tylko suche fakty, iż trawa to trawa, drzewo to drzewo, a krzak to krzak. To coś znacznie więcej. To roślinność, która może przeobrazić się w sztukę, jeśli tylko tego zapragniemy. Ja bowiem uwielbiam wszystko przeobrażać w sztukę, nawet własne życie.
Po podróży z jakże serdecznym panem Firefoxem na pewno zostanę doskonałą aktorką stwarzającą pozory. Czy mam na to ochotę? Absolutnie nie. Czy mam wybór? Absolutnie nie po raz drugi. Tego wymaga ode mnie rodzina, a jeśli oczekuję od nich pomocy, muszę być taka, jaką oni chcą widzieć. Udobruchaną kobietę po tragedii, starającą sobie jak najwięcej przypominać. Minęły trzy lata, lecz nadal nie potrafię skojarzyć wielu faktów, a mój umysł wyparł tak dużo wydarzeń, że nawet miłych momentów z nim nie umiem przywołać. Nie wiem, czy kiedykolwiek całkowita pamięć do mnie wróci, ale jeśli nie, może to i lepiej. Będę mniej cierpiała, wyleję mniej łez, pochłonie mnie mniej mroku i rozpaczy.
***
Godzinę później budzi mnie głośne otwieranie drzwi czarnego samochodu. Sądzę, że pan Firefox robi to specjalnie, byleby nie musieć się odzywać do tak bezczelnej dziewczyny jak ja. Jest mi to na rękę, dlatego pośpiesznie wychodzę prosto na deszcz, zabieram od kierowcy dwie walizki oraz torebkę, po czym spoglądam w stronę gigantycznej, odrestaurowanej willi w toskańskim stylu. Do wejścia prowadzi wysadzana niemalże czarnym kamieniem dróżka, która kończy się przed schodami do podwójnych drzwi. Biała elewacja budynku doskonale komponuje się z ciemnymi elementami w postaci bram, zadaszenia czy okiennic. Ten trzypiętrowy gmach powstał wyłącznie dzięki majątkowi ojca, znanego kompozytora, pianisty oraz reżysera teatralnego. Był jedynym człowiekiem znającym się na sztuce, na miłości, na prawdziwych uczuciach. Nie wiem, co widział w mojej matce, tak zimnej, odległej, niechętnej do wyjawiania emocji, skorej do łapania w swe szpony bogatych, przystojnych i naiwnych mężczyzn. Może i nawet tata dał się złapać na jej sztuczki, zakochał się, a ona go doszczętnie wykorzystała. Nie mnie to oceniać. Czas jedynie udawać, uzyskać pomoc, po czym jak najszybciej odejść i nigdy więcej się nie pokazywać. Ich łaskę miałabym gdzieś, jednak nie stać mnie na wynajęcie ani zakup mieszkania. Nie mam pracy ani większych znajomości, ponieważ Melanie, moja przyjaciółka, pracuje jako redaktor naczelna lokalnego pisemka. Nie zarabia kokosów, chociaż i tak zaoferowała, że pomoże.
– Clarisso! Chodź, dziecko, bo przemokniesz i się pochorujesz! – woła ze schodów starsza kobieta, która, zaraz po ojcu, była moją największą podporą.
Pani Eleonora z południowych Włoch przybyła tu zaraz po moich narodzinach, do pracy jako gosposia, niania i kucharka na pełny etat. Choć matka strasznie ją wykorzystywała, Eleonora stała się kimś w rodzaju drugiej, lepszej, mamy, może nawet babci, zważywszy na jej wiek.
Posyłam kobiecie blady uśmiech niesięgający oczu, gdyż zmęczona podróżą i wydarzeniami po niej, nie mam ochoty nawet na grzeczną rozmowę.
Smętna pogoda pogorszyła mój stan tysiąc razy bardziej, a stanie pod rodzinnym domem jedynie wbiło gwóźdź do trumny.
– Aleś schudła. Jadłaś coś pożywnego na tej Florydzie? – pyta łagodnym głosem.
Głośno wypuszczam powietrze z ust. Odszkodowanie po wypadku prawie wykorzystałam na codzienne życie w drogim mieście bez pracy, więc nie odżywiałam się w najlepszy możliwy sposób. Dopiero teraz, po sprzedaży mieszkania, mam więcej środków finansowych, które ulokowałam w banku. Te pieniądze jeszcze będą potrzebne na czarną godzinę jako moje małe zabezpieczenie.
Powolnym krokiem, nie zważając na lejące się z nieba łzy, idę przed siebie, taszcząc dwie, gigantyczne walizki. Eleonora wychodzi mi na pomoc, zabiera jedną z nich, podczas gdy w progu domu staje wysoki blondyn o błękitnych oczach. Marszczę brwi, nie rozpoznając w nim nikogo znajomego. Ani to kuzyn, ani brat, ani nawet wujek. Być może przyjaciel rodziny albo kolejny sponsor mamy. Nie zdziwiłabym się, gdyby teraz za męża wzięła sobie o wiele młodszy model. Tate Rollos jest znana z różnych miłosnych podbojów i nikt jej niczego nie zarzuca. Ludzie przywykli do rozwiązłości tej kobiety.
– Witaj w domu, Clarisso – odzywa się niskim głosem mężczyzna w granatowej koszuli i czarnych, dopasowanych spodniach.
Zerka na moją walizkę, po czym wznosi oczy do nieba. Mam ochotę zrobić to samo, widząc jego żałosną reakcję.
– Daj, pomogę ci – deklaruje.
– Nie trzeba. Do tej pory świetnie sobie radziłam – oznajmiam chłodno, mocniej zaciskając palce na rączce czarnego bagażu.
Niech nie myśli, że wyświadcza mi jakąś przysługę. Nawet nie mam bladego pojęcia, kim ten człowiek jest i skąd mnie zna. Byłoby miło, gdyby sam z siebie się przedstawił, ale skoro nie zamierza, czas na mój krok.
– Mogę spytać o pańskie imię?
– Och, nie kojarzysz mnie? – pyta wyraźnie zaskoczony.
Posyłam mu najbardziej głupkowaty uśmiech numer dwa. Palant. Dobrze wie, że nie pamiętam wielu rzeczy sprzed lat. Amnezja to nie choroba jak grypa, która zniknie po tygodniu czy dwóch. To fatalny wróg, który strasznie uprzykrza życie, na każdym kroku zabierając ze wspomnień ludzi miłe – ale również te złe – wydarzenia, pozytywne skojarzenia, daty, symbolikę – ogółem niemalże wszystko. Dopiero po roku terapii, prób przypominania sobie odzyskałam, jakby to ładnie ująć, część pamięci. W tamtym czasie moją podporą i kołem ratunkowym zawsze była Melanie. Dziewczyna stale dążąca do spełnienia wyznaczonych sobie zadań. Jej celem okazała się pomoc po moim urazie głowy, po tragedii, która mnie spotkała. Od zawsze ją kochałam, ale w trakcie okresu po nim pokochałam jeszcze bardziej.
– Johnathan Dallas, narzeczony Corey – wyjaśnia mężczyzna.
Szczerze mówiąc, wygląda na zaskoczonego obecnym stanem rzeczy, jednak wciąż myślę, że to wymuszone, bym mogła go usprawiedliwić. W głębi siebie posyłam go do diabła wraz z tym ciekawskim pachołkiem z samochodu.
– Kiedy się poznaliśmy?
– Tuż przed… – Milknie, wymownie na mnie patrząc.
Żółć podchodzi mi do gardła na samą myśl. Wiem, o co mu chodzi, lecz wolałabym, aby powiedział to na głos. Milcząc, udając i unikając tego słowa, wprawia mnie w większą rozpacz. Nie można bać się wymówić „tragedia”.
– Przyjechaliśmy do was na Florydę. Wtedy byliśmy z Corey tylko parą. Obiecałaś zjawić się na świętach.
– Zjawiłam się?
– Nie dotarliście – odpowiada cicho Johnathan, zerkając na coś za mną.
Również się obracam, a gdy widzę tam Corey, na mojej twarzy pojawia się delikatny uśmiech. Muszę pamiętać o zachowaniu pozorów. Dopóki siostra nie przeciąga struny, odpuszczę jej wiele grzechów, jednakże moja granica wytrzymałości nie jest zbyt gruba. To cienka, naprawdę cieniutka linia, której nie wolno przekraczać. To jak podwójna ciągła, z wyraźnie wymalowanym „STOP” na samym środku, na drodze. Corey, zanim cokolwiek mówi, lustruje mnie od stóp do głów, przymykając pomalowane na złocisto-brązowo powieki. Chyba niezbyt trafiłam w jej gusta, jeśli chodzi o elegancki strój. Właściwie mam na sobie tylko stare, znoszone jeansy oraz białą, zwykłą koszulkę z dekoltem w serek. Nie stroję się od ponad trzech lat, więc nie reaguję na jej zawiedzione spojrzenie. Od zawsze twierdziła, że lepiej wyglądam w sukienkach i szpilkach, aniżeli w spodniach i trampkach. Uważa, iż taki strój jest zbyt młodzieńczy jak na mój wiek. Och, faktycznie, bo mając dwadzieścia pięć lat, przechodzę na emeryturę i wkładam długie sukmany do ziemi, noszę berety i malutkie torebki, którymi biję młodzież po głowach.
– Jak dobrze, że dotarłaś przed burzą. Chyba przemokłaś. Skarbie, weź od niej tę walizkę, pewnie waży tonę! – woła piskliwym głosem Corey, rzucając się w moje ramiona.
Ze zdziwieniem upuszczam drugi bagaż, który ląduje na podłodze z głośnym hukiem. Tak, chyba w tej kwestii siostra może mieć rację. Nie mam bladego pojęcia, jak upchałam wszystkie te rzeczy do dwóch walizek, ale suma, jaką zapłaciłam na lotnisku, nauczy mnie inaczej załatwiać takie sprawy. Reszta bagażów przyjedzie samochodem towarowym za tydzień.
– Schudłaś. Ćwiczyłaś coś? Bo nie widzę już nadmiaru tłuszczyku, który ostatnio nam prezentowałaś.
Za tę uwagę Corey należy się porządny kopniak w piszczel, ale zamiast tego posyłam jej najszczerszy uśmiech, na jaki mnie stać. Dystans. Dystans i jeszcze raz dystans. Tego mnie nauczył świetny nauczyciel, więc tak też powinnam robić. Stosować się do jego wyjątkowych nauk. Na szybko liczę do dziesięciu, by nie przyfasolić jej w tę cwaniacką gębę.
Dzięki kilku lekcjom samoobrony potrafię nieźle zamknąć komuś buzię, by więcej nic nie mówił.
– Dieta.
– Chyba cud. – Prycha zadowolona z głupiego docinania. – Nie potrafisz gotować, więc całe szczęście, że do nas wróciłaś. Eleonora zrobi ci, co tylko będziesz chciała. Pamiętasz jeszcze jej potrawy, prawda?
– Ależ oczywiście, trudno byłoby zapomnieć. Może zaprowadzisz mnie do matki? Myślałam, że już od progu będzie witać ulubioną córkę – mówię ironicznie.
Jednakże reakcja Corey jest dokładnie taka, jakiej się spodziewałam. Dziecięcy chichot, wzniesienie oczu do nieba i wzruszenie ramionami.
Nie jesteśmy typowym kochającym się rodzeństwem. Nigdy pewnie nie będziemy. Różni nas dosłownie wszystko. Nawet mogę podać w wątpliwość, czy Corey to rzeczywiście moja biologiczna siostra. Mama od zawsze lubiła szaleństwo, także w małżeństwie. Nie uznawała wierności aż po grób. Była i zapewne nadal jest straszną kobietą. Niestałą w uczuciach, bez skruchy w sercu, bez dobrych wartości w umyśle. Gdyby nie tata i Eleonora, wyrosłabym na kogoś takiego jak ona albo Corey.
Młodsza, gorsza wersja mnie nie była córeczką tatusia, gardziła nim tak jak matka, jednak w moich oczach tata stanowił autorytet godny naśladowania. Ojciec był wyjątkowym i dobrym człowiekiem, pełnym empatii, zrozumienia i altruizmu. Chociaż sam osiągnął szczyt, nigdy nie spoczął na laurach. Zarażał pasją, energią do życia, optymizmem, chęcią niesienia pomocy młodszym i niedoświadczonym. Wznosił na samą górę ciężkie kamienie razem z początkującymi kompozytorami, razem z uczniami, którzy pragnęli być jak on. Być zapamiętanym w świecie, gdzie wszystko przelatuje jak piasek przez palce.
Corey wskazuje gestem pokój na samym końcu długiego, oszklonego hallu, dlatego niechętnie ruszam cichym i niepewnym krokiem w stronę dawnego gabinetu taty. Do pomieszczenia wchodzę niczym agent FBI, nie zwracając na siebie uwagi kobiety stojącej przy oknie ciągnącym się od drewnianej podłogi aż po wysoki sufit. Niska postać Tate Rollos uśmiecha się szeroko, przekładając telefon z jednej ręki do drugiej.
– Oczywiście, że się nabrali. Ludzie z natury są niezwykle naiwni – oznajmia mama, prychając z pogardą. – Kto się może połapać, Erick? Clarissa się nie dowie, bo skąd? – przerywa na moment, głęboko wzdychając. Nadal stoi obrócona tyłem do mnie, co robi się coraz bardziej interesujące.
Liczę, że zaraz jej arcyważna tajemnica, którą właśnie komuś powierza, stanie się czymś jawnym. Z przestrachu nie wykonuję żadnych gwałtownych ruchów, aby pozostać niezauważalną.
– Z Internetu informacje znikną za dwadzieścia cztery godziny – kontynuuje – poza tym moje dziecko nie korzysta z tego typu rzeczy. Następnym razem wymyśl coś bardziej kreatywnego, bo zbiórka na leczenie jej urazu jest żałosną bujdą, która rozeszła się jak świeże bułeczki. Nie wciągaj mnie w taki biznes.
Szeroko otwieram oczy, zbyt zdumiona i przytłoczona nagą prawdą, jaką właśnie usłyszałam. Zbiórka… Przez chwilę, przez naprawdę krótki moment zastanawiam się nad podejściem do tej kobiety i wyszarpanie jej za włosy, ale w ostateczności decyduję się na odliczenie od dziesięciu, by odzyskać równowagę. Tylko spokój jest ratunkiem. Tylko spokój.
– Dopilnuj tego, inaczej stracę dobrą reputację.
Kiedy pomysłowa Tate Rollos odwraca się w stronę drzwi, upuszcza na podłogę drogocenny, cienki telefon. Nie mogę powstrzymać uśmiechu krążącego na mojej twarzy, gdy widzę, jak mała karma już teraz dopada mamę. Nadal trudno mi w to uwierzyć, ale jestem pewna, że się nie przesłyszałam. Mój uraz sprzed trzech lat został brutalnie wykorzystany, a ludzie byli kompletnie oślepieni żałosną historią matki, którą ta zapewne pięknie podkoloryzowała. Zrobiła z ogromnej tragedii źródło finansowe, by dalej spłacać długi, dlatego nie mogę tego tak zostawić. Jak ona może nazywać się moją mamą? Czy którakolwiek kochająca rodzina zrobiłaby coś tak okrutnego komuś bliskiemu?
– Skarbie…
– Przestań. Lepiej powiedz, ile udało ci się zebrać. Jaka to suma? Mam liczyć w setkach, tysiącach, a może milionach? No, mamo, zaszczyć mnie tą liczbą.
– Clarisso, nie odzywaj się w ten sposób.
– W ten? Nie wierzę, że masz czelność mnie upominać, pomimo że to ty wyszłaś na kłamliwą i materialistyczną kobietę łaknącą zysku z tragedii dziecka. To z pewnością dla mojego dobra, prawda? – pytam, gromiąc ją wściekłym spojrzeniem.
Od jakiegoś czasu rzadko się denerwuję, jednak wystarczy jedna wizyta w domu rodzinnym, bym mogła wściec się z nawiązką.
– Jesteś nie do poznania, Clarisso. Obudziłaś w sobie wewnętrzną nastolatkę?
– Nie. Obudziłam w sobie wściekłą córkę pieniężnego pasożyta, mamo. Ciebie również miło widzieć, to na pewno będzie cudownie spędzony czas w gronie najbliższych – oświadczam chłodno, wychodząc z dawnego gabinetu taty, który miesiąc po jego śmierci przekształcił się w salkę relaksacyjną matki.
Po drodze do jednego z dwóch salonów zauważam, że ze ścian korytarzy zniknęły wszystkie stare fotografie zdobiące dom przed laty. Zastąpione abstrakcyjnymi i wymyślnymi obrazami, nijak mającymi się do wystroju, zostały ukryte w pracowni ojca gdzieś na górze. Jakby ślad po dawnych czasach powinien być zamknięty na cztery spusty i nigdy więcej nie pokazywany; jakby miał zostać tylko w głowie, we wspomnieniach. Przewracam oczami, potykając się o dużą walizkę, którą miał wziąć Johnathan. Z hukiem upadam na twardą posadzkę, amortyzując zderzenie twarzy z kafelkami za pomocą własnej siły. Głośno wzdycham, opierając się o ścianę i przypatrując się mojemu niewielkiemu dobytkowi życia, który udało się zabrać z Florydy. Życie tutaj, w Atlancie, w tym domu, wydaje się zupełnie inne od tego, które pisałam w wyobrażeniach, w bardziej kolorowych scenariuszach. Czas wcale nie stanął w miejscu, tak jak u mnie, lecz płynie za pomocą kłamstw, kolejnych intryg, złośliwości, nienawiści, materializmu i egoizmu. Mieszkając wśród ludzi tak bezwzględnych, fałszywych i obojętnych, nie można odczuwać więcej niż oni, nie można poznawać prawdziwych i pięknych emocji; nie można kochać, miłować, być szczęśliwym ot tak. Dla mojej rodziny liczą się zupełnie inne wartości, a przebywanie z nimi pod jednym dachem jest istną torturą dla czułej duszy. Chociaż gdzieś głęboko odczuwam silną nienawiść i myśl, że gdyby zniknęli, nie zrobiłoby to na mnie wrażenia, ja w porównaniu z nimi nie potrafię przestać kochać, przestać się martwić, przestać mówić o nich „rodzina”.
Głośno wzdycham, przymykając powieki. Dam sobie dwa tygodnie. Jeśli do tego czasu nikt nie pomoże mi w znalezieniu mieszkania czy pracy, ucieknę choćby do przytułku dla bezdomnych, byleby dalej od pieniężnych pasożytów i materialistycznych świń.
Dwa tygodnie.
Dlaczego mam wrażenie, iż będą wiecznością?