Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Szukając siebie - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
8 października 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Szukając siebie - ebook

Główny bohater, z pochodzenia Kanadyjczyk, jest od dawna w posiadaniu pewnego sygnetu, rodzinnej pamiątki odziedziczonej po babci. Nigdy nie zagłębiał się w historię owego pierścienia, aż do pewnego dnia. Odkrycie całej prawdy jednak nie może przyjść tak łatwo. Mężczyzna musi przeżyć wiele przygód, aby poznać całą historię i ostatecznie odnaleźć siebie. Jednak nie będzie zmuszony dochodzić to tego sam. Pomagać mu będą wierni przyjaciele. A kto wie, co poza prawdą o sobie uda mu się znaleźć?

Kategoria: Opowiadania
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8351-754-4
Rozmiar pliku: 1,5 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Rozdział 1

NIEJASNE WSPOMNIENIA

Siedziałem w salonie. Czytałem pierwszą lepszą książkę z mojej biblioteczki. Po chwili mój wzrok jednak utkwił w drugim rogu pokoju.

Na półce leżał błyszczący pierścień. Sygnet rodzinny.

Był to pierścień niewielki aczkolwiek, jak na swój rozmiar, dość okazały.

Wykonany najprawdopodobniej ze szczerego złota. Bardzo misternie wygrawerowany. Sygnetówka wykonana z rubinu zawierała grawer pięciolistnej róży.

Grawer przedstawiał szeroko rozwinięte płatki róży, bardzo silnie nachodzące na siebie.

Wydawało mi się, że gdzieś już kiedyś widziałem dokładnie taką samą różę. Nie przypominałem sobie jednak, gdzie.

Nagle usłyszałem dźwięk dzwoniącego telefonu. Podniosłem się więc z fotela i zacząłem się kierować do kuchni, gdzie zostawiłem urządzenie. Spojrzałem na wyświetlacz. Okazało się, że dzwoniła moja przyjaciółka, Iris.

Niemal zawsze, kiedy do mnie dzwoniła to oznaczało to, że wpadła na jakiś pomysł. Postanowiłem więc odebrać i dowiedzieć się, co wymyśliła tym razem. Tak też zrobiłem

— Cześć, Iris. Podejrzewam, że skoro dzwonisz do mnie o tej porze to musi to znaczyć, że masz mi coś bardzo ważnego do powiedzenia… więc po prostu bez zbędnego przedłużania, słucham co masz mi do powiedzenia, moja droga przyjaciółko.

To powiedziawszy czekałem na odpowiedź. Nadeszła ona szybciej, niż się spodziewałem, bo już po chwili moja przyjaciółka odezwała się radośnie i bardzo ekspresyjnie

— Słuchaj, przyjacielu, no jasne, że mam do ciebie sprawę i to nie uwierzysz, jaką sprawę. Posłuchaj...niedługo wybieramy się do miejsca, które bardzo lubisz.‒ powiedziała Iris oczywiście cała podekscytowana

— Doprawdy? A gdzie planujecie się wybrać? Albo raczej powinienem powiedzieć „gdzie my planujemy się wybrać”, bo rozumiem, że zabieracie mnie ze sobą? — ciągnąłem temat z czystej ciekawości, co chodzi moim przyjaciołom po głowie.

— Do Polski a dokładniej do miejscowości Września. Co prawda nikt z nas nie wie, gdzie to dokładnie jest....ale myślę, że znajdziemy…

Ja tymczasem myślałem, gdzie może znajdować się ta miejscowość...ale nic konkretnego nie przychodziło mi do głowy. Widocznie jeszcze tam nie koncertowałem...Chociaż miałem naprawdę wielki sentyment do Polski i bywałem tam doysć często z koncertami.

Życie artysty było autentycznie czymś, co kochałem całym swoim sercem. Zapytałem więc tylko

— No i świetnie, kiedy wylatujemy?

— Kiedy tylko zechcesz. Najlepiej jak najszybciej. A już w ogóle najlepiej to w tempie natychmiastowym… — powiedziała Iris. Spojrzałem na zegar, właśnie wybijał godzinę 17:00. Powiedziałem więc do przyjaciółki

— Spotkajmy się wszyscy na lotnisku za jakieś piętnaście, maksymalnie dwadzieścia minut.

— Tak jest, szefie! — powiedziała krótko, co wywołało śmiech naszej dwójki.

„_No, to teraz już wiesz, jaki masz plan na najbliższe parę godzin._” powiedziałem sam do siebie w myślach, po czym poszedłem do szafy aby znaleźć moją kurtkę.

Nagle usłyszałem kroki. Odwróciłem się w stronę schodów prowadzących na piętro. Okazało się, że to moja córka zeszła do salonu.

Była ubrana w bluzkę na ramiączkach w kolorze pudrowo różowym i we fiołkową jeansową spódniczkę. Do tego były jeszcze szare trampki.

— Coś się stało, tato? z kim rozmawiałeś? — zapytała mnie patrząc, jak ubieram się w kurtkę

— Ciocia Iris dzwoniła. Lecimy do Polski...nie wiem jeszcze, po co.

— Czy mogę też lecieć z wami? — zapytała moja córka. Nie chciałem zostawiać jej samej w domu, więc przytaknąłem.

Skierowaliśmy się więc na lotnisko. Nie było to daleko, więc szybko znaleźliśmy się na miejscu.

Po chwili zobaczyłem niską, rudowłosą kobietę ubraną w bluzkę w kolorze żółtym ze ściągaczami przy dekolcie, rękawach i dole w nieco ciemniejszym odcieniu. Dodatkowo miała na sobie spodnie w kolorze miedzianym z podwiniętymi nogawkami, które od drugiej strony miały kolor marchewkowy. Ten sam kolor miały kieszenie, na każdej z nich był jeden złoty guzik. Wizerunku kobiety dopełniały bordowe balerinki. Tak, to właśnie Iris. Rozmawiała z resztą naszych przyjaciół. Po chwili jednak zauważyła, że i my się pojawiliśmy. Zawołała więc do nas

— Pascal! Bethany! Jak dobrze, że w końcu jesteście. Czyli jednak nie żartowaliście z tym dwudziestoma minutami.

— Iris, ty nasz kochany rudzielcu, też się cieszę, że cię widzę.‒ powiedziałem wywołując ogólny śmiech otoczenia oraz lekkie oburzenie swojej przyjaciółki. Niby nie lubiła, kiedy nazywałem ją „Kochanym rudzielcem”. Jednak za każdym razem, kiedy tak się z nią droczyłem, na jej piegowatej twarzy pojawiał się nieśmiały uśmieszek. Ale poza Iris stała tam też pozostała szóstka moich przyjaciół.

Wysoka, szczupła blondynka z włosami długimi do bioder i zielonymi oczami. Ubrana w bluzkę na ramiączkach w kolorze miętowym. Do tego doszły ogrodniczki w dwóch odcieniach niebieskiego z szarymi guzikami i białe trampki. Uśmiechnięta jak zwykle...to właśnie cała Shannon. Co prawda nie była aż taką gadułą jak Iris, jednak też miała swój charakterek...Następnie mój wzrok spoczął na reszcie moich przyjaciół.

Sky, mimo, że dwa lata starszy ode mnie, nie wyglądał jednak jak na swój wiek. Jego rude, nieco dłuższe acz zawsze schludnie ułożone, włosy nie przykryły się jeszcze siwizną w najmniejszym nawet stopniu. Jego zielone oczy jak zwykle były zapatrzone gdzieś daleko… uroki bycia swoistym introwertykiem…

Następnie moje oczy powędrowały w stronę Damiena. Blondyn z oczami w kolorze niebieskim, jednak dużo ciemniejszymi niż moje, wpakowywał właśnie ostatnie bagaże do samolotu.

Gregory, z niemalże pokerową twarzą, sprawdzał coś w telefonie. Jego piwne oczy cały czas śledziły jakiś tekst.

Marcus próbował zlokalizować na mapie cel naszej wyprawy. Jego ciemne oczy bardzo wyraźnie studiowały ową mapę obcego dla niego przecież kraju. Po chwili potrząsnął głową na znak zrezygnowania jakby niemo pytając „_gdzie to jest_?”. Przed moimi oczami po chwili przeleciała kolejna osóbka.

Burza kasztanoworudawych loków opadała jej aż za łopatki. Była ubrana w bluzkę w kolorze ciemnej czekolady z nieco jaśniejszymi frędzelkami przy dekolcie, rękawach i w talii. Do tego doszły spodnie w kolorze khaki i czarne botki. Ta rudowłosa piękność nazywała się Esmeralda, znałem ją od dziesięciu lat. Po chwili takiego biegania dziewczyna… po prostu na mnie wpadła. Jak można było się domyślać w efekcie oboje upadliśmy na ziemię; Wywołało to śmiech całego towarzystwa. W końcu nastał czas naszego wylotu. Wszyscy po przejściu odprawy udaliśmy się na pokład samolotu, zajęliśmy swoje miejsca i po niecałych 5 minutach wyruszyliśmy na spotkanie z nową przygodą.

Po chwili jednak uświadomiliśmy sobie, że...nikt z nas dalej nie wie, gdzie w zasadzie jest Września. Mieliśmy jednak nadzieję, że jakoś to się ułoży. W pewnym momencie w mojej kieszeni coś zabrzęczało.

— Co to był za dźwięk? — zapytała Iris. Wszyscy wzruszyliśmy ramionami ale ja postanowiłem sięgnąć do kieszeni kurtki aby zobaczyć, co to było.

Okazało się, że w kieszeni mojej kurtki, poza wieloma innymi rzeczami, leżał mój sygnet.

— Ale...co on tu robi? Och...musiał wpaść do mojej kieszeni, kiedy nie widziałem… — powiedziałem sam do siebie. Wydawało mi się jednak, że ten sygnet może mieć coś wspólnego z naszą nową przygodą, która może nas czekać właśnie w Polsce. W końcu wylądowaliśmy na lotnisku w Poznaniu.

Dalej jednak nie wiedzieliśmy, gdzie jest Września, czyli właściwy cel naszej podróży. Postanowiliśmy kogoś zapytać. Ale na lotnisku chyba nie było nikogo, kto mógłby znać odpowiedź na nasze pytanie. Postanowiliśmy więc wyjść na zewnątrz i rozejrzeć się trochę.

Nagle ja spostrzegłem, że nieopodal przy sklepowej witrynie stoi jakaś dziewczyna.

Była ubrana w różowy golf, zielone spodnie i trampki w odcieniu pudrowego różu. Na szyi miała zawieszony naszyjnik w kształcie kwiatka z niebieskimi płatkami. Postanowiłem ją zapytać o drogę, podszedłem więc i zacząłem swą wypowiedź w języku polskim, który znałem dość płynnie ale na codzień raczej się nim nie posługiwałem

— Witam, Panienko. Panienka pozwoli, że się przedstawię, Jestem Pascal. w każdym razie chciałem zapytać...Czy Panienka wie, jak dostaniemy się do miejscowości Września?

— Witam szanownego pana. Pan i pana towarzysze macie ogromne szczęście, ponieważ tak się składa, że jestem z Wrześni i akurat za chwilę miałam wracać do domu. Jeżeli Państwo chcecie to mogę was zabrać ze sobą. Powiedzcie mi tylko proszę, jeżeli oczywiście nie jest to tajemnicą, w jakim celu wybieracie się akurat w moje rodzinne strony? — zapytała zielonooka dziewczyna. Jej długie do pasa brązowe włosy, układające się w lekkie fale były lekko rozwiewane przez wiatr, kiedy kierowała się w stronę moich przyjaciół. Uśmiechnąłem się do niej nieco zakłopotany

— Cóż...to jest bardzo długa historia… Po prostu mam tam do załatwienia pewną, wydaję mi się, że bardzo ważną sprawę a przyjaciele zdecydowali się mi w tym pomóc.

Ona jednak po chwili spojrzała się na mnie w nieco dziwny sposób

— Och...przepraszam. Pytam, dlaczego zmierzacie w moje strony, proponuję wam pomoc… Wy mi się przedstawiliście. Jednak ja się nie przedstawiłam. Wybaczcie mi proszę tę gafę. Jestem Matylda.

— Enchanté. Znaczy… Miło Cię poznać.‒ uśmiechnąłem się do dziewczyny, co ona odwzajemniła.

Z racji, że nie chcieliśmy od razu wpraszać się Panience do drogi to postanowiłem po gentlemeńsku zaproponować naszej nowej, dość niespodziewanej znajomej z czystej, ludzkiej grzeczności i kurtuazji

— Ja wiem, że teoretycznie jestem dla Panienki całkowicie obcym facetem, dopiero co poznanym...Ale, jeżeli oczywiście Panienka się nie śpieszy, to mam nadzieję, że Panienka pozwoli zaprosić się na kawę ze mną i moimi przyjaciółmi abyśmy trochę porozmawiali i się poznali… Oczywiście to ja jestem Gentlemanem i nie pozwolę, by piękne panie płaciły za siebie więc to ja wszystkim stawiam kawę.

— Właściwie, nie spieszy mi się. Dobra, chodźmy na kawę. Ogólnie znam świetną kawiarnię w pobliżu.‒ odpowiedziała nasza nowa znajoma. Poszliśmy więc tam, gdzie ona nas zaprowadziła.

Rzeczywiście było to bardzo przytulne miejsce. Zamówiliśmy więc kawę i rozsiedliśmy się przy stoliku.

— Szczerze mówiąc, wydaję mi się, że Panienka zna skądś mnie i moich przyjaciół. Niech panienka pozwoli, że zapytam z czystej ludzkiej ciekawości...skąd w zasadzie Panienka o nas wie? I… od jak dawna? — zapytałem bardzo zaciekawiony. Ona uśmiechnęła się radośnie

— Co tu dużo mówić. To jest bardzo długa i, moim zdaniem, nudna historia. Powiedzcie mi lepiej, co dokładnie sprowadza do mojego miasta waszą grupę?. Bo nie spodziewałabym się, że takie osobistości zechcą odwiedzić taką małą, acz uroczą, mieścinkę jak Września.

Ja zastanawiałem się, jak zacząć tę historię, bo...sam dokładnie nie wiedziałem, co dokładnie nas tu sprowadza. Przypomniałem sobie o zawartości mojej kieszeni. Po chwili wyjąłem z niej sygnet, pokazując go dziewczynie.

— Ten sygnet jest moją własnością. Podarowała mi go moja babcia. Powiedziała ona tylko, iż jest to bardzo ważna pamiątka rodzinna i że kiedyś mi się przyda. Nie wiem tylko, skąd ona go miała. Za to w sygnetówce widnieje taki właśnie herb. Wydaję mi się, że to właśnie on jest kluczem do rozwiązania naszej zagadki… a przynajmniej jej części…

— Czy mogę zobaczyć ten sygnet z bliska? wydaję mi się, że znam odpowiedź na pytanie, co do tego co widnieje w tym właśnie herbie na sygnetówce.‒ zagadnęła dziewczyna nieśmiało. Spojrzałem na nią i podałem jej sygnet

— Och. Tak tak, oczywiście. Proszę bardzo, niech panienka śmiało ogląda.

Zielonooka wzięła więc ode mnie sygnet i zaczęła bardzo intensywnie mu się przypatrywać. W końcu po około godzinie intensywnego wpatrywania się w pierścień powiedziała

— Mój pociąg powrotny do Wrześni podjeżdża za jakieś 15 minut. Chodźmy już może na dworzec. Kiedy będziemy już na miejscu zaprowadzę was do mojego mieszkania lub jakiegoś hotelu gdzie, będziecie mogli się zatrzymać na czas rozwiązywania tej zagadki.

Poszliśmy więc na dworzec, zakupiliśmy bilety na pociąg i czekaliśmy. Ja w międzyczasie zagadnąłem naszą nową znajomą

— Czy Września jest daleko stąd? ile mniej więcej zajmuję dojazd pociągiem?

— Nie, nie, niedaleko. Pociągiem to jest może niecała godzinka drogi.‒ odparła radośnie. Nagle Esmeralda, czyli przyjaciółka, która jeszcze kilka godzin wcześniej wskutek radosnego biegania wpadła wprost na mnie na Montrealskim lotnisku, włączyła się do naszej rozmowy

— A może w międzyczasie jak będziemy wyjaśniać zagadkę sygnetu to Panienka pokaże nam trochę to miasto? Chyba możemy pozwiedzać, prawda?

Wszyscy się zgodziliśmy. W końcu nadjechał pociąg. Wyciągając rękę w kierunku pań w naszym towarzystwie powiedziałem

— Piękne damy pozwolą, że Gentlemani zajmą się ich bagażami. Przecież nie możecie same targać do i z pociągu tak ciężkich walizek.

Panie podały nam swoje bagaże. Po około 20 minutach w końcu wszyscy zapakowaliśmy się do pociągu i wyruszyliśmy w dalszą drogę do naszego celu podróży.

Po drodze postanowiliśmy jeszcze chwilę porozmawiać o różnych rzeczach.

— Matyldo. A opowiedz nam proszę, jak to się dokładnie stało, że poznałaś twórczość każdego z nas? I kiedy dokładnie to się wydarzyło? — zagadnąłem znowu ja, bo moi przyjaciele o dziwo nie byli zbyt skorzy do rozmowy. Matylda odpowiedziała niemalże natychmiast

— Oczywiście, że opowiem. Mam jednak jedną prośbę…

— Ależ oczywiście, Jakąż to prośbę masz do nas? — zapytałem patrząc na nią z zaciekawieniem. Ona tylko uśmiechnęła się, podała mi rękę i rzekła

— Proszę, nie mówcie do mnie per Matylda. Mówcie na mnie Tila, starczy w zupełności. Wszyscy moi przyjaciele właśnie tak mnie nazywają.

Wszyscy się na to zgodziliśmy. Tymczasem Tila rzekła do nas

— No. Jesteśmy już w połowie drogi do Wrześni. Za chwilę będziemy na miejscu.

No i rzeczywiście, już około kwadrans później wysiadaliśmy z pociągu na dworcu we Wrześni.

Tila zaproponowała nam, że zaprowadzi nas albo do swojego mieszkania albo do jakiegoś pobliskiego hotelu. Nie chcieliśmy się narzucać, więc wybraliśmy drugą opcję. Dziewczyna zaprowadziła nas więc do najbliższego hotelu. Usiedliśmy w holu hotelowym i zaczęliśmy rozmawiać

— Posłuchajcie, odnośnie tego sygnetu...co wy na to, abym pomogła wam rozwiązać tę zagadkę? Bo jak już wcześniej wspominałam, chyba wiem, od czego powinniśmy zacząć nasze poszukiwania. — zagadnęła do nas nastolatka. Po chwili wszyscy jednomyślnie spojrzeli na mnie, bo ten sygnet był przecież moją własnością. Ja tylko przytaknąłem po czym zapytałem naszą „przewodniczkę”

— No to słuchamy. W końcu ty najlepiej znasz miasto. Od czego więc, twoim zdaniem, powinniśmy zacząć?

Ona, uśmiechając się, szybko odpowiedziała na moje pytanie.
— Pierwszą i najważniejszą poszlaką będzie dla nas herb samego miasta. Chodźcie, pokażę wam. Znajdziecie go w tym mieście praktycznie wszędzie, ale według mnie najlepszy będzie podręcznik do Historii. W tym celu zapraszam do pobliskiej szkoły, a raczej do szkolnej biblioteki.Rozdział 2

ŚLADAMI PRZESZŁOŚCI

Tila pokierowała nas więc do najbliższej szkoły. Powiedziała ona do nas cicho, tonem pełnym nadziei i oczywiście po Polsku, a o dziwo i tak większość z nas zrozumiała przekaz.

— Do biblioteki prowadzą te schody. Trzeba po prostu wejść na samą górę budynku. Bibliotekarki mnie znają, bo w sumie niedawno skończyłam tę szkołę. Na pewno mają tu chociaż jedną sztukę podręcznika do Historii, który moglibyśmy pożyczyć chociażby na 5 minut…

Poszliśmy więc tam, gdzie młoda dziewczyna nas pokierowała. Wspinaczka była trochę długa i mozolna, bo mieliśmy do przejścia aż dwa piętra. W końcu jednak znaleźliśmy się w dość dużym, dobrze oświetlonym pomieszczeniu.

Wszędzie wokół nas stały regały. W pomieszczeniu były również dwa komputery. Zaraz obok znajdowało się kolejne pomieszczenie, do którego można było przejść bezpośrednio z głównej części biblioteki.

Drugie pomieszczenie było troszeczkę mniejsze, również dość dobrze oświetlone. Znajdowały się tam krzesła, fotele, pufy i stoliki. Innymi słowy wszystko, co było potrzebne w takim pomieszczeniu do tego, aby młodzi ludzie mogli tu spędzać swój czas w przyjemny i pożyteczny sposób.

Byłem ciekaw, czy rzeczywiście znajdziemy tutaj coś, co pomoże nam rozwiązać chociaż część naszej zagadki. A jeśli tak to na ile nam się coś wyjaśni. Byłem jednak dobrej myśli.

Ja cały czas rozglądałem się po pomieszczeniu a w tym samym czasie Matylda zaczęła rozmawiać z jedną z bibliotekarek. Moi przyjaciele również zaczęli rozglądać się po pomieszczeniu. W końcu Matylda odezwała się do nas, a raczej wykrzyczała

— Chodźcie tu, Mam ten podręcznik!

Podeszliśmy więc tam, gdzie nas zawołała. Kiedy już wszyscy się zebraliśmy to ona otworzyła ten podręcznik na określonej stronie. Naszym oczom rzeczywiście ukazał się identyczny herb jak ten z mojego sygnetu.

— No, cudownie...To coś już mamy. Ale dalej absolutnie nie wiem, co ten herb w zasadzie ma wspólnego z moją babcią i moją rodziną? — zapytałem zdezorientowany i jednocześnie zaciekawiony

— Tego jeszcze nie wiem… A jak się nazywała twoja szanowna babcia, jeżeli można spytać? — dziewczyna odpowiedziała mi pytaniem na pytanie

— Oriana. Ale w czym nam to niby pomoże? — odrzekłem, spokojnie czekając na odpowiedź. Odpowiedź na moje pytanie nadeszła szybko, bo już po chwili Matylda popatrzyła na mnie, na mój sygnet i podręcznik od historii. W końcu po dłuższej chwili rzekła tylko

— Wydaję mi się a nawet, nie boję się użyć tych słów, jestem niemalże pewna, że szanowna Babcia Oriana mogła pochodzić z Polski...być może nawet właśnie z naszej małej mieścinki, skoro to właśnie herb Wrześni widnieje na twoim sygnecie...Ale jedno mnie zastanawia.

— Tak? A co takiego cię zastanawia, Tila? — zapytałem zielonooką dziewczynę. Ona po chwili odpowiedziała mi

— Nie wiem, czy wiecie. Jeżeli nie, to opowiem wam. Herb naszego miasta wywodzi się z herbu Porajczyk, należącego do jednej z wielu starych rodzin szlacheckich w Polsce. Książęta z tego rodu byli pierwszymi właścicielami naszego miasta… Zastanawia mnie więc, co twoja babcia miała wspólnego z tym rodem szlacheckim…

Nie powiem, zdziwiło mnie to bardzo. Pytałem dalej

— Myślisz, że moja babcia mogła się wywodzić z tego rodu?

Patrzyłem na młodą dziewczynę, która zastanawiała się nad czymś intensywnie. Po chwili powiedziała do mnie

— Z którejś z jego gałęzi, być może, teraz tylko pozostaje pytanie: z której? Ród ten miał wiele gałęzi i powiązań z innymi rodami mieszczańskimi, szlacheckimi a nawet książęcymi i królewskimi

Na tę informację zrobiłem wielkie oczy ze zdziwienia… Moja babcia zmarła, kiedy miałem około 10 lat. A teraz miałbym się o niej dowiedzieć takich rzeczy? Nie...to na pewno zaszła jakaś pomyłka. Odezwałem się więc

— Przepraszam, Matyldo...ale śmiem twierdzić, że się mylisz.

— Tak? a dlaczegóż to śmiesz tak twierdzić? — zapytała mnie nasza nowa znajoma. Ja zatem pospieszyłem z odpowiedzią

— Moja babcia...nie zachowywała się jakoś bardzo wyniośle i elegancko, a właśnie to kojarzy mi się z kimś ze starego, szlachetnego i poważanego rodu. Poza tym moja babcia chyba nigdy nawet nie była w Polsce, a przynajmniej nigdy o tym nie mówiła jeżeli mnie pamięć nie myli…

Matylda popatrzyła na mnie tylko zaciekawionym wzrokiem, jakby coś analizując. Po chwili zapytała

— A czy kiedykolwiek opowiadała ci coś o swojej przeszłości?

— Nie… A przynajmniej na ten moment nie przypominam sobie żadnych takich opowieści. Ale dość często nuciła jedną melodię, którą bardzo dobrze pamiętam do tej pory mimo tego, że byłem jeszcze bardzo młody, kiedy ją usłyszałem po raz pierwszy...nie pamiętam, ile miałem wtedy lat, chyba trzy lub cztery.‒ odpowiedziałem. Czekałem chwilę na jakąkolwiek reakcję dziewczyny. Po chwili zapytała mnie

— Czy mógłbyś chociaż spróbować zanucić mi tę melodię? może pomogłabym ci się dowiedzieć, co to dokładnie była za pieśń?

Na prośbę Matyldy zanuciłem tę melodię tak, jak ją zapamiętałem. Ona przysłuchiwała się temu, aby w końcu rzec do nas

— Jestem na sto procent pewna, że ta melodia to melodia pieśni pod tytułem Warszawianka, we francuskim oryginale La Varsovienne. Polska Pieśń patriotyczna pochodząca z okresu I wojny światowej. — to rzekłszy dopytała mnie jeszcze chyba coraz to bardziej zaintrygowana — A powiedz mi jeszcze, jak wyglądała twoja babcia? masz może jakąś jej podobiznę, portrecik, zdjęcie, coś?

— Co to za pytanie. Oczywiście, że mam. Chodź, wróćmy do hotelu, wszystko, czego potrzebujemy jest w mojej walizce.‒ odpowiedziałem. Pożegnaliśmy się więc z bibliotekarkami po czym poszliśmy z powrotem do hotelu. Nie była to długa droga bo, jak się okazało, droga ze szkoły do hotelu trwała tylko trzy minuty, był on praktycznie naprzeciwko. Zaszliśmy więc do pokoju, w którym się zameldowaliśmy. Ja zacząłem gorączkowo szukać. Zajęło mi to dłuższą chwilkę, ale w końcu się udało.Rozdział 3

MEDALION PRAWDĘ CI POWIE

Tym, czego szukałem był niewielki, szczerozłoty wisiorek. Miał on okrągłą, dość dużą zawieszkę, którą można było spokojnie otworzyć. Kiedy to uczyniłem to naszym oczom ukazał się portret kobiety.

Na portrecie była ukazana piękna brunetka, jej włosy sięgały do ramion zaś jej stalowo szare oczy były nad wyraz przenikliwe. Nawet z portretu dało się wyczuć jej powagę, mimo tego, że dziewczyna na portrecie miała nie więcej niż trzynaście lat.

— Jejku… jaka piękna suknia. Iście królewska.‒ powiedziała Esmeralda

— Tak tak… a ja mam wrażenie, że gdzieś już kiedyś ją widziałam...Nie pamiętam tylko, gdzie. Wiesz co, Pascal? Wydaję mi się, że ułożenie tej układanki odnośnie twojej babci zajmie trochę więcej czasu niż myślałam. — powiedziała Tila lekko zamyślona.

— To jaki jest nasz następny cel podróży? — zapytała Shannon. Matylda pomyślała chwile po czym bez słowa zaczęła się gdzieś kierować. Nie bardzo mieliśmy wybór, więc zaczęliśmy iść za nią aby zobaczyć, gdzie nas zaprowadzi.

Po chwili doszliśmy...gdzieś. Nie znałem tego miejsca, ale wydawało mi się, że tu będzie jedna z wielu podpowiedzi kierująca nas coraz bliżej rozwiązania naszej zagadki. Po chwili Matylda odezwała się poważnie

— Myślę, że teraz moglibyśmy spróbować skierować się w trzy miejsca. Albo do ogólnej biblioteki miejskiej, albo do kościoła, bo tam powinny być dane wszystkich mieszkańców tego miasta od któregoś okresu aż do teraz...Albo do głównego archiwum w ratuszu. Tam na pewno znajdziemy kolejne wskazówki… A później się zobaczy gdzie nas to zaprowadzi.

— W porządku. Prowadź więc.‒ powiedzieliśmy w zasadzie jednogłośnie. Miejscem, do którego skierowaliśmy się w dalszej kolejności była biblioteka miejska.

Był to najprawdopodobniej bardzo stary budynek. Weszliśmy więc po schodach. Bibliotekarki najprawdopodobniej znały Matyldę, bo o nic nie pytały kiedy weszliśmy.

Tila zaprowadziła nas do odpowiedniego działu biblioteki, Zaczęliśmy więc szukać. Po godzinie znaleźliśmy jakieś opasłe tomiszcze książki historycznej. Matylda wyjęła je z półki. Na okładce tomiszcza widniał herb miasta i nazwisko Porajczyk.

— To jest to.‒ szepnęła do siebie Matylda uśmiechając się nieznacznie.

Położyła księgę na stoliku za sobą. Wszyscy tam usiedliśmy i zaczęliśmy uważnie studiować księgę. Po chwili Esmeralda wykrzyknęła do nas uważnie patrząc na jedno zdanie w księdze.

— Kochani przyjaciele. Patrzcie tutaj, chyba coś znalazłam!

Spojrzeliśmy więc tam, gdzie rudowłosa kobieta wskazała. I rzeczywiście coś tam widniało… Data. 1892.

— Tak, tak …1892 to rok urodzenia mojej babci… — powiedziałem widząc tę datę.

Jednak Imię osoby urodzonej w tymże roku było zamazane, więc nie wiedzieliśmy na pewno czy to babcię Orianę chodzi. Po chwili jednak zauważyliśmy coś jeszcze. Zaraz obok daty 1892 było inne imię i inna data. 1890 rok i imię Jacques.

—Cóż...czyli chyba jesteśmy w punkcie wyjścia, bo to nic nam nie wyjaśnia.‒ powiedziałem krótko. Szukaliśmy więc dalej.

Wyciągaliśmy z półek kolejne książki. Jednak w dalszym ciągu absolutnie nic nam to nie dawało. Zacząłem się bardzo martwić o to, że nic nie uda nam się znaleźć i zagadka mojego sygnetu pozostanie zagadką nierozwiązaną na jeszcze wiele, wiele, wiele lat.

Jednakże po kolejnej godzinie moja córka Bethany powiedziała do nas radośniejszym tonem.

— Podejdźcie tu szybko! Chyba ja również mam kolejny trop.

Tak też i zrobiliśmy. Bethany również znalazła jakąś starą księgę, o historii Katedry Notre Dame. Były tam imiona, Jacques i Oriana oraz data 1909 roku. Pod spodem widniał obrazek obrączek.

To by oznaczało, że wtedy nastąpił ślub tych dwóch person. To by oznaczało, że moja babcia, jeżeli to o nią chodziło, miała w dniu ślubu ledwo co skończone 17 lat zaś jej narzeczony a późniejszy mąż 19. To wszystko jeszcze bardziej komplikowało nam sprawę, czego nie omieszkałem uświadomić moim przyjaciołom. Powiedziałem więc do nich

— Ja absolutnie nic z tego nie rozumiem. Nie mam pojęcia, czy chodzi o moją babcię czy o kogokolwiek innego… Jakieś daty są ale Imię jest absolutnie zamazane. Daty chyba się zgadzają, przynajmniej tak mi się wydaję...ale mimo wszystko chyba w dalszym ciągu jesteśmy w punkcie wyjścia.

Nawet nie zauważyłem a podszedł do nas jakiś starszy mężczyzna, może osiemdziesięciolatek.

Wyglądał na zdrowego jak na ten wiek. Był bardzo elegancko ubrany i uczesany. Uśmiechał się, nie chodził o lasce lecz o własnych siłach. Miał przyjazne, ciemne, czarne wręcz, oczy.

Podał mi rękę, uśmiechnął się, spojrzał na mnie, patrzył mi przez chwilę głęboko w oczy po czym powiedział

— Witaj, młody człowieku. Przepraszam, że zawracam Ci głowę, ponieważ widzę, że jesteś aktualnie bardzo zajęty i co innego absorbuje twoje myśli, dodatkowo ty mnie nie znasz...Ale muszę ci powiedzieć, że przypominasz mi kogoś...Przyjaciółkę z dawnych lat… Gdybyś chciał porozmawiać i dotrzymać towarzystwa starszemu panu to proszę, przyjdź do mnie śmiało.

To powiedziawszy podał mi tylko jakąś karteczkę po czym odszedł. Wszystko to było absolutnie dziwne.

Nie wiedziałem, kim był ten człowiek, nigdy wcześniej nie widziałem go na oczy. Przez chwilę wpatrywałem się w miejsce, w którym jeszcze chwilę temu stał starszy Pan, po czym wróciłem do poszukiwania jakichkolwiek informacji o mojej babci.

Zagłębiłem się w księgę o Historii Notre Dame. Po chwili pomyślałem o tej pięknej świątyni. Została podniszczona kilka miesięcy temu przez pożar, który strawił całą jej iglicę i sprawił, że zawaliła się część dachu… Zacząłem się zastanawiać, czy cokolwiek związanego z Katedrą da nam jakąś jeszcze poszlakę co do tego, kim była moja babcia. Po chwili coś mnie olśniło. Poprosiłem przyjaciół o to, abyśmy jeszcze na chwilę wrócili do hotelu. Tak też zrobiliśmy.

Kiedy się tam znaleźliśmy ja sięgnąłem po sygnet, który zostawiłem na szafce nocnej przy łóżku.

Zacząłem bardzo dokładnie studiować zdobienia, żłobienia i grawery na obrączce sygnetu. Po chwili zobaczyłem coś bardzo charakterystycznego. Od razu poznałem rozetę z witrażami widniejącą w fasadzie Katedry. Jednak to...To wszystko się dalej praktycznie nie łączyło. Albo ja nie rozumiałem, w jaki sposób się łączyło.

Postanowiliśmy zajść jeszcze do miejscowego kościoła. Może również i tam są jakieś ślady mojej babci. Kościół znajdował się ponad dwadzieścia minut drogi od hotelu. Weszliśmy tam. Nie wiedzieliśmy tylko czego i gdzie szukać.
Jednak już po chwili nadarzyła się okazja, by się czegoś dowiedzieć, bowiem nieopodal przechodził jakiś tutejszy duchowny. Tila poszła więc z nim porozmawiać i zapytać, czy wie coś na temat, który nas interesuje. Po niecałych piętnastu minutach nastolatka wróciła do nas z zadowoloną miną, co musiało oznaczać, że albo się czegoś dowiedziała albo przynajmniej już wiedziała, gdzie możemy się czegoś dowiedzieć.
Po chwili, kiedy znów byliśmy w jednej grupce postanowiłem zapytać Matyldę

— No i jak? dowiedziałaś się czegoś? albo przynajmniej masz pojęcie, gdzie mamy się udać, aby się czegoś więcej dowiedzieć?

— I tak i nie...Niestety w księgach kościelnych nic z okresu który widniał na kartach książki w bibliotece się nie zachowało...ale ksiądz powiedział, abyśmy zobaczyli w pałacyku na Opieszynie. Mimo, że pałacyk od dawna jest przekształcony w restaurację to może jeszcze zachowały się tam jakieś książki albo strzępki wiedzy z okresu, kiedy Porajczykowie byli właścicielami miasta.

Skierowaliśmy się więc prosto za Matyldą, która zaprowadziła nas do rzeczonego Pałacyku.
Z kościoła do pałacyku był nieco ponad kwadrans drogi. Postanowiliśmy więc umilić sobie ten krótki spacer rozmową i podziwianiem okolicy.
Z racji, że byłem ciekaw historii miejsca do którego zmierzaliśmy, i podejrzewałem, że nie tylko ja jestem tego ciekaw, to postanowiłem zagadnąć do Matyldy i poprosić ją o to, aby opowiedziała nam co nieco o tym pałacyku. Zostałem jednak wyprzedzony.

— Tila, proszę, opowiedz nam historię pałacyku do którego się teraz udajemy.‒ poprosiła Esmeralda. Tila tylko spojrzała się na rudowłosą po czym rzekła

— Och, oczywiście kochana, już wam opowiadam. Przecież wiadomo, że miałam taki zamiar. Spojrzała na nas wzrokiem, który wyrażał „_Tylko słuchajcie uważnie, bo dwa razy powtarzać się nie będę_”. Kiedy już miała pewność, iż zamieniliśmy się wszyscy w słuch, zaczęła mówić

— Nasz Zespół pałacowy usytuowany jest na terenie dawnej wsi dworskiej Opieszyn, obecnie włączonej w granice miasta. Interesuje głównie ta część historii pałacyku, która mówi o tym w, że południowej części Opieszyna istniała rezydencja ówczesnych właścicieli Wrześni i okolic — możnego rodu Porajczyków, wzmiankowana po raz pierwszy około 1400 roku, czyli dawno temu.

Była to moim zdaniem potencjalnie bardzo ważna informacja, która mogła nam się przydać na potencjalnym kolejnym etapie poszukiwań prawdy na temat mojej babci i tegoż sygnetu, który to przekazała dawno temu w moje ręce. O ile oczywiście będzie coś takiego jak kolejny etap tychże poszukiwań.

Po chwili znaleźliśmy się już przed pałacykiem.

Był to piękny, okazały budynek. Mimo, że liczył sobie już tyle wieków to nie dało się tego poznać, bo podobno był regularnie odnawiany.

Skoro pałacyk, a przynajmniej teren na którym Pałacyk się znajdował, był swego czasu rezydencją rodu Porajczyków, a moja babcia najprawdopodobniej się z niego wywodziła to jest szansa, że tu mieszkała. A to znaczy, że być może gdzieś tutaj są jeszcze jakieś pamiątki po niej z tamtego okresu.

Nie wiedziałem tylko, gdzie ich szukać, skoro pałacyk został przekształcony na restaurację. Jednak liczyłem na to, że chociaż w piwnicy cokolwiek się zachowało. Po chwili jednak uświadomiłem sobie, że będzie z tym jeden dość ważny problem. Więc odwróciłem się do moich przyjaciół i rzekłem do nich

— Wiecie co...ale jak my znajdziemy tutaj cokolwiek, skoro nie wiemy nawet czy coś się zachowało a jeżeli się zachowało to i tak nie wiemy, gdzie tego szukać?

Czekałem chwilę na odpowiedź moich przyjaciół. Po chwili Tila powiedziała

— Znam dziewczynę, która tu pracuje. Poczekajcie chwilę, a ja z nią porozmawiam. Może dowie się więcej. Może odda nam klucze do piwnicy, bo jedyne miejsce w pałacu, w którym cokolwiek o Porajczykach mogło się zachować, to piwnica… a jeśli nie da nam klucza do piwnicy albo jeśli Niczego w tej piwnicy nie znajdziemy, to może chociaż będzie wiedziała, gdzie możemy szukać wskazówek.Rozdział 4

JAKIE TAJEMNICE SKRYWA PAŁACYK?

Zrobiliśmy więc tak, jak poprosiła nas Matylda. My zostaliśmy w korytarzu przy wejściu do pałacyku a ona poszła załatwiać jakieś źródło informacji.

Ja zacząłem się rozglądać po tym korytarzu, jednak nic szczególnego nie przykuło mojej uwagi. Zastanawiało mnie tylko, kim był ten tajemniczy mężczyzna, który podszedł do mnie w bibliotece. Coś jednak mi podpowiadało, że już niedługo uzyskam odpowiedzi na wszelkie dręczące mnie pytania. Tymczasem obserwowałem poczynania moich przyjaciół, którzy w zasadzie nie wiem kiedy zaczęli rozchodzić się w każdym możliwym kierunku po całym pałacyku i pobliskim ogrodzie. Prawie wszyscy poszli w innym kierunku.

Jedyną osobą poza mną, która postanowiła nigdzie się nie ruszać była Esmeralda. Patrzyła na mnie zagadkowym wzrokiem przez co ja nie do końca wiedziałem, o co jej chodzi. Postanowiłem ją zapytać

— Esmi, wszystko z tobą w porządku? Odkąd tu przyjechaliśmy parę godzin temu to jesteś jakaś cicha. Nie ukrywam, że mnie to dziwi, bo bardzo rzadko zdarza się, że milkniesz na tak długo.

Ona na chwilę odwróciła ode mnie wzrok jakby zastanawiając się nad odpowiedzią bardziej intensywnie niż było trzeba po czym znów spojrzała na mnie tym samym wzrokiem i odezwała się do mnie już nieco przytomniejszym tonem o ile mogłem to tak nazwać

— Co? Ach, tak. Nie martw się o mnie przyjacielu, wszystko jest w jak najlepszym porządku. Zastanawiam się tylko, kim był ten człowiek, który podszedł do nas w bibliotece i czy on ma coś wspólnego z twoją babcią albo czy dałby nam jakąkolwiek inną wskazówkę co do naszej zagadki…

W zasadzie uspokoiło mnie to trochę, jednak z drugiej strony dalej nie byłem pewien, czy mojej przyjaciółce chodzi tylko o to. Postanowiłem jednak nie drążyć. Po chwili wykrzyknąłem na całe gardło

— To jest właśnie to! Przecież ja jeszcze powinienem mieć w kieszeni… — to powiedziawszy zacząłem szybko przeszukiwać swoje kieszenie. W końcu znalazłem w kieszeni marynarki to, czego szukałem więc powiedziałem — Myślę, że ta karteczka może nam się niedługo przydać.

Na karteczce były zapisane tylko dwa słowa „_Ulica bukowa_”. Podejrzewałem, że na tej ulicy znajduję się dom spokojnej starości, w którym ten poczciwy staruszek mieszka.

Dosłownie w tej samej chwili wszyscy moi przyjaciele i Matylda wrócili na korytarzyk.

Byłem bardzo ciekaw, czy zielonookiej udało się uzyskać jakieś informacje albo cokolwiek, co mogłoby nam pomóc. Moja ciekawość bardzo szybko została rozwiana, bo już po chwili dziewczyna zapytała nas z jednej strony podekscytowana a z drugiej nieco zrezygnowana

— Mam dobre i złe wieści. Od których mam zacząć?

— No przecież to jest raczej jasna rzecz, że od tych lepszych wieści, no nie? — odparł Sky nieco kąśliwie.

To był naprawdę dobry chłopak jednak czasem potrafił być bardzo ironiczny.

— Rzeczywiście zachowały się jakieś szczątkowe pamiątki z tamtego okresu… i to jest ta lepsza wiadomość.‒ powiedziała Matylda, zaś rudowłosy nieco sceptycznie zapytał ją

— A jaka jest ta gorsza wiadomość?

— No nie ukrywam...Czeka nas albo przejażdżka samochodem albo spacerek, bo wszystkie rzeczy z piwnicy zostały podarowane ośrodkowi kultury w miejscowości oddalonej od Wrześni, samochodem to jest jakiś niecały kwadrans drogi a na piechotę spacerem to jest już jakieś dwie godziny. No, to w takim razie Co wybieracie? — powiedziała do nas wszystkich Matylda, na końcu kierując do nas pytanie.

Wszyscy spojrzeli w moją stronę jakby całkowicie zdając się na mnie. Z racji, że jakoś nie bardzo przeszkadzał mi długi dystans to wybrałem dłuższą opcję czyli spacerek na piechotę przez dwie godziny.

Moim towarzyszom było chyba wszystko jedno, bo nie usłyszałem ani odgłosów sprzeciwu ani tym bardziej odgłosów jakiegoś szczególnego entuzjazmu.

Wyruszyliśmy więc w podróż na piechotę do pobliskiej miejscowości. Po drodze postanowiliśmy wdać się w miłą pogawędkę. Dokładniej rzecz biorąc to ja zapoczątkowałem tę pogawędkę.

— Tila… w zasadzie my dalej nie do końca wiemy, jak w zasadzie odkryłaś naszą twórczość...Skoro teraz mamy trochę czasu to proszę, opowiedz nam o tym w szczegółach jeśli łaska.

— No cóż… Jak wam powiem, to nie uwierzycie. Jest to historia totalnie dziwna, poplątana i szalona… — powiedziała Tila uśmiechając się nieśmiało.

My spojrzeliśmy na nią z zaciekawieniem na twarzach i czekaliśmy aż raczy zacząć swoją opowieść.

W końcu dziewczyna zaczęła mówić
— W zasadzie to było tak, że już gdzieś wcześniej słyszałam o sztuce w której graliście, ale nie znałam jej całej. Znałam może z 2 piosenki z całego przedstawienia ale tylko w wersji Polskojęzycznej. Kiedyś, po około roku przerwy, chciałam odsłuchać ich jeszcze raz jednak tak jakoś się złożyło, że zamiast wersji Polskich po wpisaniu w internet tytułów wyszły mi te piosenki ale właśnie w waszym wykonaniu...No i jakoś tak się złożyło, że to było akurat 15 sierpnia czyli równo cztery miesiące po pożarze katedry Notre Dame… Dalej nie wiem, czy miało to jakieś znaczenie…

— Naprawdę? właśnie tak się o nas dowiedziałaś?! To jest naprawdę niesamowita i fascynująca historia.‒ odrzekła Shannon.

— Ta… wiem, i pewnie najbardziej niecodzienna, którą do tej pory słyszeliście, co nie? — zapytała Tila z rozbawieniem na twarzy. Na to Iris odpowiedziała, równie wesoło

— Tak, ale to dobrze bo niecodzienność i inność są potrzebne. W zasadzie często słyszymy, że ktoś zna nas już szmat czasu, nieraz od dziecka bo gdzieś kiedyś w przeszłości widział nasze przedstawienie muzyczne w teatrze. No i to jest oczywiście miłe, ale kiedy słyszysz to po raz 50 to zaczyna być już lekko przewidywalne. A kiedy dowiadujesz się, że ktoś z młodszego pokolenia, jak ty, dowiedział się o nas przypadkiem i w zasadzie z miejsca się zafascynował wcześniej nieznanymi sobie ludźmi to to jest na prawdę niecodzienne, niezwykłe i przez to jeszcze bardziej miłe.

Wszyscy się z nią zgodziliśmy bo w zasadzie to była najprawdziwsza prawda o tym zawodzie.

— Cóż...jeżeli nic nie znajdziemy w miejscu do którego teraz się kierujemy to ja już przynajmniej wiem, jaki będzie kolejny cel naszej podróży. — Powiedziałem, niechcący przerywając pięknym paniom pogawędkę.

— Tak? A niby jaki mamy następny cel podróży? w pogawędkę wtrącił się również Damien

— Dom spokojnej starości na ulicy bukowej.‒ Odparłem.

Jednak najpierw musieliśmy dojść do tego domu kultury w pobliskiej miejscowości. A nie byliśmy nawet jeszcze w połowie drogi. Nawet nie zauważyłem kiedy, ale zostałem troszkę w tyle, za resztą grupy.

Z braku lepszych alternatyw pogrążyłem się w swoich własnych myślach. Po chwili usłyszałem głos. Okazało się, że to Esmeralda.

— Dlaczego jesteś taki zamyślony? Czy coś jest nie tak? coś cię trapi? — zapytała mnie ze zmartwioną miną przyjaciółka. Ja w zasadzie sam nie wiedziałem, jak jej odpowiedzieć na te pytania więc odpowiedziałem w najbezpieczniejszy możliwy sposób, żeby jej nie niepokoić

— Nie. Wszystko jest w jak najlepszym porządku… po prostu tak się zastanawiam… a co jeżeli to wszystko jest jedną wielką pomyłką i szukamy czegoś, co tak naprawdę nigdy nie istniało? Ale z drugiej strony myślę też, co się stanie, jeżeli to wszystko okaże się prawdą...Co, jeżeli moja babcia naprawdę pochodziła ze szlacheckiego rodu… Po prostu moją głowę zaprząta zbyt wiele pytań na które jeszcze póki co nie mam odpowiedzi.

W końcu jakoś się udało i po godzinie, która ciągnęła się w nieskończoność, byliśmy już w połowie drogi.

— Wiecie co? Nie chcę narzekać, ale nogi już odmawiają mi posłuszeństwa ze zmęczenia… odpocznijmy gdzieś chociaż przez chwilę a później wyruszymy w dalszą drogę.‒ odezwał się nagle Gregory.

W zasadzie wszyscy się z nim zgodziliśmy, więc znaleźliśmy jakieś w miarę przestronne miejsce, mnie rzucił się w oczy dość duży zielony teren przy drodze wyjazdowej z Wrześni, więc to właśnie tam postanowiliśmy na moment usiąść. Kiedy już odpoczęliśmy to wyruszyliśmy w dalszą drogę. Oczywiście znów nie obyło się bez pogawędki.

— Wiecie, co sobie teraz przypomniałam? — zagadnęła do nas Matylda.

— Nie, co takiego sobie przypomniałaś? — zapytała zaciekawiona Iris. Na to Matylda odparła trochę bardziej ożywionym tonem

— Ta sukienka, którą miała na portrecie babcia Pascala… Ja dokładnie taką samą sukienkę widziałam 3 lata temu na wystawie właśnie w miejscu, do którego teraz się kierujemy...Czyli jeżeli wszystko dobrze pójdzie to właśnie tam poznamy całą prawdę!
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: