Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • nowość

Szukając szczęścia. Wędrówka z mędrcami Wschodu i Zachodu - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
2 grudnia 2024
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
64,90

Szukając szczęścia. Wędrówka z mędrcami Wschodu i Zachodu - ebook

Niewielu spotkało szczęście. Może dlatego, że niewielu wie, czego szukać.

Czym jest szczęście? Od czego zależy – od naszych genów czy uśmiechu losu? Od czynników zewnętrznych czy od naszych starań? Czy to stan, który może trwać, czy tylko ulotne chwile? Jak znaleźć szczęście i jak je utrzymać?

Na te pytania próbuje odpowiedzieć Frédéric Lenoir – francuski pisarz, filozof i religioznawca, który potrafi mówić prosto i pięknie o sensie i celu życia.
Zaprasza nas w podróż w towarzystwie mędrców Wschodu i Zachodu. To inspirująca wędrówka: tu filozofia splata się z codziennością i najnowszymi odkryciami neurobiologii. Zgłębiamy różne aspekty szczęścia. Dowiadujemy się, co oznaczało dla różnych filozofów i co może oznaczać dla nas. Nie będziemy trzymać się utartych szlaków: przestrzegać porządku chronologicznego pojawiania się myślicieli czy narodzin koncepcji.

Spotkamy Sokratesa, Jezusa i Kanta. Przejdziemy się po ogrodzie przyjemności z Epikurem. Usłyszymy mądry śmiech Montaigne’a i mistrza taoizmu Zhuangzi. Uspokoi nas uśmiech Buddy. Zasmakujemy radości Spinozy.

To wyjątkowa książka: oferuje nam przystępne historyczne filozoficzne spojrzenie, a jednoczenie zaproszenie do łagodnego i radosnego wejrzenia w siebie, byśmy na końcu tej drogi mogli wybrać nasz własny przewodnik po szczęściu. By nauczyć się lepiej żyć. I byśmy nigdy nie pomyśleli jak francuski poeta Jacques Prévert: „Rozpoznałem szczęście po dudnieniu jego oddalających się kroków”.

FRÉDÉRIC LENOIR to autor ponad 40 książek, w tym 3 encyklopedycznych, powieści, sztuk teatralnych, scenariuszy, a nawet komiksów. Jego eseje, biografie i opowieści filozoficzne są we Francji wydarzeniami i bestsellerami! Sprzedawane w kilkusettysięcznych nakładach, są tłumaczone i szeroko komentowane w ponad 20 krajach. W samej Francji „Szukając szczęścia” sprzedano w 250 000 egzemplarzy.

Kategoria: Poradniki
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 9788324171927
Rozmiar pliku: 1,7 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PROLOG

Bezustannie należy zabiegać o to, co nam może przysporzyć szczęścia; bo kto posiadł szczęście, ma wszystko, co w ogóle mieć można. A kogo szczęście ominęło, ten robi wszystko, by je zdobyć¹.

EPIKUR

Już od wielu lat mam zamiar napisać książkę o szczęściu i od wielu lat nieustannie odkładam ten projekt. Mimo że dążenie do szczęścia jest prawdopodobnie czymś najsprawiedliwiej rozdzielonym na świecie, nie jest łatwo o nim pisać. Jak wielu innych, irytuje mnie masowe nadużywanie tego słowa, zwłaszcza w reklamach, podobnie jak zalew książek oferujących rzekomo gotowe „recepty” na szczęście. Ciągłe wysłuchiwanie powtarzanych na prawo i lewo bezmyślnych wypowiedzi na ten temat sprawia, że zagadnienie szczęścia traci wartość i staje się nużące w odbiorze. Ale pomimo tej banalizacji i pozornej prostoty, pytania o szczęście nadal są fascynujące i łączą się z trudnym do rozwikłania splotem czynników.

Jedną z przyczyn takiego stanu rzeczy jest sama natura szczęścia: w pewnym sensie jest ono równie nieuchwytne jak woda czy wiatr. Już myślimy, że zdołaliśmy je znaleźć, a ono wymyka nam się z rąk. Kiedy próbujemy je zatrzymać, ucieka. Czasem ulatnia się tam, gdzie mamy nadzieję je spotkać, i pojawia się w najmniej oczekiwanym momencie. Zdarza się też, że dostrzegamy je dopiero wówczas, gdy dotyka nas zły los: „Rozpoznałem szczęście po dudnieniu jego oddalających się kroków”, pisał ładnie Jacques Prévert. A przecież – sam się o tym przekonałem – pogoń za szczęściem nie jest wcale dążeniem bezsensownym. Naprawdę można być szczęśliwszym, gdy się rozmyśla nad własnym życiem, doskonali się, uczy dokonywać najrozsądniejszych wyborów, a nawet zmienia swój sposób myślenia, swoje przekonania czy to, jak postrzegamy siebie i świat. Wielki paradoks szczęścia polega na tym, że jest nieokiełznane, ale też da się oswajać. Zależy w równym stopniu od losu, od szczęśliwego trafu, co od racjonalnego i rozmyślnego działania. Niemal dwa i pół tysiąca lat temu grecki filozof Arystoteles zwracał już uwagę na tę dwoistość: „Stąd rodzi się też pytanie, czy szczęście można uzyskać poprzez naukę, czy przez przyzwyczajenie lub inny jakiś rodzaj ćwiczenia, czy też dzięki jakiemuś zrządzeniu boskiemu lub dzięki przypadkowi”².

Inną komplikacją jest nadzwyczaj względny charakter szczęścia, które różni się w zależności od kultury, od człowieka, a także od fazy życia każdego z nas. Często przybiera postać tego, czego nam akurat brak: dla chorego szczęściem może być zdrowie, dla bezrobotnego praca, dla żyjących samotnie małżeństwo… a dla niektórych małżonków powrót do stanu wolnego! Do takich różnic dochodzi jeszcze wymiar subiektywny: artysta odnajduje szczęście w uprawianiu swojej sztuki, intelektualista w sprawnym posługiwaniu się pojęciami, ktoś sentymentalny w romantycznym związku. Zygmunt Freud, ojciec psychoanalizy, doskonale naświetlił ten aspekt. Podkreślił, że w szczęściu decydująca okazuje się „psychiczna konstrukcja indywiduum”: „Człowiek w znacznej mierze erotyczny na pierwszy plan wysunie swoje związki uczuciowe z innymi osobami, podczas gdy raczej samowystarczalne indywiduum narcystyczne będzie poszukiwało najistotniejszych form zaspokojenia w swoich wewnętrznych procesach psychicznych, człowiek czynu zaś nie odstąpi od świata zewnętrznego, w którym może wystawić na próbę swoje siły”³. To tylko jeden z powodów, dla których nie ma uniwersalnego „przepisu” na szczęście.

Czy jednak oznacza to, że filozoficzna refleksja nad szczęściem jest z gruntu pozbawiona sensu? Nie zgadzam się z takim poglądem. Relatywna, subiektywna i nieuchwytna natura szczęścia jest co prawda interesująca i zasługuje na podkreślenie, ale nie wyczerpuje zagadnienia. Istnieją jeszcze prawa rządzące ludzkim życiem i funkcjonowaniem, które silnie na szczęście oddziałują, a można je zgłębiać zarówno poprzez klasyczną refleksję filozoficzną, jak i metodami naukowymi z zakresu psychologii, socjologii, biologii czy nauk kognitywnych. A jeśli filozof XXI-wieczny może w tej kwestii cokolwiek dodać do koncepcji największych myślicieli z przeszłości, to prawdopodobnie właśnie dlatego, że wzbogaca własną refleksję o zdobycze współczesnej nauki. Również dlatego, że łączy ze sobą rozmaite elementy wiedzy, nawet tej najdawniejszej, bo mamy dziś przecież to szczęście, że doskonale znamy zapatrywania mędrców wszystkich ważniejszych kultur świata. Pitagoras, Budda i Konfucjusz pewnie mogliby prowadzić ze sobą dysputy, bo prawdopodobnie żyli w tych samych czasach, lecz przez geograficzne i językowe bariery takie spotkanie było niemożliwe. Dzisiaj natomiast możemy doprowadzić do tego spotkania, zestawić ze sobą te spośród tekstów ich autorstwa, które zachowały się dla potomności. Nie rezygnujmy z tej okazji.

Starożytni wierzyli w zależną od losu i w ostatecznym rozrachunku całkowicie niesprawiedliwą naturę szczęścia. Stąd różne etymologie tego słowa niemal zawsze odnoszą się do pojęć trafu i przychylnego losu. Greckie _eudaimonia_ może oznaczać „mieć dobry _daimon”._ Dziś powiedzielibyśmy: mieć anioła stróża czy urodzić się pod szczęśliwą gwiazdą. W języku francuskim _bonheur_ („szczęście”) wywodzi się z łacińskiego _bonum augurium,_ co znaczy „pomyślność” lub „szczęśliwą fortunę”. W angielskim _happiness_ pochodzi od islandzkiego rdzenia _happ,_ co oznacza „traf”. I ten „traf” jest w istocie decydującym elementem szczęśliwości, choćby dlatego, że – jak przekonamy się później – szczęście zależy w dużej mierze od naszej wrażliwości, od naszego biologicznego dziedzictwa, od rodzinnego i społecznego środowiska, w którym wyrastamy, od otoczenia, w którym działamy, od spotkań, które wytyczają nasze życie.

Jeśli tak właśnie jest, jeśli z natury bądź zrządzeniem losu jesteśmy lub nie jesteśmy usposobieni do odczuwania szczęścia, to czy w takim razie refleksja na temat szczęścia może nam pomóc ten stan osiągać? Ja wierzę, że tak. Doświadczenie potwierdzone licznymi badaniami naukowymi wskazuje, że i my ponosimy częściową odpowiedzialność za to, czy jesteśmy szczęśliwi (czy też nieszczęśliwi). Szczęście zarazem wymyka się nam i jest od nas zależne. _Jesteśmy uwarunkowani,_ lecz nie _zdeterminowani_ do tego_,_ by być mniej czy bardziej szczęśliwi. Możemy, o ile robimy właściwy użytek z rozumu i woli, zwiększyć naszą gotowość odczuwania szczęścia (choć powodzenia w tym zadaniu nie da się zagwarantować). Wielu filozofów miało podobne przekonanie. Dlatego tworzyli dzieła o „etyce”, w których zajmowali się tym, co może prowadzić nas ku lepszemu, możliwie najszczęśliwszemu życiu. Czyż nie to jest bowiem głównym ideałem filozofii? Jak przypomina Epikur, ateński mędrzec żyjący krótko po Arystotelesie, „filozofia to taki rodzaj działalności, który poprzez rozmowy i dociekania zapewnia nam szczęśliwe życie”⁴. Dążenie do „dobrego”, inaczej mówiąc „szczęśliwego”, życia jest właśnie tym, co nazywamy mądrością. Dlatego z etymologicznego punktu widzenia „filozofia” oznacza „umiłowanie mądrości”. Filozofia uczy nas lepiej rozumować, a przez to starać się lepiej żyć. Ale akurat w tej dziedzinie nie sprowadza się ona tylko do refleksji. Ma też praktyczną stronę i podobnie jak u starożytnych może przejawiać się w ćwiczeniach psychoduchowych. Uniwersytet kształci specjalistów, podczas gdy starożytna filozofia stawiała sobie za cel kształtowanie ludzi. Jak ukazał to w swoich pracach Pierre Hadot, „prawdziwa filozofia jest więc w czasach starożytnych ćwiczeniem duchowym”⁵. Większość dzieł greckich i rzymskich filozofów „czerpie ze źródła szkoły filozoficznej, w najbardziej konkretnym znaczeniu tego słowa, zgodnie z którym mistrz kształtuje uczniów i stara się prowadzić ich do przemiany i samorealizacji”⁶.

I w tym właśnie szerokim znaczeniu pragnę ci zaproponować czytelniku podróż filozoficzną. Nie będziemy trzymać się utartych szlaków. Nie będziemy przestrzegać porządku chronologicznego pojawiania się autorów czy narodzin koncepcji, bo to byłoby dość banalne i nudne. Chciałbym, żeby to było jak najbardziej wibrujące życiem wędrowanie, podczas którego napotkamy pytania i konkretne przykłady, zetkniemy się też z analizą psychologiczną, a nawet z najnowszymi odkryciami nauki. To będzie podróż, w której przy kolejnych pytaniach i przykładach reguł życia czy też ćwiczeń duchowych będą ci towarzyszyli giganci myśli z przeszłości – od Buddy po Schopenhauera, przez Arystotelesa, Zhuangzi, Epikura, Epikteta, Montaigne’a czy Spinozę. Ci, którzy przyczynili się do odwiecznego zgłębiania idei i praktyki szczęśliwego życia.

Zanim wyruszę w tę filozoficzną podróż, chciałbym jeszcze przez kilka chwil zastanowić się nad kwestią szczęścia i sposobem, w jaki postrzegamy ją dzisiaj. Nietrudno stwierdzić fakt zdumiewający – na pierwszy rzut oka. Istnieje zdecydowana rozbieżność między wielką popularnością zagadnienia – wyraźnie widoczną w mediach – a zupełnym brakiem zainteresowania, nawet pogardą, z jaką się ono spotyka ze strony przeważającej części intelektualistów i naukowców. Robert Misrahi, jeden z najlepszych egzegetów Spinozy i autor pięknej pracy na temat szczęścia, zastanawia się nad tym zjawiskiem tak: „Mamy dziś do czynienia z dziwacznym paradoksem. We Francji i na całym świecie każdy aspiruje do namacalnego szczęścia, które może przybierać tysiące form, a tymczasem filozofia oddaje się formalnym studiom nad językiem i poznaniem, i tylko czasami, dążąc do ściślejszego związku z rzeczywistością, z lubością opisuje to, co nazywa tragizmem”⁷. Gdzie tkwią przyczyny tej obojętności czy nieufności wobec zagadnienia szczęścia? I na odwrót: jak wytłumaczyć, dlaczego cieszy się takimi względami szerokiego ogółu?

Nawiązując do filozofii starożytnej – i pomijając chrześcijaństwo, dla którego prawdziwe źródło szczęśliwości bije wyłącznie w życiu wiecznym – Montaigne i Spinoza stali się prekursorami nowożytnych filozoficznych dociekań o szczęściu. W XVIII wieku, epoce oświecenia, mnożą się traktaty na ten temat. Saint-Just głosił: „Szczęście jest ideą nową w Europie”⁸. „Ubieganie się o szczęście” wpisano do amerykańskiej Deklaracji Niepodległości (1776) jako niezbywalne prawo człowieka. Pragnienie szczęścia demokratyzuje się, czemu towarzyszy zbiorowy pęd ku rozwojowi społeczeństw. Ale z nastaniem XIX wieku i narastającym głodem postępu społecznego rodzi się krytyka indywidualnej pogoni za szczęściem. Najpierw w romantyzmie. Nieszczęście zdaje się wówczas bardziej autentyczne, bardziej ludzkie, poruszające, a zarazem twórcze. Kultywuje się _spleen_, główne źródło ówczesnej inspiracji, oraz estetykę tragedii i cierpienia – uważa się, że są twórcze i zasługują na uznanie. Pragnienie szczęścia, postrzegane jako burżuazyjny przejaw tęsknoty za komfortem i spokojem, staje się odtąd przedmiotem pogardy i drwin. Flaubert definiuje je w pełnych ironii słowach: „Aby osiągnąć , trzeba spełnić trzy warunki: być imbecylem, egoistą i cieszyć się dobrym zdrowiem. Jeśli jednak nie spełnicie pierwszego warunku, wszystko jest stracone”⁹. Później dojdzie do tego krytyka bardziej radykalna w wymowie: koniec końców dążenie do szczęścia i tak nie na wiele się zdaje. Dzieje się tak, ponieważ – jak się sądzi – szczęśliwość zależy wyłącznie od wrażliwości jednostki (Schopenhauer) lub uwarunkowań społeczno-ekonomicznych (Marks), albo też dlatego, że szczęście jest uważane za stan ulotny, „zjawisko epizodyczne”¹⁰ (Freud), oderwane od jakiejkolwiek refleksji nad własną egzystencją. Dwudziestowieczne kataklizmy zmieniły europejskich intelektualistów w jeszcze większych pesymistów. Centralnym tematem ich prac stało się zagadnienie lęku (Heidegger, Sartre), a ubieganie się o szczęście trafiło między przestarzałe utopie.

Jednak gdy wielkie ideologie dowiodły, że są bezsilne w ulepszaniu świata, a za sprawą własnego upadku podkopały wiarę w postęp – mit założycielski nowożytności – kwestia indywidualnego szczęścia znów pojawiła się z całą mocą. Najpierw w Stanach Zjednoczonych, w łonie kontrkultury lat 60. Wtedy właśnie mnożą się eksperymenty polegające na syntezie wschodniej duchowości z nowoczesną psychologią, związane z tym, co zostanie później nazwane „rozwojem osobistym”. Ten rozwój ma na celu uszczęśliwić jednostkę poprzez zwiększenie jej potencjału twórczego. Rzeczy cenne – jak „psychologia pozytywna” – mieszają się tu z pozbawionym wartości miszmaszem New Ageu o szczęściu za trzy grosze. Dwadzieścia lat później, tym razem w Europie, a zwłaszcza we Francji, odradza się zainteresowanie filozofią rozumianą jako mądrość. Niektórzy filozofowie ośmielają się na nowo stawiać pytania o szczęście i snuć refleksje na ten temat. Pierre Hadot, Marcel Conche, Robert Misrahi, André Comte-Sponville, Michel Onfray i Luc Ferry wyraźnie przyczynili się do ponownego wzrostu zainteresowania takim podejściem. „Jeśli filozofia nas nie uszczęśliwia, lub choćby nie czyni mniej nieszczęśliwymi, to po co nam filozofia?”¹¹, woła André Comte-Sponville. Z tych samych powodów wschodnie mądrości – a szczególnie buddyzm, w którym kwestia szczęścia pozostaje zagadnieniem głównym – rozpalają coraz bardziej ciekawość ludzi Zachodu. Zbieżność tych trzech nurtów – rozwoju osobistego, filozoficznej mądrości i zainteresowania duchowością azjatycką – stanie się podłożem nowych indywidualnych poszukiwań szczęścia i samorealizacji na Zachodzie, który przeżywa kryzys utraty sensu i zbiorowych doświadczeń.

Pomimo to większość intelektualnej elity pozostaje sceptyczna. Zarówno z powodu postaw, o których wspomniałem (pesymizm i estetyka tragizmu), a których nie podzielam, jak i tych, z którymi się zgadzam. W tym drugim przypadku chodzi o trudności ze zrozumieniem pojęcia, które nieustannie się nam wymyka, o rozdrażnienie wywołane komercjalizacją szczęścia, o banalizację i zafałszowanie problematyki pod wpływem dzieł nacechowanych rzadkim ubóstwem intelektualnym. W dobrym tonie jest wyśmiewać dążenia do szczęścia, a jednocześnie podkreślać potrzebę niepowodzenia czy wręcz cierpienia (zwłaszcza w życiu uczuciowym), by tym intensywniej smakować chwile szczęścia, które życie nam przynosi, choć ich nie szukamy. Pascal Bruckner, eseista i autor inspirującej krytyki współczesnej pogoni za szczęściem, jednym zdaniem podsumował taką postawę: „Nazbyt kocham życie, aby pragnąć wyłącznie szczęścia”¹².

Myślę, że jest jeszcze inny powód niechęci czy nieufności niektórych intelektualistów i naukowców wobec problematyki szczęścia – powód, do którego niezbyt ochoczo się przyznajemy. Chodzi o to, że trudno zajmować się tą tematyką, nie odsłaniając się przy tym osobiście. Możemy bez końca rozprawiać o języku, o hermeneutyce, o teorii poznania, epistemologii lub organizacji systemów politycznych, ale nie są to kwestie, które nas wewnętrznie czy personalnie angażują. Ze szczęściem jest inaczej. Kwestia szczęścia, jak się przekonamy, dotyka naszych uczuć, pragnień, przekonań i sensu, jaki nadajemy naszemu życiu. Nie da się poprowadzić zajęć czy wygłosić wykładu na ten temat, żeby jakiś słuchacz nie zapytał: „No, a pan? Gdzie pan widzi sens? Jakimi zasadami etycznymi pan się kieruje w życiu? Czy jest pan szczęśliwy? Dlaczego?” Dla wielu z nas to pytania niewygodne.

Nie mam oporów, by przyznać, że kwestia szczęścia interesuje mnie osobiście. Bez wahania przytoczę zaczerpnięte z własnego doświadczenia przykłady psychoduchowych praktyk. Jednak, skoro wspominałem już o nich w _Małym traktacie o życiu wewnętrznym,_ będę w miarę możliwości unikał nazbyt oczywistych nawiązań do prywatnych wątków, by trzymać się głównego nurtu mojego rozumowania. Wydaje się oczywiste, że jest to rozumowanie utkane zarówno z moich lektur, jak też z moich życiowych doświadczeń i że odzwierciedla w równej mierze wpływy intelektualne, jakim podlegałem, co wnioski, do których dochodziłem samodzielnie przez ostatnie trzydzieści pięć lat, czyli odkąd nurtują mnie te pytania.1. KOCHAĆ SWOJE ŻYCIE

Nie ma takiej ludzkiej istoty, choćby najskromniejszej i najuboższej, której by co dzień nie proponowano szczęścia: aby go dostąpić, wystarczy mieć tylko siebie¹³.

JEAN GIONO

O wiele łatwiej powiedzieć każdemu z nas: „Co sprawia, że jestem szczęśliwy”, niż udzielić odpowiedzi na kłopotliwe pytanie: „Czym jest szczęście?” Mogę powiedzieć, że jestem szczęśliwy, gdy obcuję z tymi, których kocham, gdy słucham Bacha lub Mozarta, gdy moja praca posuwa się do przodu, gdy głaszczę kota, siedząc przed porządnie rozpalonym kominkiem, kiedy pomagam komuś w smutku i nieszczęściu, gdy delektuję się z przyjaciółmi półmiskiem owoców morza w małym porcie, patrząc na morze, kiedy kocham się lub medytuję w ciszy, gdy piję rano pierwszą filiżankę herbaty, patrzę na twarz uśmiechniętego dziecka, wędruję górskim szlakiem lub spaceruję po lesie… Te doświadczenia, oraz wiele innych, sprawiają, że jestem szczęśliwy. Ale czy szczęście sprowadza się do prostego mnożenia takich chwil? I dlaczego te czy inne przeżycia dają mi szczęście, choć niekoniecznie przecież muszą uszczęśliwiać każdego z nas? Znam takich, którzy stronią od przyrody i zwierząt, nie znoszą Bacha i skorupiaków, nie tolerują herbaty i przeciągającej się ciszy. Czy szczęście to coś subiektywnego? Czy urzeczywistnia się wyłącznie poprzez zaspokajanie naszych naturalnych skłonności? I dlaczego w niektórych momentach te czy inne doświadczenia dają mi szczęście, a w innych nie, gdy mój umysł jest pochłonięty, moje ciało chore, a moje serce niespokojne? Czy źródło szczęścia bije w naszych relacjach z innymi ludźmi i w naszym stosunku do świata zewnętrznego, czy może raczej w nas samych, w stanie wewnętrznego spokoju, którego nic nie zdołałby zmącić?

Oczywiście można dobrze żyć, ba, można być w miarę szczęśliwym bez zaprzątania sobie głowy sprawą odczuwania szczęścia ani tym, co je wywołuje czy wzmaga. Tak się na przykład dzieje, gdy ktoś żyje w świecie o ustalonej strukturze, gdzie pytania o indywidualne zadowolenie są czymś mniej istotnym, gdzie można czerpać szczęście z tysiąca codziennych doznań, godzić się z rolą i miejscem zajmowanym w społeczności, do której jesteśmy przypisani, i bez mrugnięcia okiem akceptować swój udział w cierpieniu. Miliardy ludzi żyły i nadal żyją w ten sposób w swoich tradycyjnych środowiskach. Wystarczy odbyć kilka podróży, aby się o tym przekonać. Zupełnie inaczej to wygląda w naszych nowoczesnych społeczeństwach, w których szczęście nie jest związane z tym, co jest nam „dane bezpośrednio” w życiu codziennym i społecznym. Dążymy do niego drogą praktykowania naszej wolności. Zależy bardziej od nas samych i od zaspokajania naszych licznych pragnień. Taka jest cena naszego głodu niezależności.

Owszem, we współczesnym świecie można żyć jako tako szczęśliwie, nie zadając sobie zbyt wielu pytań. Można skupić się na tym, co nam sprawia przyjemność, i w miarę możliwości unikać wszystkiego, co trudne i bolesne. Jednak życie pokazuje, że są rzeczy w danej chwili bardzo przyjemne, które ostatecznie przynoszą negatywne skutki, na przykład gdy człowiek wypije o jeden kieliszek za dużo, ulegnie pociągowi seksualnemu do niewłaściwej osoby, sięgnie po narkotyki. I na odwrót, bywa, że przykre doświadczenia umożliwiają nam rozwój, okazują się w dłuższej perspektywie korzystne. Weźmy choćby długotrwały wysiłek podczas studiów lub wytężoną pracę artystyczną, poddanie się operacji lub zażycie gorzkiego lekarstwa, albo zakończenie toksycznego związku. Jak widać, pogoń za tym, co przyjemne, i odrzucenie tego, co nieprzyjemne, nie zawsze służą za wiarygodne drogowskazy dla kogoś, kto stara się być szczęśliwy.

Życie uczy nas również, że mamy w sobie rozmaite hamulce, które utrudniają nam realizację najgłębszych ambicji. To różne lęki, rozterki, duma, pragnienia, popędy, ignorancja. Na podobnej zasadzie nie jesteśmy w stanie kontrolować pewnych wydarzeń, które mogą nas unieszczęśliwić: toksycznych uwarunkowań emocjonalnych czy kontaktów międzyludzkich, utraty bliskiej osoby, wypadku o negatywnych skutkach dla zdrowia, zawodowej porażki… Choć chcemy być szczęśliwi – niezależnie od tego, co kryje się dla nas za tym określeniem – dostrzegamy, że szczęście jest czymś subtelnym, skomplikowanym, ulotnym, czymś, co wydaje się mocno zależne od przypadku.

Oto dlaczego wspólnota naukowców niemal nigdy nie posługuje się tym słowem. Nieważne czy chodzi o psychologów, socjologów czy badaczy mózgu, niemal wszyscy oni wolą mówić o „subiektywnym poczuciu zadowolenia”, które usiłują oceniać u badanych lub respondentów za pomocą wskaźnika „satysfakcji” z życia. Tego rodzaju stan „subiektywnego zadowolenia” bywa chwilowy: to stan, w którym dana osoba znajduje się w momencie, gdy staje się obiektem badań, gdy na jej czaszce umieszcza się elektrody, by obserwować, co dzieje się w jej mózgu pod wpływem tego czy innego bodźca, tej czy innej aktywności. Naukowcy przyznają jednak, że o ile analizy biochemiczne i obrazowanie mózgu pozwalają zrozumieć mechanizm przyjemności (prosty bodziec), o tyle nigdy nie mierzą szczęścia (złożonego procesu). Aby można było mówić o „subiektywnym zadowoleniu”, zbliżonym raczej do złożonego doświadczenia, psychologowie i socjologowie opracowali ankiety, które próbują uchwycić to doświadczenie w całej rozciągłości i w pewnym określonym trwaniu. Pytanie brzmi: jak dana jednostka „ogólnie” ocenia swoje życie? Pytanie dotyczy czegoś, co wykracza poza uczucie pojawiające się dokładnie w momencie, gdy badana osoba odpowiada. Może ona bowiem chwilowo cierpieć z powodu choroby czy kłopotów zawodowych w dniu przeprowadzania ankiety, a mimo to na pytanie o ogólne zadowolenie z życia udzielić odpowiedzi pozytywnej. I na odwrót, można doświadczać chwil szczęścia w ogólnie bolesnej egzystencji.

Szczęście nie jest jakimś ulotnym odczuciem (przyjemnym lub nieprzyjemnym), lecz stanem, na który należy patrzeć całościowo i w perspektywie czasu. Mówimy, że jesteśmy „szczęśliwi” lub „zadowoleni” z życia, bo generalnie czerpiemy z niego przyjemność, bo odnaleźliśmy równowagę pomiędzy naszymi różnymi aspiracjami, pewną stabilizację uczuciową czy emocjonalną, zadowolenie w najważniejszych obszarach – emocjonalnym, zawodowym, społecznym, duchowym. I odwrotnie: mówimy, że jesteśmy „nieszczęśliwi” lub „niezadowoleni” z życia, jeżeli przynosi nam ono niewiele przyjemności, jeżeli pozostajemy rozdarci między sprzecznymi dążeniami, jeśli nasze afekty (emocje, uczucia) są rozedrgane i w przeważającej mierze bolesne lub gdy doskwiera nam ostre poczucie doznanej porażki emocjonalnej i społecznej. To na tak ogólnym poziomie postrzegamy siebie jako osoby szczęśliwe lub nieszczęśliwe, a możemy to ocenić jedynie w odniesieniu do pewnego trwania.

Dodam jeszcze, że w odczuwaniu szczęścia główną rolę odgrywa _świadomość_. Można uznać, że się jest „ogólnie zadowolonym z życia” jedynie pod warunkiem, że dokonaliśmy rozrachunku naszej egzystencji. Zwierzęta zapewne mogą czuć błogostan, lecz czy zdają sobie sprawę, jak są szczęśliwe, że czują się tak dobrze? Szczęście jest ludzkim doznaniem związanym z samoświadomością. Aby go dostąpić, musimy zdawać sobie sprawę z tego, że jest nam dobrze, musimy być świadomi przywileju czy daru, jaki stanowią dla nas dobre chwile życia. Tymczasem badania psychologiczne dowodzą, że z rzeczy, które nam się przytrafiają, do naszej świadomości łatwiej przebijają się te negatywne. Odciskają na nas większe piętno i częściej zachowujemy je w pamięci. Uzasadnienie tego faktu da się prawdopodobnie wyprowadzić z zasady psychologii ewolucyjnej. Głosi ona, że – jeśli chodzi o przetrwanie – od zapamiętywania przyjemnych zdarzeń ważniejsza jest identyfikacja i zapamiętywanie zagrożeń i znajdowanie dla nich skutecznych środków zaradczych. Właśnie dlatego, skoro już przeżywamy słodkie, przyjemne i radosne chwile, warto uzmysławiać sobie ten stan, przyjmować go w pełni, pielęgnować tak długo, jak to tylko możliwe. Montaigne uparcie wskazywał na tę potrzebę. Wyrażał ją swoim kwiecistym językiem: „Zdarzy mi się znaleźć w miłym, szczęśliwym usposobieniu? pobudzi mnie jakaś rozkosz? nie daję baraszkować z nią samym tylko zmysłom; dopuszczam do udziału i duszę; nie aby ją omotać, ale aby rozerwać; nie aby się w tym zgubiła, ale aby się odnalazła. Skłaniam ją, aby i ona przejrzała się w zwierciadle w tym błogim stanie, aby rozważyła i oceniła moje szczęście, i pomnożyła je”¹⁴.

Doświadczenie dowodzi również, że świadomość zadowolenia pozwala wzmagać poczucie szczęścia. Delektujemy się błogostanem, co potęguje w nas poczucie spełnienia: cieszymy się, jesteśmy szczęśliwi dlatego, że jesteśmy szczęśliwi.

Reasumując, można powiedzieć, że psychologiczna czy socjologiczna definicja szczęścia stawia nas na nowo przed prostym pytaniem: czy lubimy nasze życie? Zresztą dokładnie tak ten problem jest najczęściej formułowany w ankietach dotyczących „subiektywnego zadowolenia” jednostek: „Czy jesteś ogólnie bardzo zadowolony, raczej zadowolony, niezbyt zadowolony lub niezadowolony z własnego życia?” Rzecz jasna ocena może się zmieniać z upływem czasu.

Jak widać, możemy mówić o szczęściu rozumianym jako „subiektywne samopoczucie”, jako świadomość ogólnego i trwałego stanu zadowolenia (mniejszego czy większego). Ale czy to wystarczy, aby opisać szczęście w pełnym tego słowa znaczeniu? A przede wszystkim, czy można na nie oddziaływać? Czy jesteśmy w stanie nadać mu większą intensywność, uczynić je trwalszym, bardziej wszechogarniającym, mniej uzależnionym od kaprysów życia?

Wreszcie nie wspomnieliśmy dotąd o „treści” szczęścia. Tymczasem, jak podkreśla Arystoteles, „na pytanie, czym jest szczęście, odpowiedzi są jednak rozbieżne i niewykształcony ogół określa je inaczej aniżeli mędrcy”¹⁵.2. W OGRODZIE PRZYJEMNOŚCI Z ARYSTOTELESEM I EPIKUREM

Przyjemność towarzyszy szczęśliwości¹⁶.

ARYSTOTELES

Pociągnijmy dalej naszą refleksję, tym razem do spółki z Arystotelesem i Epikurem, dwoma greckimi myślicielami, którzy ze szczęścia uczynili główny temat swojej filozofii. Arystoteles był przez kilka lat nauczycielem Aleksandra Wielkiego i przez dwadzieścia lat uczniem Platona. W 335 roku p.n.e., w wieku czterdziestu dziewięciu lat, opuścił Akademię mistrza, by założyć w Atenach własną szkołę, czyli Liceum. Ten dociekliwy umysł i zarazem nadzwyczajny obserwator interesował się w równym stopniu biologią, co fizyką, ruchem gwiazd i organizacją życia politycznego, logiką i gramatyką, edukacją i sztuką. Napisał jedno z najbardziej udanych dzieł na temat szczęścia, dedykowaną synowi _Etykę nikomachejską_. Podkreślił w niej, że „szczęście to jedyny cel, którego zawsze szukamy dla niego samego, nigdy zaś dla innego celu”¹⁷. Szczęście jest dla Arystotelesa „dobrem najwyższym”. Możemy szukać pieniędzy dla komfortu, władzy dla uznania, lecz szczęście jest celem samym w sobie. Podstawowe pytanie dotyczy jednak jego natury. Co czyni nas wszechstronnie i trwale szczęśliwymi?

U greckich filozofów pojęcie i koncepcja szczęścia rodzą się głównie pod wpływem refleksji o przyjemności. Szczęśliwe życie to przede wszystkim takie, które dostarcza nam przyjemności. Ta natomiast jest pozytywną emocją związaną z zaspokojeniem potrzeby lub pragnienia. Odczuwam przyjemność z picia, bo w ten sposób zaspokajam pragnienie; cieszy mnie sen, gdy jestem zmęczony; odczuwam przyjemność z nauki, bo jestem głodny wiedzy; z nabywania przedmiotu, którego pożądam itp. Dążenie do przyjemności jest u ludzi wrodzone i nie będzie przesadą stwierdzenie, że stanowi główny motor ich działania. Gdy odczuwamy przyjemość (lub liczymy na to), stajemy się bardziej zmotywowani do działania. Przyjemność odgrywa istotną rolę w naszym życiu – biologicznym, psychicznym, emocjonalnym i intelektualnym. Od czasu Darwina biolodzy podkreślają znaczenie adaptacyjnej roli przyjemności. Związane z nią mechanizmy zostały wyselekcjonowane i utrwalone ze względu na ich znaczącą rolę w procesie ewolucji. Nie inaczej jest u Freuda, który stwierdza, że „program zasady przyjemności wyznacza celowość życia”¹⁸.

Jest w życiu sporo przyjemności, które niedużo kosztują. Niewiele trzeba, aby: delektować się lodami, dać upust popędom seksualnym, dać się pochłonąć oglądaniu dobrego serialu. Więcej musimy włożyć wysiłku, aby: opanować sztukę, zaangażować się w pozyskiwanie nowej wiedzy, uprawiać konkretny sport na przyzwoitym poziomie itp. Przyjemności różnią się od siebie intensywnością, a także istotnością, lecz każda z nich jest ulotna. Jeśli nie będą stale karmione zewnętrznymi pokusami, będą się wyczerpywać w miarę ich doznawania. Smaczny posiłek z całą pewnością może sprawić wielką przyjemność, lecz ta zmniejsza się stopniowo, w miarę jak nasz żołądek się napełnia, a gdy już jesteśmy syci, nawet najwykwintniejsze potrawy przestają robić na nas jakiekolwiek wrażenie. Jeżeli okoliczności (brak pieniędzy, choroby, utrata wolności) oddalają nas od tej niezaspokojonej pogoni za przyjemnością, czujemy się jeszcze bardziej nieszczęśliwi, jesteśmy niejako „na głodzie”. Wreszcie przyjemność nie ma absolutnie nic wspólnego z moralnością. Czyż tyran lub człowiek zdeprawowany nie czerpie jej z torturowania, zabijania, zadawania bólu innym?

Ponieważ jest ulotna, ponieważ stale musi być podsycana, ponieważ nie jest określona moralnością, przyjemność nie może być jedynym drogowskazem życia. Prawdopodobnie każdy z nas mógł się przekonać, że dążenie wyłącznie do prostych i natychmiastowych przyjemności rodzi rozczarowania, że pogoń za rozrywkami i rozkoszami zmysłowymi nigdy nie daje pełnej i doskonałej satysfakcji. Dlatego starożytni filozofowie – choćby Speuzyp, siostrzeniec Platona i zarazem jego sukcesor w Akademii – potępiali dążenie do przyjemności, a niektórzy cynicy uważali, że jedynym lekiem na cierpienie jest ucieczka od wszelkich przyjemności, bo te mogą prowadzić nas na manowce i unieszczęśliwiać. Twierdzili, że nie należy ulegać naturalnym pokusom ani szukać przyjemności za wszelką cenę.

Arystoteles z gruntu odrzuca tę koncepcję, przy czym od razu podkreśla, że taka krytyka dotyczy wyłącznie przyjemności zmysłowych: „Przyjemnościom jednak cielesnym przysługuje ta nazwa dlatego, że ludzie najczęściej do nich zdążają i że one są udziałem wszystkich ludzi; i tak, ponieważ te przyjemności to jedyne, jakie są powszechnie znane, ludzie sądzą, że są one jedynymi przyjemnościami”¹⁹. A przecież istnieje dużo więcej przyjemności niż tylko cielesne, choćby takie jak miłość i przyjaźń, wiedza i kontemplacja, okazywanie prawości i współczucia itp. Arystoteles przytacza powiedzenie Heraklita, że „osioł woli słomę niż złoto”, i przypomina, że przyjemność zależy od osobowości człowieka, co prowadzi go do rozważań nad specyfiką ludzkiej natury. Człowiek to jedyna żyjąca istota wyposażona w _noos._ To greckie słowo zwykle tłumaczy się jako „intelekt”, ale ja będę się posługiwał określeniem „duch”, bo dla Arystotelesa oznacza ono nie tyle inteligencję czy rozum, w nowoczesnym tego słowa znaczeniu, co _boski pierwiastek_ obecny w każdym człowieku. Arystoteles stwierdza zatem, że największa przyjemność u człowieka płynie z doświadczenia kontemplacji, która jest źródłem najdoskonalszego szczęścia: „Jeśli więc rozum jest czymś boskim w stosunku do człowieka, to i życie zgodne z nim jest boskie w porównaniu z życiem człowieka. Nie trzeba jednak dawać posłuchu tym, co doradzają, by będąc ludźmi, troszczyć się o sprawy ludzkie, i będąc istotami śmiertelnymi – o sprawy śmiertelników, należy natomiast, w miarę możliwości, dbać o nieśmiertelność i czynić wszystko możliwe, aby żyć zgodnie z tym, co w człowieku najlepsze; bo jeśli jest to nawet rozmiarami nieznaczne, to jednak potęgą swą i cennością przerasta ono znacznie wszystko inne. Dla człowieka zatem jest nim życie zgodne z rozumem, ponieważ rozum bardziej niż cokolwiek innego jest człowiekiem. Takie więc życie jest też najszczęśliwsze”²⁰.

Arystoteles podkreśla z mocą, że „dążenie do szczęścia zawsze oznacza dążenie do przyjemności”_,_ ale choć przyjemności duszy najbardziej przyczyniają się do odczuwania szczęścia, zauważa przy tym z dużą dozą realizmu, że „człowiek jednak, będąc człowiekiem, potrzebuje także zewnętrznej pomyślności; sama bowiem natura ludzka nie wystarcza do teoretycznej kontemplacji, lecz trzeba też zdrowia fizycznego i pożywienia, i zaspokojenia innych potrzeb²¹”. Tajemnica szczęśliwego życia nie polega więc na ślepej pogoni za przyjemnościami życia ani na tym, by z nich rezygnować, lecz na poszukiwaniu maksymalnej przyjemności przy maksymalnym udziale rozumu. Bo właśnie rozum pozwala porządkować przyjemności i prowadzić cnotliwe życie – prawdziwe źródło szczęścia. Cnota jest tu definiowana jako „złoty środek” między skrajnościami i odróżniana (podobnie jak jej przeciwieństwo – występek) od naturalnych popędów. Nabywamy ją za pośrednictwem rozumu, a umacniamy poprzez praktykowanie (dopiero dokonując aktów odwagi, człowiek staje się naprawdę odważny). Arystoteles twierdzi również, że „szczęście jest działaniem zgodnym z dzielnością etyczną”²². Tym, co decyduje o wielkości, ale zarazem o szczęściu człowieka, jest fakt, że może on za sprawą rozumu stać się cnotliwy, a swoim rozmyślnym działaniem przejawiać różne cnoty: męstwo, wstrzemięźliwość, szczodrość, wspaniałomyślność, łagodność, humor, prawość itd.

Kilka dekad później kolejny ateński filozof Epikur wyłożył koncepcję etyki szczęścia opartej na przyjemności. W przeciwieństwie do poprzednika nie wierzył w obecność boskiego pierwiastka w człowieku. W 306 p.n.e., w wieku trzydziestu pięciu lat, wzorem innych Epikur otworzył szkołę: Ogród. Większość jego zapisków przepadła, ale na szczęście zachował się długi list adresowany do Menoikeusa, w którym filozof nakreślił główne elementy własnej filozofii szczęścia.

Epikur podkreślał, że trzeba wyeliminować wszelkie niepotrzebne lęki, począwszy od dwóch najważniejszych: strachu przed bogami i przed śmiercią. Nie przeczył istnieniu bogów (prawdopodobnie powodowany polityczną roztropnością, bo jego materialistyczny światopogląd sprawiał, że trudno było uwiarygodnić istnienie bóstw), ale trzymał się od nich na dystans. Tłumaczył, że doświadczenie podpowiada, iż nie wywierają oni wpływu na ludzkie życie. Nie ma zatem sensu modlić się do nich, lękać się ich ani składać im różnych danin czy ofiar. Na podobnej zasadzie musimy wyzbyć się idei nieśmiertelności duszy, która budzi strach przed możliwą karą pośmiertną. Epikur zapożycza od Demokryta jego materialistyczną koncepcję świata w całości złożonego z niepodzielnych atomów. Koncepcja ta umacnia jego wizję etyczną. Człowiek, ciało i dusza, jest dla niego zlepkiem atomów, które rozpuszczają się w chwili śmierci. Epikur powiada, że strach przed śmiercią jest czystym owocem wyobraźni, bo póki żyjemy, nie dysponujemy żadnym doświadczeniem śmierci, a gdy umieramy, żadna indywidualna świadomość nie daje już poczuć rozpadu atomów, z których w rzeczywistości zbudowane są nasze ciało i dusza.

Po odrzuceniu obu metafizycznych lęków Epikur analizuje kwestię przyjemności, która pozwala osiągać szczęście. Wychodząc od stwierdzenia, że odczuwane przez nas nieszczęście wynika głównie ze stanu ciągłego braku satysfakcji, filozof zaczyna od rozróżnienia trzech rodzajów pragnień: naturalnych i koniecznych (jedzenie, picie, ubiór, dach nad głową itp.); naturalnych i niekoniecznych (wyrafinowana kuchnia, piękne stroje, wygodne domostwo itp.); wreszcie pragnień, które nie są ani naturalne, ani konieczne (władza, zaszczyty, luksus itp.). Następnie wyjaśnia, że do szczęścia wystarczy zaspokoić pierwsze z nich; o te drugie można się starać, nawet jeśli lepiej byłoby z nich zrezygnować; tych trzecich zaś należałoby unikać. Epikur daje przy okazji wyraz swojemu zachwytowi: „Dzięki niech będą błogosławionej Naturze, która sprawiła, że to, co niezbędne, jest łatwo osiągalne, a rzeczy trudne do osiągnięcia nie są niezbędne!”²³ Czyż nie mamy tu do czynienia z tym, co chłop filozof Pierre Rahbi nazywa dziś „szczęśliwym umiarkowaniem”?

Nasze wyobrażenie epikurejskiej mądrości jest najczęściej wypaczone. Dla wielu z nas określenie „epikurejski” kojarzy się z ideą życia opartego na dążeniu do przyjemności zmysłowych, tak licznych i intensywnych, jak to tylko możliwe. Skojarzenie to jest w istocie bardzo stare, bo już w czasach Epikura zawistni oponenci próbowali go dyskredytować, rozpuszczając pogłoski, że Ogród jest miejscem rozwiązłości i rozpusty. Co było źle postrzegane w starożytności, dla wielu współczesnych stało się źródłem fascynacji, niemniej fałszywe przekonanie utrzymuje się nadal. W rzeczywistości Epikur zaplanował Ogród (miejsce pełne piękna i spokoju) jako przestrzeń przyjacielskich spotkań, gdzie dobrze jest weselić się i filozofować w miłej, radosnej atmosferze, a także słuchać muzyki i cieszyć się prostym jedzeniem, choć zawsze z umiarem. Zdaniem Epikura do szczęścia konieczna jest zarówno rezygnacja z niektórych przyjemności, jak i ograniczenie tych dozwolonych: „ przyjemność jest początkiem i celem życia szczęśliwego”, pisze filozof. „I właśnie dlatego, że jest ona dobrem pierwszym i przyrodzonym, nie uganiamy się bynajmniej za wszelką przyjemnością, lecz nieraz rezygnujemy z wielu; postępujemy tak zwłaszcza wtedy, gdy spodziewamy się z ich powodu doznać więcej przykrości”²⁴.

Filozof opowiada się za etyką _umiarkowania:_ lepsza prosta dieta od obfitości dań; należy unikać rozpusty i pogoni za przyjemnościami, by poszukiwać we wszystkim zdrowia dla ciała i spokoju dla duszy. Najwyższą cnotą epikurejskiej myśli jest roztropność (w języku greckim _phronesis_), która pozwala trafnie odróżniać przyjemności od przykrości. „Dlatego też wszelka przyjemność ze względu na swoją naturę jest dobra, ale nie każda jest godna wyboru; i podobnie, wszelki ból jest złem, ale nie każdego bólu należy unikać”²⁵. Epikurejskie szczęście ukonkretnia się w tym, co nazywa on „ataraksją”, czyli „absolutnym spokojem duszy”. Stan ten można osiągnąć poprzez usuwanie wyimaginowanych, czczych domysłów i zabobonnych lęków, poprzez naszą zdolność do zaspokajania podstawowych potrzeb, a także dzięki jakości naszych przyjemności – a bodaj najważniejszą z nich jest przyjaźń.

Przy całych metafizycznych różnicach to, za czym opowiadają się Arystoteles i Epikur, to _jakość_ i _złota równowaga_ w przyjemnościach. Trzeba unikać wszelkich skrajności: zarówno ascezy, jak i rozpusty. Trzeba dobrze odżywiać i pielęgnować ciało oraz umysł, zgodnie z maksymą Juwenalisa: „w zdrowym ciele zdrowy duch”²⁶. Równowaga ta wymaga codziennych ćwiczeń fizycznych, które utrzymują ciało w dobrym zdrowiu, dostarczając mu jednocześnie przyjemności. Trzeba też smacznie i z umiarem się odżywiać, przedkładać jakość. Należy zwracać uwagę na oddech. Starożytne szkoły mądrości proponowały uczniom ćwiczenia psychofizyczne. Dziś o nich wiemy niewiele, ale musiały być zbliżone do azjatyckich praktyk, takich jak joga, tai-chi czy niektóre sztuki walki. Obecnie są one pomocnymi wskazówkami, które pozwalają lepiej czuć się we własnej skórze, zwracać baczniejszą uwagę na zmysłowe postrzeganie, odnaleźć przyjemność w oddychaniu, w ruchu, w napięciu i rozluźnianiu mięśni. Filozof Arthur Schopenhauer, o którym będę mówił później, twierdził, że: „Dziewięć dziesiątych naszego szczęścia polega na zdrowiu. Zdrowy żebrak jest szczęśliwszy niż chory król”²⁷, i zalecał co najmniej dwie godziny dziennie ćwiczeń na świeżym powietrzu. Słusznie uznawał, że jesteśmy w dobrym nastroju, kiedy nasz organizm czuje się dobrze.

Było mi dane przekonać się, jak regeneracyjnym doświadczeniem zmysłowym może być kontakt z naturą. Gdy możemy pójść na spacer po lesie, zanurkować w morzu lub rzece, wędrować po górach, a przy tym wyostrzonymi zmysłami odbierać wrażenia i przyjemności, jakich dostarcza nam taka aktywność, stajemy się odmienieni, uspokojeni, naładowani pozytywną energią. Dzieje się tak dlatego, że cielesna przyjemność, zmysłowa regeneracja przekształca się w duchową. Nasze lęki jakby się rozproszyły, nasze myśli stają się klarowniejsze i poukładane, nasza dusza odnajduje spokój, o ile wcześniej panował w niej zamęt. Victor Hugo dobrze wyraził to w wersach zaczerpniętych z _Kontemplacji:_

„Leśne drzewa, znacie moją duszę!

Tłum zawistników chwali lub gani;

Lecz wy mnie znacie! Patrzyłyście nieraz

Jak samotny, skryty w waszym gąszczu patrzę i marzę.

Wy to wiecie, głaz, po którym biegnie chrząszcz,

Pokorna kropla wody spadająca z kwiatka na kwiatek,

Chmura czy ptak zajmują mi cały dzień,

Kontemplacja wypełnia me serce miłością ”

Większość z nas doświadczyła, ile to radości tak móc wyciągnąć się na trawie w ogrodzie lub parku po męczącym dniu pracy. Przychodzimy tam ze spiętym ciałem i pochłoniętym umysłem. Nasze ciało rozluźnia się i regeneruje w kontakcie z ziemią, a umysł zbiera owoce tego dobrostanu: teraz on z kolei uwalnia się, uspokaja i rozpogadza. Jeśli uwzględnić głębokie współoddziaływanie ciała i umysłu, prawdziwy jest również odwrotny proces, gdy nasz umysł jest spokojny i radosny, organizm czerpie z tego korzyść, a przekonamy się później, że dzięki sile umysłu możliwe jest przekształcenie nieprzyjemnych emocji, takich jak strach, smutek czy złość”²⁸.

U Arystotelesa i Epikura zbiegają się więc _hedone_ (poszukiwanie przyjemności) i _eudaimonia_ (dążenie do szczęścia). Ścisły związek między przyjemnością a szczęściem potwierdziły liczne współczesne badania naukowe. Pokazały, że wszystkie doświadczenia, z których czerpiemy przyjemność – spacer, seks, dzielenie dobrego posiłku z przyjaciółmi, modlitwa czy medytacja, śmiech, uprawianie sztuki lub sportu – wpływają na przywrócenie równowagi hormonów i neuroprzekaźników w mózgu, co z kolei sprzyja stabilizacji naszego nastroju i naszego „subiektywnego zadowolenia”²⁹.

_Koniec wersji demonstracyjnej._
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: