- W empik go
Szwajcarya i Szwajcarowie. Tom 1 - ebook
Szwajcarya i Szwajcarowie. Tom 1 - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 281 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Wracasz pan z Vevey? – odezwał się Anglik w Neuchatel'u, gdzie na drodze do Paryża spotykają się pociągi z Vevey, Lausann'y i Bern'u.
– Tak jest; a pan z Bernu? – odpowiedział Amerykanin.
– Z Bern'u. Spędziłeś pan czas przyjemnie?
– Tak jest. Deszcz wprawdzie buchał olbrzymiemi kaskadami – ale za to jeziora były cudowne, góry zachwycające.
– Badałeś pan Szwajcarów?
– Jakto? Mówisz pan o ludziach, co prowadzą muły, gotują nam jeść, wiążą nas do skał linami? Nie – mało na nich zważałem. Dlaczego? – spytasz pan. Oto dla tego, że oni tacy spokojni, że robią wybornie to, co do nich należy.
– Poznawszy ich bliżej przekonasz się pan, że tak samo zasługują na uwagę, jak ich jeziora i góry?
– Doprawdy?! Mówmy więc o nich.
Styczeń, 1872 r.ROZDZIAŁ I.
GÓRALE.
– My, górale jesteśmy ludem ustronnym – rzekł do mnie Szwajcar, ale taki Szwajcar, co znał więcej świata, ogładzony w wędrówce po różnych krajach, gdzie widział wiele ludzi i rzeczy. Podziwialiśmy wtedy zachód słońca, które się kryło za oponą górskich wierzchołków. – Co mówicie o tem siostro Agnieszko? czy nie prawda, że jesteśmy ludem ustronnym?
Ta siostra Agnieszka, piękna dziewica o różowych jagodach, z oczyma migotającemi południowym blaskiem, jest zakonnicą z Sion'u w kantonie Wallis. Odprawia obecnie pielgrzymkę do sławnej na cały kanton Schwyz, kapliczki Matki Boskiej pustelniczej Ś-go Meindra. Dzisiaj została przypadkiem naszą, towarzyszką. Spotkaliśmy ją siedzącą pod krzyżem obok drogi i zabraliśmy do powozu. Biedaczka nie mogła iść dalej, była osłabioną niezmiernie, miała nogi krwią zbroczone. Gdyśmy obiadowali w oberży, poszła zwiedzać groty lodowe, zabłądziła i upadła bezsilna. Odszukaliśmy ją znowu i na pół omdlałą zabrali ze sobą.
Szwajcar jest inżynierem z Bern'u. Trzydziestoletni mężczyzna, zapuścił wielką brodę, ma szerokie czoło, oko niebieskie a chłodne. Spełnia na górach czynność naukową. Uzbrojony łańcuchem, liniałem, młotem i drągiem żelaznym, bada te szczyty, zgłębia wydrążenia skalne, mierzy każdy przesmyk, każdą pochyłość, zaznacza każdą krzywiznę, zastanawia się, czyby nie można za pomocą środków, które nauka wykrywa, ochronić ziemie i siedziby, ciągnące się pod naszemi stopy, od spustoszeń nawodnienia. Czyby nie można zapanować nad potokami góry Św. Gotarda, strzegąc je pilnie i regulując u samych źródeł.
Ci dwaj towarzysze podróży dziewczę z Sion'u i mężczyzna z Bern'u, przedstawiają nam dwa wyborne typy północy i południa, Szwajcaryi Celtyckiej i Szwajcaryi Teutońskiej. Dziewczę jest naturą uczuciową, czysto niewieścią. Pochyliła czoło; jej na dół opuszczone oczy, zdają się wyrażać jakieś święte błaganie o opiekę. Drugi silny i krzepki, ma wyniosłą głowę, oczy które zda się, mogą granit przewiercić. Pełen ufności w siłę i zasoby człowieka. Młode dziewczę z różańcem wiszącym u pasa, jest służebnicą Pana; mężczyzna dzierżący młot swój krzepko a wyniośle, to prawdziwy syn Thora.
Zakonnica zatopiona w myślach, nic mu nie odpowiada, oczy zwróciła ku wschodowi, spogląda na purpurowo-błękitne niebo, przesuwa ziarnka na swym różańcu – słowa których człowiek słyszeć nie może, ulatują z warg jej szmerem modlitwy.
– Zauważ pan – powiada znowu Szwajcar, z odcieniem politowania w głosie, jaki z nas szczególny naród. Tu nie ma ani królów, ani podwładnych
ani nędzarzy, ani stałej armii, ani kościoła urzędowego. Niemamy języka, któryby wyłącznie do nas należał. Niemamy wspólnego kodeksu, ani długu państwowego. Nikt u nas nie posiada na własność większej części kantonu, tak jak n… p… magnaci rosyjscy posiadają większą połowę powiatu, albo lordowie angielscy większą połowę hrabstwa. Na dziesięciu obywateli, dziewięciu z nas posiada własność gruntową.
– Jesteście rzeczywiście narodem ustronnym!
– Ziemia, którą uprawiamy, na której budujemy nasze domy, nie rozciąga się szeroko łanami zboża, ogrodami i winnicami, aż do samych morskich brzegów, tak, że ludzie nie tracą z niej ani piędzi. Żyjemy wśród skał i obłoków. Nasze równiny są po większej części bagnami, stoki naszych gór są skaliste. Wasze równiny kąpią się w słońcu, gdy u nas uragany szaleją po górach. Łożyskiem waszych rzek ziemia, łożyskiem naszych – skały. Wy, marzyciele możecie zostawić przyrodę samej sobie, my zaś niestrudzeni pracownicy, musimy czuwać bez wytchnienia i wydzierać jej, że tak powiem, wszystkie dary!
– Czyż wedle praw przyrodzonych, góry nie wytwarzają górali?
– Nie może być inaczej. Natura działa na człowieka na swój sposób, człowiek ze swej strony także na nią oddziaływa. Wreszcie te dwie siły przyrody upodabniają się wzajemnie, jak mąż i żona, którym każdy nowy rok pożycia przynosi coraz większy pokój i zgodę. Wśród winnic, ogrodów i gajów oliwnych ziemi italskiej, spotykasz pan plemię słodkie, poetyczne, błyskotliwe, że tak powiem ogniste i zmienne. Wśród sosen i lodowców kantonu Wallis, ludzie są krzepcy, wytrwali, milczący; nie łatwo się unoszą lub zapalają, ale nie łatwo także ugną się, lub upokorzą.
– O tak – niełatwo się ugną lub upokorzą! szepnęła z westchnieniem siostra Agnieszka, która skończywszy różaniec, błądziła wzrokiem po przestrzeni.
– Podobnie jak ludzie równin stwarzają sobie cele życia i gorliwie dla nich pracują; tak samo i my, mieszkańcy górscy, działamy dla urzeczywistnienia swych celów. Musimy być czujni, gotowi, milczący. Gdy spać idziemy, u drzwi naszych czyha niebezpieczeństwo. Trzeba więc ciągle zachować baczność, aby można zawsze być czujnym, aby każdej chwili zerwać się na nogi i walczyć z niem, skoro się tylko ukaże. Widzisz wieczorem chatę na zrębie skały, lepiankę, w której pasterz robi masło, szmatek ziemi, który uprawia, maleńki trawnik, gdzie pasie swe krówki, krzyż wioskowy, pod którym modli się dziatwa jego. Tymczasem nocą wycie wiatru wstrząsa górami, zrąb skały obrywa się, jęk przeraźliwy, którego nikt nie słyszy, wznosi się ku niebu. Nad ranem sterczy tylko, u góry naga skała, a u dołu smutne ruiny wszystkich ludzkich nadziei.
– Zanadto pożądamy rzeczy ziemskich, zaj – ramujemy się tylko niemi na nieszczęście, zaiast pamiętać tylko o tem, co nas do nieba Prowadzi – rzekła z westchnieniem siostra Agnieszka, którą zajmowała ta rozmowa. Co czynimy w tym roku Pielgrzymstwa? Przygotowujemy się do przewiercenia skały, aby można było koleją prosto jechać do Rzymu, gdzie tymczasem ojciec całego chrześcijaństwa, żyje zamknięty jak niewolnik we własnem siedlisku przez nieposłuszną dziatwę!
– Wy, mieszkańcy równin i dolin – odrzekł człowiek nauki, na którego ustach słowa zakonnicy dziwny uśmiech wywołały – budujecie miasta, możecie w nich rozkoszować się powabami sztuki, gdy tymczasem my, jak muszle do skał przyczepieni, tu i owdzie wznosimy liche chatki, dla ochrony trzód naszych i zasłony przed burzą. Macie drzewa figowe, cytrynowe, szczepy winne – u nas pustynia bezleśna, mech i długa, szorstka trawa, której nawet niechcą skubać dzikie kozy. Matka natura kieruje nami w różnych celach. Dla was geniusz wznoszący marmurowe świątynie, królewskie pałace, gwarne miasta, dla nas mała drewniana kapliczka, chata robotnika i skromna wioseczka.
– Trochę więcej pokory w sercu! – zawołała zakonnica, której oblicze złociły promienie zachodzącego słońca – ona pozwoli nam lepiej ocenić nasze położenie, nauczy niebu oddać to, co się niebu należy!
Uśmiech chwilowy zaigrał na wytwornych ustach inżeniera i zapalił jego niebieskie oczy. Jeżeli uśmiech może co wyrażać, ten z pewnością mówił: Chętniebym to głupstewko ucałował na twych ślicznych wargach. Poczem syn Thora dodał:
– We wszystkich krajach, o ile mogę sądzić, górale są ludem wolnym, pasterskim, wytrwałym. Mieszczanie uważają nas za nieokrzesanych, posępnych. Wszyscy górale kochają bardzo przeszłość, niedowierzają każdej nowości, czy to w słowach, czy w rzeczach, twardnieją jak wzgórza, na których schodzi im życie. Ich szczupłe prawa zasadnicze są wynikiem długiego wyrabiania się. Tem silniej je szanują, im wolniej i dłużej się wytwarzały. Górale zachowują pilnie starodawne zwyczaje.
– Bóg i aniołowie Jego nie zmieniają się nigdy – rzekła zakonnica.
– Zwróć pan uwagę na którekolwiek góry lub wyniosłości, od stoków Snowdon'u i Ben-Nevis'u, przejdź do Pirenejów, Czarnogórza i Alp Julijskich, wszędzie dostrzeżesz władzę tego prawa, wszędzie górale odtrącają każdą nowość i obczyznę, gdy tymczasem mieszkańcy równin i brzegów morskich, gotowi są rok za rokiem zmieniać wiarę i prawa. Górale Judei strzegli swej wiary wtenczas, gdy gminy nad Jordanem ją porzuciły. Medowie, co nigdy nie zmieniali prawodawstwa, zstąpili z gór kaukazkich, które są Alpami Nadkaspijskiego kraju. Grecy, którzy codziennie biegli do jakiejś świeżej nowości, żyli nad brzegami morza Egejskiego.
– Więc pan żądzę zmienności w ludziach przypisujesz sąsiedztwu morza?