Szyfr jednorożca - ebook
Szyfr jednorożca - ebook
Zbrodnie w świecie kryminału zdarzają się niemal codziennie. Lecz takie, które gruntownie odkryją przed czytelnikiem meandry dyplomacji – „sztuki i szkoły unikania konfliktów”, zdarzają się równie często, co tytułowy jednorożec.
Napakowane erudycją migawki z życia (nie)codziennego ambasady i jej przyległości, podlane klimatem kojarzącym się z klasyką kryminału noir. Do sprawdzenia!
Katarzyna Kunda
Krzysztof Mroziewicz zawodu pisarskiego uczył się wiele lat z wielkim powodzeniem terminując w dziennikarstwie, co owocowało kilkoma książkami reportażowymi mającymi cechy prawdziwej literatury. Jest pisarzem poważnym: jego napisane w ostatnich latach książki na tematy społeczne, polityczne, filozoficzne są w niedzisiejszy sposób głębokie i mądre. I oto ten poważny pisarz zrzucił akademicką togę i napisał powieść kryminalną. Wykorzystał realia, które zna z autopsji, wplótł w nie frapującą fabułę i potoczystą, piękną polszczyzną opowiedział nam historię pasjonującą. O czym? Nie streszcza się powieści kryminalnych. Trzeba je czytać.
Marek Wawrzkiewicz
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66624-24-5 |
Rozmiar pliku: | 1,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Nadszedł pierwszy dzień monsunu. W taką porę każde stworzenie ma nadzieję, że temperatura spadnie poniżej ciepłoty jego ciała.
Ciężarówka marki Tata wjechała na most od strony „Pragi”, czyli Ghaziabadu. Ona też oddycha – poprzez filtr powietrza. Druga Tata wjeżdżała od strony pola kremacyjnego nad Świętą Rzeką. Tam już się nie oddycha. Obydwie Taty były pomalowane na pstro. Obwieszono je lampkami. Most pochodził z czasów cesarzowej Wiktorii i był dziurawy. Mostem szedł As – konsul. Postawny mężczyzna, czarnowłosy, z wąsami. W Turcji uchodził za Turka, w Iraku za Araba. Ciężarówki zbliżały się do Asa niepewnymi ruchami, gdyż w każdej za kierownicą siedział szofer, który nażuł się gandźi. Kierowcy byli bliźniakami.
Rodzice chcieli oddać ich w dzieciństwie do cyrku. As myślał o swoim nowym romansie, jeszcze nieskonsumowanym, a kierowcy o tym, że każdy z nich dostanie za chwilę parę tysięcy rupii, co wystarczy na utrzymanie rodziny i połowy wioski przez kilka lat. Zleceniodawca wolał, żeby pieniądze i tajemnica zostały w jednej rodzinie.
Nadciągała granatowa chmura. Ruch na moście był jak zwykle gęsty i różnorodny. Ciężarówki wyładowane pod chmury, riksze rowerowe ze służącymi, skutery z dziećmi stojącymi z przodu albo siedzącymi na kolanach żony z psem na kole zapasowym. I rowery z pasażerami na ramie. Konsul ubrany był tak, jak gdyby maszerował na kort. Kiedy zobaczył ciężarówkę metr od siebie, druga była metr od niego z tyłu. Żadnego pisku hamulców, żadnych zgrzytów. Brzgthwratszagrcht. Ciężarówki zetknęły się zderzakami. Między nimi zawisło na zderzaku ciało mężczyzny w tenisowym stroju. Wóz, który najechał Asa z przodu, cofnął się, żeby ten co uderzył z tyłu, mógł dokończyć masakry. Rozległ się pisk dzieci. Do wypadku drogowego w Azji Południowej nikt nie biegnie, nikt nie przyjeżdża, żadna policja ani karetka szpitalna. Ten kto przeżył, musi sobie radzić sam. Trzeba przyjść na posterunek i tam zameldować o zdarzeniu. A policjant zanotuje the case. Do szpitala należy dojść o własnych siłach. Tu pod kołami leżał dopiero co zmiażdżony cudzoziemiec. Lepiej nie czekać na rozwój wydarzeń, bo świadek łatwo może stać się sprawcą z powodu braku innych, prawdziwych winnych, którzy już uciekli.
– A ćaća – rozległo się tu i ówdzie. Co miało znaczyć „no tak, no tak”.
Zderzak umazany był świeżą krwią. Jakiś sadhu w szafranowej opończy wyjął z jej fałdów komórkę i dokądś dzwonił. Może do gazety, od której dostawał parę groszy za wiadomość. Święci dorabiają na boku. Ciężarówki, sprawczynie wypadku, zaczęły się wycofywać. Nic im nie groziło ze strony przechodniów, a tych na moście nie brakowało. Ciężarówki przejechały obcego. Pewnie Anglika, a zatem szpiega. Gdyby miały pod kołami krowę, stałyby już w płomieniach.
Samochód ciężarowy marki Tata produkowany jest w Bombaju, a części na całym subkontynencie. Tata przyjechał do Indii z Iranu, czyli Persji, nieco ponad sto lat temu. Przybrał nazwisko oznaczające instrument strunowy, na którym gra się kabłąkowatym smyczkiem. Nie miał nic. Pod koniec życia był jednym z najbogatszych mężczyzn na świecie. Ciężarówki wedle projektu z zeszłego wieku znajdują nabywców bez przerwy. Silniki dopasował do oleju palmowego.
Ciało konsula wiszące na stykających się zderzakach nie przypadłyby sępom do smaku, nawet gdyby był parsem. Z powodu whisky i ginu.
Wypadek drogowy – a najczęściej uczestniczą w nim ciężarówki Taty – musi rozpłynąć się w powietrzu. Obowiązuje w zasadzie ruch lewostronny. Picie alkoholu w trakcie jazdy jest ani zakazane, ani dozwolone. Na drodze nie ma żadnej kontroli. Jeżeli stoją jakieś posterunki, to są to punkty celne na granicach między stanami. Jeśli ciężarówka (oczywiście Taty) leży do góry kołami a dokoła rozsypane są pomarańcze, zbiera je ten, kto tam się wtedy znalazł.
Kiedy poszkodowanym jest cudzoziemiec, zajmuje się nim konsulat jego kraju. Tu poszkodowanym był sam konsul. Zajął się nim monsun.
Film wstecz
Tego dnia konsul wypił na śniadanie szklaneczkę whisky miejscowej produkcji ambassador. Była lekko słodkawa. Wszedł do gabinetu na półpiętrze willi i zrzucił z biurka stertę papierów. Robił tak każdego dnia. Jak było coś ważnego, to wróci. W sąsiedniej willi doktor Ewa ubierała się przed lustrem od zera. Tak było każdego ranka. Dziś konsul wsiadł do auta marki fiat padmini, robionego w taki sposób, aby rozsypywało się po przejechaniu dokładnie 100 tysięcy kilometrów. Dojechał do Zielonego Fortu, który zawdzięczał nazwę utlenionym dachom z miedzi. Parking był wypełniony po brzegi. Napis głosił „House is full”. Konsul oddał auto parkingowemu. Dla konsula zawsze było miejsce. Wsiadł w rikszę bosonogiego, trzydziestoletniego starca. Kazał się wieźć nad rzekę. Zbliżało się południe.
Konsul myślał o tym, co działo się wczoraj, przedwczoraj, tydzień temu, miesiąc temu i rok temu. Myślał do tyłu, obrazami. Dziś było tak: szklanka ambassadora, doktor Ewa przed lustrem. Wczoraj: pisanie szyfrogramu o tym, że zbliża się czas próby jądrowej. Konspekt tekstu o terroryzmach Wschodu. Przedwczoraj zadzwonił do niego Kudłaty. Przyjdź na kort. Dwa dni temu – rozmowa ze Starym na temat konfliktu zbrojnego w górach. Trzy dni temu wizyta w kabarecie i noc z Tajką. Rok temu – przyjazd do Azji Południowej. Przypomniał sobie tablicę za szafą, wyglądającą jak stół montażowy w reżyserce telewizyjnej. W ambasadzie miał pokój w strefie zamkniętej. I tam była owa tablica. Nie lubił z niej korzystać. Obrzydliwe to. Teraz w filmie wstecz nadeszła kolej na lata, o których nie mógł myśleć. Były okryte tajemnicą. Wcześniej szkoła średnia bez większych przygód. Wreszcie początek drogi, na którą wstąpił, żeby uciec na zawsze ze wsi i pracy dziecka na roli w gospodarstwie ojczyma, gdzie był parobkiem. I teraz wszystko mieszało mu się w pamięci i przybrało postać rozmazanego szkicu, do którego zderzaki Taty dopisały zgrzyt i brzghlkrrrh miażdżonego ciała. To tak wyglą?... – pomyś... z ża...
Architektura legendy
Zyndram mieszkał na osiedlu zaprojektowanym przez klasyka, profesora Białobrzeskiego, światowej sławy ucznia Oscara Niemeyera. Architekt budował na trzech piętrach wyobraźni: jedno było mikroprzestrzenią. Obejmowało dom i ogród. Drugie było mezoprzestrzenią, czyli obszarem obejmującym dom, ogród i drogę do szosy. Trzecia była makroprzestrzenią, czyli całym światem. Ludzie mieszkali nie w domach, a w przestrzeniach. Życie miało toczyć się na galeriach, schodach, dachach, w piwnicach, sklepach, windach, klatkach schodowych.
Lecz nie w łazienkach, łóżkach, toaletach i garderobach. Urządzenia z mikroprzestrzeni potrzebne były jako coś na kształt ubrania. Od płaszczy różniły się tym, że prochowiec narzucany na siebie jako odzienie architektoniczne okrywał makroprzestrzeń od wewnątrz. Architektura okrywała życie. Galeriami oplótł profesor każdy dom, dzięki czemu mieszkanie było na parterze, niezależnie od tego, na którym znajdowało się piętrze. Klatki jako filary znajdowały się na zewnątrz galerii. W klatkach śmierdziało moczem psim, kocim, dziecięcym i pijackim. Ściany zrobiono z czegoś, co nie tłumiło hałasów. Słychać było nie tylko razy, ale też stęknięcia, beknięcia, dźwięki kloaczne i każde słowo dobiegające od sąsiadów. Odgłosy pronatalne przed północą również. Ambasada także była pomnikiem architektury. Korpus mieszkalny pomyślano jako latający talerz, który stoi na sześciu nogach. Podczas trzęsienia ziemi wszystko kołysało się ruchem wahadła. W lecie patelnia będąca dachem nagrzewała się do czerwoności. W zimie nie można tego dogrzać. Plus dziesięć stopni grudniowej temperatury sprawia, że mieszkańcy ulic umierają z zimna. As musiał nauczyć się swojego nazwiska i nowego życiorysu. Nie wiemy jak brzmiało jego prawdziwe. I wiemy tylko trochę, co robił w prawdziwym życiu. Zwykle bierze się datę urodzenia z grobu noworodka na wiejskim cmentarzu.
Przypisuje mu się uczestnictwo w wydarzeniach, w których mógł brać udział jako osoba autentyczna. Żeby nadawać się do tego fachu, trzeba mieć umiejętności oddzielenia siebie od osoby, którą się gra. To coś między teatrem a schizofrenią.
Pożar
Był asem w swojej branży. Noc przed poranną masakrą przebywał w świecie Kamasutry. Włączył film przed północą. Piękny profil kobiecy i dick stojący w napięciu jak strzała w naciągniętej cięciwie przykuły jego uwagę i zaostrzyły apetyt. Oczy kobiety zwracającej wzrok do kamery zapowiadały rozkosz a usta – pragnienie. Zaczynał się pocałunek. Kiedy kadr i kolory są doskonałe, kończy się pornografia.
W Azji Południowej mamy, to znaczy mają, czas kołowy. Wczoraj znaczy jutro i na odwrót. Niebo ołowiane bez jednej chmurki. Srebrne słońce. Niebieskie liście na drzewach. Goła ziemia w ogródku bez jednej trawki. Konsul mieszkał poza ambasadą. Do olbrzymiego drzewa przy bramie dzikie pszczoły wielkości szerszenia przyczepiły torbę z wojłoku, która była ich ulem. Którejś nocy ćokidar, czyli strażnik próbował drągiem zdjąć torbę i wylać z niej miód. Pszczoły siadły na nim i zagryzły na śmierć.
Po ogródku – placyku długości dziesięciu, szerokości piętnastu jardów (szerokość była większa od długości, jak to w dzielnicy Anand Niketan Wesoła Wioska) – ganiały dwa kundle. Czarny, duży, potomek owczarka i mały, żółty, potomek labradora. Pomagały w nocy stróżom. Nie miały zbyt wiele do roboty, bo od dzielnicy dyplomatycznej złodzieje stronili. Ale poszczekać czasami trzeba dla fasonu. Uratowały raz, podnosząc alarm, samochód fiat padmini, który zająłby się od liczników wysokiego napięcia. Ptaki uwiły sobie na nich gniazdko. Łącza wybuchły z powodu drobnego luzu na stykach. Łuk elektryczny powstał w mgnieniu oka. As, jeszcze pijany a już skacowany, nie mógł zasnąć. Hałas psów tuż po wybuchu ściągnął go z łóżka. Wylazł nago przed dom, a tam płomienie lizały maskę samochodu. Wywalił bramę, wypchnął auto i z gaśnicy plunął na zegary, które płonęły już żywym ogniem. Gdyby po liczniku wybuchł także samochód, biuro Asa stałoby się stosem, na którym płoną tajemnice. A znał ich wiele. Takie, o których musiał zapomnieć i inne, które mógł przechowywać wyłącznie w pamięci. Te były ognioodporne. I takie, które odsyłał pocztą kurierską. Te z kolei dzieliły się na kupione za butelkę whisky od miejscowych agentów, napisane samemu, ukradzione korespondentowi i przepisane z gazet. W zbiorach było sporo śmieci, więc pożar miałby co trawić. Strażnik tajemnic wiedział, od jakich powinien był uwolnić pamięć. Nieostrożność w zarządzaniu sekretem groziła karą od upomnienia do śmierci. As, szyfrant lub dziennikarz – każdy z nich miał dostęp do sekretów, ale nie każdy wiedział, co w tajemnicy stanowiło błysk lub cień. Czasami treść mówiła o czymś, o czym pisały gazety. Sekretną była tylko informacja, kto to powiedział i dlaczego. Należało chronić źródła informacji.
Zawodowo chronili je dwaj pierwsi – As i szyfrant. Dziennikarz mógł robić z nimi co chciał. Na przykład mógł się nimi podzielić.
Aresztowanie
Konsula jak zwykle nie było w ambasadzie. Znajdował się na tak zwanym „mieście”. Prowadził interesy, które różnymi nitkami prowadziły nie wiadomo dokąd. Nie musiał się z niczego tłumaczyć, albowiem nominowany został i wysłany przed ambasadorem. Zmiany w resorcie nastąpiły w czasie, gdy obydwaj byli już akredytowani w Azji Południowej. Ambasador, wcześniej niepewny swojej pozycji, stał się nagle panem sytuacji. Nie zamierzał mścić się za półtora roku upokorzeń, które znosił ze strony podwładnego. Grał w szachy. Musisz tak postępować, aby ten, kto cię zaatakuje, wpadł w dziurę po piętnastu ruchach. Tworzenie i maskowanie takich sytuacji jest niezmiernie trudne, ale możliwe. Ambasador zwykle przychodził do biura na kilka godzin w sobotę.
Kiedy nie ma ludzi, można chwilę popisać. Korzystał z ciszy płodnej, choć dźwięczącej jednym, zerowym tonem. Ciszę przerwał telefon. Ambasador wyręczył nieobecnych, urzędujących poza weekendami pośredników i dowiedział się, że dzwoni rozhisteryzowany lekarz z Wrocławia, który prosi o aresztowanie żony w Colombo.
– Ambasada nie jest od aresztowania, a raczej przeciwnie – od uwalniania aresztowanych rodaków – powiedział, polecił poczekać i poszedł do sekretariatu, do innego telefonu, żeby sprawdzić u oficera dyżurnego w komendzie wojewódzkiej policji na drugim końcu świata, czy jest taki lekarz we Wrocławiu. Kiedy otrzymał potwierdzenie, wrócił do swojego gabinetu i do rozmowy z lekarzem.
– Proszę jeszcze raz powiedzieć o co chodzi – rzekł, biorąc kartkę i długopis.
– Moja żona jest w rękach bandytów! Boże! Grozi jej śmierć! Zatrzymali ją w kurorcie na południu Cejlonu! Mają zawieźć do Colombo i zmusić... Zdołała się do mnie dodzwonić, ale teraz kontrolują każde jej słowo!... Ambasador zapisał telefon i kazał się rozłączyć na parę minut. Zadzwonił pod wskazany numer.
– Czy jest pani sama? – zapytał.
– No.
– Czy pani jest Polką?
– Yes.
– Czy obecni przy pani to Polacy?
– No.
– Czy rozumieją po polsku?
– A little bit.
– Wyjeżdża pani z kurortu dziś?
– Yes. After two hours.
– Proszę czekać na mój ph za pięć minut. Zadzwonił z sekretariatu jeszcze raz do Wrocławia.
– Którędy pana żona jechała na Cejlon?
– Przez Kijów i Karaczi.
Wrócił do swego gabinetu i znowu połączył się z kurortem.
– Mówi pani jakimś innym językiem?
– No.
– Oni rozumieją ang?
– Yes and no.
– Co pani grozi?
– Everything.
– Domyślają się z kim pani mówi?
– Father.
– O czym?
– Money.
– Broń?
– They have.
– Niech pani jedzie z nimi do Colombo. Na lotnisku każdy kto tam będzie, to policjant lub wojskowy.
– Understand.
– Proszę iść do toalety.
– Yes.
– Pierwszego napotkanego mężczyznę, a lepiej kobietę, proszę zaczepić i szybko powiedzieć co się dzieje. W Colombo na lotnisku nie ma nikogo poza oficerami służb antyterrorystycznych. Oni panią wyprowadzą z lotniska i wywiozą w bezpieczne miejsce.
– Tks.
– Z bezpiecznego miejsca proszę do mnie zadzwonić.
– Yes. Bye bye.
Odłożył słuchawkę. Zadzwonił jeszcze raz do Wrocławia.
– Dlaczego przez Karaczi?
– Bo taniej – powiedział lekarz.
– Wycieczka?
– Trochę wycieczka, trochę biznes.
– Dlaczego żonę porwano?
– Porachunki.
Cholera z tym konsulem, który powinien tu być – pomyślał. Mafia z Abu Zabi? Kurierka z Polski? Nędzny grosz, idiotka, kretyn żądający aresztowania i gangster rangi regionalnej? Ambasador zadzwonił do Colombo, do konsula honorowego.
– Słuchaj Ken, powiedz służbom na lotnisku, żeby zatrzymały Polkę i wyprowadziły ją tylnym wyjściem. Ona się zwróci do kogoś z waszych.
Po godzinie odezwał się telefon. Ten sam kobiecy głos, lecz już zupełnie inny ton.
– Dziękuję panu. Już bezpiecznie. Oni nadal czekają na mnie na lotnisku. Wydawała się rozbawiona. Wracam jutro do domu – powiedziała.
– Którędy?
– Mam bilety Aerofłotu. Przez Moskwę.
– Znaczy, że to nie Rosjanie – pomyślał.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------