- W empik go
Szyfr magii - ebook
Szyfr magii - ebook
Alicja jest świeżo po rozwodzie, ma dość swojej nudnej pracy i gwarnego miasta. Postanawia zacząć nowe życie w Starych Łąkach – krainie znanej jej z dzieciństwa, bezpiecznej, zaczarowanej, wciąż jeszcze przesiąkniętej urokiem babcinych opowieści. Uważa, że najlepszym miejscem, żeby na nowo odnaleźć siebie, będzie stary domek w sielskim otoczeniu, wypełniony dobrymi uczuciami i wspomnieniami. Zaskakuje ją fakt, że gdy przyjeżdża do Starych Łąk, jeden z mieszkańców czeka na jej powrót, zupełnie jakby wiedział o nim znacznie wcześniej niż ona sama. To powoduje, że w pamięci Alicji wybrzmiewają słowa opowiadanej przez babcię bajki o czarach, innych światach, kluczach i ich strażnikach.
Wkrótce Alicja przekona się, że nie wszystko jest tym, na co wygląda. Że czasem wystarczy zamknąć oczy, żeby dostrzec to, co najważniejsze.
Tak długo czekałam na tę chwilę, że teraz, gdy byliśmy niemal na miejscu, czułam, jakbym zaraz miała podejść do egzaminu dojrzałości. Musiałam wziąć się w garść i dać z siebie wszystko. Gdy mijaliśmy dom Gruszkowej, wydał mi się jeszcze mniejszy i nędzniejszy niż ostatnio. Zanim weszliśmy do stodoły, spojrzałam na Sama, który teraz trochę za mocno trzymał moją rękę. Był bardzo blady. Położyłam drugą dłoń na jego przedramieniu i zapytałam, czy jest gotowy. Jakimś dziwnym sposobem nasze role się odwróciły i teraz to ja musiałam dodawać otuchy jemu, mimo że to mój cały świat miał za chwilę zatrząść się w posadach.
– Miejmy to za sobą – odpowiedział i uśmiechnął się niepewnie. Jego strach paradoksalnie dodał mi odwagi, jak gdybym miała być dzielna za nas oboje. Zrobiłam pierwszy krok i ruszyliśmy naprzód.
Kategoria: | Fantasy |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8313-348-5 |
Rozmiar pliku: | 1,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
W miejscu, skąd wszystkie rozchodzą się duchy,
Świat ruszające, same nieruchome:
Jako promienie, co ze środka słońca
Leją potoki blasku i gorąca,
A słońce w środku stoi niewidome.
Adam Mickiewicz, _Widzenie_
(z tomu _Liryki lozańskie_)
PROLOG
_We wszechświecie trwają cztery, ciągle jednakowe substancje: ogień, woda, powietrze i ziemia. Są wieczne. Z nich wyłaniają się wszystkie byty. Zmieszane dają życie, ich rozpad oznacza śmierć. W ruch wprawiają je największe boskie siły – miłość i nienawiść._¹
SAMUEL
1 Por. Koncepcja czterech żywiołów Empedoklesa Giovanni Reale, _Historia filozofii starożytnej. Tom 1. Od początków do Sokratesa,_ Lublin 2005, s. 172 – 177.Przez ostatnich kilka dni nie trzeźwiałem. Chyba przed samym sobą próbowałem ukryć, że nie jestem tylko pionkiem w rozgrywanej przez kogoś lub „coś” grze. Nawet przez pijackie majaki przedarło się jednak poczucie obowiązku i, jakimś cudem, mimo wszystko, byłem tu. Gdzieś w środku liczyłem się pewnie z tym, że zawalę to spotkanie, jak kiedyś setki innych spraw, gdy wybierałem imprezowanie. Już sam nie byłem pewien, czy różnica polegała na tym, że wtedy byłem głupim gówniarzem, który za nic miał konsekwencje, czy faktycznie to jest cholerne przeznaczenie i choćbym skoczył z klifu, dziś i tak stałbym jak ten dureń na przystanku, czekając na swoją nemezis.
Po kilkudniowym zapominaniu się wstałem rano lekko skacowany, ale trzeźwy jak nigdy. Zdążyłem wskoczyć pod prysznic, wrzucić coś do pustego żołądka i pobiec na przystanek.
Tak długo czekałem na tę chwilę, że teraz wydawała się nierealna. Jako że pogodziłem się, przynajmniej chwilowo, z tym, że z losem nie wygram, chciałem mieć to już po prostu za sobą. „Moja nemezis” miała wysiąść z autobusu za kilka minut i wreszcie, całkiem świadomie i oficjalnie, stanąć przede mną twarzą w twarz. Oczywiście przez te wszystkie lata zrozumiałem, że nie jest niczemu winna. Była ofiarą tego chorego świata tak samo jak ja, ale ona, przynajmniej na razie, mogła żyć w błogiej nieświadomości. To przywilej, którego ja nie miałem i którego, na razie, nie umiałem jej wybaczyć.ROZDZIAŁ 1
Wszystkie znaki
Powietrze stało się lżejsze, jakby próbowało wszystkim wynagrodzić ostatnie tygodnie upałów i bezruchu. Słońce delikatnie pieściło skórę, napełniając optymizmem każdą komórkę ciała. Lato się nie kończyło, raczej przybrało łagodniejszą formę. Czuło się powiew nadchodzącej wolności… a może to tylko ja?
Miałam usiąść, jak zwykle, z tyłu, ale skoro zmienia się całe moje życie, mogłam równie dobrze, już teraz, zacząć zmieniać przyzwyczajenia. Usadowiłam się więc z samego przodu, dumna z siebie, jak gdybym, co najmniej, zdobyła K2. Planowałam włożyć słuchawki, ale radio w autobusie grało tak głośno, że nie miałoby to sensu.
O dziwo, nie czułam się zdenerwowana ani smutna – może dlatego, że nikt nie odprowadzał mnie teraz wzrokiem i nie żegnał na przystanku. Tak było lepiej. To była moja chwila, moja namiastka buntu i wolności. Nikogo nie uprzedziłam, że to właśnie dzisiaj. Tak naprawdę tylko kilkoro znajomych wiedziało, że w ogóle zamierzam się przeprowadzić. Całe swoje dorosłe życie planowałam, roztrząsałam każdą decyzję i związane z nią ryzyko, ale nie tym razem. Teraz postanowiłam skoczyć na głęboką wodę i nie myśleć o tym za wiele. Coś się zmieniło, czułam się inaczej. Zawsze słyszałam, że rozwód jest jak żałoba, że dodaje lat, a tymczasem ja czułam się dziesięć lat młodsza i, nie zrozumcie mnie źle, nie rozstaliśmy się w nienawiści. Po prostu, coś się skończyło i tyle, cholernie banalne, jak całe moje życie. Jedynymi kolorowymi częściami mojego świata były książki i sny. Cała reszta była… po prostu istnieniem. Trochę nudy, trochę smutku i radości, nie było źle, nie mogłam narzekać, ale jakoś przez te wszystkie lata czułam się tak… tak, jakbym żyła nie swoim życiem i przyglądała się wszystkiemu z boku.
Jedynie sny były moje, nie były prorocze, nie miały jakiegoś znaczenia (nigdy się nie sprawdzały), ale nie można było powiedzieć, że były nudne. Nawet tej nocy śniło mi się, jak klęczę nad ciałem umierającego mężczyzny. Krew była wszędzie – wnikała w ziemię, w ubranie, unosiła się w powietrzu. Wokół nas stały cienie, a ja próbowałam uleczyć go jakimiś dziwnymi stróżkami kolorowej mgły, które wydobywały się z moich palców. Czytałam dużo o snach, doszukując się drugiego dna, ukrytego znaczenia, a moje półki uginały się kiedyś od najróżniejszych senników. Po jakimś czasie doszłam jednak do wniosku, że to nic więcej niż rekompensata nudnej codzienności. A teraz siedziałam w obskurnym autobusie i cieszyłam się jak głupia do sera, jakby to było największą przygodą mojego życia.
Decyzję o przeprowadzce do domku na Starych Łąkach, który odziedziczyłam po babci, podjęłam ot tak, w ułamku sekundy, chwilę po tym, gdy dowiedziałam się, że ktoś chce go kupić razem z ziemią za trzykrotną wartość rynkową. Szaleństwo! Jeszcze większym szaleństwem było to, że właśnie w tym momencie stwierdziłam, że to jednak ja chcę tam zamieszkać, rzucając całe dotychczasowe, poukładane życie.
Pewnie powinnam, ale nie umiałam sprzedać tego domu. To jedyne miejsce, które mogę nazwać moim. Jedyne, które kojarzy mi się z najszczęśliwszymi latami mojego dzieciństwa i jedyne miejsce, gdzie wciąż mogę poczuć Babcię. Jak mogłabym sprzedać jej dom, jej ogród i łąki, gdzie wyczarowała mi magiczny, bajeczny, prawie namacalny świat, w który kiedyś naprawdę wierzyłam i do którego teraz miałam wrócić po tylu latach? Dlatego dzień później złożyłam wypowiedzenie w swojej bezpiecznej, chociaż okrutnie nudnej, biurowej pracy, a gdy dowiedziałam się, że zostały mi dwa tygodnie zaległego urlopu do wykorzystania, już po kilku dniach byłam spakowana i gotowa ruszyć w drogę.
Czekałam aż ogarnie mnie panika przed nieznanym, ale nic takiego nie nastąpiło, a nawet z każdym uciekającym kilometrem traciłam jakiś mały ciężarek z mojej duszy, jak gdyby ktoś przecierał szyby; wszystko stawało się lżejsze, wyraźniejsze i barwniejsze.
„Za dwa lata koniec świata, moi drodzy. Jak wiemy, w 2012 kończy się kalendarz majów, tym samym wielu uważa to za zbliżający się kres. Ja osobiście myślę, że po prostu nadchodzą zmiany. Tak czy inaczej, przez dwa lata można trochę pożyć, więc cieszmy się życiem i doceniajmy każdą chwilę”. – Usłyszałam niski, ciepły głos spikera radiowego, zaraz potem zaczęła lecieć piosenka _Changes_ Davida Bowiego, a ja nie umiałam powstrzymać niemal dziecięcej radości. Poczułam, jak wszystkie wątpliwości ulatniają się, a na ich miejsce wstępują nadzieja i entuzjazm związane ze zmianami, wręcz nie mogłam się doczekać, żeby odkryć, co szykuje dla mnie los. Od teraz wszystko mogło się zdarzyć. Nowy rozdział, nowy nieznany kierunek, żadnych planów…
Teraz nie przeszkadzało mi nawet rzężące radio ani brudne szyby w autobusie. Powinien taki być, jakbym cofnęła się do dziecięcych lat. ponadgodzinną jazdę spędziłam na planowaniu dnia. Niektóre nawyki są jak perz, można się ich pozbyć, ale z czasem wracają.
Najpierw odbiorę klucze od jakiegoś gościa, który podobno ma czekać na przystanku, potem pewnie trzeba będzie trochę posprzątać. Nie byłam tam od lat, a moja kuzynka po ślubie, ponad pół roku temu, wyprowadziła się do domu męża. Miała tam wprawdzie zaglądać, podlewać kwiatki i takie tam, ale znając Rozalię, zastanę ususzone rośliny i wszechobecne pajęczyny, a kiedy otworzę drzwi, kurz uniesie się niczym poranna mgła.
Nie kontaktowałam się z nią w tej sprawie, bo o przeprowadzce zdecydowałam, gdy już nie było jej na Starych Łąkach. Wyjechali gdzieś z mężem na wczasy, nie pamiętałam nawet dokąd, chociaż opowiadała mi wcześniej o swoich planach. Ona czasem dużo mówiła, naprawdę dużo, a wtedy mój umysł zupełnie niechcący się wyłączał. Napisała mi tylko SMS-a, żebym dała znać, o której będę, to na przystanku jakiś facet przekaże mi klucze. Nie miałam szansy zapytać o nic więcej, bo chwilę później napisała, że do odwołania będzie poza zasięgiem.
Gdyby było naprawdę źle, mogę zawsze zamówić firmę sprzątającą z miasta. Na szczęście zostało mi sporo oszczędności po sprzedaży wszystkich rzeczy, które zostały mi po rozwodzie.
Nie chciałam zaczynać nowego życia od prania nowych brudów w starej pralce albo spania na kanapie, na której wcześniej siedziałam z mężem. Była też kasa za wynajem połowy kamienicy, którą kupiliśmy z Danielem i podzieliliśmy po rozwodzie. Dzięki temu pozwoliłam sobie na rzucenie nieźle płatnej pracy – stwierdziłam, że kasa za wynajem i niemałe oszczędności wystarczą na skromne życie na wsi, przynajmniej przez jakiś czas, dopóki nie wymyślę, co dalej. Danielowi zostało mieszkanie, w którym żyliśmy wspólnie przez ostatnie dwa lata, a które kupili nam jego rodzice. Mnie został mój domek po Babci.
Nie chciałabym być na jego miejscu i tam zostać, już dawno sprzedałabym mieszkanie i zamieniła na inne. Z całego naszego małżeństwa nie zachowałam nic, oprócz paru drobiazgów, które sama sobie sprawiłam i które nie kojarzą mi się z Danielem, paru prezentów, których nie chciałam się pozbywać oraz kilku zdjęć i ubrań. Sprzedałam nawet komputer, a nowy laptop przyjedzie do mnie za kilka dni razem z resztą moich rzeczy.
Tak więc odbiorę klucze od gościa, posprzątam, ile się da w godzinę lub dwie, potem wyskoczę po zaopatrzenie lodówki albo zjem coś na mieście. Zaraz. Moment. Jakim mieście? Czy tu w ogóle jest jakaś knajpa, bar czy jakakolwiek jadłodajnia? Będę musiała sprawdzić jak najszybciej, bo przy mojej niechęci do gotowania wrócę do miasta ze strachu przed śmiercią głodową szybciej, niż mi się wydawało.
Po jedzeniu chciałam przejść się po łące, zobaczyć, jak to teraz wygląda i czy nadal jest tak pięknie, jak to zapamiętałam. Na szczęście większość ziemi dzierżawi ode mnie Rozalia i jej mąż, inaczej miałabym nie lada zagwozdkę, co z tym robić. Wprawdzie mieszkałam w dzieciństwie na wsi z babcią, ale o jakiejkolwiek uprawie czy w ogóle rolnictwie nie miałam bladego pojęcia. Na szczęście nie musiałam dołączać tego do „listy spraw do martwienia się na potem”. Była to obecnie chyba najdłuższa lista w mojej głowie.
Na zakończenie dnia zamierzałam wziąć gorącą kąpiel z bąbelkami. Gdy o tym pomyślałam, od razu poczułam wdzięczność do ojca, który kilka lat temu wyremontował Babci łazienkę. Zaczęłam zastanawiać się, jak będzie mi się spało pierwszej nocy w tym domu, pierwszy raz samej, na dodatek bez dziecięcej wiary w bajki o strażnikach wysłanych przez potężne rody tylko po to, aby mnie chronić.
Właśnie zaczęłam się zastanawiać, czy coś napędzi mi stracha tej nocy, gdy zobaczyłam, że jestem prawie na miejscu.
Nie miałam wątpliwości, prawie nic się tu nie zmieniło. Poznawałam tę fosę przy drodze, te płotki i drzewa rosnące w niemal idealnym okręgu, a nawet łąkę za nimi. Wiedziałam, że za kolejnym zakrętem będzie przystanek. Ciekawe, czy nadal jest obok ten stary, śmieszny kiosk. Mam nadzieję, że „gość od kluczy” nie wywinie mi żadnego numeru, bo, szczerze mówiąc, nie miałam planu B. Już zaczynałam się martwić, ale wtedy minęliśmy zakręt i… zatkało mnie!ROZDZIAŁ 2
Ktoś
Przy znaku obok przystanku stał wysoki, ciemny blondyn, z lekko przydługimi włosami. Wyglądał, jakby mógł wyrywać dęby gołymi rękami, a gdyby nie fakt, że miał dwudniowy zarost i niedbałą fryzurę, mógłby spokojnie uchodzić za modela. Dawno nie widziałam tak przystojnego i męskiego gościa. Miał na sobie granatowy podkoszulek i wypłowiałe dżinsy, w których wyglądał po prostu absurdalnie seksownie.
Ciekawe, czy jest stąd, czy może właśnie czeka na autobus? Wtedy zaświtało mi, że to pewnie mój „facet od kluczy”.
Autobus zatrzymał się i ludzie zaczęli wstawać z miejsc. Przeklinałam samą siebie, że zdecydowałam się na tak pospolity strój, żeby nie rzucać się w oczy jako ta „miastowa”. Teraz chciałabym mieć na sobie coś bardziej seksownego niż zwykły czarny podkoszulek i stare dżinsy.
Wstałam, podniosłam plecak, wzięłam głęboki oddech i ruszyłam do wyjścia. Gdy stanęłam naprzeciwko chłopaka, zauważyłam, że jest jeszcze wyższy niż mi się wcześniej wydawało. Musiał mieć grubo ponad metr dziewięćdziesiąt wzrostu. Zdobyłam się na lekki uśmiech i drżącym głosem zapytałam:
– Cześć. Czy to od pana miałam odebrać klucze? – Od kiedy to denerwuję się przy przystojniakach? Uśmiechnął się dziwnie, jakby rozbawiony moim zdenerwowaniem i zapytał:
– A czy mam przyjemność rozmawiać z panią Alicją Moderską?
– Nie. To znaczy tak, tyle że z Alicją Świerk. Wróciłam do swojego nazwiska całkiem niedawno. – Po co ja mu się tłumaczę? Idiotka. Uśmiechnął się z jeszcze większą kpiną, a potem zacisnął swoją męską szczękę. Zauważyłam, że kilka osób, zamiast rozejść się po wyjściu z autobusu, uporczywie nam się przygląda.
– W takim razie, proszę. – Lewą ręką chwycił moją prawą dłoń i położył na niej klucze.
– Dostarczone do rąk własnych – powiedział, cały czas z tym zaciętym wyrazem twarzy. Czy on ma ze mną jakiś problem? Niby jest szarmancko miły, ale wygląda, jakby mną gardził. Dupek! Z pewnością traci przy bliższym poznaniu. Zrobiłby światu przysługę, gdyby siedział cichutko i ładnie wyglądał.
Włożyłam klucze do kieszeni spodni, podziękowałam i poszłam przed siebie. Cholera, poszłam w złym kierunku. Westchnęłam, obróciłam się na pięcie i ruszyłam w drugą stronę.
Gość od kluczy stał oczywiście dalej przy znaku, w tej samej pozie, z szerokim, bezczelnym uśmiechem.
– Może pomóc trafić? – zapytał rozbawiony. Musiałam się uśmiechnąć, gdy uświadomiłam sobie, jak komicznie muszę wyglądać.
– Nie dosłyszałam pańskiego nazwiska – odparowałam, dochodząc do niego.
– Samuel Szyszkowski – odpowiedział szybko, nie przestając się uśmiechać. Ciekawe, ile ma lat. Zawsze miałam problem z ocenianiem wieku ludzi, może dlatego, że sama wyglądałam na znacznie młodszą. Tak na oko dałabym mu trzydzieści kilka, ale równie dobrze mógł być starszy albo młodszy, a wyglądać dojrzalej przez te męskie rysy twarzy.
– Może ponieść pani plecak? – zapytał, gdy ruszyliśmy w dobrym kierunku.
– Dziękuję, nie trzeba. Nie jest ciężki, to tylko kilka ubrań i drobiazgów.
– Wedle życzenia – odpowiedział ze znudzoną miną. Ten gość zaczynał mnie naprawdę irytować.
– Nie musi mnie pan odprowadzać, myślę, że teraz już trafię – powiedziałam tonem, jakbym się dąsała.
– Och, nie mogę dopuścić, żeby coś się pani przytrafiło po drodze. Odprowadzę panią, jeśli pani pozwoli. – Teraz to już naprawdę czułam się zbita z tropu. Czy chciał być miły, czy kpił ze mnie, a może to miała być groźba?
– A cóż takiego mogłoby mi się przytrafić w takim miejscu jak Stare Łąki? – zapytałam i od razu zdałam sobie sprawę, że zabrzmiało to tak, jakbym dała do zrozumienia, że to dziura zabita dechami. Znajomy, który mieszkał wcześniej na wsi, przestrzegał mnie, żeby tego nie robić.
– To najurokliwsze i najspokojniejsze miejsce, w jakim kiedykolwiek byłam – dodałam szybko, żeby go udobruchać. To, że on usilnie zraża mnie do siebie, nie znaczy, że będę się zachowywać tak samo.
– A tak w ogóle, proszę mi mówić po prostu Alicja. Czuję się strasznie staro, słysząc w kółko „proszę pani”. – Tak! To będzie moja broń, będę urzekająco miła. Zobaczymy, jaką szpilę wbije mi teraz.
– W takim razie jestem Sam, droga Alicjo – powiedział, szczerze się uśmiechając. Nie wierzę. Podziałało! Przez chwilę patrzyłam mu w oczy, były niesamowicie błękitne, tak błękitne, że zaczęłam podejrzewać, iż nosi szkła kontaktowe, a w jego twarzy nie było śladu kpiny sprzed chwili. W końcu odwróciłam wzrok lekko speszona.
– Długo tu mieszkasz, Sam? – zapytałam, bardziej żeby ukryć swoje chwilowe zmieszanie.
– Już jakiś czas.
Co za głupia odpowiedź, co to znaczy już jakiś czas? Rok, pięć lat, a może od zawsze? Czekałam aż coś doda, ale milczał, więc zapytałam:
– Czyli nie mieszkasz tu od zawsze?
– A czy wydaję ci się znajomy, Alicjo? – odpowiedział z dziwnym napięciem w głosie, a może tylko mi się zdawało. Cholernie trudno go rozgryźć.
– Nie, dlaczego o to pytasz? Czyżbyśmy się poznali już wcześniej? – zapytałam i spojrzałam na niego wyczekująco. Nagle przestał wydawać się zupełnie obcy.
– Gdybym mieszkał tu od zawsze, pewnie byśmy się poznali, gdy byłaś małą Alicją, nie uważasz? – odpowiedział znowu z tym swoim uśmieszkiem, ale tym razem miałam wrażenie, że tylko udaje wyluzowanego. Więc to jednak moja wyobraźnia sprawiła, że nagle wydał mi się znajomy. Facet wyraźnie nie chce mi podać dokładnej odpowiedzi, a co mi tam. Co mnie to zresztą obchodzi, od kiedy tu mieszka, ważne, że jest tu teraz.
– Skąd wiesz, że mieszkałam tu często w dzieciństwie? – zapytałam, żeby podtrzymać rozmowę.
– Tak naprawdę o niczym innym się tu przez ostatnie dni nie mówi, ale wiedziałem już wcześniej od twojej kuzynki. – Czyli Rozalia znała Samuela i nic mi nigdy o nim nie wspomniała. Dziwne, bo o Jacku z krzywymi zębami opowiedziała mi jak tylko wprowadził się do sąsiedniej wioski, obdarowując go takimi epitetami, że myślałam, że wygląda jak, no cóż, no tak jak Sam. Kiedy w końcu poprosiłam ją, żeby pstryknęła mu zdjęcie, na mojej komórce pokazał się krzywonosy, chuderlawy rudzielec, na dodatek z nierównym uzębieniem. A o tym facecie mi nie wspomniała? Niemożliwe, coś tu nie gra.
– Dobrze znasz moją kuzynkę? – zapytałam. Sam wyglądał nagle na zakłopotanego. Czyżby znał ją aż za dobrze, może mieli romans? To by tłumaczyło, czemu nigdy o nim nie wspomniała. Poczułam się dziwnie urażona tym faktem, pewnie przez to, że miała męża chociaż nigdy specjalnie za nim nie przepadałam.
– Dość dobrze – powiedział tylko.
– Dziwne, Rozalia nigdy mi o tobie nie wspominała, a jak sam pewnie zdążyłeś zauważyć, ciężko jest jej zachować coś w tajemnicy. – Super, teraz pomyśli, że jest jakimś cennym okazem, o którym na pewno chciałabym usłyszeć.
Wzruszył tylko ramionami. Wspinaliśmy się na niewielkie wzniesienie, gdy poczułam ręce Sama, które ściągają mi plecak z ramion. Odwróciłam się zdziwiona, a ten zrobił minę niewiniątka.
– Pozwól mi ponieść twój plecak. Mam taki kaprys, zrobisz to dla mnie? – Oczywiście pytanie było retoryczne, bo założył już go sobie na lewe ramię. Całkowicie mnie tym zbił z tropu.
– Dzięki – odpowiedziałam. Zupełnie zapomniałam, o co chciałam zapytać. Sam wydawał się zadowolony ze skutecznego odwrócenia mojej uwagi. Ach tak, Rozalia i jej znajomość z Samem.
– Przyjaźnicie się z Rozalią już długo?
– Rąbałem jej drewno na opał i pomagałem z innymi pracami, gdy mieszkała tu sama, to wszystko. Wątpię, żeby nazwała mnie przyjacielem – odparł po krótkiej pauzie i uśmiechnął się sam do siebie. Nie zabrzmiało to specjalnie dwuznacznie, ale mimo to nie byłam pewna, czy nie mają romansu.
Chyba wyczytał podejrzenie z mojej twarzy, bo szybko dodał: – Tak naprawdę to nie przepadaliśmy za sobą, różnice charakterów, rozumiesz?
– Szczerze mówiąc nie – odpowiedziałam tak po prostu, mając nadzieję, że udzieli mi lepszego wyjaśnienia.
– Pomagaliśmy sobie czasem, ale częściej wkurzaliśmy siebie nawzajem.
– A jak ona pomogła tobie? – zapytałam i ze zdziwieniem zauważyłam, że posmutniał. Przez chwilę się zastanawiał, wyglądając przy tym prawie nieśmiało, a potem powiedział:
– Na różne sposoby.
– Zawsze się z tobą tak rozmawia, czy tylko mnie traktujesz wyjątkowo i odpowiadasz wyczerpująco? – palnęłam złośliwie, bo już nie wytrzymałam. Niech facet powie, że nie chce mu się ze mną gadać, albo odpowiada jak człowiek. Znowu wyglądał na rozbawionego, ale tym razem w jego uśmiechu nie dostrzegłam kpiny.
– Pozwoliła mi nawet chwilę pomieszkać w domu twojej babci, gdy przeprowadziła się już do męża.
Zatkało mnie, tego się nie spodziewałam. Ach, więc stąd to zakłopotanie. Gdyby nie ta szopka na początku, pewnie machnęłabym teraz ręką, ale po tym tak łatwo mu nie odpuszczę.
– Powinna była mnie zapytać, to mój dom – zabrzmiałam poważnie.
– A czy zgodziłabyś się wpuścić do domu nieznajomego? – zapytał pogardliwie.
No nie, tego już za wiele! Nie dość, że najwyraźniej nie ma zamiaru przeprosić, to jeszcze odwraca kota ogonem. Na szczęście właśnie dochodziliśmy do celu, więc otworzyłam furtkę, przeszłam szybkim krokiem przez podwórko i otworzyłam frontowe drzwi. Odwróciłam się do Sama i powiedziałam:
– A nie przyszło ci do głowy, że wypadałoby zapytać właściciela domu, w którym miałeś zamieszkać, o pozwolenie? Dzięki za odprowadzenie. Do widzenia! – I z impetem zatrzasnęłam za sobą drzwi. Może wyszło to nieco zbyt dramatycznie, ale co mi tam. On pewnie jest przyzwyczajony, że wszystko uchodzi mu na sucho z tym wyglądem i aurą samca alfa, więc przynajmniej pokazałam mu, że ze mną mu tak łatwo nie pójdzie.
Wzięłam głęboki oddech, żeby się uspokoić i ruszyłam w lewo do dużego pokoju. O dziwo, panował tu idealny porządek. Kanapa była przykryta nową, ciemnozieloną narzutą, na stoliku był wazon z ciętymi, białymi różami, na meblach nie było śladu kurzu. Podłoga lśniła czystością, dywaniki wyglądały na świeżo wytrzepane, a firanki i zasłony w oknach były chyba nowe.
Przeszłam do kuchni i spotkało mnie kolejne zaskoczenie. Nie dość, że była wysprzątana na błysk, to na blacie zauważyłam nowy ekspres do kawy i kuchenkę mikrofalową. Czyżby jednak Rozalia? Nie, niemożliwe, nie było jej od prawie trzech tygodni. A może pani Malinowska – najbliższa sąsiadka? Ale skąd miałaby klucze? Została więc tylko jedna możliwość – Samuel. Teraz zrobiło mi się głupio, że tak na niego naskoczyłam, w dodatku zdałam sobie sprawę, że zostawiłam mu mój plecak. Cholera! Cholera jasna, nawet nie wiem, jak się z nim skontaktować. Może jeszcze uda mi się go złapać, jeśli poszedł tą samą drogą, którą tu przyszliśmy.
Wybiegłam szybko przez drzwi, rozglądając się dookoła, gdy zauważyłam Sama siedzącego na drewnianej ławce przed domem, oczywiście z tą samą rozbawioną, irytującą miną. Stałam tak przez chwilę, zastanawiając się, co powiedzieć.
– Zapomniałam o plecaku – błysnęłam. Samuel wstał z miejsca i ruszył w moim kierunku.
– Proszę – powiedział, wręczając mi go. W jego dużych, szorstkich dłoniach wyglądał jak dziecięcy.
– Pozwoliłem sobie wpisać ci mój numer w twojej komórce, szukaj pod S – oznajmił i zaczął odchodzić. Już miałam go zatrzymać i poprosić o jakieś wyjaśnienia, gdy odwrócił się, przyjrzał mi się od góry do dołu i dodał:
– Poczekaj chwilę, zanim zadzwonisz z domowego, tutaj nie mam zasięgu.
Uśmiechnął się znowu w ten czarujący sposób, obrzucił mnie jeszcze raz spojrzeniem i pobiegł szybko w dół, tą samą drogą, którą tu trafiliśmy.
Stałam tak chwilę w progu, nie za bardzo wiedząc, co mam myśleć ani robić. W końcu postanowiłam wejść do środka i rozejrzeć się dokładniej po moim nowym starym domu.ROZDZIAŁ 3
Stare Łąki
Okazało się, że mam lodówkę zaopatrzoną w jajka, mleko, ser, jogurty, wędlinę, boczek, wiejską kiełbasę i parę innych rzeczy. W szafce znalazłam też wszelakie przyprawy i całą resztę dodatków godnych wytrawnego kucharza i cukiernika. Miałam wszystko, czego dusza zapragnie, brakowało tylko pieczywa. Mały pokój, gdzie stało łóżko, komoda i stara skrzynia mojej babci, był czyściutki i pachnący świeżą pościelą, na ścianie nie wisiał żaden obraz czy zdjęcie, nie było nawet świętych obrazków ani krzyży, które dawniej zawsze wypełniały to pomieszczenie. Ciekawe, kto je ściągnął? Najpewniej Rozalia, jak tu jeszcze mieszkała. Leżą teraz pewnie w jakimś pudle na strychu. Było mi to nawet na rękę, bo nie byłam przesadnie religijna, chociaż w pierwszą noc spędzoną tutaj na pewno dodałyby mi otuchy. Może jutro sprawdzę, co kryje się na strychu. Łazienka też okazała się w całkiem niezłym stanie. Jasna i czysta, jak ją zapamiętałam, nie brakowało nawet świeżych ręczników i całej masy kosmetyków do kąpieli.
Pomyślałam o Samie. Śmieszne, w jak krótkim czasie anonimowy gościu od kluczy zmienił się w bardzo intrygującego Samuela. Jeszcze dziwniejsze, że przez wspólną drogę z przystanku do domu wzbudził we mnie cały wachlarz emocji, wśród których z pewnością górowała irytacja. Powinnam pewnie do niego zadzwonić i wyjaśnić parę rzeczy, być może nawet podziękować, bo naprawdę byłam mu wdzięczna za to, co zastałam w domu; o ile faktycznie to tylko jego zasługa. Jednak gdy przypomniałam sobie, jaki był pewny siebie w tym przekonaniu, że zadzwonię, gdy tylko znajdę numer w telefonie, stwierdziłam, że odczekam do wieczora, a być może nawet do jutra. Postanowiłam odświeżyć się nieco i zejść w dół wioski, poszukać jakichś sklepów, kupić pieczywo i kilka gazet dla zabicia czasu. Zaczęłam teraz żałować, że nie zabrałam ze sobą ani jednej książki.
Gdy mijałam przystanek, uśmiechnęłam się do siebie, przypominając sobie scenkę sprzed paru godzin. Minęła mnie właśnie jakaś furmanka, a za nią rowerzysta, ale nie miałam ochoty pytać nikogo o radę. Jeśli jest tu jakiś sklep, na pewno w końcu na niego trafię, idąc wzdłuż drogi. Popatrzyłam na komórkę, miałam zasięg na dwie kreski, a na zegarze było kilka minut po siedemnastej. Ciekawe, o której zamykają tu sklepy. Po chwili ujrzałam stary „spożywczak”, zamknięty oczywiście, a na zardzewiałych, metalowych drzwiach widniała kartka: „Czynne od 6 do 17”. Świetnie, zapomniałam, że w takich miejscach wstaje się i kładzie spać z kurami. Po krótkim namyśle stwierdziłam, że jeśli nawet jest tu jeszcze jakiś sklep, z pewnością również będzie zamknięty, więc zaczęłam wracać tą samą drogą do domu. Po kilku minutach uświadomiłam sobie, że ktoś za mną idzie. Odwróciłam się z dziwną nadzieją, że to będzie Sam, ale nie dostrzegłam nikogo. Pewnie to miejsce tak działa na moją wyobraźnię. Resztę drogi przeszłam, co chwilę oglądając się za siebie, cały czas z tym samym uczuciem, jak gdyby ktoś mnie śledził. Gdyby ktoś naprawdę mnie obserwował, musiałby wziąć mnie za paranoiczkę.
Gdy doszłam do domu, zobaczyłam, że mam niespodziewanych gości. Z pewnej odległości spostrzegłam starszą kobietę w kolorowej chusteczce na głowie i młodego, dużo od niej wyższego chłopaka, który wyglądał na góra dwadzieścia kilka lat. Miał też w sobie coś niezwykle sympatycznego, przez co mógł uchodzić za młodszego. Był szczupły, ale nie chudy, miał jasnobrązowe włosy, prawdopodobnie rozjaśnione promieniami słońca; gdyby nie to, pewnie miałyby odcień taki jak moje. Był też bardzo opalony, przynajmniej przy mnie, ja zawsze byłam blada jak ściana. Kobieta wyglądała znajomo, ale mogłam się mylić, dla mnie wszystkie kobiety w chustkach wyglądały tak samo. Trzymała w rękach coś przykrytego ściereczką w biało-niebieską kratę.
– Dzień dobry – powiedziałam niepewnie. – W czym mogę pomóc?
– Dzień dobry dziecko, pewnie mnie nie poznajesz, dawno cię tu nie było, ale ja poznałabym cię od razu. Bardzo przyjaźniłam się z twoją babcią – odezwała się kobieta, w jej wypowiedzi było słychać mocny gwarowy akcent, mimo iż nie mówiła gwarą.
– Przykro mi, nie poznaję – przyznałam.
– Jestem Halina Malinowska, mieszkam tu niedaleko, a to jest mój wnuczek Jakub. – Chłopak wyglądał na nieco zażenowanego, ale wyciągnął rękę i potrząsnął moją dłonią w zdecydowany sposób.
– Może przypominasz sobie, jak byłaś mała i zostawałaś u babci, często bawiliście się z Jakubkiem? On wprawdzie był trzy lata młodszy, ale już wtedy był prawie twojego wzrostu. Nigdy nie zapomnę, jak sypałaś mu piaskiem na głowę, niezłe ziółko z ciebie było.
– Babciu, przestań – upomniał ją Jakub.
– A tak, coś sobie przypominam – powiedziałam dla świętego spokoju, chociaż nic takiego nie pamiętałam. Trzy lata młodszy, czyli musiał mieć dwadzieścia pięć lat. Tym razem niewiele się pomyliłam.
– Przynieśliśmy ci tu placek drożdżowy z serem, pamiętam, że ubóstwiałaś go, będąc małą dziewczynką. Mam nadzieję, że smak ci się nie zmienił?
– Nie, nie. To nadal jeden z moich ulubionych deserów. To bardzo miłe z pani strony – powiedziałam. – Może wejdziecie na herbatę, o ile znajdę ją gdzieś; przyjechałam dopiero dwie godziny temu – dodałam, mając nadzieję, że zrozumieją aluzję.
– Ach tak, chętnie wejdziemy. Samuel na pewno nie zapomniał o herbacie.
Czyli jednak, to wszystko to jego zasługa, a przynajmniej zakupy. Będę musiała mu podziękować.
– Babciu, myślę, że Alicja chciałaby najpierw trochę się tu zadomowić, zanim zacznie przyjmować gości – powiedział chłopak, patrząc na mnie ze zrozumieniem i mrugnął do mnie okiem. Uśmiechnęłam się lekko do niego, gdy pani Malinowska patrzyła na niego z wyrzutem.
– No tak, chyba masz racje, ale proszę nas odwiedzić niedługo. Musimy nadrobić stracony czas. I nie przejmuj się, jeśli będziesz potrzebować jakiejś pomocy lub informacji, ja się tu znam na wszystkim i znam każdego – to powiedziała, ściszając głos. – A jeśli będziesz potrzebować męskiej ręki do pomocy, to niczym się nie przejmuj, tylko dzwoń albo przychodź po Jakuba – zakomenderowała, trącając wnuka w bok. Wtedy chłopak zaczął grzebać w kieszeni, aż w końcu wyciągnął jakiś zwitek papieru.
– Tak, tak. Niczym się nie przejmuj, tylko dzwoń jakby co – powiedział, podając mi świstek z numerem telefonu.
– Dziękuję wam bardzo. To miło mieć takich sąsiadów. Na pewno kiedyś skorzystam – obiecałam i zauważyłam, że popatrzyli na siebie wymownie, ale nie miałam pojęcia, dlaczego. W tym momencie zadzwonił domowy telefon. Podziękowałam więc jeszcze raz i zamknęłam za nimi drzwi, a potem czym prędzej popędziłam do kuchni odebrać.
– Halo, halo – wydukałam, ale wyglądało na to, że się spóźniłam, bo po drugiej stronie był tylko sygnał. Niestety, w telefonie starego typu nie dało się sprawdzić, kto dzwonił, więc przyszło mi tylko czekać, aż ktoś (ktokolwiek to był) zadzwoni jeszcze raz. Ciekawe, czy to Sam?
Telefon odezwał się znowu po czterdziestu minutach, gdy akurat jadłam placek od pani Malinowskiej. Nie chciałam odbierać z pełną buzią, żeby nie dać Samowi kolejnego powodu do kpiny, ale nie chciałam też jeszcze raz się spóźnić. Przeżułam, ile mogłam i starając się nie mlaskać, podniosłam słuchawkę.
– Halo – powiedziałam nieco zniekształconym głosem.
– Alicja? Ile razy mówiłam ci, że nie rozmawia się z pełną buzią – w słuchawce zabrzmiał karcący głos mamy.
– Mama? Skąd wiedziałaś, że tu jestem? – zapytałam, nie powstrzymując już mlaskania.
– Daniel mi powiedział. Czy ty do reszty ogłupiałaś? Co ci przyszło do głowy, żeby zamieszkać w tej starej ruderze, na tym zadupiu zabitym dechami, i to sama?
– No pięknie mamo się wyrażasz o miejscu, z którego pochodzisz – odparowałam.
– Czy ty chcesz do końca zdziczeć? Ledwo się pogodziłam z twoim rozwodem, a tu kolejna rewelacja. I za co ty tam będziesz żyć? Zatrudnisz się do pomocy w polu?
– Cieszę się, że jak zwykle we mnie wierzysz, mamo. I nie przesadzaj z tą dumą, bo jeszcze obrosnę w piórka – powiedziałam beztroskim głosem, czując jednocześnie, jak spada moje poczucie własnej wartości.
– No już, nie dramatyzuj, po prostu martwię się o ciebie. Jeśli tak bardzo potrzebujesz się odciąć od dotychczasowego życia, to przyjedź do nas do Monachium. Ojciec na pewno załatwi ci jakąś pracę. Oderwiesz się, poznasz nowych ludzi – powiedziała z przesadną troską w głosie.
– Po pierwsze, mamo, nie znam niemieckiego – zaczęłam, ale szybko mi przerwała.
– No to będziesz miała okazję się podciągnąć.
Nie chciało mi się jej tłumaczyć, że żeby się podciągnąć z języka, trzeba umieć ciut więcej niż przedstawić się i zapytać o drogę.
– Mamo, podjęłam już decyzję – zaczęłam spokojnym głosem. – Mam trochę oszczędności, kasę za wynajem, a we wrześniu kroi się mała fucha, także dorobię online – skłamałam, bo chociaż cicho na to liczyłam, nie miałam żadnej pewności, że ją dostanę.
– Jeśli poważnie myślisz o zmianie, to tym bardziej powinnaś do nas przyjechać. Ojciec załatwi ci jakąś pracę – nie dawała za wygraną. – Teraz już prawie każdy mówi po angielsku, a tu mogłabyś się zapisać do jakiejś szkoły, nauczyłabyś się niemieckiego raz-dwa.
Cholera, jak zwykle zabiera mi wszystkie argumenty. Nie, tym razem nie uda jej się postawić na swoim. Poza tym oszalałabym, mając ją cały czas na głowie.
– Nie znoszę niemieckiego i… – zaczęłam, nie bardzo wiedząc, jak skończyć.
– Tak, to faktycznie bardzo praktyczne podejście, Ala.
Nienawidziłam, jak mnie tak nazywała.
– Mamo, podjęłam decyzję, kończmy już. Szkoda, żebyś wydawała tyle na telefon. Ucałuj tatę. Do usłyszenia. Pa. – I rozłączyłam się, nie pozwalając jej już nic dodać.
Czekałam jeszcze chwilę przy telefonie, ale już nie zadzwonił, widocznie zrezygnowała z dalszych negocjacji. Albo, co bardziej prawdopodobne, obraziła się na mnie śmiertelnie – do następnej próby.
Szybko mnie znalazła. Że też akurat dziś zachciało jej się dzwonić do Daniela. A może to on do niej zadzwonił, żeby na mnie donieść? Jemu też pomysł z przeprowadzką tu wydawał się niemądry. Nie chciałam pozwolić, żeby cokolwiek zepsuło mi pierwszy dzień nowego życia, więc otrzepałam się z nieprzyjemnych myśli i wyszłam przed dom.
Było tu tak spokojnie i zielono, że od razu poczułam się lepiej. Postanowiłam obejrzeć ogród na tyłach i przejść się po łąkach. Chodziłam tak i chodziłam, tracąc rachubę czasu i zostawiając wszystkie troski za sobą, aż zaczęło zachodzić słońce.
Widok zapierał dech w piersiach i rzeczywiście dookoła wszystko jakby wstrzymało oddech. Mogłabym tak stać i podziwiać zachwycający kres dnia, nie myśląc o niczym. W tym momencie byłam tylko ja i ten niesamowity widok. Żółty mieszał się z czerwienią, tańcząc coraz bliżej ziemi, kolory gdzieniegdzie odrywały się od siebie, by na nowo się połączyć. Taniec przeplatały wstążki fioletu i granatu.
Gdy tak stałam jak zahipnotyzowana, nagle wzmógł się wiatr i wytrącił mnie z osłupienia. Zdałam sobie sprawę, że jeśli się nie pospieszę, zastanie mnie noc, otrząsnęłam się więc i pobiegłam szybko w drugą stronę. Zdziwiło mnie, jak daleko się zapuściłam – gdy dotarłam do domu, było już całkiem ciemno.
Na schodach przed drzwiami czekał na mnie kosz z czerwonym winem, miseczką malin i kartką zwiniętą w rulonik. Pewnie kolejni sąsiedzi chcieli się przywitać, gdy mnie nie było. Nie łudziłam się, że to z sympatii do mnie; pewnie chcą mieć temat do jutrzejszych plotek. Tak czy inaczej kieliszek wina nie był złym pomysłem na spędzenie tutaj pierwszego wieczoru.
Zabrałam koszyk i weszłam do środka, udając się prosto do kuchni. Gdy już zasiadłam przy drewnianym stole, zabrałam się za oglądanie butelki. Nie znałam się specjalnie na winach, ale to wyglądało na drogie. Ze wstydem przyznałam się przed sobą, że po tubylcach spodziewałabym się raczej wina własnej roboty lub wódki. Odwinęłam papier i serce dziwnie mi przyśpieszyło na widok słów na kartce:
_Droga Alicjo, zrób nam obojgu przysługę i nie błąkaj się po zmroku po wsi. Korkociąg znajdziesz w drugiej szufladzie od góry. Gdybyś nie mogła sobie poradzić – dzwoń._
_Samuel_
Ha! Przetrzymałam go, to on pierwszy się odezwał. Może następnym razem nie będzie taki pewny siebie. Czy powinnam zadzwonić i podziękować? Czy chciał, żebym zadzwoniła? Gdyby tylko nie napisał o tym w taki sposób, pewnie już siedziałabym przy telefonie.
A może liczy na to, że wypijemy to wino razem? Nie, wtedy pewnie poczekałby na mnie, a nie zostawiał liścik. Ciekawe, gdzie on w ogóle teraz mieszka, może nie ma się gdzie podziać? Z drugiej strony nie wygląda na kogoś, kto nie umie sobie radzić. Ale chyba wypada podziękować za wino, no i przede wszystkim za zakupy. Mogłam zaprosić jednak tę Malinowską i wypytać ją o Sama. Może jutro zadzwonię do Jakuba i wyciągnę coś od niego, muszę tylko wymyślić jakiś pretekst. A może po prostu powinnam zadzwonić do Samuela? Nie, nie tak od razu. Wezmę gorącą kąpiel, otworzę butelkę wina i wtedy zadzwonię, żeby było jasne, że umiem sobie poradzić z korkociągiem. Wow, to się robiło żałosne. Czy ktoś poprzestawiał mi kabelki? Przecież to tylko facet, co prawda przystojny, no dobra – boski na swój szorstki sposób, ale to wciąż tylko facet.
Po długiej, długiej kąpieli przebrałam się w błękitną letnią sukienkę i zarzuciłam na siebie czarny, cienki sweterek. Od razu wzięłam się za otwieranie butelki. Korkociąg znalazłam tam, gdzie miał być, niestety różnił się od wszystkich, jakich do tej pory używałam i faktycznie stanowił wyzwanie. Po wielu próbach i mocowaniu się z butelką, w końcu się udało. Pomyślałam, że wypiję kieliszek lub dwa na odwagę i dopiero wtedy zadzwonię. Wino smakowało wybornie. Włączyłam radio, które stało na parapecie i słuchałam jakiejś stacji, która puszczała wciąż jazzowe kawałki, rozmyślając o dawnych czasach, spędzonych tu wakacjach, o Samie, o tym, jak będzie wyglądało moje życie tutaj.
Po trzech kieliszkach poczułam się bardzo senna, popatrzyłam na zegarek, dochodziła już północ. Czy czas tutaj płynie szybciej? Zawsze przypuszczałam, że w miejscach takich jak Stare Łąki zegary raczej zwalniają. Było już zdecydowanie za późno, żeby dzwonić, więc umyłam zęby i położyłam się do łóżka, zastanawiając się, co też przyśni mi się pierwszej nocy w nowym miejscu.
Nie zawiodłam się. Śniłam, i to nie byle co. Najpierw byłam małą dziewczynką i przemierzałam ścieżki labiryntu z żywopłotu, goniąc za czymś i śmiejąc się głośno. Coś cały czas mi umykało, gdy już miałam to schwycić. Po jakimś czasie żywopłot zmienił się w drzewa, które rzucały złowrogie cienie. Wchodziłam coraz głębiej w las, a za moimi plecami ktoś krzyczał do mnie w niezrozumiałym języku. Tajemnicza siła nie pozwalała mi się wycofać ani odwrócić za siebie.
Las gęstniał coraz bardziej, aż promyki słońca przestały prześwitywać przez gałęzie. Słyszałam coś w oddali, jakieś bębny i śpiewy, które bardziej przypominały jednak pojękiwania. Nagle przede mną pojawił się Sam, wyglądał tak samo, chociaż ja nadal byłam małą dziewczynką. Wyciągnął ręce przed siebie, tak jakby chciał mnie zatrzymać, a potem wskazał palcem w innym kierunku, daleko od dobiegających dźwięków. Wiedziałam, że muszę go posłuchać, ufałam mu w tym śnie. Pobiegłam więc we wskazaną przez niego stronę i raptem znalazłam się na polanie.
Nie byłam już małą dziewczynką, byłam sobą – teraz. Nagle pojawił się Jakub z sąsiedztwa i wręczył mi słoik pełen złotego pyłu. Uklękliśmy oboje, a ja obsypałam tym pyłem jego głowę. Śmialiśmy się przy tym, jak byśmy byli małymi dziećmi. Później zobaczyłam w oddali, na skraju lasu, Sama. Wyglądał dokładnie tak samo, ale w jego oczach zobaczyłam strach, wręcz przerażenie, to sprawiło, że serce zaczęło walić w mojej piersi coraz szybciej i szybciej, wystukując jakiś znany mi już rytm, po chwili dołączyły do tego bębny i dziwne śpiewy przypominające jęki… Wtedy obudziłam się zlana potem i odkryłam, że już jest dzień.ROZDZIAŁ 4
Obudź mnie
Po szybkiej kąpieli i zjedzeniu jajecznicy na boczku wybrałam się na poszukiwanie pieczywa i paru innych drobiazgów. Gdy doszłam do sklepu, który widziałam wczoraj, zobaczyłam z ulgą, że drzwi są otwarte. Chciałam jednak przejść się jeszcze trochę wzdłuż drogi, żeby zbadać teren, dlatego zakupy postanowiłam zrobić w drodze powrotnej.
Szłam i szłam, minęłam ponad dwadzieścia domów, w różnych odstępach od siebie, ale tylko niewielka ich część wyglądała na zamieszkaną. A po kolejnym sklepie, czy jakimkolwiek punkcie usługowym, nie było śladu. Na dodatek dostrzegłam, że w kilku – wyglądających na zamieszkane – domach, ludzie przypatrywali mi się w oknach. Pamiętałam to uczucie z dzieciństwa, aż ciarki mnie przeszły po plecach. _Oni po prostu nie mają ciekawszych zajęć –_ powtarzałam sobie, lecz tak naprawdę czułam ich wrogie spojrzenia i niechęć lub może jeszcze coś innego, wiedziałam tylko, że to nie jest jedynie ciekawość. Może w ten sposób wysyłali mi jakąś energię, dając do zrozumienia, że nie jestem tu mile widziana?
Coś było nie tak, nie umiałam sprecyzować dokładnie co, ale czuł to każdy centymetr mojego ciała. Pomyślałam, że dość już wrażeń jak na jeden spacer, i zaczęłam wracać w stronę sklepu z rdzawymi drzwiami. Po drodze spotkałam staruszkę, ubraną trochę jak cyganka, chociaż z pewnością cyganką nie była – zdradzały ją niebieskie oczy i jasna karnacja. Szła w moim kierunku. Zastanawiałam się, czy powinnam się przywitać. W miejscach takich jak to chyba każdy wita się z każdym, a ona może przecież być moją sąsiadką przez wiele lat. O ile oczywiście wcześniej ludzie nie przepędzą mnie wzrokiem z tej wioski.
– Dzień dobry – powiedziałam, zbliżając się do kobiety. Nie odpowiedziała. Pomyślałam, że może jest nieco głucha.
– Dzień dobry! – krzyknęłam prawie. Wtedy kobieta zakryła dłońmi uszy i sama krzyknęła: „Demony, demony!”. Potem zaczęła odpędzać mnie ręką. Tak się wystraszyłam, że czułam, jak moje ciało zastyga w bezruchu. Kobieta oczywiście zaczęła ode mnie uciekać, ale ponieważ kulała na jedną nogę, ruszała się bardzo powoli. Dla dobra jej zdrowia psychicznego, swojego zresztą też, zaczęłam wreszcie iść w swoją stronę, starając się nie oglądać za siebie. Z tego wszystkiego minęłam sklep i poszłam prosto do domu. Gdy miałam pewność, że nikt mnie nie widzi, puściłam się biegiem.
Na miejscu, ciężko dysząc, od razu rzuciłam się na poszukiwanie komórki. Szybko znalazłam numer Sama i drżącą ręką wystukałam go na stacjonarnym telefonie.
Odebrał po pierwszym sygnale.
– Samuel – powiedział najbardziej męskim i uwodzicielskim tonem, jaki w życiu słyszałam. Jeśli istnieją seks-telefony dla kobiet, on powinien tam pracować. Dziwne, że wcześniej nie zwróciłam na to uwagi. Z ciągle walącym sercem, powiedziałam roztrzęsiona:
– Cześć. Tu Alicja.
– Co się stało? – zapytał tym razem śmiertelnie poważnie.
– Ja byłam, to znaczy poszłam na miasto, to znaczy na wieś, poszukać sklepu. – Zupełnie nie mogłam się wysłowić. Czemu zawsze muszę przy nim wychodzić na wariatkę?
– Spokojnie, powiedz po kolei, co się stało.
– Spotkałam taką cygankę, to znaczy nie cygankę, ale była ubrana jak cyganka, i ona chyba nie odsłyszała, gdy powiedziałam „dzień dobry”. Zawołałam do niej, a ona zaczęła się wydzierać na mnie, wyzywając mnie od demonów.
W słuchawce nagle usłyszałam głośny, gardłowy śmiech. Był tak uwodzicielski, że prawie zapomniałam poczuć się urażona.
– Co? – zapytałam zdezorientowana.
– Widzę, że poznałaś panią Gruszkową – powiedział, ciągle się śmiejąc. Czy tu wszyscy nazywają się, jakby byli zrobieni z owoców?
– Panią Gruszkową? – powtórzyłam po nim, czekając na jakieś wyjaśnienia, ale w słuchawce wciąż było słychać ten seksowny śmiech.
– Pani Gruszkowa słuch ma dobry, ale niedowidzi. Musiała mieć jedną ze swych wizji, gdy podniosłaś na nią głos – powiedział i znowu się zaśmiał.
– Wizji? – zapytałam.
– Tak. Co jakiś czas ma wizje, pewnie dlatego nie usłyszała cię za pierwszym razem. Musiałaś ją nieźle nastraszyć – powiedział ciągle rozbawionym głosem.
– Cieszę się, że poprawiłam ci humor – burknęłam jak nadąsane dziecko.
– Ja też – odpowiedział wesoło, nie zwracając uwagi na sarkazm w moim głosie.
– Jeśli mi pozwolisz, postaram się odwdzięczyć tym samym, ale nie przez telefon.
– Co? – zapytałam, jakby powiedział coś po grecku. Westchnął i po chwili dodał:
– Czy mogę cię odwiedzić? Jestem niedaleko – powiedział to takim tonem, że odruchowo zaczęłam się rozglądać dookoła.
– Jasne – odpowiedziałam cicho, bo cóż innego mogłam odpowiedzieć.
– Do zobaczenia – rzucił i rozłączył się, nie czekając aż coś odpowiem.
Gdy odłożyłam słuchawkę, zaczęłam gorączkowo rozglądać się po domu. Nie zmyłam oczywiście naczyń, a w łazience z pewnością zostawiłam bałagan. Nie wiedziałam, ile mam czasu przed jego przyjściem i czy zdążę posprzątać. Na dodatek uświadomiłam sobie, że jestem ubrana w stare jeansy i biały, rozciągnięty podkoszulek, i oczywiście nie zrobiłam rano makijażu. Stwierdziłam, że daruję sobie sprzątanie i pobiegłam szybko się przebrać. Założyłam tę samą błękitną sukienkę, którą miałam na sobie wczoraj, pijąc wino, i zaczęłam grzebać w plecaku w poszukiwaniu mojej kosmetyczki. Przypomniałam sobie, że zostawiłam ją w łazience, więc pobiegłam i szybko znalazłam w niej tusz, którym chciałam pomalować rzęsy.
Gdy rozległo się pukanie do drzwi, miałam wymalowane tylko jedno oko. Musiałam więc dokończyć, stwierdziłam też, że jak sobie chwilę poczeka, dobrze mu to zrobi na przerośnięte ego.
Kiedy skończyłam, przyjrzałam się sobie w lustrze; nie wyglądałam źle. Ciemne, rozpuszczone włosy układały się dobrze, gdzieniegdzie poskręcane w loki, a kolor sukienki podkreślał moje oczy, które lśniły teraz dziwnie z podekscytowania. Pobiegłam do drzwi i otworzyłam.
Sam stał uśmiechnięty po drugiej stronie. Miał na sobie znoszone jeansy i biały, obcisły podkoszulek, przez który doskonale było widać, jak jest umięśniony. Bardzo szerokie ramiona, wyrzeźbiona klatka piersiowa i, przysięgam, ośmiopak na brzuchu. Przez chwilę wyobraziłam go sobie, jak robi dla mnie striptiz, i bardzo możliwe, że lekko przechyliłam głowę, przygryzając dolną wargę. Cholera! Gdy zobaczyłam jego rozbawioną minę, szybko wróciłam na ziemię.
– Nie zaprosisz mnie do środka? – zapytał z tą swoją irytującą miną. Chyba przyglądałam się mu ciut za długo.
– Wejdź – powiedziałam niepewnie, usuwając mu się z drogi. Gdy wszedł i patrzył na mnie wyczekująco, zaczęłam się rumienić. Prawdopodobnie czekał, abym wskazała mu kierunek, więc skinęłam ręką w stronę salonu, zapraszającym gestem.
– Napijesz się czegoś?
– Może później – odparł i poklepał miejsce na kanapie, żebym usiadła obok niego, zupełnie jakby był u siebie. Wybrałam fotel.
– Więc? – zapytał, czym zupełnie zbił mnie z tropu, co zaczynało być już zwyczajem.
– Więc? – powtórzyłam, dając do zrozumienia, że nie rozumiem, o co mu chodzi.
– Jak mogę poprawić ci humor? – przypomniał, patrząc mi w oczy, i wyraźnie próbował ukryć rozbawienie.
– Może na początek udzielisz mi konkretnej odpowiedzi, bez owijania w bawełnę?
– Jestem do twojej dyspozycji – odparł z uśmiechem, ale tak jak wczoraj, wyczułam lekkie napięcie w jego twarzy i głosie.
– Jak długo mieszkałeś w tym domu? – wypaliłam, momentalnie zdając sobie sprawę z tego, jak nieuprzejma jestem. Nie podziękowałam mu nawet za wino ani zakupy.
– Dwa miesiące. Wyprowadziłem się, gdy dowiedziałem się, że zamierzasz tu wrócić – odpowiedział całkiem już poważny. Chciałam mu podziękować, ale zaintrygowało mnie to „wrócić”. Faktycznie pomieszkiwałam tu jako dziecko, ale było to bardziej w ramach odwiedzin czy wakacji. Już miałam go o to zapytać, ale stwierdziłam, że pewnie Rozalia powiedziała mu w skrócie, że po prostu tu kiedyś mieszkałam.
– Przepraszam, że nie podziękowałam ci wcześniej za zakupy, wino i za porządek, jaki tu zastałam.
– Do usług – odpowiedział, nie odrywając ode mnie wzroku. Patrzył mi tak głęboko w oczy, że serce znowu zaczęło bić mi szybciej. Czy on chce mnie zahipnotyzować? Nie wytrzymałam i spuściłam wzrok.
– Gdzie teraz mieszkasz? – wyrwało mi się.
– Całkiem niedaleko – uśmiechnął się tajemniczo, a ja skrzywiłam się na myśl, że musiał mnie wcześniej widzieć, gdy biegłam do domu, i wie, że przebrałam się dla niego. Ale chyba błędnie odczytał moją minę, bo szybko dodał:
– U znajomego. Nazywa się Waldemar Sroka, ma sześćdziesiąt dwa lata i jest wdowcem, z tego co wiem, nie posiada potomstwa. Wystarczająco jasna odpowiedź?
– Tak – potwierdziłam, szykując już kolejne pytania. Musiałam wykorzystać tę chwilę szczerości, zanim znowu zamieni się w irytująco-tajemniczego gościa od kluczy.
– Czym się zajmujesz?
– Obecnie wszystkim i niczym, pomagam tym, którzy potrzebują mojej pomocy – odpowiedział, jakby lekko zdenerwowany.
– Czyli jesteś złotą rączką? – zapytałam zdziwiona.
– Chyba można to tak nazwać – zgodził się i uśmiechnął sam do siebie, jakby coś mu się skojarzyło. Już miałam zadać kolejne pytanie, ale uniósł dłoń, żeby mnie powstrzymać.
– Miałem poprawić ci humor, a nie udzielać wywiadu, pamiętasz? – zapytał, unosząc jedną brew.
– A co, jeśli to poprawia mi humor?
– Dobrze, odpowiem na jeszcze jedno pytanie, ale potem twoja kolej.
Pochylił się w moją stronę. Prawdopodobnie miało mnie to wystraszyć albo zdekoncentrować, ale nie zadziałało, bo już myślałam, jak wykorzystać tę szansę i które pytanie jest dla mnie najważniejsze.
– OK. Ostatnie. Ale odpowiesz szczerze?
– Szczerze – powiedział niby beztrosko, ale widziałam, że nerwowo przełknął ślinę. Chyba coraz lepiej idzie mi rozgryzanie go. Wtedy wpadłam na pomysł, że teraz to ja go zaskoczę.
– Odpuszczam ci to pytanie – powiedziałam. – Na razie – dodałam po chwili, żeby zostawić sobie furtkę. Nie myliłam się, wyglądał na zaskoczonego. Uśmiechnęłam się do niego, bo przez chwilę wyglądał prawie słodko.
– Czy w ten sposób chcesz uniknąć zadawania pytań tobie?
_Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej_