- W empik go
Szyfr zbrodni. Najciekawsze kryminały PRL. Tom 8 - ebook
Szyfr zbrodni. Najciekawsze kryminały PRL. Tom 8 - ebook
Lata 70 XX w. Państwo Sobieszkowie są zaniepokojeni, że ich sąsiedzi, Zankiewiczowie, od dłuższego czasu nie zakłócają im życia głośno grającym radiem i równie głośnymi awanturami. Zawiadamiają milicję, ale poszukiwania niczego nie wyjaśniają. Po dwóch tygodniach major Wojtaszewski przekazuje sprawę kapitanowi Halnemu, który znany jest z tego, że nawet trudne sprawy doprowadza do końca. Wkrótce okazuje się, że Zankiewiczowie nie żyją. A to dopiero początek skomplikowanego śledztwa. Czy i tym razem kapitan Halny sobie poradzi?
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: | brak |
ISBN: | 978-91-8019-028-2 |
Rozmiar pliku: | 588 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Z którego wynika, że cisza u sąsiadów nie zawsze działa uspokajająco
Dzień był pochmurny, od kilku godzin zanosiło się na deszcz. Zapewne dlatego pani Sobieszkowa wróciła do domu wcześniej niż zwykle w niedzielę. Jeszcze na schodkach, łączących dwoma stopniami sień z ulicą, odwróciła się i popatrzyła na dachy niewysokich kamieniczek Zawiercia; zwaliste chmury, pełzające wolno nad miasteczkiem, nie wróżyły niczego dobrego; szedł od nich nieokreślony smutek i było to gorsze od deszczu.
Pani Sobieszkowa zastała męża w mieszkaniu. Siedział przy stole i czytał gazetę, pokrzepiając się piwem. Był to pięćdziesięciokilkuletni mężczyzna o poczciwej twarzy i jasnym wejrzeniu, znamionującym prostotę, a nawet dobroduszność. Ręce miał twarde, spracowane, za to serce – miękkie. Pani Sobieszko potrafiła to wykorzystać.
Zrzuciwszy płaszcz, zakrzątnęła się koło kolacji i, najwidoczniej źle usposobiona, zaczęła gderać:
– Wody nie nastawiłeś? W siedzeniu masz ołów jak co dzień, a dziś jest przecież niedziela. Inny mąż to w niedzielę pomaga żonie, żeby jej ulżyć w ciężkiej pracy. Chociaż ten raz w tygodniu. Ale ty... Gdzie tam! Tobie w głowie tylko gazeta i piwo.
Sobieszko poważnie skinął głową i sięgnął po szklankę z piwem. Nie przerwał czytania, co dotknęło kobietę do żywego. Wsparłszy ręce na biodrach, ściągnęła brwi.
– Radia pewnie też nie wyłączyłeś?
– Nie. A po co?
– Jak to, po co? Nie widzisz, że się zbiera na burzę?
– Przecież radio nie gra.
– Ale antena! Ile to razy mówiłam, żeby antenę wyłączyć, jak ma się na burzę? O, deszcz już pada.
Sobieszko odłożył gazetę i spojrzał bez zainteresowania w okno. Rzeczywiście, deszcz padał. Podniósł się, wyszedł do sąsiedniej izby. Po chwili wrócił, usiadł na powrót, sięgnął po butelkę i nalał sobie piwa.
– Wyłączone – powiedział spokojnie.
– Wyłączone – gderała pani Sobieszko. – Cóż z tego, że wyłączone? Jak radio nie gra w niedzielę, to przecież całkiem jakby nie było święta.
– Co z ciebie za kobieta? – mruknął Sobieszko. – Wreszcie raz ma człowiek spokój nad głową, a ty byś jeszcze chciała radia.
– Jaki znów spokój? O czym ty gadasz?
– Jaki spokój? – teraz zdziwił się również on. – Albo to nie jest zastanawiające? Posłuchaj tylko. – To powiedziawszy, uniósł głowę i otworzywszy usta wskazał palcem sufit.
– Nic nie słyszę – powiedziała pani Sobieszkowa, spoglądając uważnie na męża.
– Nic – rzekł z prostotą. – Pewnie, że nic. I to jest właśnie dziwne. Czy ty miałaś kiedyś w niedzielę taki spokój? Przypomnij sobie.
Pani Sobieszkowa myślała przez chwilę. Istotnie, od czasu jak na górze zamieszkiwali Zankiewiczowie, nigdy jeszcze nie było tak cicho. Zankiewiczowie należeli do ludzi lubianych, ale jeżeli już chodzi o hałasy, to przebierali miarkę. Szczególnie w święta. Pani Zankiewiczowa nie uznawała miękkich pantofli, a jej mąż tym bardziej. Nie to jednak było najgorsze; sądny dzień zaczynał się dopiero wtedy, kiedy wszczynali kłótnie, a powtarzało się to niemal co wieczór. Jeżeli tylko Zankiewicz przebywał w domu
Sobieszkowie wiedzieli o nerwowym usposobieniu pani Zankiewiczowej, ale mimo to kilka razy zmuszeni byli prosić o trochę więcej umiarkowania. Oczywiście Zankiewiczowa przepraszała, jednakże już po upływie kilku godzin potrafiła znów rzucać na podłogę gliniane wazony. Bywało, że szyby w oknach drżały.
– No i co? – triumfował mąż, popijając piwo.
– Nic nie rozumiem – powiedziała pani Sobieszkowa.
– Nic? – mężczyzna uśmiechnął się. – Dopiero teraz człowiek wie, że ma niedzielę.
– Głupi jesteś – pani Sobieszkowa spiorunowała męża wzrokiem. – Czyżby ona jeszcze nie wróciła do domu…?
– Kto?
– Zankiewiczowa. Czyś ty się upił?
– Pewnie, że nie wróciła. Toć by się baba tłukła. Pani Sobieszkowa zasępiła się. Myślała o czymś bardzo intensywnie i dopiero po dłuższej chwili odezwała się zupełnie innym głosem:
– Wiesz ty co, stary?
– Niby co?
– Bo widzisz, tak wychodzi, że w tym coś jest.
– A co by miało być?
– Tego to ja nie wiem – mruknęła niewyraźnie – ale tak wychodzi. Przecie już by wróciła do tego czasu...
– Gadajże rozumnie – teraz i on spoważniał.
– No bo ona, jak wyjeżdżała, to przecież miała swój powód. Ty to nic nie wiesz, ale mnie mówiła, że ktoś jej przysłał list...
– List?
– No, list. W tym liście było napisane, że ma przyjechać, to zobaczy, jak się jej mąż zabawia. Że to niby pijaństwo i kobiety, a ona nic o tym nie wie. Nawet była podana data, kiedy to będzie. I dokładny adres.
– To tak – Sobieszko odstawił piwo.
– Bo widzisz, w tym liście to jeszcze nie było podpisu. I ona się nawet dziwiła, kto by to mógł być, ten co pisał. Przecież zawsze w listach podpisy są. Powiedziała, że jak go złapie z dziwką, to mu łeb rozwali czym popadnie.
Niech się potem dzieje co bądź.
– Dość tego gadania – rzekł Sobieszko. – Idziemy. Kobieta wyłączyła gaz i bez słowa udała się w ślad za mężem. Drzwi do Zankiewiczów były zamknięte, więc nie ociągając się poszli oboje do komisariatu MO.
Dyżurny sierżant ziewał, kiedy wprowadzono ich do niewielkiego pokoju.
– My w sprawie sąsiadki – zaczęła pani Sobieszkowa niepewnym głosem.
– Słucham – funkcjonariusz przesunął na stole popielniczkę. Nie był zachwycony wizytą.
Pani Sobieszkowa opowiedziała wszystko od początku. Sierżant wstał. Był spokojny i nieco znużony, ale mówił uprzejmie: – Zajmiemy się sprawą, jak tylko znajdziemy podstawę do interwencji. Na razie nic nie możemy zrobić, bo nie wiemy czy ktoś tu popełnił przestępstwo. Obywatelka ma domysły i bardzo dobrze, że nas zawiadamia, skoro uważa, że coś jest nie w porządku.
Ale nam domysły nie wystarczają.
– Niby tak – mruknął z ociąganiem Sobieszko. – Tylko że już by powinna wrócić.
Sierżant usiadł przy stole i zaczął spisywać dane.
– O której godzinie wyjechała obywatelka Zankiewicz?
– W sobotę o trzeciej – odparła pani Sobieszkowa.
– A kiedy wyjechał jej mąż?
– Żeby nie skłamać, to w piątek rano.
– Czy jest u nich telefon?
– Nie.
– Dziękuję. Na razie wystarczy.
Sobieszkowie wyszli kręcąc głowami. Powróciwszy do domu stwierdzili, że drzwi do Zankiewiczów były nadal zamknięte.
O godzinie dwudziestej drugiej sierżant Bredkowiak ujął słuchawkę telefonu stojącego na biurku i nakręcił domowy numer komendanta Kupnego.
– Halo – odezwał się męski głos.
– Obywatel porucznik?
– Co jest?
– Mówi Bredkowiak. Otrzymaliśmy doniesienie, że przy ulicy Klonowej pod numerem drugim nie powróciła lokatorka Zankiewicz. Sąsiedzi podejrzewają, że miała zatarg z mężem o zdradę.
– Kiedy wyszła z domu?
– Wyjechała w sobotę o godzinie piętnastej pociągiem w kierunku Częstochowy. Przed chwilą wysłałem Fronczaka; zameldował, że jeszcze nie powróciła. Ani ona, ani on.
– Mogła przecież wyjechać na dłużej.
– Tak, ale sąsiedzi twierdzą, że wyjechała z zamiarem przyłapania męża na zdradzie. Otrzymała wezwanie anonimowe. Przedtem nigdy nie jeździła na długo. Obywatel porucznik wybaczy, że dzwonię, ale nie wiem co robić. Nie wiadomo też, czy sąsiedzi nie ukrywają czegoś. Może się boją? Tak mi się zdaje, że coś tam nie gra.
– Poczekamy do jutra. W tym, że ktoś sobie pojechał, nie ma nic nadzwyczajnego. Ale sprawdźcie rano czy wróciła. Jak przyjdę, to pomyślimy o tym.
– Tak jest. Sąsiedzi powiedzieli, że Zankiewiczowa jest kobietą nieopanowaną. Robiła często awantury swemu mężowi.
– Kiedy przyjeżdża najbliższy pociąg do Zawiercia?
– Zaraz sprawdzę, ale ostatni o godzinie dwudziestej trzeciej z minutami.
– Nie sprawdzajcie, sierżancie. Poczekamy do jutra; na podstawie tego, co wiemy, trudno ją uważać za zaginioną.
Jednak i nazajutrz Zankiewiczowie nie wrócili.ROZDZIAŁ PIERWSZY
W którym poznajemy kapitana Halnego
Boczną ulicę zalegał już zmrok. Tęgi mężczyzna poosuwał się szybko naprzód, roztrącając krokami kałuże na niewybrukowanym chodniku. Zatrzymał się przed niewielkim domem, niemal ukrytym w gęstym bzie. Okna połyskiwały martwym światłem ulicy, znikąd nie dolatywał najcichszy odgłos; nie czuło się wiatru. I mogłoby się wydawać, że nie tylko nikt tu nie mieszka, ale że nawet w całym zaułku nie ma o tej porze ludzi.
Major Wojtaszewski pchnął furtkę i wszedł do ogródka pachnącego mokrą zielenią. Duże brązowe drzwi były zamknięte. Ledwo zdążył przytknąć palec do dzwonka, drewniana połowa rozwarła się, ukazując słabo oświetlony korytarz ze schodami wiodącymi na strych. Olbrzymia kobieta o końskiej twarzy zaprosiła ruchem ręki do środka. Gest nie był miły, ale za to wymowny.
– Czego pan sobie życzy? – spytała obcesowo.
– Widzieć się z kapitanem Halnym – odrzekł spokojnie major. – Zastałem go, nieprawdaż?
– Prawda. Po schodach. – To powiedziawszy, zamknęła drzwi frontowe i znikła w jakimś pomieszczeniu, nie troszcząc się więcej o gościa.
Major wdrapał się na górę i stwierdził ze zdziwieniem, że znajduje się tu pokój. Z ulicy nie mógł dostrzec okien, ponieważ wychodziły, nie wiadomo dlaczego, na przeciwległą stronę domu. Podniósł rękę, by zastukać, ale w tym momencie gospodarz stanął na progu.
– Witam – powiedział i cofnął się, robiąc miejsce majorowi.
Pokój był duży i prawie ciemny. Tylko w rogu paliła się stojąca metalowa lampa, rzucając zielone światło na niewielkie biurko, na którym, jak zresztą w całym pokoju, pełno było najdziwniejszych sprzętów i książek. W ogóle pomieszczenie robiło wrażenie antykwariatu: stare meble, kanapy, zegary; na ścianach obrazy i kilimy; podłogę zaścielał wielki dywan. Gospodarz wskazał majorowi głęboki fotel.
– Jestem pierwszy raz w waszym nowym mieszkaniu – powiedział ten ostatni. – Przyznam się, że robi na mnie silne i przyjemne wrażenie; zdecydowany kontrast z otaczającą nas na co dzień nowoczesnością.
Kapitan Halny skinął głową, jakby chciał powiedzieć, że temat ten nie jest wystarczająco ciekawy, aby mu poświęcać czas. Sięgnął po papierosy. Był wysoki i szczupły; nosił na sobie ciemny cywilny strój, a kiedy odwrócił twarz, major mimo woli zabębnił palcami po skórzanej poręczy fotela. Znał tę twarz dobrze, a jednak za każdym razem, ilekroć po dłuższej przerwie znów na nią patrzył, zdawało mu się, że widzi ją po raz pierwszy i doznał takiego wrażenia, jakby miał się zamienić w kamień pod działaniem wzroku swego podwładnego. Halny był człowiekiem przystojnym i równocześnie aż nadto surowym. Miał białą cerę i zapewne to sprawiało, że niekiedy, szczególnie przy sztucznym świetle, jego twarz wydawała się być maską arlekina.
O kapitanie Halnym krążyły legendy. Mówiono żartem, że potrafi odgadnąć nie tylko to, co się stało, ale nawet to, co dopiero się stanie. W istocie wszystko przemawiało za tym, że Halny naprawdę odgaduje. Nie wyróżniała go żadna szczególna metoda pracy. Jego śledztwo nie było nawet błyskotliwe. Nikt nie wiedział jak to się działo, ale rozwiązywał zagadki, na których „kładli się” inni. Charakteryzował go tylko wyjątkowy spokój. Halny, jak mówiono, „nie miał nerwów”.
– Na spacery paskudny czas – powiedział major. – Deszcz i mgła. Przyszedłem pieszo, a teraz żałuję.
Gospodarz położył przed gościem pudełko papierosów. Zapalili obaj. Major odchrząknął, zaciągnął się głęboko dymem, założył nogę na nogę.
– Tak. Nie rozumiem, dlaczego zamieszkaliście właśnie tu? W całych Katowicach nie ma drugiej tak ponurej dziury jak ten zaułek. I jeszcze baba, olbrzymia jak dragon, z końskim łbem. Nie boicie się jej?
– Trochę – uśmiechnął się kapitan.
– A skąd wzięliście te antyki? Wasze?
– Były tu, kiedy się sprowadziłem. Nie przeszkadzają mi. Major pokiwał głową.
– Coś się stało? – zapytał Halny.
– Mniej więcej. Od dwóch tygodni bezskutecznie poszukują zaginionego małżeństwa. Zawiercie zwróciło się właśnie do nas z prośbą o pomoc; istnieje obawa, że popełnione zostało morderstwo. Niejaki Zankiewicz prawdopodobnie pozbył się swej żony, która deptała mu po piętach i wreszcie przyłapała _in flangranti_. Trochę to wszystko niejasne, zaplątane i nieciekawe. W ręku są jedynie domysły. Faktów brak. Poza tym mogło być odwrotnie: ona mogła zabić męża. Nie jest również wykluczone, że zabójstwa tu w ogóle nie było, ale ludzie wpadli jak kamień w wodę i, mówiąc między nami, właściwie nie wiadomo, co o tym myśleć.
– I co? – Halny przyglądał się ogieńkowi swego papierosa.
– Trzeba to rozwikłać. Powiadają, że nie mogą sobie sami poradzić. Ktoś musi to wziąć na siebie, a ja pomyślałem o was. Nie ukrywam, że sprawa jest raczej trudna i wygląda na to, że Zankiewicz zdążył już uciec, jeśli zabił; bądź co bądź upłynęło sporo czasu... Nie znaleziono jeszcze nawet zwłok, ale nie można tego traktować po prostu jako poszukiwania zaginionej, bo chociaż nie ma dowodów, tam się czuje ziemię… Wreszcie, ludzie to nie dym.
– Czy mam to rozumieć jako…
– Tak – podchwycił śpiesznie major. – Chodziłoby o was. Wiem, że nikt nie zrobi tego lepiej.
– Nie przesadzajmy, majorze. Zawód nasz wymaga ścisłości, dlatego proszę mi powiedzieć coś o samej sprawie.
– Ależ właśnie mówię – zdumiał się major.
– ...O domysłach.
– Rozumiem – powiedział gość. – A zatem: miejscowość Zawiercie, ulica Klonowa numer drugi. Przypuszczalna godzina wyjazdu Zankiewiczowej w kierunku Częstochowy – piętnasta. Było to w sobotę czwartego sierpnia. Tu są fotografie małżeństwa Zankiewiczów. – Major położył przed sobą dwa archiwalne zdjęcia. – Zankiewiczowa nie pracuje.
Halny wziął do ręki zdjęcia i skinął głową. Potem schował je do portfela. Jego twarz była nieporuszona. W kącikach ust błąkało się zmęczenie.
– Kto się tym zajmuje?
– Porucznik Kupny w Zawierciu.
– Kiedy przeprowadzono rewizję?
– Trzeciego dnia, około godziny jedenastej. Nie znaleziono jednak nic, co rzucałoby jakieś światło. Nikt się nie zgłosił w celu złożenia zeznań, a z korespondencji udało się wyłowić tylko adresy jej rodziny. Oczywiście Kupny wysłał ludzi, którzy sprawdzili czy nie ma tam jakichś punktów zaczepienia. Niestety – nic. Sąsiedzi umieli powiedzieć tylko tyle, że słyszeli często kłótnie i wybuchy histerii Zankiewiczowej. Leczyła się w przychodni neurologicznej, ale nie były to dolegliwości groźne.
Halny ocknął się z zamyślenia.
– Zajmę się tym, oczywiście – powiedział. – W Zawierciu nie uprzedzajcie nikogo o moim przyjeździe. Jak to jest z pociągami? Wolałbym tego nie odkładać. Zankiewiczowej nie przywoływały do domu żadne obowiązki?
– Wygląda na to, że raczej nie – odparł major. – Do waszej dyspozycji jest wóz na czas trwania dochodzenia.
Jeżeli chcecie, mogę zatelefonować do komendy, samo-chód będzie za kwadrans.
– Tak byłoby najlepiej – powiedział Halny.
Major Wojtaszewski wstał i rozejrzał się w poszukiwaniu telefonu. Dostrzegł aparat w drugim rogu pokoju i szybko nakręcił numer.
– Poruczniku – rzucił do słuchawki – wy wiecie, o co mi chodzi... Oczywiście, potrzebny jest zaraz. Tak, dziękuję.
Major odłożył słuchawkę na widełki.
– Za moment będzie wóz. Nie potrzebujecie chwili czasu na przygotowanie? To nie są wasze godziny służby.
Kapitan wolno palił papierosa ze wzrokiem utkwionym w jakimś punkcie, jakby go to wszystko nie obchodziło.
– Kto pierwszy wysunął przypuszczenie, że Zankiewiczowa została zamordowana? – zapytał po dłuższym czasie.
– Wydaje mi się, że taką sugestię poddali właśnie sąsiedzi Zankiewiczów – odrzekł major. – Oczywiście, Kupny skłonny był przyjąć takie założenie, ponieważ ze słów Sobieszków wynikało, że Zankiewiczowa jechała uprzedzona anonimem, mając zamiar przyłapać męża na gorącym uczynku. Mogła zareagować gwałtownie, a potem on, chcąc się jej pozbyć... Przesłuchano Sobieszków i jeszcze kilka osób. Nie ma punktu zaczepienia.
– Mimo wszystko nie upoważnia to do przypuszczeń, że ktoś został zamordowany – powiedział Halny.
Potem wstał, zgasił niedopałek i, wskazując gościowi fotel, sięgnął do szafy. Wyjął z niej trochę rzeczy, które mogły być potrzebne. Włożywszy je do skórzanej walizeczki, zastukał w podłogę obcasem.
Po chwili zgłosiła się kobieta o końskiej twarzy.
– Wyjeżdżam – powiedział kapitan bez wstępu. – Proszę pilnować pokoju. Gdybym czegoś potrzebował, zatelefonuję. – Odwrócił się do niej tyłem, a ona bez słowa zamknęła drzwi.
Major zmarszczył czoło.
– Zależało mi na tym, żebyście wzięli to w swoje ręce. Nie wiem czemu, ale ciągle zdaje mi się, że tam popełniono wielkie draństwo. Czasem ma się jakieś niejasne przeczucie, mimo braku podstaw.
Halny zamknął walizkę.
– Nasz niepokój jest przecież zawsze uzasadniony, majorze – powiedział. – Wiecie, jakiego sukcesu życzę sobie w tej sprawie?
– Jakiego?
– Odnalezienia pogodzonych małżonków – Halny uśmiechnął się blado.
– Wierzę wam – rzekł major. Z dołu doleciał przytłumiony warkot samochodu. – Wóz już czeka.
– Chodźmy – kapitan sięgnął po walizeczkę. – Wybaczcie, majorze, ale chciałbym jak najprędzej znaleźć się w Zawierciu. Może ta kobieta żyje i potrzebuje pomocy?POLECAMY RÓWNIEŻ
KLASYKI POLSKIE KRYMINAŁY
Kryminały przedwojennej Warszawy
- _Marek Romański_, Mord na Placu Trzech Krzyży. Tom 1
- _Stanisław Antoni Wotowski_, Demon wyścigów. Powieść sensacyjna zza kulis życia Warszawy. Tom 2
- _Stanisław Antoni Wotowski_, Tajemniczy wróg przy Alejach Ujazdowskich. Tom 3
- _Stanisław Antoni Wotowski_, Upiorny dom w Pobereżu. Tom 4
- _Marek Romański_, W walce z Arsène Lupin. Tom 5
- _Marek Romański_, Mister X. Tom 6
- _Marek Romański_, Miss o szkarłatnym spojrzeniu. Tom 7
- _Marek Romański_, Szpieg z Falklandów. Tom 8
- _Marek Romański_, Tajemnica kanału La Manche. Tom 9
- _Marek Romański_, Pająk. Tom 10
- _Marek Romański_, Znak zapytania. Tom 11
- _Marek Romański,_ Prokurator Garda. Tom 12
- _Marek Romański,_ Złote sidła, pierwsza część. Tom 13
- _Marek Romański,_ Defraudant, druga część. Tom 13
- _Marek Romański_, Małżeństwo Neili Forster. Tom 14
- _Marek Romański,_ Serca szpiegów, pierwsza część. Tom 15
- _Marek Romański_, Salwa o świcie, druga część. Tom 15
- _Marek Romański_, Zycie i śmierć Axela Branda. Tom 16
- _Kazimierz Laskowski,_ Agent policyjny. Papiery po Hektorze Blau. Tom 17
- _Walery Przyborowski_, Czerwona skrzynia. Tom 18
- _Walery Przyborowski_, Widmo na kanonii (pierwsza i druga część). Tom 19
- _Antoni Hram_, Upiór podziemi. Tom 20
Inspektor Bernard Żbik
Adam Nasielski
- Alibi. Tom 1
- Opera śmierci. Tom 2
- Człowiek z Kimberley. Tom 3
- Dom tajemnic w Wilanowie. Tom 4
- Grobowiec Ozyrysa. Tom 5
- Skok w otchłań. Tom 6
- Puama E. Tom 7
- As Pik. Tom 8
- Koralowy sztylet i inne opowiadania. Tom 9
Najciekawsze kryminały PRL
- _Tadeusz Starostecki_, Plan Wilka. Tom 1
- _Zuzanna Śliwa_, Bardzo niecierpliwy morderca. Tom 2
- _Janusz Faber_, Ślady prowadzą w noc. Tom 3
- _Kazimierz Kłoś_, Listy przyniosły śmierć. Tom 4
- _Janusz Roy_, Czarny koń zabija nocą. Tom 5
- _Zuzanna Śliwa_, Teodozja i cień zabójcy. Tom 6
- _Jerzy Żukowski_, Martwy punkt. Tom 7
- _Jerzy Marian Mech_, Szyfr zbrodni. Tom 8
- _G.R Tarnawa_, Zakręt samobójców. Tom 9
- _I. Cuculescu (pseud.)/Iwona Szynik_, Trucizna działa. Tom 10
Klasyka angielskiego kryminału
Edgar Wallace
- Tajemnica szpilki. Tom 1
- Czerwony Krąg. Tom 2
- Bractwo Wielkiej Żaby. Tom 3
- Szajka Zgrozy. Tom 4
- Kwadratowy szmaragd. Tom 5
- Numer Szósty. Tom 6
- Spłacony dług. Tom 7
- Łowca głów. Tom 8
Detektyw Asbjørn Krag
Sven Elvestad
- Człowiek z niebieskim szalem. Tom 1
- Czarna Gwiazda. Tom 2
- Tajemnica torpedy. Tom 3
- Pokój zmarłego. Tom 4
NOWE POLSKIE KRYMINAŁY
Kryminały Warszawskie
Wojciech Kulawski
- Lista sześciu. Tom 1.
- Między udręką miłości a rozkoszą nienawiści. Tom 2.
- Zamknięci. Tom 3
- Poza granicą szaleństwa. Tom 4
Komisarz Ireneusz Waróg
Stefan Górawski
- Sekret włoskiego orzecha. Tom 1
- W cieniu włoskiego orzecha. Tom 2
Kapitan Jan Jedyna
Igor Frender
- Człowiek Jatka - Mroczna twarz dwulicowa. Tom 1
- Mordercza proteza. Tom 2
Tim Mayer
Wojciech Kulawski
- Syryjska legenda. Tom 1
- Meksykańska hekatomba. Tom 2