Szymborska. Znaki szczególne - ebook
Szymborska. Znaki szczególne - ebook
Intymny portret noblistki
„Czasami jestem podobna do siebie, a czasami nie” – powtarzała.
Od zawsze budziła emocje. Była bliska także tym, którzy nigdy wcześniej nie czytali poezji. Czytelnicy myśleli o niej jak o przyjaciółce, sąsiadce i doradczyni. To może dziwić, tym bardziej że tak mało pisała i mówiła o sobie.
Łączyła cechy nie do pogodzenia: czułość i ironię, surowość i serdeczność, dojrzałość i dziewczęcy urok. Nie bez powodu jeden z bliskich pisał do niej: „Wisełko, jesteś taka wieloraka”. Nie dało się jej zaszufladkować. Na jednej ze słynnych kartek wysyłanych do przyjaciół umieściła swój adres: „pokój z osobnym wejściem”.
Jaka była naprawdę Wisława Szymborska?
"Interesowało mnie nie tyle życie zewnętrzne, co psychika poetki, jej przeżycia wewnętrzne. To rejony, do których dostępu broniła bardzo stanowczo, powtarzając: „to po mojej śmierci”, co skutecznie peszyło rozmówców. Na podstawie tysięcy listów, ale też rozmów z przyjaciółmi i znajomymi Wisławy spróbowałam odtworzyć tę część jej biografii, którą najskrzętniej ukrywała."
/fragment wstępu/
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-240-6200-3 |
Rozmiar pliku: | 31 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Dla Wisławy Szymborskiej Nagroda Nobla, którą dostała w 1996 roku, była niespodziewanym prezentem od losu. Można by sądzić, że nie ma na świecie pisarza, który nie zamarzył choć raz o tym wyróżnieniu – a jednak wydaje się, że Szymborskiej taka myśl nie nawiedzała.
O szansach Szymborskiej na Nobla mówiło się jednak od kilku lat, w miarę jak przekłady jej wierszy były coraz chętniej czytane na świecie. Ponieważ jednak „dystrybucja” nagrody ma podobno (zdaniem kibicujących jej czytelników i bukmacherów) swoją specyficzną logikę, nie spodziewano się, by w rok po nagrodzeniu Seamusa Heaneya uhonorowano poetę czy poetkę z Europy. Wisława odetchnęła więc z ulgą po wyróżnieniu Heaneya w 1995 roku (_nota bene_ w dniu ogłoszenia werdyktu w 1996 roku Heaney przyleciał właśnie do Polski).
Najprawdopodobniej pierwszą osobą, która dowiedziała się o Noblu Szymborskiej, był Adam Michnik, naczelny „Gazety Wyborczej”. To mnie akurat nie dziwi, bo naczelni dużych gazet powinni być dobrze poinformowani. Jak do tego doszło, nie zamierzam dociekać, licząc na to, że Michnik pisze dzienniki. Ponieważ jednak naczelny nie był aż tak dobrze poinformowany, żeby wiedzieć, gdzie jest Szymborska, kiedy nie odbiera domowego telefonu, zadzwonił do mieszkającego wówczas w Krakowie Tadeusza Nyczka, bliżej zaprzyjaźnionego z Wisławą. Działo się to na kilka godzin przed ogłoszeniem werdyktu Akademii Szwedzkiej. Michnik udostępnił Nyczkowi ten przeciek pod jednym warunkiem – wywiad z Szymborską miał się ukazać w „Gazecie” następnego dnia. Ale Nyczek też nie wiedział, gdzie jest poetka.
Wcześniejsze doświadczenia znajomych Wisławy, gdy idzie o wywiady, były bolesne, tak jak zresztą wszystkich nakłaniających ją do publicznego wypowiadania się. Uważała, że to, co miała światu do powiedzenia, zawarła w wierszach i felietonach, wywiadów udzielać nie lubiła. Tadeusz Nyczek wcześniej nie próbował, ale i tak wolę nie wiedzieć, co czuł rankiem 3 października 1996 roku. Zadzwonił przytomnie do redaktor Anny Rudnickiej, jeszcze bliżej zaprzyjaźnionej z Wisławą, i dowiedział się, że nieświadoma niczego noblistka wypoczywa jak zwykle w pensjonacie Astoria w Zakopanem. Jak mi powiedział, jeśli chodzi o Nobla Szymborskiej, od początku nic nie było normalne¹. Była wówczas² jedyną noblistką w historii, która dowiedziała się o nagrodzie przed oficjalnym komunikatem. Nie na długo przed, ale w każdym razie kilka godzin wcześniej.
Nyczek z Rudnicką pojechali z Krakowa do Zakopanego, ze stosownym bukietem, i zanim dotarli tam inni dziennikarze, zrobili porządny wywiad z poetką, który ukazał się w „Gazecie Wyborczej” 7 października. Fotograf Adam Golec – już po ogłoszeniu wiadomości – uwiecznił na wspaniałych zdjęciach nieoficjalny wizerunek świeżo upieczonej noblistki: naprawdę zaskoczonej, roześmianej, z papierosem w ręce i z włosami w nieładzie. Na zdjęciach, które uznawane są – niesłusznie – za ujęcia z momentu ogłoszenia nagrody, znaleźli się też Teresa Walas z Bronisławem Mamoniem i Tomaszem Fiałkowskim z „Tygodnika Powszechnego”, przybyli na miejsce samochodem służbowym Jerzego Turowicza. Był też Ryszard Kozik z krakowskiego oddziału „Gazety Wyborczej”. Szymborska wyszła do dziennikarzy w rozciągniętym białym swetrze i w malinowej spódniczce wątpliwej urody. Była na wakacjach i stroje miała wakacyjne.
Teresa Walas przyjaźniła się z Szymborską od lat, toteż właśnie do niej w przeddzień ogłoszenia literackiego Nobla zadzwonił Polak związany z Akademią, profesor Krzysztof Bak, z pytaniem, czy ktoś w Astorii zdoła się porozumieć po angielsku. Błysnęła jej myśl, że może to mieć związek z Noblem, ale zaraz zgasła, ponieważ w roku poprzednim, kiedy nagrodzono Heaneya, też różne zagraniczne telewizje dzwoniły do niej z pytaniem, gdzie przebywa Szymborska. O Noblu dowiedziała się po skończonym wykładzie od rozradowanej kierowniczki sekretariatu Instytutu Polonistyki na Uniwersytecie Jagiellońskim Krystyny Nalepy. W Astorii Teresa zastała Wisławę przerażoną, roztrzęsioną i całkiem zagubioną. Siedziała zamknięta w pokoju z zaprzyjaźnioną poetką Marią Kalotą-Szymańską, popijając koniak na uspokojenie, bojąc się wychylić na korytarz, gdzie czekali polujący na nią rozentuzjazmowani dziennikarze. Na sugestię, że przecież może odmówić przyjęcia nagrody, zareagowała jednak oburzeniem – uważała to za rzecz nietaktowną. Teresa uznała, że trzeba opanować sytuację: zorganizowała konferencję prasową, na której Wisława (w nieszczęsnym białym swetrze) odpowiadała na pytania coraz liczniej przybywających przedstawicieli wszelakich mediów. Sama zaś wieczorem przeprowadziła z Szymborską obszerny wywiad w specjalnym wydaniu telewizyjnego magazynu kulturalnego _Pegaz_.
Szymborska bardzo szybko doświadczyła tego, czego od początku się spodziewała: że otrzymanie nagrody, poza oczywistym splendorem, przynosi mnóstwo niedogodności. Dla niechętnie udzielającej się publicznie poetki szczególnie męcząca była rosnąca z dnia na dzień popularność. Stała się znana i rozpoznawalna, jej zdjęcia publikowały gazety, w telewizji co rusz pojawiały się poświęcone jej materiały, radio nadawało jej wiersze czytane przez popularnych aktorów. Jednym słowem – była sławna, jak gwiazdy filmowe w latach jej młodości, dla niektórych była „celebrytką”, ale też wiele osób nie czytających na co dzień poezji zachwyciło się wierszami. Niestety w centrum zainteresowań Polaków znalazło się również życie prywatne Szymborskiej.
Ona sama w kolejnych wywiadach konsekwentnie omijała ten temat, co przynosiło efekt dokładnie odwrotny do spodziewanego. Czy ma męża? Dzieci? Dlaczego nie? Jak mieszka? Co robi poza pisaniem wierszy? Rodzina, przyjaźnie, przeszłość – stały się nagle i całkowicie wbrew jej woli tematem medialnych doniesień, od sympatycznych anegdot po obraźliwe i obrzydliwe donosy. Sama noblistka była bezradna wobec tej nabrzmiewającej fali, w której powiększaniu uczestniczyli bliżsi i dalsi (raczej dalsi) jej znajomi. Na szczęście wkrótce po nagrodzie trafił się jej znakomity sekretarz, Michał Rusinek. Michał Rusinek był wówczas studentem Teresy Walas; błyskotliwy i inteligentny, znakomicie wychowany, taktowny i energiczny, świetnie znający angielski, został sekretarzem w związku z sytuacją zaistniałą zaraz po Noblu, ale pozostał nim do końca życia poetki. Przyszło mu stawić czoła wielu trudnym obowiązkom³.
W miarę upływu czasu życie poetki wracało do normy. Już po kilku miesiącach mogła wyjść samodzielnie na zakupy, a nawet, nie indagowana przez nikogo, pojechać tramwajem do centrum miasta. Zaczęła żartować ze swojej popularności. Podsłuchała na przykład dwie panie rozmawiające na jej temat na placu targowym. Jedna mówiła: „Widziała pani tę kandydatkę na Nobla?”. „Widziałam”. „I co?” „Eeee, bo ja wiem?”⁴. Zauważyła też, że niekiedy ludzie na ulicy rozpoznają ją mimo nasuniętego na oczy kapelusika i ciemnych okularów, a czasem nie – nawet bez takiego kamuflażu. Wyciągnęła z tego wniosek, który bardzo ją rozbawił: „Czasami jestem podobna do siebie, a czasami nie” – powtarzała z błyskiem w oku. Myślę, że spodobało się jej to, bo było bliskie prawdy. Nie bez powodu jeden z przyjaciół pisał do niej: „Wisełko, jesteś taka wieloraka”.
Zagadki biografii Wisławy Szymborskiej opisały dziennikarki Anna Bikont i Joanna Szczęsna w powstałej w imponującym tempie biografii. Nie tylko tempo było ostre, ale i liczba przeszkód, które przyszło autorkom pokonać, wielka. Sama noblistka z początku stanowczo odmówiła współpracy, liczyć więc mogły jedynie na niektórych jej przyjaciół i znajomych przekazujących informacje różnej wartości i z różnym stopniem obiektywizmu. Przeszukały też materiały archiwalne, co pozwoliło im odtworzyć genealogię i historię rodziny z obu stron: matki i ojca. Kiedy za pośrednictwem sekretarza przesłały Szymborskiej pierwszą wersję tekstu, jego bohaterka postanowiła jednak spotkać się z nimi i porozmawiać, po pierwsze, w uznaniu dla ich warsztatu, po drugie, by uściślić niektóre informacje. Spotkanie przełamało lody i noblistka nie broniła się już przed biografkami, przeciwnie, chętnie im pomagała. Szybko jednak okazało się, że one wiedzą choćby o przeszłości jej rodziny znacznie więcej niż ona sama. Dziennikarki zaklasyfikowały Szymborską do grona pisarzy bez biografii zewnętrznej, takich jak na przykład Leopold Staff. Wygląda na to, że zaakceptowała taką klasyfikację – jeśli już musiała być jakiejś poddana. Książka _Wisławy Szymborskiej pamiątkowe rupiecie, przyjaciele i sny_ jest też opowieścią o środowisku, o pewnym typie poczucia humoru, wreszcie o sztuce pisarskiej bohaterki. Po śmierci poetki autorki rozszerzyły tę opowieść, tak by obejmowała także ostatnie lata jej życia.
Dzieło dwu dziennikarek cieszyło się wielkim, zasłużonym zainteresowaniem już od chwili pierwszego wydania. Nic nie ujmując z niewątpliwej wartości tej książki, trzeba zauważyć, że w roku 1997 było to jedyne źródło wiedzy o życiu noblistki. Szymborska była znaną poetką na pewno już od lat sześćdziesiątych. Co to jednak znaczy: „znana poetka”? Poezja nie jest rodzajem literackim czytanym powszechnie. Nawet jeśli nakłady jej książek sięgały dwudziestu–trzydziestu tysięcy już przed Noblem, ciągle była to popularność wśród wielbicieli poezji. Znana była w środowisku literackim, wysoko ceniona w gronie czytającej publiczności, jej twórczość docierała do „wszystkich” poprzez obecność w szkolnych wypisach. Ale któż po ukończeniu szkoły pamięta nazwiska autorów wierszy omawianych na lekcjach? Zainteresowanie tym, co literat ma do powiedzenia, było znacznie mniejsze niż dzisiaj. W latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych nie było w Polsce takiego rynku kolorowej prasy, jaki mamy obecnie. Wywiady z pisarzami ukazywały się niemal wyłącznie w pismach literackich oraz miesięcznikach i tygodnikach społeczno-kulturalnych. Wszystko wskazuje na to, że Szymborska już wtedy niechętnie się udzielała. Rozmowa z nią ukazała się w książce Krystyny Nastulanki _Sami o sobie_ w 1975 roku. Kolejny wywiad opublikowało pismo „Prometej” w roku 1979, następne dwie rozmowy pojawiły się dopiero w roku 1991 w „Tygodniku Literackim” i w „Tekstach Drugich”. Szymborska wypowiedziała się też w zaprzyjaźnionej „Dekadzie Literackiej” na temat książek dzieciństwa. W roku 1995 udzieliła rekordowo dużo, bo… czterech wywiadów. I nie opowiadała w nich o swoim życiu prywatnym. Nic więc dziwnego, że nieoczekiwana sława wiązała się z ogromnym zapotrzebowaniem na wiadomości na jej temat. Bikont i Szczęsna stworzyły jej wizerunek bardzo atrakcyjny dla czytelników: nie była niedostępną poetessą na szczytach Olimpu. W _Pamiątkowych rupieciach_ Szymborska została przedstawiona jako niezwykle sympatyczna osoba, obdarzona świetnym poczuciem humoru, umiejętnością cieszenia się życiem i talentem plastycznym, który manifestował się w dowcipnych wycinankach wysyłanych przyjaciołom. Sama oceniła ten portret, przy wielkim uznaniu dla autorek, jako pozbawiony ciemnych barw – i od razu zastrzegła, że o mniej radosnych chwilach swojego życia mówić nie zamierza.
Przystępując do pisania tej książki, zastanawiałam się, czy potrzebna jest jeszcze jedna biografia noblistki. Ponieważ interesowało mnie nie tyle życie zewnętrzne, ile psychika poetki, jej przeżycia wewnętrzne, rozwój i zmiany osobowości, odważyłam się podjąć ten temat. Dostępu do tej sfery broniła bardzo stanowczo, powtarzając przy okazji pytań: „to po mojej śmierci”, co skutecznie peszyło rozmówców. Rzeczywiście, w jakiś czas po jej śmierci okazało się, że pozostawiła dużą liczbę listów, kartek i wyklejanek, znanych jedynie samym adresatom. To właśnie korespondencja – obok twórczości literackiej – daje najpełniejszy wgląd w jej życie wewnętrzne. Dla biografa jest to materiał bardzo cenny. Przeczytałam tysiące listów skierowanych do niej i napisanych przez nią. Uważam, że jej epistolografia lokuje się na wyżynach tej sztuki – na chwilę przed jej niemal całkowitym zanikiem. Na podstawie przede wszystkim listów, ale też (podobnie jak Bikont i Szczęsna) rozmów z przyjaciółmi i znajomymi Wisławy spróbowałam odtworzyć tę część jej biografii, którą najskrzętniej ukrywała. Na ile mi się to powiodło – ocenią czytelnicy. Nie mogłam napisać tej książki bez wejścia na teren „zakazany” przez bohaterkę. Stwierdzenie, że po jej śmierci można będzie go eksplorować, było – obawiam się – zwrotem czysto retorycznym. Nie kryję więc, że przy zbieraniu materiału towarzyszyło mi uczucie bycia nie w porządku wobec osoby, którą znałam i bardzo ceniłam. Równoważyło je jednak przeświadczenie, że warto przekroczyć granicę intymności, żeby zrobić krok w stronę zrozumienia tej postaci. Szymborska miała wiele tajemnic i nie chciała, by przestały być tajemnicami. Jakąś niewielką ich część udało mi się oświetlić, choć myślę, że sporo jeszcze pozostało zakryte. Tak jak jej poezja tylko pozornie jest prosta i zrozumiała, tak i życie Szymborskiej było powikłane i trudne.
© Adam Golec / Agencja Gazeta
* * *
Wisława Szymborska zmarła 1 lutego 2012 roku w Krakowie. Miała osiemdziesiąt dziewięć lat. Umarła we własnym domu, po kilkumiesięcznej chorobie. Została pochowana na cmentarzu Rakowickim, w grobie rodzinnym. Pogrzeb odbył się 9 lutego i miał charakter państwowy – ze względu na zasługi poetki i jej niepodważalne miejsce w historii kultury polskiej. Wzięli w nim udział: prezydent Bronisław Komorowski z małżonką, premier Donald Tusk, marszałkowie sejmu i senatu, ministrowie, władze Krakowa z prezydentem Jackiem Majchrowskim na czele, liczni dyplomaci. Uroczystość prowadził znany aktor Andrzej Seweryn. O dwunastej w południe, kiedy zaczynał się pogrzeb, z wieży kościoła Mariackiego zamiast hejnału popłynęły dźwięki najbardziej znanej piosenki do tekstu Szymborskiej – _Nic dwa razy_. Melodię Andrzeja Mundkowskiego zagrał pierwszy trębacz Capelli Cracoviensis Marian Magiera⁵.
Na cmentarzu zgromadziło się około ośmiu tysięcy krakowian. Przemówili prezydenci: Komorowski i Majchrowski. Bronisław Komorowski pożegnał Szymborską jako poetkę pogodnej strony świata, włodarz Krakowa – jako krakowiankę z wyboru. Adam Zagajewski, wieloletni przyjaciel Szymborskiej, w imieniu środowiska literackiego pożegnał w niej patriotkę Polski otwartej, tolerancyjnej i wielonarodowościowej. Bardzo prywatnie mówił o smutku po stracie bliskiej osoby, trudnym do ukojenia.
Mimo dwudziestostopniowego mrozu ludzie stali gęsto zbici wzdłuż alejek nekropolii, by choć przez chwilę popatrzeć na urnę z jej prochami. Kiedy kondukt ruszył, śnieg zaczął padać wielkimi płatkami. Zrobiło się bardzo cicho. Sekretarz noblistki Michał Rusinek, który przez szesnaście lat towarzyszył jej w większości publicznych wystąpień, prowadził biuro i pomagał na co dzień, wygłosił nad grobem krótkie przemówienie.
„Patrząc na to, co tu się dzieje, i słuchając tego, co tu się mówi, zastanawiam się, co by pani powiedziała na to wszystko. Pewnie podejrzewałaby pani, że ci wszyscy ludzie są tu przypadkowo, że tylko coś ich zatrzymało w drodze na przykład na jakiś ważny mecz. A może sparafrazowałaby pani własny, ostatnio często cytowany, wiersz i powiedziała z błyskiem w oku: »no, ksiądz istny Seweryn«?
Mam nadzieję, że nie ma nam pani tego wszystkiego za złe. Jest tu tylu ludzi – bliższych i dalszych przyjaciół, znajomych, nieznajomych – którzy wiedząc o pani niechęci do wielkich słów, nigdy nie odważyli się powiedzieć pani wprost, jak bardzo są wdzięczni: za pani obecność, za pani słowa, te poetyckie i te codzienne, za pani poczucie humoru, za ciepłą i cierpką ironię oraz jedyny taki na świecie uśmiech.
Dziękuję pani teraz – w ich imieniu. I w swoim imieniu.
Niedługo przed śmiercią mówiła pani, że miała dobre, długie, ciekawe życie. I szczęście do ludzi, do przyjaciół. Była pani za to wdzięczna losowi. I pogodzona z tym, co się miało stać.
Ciekawe, co pani teraz robi. Zakładała pani, że – w wersji pesymistycznej – będzie pani siedzieć gdzieś przy stoliczku i pisać dedykacje. A w wersji optymistycznej? No cóż, w niebie jest podobno pani ulubiona Ella Fitzgerald, więc pewnie słucha jej pani teraz, paląc papierosa i pijąc kawę.
Ale równocześnie, na szczęście dla nas, wciąż może być pani z nami. Zostawiła nam pani sporo do czytania i sporo do myślenia.
Dziękujemy, pani Wisławo”.
A potem zaśpiewała Ella…
Prochy noblistki złożono w mogile, w której spoczywają jej rodzice. Wiekowy nagrobek był pęknięty i pochylony. Ten stan nie trwał długo, wymurowano nową płytę nagrobną, bardzo skromną i prostą. Niełatwo znaleźć grób bez planu cmentarza. Odwiedzający zostawiają na nim długopisy, zapiski i książki. Niektórzy przynoszą papierosy, może zainspirowani żartobliwym epitafium autorstwa Grzegorza Turnaua (napisanym kilka lat przed jej śmiercią):
Tu leży WS.
Pogrzebik bez łez.
Jak podało Radio Zet,
Na grobie jest tylko pet.
Według Wyborczej Gazety –
Dwa pety⁶.
Innym przychodzi może na myśl zabawne epitafium, które napisała sama dla siebie w latach sześćdziesiątych:
Tu leży staroświecka jak przecinek
autorka paru wierszy. Wieczny odpoczynek
raczyła dać jej ziemia, pomimo że trup
nie należał do żadnej z literackich grup.
Ale też nic lepszego nie ma na mogile
Oprócz tej rymowanki, łopianu i sowy.
Przechodniu, wyjmij z teczki mózg elektronowy
I nad losem Szymborskiej podumaj przez chwilę.
(_Nagrobek_, z tomu _Sól_, 1962)
Na swoje emblematy wybrała wtedy łopian i sowę. Łopian – malowniczy chwast porastający przydrożne rowy, niezbyt piękny, ale bujnie się pleniący, niemal niezniszczalny, latem kwitnący fioletowo, jesienią przyczepiający „rzepy” do ubrań przechodniów i sierści zwierząt. I sowa – piękny, niezwykły, drapieżny ptak, symbolizujący mądrość, ale też noc, tajemnicę, niedostępność. Jedno i drugie ze świata natury, bliskiej jej jak mało komu w polskiej poezji. Proroctwo o mózgu elektronowym nie zrealizowało się może zbyt dokładnie, ale jednak przychodzi mi na myśl, kiedy widzę ludzi fotografujących nagrobek Szymborskiej telefonem komórkowym i posyłających zdjęcie pocztą elektroniczną.
Zestawiam powagę pogrzebu noblistki z żartobliwymi epitafiami nie bez powodu. Paradoksy, kontrasty, dziwność i zdziwienie, niecodzienne zdarzenia towarzyszyły jej od poczęcia aż po ten pogrzeb na zaśnieżonym starym cmentarzu.
------------------------------------------------------------------------
1 Moja rozmowa z Tadeuszem Nyczkiem z 4 lipca 2014.
2 Przed skandalem z Akademią Szwedzką. Jesienią 2017 roku Jean-Claude Arnault – człowiek blisko związany z Akademią, mąż jej członkini poetki Katariny Frostenson – został oskarżony na łamach prasy przez osiemnaście kobiet o molestowanie seksualne. Pojawiły się też zarzuty, że Arnault był autorem siedmiu przecieków dotyczących tajnych szczegółów obrad Akademii, w tym nazwisk laureatów Literackiej Nagrody Nobla, spośród których pierwszym miało być właśnie nazwisko Wisławy Szymborskiej.
3 Lata sekretarzowania noblistce opisał w książce _Nic zwyczajnego. O Wisławie Szymborskiej_, Kraków 2016.
4 Tę anegdotę Szymborska opowiedziała na spotkaniu w Starym Teatrze w Krakowie 18 listopada 1996.
5 Korzystam z artykułu Małgorzaty I. Niemczyńskiej _Pogrzeb Wisławy Szymborskiej. U Elli w niebie_, „Gazeta Wyborcza”, 10 lutego 2012.
6 Wierszyk został wygłoszony na wieczorze epitafiów w Nowej Prowincji w Krakowie w 2005 roku.Rozdział 2
W Krakowie na Radziwiłłowskiej
Kamienica przy ulicy Radziwiłłowskiej, przylegającej do nasypu kolejowego, położonej blisko dworca i w odległości niewielkiego spaceru od Rynku, była dla Ichny domem od roku 1929 do 1948 – od momentu przeprowadzki z Torunia do czasu kiedy poetka przeniosła się do Domu Literatów na Krupniczej. Ale i później w mieszkaniu na Radziwiłłowskiej odbywały się rodzinne spotkania, tam też przez wiele lat Szymborska spędzała święta. Póki była dzieckiem, jej życie koncentrowało się wokół domu, podwórka i najbliższej okolicy. Miała sześć lat, kiedy rodzina osiedliła się na Radziwiłłowskiej; toruńskie mieszkanie zatarło się w jej pamięci.
Dla jej matki przeprowadzka do Krakowa była powrotem do rodzinnego miasta. Powrotem niełatwym, mimo że jej pozycja społeczna poprawiła się: pani Anna nie była już biuralistką mieszkającą w bursie dla panien służących. W latach dwudziestych mieszkania w Krakowie były bardzo drogie. Wisława wspominała, że rodzice musieli sprzedać obie kamienice w Toruniu, żeby kupić tę jedną na Radziwiłłowskiej. Toruńskie kamienice miały w zamyśle być lokatą kapitału i stanowić źródło dochodu z najmu. Z jakiegoś powodu to się nie powiodło – albo czynsze były zbyt niskie, albo brakło chętnych, albo też zakup był chybiony i budynki wymagały więcej inwestycji, niż przynosiły zysków. Do tego doszedł kryzys światowy i inflacja. Szymborscy już po roku mieli dość życia w Toruniu. W Krakowie pani Anna miała krewnych i przyjaciół, w królewskim stołecznym mieście łatwiej też było znaleźć ewentualnych najemców. Przenosiny zajęły dwa lata, w czasie których Szymborscy kursowali pomiędzy odległymi miastami, załatwiali formalności, spłacali długi.
Dowiadujemy się nieco na ten temat dzięki zachowanym dokumentom kupna. W akcie notarialnym czytamy, że małżonkowie Szymborscy „realność tę na swoją wyłączną własność po połowie” kupili od dotychczasowych właścicieli – państwa Selingerów – za 11 900 dolarów amerykańskich. Jak podano, przy podpisaniu kontraktu zapłacili osiem tysięcy dolarów, a „resztującą” kwotę wpłacą najpóźniej do lutego 1929 roku. Kamienicę objęli 1 listopada 1927 roku „wraz ze wszystkimi obowiązkami”, do których należało – poza utrzymaniem w dobrym stanie kraty oddzielającej posiadłość od nasypu kolejowego – opłacanie podatku gruntowego i od nieruchomości oraz kosztów wywozu śmieci.
Teoretycznie w listopadzie 1927 mogli się zatem przeprowadzić. W praktyce nie było to takie łatwe – może ze względu na jakieś interesy trzymające pana Wincentego w Toruniu, a może z powodu lokatorów zajmujących mieszkania. W każdym razie wygląda na to, że na stałe osiedli pod wymarzonym własnym dachem dopiero na początku 1929 roku. Dziewczynki odkrywały pewnie przyjemności wielkomiejskiego Krakowa: eleganckie sklepy, teatry, kina, możliwość rekreacji na Plantach, do których miały z domu dosłownie kilka kroków.
Moment zamieszkania na Radziwiłłowskiej kończył zmagania pana Szymborskiego ze spłatą długu wobec Selingera. Wywiązywał się z tego sumiennie, co miesiąc wpłacając mniejszą lub większą sumę. Pieniądze przesyłane były „listem pieniężnym”, na jednym z tych listów dopisano, że kwota jest prowizją giełdową. Akcje pana Wincentego wciąż zatem przynosiły jakieś zyski.
Wincenty Szymborski sprawiał wrażenie człowieka bardzo skrupulatnego i zdyscyplinowanego w prowadzeniu interesów. W domowym archiwum zachowały się starannie prowadzone księgi rachunkowe z wpisami opłat czynszowych wnoszonych przez lokatorów i wydatków na utrzymanie kamienicy, na podatki, sprzątanie itp. Jego żona z kolei dbała o porządek – jak wspominała po latach córka dozorczyni z czasów przedwojennych, pani Anna wkładała jasne irchowe rękawiczki, by sprawdzić, czy poręcz na schodach jest czysta i czy kurz został wszędzie starannie wytarty⁸.
Żywot kamienicznika nie był usłany różami. Wśród dokumentów znalazłam pisma świadczące o konfliktach właścicieli z lokatorami. W grudniu 1927 roku, zaraz po kupnie kamienicy, Szymborscy spotkali się w urzędzie rozjemczym z lokatorem Leonem Henschobrem w sprawie ustalenia wysokości czynszu mieszkania dwupokojowego położonego na drugim piętrze. Z roku 1932 pochodzi orzeczenie Urzędu Rozjemczego dla spraw Najmu Stołecznego Królewskiego Miasta Krakowa o ustalenie wysokości opłat lokatorki Eleonory Imberman, która uznała, że sto trzydzieści koron miesięcznie to zbyt wiele. Urząd powołał dwóch biegłych, których opinie były tak odległe od siebie, że wezwano trzeciego, a ten stwierdził, że wysokość czynszu jest prawidłowa.
Wśród dokumentów dotyczących kamienicy zachowały się też pisma odwoławcze, starannie wykaligrafowane przez pana Wincentego. Szymborski zwraca się o zmniejszenie podatku od kamienicy ze względu na spadek dochodów. Czynsze najmu poszczególnych lokali musiał obniżyć z powodu braku chętnych. W dodatku kilku najemców przez część roku nie płaciło wyznaczonego komornego. Wyprowadzali się, nie regulując rachunków, a właściciele kamienicy ponosili opłaty za wywóz śmieci i media. Kamienica okazała się wątpliwym zabezpieczeniem materialnego bytu rodziny… Na szczęście pan Wincenty dostawał przyzwoitą rentę z Fundacji Kórnickiej.
O tych problemach dziewczynki z pewnością nic nie wiedziały. Ich życie toczyło się w gronie rówieśniczek i rówieśników, w szkole i na podwórku. Jeśli sądzić z opowieści samej Szymborskiej, był to czas pogodny i spokojny. Ichna miała nianię Marysię, która pomagała też pani Annie w prowadzeniu gospodarstwa. Rodzice poświęcali córkom sporo czasu: było wspólne czytanie, rozwiązywanie zagadek, rysowanie. Nawoja narysowała na przykład kontur dłoni młodszej siostry, pewnie niedługo po przeprowadzce do Krakowa, bo rysuneczek przechowany w domowym archiwum podpisany jest: „Ichnulki piąstka, lat 6”. Na tym samym kawałku papieru dorysowano potem dużo większą „piąstkę” z czasu, kiedy Ichna miała lat piętnaście. Z kolei Ichna rysowała „na sprzedaż” – rodzice nagradzali co ładniejsze dzieła córki drobnymi sumami, które pozwalały jej potem zaszaleć w cukierni.
W domowym archiwum przechowało się trochę tych artefaktów. Raczej nie zapowiadają mających się później ujawnić uzdolnień plastycznych autorki. Przedstawiają dość typowe dla osóbek w wieku przedszkolnym i wczesnoszkolnym wizerunki księżniczek, Matki Bożej, krasnoludków, personifikacji pór roku, szopki. _Wiosenkę_ Ichna sprzedała tatusiowi za dziesięć groszy w roku 1930, mama dała się nakłonić do kupienia za trzydzieści groszy obrazu przedstawiającego kobietę w barwnym stroju ludowym. Mając lat osiem, artystka podpisała scenkę bożonarodzeniową (z łacińskim napisem „_Gloria in excelsis Deo!_”) pseudonimem artystycznym Iś-Liś. Najwcześniejszy z zachowanych rysunków powstał, gdy miała trzy lata, czteroletnia już potrafiła podpisać się imieniem i nazwiskiem. Wśród ślicznych panienek, ptaszków i kwiatków znalazł się też obrazek dziecka chorującego „na rzołądek”, z rękami wzniesionymi nad głową, potężnymi zębami i „pawiem” zmierzającym do żółtego naczynia z uchem.
Wierszowane wyznania miłości jedenastoletniej Ichny
archiwum Fundacji Wisławy Szymborskiej
Ichna przyglądała się starszej siostrze odrabiającej lekcje i bardzo wcześnie nauczyła się pisać. Poza techniczną sprawnością w kreśleniu liter posiadła też umiejętność komunikowania uczuć, przede wszystkim skierowanych do mamy, do której zwracała się „Mulko”, co pewnie było skrótem spieszczenia „Mamulko”. Najwcześniejsze emocjonalne zapisy są mocno nieporadne: „do may list kochany moja mama caca Ichna”; „dobra mamo i caca dociebie pise list moja mamusio i kochaneska i daj bziaka moja ulubiona mocno Ichna”; „cudowna i psepekna moja Mulko muj Aniołku i pesiosiu toja Ichna 5 i puł latek”. Do deklaracji uczuciowych na tej samej kartce dołączona była zaskakująco rzeczowa informacja: „Dzięcioł zawsze stuka do Drzew Dzięcioł ma gńazd w dziupli”.
Po powrocie z wakacji mała Ichna pisze do mamy: „Kochana Muleniko barzo się cesz że jezeźim w krakowje bo tak w swoim domku zresztą jest ganek”. Pani Anna jeździła na kuracje do Rabki w związku z kłopotami z sercem, dziewczynki w tym czasie – zdarzało się – spędzały wakacje u babci w Bochni. Pan Szymborski nie był chyba entuzjastą długich wizyt u teściowej, a to ze względu na panujące tam warunki – Nawojka też skarżyła się w liście do mamy, że podczas ich pobytu całą Bochnię spowijał ciężki zaduch pochodzący z wysychających bajorek. Mama cieszyła się pewnie, kiedy dziewczynki bawiły się w babcinym ogrodzie albo na werandzie, którą w Krakowie zastępował ganek.
W końcu przyszedł ten moment, kiedy Ichna poszła do szkoły. Wiedziała, co ją czeka, bo Nawoja uczyła się już od kilku lat. Ichna rozpoczęła edukację jako siedmiolatka od klasy drugiej. Obserwując siostrę, opanowała umiejętność czytania, pisania i liczenia, rozsądni nauczyciele (a może sami rodzice?) uznali zaś, że nudziłaby się z rówieśnikami pracowicie poznającymi alfabet. Rzeczywiście świetnie dawała sobie radę między starszymi dziećmi – na świadectwie z drugiej klasy ma same oceny bardzo dobre. Po ukończeniu czteroklasowej Szkoły Ćwiczeń imienia Józefy Joteyko Ichna poszła do gimnazjum Urszulanek, do którego uczęszczała jej siostra.
Nawoja chyba nie bardzo lubiła się uczyć, bo w rodzinnej korespondencji natknęłam się na napomknienia na temat „francuzicy”, z którą rodzice muszą porozmawiać, wiszącego nad głową egzaminu, a także – w okresie kiedy zbliżała się do matury – na pytania dotyczące jej przyszłych studiów, pozostające bez odpowiedzi. O plany na przyszłość pytała ciocia Nusia z Bochni (czyli Maria Syktowa, ciotka pani Anny), której obie córki – Kazimiera i Zofia – kończyły seminaria nauczycielskie. We wcześniejszych latach szkolnych Nawoja podobno nie lubiła się odzywać w klasie i niechętnie odpowiadała na pytania. Z jej własnych listów wynika, że za edukacją nie przepadała.
Ichna przeciwnie: nie miała większych problemów z nauką. Pisała do mamy do Rabki, że nie uczy się niczego trudnego, nawet na matematyce daje sobie radę. Jak wspominała jednak po latach, przedmioty ścisłe nie były jej mocną stroną. Żartowała, że maturę zdała dzięki Hitlerowi – gdyby nie to, że egzamin odbywał się w ramach tajnych kompletów, na pewno by oblała matematykę. W tych szczególnych warunkach nauczycielka dała jej trójkę, zalecając, by abiturientka przypadkiem nie wybrała studiów czy zawodu wymagających umiejętności liczenia.
W gimnazjum Ichna nie była prymuską. Na zakończenie klasy pierwszej dostała tylko dwie oceny bardzo dobre, ze sprawowania i z religii. Poza tym pięć czwórek i trzy trójki. W roku szkolnym 1938/1939 chodziła do klasy czwartej b. Na świadectwie miała piątki z zachowania, religii i polskiego, czwórki z łaciny, francuskiego, biologii, fizyki, chemii, matematyki, zajęć praktycznych i ćwiczeń cielesnych – no i trójki z historii, geografii oraz nadobowiązkowego niemieckiego. Kiedy w czasie wojny zajęcia szkolne zostały odwołane – jak wspominała – wróciła ze szkoły z płaczem. I ze świadomością, że już nic nie będzie takie samo.
archiwum Fundacji Wisławy Szymborskiej
Ichna lubiła szkołę – jak sądzę – przede wszystkim ze względów towarzyskich: miała spore grono koleżanek, z którymi się przyjaźniła i spotykała również po lekcjach. Były to przeważnie dziewczynki z domów inteligenckich. Najbliższą szkolną przyjaciółką, jak można wnioskować z korespondencji i wspomnień samej Szymborskiej, była Małgosia Stanisławska. Razem z nią Ichna „przewracała dom do góry nogami” (na co skarżyła się Nawoja w liście do mamy). W domowym archiwum zachowało się sporo fotografii z lat szkolnych, na których Ichna występuje w mundurku, w towarzystwie przyjaciółek. Są więc tam Ala Bijałd, Janka Krzyworzeka, Janka Horowiczówna, Ania Ciećkiewiczówna, Renia Miętta-Mikołajewicz. Dziewczynki, a raczej już nastolatki, fotografowały się na dachu Domu Prasy, budynku znajdującego się naprzeciwko ich szkoły. Najwyraźniej któraś z nich była córką dziennikarza albo innego pracownika koncernu prasowego, bo na taras wieńczący ten elegancki gmach nie miały wstępu osoby z zewnątrz. Bardzo sympatyczne fotografie zrobiono na Olszy, na terenie posiadłości Potockich, gdzie mieszkali Miętta-Mikołajewiczowie.
Szymborska, raczej niechętna do wspominania, o latach szkolnych opowiedziała Annie Bikont i Joannie Szczęsnej stosunkowo dużo. Dowiadujemy się więc, że od małego lubiła czytać, w wieku nastoletnim szczególną sympatią darzyła powieści Anatola France’a (znajdujące się na kościelnym indeksie ksiąg zakazanych!), _Klub Pickwicka_ i inne powieści Dickensa oraz Juliusza Verne’a. „Książki brałam z wypożyczalni, nie ze szkolnej biblioteki. Byłam bardzo oczytana, choć tylko w prozie. Uważałam, że każdy pisarz, którego czytam, jest nieboszczykiem, i to takim, który nie żyje od dawna. W wieku czternastu lat miałam przeczytanego całego Dostojewskiego, co prawda później trzeba było go przeczytać jeszcze raz”⁹.
Wiele informacji na temat dzieciństwa – i wcześniejszego, i gimnazjalnego – odkryły Bikont i Szczęsna, analizując wnikliwie _Lektury nadobowiązkowe_, pisane przez Wisławę Szymborską od lat sześćdziesiątych felietony o książkach. Z _Lektur…_ wywnioskowały, że nie przepadała za geometrią, za to chętnie gromadziła wiadomości nie mające praktycznego znaczenia. Także stamtąd dowiadujemy się o upodobaniu oczytanej gimnazjalistki do powieści gotyckich. W _Lekturach…_ stosunkowo często pojawiają się omówienia literatury klasycznej, z czego można wnioskować, że urszulanki nie tylko zadbały o porządną znajomość łaciny u swoich uczennic, ale też zaszczepiły im miłość do antyku. W jednym z zachowanych zeszycików Szymborskiej, w których w różnych okresach dorosłego życia odnotowywała bardzo zwięźle swoje lektury, znalazło się wiele tytułów z zakresu starożytnej filozofii i dramatu antycznego. Zapisywała też sentencje Cycerona, Katona Starszego, Synezjusza z Cyreny, Liwiusza oraz cytaty z podręczników literatury starożytnej profesora Tadeusza Sinki i _Helleników_ profesor Anny Świderkówny. Jej upodobanie do wyrażeń aforystycznych może się częściowo wywodzić z ciekawie prowadzonych lekcji łaciny i kultury starożytnej.
W szkole urszulanek przywiązywano dużą wagę do wychowania patriotycznego. Dziewczynki brały udział w uroczystym pogrzebie marszałka Józefa Piłsudskiego, którego trumna została przewieziona do Krakowa 17 maja 1935 roku. Tym niecodziennym wydarzeniem na pewno zainteresowali się też rodzice Ichny. Szymborscy mogli z okien swojego mieszkania – od strony nasypu kolejowego – obserwować wjazd platformy z trumną marszałka, którą na krakowskim dworcu witano z wielkimi honorami. Kondukt przeszedł z dworca do kościoła Mariackiego, a następnie na wzgórze wawelskie, gdzie po uroczystościach kościelnych srebrna trumna z zabalsamowanymi zwłokami Piłsudskiego została wystawiona w krypcie Świętego Leonarda. Dzwonił dzwon Zygmunt, ze wzgórza oddano sto jeden wystrzałów armatnich, w całym kraju zapanowała trzyminutowa cisza żałobna. Historycy oceniają, że nigdy wcześniej ani później nie odbyła się w Polsce uroczystość pogrzebowa na podobną skalę, jeśli chodzi o udział ludności i rozmach organizacyjny. Myślę, że ta kolosalna _pompa funebris_ musiała zrobić wrażenie na dwunastoletniej Ichnie.
Szkoła brała też zapewne udział w sypaniu kopca Niepodległości na krakowskim Sowińcu. Akcja usypania kopca upamiętniającego wymarsz I Kompanii Kadrowej Legionów Piłsudskiego z Krakowa została zainicjowana przez Związek Legionistów Polskich w 1934 roku. W usypaniu ziemnego kopca miało wziąć udział symbolicznie całe społeczeństwo, toteż na miejsce budowy przyjeżdżały delegacje mieszkańców różnych regionów kraju. Zwożono też ziemię z miejsc, gdzie wsławił się polski oręż w czasie I wojny światowej. Młodzież szkolna pchała taczki z ziemią na szybko rosnącą konstrukcję. Po śmierci marszałka nadano kopcowi – najwyższej tego typu budowli w Polsce – jego imię. Druga połowa lat trzydziestych była w Polsce okresem – jak byśmy dzisiaj powiedzieli – wzmożenia patriotycznego i narodowego, niestety nie bez akcentów nacjonalistycznych i antysemickich. Wobec skomplikowanej sytuacji międzynarodowej władze pragnęły wykreować wizerunek silnej Polski, choćby tylko przed własnymi obywatelami. Pan Szymborski był gorącym potriotą, na pewno więc dziewczynki obserwowały różne akcje i manifestacje patriotyczne nie tylko w ramach szkolnych obowiązków.
Jedną z takich inicjatyw była zbiórka pieniędzy na uzbrojenie dla Wojska Polskiego. Szkoły urszulanek z całego kraju zbierały pieniądze na samolot sanitarny i rzeczywiście – 18 czerwca 1939 roku na krakowskich Błoniach arcybiskup Adam Sapieha poświęcił i przekazał marszałkowi Rydzowi-Śmigłemu samolot kupiony za środki z uczniowskich zbiórek.
Szkoła i to, co z nią związane, były dla Ichny ważne, przeżycia z tego okresu znalazły odzwierciedlenie w jej późniejszej twórczości, tak poetyckiej, jak i prozatorskiej. Często odnajdujemy szkolne wspomnienia oraz rozważania o edukacji, motyw zdobywania wiedzy, poznawania nowych zjawisk, rozumienia zasad działania. Edward Balcerzan, badacz twórczości noblistki, poświadcza, że „Szymborska przenosi na terytorium poezji retorykę edukacyjną. Ocala doświadczenia prozy kształcącej, formy narracji służącej poznaniu, popularyzacji odkryć naukowych. Dla tych doświadczeń i form komunikacji znajduje miejsce w liryce. Udowadnia, iż dla poety wiedza może być atrakcyjna estetycznie. W jej świecie poetyckim właśnie między niewiedzą a wiedzą dzieje się ludzkie życie; właśnie tu, »w szkole świata«, kształtują się jednostkowe, subiektywne, niepowtarzalne czasoprzestrzenie biografii”¹⁰.
Wspomnienia z życia domowego ujawniała czasem nieoczekiwanie w sytuacjach towarzyskich. Kierując rozmową w większym gronie, pytała na przykład zebranych o największe _faux pas_ w ich życiu. I opowiadała przy tej okazji o swoim: otóż w czasie wizyt krewnych i znajomych rodziców na Radziwiłłowskiej dziewczynki przebywały w swoim pokoju, były proszone do stołu dopiero przy deserze. W takiej sytuacji zdarzyło się Ichnie poczęstować zaproszoną damę orzechami i powiedzieć, że to „dobre na rozumek”. Wprawiła rodziców w poważną konsternację i utraciła na jakiś czas przywilej zjadania ciasteczka w towarzystwie dorosłych.
Z dziecięcych domowych rytuałów Szymborska zapamiętała jeżdżenie na barana na plecach ukochanej niani Marysi. Marysia uczyła Ichnę modlitw, a dziewczynka recytowała jej wiersze. Były związane ciepłym wzajemnym uczuciem – kiedy niania wyszła za mąż i wyprowadziła się z Radziwiłłowskiej, Ichna ją odwiedzała. Po wojnie Marysia dalej troszczyła się o Wisławę, porządkując jej mieszkanie na Krupniczej. Szymborska wspominała też z dzieciństwa pisanie miłosnych listów w imieniu służącej zakochanej w maszyniście. Najwyraźniej cieszyła się opinią zręcznej korespondentki.
Lubiła pisać. W miarę jak dorastała i nabierała świadomości formy, jej listy stawały się coraz bardziej literackie. Z lipca 1934 roku pochodzą wierszowane życzenia imieninowe. Ichna miała jedenaście lat, pisała starannym, równym pismem. Narysowała sobie nawet ołówkiem na kartce cienkie linie, żeby wersy były proste. Wierszyk, skierowany do mamy, jest całkiem zgrabny, przełamuje konwencję powinszowania, dodając „osobiste” wtręty na temat ortografii. By ubarwić życzenia, Ichna dorysowała zabawne noski i oczka pogrubionym wykrzyknikom.
Moja najukochańsza Mulko!!
Niema Ciebie tutaj,
Jakże Ci winszować
Ani Cię uściskać,
Ani ucałować?
Ani też jak zwykle, lecz
Bardzo serdecznie
Zdrowia rzyczyć pomyślności
Szczęścia, lub wiecznej radości,
Miljonów choćby tysięcy,
A jak nie, to jeszcze więcej!
By serce się dobrze sprawiało
Zdrowie miało, siły miało
A potem nie w imieniny
Sute będą poprawiny,
I dostaniesz coś ode mnie,
Ty Muleńko moja miła
I pamiętaj przy czytaniu
Żem wiersz sama ułożyła!
Twoja Ichna
I przepraszam Cię ogromnie, żem życzyć przez „rz” pisała
Więc by nie być wiecznym leniem, zawsze będę uwarzała!
Ichna
Dowiadujemy się przy tej okazji o zdrowotnych kłopotach pani Anny. Szesnastoletnia Nawoja na drugiej połowie tej samej kartki pisze o chorobie mamy tonem dość infantylnym: „Najgorętszem moim pragnieniem jest to, aby dobre serduszko Kosia wreszcie przestało być niegrzeczne i wyzdrowiało”. „Koś”, pieszczotliwy zwrot powracający w listach dziewczynek do mamy, to pewnie skrót od „kotuś”. Nawoja dodaje żartobliwie: „Miljonów, tak jak Ichna Mulce nie życzę. Wystarczy nam tyle pieniędzy ile ja z Ichną popełniłyśmy w życiu błędów ortograficznych”. Córki miały jakieś pojęcie o problemach rodziców, mimo że – jak mówiła Wisława – o pieniądzach nie rozmawiało się przy dzieciach, podobnie jak o kłopotach zdrowotnych.
Na wakacje 1932 roku Szymborscy pojechali do babci do Bochni, żeby starczyło pieniędzy na kurację pani Anny w Rabce. Nawoja pisała wówczas do matki, że „Tatuś i Ichna nie zawsze są grzeczni”. Skarga zatroskanej nastolatki pozwala się domyślić podziału ról w rodzinie. Mama i Nawoja były poważne i zasadnicze, Ichna i tata mieli skłonności do zabawy, bo do tego pewnie sprowadzała się ich „niegrzeczność”. Nawoja – pytana po latach o dzieciństwo przez Elżbietę Pindlową, opiekującą się nią w starszym wieku – wspominała, że Wisława potrafiła okręcić mamę wokół palca, a ona sama była karcona i musiała poddawać się maminej woli. Pani Elżbieta uważała, że Anna Szymborska miała silny wpływ na starszą córkę, młodsza umiała zachować niezależność¹¹.
U babci Karolci w Bochni
archiwum Fundacji Wisławy Szymborskiej
Trudno dociec, jak dokładnie wyglądało domowe wychowanie dziewczynek. Wyobraźnia może się posiłkować jedynie strzępami wspomnień ujawnionymi przez Wisławę. Bikont i Szczęsnej poetka opowiadała, że mama pilnowała porządku i dyscypliny, a z tatą można było rozmawiać i się bawić. Wspominała też, że mama czytała jej, zanim sama opanowała tę umiejętność. Gdy do rodziców przychodzili goście, dziewczynki podsłuchiwały pod drzwiami. Kiedy groziła im bura za nieposłuszeństwo, uciekały do salonu i chroniły się pod fortepianem. Była to chyba jedyna funkcja, jaką spełniał ten instrument, elegancki mebel mieszczański, ponieważ panienki nie uczyły się grać. Może nie wykazywały talentów muzycznych, a może rodziców nie było stać na zatrudnienie nauczyciela muzyki? Nawoja, obdarowując po latach dzieci państwa Pindlów książkami, powtarzała, że one takich ładnych prezentów nie dostawały. Zdarzało się nawet, że ofiarowywane powieści dla dziewcząt najpierw sama czytała – tak było na przykład z wszystkimi tomami _Ani z Zielonego Wzgórza_.
W czasie kolejnej z rabczańskich kuracji mamy, w 1934 roku, córki zdają listowną relację z tego, co dzieje się w domu. Nawoja pisze na wstępie: „Najdroższa Muleńko! Ach! Jak nam strasznie jest smutno bez Ciebie. Już nie możemy wytrzymać z tęsknoty”. Nieco mniej sztucznie wypada wtrącenie Ichny pomiędzy domowymi aktualnościami: „Strasznie pusto bez Ciebie”. Dziewczynka ilustruje tę tęsknotę zachowaniem służącej: „Felcia bardzo często zapędza się do jadalni z jakimś zapytaniem i dopiero w pokoju przypomina sobie, że pojechałaś do Rabki”.
Obie córki pragnęły odwiedzić mamę w czasie Zielonych Świąt. Wygląda na to, że doszło do sporu na ten temat: Ichna chciała zostać w Rabce przez tydzień, Nawoja poczuła się skrzywdzona uprzywilejowaniem siostry i postanowiła sama pojechać do uzdrowiska za zaoszczędzone pieniądze. Pan Szymborski uciął kłótnie córek i zapowiedział, że pojadą wszyscy razem, na dwa dni. Nawojka skarżyła się mamie, że ojciec chce kupić kapelusz za sto pięćdziesiąt złotych, co ona uważała za szaleństwo. Starsza córka najwyraźniej pod nieobecność matki czuła się panią domu, nie na tyle jednak, żeby samodzielnie przeciwstawić się ojcu. Donosiła też pani Annie, że była na wycieczce w Mościcach i Okocimiu, gdzie podjęto ją kanapkami i pysznym piwem. W Krakowie panował upał, a „zwariowana Zośka” – jak można się domyślać, krawcowa – wyjechała, nie skończywszy szyć bluzek. Narzeka też Nawoja na zaborczość Ichny, która zajęła mamine łóżko: „ale jej jeszcze za mało, więc się pcha na mnie”. „Pytań żadnych Ci nie zadaję, bo to wszystko zrobi Ichna” – pisze, po czym kończy: „całuję Cię w jedno oczko, drugie oczko i gdzie indziej”. Podpisuje się niezamierzenie zabawnie: Nafcia. W innym liście użyła podpisu Aja – cóż, utworzenie zdrobnienia od „Nawoi” nie było łatwe!
Ichna rzeczywiście sypała w liście pytaniami – pewnie była z tego w rodzinie znana: „Czy w Rabce jest ładnie? Czy dobrze się tam mieszka? Wychodzisz na przechadzki? Czy zajechałaś bez przygód do Rabki? jadłaś już lody w Rabce?”. Może to kwestia wieku (bądź co bądź miała dopiero jedenaście lat), a może po prostu już jako nastolatka była osobą ciekawą świata. Wspominała zresztą sama, że tatuś zasypywany pytaniami cierpliwie na nie odpowiadał, a jej zdarzało się sprawdzać jego wiedzę w encyklopedii – i nigdy się nie zawiodła. Wśród pytań skierowanych do mamy jest też takie: „Czy mogłabym w któryś dzień pójść do Małgosi, albo Małgosia do mnie? Nie bój się, nie będziemy przewracać, żebyśmy nie zasłużyły na opinię »przewracania domu do góry nogami«”.
_Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej_
------------------------------------------------------------------------
8 Nawoja opowiadała o tym pani Elżbiecie Pindlowej, mieszkającej na Radziwiłłowskiej od lat osiemdziesiątych; moja rozmowa z Elżbietą Pindlową.
9 Anna Bikont, Joanna Szczęsna, _Pamiątkowe rupiecie. Biografia Wisławy Szymborskiej_, Kraków 2012, s. 58–59.
10 Edward Balcerzan, _W szkole świata_, „Teksty Drugie” 1991, nr 4, s. 39.
11 Moja rozmowa z Elżbietą Pindlową.