- W empik go
Ta, która odeszła - ebook
Ta, która odeszła - ebook
Intrygująca, niepokojąca, gęsta od kłamstw. Historia, której długo nie zapomnicie!
Dominika i Maciej mają wspaniałą córkę, piękny dom i miłość, o jakiej niektórzy mogą tylko pomarzyć. Mają też sekrety, które w sekundę mogłyby zburzyć ten idealny obrazek. Co zrobią, gdy ryzykowna gra pełna kłamstw obróci się przeciwko nim?
Obserwując z dystansu idealne życie przyjaciółki, Eleonora czuje, że przegrała. Czasami, gdy patrzy na swoją szarą codzienność, marzy o tym, by żyć jak Dominika… I jest gotowa przekroczyć wiele granic, aby osiągnąć swój cel. Rozżalona i zazdrosna kobieta doskonale wie, gdzie uderzyć, aby zabolało. W końcu nikt nie zna naszych słabych punktów lepiej niż przyjaciele.
Ile tajemnic może skrywać jedno, pozornie idealne małżeństwo? I do czego prowadzi ból, który kiełkuje latami?
Izabela M. Krasińska jakiej nie znacie!
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66839-44-1 |
Rozmiar pliku: | 607 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Dominika przeciągnęła się i natychmiast sięgnęła po telefon. Dlaczego nie słyszała budzika? Wciągnęła gwałtownie powietrze, gdy na ekranie wyświetliła się siódma czterdzieści siedem. Po chwili gorączkowego zastanawiania się, jaki jest dzień tygodnia, odetchnęła z ulgą. Była sobota, co oznaczało, że Maciek jest w domu i to on od rana zajmuje się Zuzią. Wszystko po to, by żona mogła jeszcze pospać. Nie było to dla niego jakimś ogromnym poświęceniem, bo codziennie wstawał o szóstej, ale i tak czuła wdzięczność. Dominika należała do niepoprawnych śpiochów, wykorzystywała więc każdy moment, by nieco dłużej podrzemać.
Rozciągnęła usta w uśmiechu, gdy usłyszała dobiegające z kuchni przyciszone głosy męża i córki. Była pewna, że jak co tydzień razem przygotowują dla niej śniadanie i za pół godziny wparują do sypialni, niosąc na tacy pachnącą jajecznicę i świeżo wyciśnięty sok z pomarańczy. Do tego twarożek ze szczypiorkiem, bagietka, owoce… Sobotnie śniadania stały się dla Dominiki swojego rodzaju cotygodniowym rytuałem, jednak nie miała nic przeciwko niemu. Uwielbiała takie poranki, uwielbiała swoje życie…
Ułożyła się na wznak i przymknęła powieki. Uśmiechnęła się bezwiednie pod nosem, myśląc o swojej rodzinie. Kochała ich najbardziej na świecie. Nie mogła narzekać na swój los i nawet nie zamierzała. Zdawała sobie sprawę, że jest dzieckiem szczęścia, i nie było w tym stwierdzeniu większej przesady. Od początku miała łatwiej niż inni. Omijały ją wielkie nieszczęścia i porażki, zupełnie jakby była w czepku urodzona.
Zza drzwi dobiegł ją chichot Zuzi, która opowiadała coś swojemu tacie, co chwilę wybuchając przy tym śmiechem. Maciek wysłuchał jej do końca, po czym zaśmiał się i powiedział coś do córki. Ta zawołała głośno: „Tato!”, ale upomniana przez ojca, natychmiast ucichła. Nie chciała za wcześnie budzić mamy i tym samym odbierać sobie przyjemności, jaką było przyrządzenie dla niej śniadania i zaniesienie go jej do łóżka.
Dominikę kusiło przez moment, by wstać po cichu i podreptać na palcach do kuchni. Wystraszyłaby Maćka i Zuzię, fundując tym sobie sporą dawkę śmiechu. Od realizacji tego spontanicznego pomysłu powstrzymywały ją jedynie ciepła kołdra i wygodna poduszka.
Tak, była prawdziwą szczęściarą. Miała trzydzieści cztery lata i żyła na poziomie, o jakim większość osób mogła jedynie pomarzyć. Maciek – broker ubezpieczeniowy – był piekielnie dobry w swoim fachu, dzięki czemu stali się zamożni i nie musieli się zamartwiać, z czego opłacą kolejną ratę kredytu, który spłacili zresztą kilka miesięcy wcześniej. Jej mąż był zaradny, oczytany, inteligentny i ambitny, a przy tym przystojny i czarujący. Nie mogła lepiej trafić. Widziała, jakie wrażenie wywiera na innych kobietach, dostrzegała również zazdrosne i pełne zawiści spojrzenia ich partnerów, którzy bezskutecznie starali się mu dorównać zarówno aparycją, jak i zarobkami. Wszystko na marne. Maciek miał w sobie coś takiego, że nawet najbardziej oporny i nieufny klient w końcu musiał mu ulec. Ten niezwykły dar przekonywania oraz ciepło, które kryło się w jego brązowych oczach, roztapiały każdy lodowiec. Maciek z wdziękiem piął się po szczeblach kariery, nadal jednak pozostawał sobą: wspaniałym mężem i ojcem, czułym kochankiem i wiernym przyjacielem. Sympatycznym, towarzyskim facetem, który pamięta o rocznicach, kupuje żonie kwiaty bez okazji, a z wyjazdów na szkolenia zawsze przywozi prezenty. No i te sobotnie, śniadaniowe rytuały… Czego więcej mogła chcieć? Miała cudownego męża, uroczą dziesięcioletnią córeczkę, piękny dom, pieniądze, urodę, była zdrowa, a w dodatku robiła to, co lubiła… Gdy myślała o swoim życiu, a robiła to bardzo często, starała się zawsze definiować je za pomocą jednego słowa. Jej ulubionym określeniem była „idylla”. Kojarzyła jej się z lekkością, doskonałością oraz spokojem, miłością i błogim, niczym niezmąconym szczęściem.
Ktoś złośliwy mógłby stwierdzić, że ten lukrowany obrazek rodzinny na pewno skrywa jakieś tajemnice. Że Zawadzcy są tacy idealni tylko na zewnątrz, podczas gdy w ich domu zapewne rozgrywa się dramat, dochodzi do przemocy, ktoś kogoś zdradza albo zwyczajnie ciągle się kłócą. Dominika zdawała sobie sprawę, że tak prawdopodobnie postrzegają ich sąsiedzi. No bo jak to możliwe, że żyli sobie spokojnie, bez większych awantur i różnic zdań, że byli ze sobą szczęśliwi i zakochani w sobie tak jak na początku związku? Ludzie mogli uwierzyć w największą okropność, najtragiczniejszy dramat czy choćby jakiś przejaw patologii. Nie potrafili jednak dać wiary temu, że ktoś może żyć… zwyczajnie. Być szczęśliwy i doceniać to wszystko, czym obdarował go los. Cieszyć się ze wspólnego oglądania filmu czy wyjścia do restauracji, uśmiechu najbliższych, widoku nowej sukienki czy butów. Albo delektować się zapachem porannej kawy. Dominika właśnie z tego czerpała radość. Z małych, niepozornych momentów, które poskładane w całość sprawiały, że mogła przenosić góry.
Od dziecka patrzyła na rzeczywistość przez różowe okulary. I choć świat nie zawsze okazywał się dobry i sprawiedliwy, i tak nigdy nie traciła nadziei. Może i była głupia i naiwna, może i dawała się wykorzystywać ludziom, ale naprawdę wierzyła, że dobro powraca.
Zacisnęła szybko powieki, słysząc zbliżające się do sypialni kroki. Ktoś zapukał, po czym drzwi otworzyły się szeroko, a do pokoju wpadła Zuzia. Zaraz za nią, niosąc ostrożnie tacę wypełnioną jedzeniem, wszedł Maciej.
– Mamuniu, wstawaj, przygotowaliśmy ci z tatą pyszne śniadanko! – Dziewczynka wskoczyła na łóżko i przytuliła się do kobiety.
Dominika uchyliła jedną powiekę i spojrzała na córkę, a potem na męża. Maciek uśmiechnął się przepraszająco, wskazując brodą na plecy Zuzi.
Kobieta otworzyła drugie oko, z trudem odrywając wzrok od męża. Nieogolony, potargany, w bawełnianej koszulce z napisem I’m sexy and You know it oraz ciemnych dżinsach wyglądał tak seksownie, że gdyby nie obecność córki, chętnie schrupałaby go zamiast śniadania. Istniał jeszcze jeden powód, który skutecznie zniechęcał ją do snucia oraz realizowania erotycznych wizji, ale o tym Dominika starała się nie myśleć. Tak, w jej idealnym życiu rzeczywiście była pewna rzecz, która spędzała jej sen z powiek i stanowiła poważny problem, zwłaszcza w łóżku. Nadal nie traciła nadziei, że upora się ze swoją przykrą przypadłością i ponownie będzie mogła cieszyć się seksem. Niestety wciąż nie udało jej się znaleźć odpowiedniego remedium, które cudownie by ją uzdrowiło. Robiła dobrą minę do złej gry, czasem uciekała się do kłamstwa (choć sama nazywała je mniejszym złem), a wszystko po to, by nie martwić Maćka i nie pozbawiać go przyjemności. Nie był winny temu, co ją spotkało, dlaczego więc miała go karać i odmawiać mu zbliżeń? Poza tym doskonale znała powiedzenie, że kto dobrze jada w domu, nie stołuje się na mieście. Mimo że ufała mężowi bezgranicznie, zdawała sobie sprawę, że odmawiając mu seksu raz, drugi, a wreszcie pięćdziesiąty, sama popchnie go w końcu w ramiona innej kobiety. O szczęście należy dbać podobnie jak o związek. Niebezpiecznie narażać mężczyznę na pokusy czy pozostawiać własnemu losowi. Dominika wolała dmuchać na zimne i zapobiegać temu, czego dało się uniknąć.
Usiadła więc i poprawiła sobie poduszkę. Tak jak się spodziewała, na tacy, którą postawił przed nią Maciej, znajdowały się same pyszności. Jajecznica, smażona kiełbaska z cebulą, świeży sok pomarańczowy, miseczka truskawek, do tego kromki chleba z masłem i żółtym serem oraz aromatyczna kawa.
– Jak to pięknie wygląda! – Dominika spojrzała z niekłamanym zachwytem na zawartość talerzy. – Dziękuję wam, jesteście kochani. – Przeniosła pełen wdzięczności wzrok na męża i córkę.
– Mamusiu, a ja sama wycisnęłam sok i pokroiłam kiełbaskę, wiesz? – Zuzia wskazała z dumą na nieregularnie pocięte kawałki podwawelskiej.
Dominika rzuciła szybkie spojrzenie Maćkowi, który z trudem powstrzymywał parsknięcie śmiechem.
– Kotku, świetnie sobie poradziłaś, kiełbaska wygląda bardzo apetycznie. – Dominika zabrała się do jedzenia. Po kilku kęsach musiała przyznać, że jajecznica smakowała obłędnie, podobnie jak reszta potraw. – Mam nadzieję, że wy już zjedliście śniadanie? – zapytała, wgryzając się w kromkę świeżego chleba. – To wszystko jest tak pyszne, że nie mam zamiaru się z wami dzielić – zachichotała, przysuwając tacę bliżej siebie.
– Jedliśmy, spokojnie. – Maciek stłumił ziewnięcie i podparł się na łokciu, wpatrując się w żonę.
– Idę dopić sok. – Zuzia opuściła sypialnię tak szybko, jak się w niej uprzednio pojawiła.
Była istnym wulkanem energii, ale jej rodziców niespecjalnie to dziwiło. Już w czasie ciąży dawała im nieźle popalić. Wierciła się niecierpliwie w brzuchu, zupełnie jakby jej się tam nudziło i chciała wyjść przedwcześnie na świat. Niestety poród trwał kilkanaście godzin, co Dominika do dziś wspominała jako największy koszmar swojego życia. Niewiele brakowało, a Zuzanna urodziłaby się niedotleniona. To, że ich córeczka była zdrowa, do dziś uważali za cud zawdzięczany boskiej ingerencji. Trudny i niebezpieczny poród miał jednak swoje przykre konsekwencje, które Dominika odczuwała do dziś. To właśnie dlatego nie zdecydowali się na drugie dziecko. Kobieta miała traumę i wręcz panicznie reagowała na myśl o ponownym rodzeniu. Z czasem uznali, że posiadanie jednego dziecka ma więcej plusów niż minusów, i zaprzestali rozmów na temat dalszego powiększania rodziny.
– Dlaczego mi się tak przyglądasz? To krępujące. Dopiero się obudziłam, pewnie wyglądam okropnie. – Dominika upiła spory łyk kawy.
Maciek wyciągnął rękę i założył jej kosmyk włosów za ucho.
– Wyglądasz pięknie – zamruczał. – Uwielbiam cię taką potarganą, zaspaną, ubraną tylko w kusą koszulkę… – Jego dłoń powędrowała pod kołdrę.
Dominika zachichotała i odsunęła rękę męża.
– Daj spokój, Zuzka nas nakryje i co wtedy? – Spojrzała kokieteryjnie na Maćka.
Zawadzki odchrząknął i usiadł bliżej żony. Pocałował ją w nagie ramię, a potem przeniósł wargi na jej usta.
– Wyjaśnimy jej, skąd się biorą dzieci – mruknął, nie przerywając pocałunku.
Dominika odstawiła tacę z niedojedzonym śniadaniem na bok i ujęła twarz męża w dłonie. Odsunęła go od siebie i uśmiechnęła się ciepło.
– Kocham cię i jestem z tobą bardzo szczęśliwa – wyszeptała.
Maciej musnął ustami jej skroń.
– Chciałem powiedzieć dokładnie to samo, ale ukradłaś mi kwestię.
Dominika się roześmiała.
– Przepraszam, nie wiedziałam.
– Że cię kocham czy że właśnie dopuściłaś się kradzieży? – Maciek tym razem cmoknął ją w szyję.
– Jedno i drugie – zachichotała, kiedy połaskotał ją swoimi długimi rzęsami po policzku. – Cieszę się, że cię mam. Was oboje…
Maciej odsunął się od żony i popatrzył na nią z czułością.
– Znowu to zrobiłaś. Znowu zajumałaś mi moją wypowiedź. Jak tak można? – Zawadzki spojrzał na żonę z udawanym oburzeniem. – Zuzia! – zawołał. – Zuzka, twoja mama kradnie mi słowa! – Wyszczerzył się do Dominiki, która pokręciła głową i dopiła kawę. Swoją drogą, kawa była pyszna. Maciek jak zawsze przyrządził ją tak, jak lubiła. Z dużą ilością cukru i w jej ulubionej filiżance.
Mój mąż wie o mnie zdecydowanie więcej niż ja o nim, pomyślała z czułością, ale i zawstydzeniem. Bez wątpienia Maciek i Zuzia to najlepsze, co spotkało ją w życiu.KIEDYŚ
– Kochanie, może jednak pójdę z tobą do szatni, co? – Ireneusz Janowski popatrzył wyczekująco na swoją siedmioletnią córkę.
Dominika pokręciła głową.
– Chcę sama. – Spojrzała na ojca z miną, która miała wyrażać ogromną pewność siebie. Misię, jak pieszczotliwie nazywali ją rodzice, zdradziło jednak drżenie ust i lęk kryjący się w jej zielonych oczach.
– W porządku. – Janowski uniósł ręce w akcie kapitulacji. – To może odprowadzę cię chociaż do drzwi…
– Tatusiu, mam już siedem lat, poradzę sobie. – Dominika uśmiechnęła się do taty, po czym cmoknęła go w policzek i wysiadła z samochodu.
Ireneusz patrzył, jak jego dzielna córeczka maszeruje raźno w stronę wejścia do szkoły. Wczoraj razem z Lilianną i Martynką towarzyszyli jej na rozpoczęciu roku szkolnego. Dziś Misia zaczynała naukę w pierwszej klasie, z czego była ogromnie dumna.
Poczuł, że do oczu napływają mu łzy. Jego kochana córcia, oczko w głowie, nie była już przedszkolakiem, ale uczennicą. Wiedział, że sobie poradzi. Była odważna, rezolutna i mądra. Ireneusz musiał przyznać, że co jak co, ale dzieci im się udały. Czteroletnia Martyna, którą zdążył już odwieźć do przedszkola, również była inteligentna i przede wszystkim grzeczna, za co nieustannie chwaliły ją opiekunki.
Janowski drgnął, słysząc za sobą trąbienie. No tak, blokował miejsce parkingowe. Machnął przepraszająco ręką i uruchomił silnik. Odwiózł już dziewczynki do przedszkola i szkoły, mógł więc jechać do pracy. Wprawdzie pierwszego pacjenta miał dopiero za pięćdziesiąt minut, ale jak zawsze musiał przygotować gabinet oraz przyrządy. Zdawał sobie sprawę, że Kasia, jego asystentka, zapewne o wszystko już zadbała, ale Ireneusz nie byłby sobą, gdyby osobiście nie skontrolował swojego miejsca pracy. Może ten perfekcjonizm, a może dokładność i profesjonalizm sprawiały, że uchodził za jednego z najlepszych dentystów oraz ortodontów w Radomiu. Ciężko pracował na swoje dobre imię, ale satysfakcja oraz uznanie, które widział w oczach pacjentów, utwierdzały go w przekonaniu, że warto się poświęcać pracy.
Dominika spojrzała na odjeżdżającego tatę, po czym westchnęła cicho i pchnęła ciężkie drzwi wejściowe. W szkole jak zawsze panował gwar, uczniowie biegali po korytarzach, głusi na upomnienia dyżurujących nauczycielek. Misia weszła do szatni i rozejrzała się po pomieszczeniu. Przebywało w nim wielu uczniów, na szczęście miejsce przeznaczone dla pierwszoklasistów znajdowało się tuż przy drzwiach. Dominika usiadła na ławeczce i uśmiechnęła się do dziewczynki, która, tak jak ona, zmieniała obuwie.
– Cześć, jestem Dominika, ale wszyscy mówią na mnie Misia – odezwała się, gdy koleżanka odwzajemniła uśmiech.
– Jestem Agata. Ładną miałaś wczoraj sukieneczkę. – Dziewczynka spojrzała z sympatią na Dominikę.
– Dziękuję. Ja zapamiętałam twoje długie warkocze. Też chciałabym takie mieć… – Misia popatrzyła z zachwytem na włosy koleżanki, dziś spięte w dwa kucyki.
Agata zachichotała.
– Nie cierpię ich, ale mama każe mi zapuszczać do komunii. – Zrobiła zabawną minę i sprawnie zapakowała buty do worka. – Chcesz siedzieć ze mną w ławce?
Dominika ochoczo skinęła głową.
– Jasne!
Agata zaczekała, aż nowa koleżanka schowa obuwie do worka, po czym wzięła ją za rękę i razem pomaszerowały do klasy.
Dominika była z siebie dumna. Nie tylko sama sobie poradziła, ale poznała już nową przyjaciółkę. Szkoda, że rodzice tego nie widzieli. Nie mogła się doczekać, kiedy wróci do domu i opowie o wszystkim mamie. Zaaferowana swoją samodzielnością oraz Agatą, nie zauważyła jasnowłosej dziewczynki, która siedziała samotnie na ławce przed klasą i bacznie obserwowała Dominikę.
Gdy zabrzmiał dzwonek, wszystkie dzieci weszły do sali, gdzie czekała na nich nowa wychowawczyni. Na jej widok zatrzymały się niepewnie pod tablicą, czując nagłą nieśmiałość. Niektóre z nich odwracały się trwożnie w poszukiwaniu mamy i taty, którzy poszli już jednak do domu.
– Dzień dobry, kochani, nie siadajcie w ławkach, bo chcę was sama pousadzać. – Nauczycielka wstała i popatrzyła na swoją nową klasę. – Nazywam się Renata Wilkowska i jestem waszą nową panią. Spędzimy razem trzy lata i mam nadzieję, że po tym czasie każdy z was będzie ładnie czytać i pisać.
Dominika zacisnęła mocniej dłoń na ręce Agaty. Nowa pani wyglądała na surową. Niby się uśmiechała, niby zwracała się do nich łagodnym tonem, lecz złowrogie błyski w jej oczach zdradzały, że wystarczy ją zdenerwować, by pokazała swoją prawdziwą naturę.
– Oczywiście nie znam was jeszcze, dlatego niewykluczone, że po kilku tygodniach was poprzesadzam. Teraz jednak… – nauczycielka zbliżyła się do dzieci, bacznie się im przypatrując – dokonam wstępnej selekcji.
Dominika spojrzała z przerażeniem na przyjaciółkę. Pani mówiła do nich, używając niezrozumiałych słów, jakimi zwykle zwracają się do siebie dorośli. Któreś z dzieci zachlipało, mamrocząc pod nosem coś o mamie. Natychmiast umilkło, rażone spojrzeniem Wilkowskiej.
– Nie znoszę mazgajów, donosicieli, lizusów oraz leni – powiedziała mocnym głosem nauczycielka, przechadzając się pośród uczniów. – Nie radzę wam na mnie skarżyć do rodziców, płakać na lekcji ani zapominać o pracy domowej. Jeśli będziecie grzeczni, pracowici i zdyscyplinowani, będzie nam się dobrze współpracowało. Jeśli zaś okażecie się bandą mięczaków oraz skarżypyt, marny wasz los… Zrozumiano? – Obróciła się gwałtownie w stronę bladych ze strachu dzieci.
Widząc przerażenie w ich oczach, westchnęła, po czym uśmiechnęła się pod nosem. Znowu się zapomniała. Zbyt długo uczyła licealistów i ciągle nie mogła przyzwyczaić się do tego, że nie powinna się zwracać do siedmioletnich dzieci jak do swoich byłych wychowanków. W poprzedniej szkole uchodziła za surową i wymagającą. Kto wie, może to właśnie te cechy spowodowały, że po tylu latach uczenia historii została pozbawiona etatu? A może to skargi, z którymi ciągle zgłaszali się do dyrektora przewrażliwieni rodzice? Całe szczęście, że miała uprawnienia do nauczania początkowego, inaczej zostałaby bez pracy. Kiedy podpisywała umowę, czuła radość i ulgę. Teraz jednak, gdy patrzyła na te wystraszone dzieci, stojące nieruchomo niczym stado jagniąt osaczone przez watahę wilków, sama miała ochotę się rozpłakać. Co jej strzeliło do głowy, żeby pchać się do uczenia w podstawówce? Ostatnie dwanaście lat przebywała wśród wyrośniętej, niemal dorosłej młodzieży, tymczasem teraz przyszło jej uczyć od podstaw siedmiolatki. Jak widać, człowiek zdesperowany jest zdolny do wszystkiego.
– Dobrze. – Klasnęła w dłonie, czym jeszcze bardziej wystraszyła swoich uczniów. – To teraz was pousadzam.
Dominika tak bardzo bała się nowej pani, że mimo wrodzonej śmiałości nie odważyła się poprosić o to, by mogła siedzieć w jednej ławce z Agatą. Miała nadzieję, że wychowawczyni dostrzeże to, że trzymają się za ręce. Jakaż była ich radość, gdy pani zapytała je o imiona, po czym poleciła im usiąść w trzecim rzędzie od okna.
– Super – wyszeptała Agata, zaciskając mocniej rękę na dłoni Dominiki. – Tak się bałam, że nas rozłączy…
Dominika posłała jej promienny uśmiech i w tym samym momencie dostrzegła siedzącą w środkowym rzędzie i wpatrującą się w nią jasnowłosą dziewczynkę. Wydawała się bardzo smutna. Misia pomyślała, że to pewnie dlatego, że pani kazała jej usiąść z jednym z chłopców. Ona na jej miejscu też miałaby pewnie taką zmartwioną minę.
Mimo że pani była surowa i rzadko się uśmiechała, Dominika była szczęśliwa. Poznała nową koleżankę, mogła z nią siedzieć w jednej ławce, no i poradziła sobie bez rodziców. Choć nieprzyjemna wychowawczyni mocno ją wystraszyła, dziewczynka ani myślała, by się rozpłakać. Była na to zwyczajnie za duża. Ona, która poradziła sobie pierwszego dnia w szkole bez pomocy taty, teraz miałaby się rozbeczeć jak przedszkolak?
– Hej, córciu, i jak tam pierwszy dzień w szkole? – Mama wyszła z kuchni i mocno uściskała Dominikę.
Dziewczynka z przyjemnością wtuliła się w mamę. Pachniała jak zawsze obiadem, a Misia uwielbiała ten zapach. Kojarzył jej się z bezpieczeństwem, spokojem, stałością, z… mamą właśnie.
Lilianna była kiedyś zatrudniona jako księgowa, ale po urodzeniu córek zrezygnowała z pracy i zajęła się dziećmi oraz domem. Nigdy nie traktowała tego jako poświęcenie. Ireneusz zarabiał wystarczająco dużo, by stać ich było na dom jednorodzinny, samochód oraz na wspólne wyjazdy podczas ferii zimowych i wakacji. Odkąd zrobił specjalizację z ortodoncji, zaczął zarabiać ogromne pieniądze. Pozostawał przy tym świetnym stomatologiem, dzięki czemu wkrótce otworzył własny gabinet. Lilianna kręciła nieco nosem, gdy zatrudnił młodą i śliczną asystentkę, jednak znała swojego męża na tyle, by wiedzieć, że nic głupiego nie przyjdzie mu do głowy. Był dobrym mężem i ojcem, do tego zaradnym i pracowitym. Własna działalność miała ten ogromny plus, że mógł pracować w dowolnych godzinach. Ustalili więc z Lilą, jak nazywał zdrobniale żonę, że będzie robił sobie codziennie dwugodzinną przerwę na odebranie dziewczynek ze szkoły i przedszkola oraz na szybki obiad w domu. Ten pomysł okazał się strzałem w dziesiątkę. Lilianna mogła skupić się na domowych czynnościach, a Ireneusz nie tylko przywoził córki, ale też zjadał z całą rodziną porządny obiad, a nie suche kanapki.
– Pani jest niemiła, ale za to mam fajną koleżankę. Ma na imię Agata. Wiesz, że rano poradziłam sobie bez taty? – Dominika zaczęła gadać jak najęta, równocześnie zdejmując buty.
Lilianna zerknęła na męża, ale ten nie zauważył jej spojrzenia, gdyż pomagał zdjąć buciki młodszej córce.
– To świetnie, kochanie. Ale… dlaczego pani jest niemiła? – Zmarszczyła brwi.
Dominika wzruszyła ramionami.
– Mówi do nas jakoś tak dziwnie, jak do dorosłych, no i patrzy na nas jak baba-jaga. Nie lubię jej i się jej boję. – Usta dziewczynki nagle wygięły się w podkówkę.
Lilianna kucnęła przy niej i przytuliła ją do siebie. Spojrzała na męża i uniosła brew.
Ireneusz wzruszył ramionami jak córka i rozłożył ręce w geście bezradności.
– Pewnie pani też się denerwowała, tak jak wy. Z tego, co wiem, jest nowa w szkole. Może jutro będzie milsza? Jak myślisz?
Dominika wytarła samotną łzę, która spłynęła jej po policzku.
– Nie wiem. Myślałam, że pani będzie fajna.
Lilianna westchnęła.
– Poczekajmy kilka dni, dobrze? Jeśli pani ciągle będzie dla was niemiła, tatuś albo ja pójdziemy porozmawiać z panią dyrektor. – Wstała i spojrzała przelotnie na męża. – Dziewczynki, umyjcie rączki i siadajcie do stołu.
– Już wczoraj wydawało mi się, że ta nauczycielka wygląda na straszną zołzę. Zdziwiłam się, że kogoś takiego wzięli do nauczania początkowego – zwróciła się szeptem do Ireneusza, gdy weszli do kuchni.
– Poczekajmy kilka dni, a jeśli Misia dalej będzie się na nią skarżyć, pójdę do dyrektorki. – Pocałował żonę w czoło i usiadł przy stole.
– W porządku. – Lilianna uśmiechnęła się do męża. Nagle podparła się pod boki i zmarszczyła zabawnie brwi. – A ty umyłeś ręce?
Ireneusz pacnął się otwartą dłonią w czoło, po czym wstał i ruszył do łazienki.
Lilianna pokręciła głową.
– I pomyśleć, że to jeden z najlepszych dentystów w mieście…TERAZ
– Kacper, wyłaź, do cholery, z tego kibla! Sam tu nie mieszkasz!
– Zaraz!
– Elka, powiedz mu coś, do jasnej cholery! – Wściekły Mirek wpadł do kuchni, zapinając guziki koszuli.
Eleonora posłała mu zniechęcone spojrzenie. Codziennie to samo. Najpierw zrzędzenie męża, potem syna. Później kłótnia jednego z drugim i ona jako rozjemca. Czasem z dołu przybiegała teściowa, żeby jak zawsze wtrącić swoje cholerne i niechciane trzy grosze.
Eleonora Orłowska miała trzydzieści cztery lata i poczucie, że przegrała swoje życie. Gdyby cierpiała na raka albo amputowaliby jej rękę, pewnie byłoby jej wszystko jedno. Eleonora cieszyła się jednak całkiem dobrym zdrowiem. W tej niewysokiej, ładnej, choć nieco zaniedbanej blondynce z niebieskimi oczami i dużym biustem wciąż tliła się nadzieja na to, że pewnego dnia jej los wreszcie się odmieni. Wiarę w to umacniały czytane namiętnie harlekiny oraz powieści erotyczne, które wypożyczała z osiedlowej biblioteki. Te ostatnie podobały jej się bardziej niż romanse historyczne. Eleonora z wypiekami na twarzy czytała więc o bezwzględnych mafiosach z wielkimi fallusami i nieustanną erekcją, którzy co chwilę kopulowali z jakimiś jęczącymi pannami, o wyrafinowanych bogaczach, którzy mieli specjalne pomieszczenia z odpowiednimi gadżetami do wyuzdanego seksu, czy o diabelsko przystojnych uwodzicielach, których jedno spojrzenie czyniło kobiety wilgotnymi i uległymi. A potem… Potem zamykała książkę i wracała do rzeczywistości, której nienawidziła. Do swojego domu, w którym nie było przystojnych i zamożnych facetów ani fontanny z szampanem. Były tylko szarość, monotonia, bieda, powtarzalność, smutek i… zazdrość. Bo Eleonora zazdrościła innym, a już zwłaszcza swojej przyjaciółce.
– Kacper, wyjdź już, bo się spóźnimy do kościoła! – Zastukała w drzwi toalety.
– Nie idę do żadnego kościoła – usłyszała w odpowiedzi.
– Ja ci, kurwa, nie pójdę! Ja ci nie pójdę! Wyłaź z tego kibla, gnoju! – Mirek uderzył kilka razy pięściami w drzwi łazienki, po czym machnął ręką i wyszedł z domu.
Eleonora wiedziała, że poszedł skorzystać z toalety u rodziców. Mieszkali z jej teściami od ślubu, czyli już piętnaście lat. Całe szczęście, że dom był piętrowy. Matka i ojciec Mirka mieszkali na parterze, a im oddali górę. Mieli tu dwa małe pokoje, kuchnię oraz łazienkę z toaletą. Na nic więcej nie mogli liczyć przy swoich kiepskich zarobkach. Eleonora pracowała na umowę-zlecenie w fabryce butów. Właściwie to pracowała na czarno, bo umowa spisywana była tylko wtedy, gdy spodziewano się kontroli. Elka w razie czego miała kłamać, że jest na przyuczeniu i nie podpisała jeszcze stosownych dokumentów. O tym, że wreszcie dostanie legalną umowę, słyszała od dziesięciu lat, podobnie jak większość jej koleżanek. Niektóre z nich rzeczywiście ją otrzymały, a kilka z nich miało nawet umowę o pracę. O takich mówiło się, że obciągają szefowi i dają się dymać, kiedy tylko mu się zachce. Eleonora, którą w pracy i w domu nazywano Elą, Norą albo Norką (ostatniej formy nie znosiła, kojarzyła jej się z futrem), nie dawała wiary tym pogłoskom. Czasami się jednak zastanawiała, co by zrobiła, gdyby szef zaproponował jej umowę w zamian za seks. Facet był stary, gruby, miał wielki brzuch i obwisłe policzki. Przypominał jej knura, w dodatku ciągle sapał i się pocił. Na myśl o tym, że miałaby wziąć do ust jego… W takich chwilach wzdrygała się z obrzydzeniem i powtarzała do siebie, że prędzej odeszłaby z pracy, niż dała się tak poniżyć. Zaraz potem przypominała sobie, że po kilku dniach zdechliby z głodu. Mirek nigdy nie znalazł stałego zatrudnienia. Popijał od lat, również w pracy, przez co prędzej czy później go zwalniano, mimo że był naprawdę niezłym budowlańcem. Utrzymywali się z zasiłku dla bezrobotnych, nędznej pensji Eleonory, tego, co Mirkowi akurat udało się zarobić i nie przepić, oraz pomocy MOPS-u. Bywało i tak, że musieli zapożyczać się u jego rodziców, żeby starczyło im na rachunki. Kacper rósł i potrzebował a to nowych ubrań, a to telefonu, a to paru złotych na szkolną wycieczkę. Eleonora nie chciała, by – tak jak kiedyś ona – odstawał od rówieśników. Mimo że dzieciak był pyskaty, rozpuszczony i od dawna nie słuchał rodziców, nie mogła dopuścić do tego, by wytykali go palcami i wyzywali od biedaków. Aż za dobrze znała uczucie wstydu i poniżenia, tego, gdy inni patrzą na ciebie jak na rzadki okaz robaka i bezdusznie się naśmiewają. Wystarczająco długo sama znosiła drwiny koleżanek i kolegów, by teraz skazywać na podobny los swojego syna. Wciąż miała cichą nadzieję, że pewnego dnia ich los wreszcie się odmieni, a oni odbiją się w końcu od dna.
– Po co denerwujesz ojca? – Naskoczyła na syna, kiedy ten wyszedł wreszcie z łazienki. Jak zwykle zrobił to kilka sekund po tym, jak Orłowski opuścił dom. Eleonora wiedziała, że Kacper specjalnie przesiadywał w toalecie, żeby zdenerwować Mirka. Rozumiała jego niechęć do ojca, ale nie mogła przecież ostentacyjnie jej popierać. Zresztą do niej syn zwracał się równie ordynarnie, przez co chwilami żywiła do niego taką samą awersję jak do męża. Czemu jednak miała się dziwić, skoro młody zachowywał się zupełnie jak ojciec? Mirek nie okazywał jej ani odrobiny szacunku, jak więc mogła oczekiwać, że Kacper będzie inny? Nie bez powodu mawiało się, że jaki ojciec, taki syn.
– Niech spierdala, stary zgred – mruknął chłopak i poszedł do swojego pokoju.
– Jak ty się odzywasz, gówniarzu?! – Eleonora ruszyła za nim, ale Kacper zdążył przekręcić klucz w drzwiach.
– Dureń – warknęła, po czym zerknęła na zegarek. Jeśli nie wyjdą z domu za dziesięć minut, spóźnią się do kościoła. Na co dzień tam nie bywali, ale dziś musieli, gdyż rodzice Mirka obchodzili czterdziestą rocznicę zawarcia małżeństwa. Po mszy wszyscy zostali zaproszeni na uroczysty obiad. Oczywiście to Eleonora musiała zająć się zakupem prezentu. Na Mirka jak zwykle nie mogła liczyć, mimo że chodziło przecież o jego matkę i ojca. Dawno już przywykł do tego, że wszystko, włącznie z utrzymaniem rodziny, jest na głowie żony.
– Ojce już są gotowe, a wy? – Mirek wparował do domu i przyjrzał się krytycznie żonie. – A ty jeszcze nienaszykowana? Ożeż kurwa mać! A ten matoł? – Podszedł do drzwi pokoju Kacpra i załomotał w nie pięściami. – Pieprzony bękart – mruknął z wściekłością. – Ale żeś synka wychowała! A mówiłem, lać od małego, żeby mores znał. To nie, zostaw, bo taki delikatny. To teraz masz swojego Kacperka. W dupie cię ma! Ubieraj się, co stoisz i się gapisz jak cielę na malowane wrota?
Eleonora odwróciła się na pięcie i poszła do łazienki. Szybko włożyła wyprasowaną wcześniej sukienkę i zbliżyła się do lusterka, by poprawić makijaż. Słowa Mirka, mimo że słyszane niemal codziennie, za każdym razem raniły ją tak samo. Był chamem i prostakiem i nic już nie mogło tego zmienić. Zastanawiała się, co takiego zobaczyła w nim piętnaście lat temu, że zgodziła się pójść z nim do łóżka, a potem zostać jego żoną. Jako młoda dziewczyna wyśmiewała kobiety, które zaszły w nieplanowaną ciążę albo poślubiły nieodpowiednich mężczyzn. Ona miała jasno sprecyzowane plany na przyszłość. Wszystkie trafił szlag, kiedy spotkała Mirka. Chciała wyrwać się z domu, uciec od biedy, zgorzkniałych rodziców oraz denerwującego rodzeństwa. Mirek obiecywał jej złote góry, snuł wizje ich przyszłego życia w dostatku i szczęściu. A potem wpadli. Dla obojga był to pierwszy raz. Ich wiedza o antykoncepcji była równie marna jak los, który ich czekał. Gdy rodzice Eleonory dowiedzieli się o ciąży, nawrzeszczeli na nią i zwyzywali od dziwek. Kiedy opadły emocje, spotkali się z matką i ojcem Mirka, by dogadać się w sprawie ślubu. Eleonora chciała dokończyć szkołę i zdać egzaminy, jednak nikt nie liczył się z jej zdaniem. Pobrali się, urządzili małe wesele w namiocie, a kilka miesięcy później na świat przyszedł Kacper.
Od początku mieszkali z rodzicami Mirka. Orłowscy oddali im piętro, które wymagało jednak remontu. Początkowo Mirek, który poczuł odpowiedzialność za nowo założoną rodzinę, dwoił się i troił, by Elunia i synek mieli wszystko, czego im było trzeba. Praca w budowlance szybko jednak uczyniła go amatorem alkoholu. Jeden wianek, drugi, urodziny kolegi, pępkowe, chrzciny, święta… Okazji do picia nie brakowało, podobnie jak kompanów do kieliszka. Wkrótce Mirek zapomniał o swoich przyrzeczeniach, a żona i syn nie wydawali mu się już tacy ważni. Zaniedbał remont oraz swoją rodzinę. Kiedy Kacper podrósł, Eleonora zostawiła go z matką Mirka i poszła szukać pracy. Miała już dość dziadowania, jałmużny od teściów, wstydu i poniżeń, których codziennie doświadczała. Po kilku dniach bezowocnych poszukiwań sąsiadka napomknęła jej o fabryce butów. Eleonora nie dostała wprawdzie umowy, ale wizja własnych pieniędzy okazała się wystarczającą motywacją, by się tam zatrudnić.
– Jestem gotowa, chodźmy. – Eleonora sięgnęła po torebkę i skierowała się do wyjścia. Przy drzwiach zmieniła rozdeptane kapcie na nowe szpilki. Długo ukrywała ich zakup przed mężem. Bała się jego reakcji, tego, że nawrzeszczy na nią, bo trwoni pieniądze na głupoty. Dziś zdecydowała się wreszcie je włożyć. Kto wie, czy w przyszłości będzie miała jeszcze okazję, aby się elegancko ubrać?
– A skąd ty masz takie buty? – usłyszała nagle.
Eleonora z trudem powstrzymała westchnięcie. No to już się nacieszyła nowymi szpilkami, nie ma co.
– No zgadnij? A gdzie pracuję? – Spojrzała na Mirka z drwiącą miną.
– To ty nie masz na co wydawać pieniędzy? Na prezent dla rodziców, widzę, pożydziłaś – wskazał brodą ozdobną torbę, w której znajdowały się komplet pościeli i obrus – ale na buciki, proszę, pieniążki się znalazły – szydził.
Eleonora popatrzyła na niego z niechęcią.
– To twoi rodzice, trzeba było samemu kupić im prezent, a nie jak zwykle wysługiwać się mną – warknęła. – A buty kupiłam za grosze, bo mają wadę produkcyjną – skłamała gładko. Nie mogła mu przecież wyznać prawdy. Tego, że kupiła je w sklepie i kosztowały prawie dwieście złotych, i że wcale sama nie zarobiła na te śliczne szpilki…
Mirek zmrużył oczy, gotowy do awantury. Jedno spojrzenie na zegarek uświadomiło mu jednak, że nie ma na to czasu.
– A Kacper to co? – burknął, zatrzymując się gwałtownie przy drzwiach.
Eleonora machnęła ręką.
– Odpuść mu, dziadki go uwielbiają, nie obrażą się. Powiemy, że brzuch go bolał i nie mieliśmy serca go ciągnąć do kościoła. Obiecamy, że przyjdzie potem na obiad.
Mirek wciągnął gwałtownie powietrze, ale kiedy ponownie zerknął na zegarek, zrozumiał, że jeśli w tej chwili nie wyjdą z domu, nie zdążą na mszę.
– Cholerny szczeniak – mruknął tylko, po czym z całej siły trzasnął drzwiami.
Kacper uśmiechnął się pod nosem i skierował wyciągnięty palec w stronę wyjścia. Odczekał dla pewności dziesięć minut, po czym wyciągnął spod poduszki skręta. Jedną ręką odpalił papierosa, a drugą włączył filmik pornograficzny na RedTubie. Po chwili jego ręka bezwiednie powędrowała za pasek dresów. Wpatrywał się w kopulującą parę, coraz szybciej poruszając dłonią. Jego oddech przyspieszył, a on sam poczuł, że nirwana nadchodzi prędzej, niż się tego spodziewał. Ledwo udało mu się chwycić papierosa, który wypadł mu z ust. Oddychał ciężko, aż w końcu jęknął i opadł na poduszkę.
– Kurwa, wszystko do prania. Matka mnie zajebie – westchnął, po czym zaciągnął się resztą skręta.
Ciąg dalszy w wersji pełnej