- W empik go
Ta świnia Morin - ebook
Ta świnia Morin - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 154 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Labarbe, dziś już deputowany, spojrzał na mnie oczami puszczyka. – Jak to, więc nie znasz historii Morina, mimo że pochodzisz z La Rochelle?
Przyznałem się, że nie znam historii Morina. Wtedy Labarbe zacierając dłonie rozpoczął swoje opowiadanie.
– Znasz przecież Morina, prawda? Chyba pamiętasz jego wielki sklep z norymberszczyzną na wybrzeżu La Rochelle?
– Owszem, pamiętam.
– Otóż musisz wiedzieć, że w 1862 czy też 63 roku Morin pojechał na dwa tygodnie do Paryża, oczywiście dla przyjemności, ale pod pretekstem odnowienia swego zapasu towarów. Sam rozumiesz, czym są dla prowincjonalnego kupca takie dwa tygodnie spędzone w Paryżu. To zapala w żyłach krew. Co wieczór spektakle, ocieranie się o kobiety, ciągłe podniecenie zmysłów. Człowiek zaczyna szaleć. Widzi wszędzie tancerki w trykotach, wydekoltowane aktoreczki, okrągłe łydki, pulchne ramiona, wszystko ma niemal pod ręką, lecz nie śmie tego dotknąć. Dobrze już, jeśli mu się uda raz i drugi zakosztować jakiejś drugorzędnej potrawy. Więc wyjeżdża z roztrzęsionym sercem, z podchmieloną duszą, z jakimś swędzeniem ust domagających się pocałunków.
Właśnie Morin czuł się w takim nastroju, kiedy kupował bilet do La Rochelle na wieczorny ekspres o godzinie 8.40. Przechadzał się, z mętnym uczuciem niedosytu i żalu, po wielkiej poczekalni dworca Orleańskiego, gdy nagle stanął jak wryty przed młodą kobietą, całującą jakąś starszą panią. Podniosła woalkę i Morin zachwycony szepnął: – Tam do diabła! Co za ślicznotka!
Pożegnawszy się ze starą, weszła do poczekalni, a Morin za nią; potem przeszła na peron, a Morin znów za nią; wsiadła do pustego wagonu, a Morin ciągle za nią.
W ekspresie było niewielu pasażerów. Lokomotywa gwizdnęła, pociąg ruszył. Byli sami. Morin pożerał ją oczami. Wyglądała na dziewiętnaście albo dwadzieścia lat; była to wysoka blondynka o śmiałych ruchach. Owinęła sobie nogi podróżnym pledem i ułożyła się do snu.
Morin zadawał sobie pytanie: – Kto to może być?–Tysiące przypuszczeń, tysiące pomysłów przelatywały mu po głowie. Mówił sobie: – Słyszy się o tylu przygodach w pociągu. Może właśnie taka mi się teraz nadarza. Kto wie? Czasem niespodziewanie miewa się szczęście. Może wystarczy, żebym się odważył? Czyż Danton nie mówił: „Odwagi, odwagi, i jeszcze raz odwagi!” A jeśli nie Danton, to Mirabeau. Zresztą, to wszystko jedno. No tak, ale mnie właśnie brak odwagi, w tym sęk! Ach, gdyby to można wiedzieć, gdyby umieć czytać w duszach ludzkich! Założyłbym się, że codziennie, nie wiedząc o tym, przegapia się wspaniałe okazje. Przecież wystarczyłby z jej strony jeden gest, aby mi dać do poznania, że nie jest wcale od tego…
Więc zaczął obmyślać tysiączne kombinacje, które by go zaprowadziły do upragnionego celu. Wyobrażał sobie jakiś czyn rycerski; drobne przysługi, jakie mógłby jej wyświadczyć; jakąś żywą, dowcipną rozmowę, zakończoną oświadczynami, które z kolei zakończyłyby się… tym, co wiesz..
Ale czego mu brakowało, to nawiązania, pretekstu. I czekał na… szczęśliwą… sposobność z bijącym sercem i z zamętem, w głowie.
Tymczasem noc mijała, a piękna… dziewczyna ciągle spała, podczas gdy Morin rozmyślał nad tym, jak ją skłonić do grzechu. Rozwidniło się i niebawem słońce rzuciło z krańca widnokręgu swój pierwszy promień, długi, jasny promień, na słodką twarzyczkę uśpionej.