Tajemnica brakującej głowy - ebook
Tajemnica brakującej głowy - ebook
Któż miałby nie stracić głowy w obliczu kryzysu, jeśli nie Samuel Hoenig?
Samuel Hoenig zarabia na życie, odpowiadając na pytania. Ma zespół Aspergera, dzięki któremu żadna potencjalna odpowiedź mu nie umknie. Ostatnio jednak przyszło mu szukać rozwiązania dość nietypowej zagadki: kto ukradł zamrożoną głowę z Instytutu Krioniki Garden State?
Samuel jedzie na miejsce zbrodni w towarzystwie nowej znajomej, pani Washburn. Szybko odkrywa, że oprócz kradzieży doszło tam również do morderstwa. Kolejne wskazówki pojawiają się jedna po drugiej, pozostaje więc tylko pytanie: czy wbrew wszelkim przeciwnościom losu Samuel zdoła wydedukować, kto jest zabójcą?
Błystkotliwa i wartka historia kryminalna.
"Publishers Weekly"
E.J. Copperman jest autorem bestsellerowych historii z serii "Haunted Gusthouse Mysteries". Jeff Cohen napisał "The Asperger Parent" oraz "Guns A’ Blazing: How Parents of Children on the Autism Sectrum and Schools Can Work Together Without a Shot Being Fired".
E.J. Copperman to tajemnicza postać, człowiek o tajemniczej sylwetce i tajemnicza sylwetka literacka. Wiadomo o nim, że pochodzi z New Jersey i pisywał dla "New York Timesa", "Entertainment Weekly", "American Baby" i "USA Weekend". Jego pierwsza powieść nosiła tytuł "Night of the Living Deed". W 2011 roku do pierwszego tomu dołączył kolejny, "The Univited Ghost", i w ten sposób seria "Haunted Guesthouse" składała się już z dwóch część.
E.J. pracuje jako reporter, nauczyciel, redaktor prasowy i scenarzysta. Pisze humorystyczne opowieści z zagadką w tle, przyprawione nutką zdarzeń nadprzyrodzony i okraszone sowicie klimatem Jersey.
Niewiele z tego wynika? To zapewne dlatego, że E.J. Copperman to pseudonim znanego pisarza kryminałów, który postanowił wypłynąć na nowe wody i tworzyć zabawne opowieści z wątkami nadprzyrodzonymi. E.J. Copperman zamierza podchodzić do swojego pisarstwa inaczej. Będzie tworzyć inne opowieści i zupełnie nowe postaci. Można więc śmiało powiedzieć, że to nowy pisarz.
Jeff Cohen od 2001 roku zajmuje się dziennikarstwem. Ostatnio pracuje jako reporter miejski w "Hartford Courant". Wraz z żoną, dwiema córkami i domowymi kotami mieszka w Middletown, w stanie Connecticut. Jeff, a właściwie Jeffrey Cohene pisze celowo dowcipne kryminały. Wraz ze swoimi alter ego, E.J. Coppermanem, stworzył też serię opowieści aspergerowskich, których bohaterem jest Samuel Hoenig. Zawodowo zajmuje się pisaniem, odkąd bardzo dawno temu skończył studia. Jego teksty ukazywały się między innymi w "New York Timesie" (były wśród nich wskazówki dotyczące pielęgnacji trawy, uzyskane od człowieka odpowiadającego za stan murawy na Yankee Stadium - i to tym prawdziwym, z dawnych czasów), "USA Weekend", "TV Guide", "Premiere", "Writer’s Digest", "American Baby" czy "Hollywood Scriptwriter".
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8234-683-1 |
Rozmiar pliku: | 466 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Współpraca nad tekstem nigdy nie jest prosta, a ta książka nie była wyjątkiem. Pisarze mają ego takie samo jak wszyscy albo nawet nieco bardziej rozdęte, więc każdy z nas od czasu do czasu musiał z czegoś zrezygnować, żebyśmy mogli przedstawić historię Samuela w sposób najlepszy z możliwych. Współpraca to ponoć świetna okazja, żeby się czegoś nauczyć. Tak w każdym razie mówią.
Żaden z nas nie byłby jednak w stanie napisać tej książki w pojedynkę. E.J. pragnie więc podziękować Jeffowi za co lepsze dowcipy, które przytoczyliśmy w tej książce, a także za praktyczną wiedzę o tym, jak to jest żyć z kimś, kto ma zespół Aspergera. Jest mu niezwykle wdzięczny za wycieczki do Dunkin’ Donuts po bezkofeinową kawę mrożoną, którą czasem nawet udawało się kupić. Jeff tymczasem pragnie podziękować E.J. za przywiązanie do idei spójności fabularnej, za argumenty przemawiające za co bardziej niedorzecznym zakończeniem niektórych rozdziałów, a w szczególności za „Janet Washburn”, ponieważ ostateczna wersja jej nazwiska zrodziła się dopiero po siedmiu próbach.
Niniejsza książka zapewne nigdy by nie dotarła do czytelników, gdyby nie wielka determinacja Josha Getzlera z Hannigan Salky Getzler Agency. Autorzy daliby sobie spokój pewnie z sześć razy w trakcie pracy, ale Josh trwał przy swoim i w końcu znalazł dla tej serii wspaniałego wydawcę. Na podziękowania zasługują też Maddie Raffel i Danielle Burby, które w różnych momentach tego procesu dzielnie znosiły nasze dziwactwa.
Autorzy są dozgonnie wdzięczni Terri Bischoff z Midnight Ink, która przeczytała historię Samuela i stwierdziła, że inni również powinni mieć taką możliwość. Z punktu widzenia autora to naprawdę cenne doświadczenie. Bardzo się cieszymy, że Terri z entuzjazmem przyjęła opowieść o dość nietypowym gościu.
Pragniemy też serdecznie podziękować Luci Hannson Zahray, czule, ale i z respektem zwanej przez społeczność miłośników i twórców kryminału „Panią Trucizną”. Luci to niezastąpione źródło wiedzy dla każdego, kto chciałby kogoś zabić, gdy więc pojawia się na spotkaniach dla miłośników kryminału, nikt nigdy się nie zgadza, żeby to ona kupowała drinki. Wszyscy się boją.
Dziękujemy również doktorowi D.P. Lyle’owi, niezastąpionemu specjaliście od zbrodni, który wie między innymi, w jakiej temperaturze wrze azot. My obaj mamy za sobą studia z dziedziny anglistyki, a więc w kwestiach naukowych musimy korzystać z cudzej wiedzy.
Jesteśmy wdzięczni każdemu, kto kiedykolwiek zetknął się z kimś takim jak Samuel – sami znamy kilka takich osób – i dostrzegł w nim człowieka, a nie inność. Samuel ma dar: potrafi wykorzystywać swoje „dziwactwa” w interesie własnym i innych osób. Gdybyśmy wszyscy wykazali się tylko nieznacznie większą wrażliwością wobec tych, którzy na pierwszy rzut oka się od nas różnią, to zapewne wszystkim żyłoby się lepiej.
Na koniec pragniemy podziękować Wam, ponieważ pisarz bez czytelnika to jak głos wołającego na puszczy. Cieszymy się bardzo, że zdecydowaliście się oderwać od smartfona i przeczytać tradycyjną historię, choćby w wersji elektronicznej. Piszemy, ponieważ nie wszyscy zmieszczą się wokół ogniska – no i dlatego, że w lesie można spotkać niedźwiedzia. Rób więc dalej swoje, a my postaramy się opowiedzieć coś fajnego. Co Wy na to?
E.J. Copperman i Jeff CohenROZDZIAŁ 1
Zadzwonił telefon.
Prawdopodobnie dzwonił już wcześniej dwa albo trzy razy, ale tego nie zarejestrowałem. Zdarza mi się, i to wcale nie tak rzadko, zatonąć w myślach i przeoczyć sygnały przez innych uważane za istotne.
Osobiście nie rozumiem, dlaczego dzwonek telefonu ma być ważniejszy od pytania, na które właśnie szukam odpowiedzi, choć jednocześnie zdaję sobie sprawę, że wchodzą tu w grę względy praktyczne. Oferuję pewne usługi, więc muszę odbierać telefon, jeśli chcę mieć nowych klientów. Gdy jednak mój umysł jest akurat pochłonięty czymś znacznie ciekawszym, rejestrowanie takich rzeczy jak dzwonek przychodzi mi z trudem.
W tym momencie zastanawiałem się nad rozwiązaniem problemu, który zajmował mnie już niemal od dwóch godzin. Gdy usłyszałem dźwięk telefonu, rzuciłem okiem na wyświetlacz. Pod napisem „Taylor” widniał jeszcze numer telefonu. Sięgnąłem po słuchawkę.
– Odpowiedzi na Pytania – powiedziałem do słuchawki.
Swego czasu wyrobiłem sobie nawyk nawiązywania rozmowy telefonicznej prostym: „Tak, słucham”, względy biznesowe przemawiają jednak za tym, aby czym prędzej poinformować osobę na linii, że faktycznie dodzwoniła się tam, gdzie chciała się dodzwonić. Nowy sposób odbierania telefonu udało mi się opanować w ciągu zaledwie trzech tygodni, więc uważam, że całkiem nieźle mi poszło. Ciągle jeszcze pracuję nad tonem wypowiedzi, niektórzy twierdzą bowiem, że podczas rozmowy telefonicznej za mało moduluję głos. Ja nie bardzo rozumiem, o co im chodzi.
– Halo? – odezwał się kobiecy głos.
Nic więcej nie powiedział, co wydało mi się dziwne.
– Słucham? – zapytałem.
– Mam pytanie – powiedziała kobieta.
– Domyślam się.
Nieprzypadkowo moja agencja nazywa się Odpowiedzi na Pytania. Czasem myślę, że „typowi” ludzie ignorują to, co oczywiste, a skupiają się na nieistotnych szczegółach, które ich zdaniem umykają uwadze ludzi takich jak ja.
– Ile będę musiała zapłacić za odpowiedź?
– Tak brzmi pani pytanie? – dociekałem.
– Nie.
Również i tym razem kobieta nieoczekiwanie zamilkła.
Przyszło mi do głowy, że być może powinienem ją zachęcić do rozwinięcia tematu. Gdybym ja zadzwonił do agencji, która twierdzi, że odpowie na moje pytanie, żadnej zachęty bym nie potrzebował. Zdaję sobie jednak sprawę, że nie wszyscy myślą tak samo jak ja.
– Jakie ma pani pytanie? – zagaiłem.
– No cóż, to dość skomplikowane – odparła kobieta. Zerknąłem na wyświetlacz telefonu. Na podstawie numeru kierunkowego wywnioskowałem, że dzwoniła z Cranford w stanie New Jersey. To mniej więcej dwadzieścia siedem kilometrów od mojego biura. – No bo tak… Niedawno zostałam zwolniona. Robiłam zdjęcia dla „Home News Tribune”. Straciłam posadę w wyniku redukcji zatrudnienia. Teraz dużo czasu spędzam w domu i właśnie przed chwilą głowiłam się nad krzyżówką z „New York Timesa”.
Przestałem jej słuchać osiem sekund wcześniej.
– Jest pani fotografką? – zapytałem.
Fotograf mógłby mi pomóc uporać się ze sprawą, która mnie absorbowała przez cały ranek.
Kobieta – sądząc po głosie, nieco po trzydziestce – sprawiała wrażenie zaskoczonej.
– Tak – potwierdziła. – Tym się zajmuję. A ile będzie kosztować uzyskanie odpowiedzi na moje pytanie?
– Otrzyma pani odpowiedź na swoje pytanie bezpłatnie – odparłem – jeśli pofatyguje się pani do naszego biura przy Stelton Road siedemset trzydzieści pięć w Piscataway.
Rozłączyłem się. Potem przeszło mi przez myśl, że należało się pożegnać. Niestety, czasem o tym zapominam.
Podróż z Cranford do mojego biura zajmuje dwadzieścia dwie minuty. Pozostawało mi więc tylko czekać.
Agencja Odpowiedzi na Pytania działała od trzech miesięcy. W tym czasie miałem okazję obsłużyć zaledwie kilku klientów. Reklamowałem się w internecie, ale użytkownicy większości serwisów społecznościowych i usługowych, na których zamieszczałem ogłoszenia, poszukują głównie odpowiedzi na pytania dotyczące seksu – a ja akurat w tej dziedzinie nie jestem w stanie im pomóc. Trzech czy czterech klientów udało mi się pozyskać dzięki niewielkiemu ogłoszeniu zamieszczonemu w „New York Timesie” na stronach poświęconych sztuce (taniej niż w innych sekcjach), powoli jednak doszedłem do wniosku, że być może skuteczniejsze będą ogłoszenia w gazecie lokalnej.
Tak się jednak niefortunnie składa, że sam czytam „New York Timesa” i żadnych innych źródeł tradycyjnych nie uznaję, musiałem więc zapytać matkę, jakie gazety z okolicy powinniśmy brać pod uwagę.
Matka wspierała moje przedsięwzięcie. Chyba się cieszyła, że postanowiłem robić coś poza przeszukiwaniem internetu w zaciszu mojego mieszkanka na strychu. Muszę przyznać, że udzielanie odpowiedzi na pytania innych ludzi stało się dla mnie źródłem inspiracji w tych moich poszukiwaniach.
Wstałem, ponieważ od dwudziestu trzech minut tkwiłem w siedzącej pozycji, a obiecałem sobie podejmować aktywność fizyczną trzy razy na godzinę. Telefon wybił mnie z rytmu. Przeszedłem się po biurze, napinając mięśnie ud i unosząc ramiona nad głowę. To ważne, aby od czasu do czasu nieco przyspieszyć tętno i pobudzić przepływ krwi.
Pomieszczenie było względnie duże, a przynajmniej takie robiło wrażenie – ponieważ było niemal całkowicie puste. Wynająłem na biuro lokal, w którym kiedyś mieściła się pizzeria San Remo. Właściciel postanowił zakończyć karierę w branży gastronomicznej i przenieść się do tego właśnie miasta we Włoszech. Ponieważ nie zamierzał dalej prowadzić działalności, nie zabrał ze sobą sprzętu. W głębi pomieszczenia nadal stał zimny piec do wypiekania pizzy i automat do napojów, do którego zamawiałem zieloną herbatę i wodę źródlaną. Mniej więcej raz w tygodniu dostarczał mi je mężczyzna imieniem Les.
Po szóstym okrążeniu wokół biura, czyli pokonaniu mniej więcej pięciuset metrów, wyjąłem z kieszeni szarych spodni pięć ćwierćdolarówek, żeby kupić sobie butelkę wody z własnej maszyny. Pięćdziesiąt centów z tej sumy spodziewałem się odzyskać, gdy Les przyjedzie odebrać pieniądze z automatu.
Usiadłem przy biurku i wpatrywałem się w zegarek na ekranie mojego maca pro. Od rozmowy minęło dwadzieścia siedem minut.
Kobieta się spóźniała.
Byłem tak rozkojarzony, że nie kontrolowałem tempa opróżniania butelki. Wypicie całej zawartości zajęło mi tylko cztery minuty. Uznałem, że to niedobrze, ponieważ następną mogę kupić dopiero za dwadzieścia minut. Możliwe, że będę musiał skorzystać z toalety wcześniej, niż planowałem, co również wytrąciło mnie z równowagi. Pokonanie drogi z Cranford zajmuje zaledwie dwadzieścia dwie minuty.
Może po drodze miał miejsce jakiś wypadek? A może wybrała nieoptymalną trasę? Być może należało jej podać szczegółowe informacje na temat dojazdu podczas rozmowy telefonicznej. Nie przyszło mi do głowy, że ktoś może nie wiedzieć, jak dojechać do biura, do którego dzwoni.
A może ona się rozmyśliła. Czy powinienem do niej zadzwonić? Bardzo chciałem, żeby pojawiła się jak najszybciej.
Zrezygnowałem z dzwonienia pod numer, który pojawił mi się na wyświetlaczu podczas naszej rozmowy. Dawniej bez wahania bym to zrobił, ale matka mnie przekonała, że ludzie czasem źle reagują, gdy ktoś nieznajomy wydzwania do nich albo ich nachodzi. Powiedziała, że to się nazywa „nękanie”. Dla mnie to były po prostu próby nawiązania kontaktu.
Ogólnie rzecz biorąc, moja matka w różnych sprawach ma lepsze rozeznanie niż ja.
Kolejnych dziesięć minut dłużyło się niemiłosiernie i cierpliwość mi się kończyła. Albo ta kobieta była skrajnie nieuprzejma, albo zrobiłem coś, co ją odwiodło od zamiaru przybycia do mojego biura. Musiałbym dokładnie sobie przypomnieć wszystkie kwestie naszej rozmowy. Na tej podstawie mógłbym stwierdzić, czy powiedziałem coś, co mogło jej wydać się dziwne.
Za trzy dziewiąta na parkingu przed moim biurem zaparkowała niebieska sześcioletnia kia spectra. Właściciele terenu przydzielili każdemu z najemców po cztery miejsca parkingowe. Poza tym wyznaczyli też wymaganą prawem liczbę miejsc dla niepełnosprawnych. Ruch w interesie był tu jednak niewielki, więc zaparkowanie samochodu nie stanowiło problemu. Tak mi powiedziała matka, gdy któregoś ranka przywiozła mnie do biura.
Kobieta, na oko trzydziestojednoletnia, wysiadła z auta. Przez chwilę przyglądała się mojej witrynie. Szyld z napisem ODPOWIEDZI NA PYTANIA wymalowałem na sporych rozmiarów płótnie i wywiesiłem w oknie. Umieszczenie czegoś podobnego nad drzwiami wymagałoby zbyt dużych starań. Na klientów z ulicy raczej nie liczyłem, uznałem więc, że luksus w postaci profesjonalnego szyldu musi poczekać na lepsze czasy.
Kobieta odwróciła się, żeby zamknąć drzwi samochodu. Zawahała się przy tym. Rozważałem, czy wyjść do niej i zaprosić ją do środka, ale obawiałem się, że to podpada pod „nękanie”. Nie było też pewności, czy to jest ta sama osoba, która do mnie dzwoniła. Ta chyba nie miała przy sobie aparatu fotograficznego.
Wreszcie nad drzwiami zabrzęczał dzwonek. Ona jednak nie tyle weszła, ile zajrzała do środka.
– Dzień dobry? – zagadnęła pytającym tonem. Ten sam głos słyszałem wcześniej w słuchawce.
– Od naszej rozmowy upłynęło trzydzieści osiem minut – powiedziałem. – Podróż samochodem z Cranford zajmuje dwadzieścia dwie minuty. Spóźniła się pani.
Brwi kobiety uniosły się, a potem opadły. Już wcześniej widziałem coś takiego. Ludzie robią tak, gdy moja wypowiedź ich zaskakuje.
– Wzięłam prysznic – wyjaśniła.
Zbyt krótko ją znałem, by nawiązywać do Beatlesów – tym bardziej że matka mnie przed tym ostrzegła. Mówiła, że ludzie mogą uznać moją fascynację tym zespołem za nieco dziwną, a nawet „obsesyjną”. A przecież ja po prostu lubię gromadzić informacje na tematy, które mnie interesują. Gdybym znał tę kobietę nieco lepiej, pewnie wspomniałbym o piosence A Day in the Life, w której jest mowa o porannych przygotowaniach do wyjścia z domu.
– Pani Taylor? – zapytałem.
Zerknęła w kierunku drzwi. Być może miała ochotę wyjść.
– Nie, Taylor to nazwisko mojego męża. Czy trafiłam do Odpowiedzi na Pytania? – odparła, a ja potrzebowałem paru sekund, żeby się zorientować, że ona nie stwierdza faktu, tylko zadaje mi pytanie.
– Tak – odpowiedziałem.
Kobieta chwilę się zastanawiała, a potem wzięła głęboki oddech.
– Nazywam się Janet Washburn – powiedziała. – Skąd pan wie, że przyjechałam z Cranford?
– Z połączenia przychodzącego – odparłem. – Zorientowałem się po numerze kierunkowym.
Nagle sobie uświadomiłem, że nie utrzymuję z nią kontaktu wzrokowego – spoglądałem raz po raz to na ekran komputera, to na drzwi – postanowiłem zatem naprawić ten błąd.
– Sprawdził pan w komputerze mój numer kierunkowy? – zapytała.
Była średniego wzrostu, miała brązowe oczy i jasne włosy. Raczej ich nie farbowała, ale nie mogłem tego wykluczyć.
Potrząsnąłem głową.
– Znam kierunkowe na pamięć.
– Zna pan wszystkie numery kierunkowe w okolicy?
Ludzi to często zaskakuje. Dla mnie to przejaw pewnych szczególnych uzdolnień, tak samo jak umiejętność żonglowania. Żonglować nie umiem, ale jeśli się postaram, potrafię zapamiętywać schematy matematyczne.
– Nie – odparłem. – Znam wszystkie numery kierunkowe w kraju, a teraz uczę się numerów z Europy Zachodniej.
Chyba zrobiło to na niej wrażenie. Usta układały jej się tak, jakby chciała coś powiedzieć, po chwili jednak zmieniały kształt, a żadne słowa z nich nie popłynęły.
– Kim… pan jest? – zapytała przy trzeciej próbie.
Z tym pytaniem umiem sobie poradzić.
– Pani pozwoli, że się przedstawię – powiedziałem, wyciągając do niej dłoń. – Nazywam się Samuel Hoenig.
Uścisnęła moją dłoń, choć z wahaniem.
– Miło mi pana poznać. A mówią do pana Sam?
Nie zrozumiałem pytania.
– Kto taki?
– No nie wiem… Pańscy przyjaciele.
Potrząsnąłem głową.
– Jestem Samuel.
Uznałem za zbędne informować ją, że mam bardzo niewielu przyjaciół.
Pani Washburn skinęła głową.
– Mam pytanie.
– Nie ma pani aparatu – powiedziałem, zastanawiając się, czy skłamała, mówiąc, że jest fotografką.
Znów uniosła brwi, ale tym razem szybciej.
– Zostawiłam go w samochodzie.
– Tam się nie przyda – powiedziałem. – Proszę go przynieść.
Spojrzała na mnie ze zdumieniem, ale poszła i wyjęła aparat z bagażnika. Wróciła do biura i stanęła mniej więcej metr od biurka, jakby się obawiała, że rzucę się na nią jak głodny tygrys.
Zanim zdążyłem wyjaśnić, czego od niej oczekuję, pani Washburn zapytała:
– Przepraszam, że pytam, ale czy pan ma zespół Aspergera?
Cholera. Zorientowała się.
CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI