Tajemnica hiszpańskiej winnicy - ebook
Tajemnica hiszpańskiej winnicy - ebook
Simone Hamilton przyjeżdża do Hiszpanii do chorego dziadka. Chciałaby, żeby przed śmiercią był spokojny i szczęśliwy, że jego winnica, którą przejęli sąsiedzi Esquivelowie, wróci do rodziny. Simone wpada na pomysł, jak upozorować odzyskanie majątku. Składa propozycję tymczasowego małżeństwa Alesandrowi Esquivelowi. Alesander zgadza się, tym bardziej że dostrzega w tym układzie również korzyść dla siebie…
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-1295-3 |
Rozmiar pliku: | 725 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Felipe umierał. Zostało mu sześć miesięcy życia, najwyżej rok. Umierał.
Simone biegła między rzędami winorośli porastających zbocze góry, ocierając łzy. Dziadek nie chciał, żeby nad nim płakała. Jestem już stary, powiedział, wyznając jej prawdę. Swoje przeżyłem i niczego nie żałuję. Ale potem oczy mu się zaszkliły i Simone zdała sobie sprawę, że są jednak rzeczy, których dziadek żałuje. Widziała w tych oczach smutek po utracie żony, która po pięćdziesięciu latach małżeństwa przegrała walkę z rakiem, i córki, z którą pogodził się po latach, a która w niecałe trzy miesiące później zginęła wraz z mężem, czyli ojcem Simone, lecąc na wakacje. Dostrzegła też wstyd na wspomnienie tego, jak wpadł w depresję, zaczął pić i przegrał w karty trzy czwarte majątku. Nie przegrał domu tylko dlatego, że przyjaciel siłą odciągnął go od stolika.
To wyrzuty sumienia zabijały Felipego, choć wgryzający się w kości rak również robił swoje. Ale to wyrzuty sumienia sprawiły, że zamiast walczyć z chorobą, poddał się jej. Uważał, że nie ma sensu walczyć, bo nie ma już po co żyć, i nie sposób było go pocieszyć. Za każdym razem, gdy wyglądał przez okno, widział winnicę, która już nie należała do niego, i na nowo przypominał sobie o wszystkim, co stracił.
Simone zatrzymała się na skraju posiadłości, przy niedawno wzniesionym płocie, który wyznaczał nową granicę pomiędzy resztkami ziem dziadka i winnicą Esquivelów. Między rzędami winorośli podwiązanych do wysokich podpór otwierał się widok na malownicze wybrzeże północnej Hiszpanii. U stóp wzgórza do skał przylądku wcinającego się w wody Zatoki Biskajskiej tuliło się miasteczko Getaria, a dalej rozciągała się morska toń mieniąca się wszelkimi odcieniami błękitu. Ten widok był zupełnie niepodobny do wszystkiego, do czego Simone przywykła w Australii, i za każdym razem zapierał jej dech.
Wciągnęła w płuca słone powietrze. Widok tarasowatych wzgórz pokrytych winnicami i starego miasteczka na dole był zbyt piękny, by mógł być prawdziwy. Wiedziała, że już wkrótce, gdy wróci do domu i znów zamieszka w jakimś tanim studenckim mieszkaniu na przedmieściu Melbourne, to wszystko będzie jej się wydawało nierealne. Ale Melbourne i studia musiały jeszcze trochę poczekać. Przyjechała tu na przerwę semestralną i zamierzała pozostać tylko kilka tygodni, ale potem Felipe zachorował i Simone obiecała, że zostanie, dopóki jego stan się nie poprawi. Jednak po ostatnich nowinach stało się jasne, że nie wróci szybko do domu. Nie mogła go teraz zostawić.
Dość już miała śmierci w ostatnim czasie, a w dodatku zaledwie zaczęła poznawać dziadka. Konflikt z córką rozdzielił ich jeszcze w czasach dzieciństwa Simone. Felipe mieszkał z żoną w Hiszpanii, a jego córka, razem z jej wyklętym przez rodzinę kochankiem i wnuczką, wyniosła się na drugi koniec świata, do Australii. Tyle straconych lat! A teraz, gdy wreszcie zaczęła poznawać dziadka, zostało im tylko kilka miesięcy. Co mogła zrobić, by te miesiące stały się dla Felipego szczęśliwsze? I jak mogła zmniejszyć własne cierpienie po wszystkim, co straciła? Potrząsnęła głową. Patrząc przez płot na rozległe winnice, które kiedyś należały do dziadka, a teraz stały się własnością obcych ludzi, poczuła ogrom jego straty, poczucia winy i wstydu. Żałowała, że nie może nic zrobić, by mu ulżyć. Nie mogła przywrócić do życia jego żony, córki ani zięcia, nie miała pieniędzy, by odkupić tę ziemię. Zresztą Esquivelowie od pokoleń rywalizowali z jej rodziną i z pewnością nie zgodziliby się łatwo oddać tego, co tak szczęśliwie wpadło im w ręce.
To wszystko oznaczało, że zostaje jej tylko jedna szalona możliwość – tak szalona, że nie miała żadnych szans powodzenia. Ale czy Simone była wystarczająco szalona, by spróbować?
– Wyrzuciłaś ją?
Alesander Manuel Esquivel zapomniał o kawie i patrzył z niedowierzaniem na matkę, która stała przed nim ze splecionymi rękami, zupełnie niewzruszona jego wybuchem. Spokojna i opanowana, wyglądała jak matka przełożona. Złość Alesandra stała się jeszcze większa.
– Kto ci, do diabła, pozwolił wyrzucić Biankę?
– Nie było cię przez cały miesiąc – odrzekła Isobel Esquivel. – Ale jeszcze przed wyjazdem mogłeś się przekonać, że ona się zupełnie nie nadaje na gospodynię. To mieszkanie wyglądało jak chlew. Skorzystałam z okazji, że wyjechałeś, wyrzuciłam ją i wynajęłam profesjonalną sprzątaczkę. Rozejrzyj się tylko. – Zatoczyła ręką łuk, błyskając brylantami w pierścionkach. – Nie rozumiem, dlaczego się tak złościsz?
Po piętnastu godzinach lotu z Kalifornii Alesander nie mógł się już doczekać, kiedy wreszcie będzie mógł wziąć gorący prysznic i wskoczyć do łóżka z chętną kobietą. Podczas swojego krótkiego pobytu tutaj Bianka okazała się więcej niż chętna. Te plany jednak spaliły na panewce, gdy się okazało, że zamiast Bianki w mieszkaniu czeka na niego matka. Stłumił westchnienie i zmusił się do uśmiechu, by osłodzić odpowiedź, która z pewnością nie miała przypaść matce do gustu.
– Nie zatrudniłem Bianki dlatego, że potrafiła dobrze sprzątać, i dobrze o tym wiesz, madre querida.
Matka westchnęła z niesmakiem i spojrzała przez wielkie okno na Bahia de la Concha, słynną zatokę, nad którą leżało San Sebastian.
– Nie musisz być wulgarny. Doskonale rozumiem, dlaczego ją zatrudniłeś. Ale im dłużej tu była, tym mniej interesowało cię szukanie żony.
– Zdawało mi się, że znalezienie mi żony to twój obowiązek.
Tym razem udało mu się ją zirytować.
– Alesander, to nie jest żart! Musisz wreszcie przyjąć na siebie obowiązki. Nosisz bardzo stare nazwisko. Czy chcesz, żeby zginęło tylko dlatego, że ty zabawiasz się z jakąś puta-del-dia?
– Mamo, mam trzydzieści dwa lata i jest nadzieja, że jeszcze przez kilka lat pozostanę płodny.
– Możliwe, ale nie sądzę, żeby Ezmerelda de la Silva chciała czekać na ciebie wiecznie.
– Wcale na to nie liczę. To byłoby zupełnie nierozsądne z jej strony.
Matka z namysłem przymrużyła oczy i podeszła o krok bliżej.
– Czy chcesz powiedzieć, że wreszcie odzyskałeś rozsądek i postanowiłeś się ustatkować? – Zaśmiała się lekko, ale ten śmiech brzmiał fałszywie. – Och, trzeba mi było powiedzieć od razu!
Alesander tylko skrzywił się pogardliwie. Nadzieje jego matki były zupełnie bezpodstawne.
– Nie ma sensu, żeby Ezmerelda na mnie czekała, skoro ja i tak nigdy się z nią nie ożenię.
Twarz matki ściągnęła się. Znów spojrzała w okno.
– Wiesz, że umowa między naszymi rodzinami została zawarta, kiedy obydwoje byliście jeszcze dziećmi. Ezmerelda to dla ciebie oczywisty wybór.
– Twój wybór, a nie mój! – obruszył się Alesander. Wolałby się ożenić z rekinem niż z kimś takim jak Ezmerelda de la Silva. Owszem, była piękna i kiedyś w przeszłości stanowiła dla niego pokusę, ale szybko się przekonał, że nie ma w niej ognia ani ciepła – zupełnie niczego poza wypielęgnowaną twarzą. Wychowano ją tylko w jednym celu: żeby dobrze wyszła za mąż. Natomiast Alesandra, w małżeństwie czy poza nim, interesowały wyłącznie gorącokrwiste kobiety. Tylko takie miały szansę trafić do jego łóżka.
– W takim razie co będzie z wnukami? – Isobel błagalnym gestem przyłożyła dłoń do serca. – Skoro nie zamierzasz się ożenić ze względu na rodowe nazwisko, to może zrobisz to dla mnie? Kiedy wreszcie dasz mi wnuki?
Tym razem to Alesander się roześmiał.
– Przeceniasz się, mamo. Dobrze wiem, że nie przepadasz za dziećmi. Przynajmniej ja tak to pamiętam.
Matka pociągnęła nosem.
– Chciałam, żebyś zawsze był najlepszy, i tak cię wychowywałam – stwierdziła bez cienia skruchy. – Na silnego mężczyznę.
– To dlaczego się dziwisz, że chcę sam podejmować decyzje?
W twarzy Isobel pojawiło się napięcie tak wielkie, jakby miała za chwilę wybuchnąć.
– Alesander, nie możesz grać w tę grę wiecznie, choć zdaje się, że sprawia ci to wielką przyjemność. W przyszłym tygodniu Markel de la Silva będzie świętował sześćdziesiąte urodziny. Obydwie z matką Ezmereldy miałyśmy nadzieję, że będziesz jej towarzyszył na przyjęciu. Czy ze względu na przyjaźń między naszymi rodzinami możesz zrobić przynajmniej tyle?
Po co miałby to robić? Czy po to, żeby usłyszeć ogłoszenie ich zaręczyn? Nie byłby zdziwiony. Matka bardzo lubiła snuć takie intrygi i chętnie postawiłaby go pod ścianą.
– Niestety, zdaje się, że jestem tego wieczoru zajęty.
– Musisz pójść, bo w przeciwnym razie uznają, że ich zlekceważyłeś.
Westchnął, znużony tą grą. Oczywiście wiedział, że musi się tam pojawić. Markel de la Silva był dobrym człowiekiem i Alesander miał dla niego wiele szacunku. To nie była jego wina, że córka wdała się w matkę.
– Przyjdę, ale rozumiesz chyba, że w żaden sposób nie zmusisz mnie do ślubu z Ezmereldą.
– Teraz tak mówisz, ale wiesz, że nie ma żadnej innej odpowiedniej kandydatki i jako jedyny spadkobierca majątku Esquivelów wcześniej czy później będziesz musiał wypełnić obowiązek – odrzekła Isobel bez owijania w bawełnę. – Kiedy to wreszcie do ciebie dotrze?
– Nie mogę dać ci odpowiedzi, jaką chciałabyś usłyszeć. Ale bądź pewna, madre, że jeśli postanowię się ożenić, ty pierwsza się o tym dowiesz.
Matka wyszła, z oburzeniem zaciskając usta. Zapach jej perfum jeszcze długo unosił się w powietrzu. Alesander wyjrzał na zewnątrz przez to samo okno, przez które ona patrzyła wcześniej. Pomiędzy górami Igueldo i Urgull z wielkim błogosławiącym miasto posągiem Chrystusa rozciągała się zalesiona Isla de Santa Clara, wspaniałe tło dla najpiękniejszej miejskiej plaży w Europie. Kupił ten apartament w ciemno przed kilku laty, po kolejnej kłótni z matką. Wtedy po prostu chciał mieć miejsce, dokąd mógłby uciec z rodzinnej posiadłości w Getarii, położonej o dwadzieścia minut jazdy stąd. Dopiero potem przekonał się, że jako bonus dostał najpiękniejszy widok w całym mieście. Dzisiaj biały półksiężyc zatoki był mniej zatłoczony niż przed miesiącem. Upały już minęły i teraz większość turystów wolała przechadzać się we wrześniowym słońcu dookoła Concha niż pływać.
Napięcie w jego ciele narastało. Skupił wzrok na plaży. Bianka potrafiła się opalać całymi dniami i musiał przyznać, że efekty były bardzo dobre, choć jego matka przedkładała wypolerowaną do czysta podłogę nad długie, opalone kończyny. Przebiegł plażę wzrokiem. Może Bianka gdzieś tam była? Wyciągnął telefon z kieszeni i odnalazł jej numer. Isobel musiała jej dobrze zapłacić za obietnicę, że nie zawiadomi go o swoim zniknięciu. Ale jeśli wciąż była gdzieś w pobliżu, to może…
Zaraz jednak znów wsunął telefon do kieszeni. Lepiej było tego nie robić. Gdyby zaczął jej szukać, mogłaby wyobrazić sobie zbyt wiele, a prawdę mówiąc, zaczynał już mieć jej dość. Gdy ją zatrudniał, wyraźnie dał jej do zrozumienia, że za trzy miesiące będzie musiała poszukać sobie innej pracy. Zapewne dlatego zgodziła się zniknąć bez protestu.
Mimo wszystko był niezadowolony. Ściągnął krawat i odsunął się od okna. Musiał poszukać sobie nowej sprzątaczki, a wieczorem zadowolić się zimnym prysznicem.