Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Tajemnica Jareda Straya - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
7 lipca 2021
Ebook
26,99 zł
Audiobook
29,95 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Tajemnica Jareda Straya - ebook

Dyplomowany dziennikarz i niespełniony pisarz, Leon Kornas, otrzymuje książkę, która pochłania go bez reszty. Postanawia dowiedzieć się czegoś więcej o jej autorze – Jaredzie Strayu, Amerykaninie, którego całe życie otaczał nimb tajemnicy.

Szczątkowe informacje, które udaje mu się odnaleźć, wskazują na niewielkie Wilowice na Roztoczu. Tutaj, w Dworze Horoweckich, Leon Kornas i właścicielka dworu, atrakcyjna pani doktor Barbara Horowecka, zagłębiają się w historię jej przodków i odkrywają fakty, które niczym zadra tkwiły w świadomości okolicznych mieszkańców. Rodzinne tajemnice budzą demony przeszłości…

Podążając za opowieścią, Czytelnik przeniesie się do lat 20. XX wieku. Doświadczy traumy wojny, prześladowań i zwyczajnej ludzkiej zawiści. Świat realny zetrze się ze światem magii, a konsekwencje tego starcia zdominują wybory i decyzje bohaterów.

 

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-66966-35-2
Rozmiar pliku: 1,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1

Wszystko zaczęło się 17 maja 1986 roku, kiedy Daryl Ellis — ciemnoskóry listonosz — zatrzymał swój samochód przy podjeździe do niewielkiego, parterowego domu przy Merchand St. 346 w Rockdale.

Dzień był parny, bez odrobiny wiatru. Samochodowe radio listonosza — jak co dzień od miesiąca — trąbiło o amerykańskich nalotach na Libię. Wypowiadali się głównie zatroskani mędrcy z całego świata, zaniepokojeni przebiegiem operacji „El Dorado Canyon” i prognozujący jej negatywne skutki, które miały niechybnie nadejść. Poza tym nawiedzony komentator sportowy z ogromnym podnieceniem w głosie podawał najnowsze wiadomości z boisk National League, a paniusia z kanadyjskim akcentem informowała o nadchodzących koncertach Manhattan Transfer, uhonorowanego chwilę wcześniej nagrodą Grammy.

Daryl niespiesznie wysiadł z samochodu, zarzucił torbę na ramię i skierował się w stronę tarasu, na którym siedział przygarbiony mężczyzna po siedemdziesiątce.

Dla listonosza najważniejsze były dziś urodziny jego córki, która kończyła sześć lat.

Jeszcze kilka domów… — powtarzał sobie. Potem chwyci Monicę w objęcia, a ona zawoła: „Zrób samolot!”. I będzie kręcił piruety, naśladując warkot silnika awionetki, po czym wyląduje bezpiecznie na trawniku za domem, gdzie grill już czeka na rozpalenie. Jeszcze kilka domów, kilka paczek…

— Dzień dobry, prze pana! — przywitał się, wchodząc na taras. — Upał dziś niemiłosierny!

— Yhm — zgodził się mężczyzna, kiwając głową. Siedział na starym, sfatygowanym fotelu, pamiętającym zapewne jeszcze prezydenta Kennedy’ego. Na głowie miał czapkę z napisem „Big Boss”, a w ręku trzymał paczkę zawiniętą w szary papier i zaadresowaną zamaszystym, nieco pochylonym pismem.

— Znów mam dla pana te listy — powiedział Daryl, grzebiąc w torbie. — Wydawnictwo jakieś tam. Zostawić, czy odsyłamy jak zwykle?

„Te listy” należały do gatunku korespondencji niechcianej. Pierwszy przyszedł do starszego pana wiosną ubiegłego roku. Na kopercie widniał stempel z LA. Mężczyzna obejrzał wówczas kopertę, po czym poprosił Deryla, aby ten zwrócił przesyłkę z adnotacją, że nie zastał odbiorcy. „A najlepiej napisz: »Nie żyje!«” — powiedział wtedy. Listonosz poprzestał jednak na: „Adresat odmówił przyjęcia”. Potem pojawiły się kolejne listy. Część nadawana nawet z Europy. Deryl konsekwentnie zwracał je wszystkie do nadawców, nigdy nie zadając staruszkowi zbędnych pytań. Mężczyzna nie należał zresztą do ludzi specjalnie rozmownych. Listonosz zdążył się zorientować, że w domu przy Merchand St. 346 mieszkał sam. Niekiedy pojawiał się u niego — najpewniej tylko na jedzenie — rudo-biały kot, na którego tamten wołał John. Latem starszy pan większość czasu spędzał na tarasie z książką w dłoni, zimą krył się za drzwiami swojego domu. Praktycznie zawsze można było go tu zastać — poza jednym, bodajże miesięcznym okresem w 1983 roku.

— Niedługo przestaną przesyłać te listy — mruknął teraz jakby do siebie. Doręczyciel schował więc koperty z powrotem do torby.

— Mam prośbę… — zaczął już głośniej mężczyzna. — Chciałbym wysłać tę paczkę.

Podał Derylowi zawiniątko w szarym papierze.

— Oczywiście, nie ma problemu! — Listonosz zerknął jedynie, czy paczka ma potrzebny znaczek. — Upał niemiłosierny! — powtórzył jakby w zastępstwie pożegnania, przecierając jednocześnie czoło zdjętą z głowy czapką, po czym odwrócił się na pięcie i zszedł po dwóch stopniach schodów tarasowych z powrotem na podjazd.

— Deryl! Listonosz zatrzymał się i odwrócił raz jeszcze w stronę starszego pana, który teraz stał lekko przygarbiony z rękoma założonymi za plecami i wpatrywał się w niego jakby nieobecnym wzrokiem.

— Tak, prze pana?

— Dziękuję ci… — Mężczyzna chciał jeszcze coś dodać, ale najpewniej się rozmyślił. Powtórzył więc tylko: — Dziękuję. — Po czym odwrócił się i zniknął za drzwiami swego domu.

Deryl pokiwał głową z uśmiechem, co miało oznaczać: „Nie ma sprawy!” i wrócił do samochodu. Jeszcze kilka domów! — kiedy to zdanie znów przemknęło mu przez myśl, niemal ujrzał Monicę biegnącą do niego z rozłożonymi szeroko ramionami.

Listonosz położył torbę na siedzeniu pasażera i sam wgramolił się za kierownicę. Gdyby przekręcił kluczyk w stacyjce sekundę wcześniej, pewnie nie usłyszałby huku wystrzału. Ale kluczyki wymsknęły mu się ze spoconych palców i spadły gdzieś pod pedał sprzęgła. Schylił się po nie i wtedy w domu na Merchand St. 346 padł strzał. Starszy pan osunął się po skórzanej kanapie, a rewolwer Smith & Wesson wysunął się z jego martwej dłoni.2

Pierwszy raz z twórczością Jareda Straya zetknąłem się pewnego zimowego popołudnia, kiedy złożony gorączką i obłożony stertą papierowych chusteczek leżałem w łóżku, w swoim mieszkaniu nad warzywniakiem.

Książkę przyniosła mi Marta — moja niezastąpiona przyjaciółka i jednocześnie wspólniczka w interesie. Powieść była oczywiście tylko dodatkiem do „jedynego-w-swoim-rodzaju-rosołu-Marty”, który rzeczywiście był wyjątkowo dobry — a ja obiecałem sumiennie ogłosić to całemu światu.

Po tym, jak przełknąłem ostatnią łyżkę gorącego wywaru, Marta odebrała ode mnie talerz i podała książkę.

— Babka w bibliotece mówiła, że to całkiem niezłe. Weź się za czytanie, zamiast leżeć i popadać w rozpacz, bo nie dane ci dzisiaj było razem ze mną liczyć marchewek!

— Gniazdo… — przeczytałem tytuł i zerknąłem na Martę. — Czy to przypadkiem nie jest poradnik o tym, jak założyć rodzinę?

Uśmiechnęła się szeroko.

— Ty jesteś beznadziejnym przypadkiem! A ja nie mam w sobie aż tyle złośliwości, żeby chcieć zmarnować życie jakiejś dziewczynie, podsuwając ciebie jako kandydata na męża!

Zarzuciła swój nieodłączny różowy plecak na ramię, mrugnęła do mnie i skierowała się w stronę drzwi.

— Lecę uszczęśliwić jakąś babcię świeżutką, chrupiącą sałatą. À propos… kończą się zapasy w sklepie, więc postaraj się nie przeginać z tym leniuchowaniem.

— W razie czego przemaluj pietruszki i sprzedawaj jako marchewki! — rzuciłem za nią i dodałem nieco zachrypniętego rechotu.

Marta — trzydziestoletnia blondynka, szczęśliwa żona o rok starszego Pawła, pracownika banku i matka sześcioletniego, szczerbatego Karola o pucołowatej, okraszonej piegami buzi. Osoba nieprzyzwoicie wręcz optymistycznie nastawiona do życia, autorka bloga o zdrowym odżywianiu i moja wielka, platoniczna miłość. Poznaliśmy się jeszcze w podstawówce. Po studiach na powrót oboje wylądowaliśmy w naszym rodzinnym mieście: ona z wysokim brunetem w marynarce Vistuli, ja — sam, poobijany psychicznie po związku z pewną panią, której imienia postanowiłem nigdy więcej nie wymawiać.

Cóż można robić w dwudziestotysięcznym mieście z dyplomem z dziennikarstwa? Okazuje się, że to wprost idealne wykształcenie do prowadzenia własnej działalności gospodarczej w branży warzywno-owocowej. Zwłaszcza kiedy za wspólnika bierze się bezrobotną absolwentkę wydziału malarstwa Akademii Sztuk Pięknych — Martę właśnie. Poczytuję sobie za wielki akt samodyscypliny i rozwagi to, że do tej pory moja wspólniczka nie zorientowała się jeszcze, jak bardzo byłem w niej zakochany.

Przekartkowałem pobieżnie książkę i rzuciłem okiem na dość lakoniczną notkę o autorze:

Jared Stray — ur. 1913 (prawdopodobnie w Polsce), zm. 17 maja 1986 roku w swoim domu w Rockdale, w stanie Wisconsin. Autor takich bestsellerów, jak: Gniazdo, Z mroku i Ogrodnik. Za tę ostatnią powieść zdobył Nagrodę Pulitzera w 1985 roku. Postać bardzo tajemnicza. Nie udzielał wywiadów, stronił od spotkań z czytelnikami.

Wieczorem byłem już w połowie Gniazda i gdyby nie mój dopominający się o jedzenie żołądek, nie oderwałbym się od lektury nawet na chwilę. W miarę, jak zostawiałem za sobą kolejne wersy napisane przez Straya, miałem wrażenie, że oto dotykam czegoś głębszego, czego szukałem od dłuższego czasu, że zgłębiam filozofię życiową człowieka znacznie bardziej doświadczonego niż ja, któremu przyświecała w życiu jakaś większa idea, i najwyraźniej chciał się nią podzielić z czytelnikami.

Notka biograficzna wyraźnie świadczyła o tym, że nie miał zamiaru nikomu narzucać swoich przemyśleń, a może nawet nie do końca był przekonany o słuszności swoich tez. Jego filozofia wydawała się prosta — życie jest swoistą równoważnią. Po jednej stronie znajdują się wszystkie te rzeczy, które zdaniem pisarza odpowiadają za sukces człowieka: szczęście, miłość, przyjaźń, lojalność, sumienność w pracy, zaufanie, poczucie własnej wartości — stanowią pewnego rodzaju biegun dodatni. Zaś po drugiej stronie umiejscawia to, co może blokować dążenie do sukcesu: pokorę, tęsknotę, empatię, wszelkie sentymenty — czyli biegun ujemny. Sukcesem człowieka, jego szczęściem życiowym, jest według Straya utrzymanie równowagi między biegunami. Jeśli przechylimy się za daleko w stronę „plus”, wcale nie będzie to oznaczać spełnienia. Miłość, która jest przesadą, w każdym wypadku będzie miała znamiona napastliwości czy osaczenia drugiej osoby. Podobnie z przyjaźnią — przestaje nią być, kiedy przyjaciel zmienia się w natręta. Lojalność stanie się wazeliniarstwem, sumienność w pracy — pracoholizmem, zaufanie — łatwowiernością, a poczucie własnej wartości — nadęte i przesadne — zrobi z człowieka narcyza. Jeszcze większe niebezpieczeństwo czyha na tych, którzy za bardzo zbliżą się do bieguna ujemnego. Pokora, tęsknota, empatia — to pierwiastki człowieka słabego. Jak nazwać kogoś, kto pomnoży te cechy w sobie? Prędzej wariatem, desperatem, łatwowiernym nieudacznikiem niż człowiekiem szczęśliwym!

Dla Straya oczywiste było, że życiowy sukces, prawdziwe szczęście, jest sumą tych wszystkich rzeczy, ale tylko w sytuacji ich zrównoważenia. Zbyt duży nacisk na „plus” sprawi, że druga szala uniesie się za wysoko, stanie się niedostępna, nieosiągalna bez jakichś radykalnych ruchów. A czym jest miłość bez empatii? Bez tęsknoty? Czym sumienność bez pokory? Nieszczęście dopada człowieka tylko wtedy, kiedy czegoś mu brak lub kiedy czegoś ma za dużo!

Bohater powieści zachwycił mnie umiejętnością radzenia sobie z przeciwnościami losu. Można powiedzieć, że Simon Cort był człowiekiem zaradnym. Umiał przenikliwie analizować sytuację, stać go było na głęboką refleksję o swoim życiu. Dzięki temu w krótkim czasie po przybyciu do Rzeczywistości Simon staje się znanym i ogólnie szanowanym prawnikiem. Bryluje w towarzystwie i robi to z taką lekkością, jakby urodził się w tym środowisku. Z czasem zyskuje oddanych przyjaciół, żeni się z piękną kobietą, zostaje ojcem. Ba! Nawet kupuje luksusowy samochód i dom przypominający pałac. I nagle, z dnia na dzień, ten sam Simon Cort przekracza bezpieczną granicę Gniazda. Jego równoważnia błyskawicznie przechyla się w stronę „plus”. Postanawia osiągnąć jeszcze więcej — marzy o karierze politycznej. W pewnym momencie zaczyna zdawać sobie sprawę z tego, że jeśli zechce osiągnąć swój cel, będzie musiał to uczynić kosztem chociażby szczęścia własnej rodziny. Mimo wszystko wybiera tę drogę i wtedy jego świat się wali. W życiu bohatera Gniazda rozpętuje się burza, która obfituje w wiele nieszczęść. Żona odchodzi od niego i zabiera syna. Jego asystentka, obdarzona jedynie niewinnym uśmiechem, pozywa go o gwałt. Wszyscy wspólnicy i dotychczasowi przyjaciele w obawie przed tak zwanym ochlapaniem odwracają się od niego. Na domiar złego Cort niefortunnie przebija serce złodziejaszkowi, próbując się przed nim bronić parasolką z metalowym końcem. Zostaje skazany za zabójstwo — jego wyrok to dwadzieścia lat ciężkiego więzienia.

Myślałem, że Stray pozwoli swojemu bohaterowi zgnić w surowej kamiennej celi, na twardej i zimnej pryczy, za przykrycie mając tylko cienki niczym folia pled. On jednak, w tych właśnie okolicznościach nakazał Simonowi się pozbierać. Zmusił go do refleksji, ratując mu w ten sposób życie.

Jared Stray stworzył Simona Corta — człowieka, który przechodzi równoważnię z jednej strony na drugą. Cort to imigrant z Fantazji do Rzeczywistości. Czułem, że te symbolicznie nazwane państwa to dwie ojczyzny Straya, a duża część życia Simona Corta, to tak naprawdę losy Jareda Straya. Gniazdo to środek równoważni! To miejsce, do którego dążył Cort, i być może również Stray.3

Do sklepu wróciłem dwa dni później. Panował w nim idealny porządek. Marta bardzo dbała o to, aby wszystko leżało na swoim miejscu. Kiedyś kątem oka podpatrywałem, jak — któryś już raz tego dnia — uwija się, układając magazyny ogrodnicze równiuteńko jeden na drugim. Robiła to z taką starannością i koncentracją, jakby zajmowała się co najmniej biologią molekularną. A kiedy zauważyła, że się jej przyglądam, spytała:

— Wolałbyś, żebym traktowała nasz sklep jak pracownię malarską?

Zdecydowanie nie! — pomyślałem.

Poranek w naszej pracy zawsze wygląda tak samo. Zanim otworzymy sklep dla klientów, parzymy kawę i rozmawiamy — o wszystkim i o niczym. Podobno dwadzieścia minut takiej rozgrzewki gwarantuje pracownikowi większą efektywność. Potwierdzone naukowo. I choć bardziej mi to pasowało do pracujących chociażby przy wyrębie lasów — nie zamierzałem dyskutować z nauką. A jeśli nawet była to nieprawda, to nic nas to nie obchodziło, ponieważ nie mieliśmy zamiaru rezygnować z tego wspólnego rytuału.

Nasz sklep zajmował parter dwupiętrowej kamienicy, którą zbudował jeszcze przed pierwszą wojną światową zamożny lekarz. Znajdowała się w centrum miasta. Z dwoma mieszkaniami na każdym piętrze. Kiedyś do kamienicy wchodziło się od frontu i można było przez nią przejść na wskroś: od wejścia, przez klatkę schodową, do wyjścia po drugiej stronie domu. Teraz do budynku można wejść tylko od tyłu, bo od frontu znajduje się wejście do sklepu. Oczywiście ze sklepu można przejść na klatkę schodową przez niewielkie zaplecze, gdzie udało nam się zmieścić nasz kącik kuchenno-biurowy. Z zaplecza korzystałem tylko ja, Marta i nasi dostawcy. Stąd właśnie teraz doszło mnie przywitanie:

— Jakże mi miło widzieć mojego wspólnika w pełnym zdrowiu!

W drzwiach stała Marta, z zaczerwienionymi od styczniowego mrozu policzkami, rozpinając guziki czerwonego, sięgającego połowy jej ud płaszcza. Długi, wełniany szal koloru écru zwisał z jej szyi niczym stuła, a wieńczące go kilkucentymetrowe frędzle zabawnie podskakiwały przy każdym ruchu. Pachniała wiatrem i frezjami — zapachem perfum, które uwielbiała.

— Żadne lekarstwo nie postawi cię na nogi szybciej niż rosół i dobra książka. Tak mawia moja teściowa. — Roześmiała się głośno.

Właśnie zalałem wrzątkiem kawę: sobie w kubku z napisem „przytul mnie mocno”, Marcie w nieco mniejszym w jakieś kształty à la Picasso. Niosłem oba, starając się nie uronić ani kropli gorącego napoju.

— Twoja teściowa ma stuprocentową rację — potwierdziłem. — A jeśli chodzi o książkę, muszę ci powiedzieć, że babka w bibliotece też zna się na rzeczy.

Marta poprawiła ręką włosy potargane przy zdejmowaniu czapki. Podeszła do mnie i wzięła swój kubek z kawą w obie dłonie, chcąc ogrzać się jego ciepłem. Biła od niej rześkość zimowego poranka.

— Chyba poszukam jeszcze czegoś tego autora — dodałem. — Może w naszej księgarni mają.

— Bardzo możliwe. Bibliotekarka mówiła, że niedługo do kin ma trafić film na podstawie powieści tego… — skinęła głową na książkę leżącą na biurku.

— Straya — podrzuciłem.

— Właśnie.

Mieliśmy jeszcze dziesięć minut do otwarcia sklepu. Łyknąłem trochę kawy i zasiadłem przed laptopem.

— Sprawdzę w Internecie. Może dowiem się czegoś więcej. Powiem ci, że ten Stray to ciekawy gość!

Marta usiadła obok na drewnianym krześle z miękką brązową poduchą na siedzeniu. Trzymając kubek w jednej ręce, drugą przysunęła Gniazdo do siebie.

— O czym jest? — spytała.

Nie wiedziałem, od czego zacząć. Miałem wrażenie, że nie da się tego wszystkiego podsumować w kilku słowach.

Jaredowi Strayowi o to właśnie chodziło. Gdyby można było jakkolwiek opisać jego dzieło (tak, dzieło — jestem tego pewien), nie trzeba by czytać całości. To swego rodzaju pułapka mająca na celu sukcesywne pochłanianie uwagi czytelnika, aż do jej całkowitego zawłaszczenia.

— Więc… — zacząłem niezdarnie, a potem wziąłem głęboki oddech i streściłem Marcie książkę w telegraficznym skrócie.

— Tu jest napisane, że Jared Stray prawdopodobnie urodził się w Polsce. — Marta czytała właśnie króciuteńką wzmiankę o autorze na odwrocie książki.

— Tak — pokiwałem głową. — I nic poza tym. To właśnie jest najciekawsze.

Rzeczywiście czułem się jakimś tajemniczym sposobem przez Straya zaczarowany. To dziwne uczucie, do którego jeszcze dziwniej było się przyznać, sprawiało, że miałem ochotę zgłębić tajemnicę pisarza. Bo byłem pewien, że jakąś skrywał. Przecież nie bez powodu całe życie żył w ukryciu! Możliwe, że — od dawna niczym tak niezainteresowany — popadałem w nadmierną euforię, ale z minuty na minutę nabierałem przekonania, że oto trafiła mi się rzecz, której warto było poświęcić więcej uwagi. Coś przyciągało mnie do Jareda Straya, zupełnie jakby mówił do mnie przez swojego bohatera. Jakby w ten sposób pragnął się wygadać, znalazłszy właściwego słuchacza.

Błękitne tło ekranu laptopa ustąpiło miejsca tapecie przedstawiającej dzieło Claude’a Moneta Maki. Oczywiście było ustawione przez Martę jako coś, co wprawia ją w dobry humor. Co kilka tygodni zmieniała obrazy w zależności od tego, jak zmieniał się jej nastrój. Zmartwiłem się, kiedy pewnego dnia pulpit laptopa opanowała jakaś szkaradna fizjonomia o rozwartych niby-ustach, z których — a może do których? — właziły jakieś robale. Na szczęście Beksiński nie zagrzał długo miejsca na pulpicie komputera. Teraz, jak widzę, w naszym sklepie królował francuski impresjonizm.

W okienko wyszukiwarki wpisałem „Jared Stray” i po sekundzie pokazało się kilka wyników. W większości było to znane mi już: „Urodzony prawdopodobnie w Polsce”, „Autor bestsellerów”, „Nagroda Pulitzera” i tylko w jednym znalazłem wzmiankę o mającej się niebawem odbyć premierze filmu Ogrodnik na podstawie jego powieści. Po chwili dowiedziałem się również, skąd przypuszczenie o miejscu jego urodzenia. Po pierwsze Ogrodnik — ostatnia powieść Straya — miała podpis sporządzony przez autora: „Dwór Horoweckich — Wilowice 1983 r.”. Po drugie istniał list z tego samego roku — od pisarza do jego wydawcy — w którym Stray pisał między innymi: „W najbliższych dniach wybieram się do Polski. Na chwilę choć… do domu. Spędzę tam kilka tygodni. Skończę, co zacząłem, i wrócę”.

Marta przekręciła klucz w drzwiach sklepu, kończąc w ten sposób nasz poranek z kawą. Dokładnie w momencie, kiedy zamykałem laptop, usłyszałem dźwięk dzwoneczka przy drzwiach obwieszczający wejście klienta. Tradycyjnie, jak co rano, przyszła babcia Różańska po dwa jabłka i dwa pomidory jako niezbędne składniki walki z zagrożeniem chorobą nowotworową. Ale poprosiła jeszcze o czosnek, bo jakoś czuła, że skoczyło jej ciśnienie.

— A z ciśnieniem, dziecko, nie ma żartów!

To było dokładnie rok temu.4

Dziewczynka schowała się pod stół najgłębiej, jak tylko się dało. Przez dziurki w koronce obrusa mogła obserwować większą część pomieszczenia. Miała więc najlepszą kryjówkę na świecie. Teraz chłopcy mnie nie znajdą — myślała. Zawsze żartują, że ją znaleźć najprościej. Nie zdradzi się niczym, choćby miała tu siedzieć do nocy. Chyba że chłopcy się poddadzą, wtedy tryumfalnie wyjdzie spod stołu i w ten sposób utrze im nosa.

Ktoś wszedł do pomieszczenia. Dziewczynka zerknęła przez dziurawy płatek koronkowego kwiatka i zobaczyła kobietę, która stanęła na palcach i jak mogła najbardziej wyciągnęła się w górę, próbując dostać do żeliwnego młynka do kawy ustawionego wysoko na kredensie. Był okrągły i śliski, dlatego — kiedy już myślała, że ma go w palcach — ten wysuwał się z nich i cofał w głąb, stając się jeszcze trudniejszy do ściągnięcia. Kobieta rozejrzała się, po czym podstawiła sobie niewysoki taboret.

— Może pomóc?

Chrapliwy, nieprzyjemny w brzmieniu głos wystraszył panią i sprawił, że upuściła młynek, a ten, spadając na drewnianą podłogę, odbił się od niej i poturlał przez całą kuchnię pod nogi właściciela chrapliwego głosu.

Teraz na pewno mnie zobaczy — pomyślała dziewczynka i bezszelestnie spróbowała cofnąć się jeszcze bardziej, lecz jej plecy dotknęły ściany, przy której ustawiony był stół. Poznała właściciela tego głosu. Zresztą trudno go było nie rozpoznać. We dworze jeden był tylko taki. Nieprzyjemny pan. Dziewczynka była pewna, że nie lubił dzieci, choć sam był ojcem. Umiał im tylko rozkazywać. Pamiętała, jak kiedyś próbowała podnieść wiadro wypełnione wodą, zbyt ciężkie dla niej, wtedy nadszedł ten człowiek i zaczął jej dokuczać, że jest słabeuszem. I niech lepiej uczy się cerować skarpety, bo do niczego innego się nie nadaje. A przecież ona chciała być malarką. Taką sławną jak pan Malczewski, którego pani Elwira znała dobrze i często jej o nim opowiadała.

Mężczyzna schylił się i podniósł młynek, ale nie oddał go kobiecie. Ona stała na krześle z opuszczonymi rękami i wzrokiem wbitym w podłogę.

— Boisz się mnie? — spytał chrapliwie ten człowiek, robiąc krok w jej kierunku.

Teraz pani podniosła wzrok na mówiącego, jakby w tym momencie nabrała odwagi. Energicznie zaprzeczyła ruchem głowy, po czym zeszła z taboretu. Poprawiła fartuch i spojrzała mężczyźnie prosto w twarz.

— Nie słyszałam, jak pan wszedł, dlatego się przestraszyłam — odpowiedziała, jedną ręką odrzucając na plecy gruby, kruczoczarny warkocz kręconych włosów.

Mężczyzna podszedł do niej na odległość metra i nic nie mówiąc, wyciągnął w jej kierunku rękę z młynkiem. Kiedy ona chciała go chwycić, z nieporadnie ukrywanym lękiem, ten drugą ręką raptownie złapał ją za nadgarstek i mocno przyciągnął do siebie. Odrzuciwszy młynek na stojący opodal dębowy stół, spowodował, że ukryta pod nim dziewczynka niemal krzyknęła z przerażenia. Drugą rękę ten zły człowiek bezceremonialnie wepchnął pod — sięgającą lekko niżej kolan — spódnicę kobiety. Ta w odruchu obronnym uderzyła go w twarz, ale jego jakby to nie ruszyło.

Dziewczynka w tej chwili zapomniała o zabawie z chłopcami, bała się, że jeśli wyjdzie spod stołu, mężczyzna skrzyczy ją, a może nawet poszarpie, jak tę panią przed chwilą. Nie wiedziała, co ma zrobić. Zasłoniła oczy dłońmi i czekała.

Zły człowiek śmiał się obleśnie, szczerząc nierówne, pożółkłe zębiska, zionąc smrodem strawionej śliwowicy i tytoniu nie pierwszej jakości. Kobieta spróbowała uderzyć go raz jeszcze, starając się jednocześnie odsunąć od napastnika. Ale on tym razem mniej radośnie przyjął uderzenie. Wyszarpnął rękę spod jej spódnicy, chwycił ją za drugi nadgarstek, brutalnie odwrócił tyłem do siebie i popchnął z impetem na kredens.

Doskoczył do niej raz jeszcze. Przywarł całym sobą do jej roztrzęsionego ciała, ręce kobiety uniósł wysoko i przycisnął swoimi do oszklonej witryny. Nie mogła zrobić żadnego ruchu. Napastnik górował nad nią wzrostem i wagą, która grubo przekraczała sto kilogramów. Kiedy przywarł do niej jeszcze bardziej, zacisnęła zęby, a ze zmrużonych oczu pociekły jej łzy.

— Przecież to lubisz, ździro! — wyszeptał jej do ucha, jednocześnie rytmicznie poruszając biodrami w przód i w tył.

Próbowała coś zrobić, jakoś się oswobodzić z tej upokarzającej sytuacji, ale napastnik, wyczuwając ten zamiar, ograniczał jej ruchy jeszcze bardziej. Płakała, cicho popychana coraz szybciej i agresywniej przez uderzające w nią biodra oprawcy.

Wreszcie napastnik wydał z siebie kilka urywanych chrapnięć prosto do jej ucha. Jego nacisk zelżał, ale jeszcze przylegał do niej, ciepłym powietrzem podmuchując w kark.

— Lepiej, żebyś trzymała gębę na kłódkę — wysapał. — To i ja będę cicho, ździro!

Powoli puścił jej ręce i odsunął się od niej.

Kobieta nie chciała na niego patrzeć.

— Niech cię Bóg pokarze! — powiedziała wolno przez zaciśnięte zęby.

Mężczyzna zaśmiał się na odchodne i trzasnął drzwiami, zostawiając ją samą. Prawie samą. Pod stołem dziewczynka odejmowała właśnie od twarzy roztrzęsione dłonie, po jej policzkach płynęły dwie duże krople. Teraz też nie chciała wyjść. Wstydziła się… i bała jednocześnie.

Pani chwilę jeszcze tak stała, po czym jej ramiona zaczęły drgać w spazmach i rozpłakała się na dobre.

Obie płakały, czując, że tylko tyle mogą zrobić.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: