- W empik go
Tajemnica oblubienicy. The Adventure of the Noble Bachelor - ebook
Tajemnica oblubienicy. The Adventure of the Noble Bachelor - ebook
Książka w dwóch wersjach językowych: polskiej i angielskiej. A dual Polish-English language edition.
Historia wiąże się ze zniknięciem Hatty, oblubienicy lorda St. Simona w dniu ich ślubu. Wydarzenia z tego dnia są przykre dla lorda St. Simona, ponieważ wydawało mu się, że jego narzeczona, panna Hatty Doran z San Francisco, była pełna entuzjazmu z powodu zbliżającego się ślubu. St. Simon mówi Holmesowi, że zauważył zmianę nastroju młodej damy tuż po ceremonii. Jedyną niezwykłą rzeczą w kościele, w którym odbył się ślub, był mały wypadek Hatty: upuściła bukiet ślubny, a dżentelmen w przedniej ławce podniósł go i podał z powrotem. Gdy weselnicy weszli do domu ojca Hatty'ego na przyjęcie, była przyjaciółka St. Simona, tancerka Flora Millar, spowodowała zamieszanie stając w drzwiach i została przepędzona. Hatty zaś w dziesięć minut po ślubnym przyjęciu poskarżyła się na „nagłą niedyspozycję” i przeszła do swojego pokoju. Niedługo potem odkryto, że zniknęła...
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7950-606-4 |
Rozmiar pliku: | 79 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Małżeństwo lorda St. Simona i jego niespodziewany wynik dawno już przestały budzić zajęcie w kołach arystokracyi angielskiej, w których obracał się nieszczęśliwy małżonek. Inne wypadki, niemniej ciekawe, zastąpiły jego miejsce, a omawianie ich drażliwych szczegółów jest tematem rozmów dnia. O owym dramacie, który rozegrał się przed kilku laty, zapomniano już prawie zupełnie, tem więcej, że szersza publiczność nie znała dokładnie jego drobniejszych momentów i nie umiała ich należycie powiązać w całość. Przyjaciel mój Sherlock brał niemały udział w wyjaśnieniu tej sprawy, dzięki czemu znam ją tak dobrze, jak mało kto. Ponieważ historya ta miała dużo zajmujących szczegółów, a na metody działań Holmesa rzuca wcale silne światło, więc chcę ją pokrótce przedstawić.
Pewnego dnia Holmes, wróciwszy popołudniu do domu, znalazł na stole list adresowany do niego. Ja przez cały dzień nie wychodziłem z domu, bo od rana padał ulewny deszcz i szalał wicher jesienny, wskutek czego rana, jaką odniosłem w nogę podczas wyprawy do Afganistanu, sprawiała mi ogromny ból. Aby ulżyć cierpieniu, siadłem sobie w wygodnym fotelu naprzeciw kominka, oparłem nogi na drugiem krześle, a dla zabicia czasu otoczyłem się całą górą pism codziennych. Ale nareszcie znudziły mi się sensacyjne i niesensacyjne nowiny, z niechęcią odrzuciłem gazety i bez celu patrzyłem przed siebie. Przy tej sposobności ujrzałem list na stole i z ciekawością obserwowałem wspaniały herb i monogram, zapytując się, kto może być jego autorem. Zbyt jednak byłem leniwy, aby powstać i obejrzeć z blizka interesujący mnie list.
— Masz tu list od jakiejś wybitnej osobistości — zawołałem, zobaczywszy, że Holmes wchodzi do pokoju. — O ile sobie przypominam, otrzymałeś rano list od jakiegoś handlarza ryb i od poborcy podatkowego. Ładna kollekcya.
— Tak jest — odparł Holmes z uśmiechem — moja korespondencja ma stanowczo wdzięk oryginalności. I zaręczam ci, że im mniej jest wytworny taki list z pozoru, tem bardziej zajmującą bywa zwykle jego treść. Ten list tutaj wygląda na jedne z licznych, niezbyt miłych towarzyskich zaproszeń, któremi ludzie zwykli się torturować lub okłamywać nawzajem.
Holmes rozdarł kopertę i przebiegł szybko list oczyma. Nagle twarz jego przybrała wyraz zadowolenia.
— Omyliłem się — zawołał — ta sprawa może być bardzo interesująca.
— Więc nie uprzejmości towarzyskie?
— Bynajmniej. Sprawa zupełnie realna.
— Mimo, że list herbowy?
— Pochodzi od pewnej bardzo znanej osobistości ze świata londyńskiego.
— Bardzo się cieszę, że z takiej strony spotyka cię uznanie.
— Na tem mi mało zależy. I wcale nie myślę się chełpić. Bo zapewniam cię, drogi Watsonie, że prawie nigdy nie obchodzą mnie osoby, które się do mnie zwracają, lecz same tylko wypadki z jakimi przychodzą. A ta sprawa zapowiada się wcale nie źle. W ostatnich dniach, jak mi się zdaje, czytywałeś bardzo pilnie dzienniki?
— I cóż miałem robić! — odpowiedziałem żałośliwym głosem, wskazując równocześnie na stos pism, rzucony do kąta. — Ta przeklęta noga. Ani sposób wyjść przy takiem powietrzu.
— Bardzo się to dobrze składa. Może wobec tego będziesz mi mógł dać potrzebne wyjaśnienia. Bo ja nie czytuję zwykle nic więcej oprócz rubryki wypadków kryminalnych i ogłoszeń. Tam zawsze można znaleźć coś ciekawego. Skoro więc przeczytałeś pisma uważnie, wiesz zapewne jakieś szczegóły o lordzie St. Simonie i o jego małżeństwie.
— Ależ naturalnie. Wszystko co się do tego odnosi, czytałem z ogromną uwagą.
— Wybornie. Autorem tego listu jest właśnie lord St. Simon. Przeczytam ci go, a w zamian za to, musisz jeszcze raz przerzucić dzienniki i zebrać wszystko, co ma związek z tą sprawą. Lord pisze co następuje:
Drogi panie Holmesie!
Dowiedziałem się od lorda Backwater, że można zupełnie zaufać pańskiej bystrości i pańskiej niezwykłej dyskrecyi. Wskutek tego postanowiłem pomówić z panem i zasiągnąć jego rady co do niezmiernie smutnego wydarzenia, jakie zaszło przy sposobności mojego ślubu. Wprawdzie powierzyłem już tę sprawę panu Lestrade, inspektorowi londyńskiej policyi, ale on sam, jak mnie zapewnił, nie tylko nie sprzeciwia się Pańskiemu współdziałaniu w rzeczonej sprawie, lecz przeciwnie spodziewa się jak najlepszych rezultatów, jeżeli zechce nam Pan służyć swoją pomocą. Mam zamiar dzisiaj po południu około godziny czwartej, stawić się w pańskiem mieszkaniu i żywię nadzieję, że wszelkie inne sprawy odłożysz Pan na bok, wobec ważności mojej sprawy.
Z poważaniem, St. Simon.
— List ten datowany z zamku Grosvenor — ciągnął dalej Holmes — i pisany piórem rondowem. Zacnemu lordowi wydarzyło się nieszczęście, że powalał atramentem mały palec prawej ręki — zauważył w końcu, składając list.
— Pisze, że będzie tu o godzinę czwartej. Teraz jest trzecia. Mamy więc godzinę czasu.
— Wystarcza aż nadto, abym przy twojej łaskawej pomocy zapoznał się z przebiegiem wypadków. Teraz zajmij się gazetami i ułóż je po porządku, a ja tymczasem stwierdzę, z kim mamy właściwie do czynienia.
Wziął z półki przy kominku dużą księgę w czerwonej oprawie, usiadł wygodnie w fotelu i powoli przerzucał kartki.
— Otóż i on — rzekł po chwili — Lord Robert Walsingham de Vere St. Simon, drugi syn księcia Balmoralu. Hm! Herb bardzo ciekawy. Urodzony w roku 1846. Liczy zatem 41 lat życia, jak na małżonka nie nazbyt młody. Piastował dawniej urząd sekretarza w urzędzie dla kolonii. Jego ojciec, książę Balmoral był w swoim czasie... itd. No, nie jesteśmy wiele mędrsi niż pierwej. Zdaje się, że muszę w zupełności zdać się na twoją łaskę, drogi Watsonie, aby dowiedzieć się czegoś więcej.
— Nie utrudziłem się zbytnio, aby wszystko odszukać — odparłem — wypadki zaszły w ostatnich dniach i odrazu zajęły moją uwagę. Nie wspominałem ci o nich, bo widziałem, że zajmujesz się inną sprawą, a wiem także, że nie lubisz, aby czemś innem odwracać twoją uwagę od rozpoczętych już poszukiwań.
— No tak, tak. Tymczasem jednak udało się rozwiązać szczęśliwie tamtą sprawę, chociaż właściwie nie było się tam nad czem namyślać. A zatem czytaj, czego się dowiedziałeś.
— Oto pierwsza notatka, jaką mogłem znaleść. Jak widzisz była umieszczona przed kilku tygodniami w “Morning Post” w rubryce...........The Adventure of the Noble Bachelor
The Lord St. Simon marriage, and its curious termination, have long ceased to be a subject of interest in those exalted circles in which the unfortunate bridegroom moves. Fresh scandals have eclipsed it, and their more piquant details have drawn the gossips away from this four-year-old drama. As I have reason to believe, however, that the full facts have never been revealed to the general public, and as my friend Sherlock Holmes had a considerable share in clearing the matter up, I feel that no memoir of him would be complete without some little sketch of this remarkable episode.
It was a few weeks before my own marriage, during the days when I was still sharing rooms with Holmes in Baker Street, that he came home from an afternoon stroll to find a letter on the table waiting for him. I had remained indoors all day, for the weather had taken a sudden turn to rain, with high autumnal winds, and the Jezail bullet which I had brought back in one of my limbs as a relic of my Afghan campaign throbbed with dull persistence. With my body in one easy-chair and my legs upon another, I had surrounded myself with a cloud of newspapers until at last, saturated with the news of the day, I tossed them all aside and lay listless, watching the huge crest and monogram upon the envelope upon the table and wondering lazily who my friend’s noble correspondent could be.
“Here is a very fashionable epistle,” I remarked as he entered. “Your morning letters, if I remember right, were from a fish-monger and a tide-waiter.”
“Yes, my correspondence has certainly the charm of variety,” he answered, smiling, “and the humbler are usually the more interesting. This looks like one of those unwelcome social summonses which call upon a man either to be bored or to lie.”
He broke the seal and glanced over the contents.
“Oh, come, it may prove to be something of interest, after all.”
“Not social, then?”
“No, distinctly professional.”
“And from a noble client?”
“One of the highest in England.”
“My dear fellow, I congratulate you.”
“I assure you, Watson, without affectation, that the status of my client is a matter of less moment to me than the interest of his case. It is just possible, however, that that also may not be wanting in this new investigation. You have been reading the papers diligently of late, have you not?”
“It looks like it,” said I ruefully, pointing to a huge bundle in the corner. “I have had nothing else to do.”
“It is fortunate, for you will perhaps be able to post me up. I read nothing except the criminal news and the agony column. The latter is always instructive. But if you have followed recent events so closely you must have read about Lord St. Simon and his wedding?”
“Oh, yes, with the deepest interest.”
“That is well. The letter which I hold in my hand is from Lord St. Simon. I will read it to you, and in return you must turn over these papers and let me have whatever bears upon the matter. This is what he says:
“‘MY DEAR MR. SHERLOCK HOLMES:—Lord Backwater tells me that I may place implicit reliance upon your judgment and discretion. I have determined, therefore, to call upon you and to consult you in reference to the very painful event which has occurred in connection with my wedding. Mr. Lestrade, of Scotland Yard, is acting already in the matter, but he assures me that he sees no objection to your co-operation, and that he even thinks that it might be of some assistance. I will call at four o’clock in the afternoon, and, should you have any other engagement at that time, I hope that you will postpone it, as this matter is of paramount importance. Yours faithfully, ST. SIMON.’
“It is dated from Grosvenor Mansions, written with a quill pen, and the noble lord has had the misfortune to get a smear of ink upon the outer side of his right little finger,” remarked Holmes as he folded up the epistle.
“He says four o’clock. It is three now. He will be here in an hour.”
“Then I have just time, with your assistance, to get clear upon the subject. Turn over those papers and arrange the extracts in their order of time, while I take a glance as to who our client is.” He picked a red-covered volume from a line of books of reference beside the mantelpiece. “Here he is,” said he, sitting down and flattening it out upon his knee. “‘Lord Robert Walsingham de Vere St. Simon, second son of the Duke of Balmoral.’ Hum! ‘Arms: Azure, three caltrops in chief over a fess sable. Born in 1846.’ He’s forty-one years of age, which is mature for marriage. Was Under-Secretary for the colonies in a late administration. The Duke, his father, was at one time Secretary for Foreign Affairs. They inherit Plantagenet blood by direct descent, and Tudor on the distaff side. Ha! Well, there is nothing very instructive in all this. I think that I must turn to you Watson, for something more solid.”
“I have very little difficulty in finding what I want,” said I, “for the facts are quite recent, and the matter struck me as remarkable. I feared to refer them to you, however, as I knew that you had an inquiry on hand and that you disliked the intrusion of other matters.”
“Oh, you mean the little problem of the Grosvenor Square furniture van. That is quite cleared up now—though, indeed, it was obvious from the first. Pray give me the results of your newspaper selections.”
“Here is the first notice which I can find. It is in the personal column of the Morning Post, and dates, as you see, some weeks back: ‘A marriage has been arranged,’ it says, ‘and will, if rumour is correct, very shortly take place, between Lord Robert St. Simon, second son of the Duke of Balmoral, and Miss Hatty Doran, the only daughter of Aloysius Doran. Esq., of San Francisco, Cal., U.S.A.’ That is all.”
“Terse and to the point,” remarked Holmes, stretching his long, thin legs towards the fire.
“There was a paragraph amplifying this in one of the society papers of the same week. Ah, here it is: ‘There will soon be a call for protection in the marriage market, for the present free-trade principle appears to tell heavily against our home product. One by one the management of the noble houses of Great Britain is passing into the hands of our fair cousins from across the Atlantic. An important addition has been made during the last week to the list of the prizes which have been borne away by these charming invaders. Lord St. Simon, who has shown himself for over twenty years proof against the little god’s arrows, has now definitely announced his approaching marriage with Miss Hatty Doran, the fascinating daughter of a California millionaire. Miss Doran, whose graceful figure and striking face attracted much attention at the Westbury House festivities, is an only child, and it is currently reported that her dowry will run to considerably over the six figures, with expectancies for the future. As it is an open secret that the Duke of Balmoral has been compelled to sell his pictures within the last few years, and as Lord St. Simon has no property of his own save the small estate of Birchmoor, it is obvious that the Californian heiress is not the only gainer by an alliance which will enable her to make the easy and common transition from a Republican lady to a British peeress.’”
“Anything else?” asked Holmes, yawning.
“Oh, yes; plenty. Then there is another note in the Morning Post to say that the marriage would be an absolutely quiet one, that it would be at St. George’s, Hanover Square, that only half a dozen intimate friends would be invited, and that the party would return to the furnished house at Lancaster Gate which has been taken by Mr. Aloysius Doran. Two days later—that is, on Wednesday last—there is a curt announcement that the wedding had taken place, and that the honeymoon would be passed at Lord Backwater’s place, near Petersfield. Those are all the notices which appeared before the disappearance of the bride.”
“Before the what?” asked Holmes with a start.
“The vanishing of the lady.”
“When did she vanish, then?”
“At the wedding breakfast.”
“Indeed. This is more interesting than it promised to be; quite dramatic, in fact.”
“Yes; it struck me as being a little out of the common.”
“They often vanish before the ceremony, and occasionally during the honeymoon; but I cannot call to mind anything quite so prompt as this. Pray let me have the details.”
“I warn you that they are very incomplete.”
“Perhaps we may make them less so.”
“Such as they are, they are set forth in a single article of a morning paper of yesterday, which I will read to you. It is headed, ‘Singular Occurrence at a Fashionable Wedding’:
“‘The family of Lord Robert St. Simon has been thrown into the greatest consternation by the strange and painful episodes which have taken place in connection with his wedding. The ceremony, as shortly announced in the papers of yesterday, occurred on the previous morning; but it is only now that it has been possible to confirm the strange rumours which have been so persistently floating about. In spite of the attempts of the friends to hush the matter up, so much public attention has now been drawn to it that no good purpose can be served by affecting to disregard what is a common subject for conversation.
“‘The ceremony, which was performed at St. George’s, Hanover Square, was a very quiet one, no one being present save the father of the bride, Mr. Aloysius Doran, the Duchess of Balmoral, Lord Backwater, Lord Eustace and Lady Clara St. Simon (the younger brother and sister of the bridegroom), and Lady Alicia Whittington. The whole party proceeded afterwards to the house of Mr. Aloysius Doran, at Lancaster Gate, where breakfast had been prepared. It appears that some little trouble was caused by a woman, whose name has not been ascertained, who endeavoured to force her way into the house after the bridal party, alleging that she had some claim upon Lord St. Simon. It was only after a painful and prolonged scene that she was ejected by the butler and the footman. The bride, who had fortunately entered the house before this unpleasant interruption, had sat down to breakfast with the rest, when she complained of a sudden indisposition and retired to her room. Her prolonged absence having caused some comment, her father followed her, but learned from her maid that she had only come up to her chamber for an instant, caught up an ulster and bonnet, and hurried down to the passage. One of the footmen declared that he had seen a lady leave the house thus apparelled, but had refused to credit that it was his mistress, believing her to be with the company. On ascertaining that his daughter had disappeared, Mr. Aloysius Doran, in conjunction with the bridegroom, instantly put themselves in communication with the police, and very energetic inquiries are being made, which will probably result in a speedy clearing up of this very singular business. Up to a late hour last night, however, nothing had transpired as to the whereabouts of the missing lady. There are rumours of foul play in the matter, and it is said that the police have caused the arrest of the woman who had caused the original disturbance, in the belief that, from jealousy or some other motive, she may have been concerned in the strange disappearance of the bride.’”.............