- W empik go
Tajemnica ognia - ebook
Tajemnica ognia - ebook
Lato upływa Lipowskim na czekaniu: na szkołę, na festyn z okazji zakończenia wakacji i na powrót Garda do Bielin. Tosia czeka na coś jeszcze – na wyklucie się mitycznego stworka z noszonego pod pachą jajka.
Niestety, podczas rozwiązywania tajemnicy ognia wszyscy wpadną w niezłe tarapaty. I pomyśleć, że to miała być taka spokojna końcówka wakacji!
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67690-08-9 |
Rozmiar pliku: | 3,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Katarzyna Berenika Miszczuk – pisarka, scenarzystka, lekarka, współzałożycielka Wydawnictwa Mięta, a także wiecznie zabiegana mama. Pierwszą powieść pt. _Wilk_ napisała w wieku piętnastu lat. Książka ukazała się trzy lata później (2006). Największe uznanie czytelników przyniosły autorce seria diabelsko-anielska: _Ja, diablica_ (2010), _Ja, anielica_ (2011), _Ja, potępiona_ (2012), _Ja, ocalona_ (2021) oraz bestsellerowy cykl _Kwiat paproci: Szeptucha_ (2016), _Noc Kupały_ (2016), _Żerca_ (2017), _Przesilenie_ (2018), _Jaga_ (2019) i _Gniewa_ (2022). Miszczuk ma na swoim koncie również książki dla dzieci ukazujące się w serii _Klub Kwiatu Paproci_: _Tajemnica domu w Bielinach_ (2021) i_ Tajemnica Dąbrówki_ (2022).Droga Czytelniczko, drogi Czytelniku – wiem, że Wasza wyobraźnia nie ma granic. W związku z tym spróbujmy teraz stworzyć w niej całkowicie nowy świat!
Wyobraźcie sobie, że współczesna Polska wygląda nieco inaczej. Nie jest już Polską, tylko Królestwem Polskim, ponieważ wiele wieków temu nasz władca, Mieszko I, nigdy nie przyjął chrztu. Przez to mieszkańcy naszego kraju ciągle wierzą w starych słowiańskich bogów – takich jak Świętowit, Weles czy Mokosz – a słowiańskie demony nadal można zobaczyć kątem oka albo spotkać w głębi lasu. Poza tym zamiast do lekarza niektórzy wybierają się do mądrej Baby, czyli szeptuchy. A szeptucha, oprócz dobrania lekarstw, pomoże także magicznymi ziołami czy sprytnym zaklęciem. Zamiast Bożego Narodzenia mieszkańcy Królestwa Polskiego obchodzą Szczodre Gody. Malują jajka z okazji Jarego Święta, a nie Wielkanocy. Groby bliskich odwiedzają podczas Dziadów, które są słowiańskim Świętem Zmarłych. A miłości szukają w czerwcu podczas Nocy Kupały, a nie w lutowe, zimne walentynki.
Czytelnicy, jesteście gotowi na przygody? Wyobraziliście już sobie Królestwo Polskie? Jeśli tak, to podążajcie za Bogusią, Leszkiem, Tosią i Dąbrówką, zwariowanym rodzeństwem, które na własnej skórze przekona się, że świat dookoła nas skrywa mnóstwo tajemnic i magii.
Katarzyna Berenika Miszczuk_RODZINA LIPOWSKICH_
Mała Dąbrówka – niespełna roczna dziewczynka. Dopiero co nauczyła się chodzić i od razu zaczęła biegać. Nie mówi jeszcze dużo, ale umie powiedzieć stanowcze „nie”.
Tomisława, czyli Tosia – ośmioletnia rezolutna dziewczynka, która uwielbia opowieści, ale bardzo nie lubi strasznych historii. W przyszłości chciałaby zostać sławną malarką bądź bibliotekarką.
Leszek – dziesięcioletni chłopiec o bardzo analitycznym umyśle. Wszystko stara się logicznie wytłumaczyć. Jest przekonany, że każda zagadka ma swoje rozwiązanie. Chciałby w przyszłości zostać detektywem albo naukowcem.
Bogusława, czyli Bogusia – dwunastoletnia dziewczyna marząca o pierwszej miłości. Uwielbia modę, taniec i kino. Nie przegapi żadnej filmowej premiery. Mimo swojej romantycznej natury nie wierzy w istnienie demonów ani duchów.
Mama Kazia – na co dzień pracuje zdalnie, dzięki czemu mogła przeprowadzić się z dziećmi na wieś. Nie wierzy w czary i zjawiska paranormalne. Nie lubi także się modlić. Bardzo twardo stąpa po ziemi.
Tata Sławek – chociaż bardzo kocha swoje dzieci, został w Warszawie. A dlaczego tak się stało? Tego dowiecie się, jeśli będziecie czytać dalej.
Wafel – kremowy spaniel, pupil całej rodziny. Olbrzymi łasuch.
Ciocia Mirosława, zwana Babą Mirką – zagadkowa kobieta. W młodości była szeptuchą pracującą w sąsiedniej wsi. Nigdy nie założyła własnej rodziny. Na starość przeprowadziła się do Bielin, by zamieszkać w pobliżu przyjaciół. Cierpi na problemy z pamięcią._CZŁONKOWIE KLUBU KWIATU PAPROCI SPOZA RODZINY LIPOWSKICH_
Gard Pierwszy – syn lokalnej szeptuchy Baby Gosławy i kapłana Mieszka, przyszywany wnuk słynnej w całej okolicy szeptuchy Baby Jagi. Wiecznie zamyślony chłopak, który waży słowa przed ich wypowiedzeniem. Dobrze obeznany z lokalnymi demonami, informacjami o bogach może sypać jak z rękawa. Skrywa rodzinną tajemnicę, o której nie wie nikt poza najbliższymi. W przyszłości chciałby zostać kapłanem, jak jego ojciec.
Gniewomir, dla przyjaciół Gniewek Laskowski – równolatek Garda, Bogusi i Bożenki. Wesoły chłopak, który – na przekór swojemu imieniu – prawie nigdy na nikogo się nie gniewa. Jego pasją jest piłka nożna. Nienawidzi się uczyć, a już zwłaszcza nie cierpi matematyki. Na lekcjach siedzi razem z Bożenką, która czasem pozwala mu coś od siebie ściągnąć.
Jasia i Stasia Laskowskie – bliźniaczki, młodsze siostry Gniewka, rówieśniczki Leszka. Starają się zawsze ubierać tak samo. Uwielbiają płatać innym figle i wprowadzać ludzi w błąd. Wydaje się, że umieją porozumiewać się bez słów. Często kończą po sobie zdania. Mają artystyczne dusze, uwielbiają kino i teatr.
Bożenka Kowalska – zgryźliwa dziewczyna, która uwielbia mieć rację. A ponadto – często faktycznie ją ma! Bardzo twardo stąpa po ziemi i nie wierzy w upiry ani w bogów. Potajemnie wzdycha do Garda. Uwielbia matematykę i statystykę. W przyszłości chciałaby zostać nauczycielką, jak jej mama.ROZDZIAŁ 1
_SŁOMA I GRZECHOTKI_
Rodzeństwo zatrzymało rowery na poboczu obok chaty lokalnej szeptuchy. Tuman kurzu opadał powoli, osiadając na ich ubraniach i włosach. Wyczerpana Tosia zakaszlała. Miała wrażenie, że jeszcze kilkanaście metrów jazdy pod górkę i wyzionęłaby ducha w tym upale. Zdecydowanie nie była fanką lata. Wolała zimę, która szczypie w nos, zamraża kałuże i sypie mokrym śniegiem.
Malwy w ogrodzie szeptuchy kwitły w najlepsze. Rosły przy płocie w równym rzędzie niczym żołnierze na warcie, zasłaniając ogródek przed ciekawskimi spojrzeniami. Były w tym skuteczniejsze niż niejedno ogrodzenie z chudych tujek, masowo sadzanych dookoła przydomowych trawników.
– Myślę, że jeszcze nie wrócił – stwierdził Leszek i otarł pot z czoła.
Dzieciaki zgodnie zerknęły na niebo. Sierpniowe słońce prażyło niemiłosiernie. Noce i poranki były już chłodne, jednak w środku dnia wciąż można było dosłownie paść z gorąca. Leszek w przeciwieństwie do Tośki uwielbiał lato, ale nawet jak dla niego zrobiło się już za ciepło.
– Daj wodę. – Wyciągnął rękę do młodszej siostry.
Ta spiorunowała go wzrokiem. Chłopiec miał zaczerwienione policzki i ciężko oddychał. Kilkukilometrowa jazda rowerem po górzystym terenie wyraźnie dała mu się we znaki. Jednak Tosia jako jedyna zabrała bidon rowerowy i nie zamierzała dzielić się wodą z rodzeństwem. A już na pewno nie z bratem. Dobrze go znała. Wypiłby od razu połowę butelki i nawet by nie zauważył.
– Niania mówiła, żebyś zabrał picie. Trzeba było jej słuchać – wycedziła.
Bogusia tylko przewróciła oczami. Tosia była ślepo zapatrzona w nową nianię. Wszyscy mieli wrażenie, że słuchała tylko jej.
Pani Sroga, po tym jak Gard ją przepędził, nie pojawiła się już więcej w domu cioci Mirki. Jak można się domyślać, przestała także odbierać telefony od mamy. Z tego powodu zdesperowana mama jeszcze raz skontaktowała się z poprzednimi kandydatkami na nianię dla Dąbrówki i Tosi.
Na szczęście pani Przeborka Matławska, starsza kobieta o aparycji miłej i bardzo religijnej babci, zgodziła się na rozmowę. Nieoczekiwanie dla wszystkich Tosia przeprosiła panią Przeborkę i wyjaśniła, że wszystko, co powiedziała, gdy pierwszy raz się spotkały, było kłamstwem. Pani Matławska okazała się jednak osobą bardzo życzliwą, na dodatek z dużym poczuciem humoru. Nie gniewała się na Tosię, chociaż ostrzegła dziewczynkę, że będzie miała na nią oko. W podzięce Tosia wciąż starała się jej w jakiś sposób przypodobać. Nie chciała zawieść jej zaufania.
Bogusi wydawało się to podejrzane. Zbyt dobrze znała swoją młodszą siostrę. Czekała z lekkim niepokojem, kiedy wreszcie dziewczynce znudzi się bycie grzeczną, a co gorsza, prawdomówną.
– Idę zapytać, czy już wrócił – oświadczyła najstarsza z rodzeństwa Lipowskich. – Poczekajcie tutaj.
Oparła rower o płot i pewnym krokiem weszła na posesję szeptuchy, znikając za zasłoną z różowych, białych i żółtych malw. Młodsze rodzeństwo po raz kolejny skrzyżowało spojrzenia.
– No daj mi trochę wody! – wyjęczał Leszek.
– Dobra, ale jak mi wszystko wypijesz, to dostaniesz kopa – ostrzegła go Tosia.
– Nie wypiję wszystkiego – zapewnił żarliwie.
Z oporem podała mu różowy bidon ozdobiony rysunkiem jednorożca. Chłopak przechylił go i wydudlił pół zawartości. Dosłownie w trzech haustach!
– LESZEK!!! – ryknęła oburzona dziewczynka.
– Bardzo mało pojemny ten bidon – odpowiedział ze śmiechem i rzucił jej butelkę.
– Jak cię zaraz kopnę!
– Przecież nie wypiłem wszystkiego! – obruszył się.
– Ale prawie wszystko!!!
Bogusia tymczasem zapukała do drzwi chatki szeptuchy. Nie zwracała uwagi na wrzaski młodszego rodzeństwa. Już się przyzwyczaiła. Oni po prostu musieli się prędzej czy później pokłócić.
– A prose, prose – dobiegło ją zza drzwi.
Wskoczyła do chatki, zostawiając za plecami Tośkę i Leszka. Po raz kolejny dała się oczarować pełnemu kolorów wnętrzu. Pęki ziół zwieszały się girlandami pod belkami sufitowymi. Stół i wszystkie blaty zastawione były słoikami z kolorową zawartością. Dwie szeptuchy: Baba Jaga i Baba Gosława stały przy starym piecu. Młodsza z nich mieszała wolno drewnianą chochlą w ogromnym garze. Zapach smażonych powideł sprawił, że Bogusi pociekła ślinka.
– Ach, kogóż to nam bogowie zesłali! – Staruszka ucieszyła się na jej widok. – Właśnie się zastanawiałam, jak przekazać drogiej Mireczce kilka słoików powideł z mirabelek. Masz jakiś plecak, dziecko?
– Eee, dzień dobry. Ja nie, ale mój brat ma – odpowiedziała Bogusia.
– Doskonale. Mam też dla niej kilka grzechotek. Zięć wystrugał w drewnie. Zaraz ci dam, gdzieś je tutaj położyłam. W kredensie chyba…
Baba Jaga przestała zwracać na Bogusię uwagę i mówiąc dalej wyłącznie do siebie, zaczęła przetrząsać olbrzymi kredens pełen szufladek, schowków i tajemniczych drzwiczek. Prawdopodobieństwo, że szybko coś w nim znajdzie, było raczej niewielkie. Bogusia zerkała zaciekawiona do wnętrza solidnego mebla. Sama także chętnie by w nim pogrzebała. Miała wrażenie, że skrywał niejedną tajemnicę.
Rozbawiona mama Garda, nie przerywając mieszania w garze, odwróciła się do dziewczyny. Czuła do niej sympatię niemalże od pierwszego spotkania.
– Jeszcze nie wrócił – powiedziała.
– Och… jeszcze nie? – Bogusia westchnęła.
– Te ich męskie wyprawy czasem długo trwają – odparła szeptucha z uśmiechem. – Tym razem zapuścili się gdzieś, gdzie nawet telefony nie mają zasięgu, bo od dwóch dni bezskutecznie usiłuję się do nich dodzwonić.
– Ja też próbowałam… – przyznała dziewczyna.
Baba Gosława zaczęła się zastanawiać, co też jej syn knuje z młodymi Lipowskimi, że dzieciaki nie mogą się doczekać ponownego spotkania. Czuła szóstym zmysłem, że to „coś” niekoniecznie musi jej się spodobać. Z drugiej jednak strony nie mogła pozbyć się przeświadczenia, że nic złego się nie stanie.
– Spokojnie, mam przeczucie, że niebawem wrócą. Zbliża się sierpniowy festyn. Mój mąż wie, że urwałabym mu głowę, gdyby na niego nie dojechał. Poza tym musimy z Gardem skompletować książki i zeszyty do szkoły. A ty, Bogusiu, jesteś gotowa na rok szkolny w nowym miejscu?
Bogusia wiedziała, że szeptucha nie miała złych intencji. Jednak słysząc to pytanie, mimowolnie cała się najeżyła. Bardzo nie chciała iść do szkoły w Bielinach. Nie chciała być „tą nową”, która na dodatek dołącza do klasy tuż przed końcem podstawówki. Wszyscy na pewno mają już przyjaciół, nikt nie będzie chciał z nią gadać. Była pełna złych przeczuć.
Mama co prawda twierdziła, że zapisała ją do klasy, do której chodzili Gard, Gniewek i Bożenka, ale Bogusia postanowiła w tę rewelację nie wierzyć, dopóki nie przekona się na własne oczy. Poza tym poza trójką nowych znajomych w klasie było jeszcze dwadzieścia kilka obcych osób, które przecież mogą wcale jej nie polubić.
– Ja też jeszcze nie mam książek i zeszytów – odpowiedziała. – Mama pewnie niedługo zabierze nas na zakupy.
Tymczasem Baba Jaga skompletowała już wszystkie podarki.
– Tutaj masz przetwory dla Mireczki i dla was. Spakowałam też grzechotki na Święto Plonów. Mirka lubi wszystko wcześniej przygotować, niech już ma. Pozdrów ją i powiedz, że wpadnę niedługo na ploteczki. – Baba Jaga wręczyła Bogusi płócienną torbę, która w ocenie dziewczynki ważyła kilkadziesiąt kilogramów.
– Ojej! – stęknęła Bogusia, obarczona nieoczekiwanym ciężarem.
Baba Gosława posłała w stronę Jagi krzywe spojrzenie.
– No i jak niby oni na rowerach mają się z tym zabrać? Przesadziłaś.
– To pójdą na piechotę. Spacer dobrze im zrobi na kości – odparła lekko staruszka. – Rosną przecież, niech kości pracują.
– Dacie radę? – zwróciła się do dziewczynki Gosława.
– Tak, tak, damy – zapewniła ją nieszczerze Bogusia.
Mama Garda uśmiechnęła się do niej ciepło.
– Nie martw się, mój pierworodny niedługo wróci i jeszcze zdążycie zrobić coś szalonego przed rozpoczęciem roku szkolnego.
– O nie, żadnych szaleństw nie przewidujemy! – zadeklarowała dziewczyna.
Szeptucha i kapłan, czyli rodzice Garda, nie mieli zielonego pojęcia o tym, że pod ich nieobecność dzieciaki same musiały stawić czoła niebezpieczeństwu, czyli pewnej złośliwej mamunie. Raczej nie zapowiadało się na to, by mieli poznać prawdę. Wspólnie z Gardem zawarli pakt milczenia.
Bogusia jednak nie mogła pozbyć się wrażenia, że Baba Gosława coś wie. A nawet jeśli nie wie, to przeczuwa.
– Mam nadzieję, że nie planujecie szaleństw. – Szeptucha mrugnęła do niej znacząco. – Wiem, że mój syn aż się pali do przygód.
– To ja już pójdę – powiedziała Bogusia, lekko zdenerwowana niefortunnym doborem słów mamy Garda.
– Kiedy tylko wrócą, od razu powiem Gardowi, żeby się z wami skontaktował – zapewniła jeszcze Baba Gosława, nie spuszczając z Bogusi wzroku. – Linia telefoniczna od razu się rozgrzeje, kiedy będzie wam opowiadał o swoich przygodach z tatą.
Dziewczynka poczuła, że pot zaczyna spływać jej po czole. Ze wszystkich sił starała się nie zdradzić, że zna tajemnicę Garda.
– Dziękuję – pisnęła.
– To bardzo miło, że tak się zaprzyjaźniliście – skwitowała Baba Jaga, chyba w ogóle nie zauważając, co się dzieje.
– Tak! Tak, tak! – zgodziła się dziewczyna nad wyraz entuzjastycznie. Chciała już wyjść. Miała przeczucie, że jeszcze chwila, a się wygada. – Do widzenia!
– Do zobaczenia – odpowiedziały jej zgodnie dwie szeptuchy.
– Podoba mi się ta dziewczynka – usłyszała jeszcze za swoimi plecami słowa starej Jarogniewy.
Bogusia z ulgą dołączyła do rodzeństwa. Szeptuchy były sympatyczne, ale czuła się w ich towarzystwie bardzo nieswojo. Zwłaszcza Baba Jaga sprawiała, że dziewczyna dostawała lekkich dreszczy. Jej świdrujący wzrok był niepokojący. Zupełnie jakby umiała zajrzeć Bogusi do głowy i odczytać wszystkie schowane tam myśli.
Leszek i Tosia właśnie tarzali się w kurzu na poboczu. Ich rowery leżały porzucone pod płotem. Tosia dzierżyła w dłoni swój bidon z jednorożcem i za wszelką cenę starała się ochlapać Leszka. Chłopak zasłaniał się rękami i wył potępieńczo:
– Nie w okulary! Nie w okulary!!!
– Jak cię zaraz skopię, to cię rodzona matka nie pozna! – odkrzyknęła Tosia.
– Normalni jesteście? – zapytała spokojnie Bogusia.
Zamarli w połowie walki i spojrzeli na nią nieprzytomnie.
– Wypił mi prawie całą wodę! – poskarżyła się Tosia.
– Więc wylewasz na niego tę resztkę, która ci została? – zakpiła Bogusia. – Gdzie tu logika?
– No… no bo… no bo to… – jąkała się dziewczynka.
– Wstawajcie. Dostałam od szeptuch słoiki dla cioci Mirki. Musimy to jakoś dotaszczyć do domu. Leszek, wsadź do plecaka, co się zmieści, a resztę będziemy nieść w siatce. A przy okazji: spójrzcie na siebie. Kiedy mama zobaczy, jak się ubrudziliście, to będziecie mieć przechlapane.
Rodzeństwo wstało i otrzepało ubrania z kurzu. Wiele im to nie pomogło. Koszulki i krótkie spodenki mieli upaprane szarą ziemią.
– Eee, a dlaczego my mamy to targać? – zaczęła stękać Tosia, po tym jak zajrzała do torby. – Same nie mogły jej tego zanieść?
Bogusia zerknęła niespokojnie w stronę ukrytej za malwami chaty.
– Nie narzekaj. Idziemy. Chcę już wrócić do domu – powiedziała tonem nieznoszącym sprzeciwu.
– Garda nie ma? – domyślił się Leszek.
– Nie, jeszcze nie wrócili z tatą.
Lipowscy ruszyli powoli w stronę swojego domu. Tosia jeszcze przez chwilę marudziła, że idą, zamiast jechać, ale szybko skapitulowała, jako że i tak nie mieli niczego lepszego do roboty.
– Myślicie, że ćwiczył? – zapytał chłopiec.
– Na pewno nie na wyjeździe z tatą. Pamiętacie? Mówił, że jego tata za każdym razem go hamuje, kiedy tylko chce spróbować wykrzesać ogień.
Nieoczekiwane umiejętności ich kolegi bardzo ciekawiły młodych Lipowskich. Mieli wrażenie, jakby spotkali filmowego lub książkowego bohatera. Zdolność do tworzenia ognia na czubkach własnych palców była czymś niesamowitym. Co prawda Gard nie umiał niczego więcej, a i te płomyki na palcach do najsilniejszych nie należały, niemniej Lipowskim to wystarczyło, by ulec chorobliwej wręcz fascynacji.
Gard przed wyjazdem z tatą pokazał im kilkukrotnie, jak tworzy płomyki, i zapewnił, że to wszystko, do czego był zdolny. Rodzice nie chcieli mu dokładnie wyjaśnić, skąd wziął te tajemnicze moce. Wiedział tylko, że był w to zamieszany bóg. Prawdziwy słowiański bóg! A mianowicie Swarożyc, syn Swaroga – boga kowala oraz brat Dadźboga – opiekuńczego bóstwa słońca. Swarożyc dbał o ogień, głównie ten ceremonialny, używany przez kapłanów, ale także o ten w domach. Co prawda mało kto już gotował na kuchniach kaflowych, a kominki służyły bardziej do ozdoby niż ogrzewania domów, więc bóstwo ognia pracy raczej nie miało za wiele, niemniej wciąż było bóstwem ognia.
A Gard był z nim w jakiś sposób spowinowacony. Niestety nie wiedział jak dokładnie, ponieważ rodzice oraz babcia uparcie odmawiali odpowiedzi na jego pytania. Mówili mu tylko, że pozna prawdę, gdy będzie starszy.
Jak można się domyślać, chłopaka bardzo to irytowało.
Snując fantastyczne historie na temat boskich mocy Garda, rodzeństwo dotarło do domu. Nie zdążyli wejść do budynku, gdy drzwi wejściowe otworzyły się szeroko i z głośnym trzaskiem uderzyły o ścianę.
Naprzeciwko nich stanął wielki, wściekle trzęsący się wiecheć słomy.
– Witajcie! Zaczynamy zabawę? – wykrzyknął jowialnie.
Tosia pisnęła i o mało nie wypuściła z dłoni słoika z konfiturą, a Leszek aż się cofnął o trzy kroki. Jedynie Bogusia stała niewzruszona. Poznała Mirkę po głosie i po ściskających wiecheć dłoniach, odzianych w rękawki kwiecistej podomki.
– Po co ci tyle siana, ciociu? – zapytała dziewczyna.
Zza wiechy wychyliła się głowa Mirki. Wielkie okulary błysnęły w słońcu.
– Jak to: po co? Zaczynamy przygotowania do dożynek!!! – wykrzyknęła. – I wy mi w tym pomożecie!