Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Tajemnica piątego pułku węgierskich huzarów - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Tajemnica piątego pułku węgierskich huzarów - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 269 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

I.

Miesz­ka­łem na wsi, w do­brach mo­ich Csent-Hor­ka, po­ło­żo­nych w po­łu­dnio­wych Wę­grzech, w dzi­kim ką­cie, któ­ry upodo­ba­łem so­bie jed­nak­że, bo przed­sta­wiał on bar­dzo do­bre wa­run­ki dla ho­dow­li koni. Dzie­sięć lat upły­wa­ło jak wy­stą­pi­łem z woj­ska, w ran­dze rot­mi­strza, w re­zer­wie pią­te­go puł­ku hu­za­rów wę­gier­skich i za­miesz­ka­łem w Csent-Hor­ce. Opu­ści­łem ar­mię dla­te­go, by się ła­twiej oże­nić, ale się nie oże­ni­łem. Dnia tego, ubie­ra­jąc się rano i spo­glą­da­jąc w lu­stro, do­strze­głem kil­ka srebr­nych wło­sów w mo­jej ma­dziar­skiej, kę­dzie­rza­wej czu­pry­nie. Trud­no po­wie­dzieć co mi za my­śli te bia­łe wło­sy obu­dzi­ły w gło­wie. Więc li­czy­łem lat czter­dzie­ści, więc mło­dość upły­nę­ła, jak rwą­ca rze­ka, nie zo­sta­wia­jąc nic za sobą; – więc zmar­no­wa­łem wresz­cie ostat­nie lat dzie­sięć na ho­do­wa­niu źre­biąt i do­pa­sa­niu ru­ma­ków. Có­żem zro­bił? – py­ta­łem sam sie­bie z roz­pa­czą – z mło­do­ścią, ze zdol­no­ścia­mi, zdro­wiem, przy­stoj­nem ob­li­czem i otwar­tą gło­wą? Kil­ka­dzie­siąt wy­ho­do­wa­nych koni i kil­ka­dzie­siąt be­czek wy­pi­te­go to­ka­ju, to mia­ło star­czyć za ży­cie?

Nie za­ło­ży­łem, jak tylu in­nych mo­ich, mniej upo­sa­żo­nych ko­le­gów, ogni­ska ro­dzin­ne­go i nie zro­bi­łem woj­sko­wej ka­ry­ery, a prze­ży­łem tyle, tyle lat!

Wy­obraź­nią za­czą­łem się co­fać, szu­ka­jąc przy­czyn mo­je­go – zda­wa­ło mi się – zwich­nię­te­go ży­cia.

Dla­cze­go ja się nie oże­ni­łem? Dłu­go nad tem py­ta­niem my­śla­łem, i wresz­cie nie do­sze­dłem do… żad­nej od­po­wie­dzi. Czy może dla­te­go że mi się wi­docz­nie nig­dy żad­na ko­bie­ta praw­dzi­wie nie po­do­ba­ła? – czy że póź­niej nie­szczę­śli­wa na­mięt­ność do koni, przy­ku­wa­jąc mnie do Csent-Hor­ki, mało mi da­wa­ła spo­sob­no­ści ba­wie­nia w to­wa­rzy­stwach?

– Ale dla­cze­go wy­stą­pi­łeś z woj­ska? Dla­cze­go przy­najm­niej nie je­steś dziś puł­kow­ni­kiem lub je­ne­ra­łem? – py­ta­łem da­lej sie­bie.

W od­po­wie­dzi nad tem py­ta­niem tak się za­my­śli­łem, iż ob­su­nąw­szy się na fo­tel, za­kry­łem twarz ręką i du­ma­łem chy­ba go­dzin kil­ka, po upły­wie któ­rych do­pie­ro ze­rwa­łem się, jak­by uspo­ko­jo­ny, szep­cąc z fu­ryą:

– Kar­das­sy wszyst­kie­mu wi­nien! Kar­das­sy! Kar­das­sy wi­nien, żem się nie oże­nił, Kar­das­sy, żem wy­stą­pił z woj­ska, Kar­das­sy mi zmar­no­wał ży­cie.

Lżej mi się zro­bi­ło na ser­cu. Tak bo miło módz na ko­goś zwa­lić od­po­wie­dzial­ność za po­peł­nio­ne błę­dy!

Ale bo to tak z tym Kar­das­sym i ze mną było: Wy­cho­wa­li­śmy się od dzie­ciń­stwa nie­mal ra­zem, ra­zem wstą­pi­li­śmy do woj­ska i rów­no­cze­śnie awan­so­wa­li na pod­po­rucz­ni­ków i po­rucz­ni­ków. Ko­cha­li­śmy się jak bra­cia, ale Kar­das­sy, prze­pięk­ny typ ma­dzia­ra, hu­la­ka i we­sół, bez­wied­nie i mi­mo­wol­nie wy­wie­rał sil­ny wpływ na mnie, ów wpływ sil­niej­szej i po­ry­wa­ją­cej na­tu­ry.

Im­po­no­wał mi już od szkół – przy­po­mi­na­łem so­bie… Uwa­ża­łem go za­wsze za naj­więk­sze­go dżen­tel­ma­na Wę­gier, za naj­lep­sze­go ofi­ce­ra ar­mii, za naj­wy­kwint­niej­sze­go hu­la­kę-ma­dzia­ra, za naj­mą­drzej­sze­go czło­wie­ka.

Po ośmio­let­niej służ­bie, zo­sta­li­śmy obaj rot­mi­strza­mi i, wkrót­ce po tym awan­sie, Kar­das­sy oże­nił się z hra­bian­ką Pe­tif­fy… Na­tu­ral­nie był szczę­śli­wym. Żona jego, ślicz­na ko­bie­ta, ko­cha­ła go bar­dzo i nie zby­wa­ło im na ni­czem, chy­ba na pta­siem mle­ku,

……………………………….

– Jak to było? – przy­po­mnieć so­bie nie mo­głem, po­wra­ca­jąc my­ślą w te we­so­łe cza­sy, w któ­rych ży­li­śmy nie­ja­ko wez­bra­nym stru­mie­niem i sza­le­li bez mia­ry, i śmia­li się i pili bez wy­tchnie­nia. Dla­cze­go ja, z po­wo­du mych pierw­szych si­wych wło­sów ob­wi­niam Kar­das­se­go, któ­re­go wspo­mnie­nie jest mi tak mi­łem?

……………………………….

Ale bo to tak było.

Raz, pa­mię­tam, po­wró­cił on z urlo­pu, ale jak­że zmie­nio­ny! Inny czło­wiek: z tro­ską na po­god­nem czo­le, z za­ci­śnię­te­mi usty, któ­re wi­dzia­łem tyl­ko za­wsze uśmiech­nię­te i od­sła­nia­ją­ce sze­reg zę­bów cy­gań­skich z pod he­ba­no­we­go wąsa. Dar­mo go py­ta­łem co mu się sta­ło: czy for­tu­nę stra­cił? czy żona go zdra­dzi­ła? Co u li­cha mo­gło go przy­du­sić i zgnę­bić w cią­gu kil­ku ty­go­dni nie­speł­na? Ale Kar­das­sy mil­czał, z bólu ry­czał i nic po­wie­dzieć nie chciał. Me­lan­cho­lia przy­ja­cie­la, jego znie­chę­ce­nie do ży­cia i mnie się udzie­la­ły, bo ja przy­wy­kłem nań pa­trzeć jak w tę­czę i do nie­go się sto­so­wać. Wte­dy obu nas nikt w puł­ku nie po­zna­wał, bo Kar­das­sy cier­piał, a ja od­czu­wa­łem jego bóle ta­jem­ne.

Tak sta­ły rze­czy, gdy za­czę­ły obie­gać o mym przy­ja­cie­lu dziw­ne po­gło­ski, gdy za­czę­to so­bie w gro­nie ofi­ce­rów opo­wia­dać ja­kieś szcze­gó­ły dra­ma­tu, któ­ry się miał gdzieś od­być i w któ­rym Kar­das­sy miał waż­ną ode­grać rolę. Na do­miar wszyst­kie­go, gruch­nę­ła wieść, że on, tak go­rą­co ko­cha­ją­cy żonę i go­rę­cej jesz­cze przez nią przed kil­ko­ma ty­go­dnia­mi ko­cha­ny, – te­raz się z nią roz­łą­cza.

To było moje pierw­sze roz­cza­ro­wa­nie w ży­ciu. Jeź­li Kar­das­sy nie był szczę­śli­wym, jeź­li Kar­das­sy do­znał za­wo­du w mał­żeń­stwie, cóż war­te było ży­cie, a co mał­żeń­stwo? Jed­ne­go z tych dni, w któ­rych po­dob­ne mnie tra­pi­ły my­śli, zja­wił się u mnie mój przy­ja­ciel, zbie­dzo­ny i przy­bi­ty cier­pie­niem.

– Słu­chaj dru­hu! – za­wo­łał – co i jak się sta­ło, po­wie­dzieć nie mogę, bo to po­zo­sta­nie wiecz­ną ta­jem­ni­cą, bo to jest dra­mat, któ­ry za świad­ków miał tyl­ko dęby pół­noc­nych Wę­gier i ofi­ce­rów pią­te­go puł­ku; ale po­wiem ci tyl­ko, że ży­cie jest naj­strasz­niej­szą chi­me­rą, że w niem szczę­ście czło­wie­ka – mó­wił z roz­pa­czą i ża­lem – za­wi­słem jest od bła­he­go nie­raz wy­pad­ku, ro­zu­miesz?

Sta­łem onie­mia­ły, a on cią­gnął:

– Ja, szczę­śli­wy nad wy­raz, ko­cha­ją­cy ży­cie i uży­wa­ją­cy go peł­ną pier­sią, pa­dłem ofia­rą wy­pad­ku! ha! ha! ha! ale to naj­prost­sze­go wy­pad­ku. Bo trze­ba ci wie­dzieć, że im wy­pa­dek taki, dru­zgo­czą­cy lu­dzi jak mu­chy, jest błah­szym i głup­szym, tem strasz­niej­sze by­wa­ją jego skut­ki. W tym wy­pad­ku stra­ci­łem wszyst­ko, bo ją i… spo­kój du­szy… Od go­dzi­ny ja, co wszyst­ko za­wsze wi­dzia­łem ró­żo­wo, gdy na świat pa­trzę te­raz, zda­je mi się, że jest za­sło­nię­ty czar­nym, prze­zro­czy­stym ki­rem. Je­stem stra­co­ny!!

Urwał, a ja słów po­cie­chy nie mia­łem, bo mi one za­mie­ra­ły w gar­dle, bo czu­łem obok sie­bie strasz­ny ból i by­łem oszo­ło­mio­ny tem ude­rze­niem ja­kie­goś cio­su, co skru­szył, jak ro­bacz­ka, – atle­tę.

Po chwi­li, za­chry­płym gło­sem, wy­cho­dzą­cym z głę­bi wzbu­rzo­nej i gra­ją­cej pier­si, Kar­das­sy mó­wił da­lej:

– Obrzy­dło mi wszyst­ko, bo dla mnie już po­pro­stu na świe­cie miej­sca nie­ma; bo ży­cie jest taką chi­me­rą, ha! ha! ha! któ­ra jeź­li kogo nie może wy­ru­go­wać siłą, ani pra­wem ze świa­ta, to się na nie­go za­czai i śmiesz­nost­ką go znisz­czy. Sta­ło się! Ja opusz­czam pułk i by­waj mi zdrów to­wa­rzy­szu tych szczę­śli­wych lat, tylu chwil szczę­ścia, tylu…

Za­pła­kał i nic mu z pier­si wy­drzeć nie mo­głem wię­cej. Na dru­gi dzień opu­ścił pią­ty pułk i za­ko­pał się na wsi.

Jeź­li Kar­das­sy tak zro­bił, cóż mnie uczy­nić po­zo­sta­wa­ło? Jeź­li Kar­das­se­go ży­cie dru­zgo­ta­ło, po cóż ja mia­łem się wy­sta­wiać na nie­bez­pie­czeń­stwo? W kil­ka tedy mie­się­cy po jego wy­stą­pie­niu, uczu­łem taką próż­nię bez tego przy­ja­cie­la ca­łej mło­do­ści, taki nie­smak do ży­cia, któ­re bó­lem śmie­ją­ce się ob­li­cze strasz­nie wy­krzy­wi­ło, taką bo­jaźń przed przy­szło­ścią, któ­ra i mnie po­dob­ne jak jemu mo­gła zgo­to­wać wy­pad­ki, że wstą­pi­łem w jego śla­dy. Po­da­łem się do dy­mi­syi, któ­rą uzy­skaw­szy, osia­dłem w Cseut-Hor­ce.

……………………………….

To wszyst­ko, dnia tego pa­mięć ka­za­ła mi po­ru­szyć, a na­le­ża­ło to już do da­le­kiej prze­szło­ści, bo dzie­sięć lat upły­nę­ło, jak nie wi­dzia­łem Kar­das­se­go, wie­dząc, że on żyje i sie­dzi za­mknię­ty w pół­noc­nych Wę­grzech. Bądź co bądź, jego to wła­śnie uwa­ża­łem za po­śred­ni po­wód po­kie­ro­wa­nia się mo­je­go.

Gdy­by nie on, gdy­by nie to jego wzbu­rzo­ne i zgnę­bio­ne ob­li­cze, któ­re mną wte­dy tak wstrzą­snę­ło, kto wie, czy był­bym opusz­czał pułk i za­my­kał się w wiej­skiem za­ci­szu i od­da­wał z na­mięt­no­ścią ho­dow­li koni?

– Prze­pa­dło! – mruk­ną­łem, spo­glą­da­jąc raz jesz­cze w lu­stro i prze­li­cza­jąc siwe wło­sy. – Ale co to za dra­mat? – py­ta­łem da­lej – i jak się to dzie­je, że dziś jesz­cze o nie­go py­tam, że go do dziś nie znam? Wszak, jeź­li on zmar­no­wał Kar­das­se­go, to i mnie po­śred­nio. On był przy­czy­ną, że osty­głem wów­czas w pierw­szym za­pa­le do ży­cia i wszyst­kie­go, co ono hoj­ną ręką dać może.

Od lat dzie­się­ciu pierw­szy raz wte­dy by­łem cie­ka­wy tej ta­jem­ni­cy pół­noc­nych Wę­gier, kil­ku dę­bów i hu­za­rów, jak mó­wił Kar­das­sy, a któ­ra i mnie od­bie­ra­jąc wów­czas przy­ja­cie­la, po­śred­nio może spa­czy­ła ży­cie, jak­by ten pio­run, w do­li­nie Kras­so, co to wa­ląc sil­ne­go buka, osma­la i nad­we­rę­ża przy nim sto­ją­ce­go gra­ba. Ten wy­pa­dek – my­śla­łem da­lej – nie bę­dąc w sta­nie roz­pę­dzić wspo­mnień, choć był bła­hym… i śmiesz­nym mu­siał prze­cież być jak pio­run szyb­kim i jak pio­run sil­nym, i jak pio­run mógł tyl­ko ude­rzać w buki i dęby – nie w krza­ki.II.

Czę­sto zda­rza­ją się tak dziw­ne zbie­gi oko­licz­no­ści, że w chwi­li wła­śnie, gdy my­śli­my o na­szych od­le­głych przy­ja­cio­łach i oni rów­no­cze­śnie my­ślą o nas, czy mó­wią. Na­za­jutrz po mych po­sęp­nych roz­my­śla­niach nad pierw­sze­mi si­we­mi wło­sa­mi, do­sta­łem na­stę­pu­ją­cy list od Kar­das­se­go, któ­ry naj­mniej od lat trzech już o mnie nie py­tał i ani zna­ku ży­cia nie da­wał. List brzmiał:

"Dro­gi mi, jak Wę­gry, dru­hu! Czas to po­tęż­ne na wszyst­kie bóle le­kar­stwo, – nie tak na­tych­mia­sto­we jak kula pi­sto­le­tu, ale tem dziw­niej­sze – spra­wił, że po dzie­się­ciu la­tach wy­po­czyn­ku, czu­ję gwał­tow­ną po­trze­bę ży­cia! Ży­cia, mó­wię, bo czy­śmy obaj przez te lat dzie­sięć żyli? Tyś cho­do­wał ślicz­ne źre­bię­ta, a ja czy­ta­łem ro­man­se Jo­kay'a, któ­ry je prę­dzej pi­sze, niż ja je czy­tam. Ja ich prze­czy­ta­łem sto, a ty, czyś wy­ho­do­wał sto źreb­ców? Któ­ry z nas le­piej swój czas użył, przy­szłość po­ka­że; ale tym­cza­sem trze­ba nam ra­to­wać reszt­ki mło­do­ści, bo prze­cież ma­dziar w na­szym wie­ku jest mło­dym. Że ja zmar­no­wa­łem dzie­sięć lat naj­pięk­niej­szych, to temu win­no fa­tum, ale ty? Co cie­bie skło­ni­ło do osie­dle­nia się w Csent-Hor­ce i do pro­wa­dze­nia eg­zy­sten­cyi, do­brej dla ge­ne­ra­ła en re­tra­ite, czy puł­kow­ni­ka, któ­re­go kula ar­mat­nia uczy­ni­ła bez­no­gim i nie­zdol­nym do dal­szej służ­by".

To mnie zi­ry­to­wa­ło. Ten czło­wiek py­tał jesz­cze, co mnie skło­ni­ło do do­cze­ka­nia się si­wych wło­sów. Go? on!? Ale czy­ta­łem da­lej:

"Że­bym jesz­cze dru­gie lat dzie­sięć sie­dział w mem ustro­niu, to prze­szło­ści, mo­gąc ją za­po­mnieć, nie cof­nę. Go się sta­ło, nie od­sta­nie! bo moż­na ucie­ka­ją­cy pułk zmu­sić znów do ata­ku, ale nie moż­na cof­nąć jed­ne­go w ży­ciu wy­pad­ku i uchy­lić się przed jego skut­ka­mi. Czy pa­mię­tasz ty, to­wa­rzy­szu mój, te mi­nio­ne lata? Czy pa­mię­tasz ten duży, dłu­gi stół z puł­kow­ni­kiem na cze­le, do­ko­ła któ­re­go sia­dy­wa­ło nas trzy­dzie­stu i do­ko­ła któ­re­go, gdy już wina bra­kło w szklan­kach, roz­brzmie­wa­ła ta pieśń, śpie­wa­na na rzeź­ką nutę czar­da­sza:

W pią­tym puł­ku ży­cie pły­nie!

Kiej­by Du­naj rwie i szu­mi – itd.

Prze­rwa­łem czy­ta­nie, bo mi prze­szłość żywo sta­nę­ła w oczach. Czyż może być we­sel­sze ży­cie, peł­niej­sze ognia i we­rwy, swo­bod­niej­sze i by­strzej­sze, niż w na­szym pią­tym puł­ku? Ale po co on mi to wszyst­ko przy­po­mi­nał? Po co wzy­wał nie­po­wrot­nej prze­szło­ści? Po co w so­bie i we mnie bu­dził tę­sk­no­tę? Kar­das­sy pi­sał da­lej:

"Ot kie­dyś, dra­goń­ski pułk prze­ma­sze­ro­wy­wał przez moją wio­skę; dra­goń­ski, nie hu­zar­ski! sły­szysz? Gdy usły­sza­łem ten tę­tent koń­skich ko­pyt, zle­wa­ją­cy się wraz z brzę­kiem sza­bli i ostróg w ja­kąś mu­zy­kę do­brze nam zna­ną, gdy wresz­cie ty­siąc gło­sów za­brzmia­ło jed­ną pie­śnią ocho­czą i na­mięt­ną, jak du­sze na­sze i ser­ca, za­pła­ka­łem w oknie mego ga­bi­ne­tu, jak bóbr. Wy­pła­kaw­szy się raz pierw­szy od dzie­ciń­stwa, a dzia­ło się to wczo­raj, usia­dłem przy biur­ku i zre­da­go­wa­łem proś­bę do mi­ni­ste­ry­um woj­ny, by mi po­zwo­li­ło na­po­wrót wstą­pić do czyn­nej służ­by. De­cy­zyi, na­tu­ral­nie przy­chyl­nej, ocze­ku­ję za mie­siąc, a za dwa mie­sią­ce od dziś dnia, będę in­to­no­wał w gro­nie sta­rych i no­wych ko­le­gów pią­te­go puł­ku, tę – zna­ną ci piosn­kę, któ­rą­śmy skom­po­no­wa­li i któ­ra z nami pew­nie za­gi­nę­ła:

"I hu­za­ra po­sie­ka­li, po­rą­ba­li,

Lecz ka­wał­ków nie ze­bra­li;

To też hu­zar po­wstał z szczą­tek –

Pią­te­go puł­ku – po­czą­tek".

"Zrób przy­ja­cie­lu to samo. Wy­szu­kaj so­bie ja­kie­go dy­mi­sy­ono­wa­ne­go żoł­nie­rza, ja­kie­go hu­za­ra, co za­padł na su­cho­ty, lub nogi po­ła­mał, bo jak­że tu in­a­czej w tych cza­sach eu­ro­pej­skie­go po­ko­ju moż­na być wy­ran­że­ro­wa­nym? Zdaj mu pro­wa­dze­nie twej stad­ni­ny i rów­no­cze­śnie ze mną stań do służ­by dla chwa­ły Wę­gier i pią­te­go puł­ku. Oto moja rada i proś­ba, któ­ra mnie skło­ni­ła do pi­sa­nia do cie­bie. Jesz­cze mamy czas i jesz­cze od­ro­bi­my to, co­śmy zmar­no­wa­li jesz­cze wy­pi­je­my te becz­ki, któ­re z po­wo­du ustą­pie­nia na­sze­go, na skła­dach gdzieś po­zo­sta­ły, jesz­cze tym mło­dym z We­is­skir­chen i St. Pöl­ten i z ty­sią­ca in­nych szkół po­ka­że­my co to sta­ra gwar­dya hu­za­rów, nie zda­ją­ca eg­za­mi­nów i awan­se za­wdzię­cza­ją­ca bli­znom i ma­dziar­skie­mu ani­mu­szo­wi, a nie książ­kom. Hur­ra! pią­ty pułk! Hur­ra ja! hur­ra ty! Od dziś za dwa mie­sią­ce o go­dzi­nie dzie­sią­tej rano, będę cię cze­kał w bra­mie pa­ła­cu ge­ne­ral­ne­go ko­men­dan­ta, na­szej ma­dziar­skiej ar­mii, po­czem pój­dzie­my po­wi­tać tych, co­śmy opu­ści­li po­rucz­ni­ka­mi, a za­sta­nie­my rot­mi­strza­mi i tych nie­ste­ty, co­śmy opu­ści­li rot­mi­strza­mi, a któ­rych, jeź­li za­sta­nie­my jesz­cze, to puł­kow­ni­ka­mi. Że­gnaj mi i za­wo­du nie zrób! Kar­das­sy".

Ten Kar­das­sy! Jak­że on mną wła­dał! Te­goż dnia wy­sty­li­zo­wa­łem proś­bę do mi­ni­ste­ry­um o po­zwo­le­nie wstą­pie­nia z po­wro­tem do czyn­nej służ­by w pią­tym puł­ku. Wy­sła­łem ją pocz­tą, rów­no­cze­śnie z li­sta­mi do kil­ku dzien­ni­ków, w któ­rych po­le­ca­łem za­mie­ścić na­stę­pu­ją­ce ogło­sze­nie:

"Ex-woj­sko­wy, ka­wa­le­rzy­sta, zna­ją­cy się na ho­dow­li koni, znaj­dzie na­tych­miast do­brą po­sa­dę w do­brach Csent-Hor­ka".

Go­rą­co pra­gną­łem, by jak naj­ry­chlej zgło­sił się w celu ob­ję­cia tej po­sa­dy jaki czło­wiek, któ­re­mu­bym mógł spo­koj­nie po­wie­rzyć moją ulu­bio­ną stad­ni­nę i któ­re­go nad­to oso­bi­ście jesz­cze­bym miał czas obznaj­mić tak ze sto­sun­ka­mi miej­sco­we­mi, ja­ko­też z mo­je­mi wy­ma­ga­nia­mi.

Usku­tecz­niw­szy to, od­czy­ta­łem do­pie­ro po raz dru­gi list Kar­das­se­go. Za­tarł mi on wspo­mnie­nie tak przy­kre jego oso­by –

z przed dzie­się­ciu laty – mo­ral­nie na za­wsze za­bi­tej.

Więc Kar­das­sy za­po­mniał, prze­bo­lał, od­żył i do od­ży­cia po­bu­dzał?

Wdzięcz­ność doń czu­łem, że o mnie nie za­po­mniał, bo in­a­czej był­bym za­pew­ne, mimo si­wych wło­sów, za­czy­na­ją­cych po jed­ne­mu się po­ja­wiać, nie wpadł na myśl wstą­pie­nia na­po­wrót do ar­mii, któ­ra jest je­dy­nym ży­wio­łem pew­nych, jak Kar­das­se­go i mo­je­go, uspo­so­bień. Ser­ce sil­niej mi ja­koś te­raz już biło i my­śla­łem tyl­ko nie­cier­pli­wie, by jak naj­prę­dzej zna­leźć opie­ku­na dla mych koni i przy­pa­sać sza­blę i opiąć się w na­szy­wa­ną zło­tem hu­zar­kę i na­sa­dzić na gło­wę błysz­czą­ce, z kitą koń­ską cza­ko i za­śpie­wać wśród brzę­ku trą­ca­nych z ko­le­ga­mi kie­lisz­ków, woj­sko­wą pio­sen­kę z na­szych lat mło­dych.III.

Upły­nę­ło kil­ka dni, a czas ten wy­star­czał za­le­d­wie na to, by ktoś mógł moje ogło­sze­nie prze­czy­tać i na­tych­miast do Csen­tHor­ki przy­być.

Nie spo­dzie­wa­łem się też tak szyb­kie­go skut­ku anon­su i zdzi­wi­łem się for­mal­nie, gdy mi rano słu­żą­cy, wno­sząc śnia­da­nie, oznaj­mił, że w nocy przy­był ja­kiś nie­zna­jo­my mło­dy męż­czy­zna, któ­re­go bi­let wi­zy­to­wy brzmiał:

GY­ULA TO­RE­TI.

Ka­za­łem go pro­sić do sie­bie, i wkrót­ce sta­nął przedem­ną mło­dzie­niec prze­pięk­ne­go wę­gier­skie­go typu, mo­gą­cy li­czyć trzy­dzie­ści i pięć lat wie­ku, bru­net o śnia­dej ce­rze ob­li­cza, o he­ba­no­wym za­ro­ście, któ­rym, jak cy­ga­nie, za­kry­wał bro­dę. Wi­ta­jąc się z nim, py­ta­łem go zdzi­wio­nym wzro­kiem, coby za in­te­res mógł mieć do mnie w Csen­tHor­ce, w któ­rej rów­nie szla­chet­nych i pań­skich ty­pów nie wi­dy­wa­łem.

– Je­stem – ode­zwał się za­raz dźwięcz­nym gło­sem – pre­ten­den­tem do po­sa­dy, któ­rą pan dla ex-woj­sko­wych ogła­szasz…

– Pan?

– Ja!

Po­czą­łem przy­pa­try­wać mu się uważ­niej, pro­sząc, by za­jął miej­sce. Na ra­zie nie wie­dzia­łem, co od­po­wie­dzieć. Po­wierz­chow­ność bo­wiem mło­de­go męż­czy­zny zbyt da­le­ką była od tej, w ja­kiej wy­sta­wia­łem so­bie czło­wie­ka, mo­gą­ce­go pre­ten­do­wać do po­sa­dy za­rzą­dza­ją­ce­go staj­nia­mi w Osent-Hor­ce. Jego ary­sto­kra­tycz­ny spo­sób za­cho­wa­nia się, jego wy­kwint­ne ru­chy zdra­dza­ły ra­czej pana, niż czło­wie­ka peł­nią­ce­go, bądź co bądź, obo­wiąz­ki służ­bo­we. A jego wzrok, try­ska­ją­cy siłą, z wy­ra­zem upo­ru, woli i dumy, tak nie li­co­wał z tem, po co do mnie przy­cho­dził, iż po dłu­giem mil­cze­niu nie zna­la­złem nic in­ne­go do po­wie­dze­nia, jak znów:

– Pan? Pan chcesz… u… mnie?…

– Tak, pa­nie! – ode­zwał się mło­dzie­niec – ja przy­by­łem do pana, by za­jąć u nie­go po­sa­dę za­rzą­dza­ją­ce­go jego stad­ni­ną. I dzi­wi mnie pań­skie zdu­mie­nie – do – dał z iro­nicz­nym uśmie­chem. Wszak pan ogła­szasz w dzien­ni­kach?…

– Tak, – pod­chwy­ci­łem ochło­nąw­szy nie­co – ma­jąc za­miar wstą­pić na­po­wrót do woj­ska, po­szu­ku­ję czło­wie­ka zna­ją­ce­go się na ho­dow­li koni i ujeż­dża­niu ich. Są­dzi­łem, że ex-woj­sko­wy jaki, ab­dy­ku­ją­cy z ży­cia i pra­gną­cy tyl­ko spo­koj­ne­go i mi­łe­go za­ję­cia, w ta­kiem dzi­kiem jak Csent-Hor­ka ustro­niu, ze­chce… ob­jąć tę po­sa­dę. Zgło­sze­nie się jed­nak pana… na ra­zie… mnie zdzi­wi­ło.

– Dla­cze­go? – za­wo­łał pan To­re­ti – je­stem ex-woj­sko­wym i ka­wa­le­rzy­stą, znam się na ko­niach i pra­gnę spo­koj­ne­go, wła­śnie w ta­kiem ustro­niu, ży­cia…

Na­stą­pi­ło mil­cze­nie. Ten To­re­ti, któ­ry mi się nie­wy­mow­nie po­do­bał na ko­le­gę i przy­ja­cie­la, nie od­po­wia­dał mi jako pre­ten­dent do po­sa­dy u mnie. Był to ra­czej ja­kiś pa­nicz, któ­re­go bu­rza ży­cio­wa za­gna­ła do Csent-Hor­ki, ale nie… ofi­cy­ali­sta. Od­gadł on też moją myśl, bo rzekł:

– Czyż­by dla­te­go, że je­stem mło­dy, a nie sta­ry?…

– Nie, pa­nie To­re­ti – za­wo­ła­łem – ale… ale… Prze­cież pana szko­da na za­rzą­dza­ją­ce­go staj­nią w Csent-Hor­ce!

Mło­dzie­niec się za­sta­no­wił i po chwi­li za­py­tał z dziw­nie uj­mu­ją­cą pro­sto­tą:

– Któż nią się dzi­siaj zaj­mu­je?

– Ja!

– Od­daw­na?

– Od lat dzie­się­ciu – od­par­łem, nie ro­zu­mie­jąc tych py­tań.

– Czyż­byś pan sie­bie uwa­żał – od­parł py­ta­jąc – za czło­wie­ka, któ­re­go nie było szko­da?…

– Ża­łu­ję też dzi­siaj tych dzie­się­ciu lat, któ­re mi za­bra­ły ulu­bio­ne ko­nie.

– To za­pew­ne mo­głeś pan tych lat użyć nie­co in­a­czej?

– Mo­głem słu­żyć ce­sa­rzo­wi i Wę­grom. Tu mło­dzie­niec lek­ko zbladł i szep­nął, marsz­cząc brwi i przy­mru­ża­jąc groź­nie oczy:

– A ja ich tak użyć nie mogę…

Wle­pi­łem wzrok w nie­zna­jo­me­go, któ­ry mnie zdo­łał już do naj­wyż­sze­go stop­nia za­cie­ka­wić. Mia­łem przed sobą coś nie­po­spo­li­te­go, co trze­ba było albo ro­ze­brać, albo od­gad­nąć. Pro­sząc go tedy, by po­dzie­lił ze mną śnia­da­nie i by się ze­chciał uwa­żać jak u sie­bie w domu, za­py­ta­łem po chwi­li:

– Czy je­steś pan żo­na­tym?

Mło­dzie­niec znów się zmię­szał i po na­my­śle od­parł:

– Nie!

– A czy woj­sko­wym?

– Tak.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: