- W empik go
Tajemnica szopy nad Wigrami - ebook
Tajemnica szopy nad Wigrami - ebook
Józefinka każde wakacje spędza pod namiotem nad jeziorem Wigry. Co roku razem z przyjaciółmi przeżywają mnóstwo niesamowitych przygód. Tegoroczny wyjazd od początku zapowiada się wyjątkowo – pewnego dnia dzieci odkrywają, że niedaleko w lesie pojawił się tajemniczy budynek bez okien i drzwi. W jego okolicy rozlegają się budzące grozę odgłosy. Miejscowi twierdzą, że w tym miejscu znajdował się cmentarz poległych w dawnych czasach jaćwieskich wojowników. Dzieciaki nie mają ochoty na spotkanie z duchami, ale kiedy nocą tajemniczy osobnik wykrada im wszystkie słodycze, żarty się kończą. Przyjaciele rozpoczynają śledztwo i zastawiają na wroga sprytną pułapkę…
– Co-to-jest? – zapytała, cedząc słowa, aby pytanie zabrzmiało bardzo groźnie.
– Nie poznajesz, mamo, to przecież Józefinka. Odnawiam ją biologicznie – odpowiedział Teoś. – Miała się leraksować, ale przyszła Malinka i zaczęła tak strasznie wrzeszczeć, że z leraksu to już raczej nici.
– Co-TO-jest?! – powtórzyła jeszcze dobitniej mama chłopca, wskazując palcem na wijące się na ciele Józefinki robale.
– Pijawki. Najnowszy krzyk mody. Ludzie się nimi odnawiają, za ciężkie pieniądze, sama mówiłaś. Jak byliśmy razem na plaży, nałapałem ich trochę do słoika i proszę, Józefinka będzie jak nowa.
Katarzyna Barcikowska
Z zawodu dyplomatka, pasjonuje ją praca i zabawa ze słowem pisanym w każdej formie. Hobby i zamiłowania zmienia w sposób z góry zaplanowany raz do roku. Często zadaje sobie pytanie: „Kiedy ostatnio zrobiłaś coś po raz pierwszy w życiu?”. Niedawno nauczyła się m.in. strzelać z łuku, grać na pianinie i jeździć konno. W najbliższym czasie planuje zrozumieć budowę silnika samochodowego. Zdecydowany nadmiar przyswajanych informacji przerabia na krótkie i dłuższe formy literackie. Książka Tajemnica Szopy nad Wigrami powstała między innymi po to, aby zachować notowane przez nią od wczesnego dzieciństwa przygody i śmieszne powiedzonka rodzeństwa, a w ostatnich latach również własnej córeczki i jej przyjaciół. Najlepsze pomysły przychodzą autorce do głowy, gdy relaksuje się w hamaku nad jeziorem Wigry. Jej niezrealizowane dotąd marzenia to zobaczyć zorzę polarną oraz swoją pierwszą książkę na półce w bibliotece.
Kategoria: | Dla młodzieży |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8219-768-6 |
Rozmiar pliku: | 856 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– O nieee… – wymamrotała z twarzą ukrytą w poduszce. – Jak mi się strasznie nie chce iść do szkoły. Mamo, jeszcze pięć minutek…
– Dobrze! – krzyknęła wesoło mama z drugiego pokoju. – Tylko pamiętaj, musisz zdecydować, które pluszaki jadą z tobą pod namiot. Wszystkich nie możesz zabrać!
– Cooo? – wrzasnęła Józefinka i zerwała się na równe nogi. Nie był to najlepszy pomysł – spała na piętrowym łóżku, więc rozczochraną głową uderzyła w sufit. Nie zmąciło to jednak jej radości ani na chwilę. – Hurraaa! Jeee! – krzyczała, jakby właśnie dostała bilet na cały dzień w parku trampolin.
Mama z niepewnym uśmiechem zajrzała przez uchylone drzwi do pokoju.
– Wszystko w porządku? – zapytała. – Przyśniło ci się coś fajnego?
– Nie! Nie! To nie sen! – wołała dziewczynka, nadal podskakując na materacu, tym razem dla bezpieczeństwa w pozycji siedzącej.
– Aha… – Mama wciąż nie do końca rozumiała, o co chodzi, ale śmiała się dla towarzystwa. – A dlaczego tak podskakujesz?
– No bo… – Józefinka z radości nie mogła złapać tchu. – No bo… są wakacje!
– Aaa – załapała wreszcie mama. – Jak zadzwonił budzik, pomyślałaś, że trzeba iść do szkoły? Nie, głuptasku, jest już dziewiąta i niedługo wyjeżdżamy nad Wigry. Przed tobą całe dwa miesiące wakacji.
Józefinka poskakała jeszcze chwilę, po czym zaczęła zastanawiać się, który z pluszaków będzie jej towarzyszył w tegorocznej wyprawie. Starała się być sprawiedliwa i na każdy wyjazd zabierać innego członka tej dwudziestodwuosobowej rodziny.
– Mamo! – krzyknęła – Nie mogę się zdecydować, musisz mi pomóc!
Mama weszła do pokoju z miną fachowca.
– Między którymi się wahasz? – zapytała.
– Nie wiem, czy zabrać Milusia, Rysia czy Sówkę – odparła Józefinka z nieszczęśliwą miną. – One wszystkie są takie słodkie…
– Weź dwa – zaproponowała mama. – Żeby miały towarzystwo, kiedy ty będziesz biegać z dzieciakami.
Józefinka pomyślała jeszcze chwilę, po czym oznajmiła:
– Ty, Sówko, zostajesz. Widziałaś już trochę świata, a Miluś i Rysio nigdy jeszcze nie byli poza miastem.
Pożegnała resztę pluszaków, każdemu dała buziaka i przykazała dobrze się zachowywać, nie rozrabiać podczas jej nieobecności i słuchać opiekunki.
– Twoje pluszaki mają opiekunkę? – zdziwiła się mama.
– Tak, zatrudniłam nianię z agencji, przecież nie mogą zostać same – odparła Józefinka, czym wprawiła mamę w lekką konsternację.
– A co będzie na śniadanie? – zapytała dziewczynka, kiedy już ubrana w poszarpane krótkie spodenki i sportową koszulkę na ramiączkach usiadła za stołem w kuchni.
– A co byś chciała?
– A co mogę?
– Żabie udka – powiedziała poważnym tonem mama.
– O nie! – parsknęła śmiechem nieco przerażona tą wizją Józefinka. – Wolałabym jednak placuszki z twoją konfiturą.
– Jak to dobrze, że masz matkę, która czyta w twoich myślach. – Mama pokiwała głową i podsunęła Józefince pod nos talerz jeszcze ciepłych placuszków i świeżo odkręcony słoik z truskawkami.
Godzinę później siedziały w wypchanym po brzegi samochodzie i planowały, gdzie zrobią pierwszy postój. Po drodze na wakacje zawsze zatrzymywali się w różnych dziwnych miejscach, jeśli na przykład Józefinka dostrzegła na trasie ciekawy zamek albo tata lokalny stadion piłkarski. Tym razem jednak nie było czasu na zwiedzanie. Nad Wigrami czekali już tata i dziadek, którzy przyjechali tam poprzedniego dnia, żeby rozłożyć obozowisko. Zwykle panowało przy tym sporo zamieszania i wybuchały drobne sprzeczki, wolały więc pojawić się, kiedy emocje już opadną, a tata z dziadkiem dumni i zadowoleni z siebie będą opowiadać, jak sprawnie sobie ze wszystkim poradzili. Potem razem wykąpią się w jeziorze, rozpalą grilla, włączą muzykę… Józefinka, jak co roku, nie mogła się już doczekać, aż dojadą na miejsce.
– Mamo, myślisz, że będą wszyscy? I Malinka, i chłopaki? – Dziewczynka podskakiwała radośnie na tylnym siedzeniu.
Mama uśmiechnęła się pod nosem. Od wielu miesięcy była umówiona z resztą rodziców, że w tym samym terminie wszyscy stawią się nad Wigrami. Inaczej dzieciaki by im tego nie wybaczyły. Cały rok czekały na tych kilka wspólnych tygodni.
– Myślę, że tak – powiedziała. – Ale przekonamy się na miejscu.
Droga upłynęła im szybko. Kiedy już omówiły ze szczegółami najważniejsze wydarzenia z zakończenia roku szkolnego – czyli odjazdowe srebrne buty kolegi z klasy, Ludwika, oraz zbyt „wymodzony” strój wychowawczyni klasy szóstej – Józefinka założyła swoje wielkie słuchawki i oznajmiła, że od teraz nic nie słyszy, bo włącza MP3. Mama, korzystając z okazji, puściła sobie natomiast audiobooka z mrożącym krew w żyłach skandynawskim kryminałem. Godzinę później w świetnych humorach zajechały pod bramę posiadłości dziadka nad Wigrami.
– Ja chcę prowadzić, ja! – krzyknęła Józefinka, zorientowawszy się, że są już na miejscu. Przemieściła się z tylnego siedzenia, taranując po drodze drążek skrzyni biegów oraz hamulec ręczny, i wpakowała się nieśmiało protestującej mamie na kolana, by poprowadzić auto po piaszczystej drodze. Niestety, czekała ją przykra niespodzianka. Od zeszłego roku urosła tak bardzo, że nie mieściła się już razem z mamą na fotelu kierowcy.
– Trudno, musisz poczekać, aż zrobisz prawo jazdy – powiedziała mama. – Ale nie martw się, to jeszcze tylko jakieś dziesięć lat…
Józefinka jęknęła z rozpaczą.
– Ale ja umiem sama prowadzić, wiem, że bym sobie poradziła. Śniło mi się, że prowadzę, i umiałam – przekonywała mamę.
– A mi się śniło, że umiesz ugotować obiad i pozmywać po całej rodzinie, no i co? – mruknęła mama, co zakończyło dyskusję.
Józefinka jak niepyszna usiadła na przednim siedzeniu pasażera (przynajmniej tyle!) i w końcu wjechały przez otwartą bramę do środka, gdzie dziewczynka została natychmiast wyściskana przez stęsknionych tatę i dziadka.
– Dziadku, bo mnie udusisz – śmiała się Józefinka. – Ale ładnie tu wszystko poukładaliście! Kiedy robimy grilla? Jestem strasznie głodna!
Posiadłość dziadka na pierwszy rzut oka nie wyglądała może imponująco. Nie było wybrukowanego podjazdu ani sztucznego stawu. Nie było też łazienki. W zasadzie – nie było tam nawet domku. Jednak właśnie na tym polegał nieodparty urok wakacji nad Wigrami. Nikt nie krzyczał, że trzeba zdjąć zabłocone buty przed wejściem – bo nie było dokąd wchodzić. Nikt nie przejmował się, że pada deszcz i nie można się bawić na dworze – i tak cały dzień spędzało się na powietrzu. I przede wszystkim nie trzeba było się martwić, że będzie nudno – pomysły na zabawy pojawiały się same.
– Malinka! – wrzasnęła nagle Józefinka i wyskoczyła na drogę jak z procy.
– Józefinka! – przyjaciółki, piszcząc niemiłosiernie, padły sobie w objęcia i z miejsca zaczęły jedna przez drugą relacjonować najważniejsze wydarzenia z całego roku. Nie widziały się od poprzednich wakacji, ale zupełnie im to nie przeszkadzało. Reszta świata przestała dla nich istnieć. Zanurkowały w rozstawionym przez tatę Józefinki namiocie i zasunęły szczelnie suwak.
– Cześć – przywitała się z panami mama Józefinki. – No i tyle ją widzieliśmy – westchnęła, wskazując miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą stała jej córeczka.
Tata i dziadek nie przejęli się za bardzo. Wiedzieli, że Józefinka wraz z resztą dzieciaków i tak przybiegną za jakiś czas, kiedy zrobią się głodne i poczują zapach grilla.
– Niech się bawią – powiedział dziadek. – A ty odpocznij, napij się czegoś i posłuchaj, jak tu pięknie krzyczą żurawie nad łąką. W mieście tego nie macie. – To mówiąc, włączył radio, czym zagłuszył wszelkie odgłosy przyrody, a mama Józefinki poczuła, że nareszcie zaczęły się wakacje.
– Jak to dobrze, że tu nic się nie zmienia…
Właśnie miała zamiar wyciągnąć się na twardej ławie przy stole pod drewnianym daszkiem, kiedy kątem oka dostrzegła porozumiewawczą wymianę spojrzeń między tatą a dziadkiem.
– Co jest? – zapytała. – Coś się stało?
– W zasadzie to nic – odparł tata, ale w powietrzu zawisł intrygujący znak zapytania.
– No więc? – Mama nie miała zamiaru odpuścić.
– Nie zaczyna się zdania od „więc”! – zakrzyknął tata z satysfakcją, nieco zbaczając z tematu. Zazwyczaj to mama maniakalnie poprawiała wszystkich członków rodziny, toteż ucieszył się, że złapał ją na chwili słabości. Mama, tym razem, nie miała jednak zamiaru sprzeczać się o głupoty.
– Mów – powiedziała rozkazującym tonem.
– No więc – tata wziął głęboki oddech, nie zważając na pełen satysfakcji złośliwy błysk w oku mamy – jest taka jedna dziwna sprawa… Pamiętasz tę ogrodzoną działkę na skraju lasu, mniej więcej dwa kilometry stąd?
– Tę zarośniętą, gdzie nigdy nikt nie przyjeżdża? Tam, gdzie się zakradaliśmy na jeżyny?
– Dokładnie.
– Oczywiście, że pamiętam. A co z nią?
– Nie jest już zarośnięta – powiedział zdawkowo dziadek.
– Ooo, ktoś ją kupił? Ale fajnie, może przyjadą jakieś nowe dzieciaki, będzie jeszcze weselej – ucieszyła się mama. – Jakby było ich więcej, mogliby rozgrywać prawdziwe mecze piłkarskie, zrobilibyśmy im też w końcu boisko do siatkówki, tylko musimy chyba kupić więcej talerzy, bo jak oni potem wszyscy będą głodni…
– Poczekaj. – Tata nie pozwolił mamie rozpędzić się za bardzo z planami zakupowymi. – Tam nikogo nie ma. Właśnie o to chodzi. Działka jest wykarczowana. Nie ma tam już jeżyn. Poza drzewami nic tam nie rośnie. Za to na środku działki wyrosła drewniana budowla.
– No i co w tym takiego dziwnego – roześmiała się mama. – Pewnie ktoś wybudował sobie letni domek, nie chciał się przedzierać przez chaszcze i dlatego się ich pozbył. Może mają malutkie dzieci i nie chcą, żeby się pokłuły o jeżyny. O, jak fajnie, będą do nas przychodzić takie maluchy, tylko gdzie my mamy schowany ten dmuchany basenik i zabawki do wody, trzeba to wszystko odczyścić, bo na pewno strasznie zakurzone, i…
– Czekaj – przerwał dość gwałtownie tata. – Tam nie ma żadnych maluszków.
– Nie ma…? – Mama była niepocieszona. – Ojej. Szkoda. A w jakim wieku są te dzieci?
– Tam nie ma żadnych dzieci! – ryknął zniecierpliwiony tata, budząc dziadka, który zdążył już zapaść w swoją błyskawiczną poobiednią drzemkę na ulubionym fotelu wędkarskim. – Tam w ogóle nikogo nie ma! Na środku działki stoi drewniana szopa. Bez drzwi i okien!
Zapadła cisza. Mama zamyśliła się, dziadek wymamrotał coś przez sen, a tata, wyraźnie wyczerpany, wbił wzrok w tarczę strzelniczą zawieszoną na drzewie.
Nagle cała trójka skoczyła na równe nogi, zaalarmowana strasznym dźwiękiem dobiegającym zza płotu.
– Aaaaaa!!! – rozległ się przeraźliwy wrzask. – Aaaaa, ratunku, na pomoc!
Dziadek złapał za jedną z trzech zawieszonych na drzewie siekierek (wisiały tam na wszelki wypadek, który, jak widać, właśnie się wydarzył), gotów ruszyć z odsieczą ofierze napaści. Tata był jednak szybszy – jednym susem przesadził ogrodzenie. Jego oczom ukazał się zaskakujący widok. Teoś, czteroletni szkrab z działki obok, zapierał się z całych sił o płot, z przerażeniem wbijając wzrok w małe stworzonko siedzące na jego bucie. Tuż obok jego starszy o dwa lata brat, Maurycy, dosłownie zwijał się ze śmiechu na piaszczystej drodze.
– No zróbcie coś! – krzyknął ostatkiem sił zrozpaczony Teoś. – Ona może mnie przekąsić!
Tata Józefinki, próbując ze wszystkich sił ukryć rozbawienie, odpiął od paska przy spodniach nóż, z którym nigdy się nie rozstawał, i powoli skierował ostrze w stronę stopy Teosia. Przerażony chłopiec w myślach żegnał się już z kończyną, gdy tata szybkim, ale delikatnym ruchem zdjął stworzonko z buta i umieścił na łące kilka metrów dalej.
Milczeli przez chwilę. Teoś powoli dochodził do siebie, a Maurycy odzyskiwał oddech oraz mowę.
– Teoś! – zawołał, ocierając łzy śmiechu. – Dlaczego tak się jej wystraszyłeś? Przecież to zwykła malutka jaszczurka.
– Nie! – krzyknął wzburzony chłopiec. – To była żmija, prawdziwa żmija i mogła mnie przekąsić! Pani w przedszkolu nas ostrzegała przed żmijami, są bardzo niebezpieczne, mogłem umrzeć na śmierć!
– Po pierwsze – powiedział tata Józefinki – Maurycy ma rację, to była malutka, niegroźna jaszczurka. A po drugie, jeśli już, to ta jaszczurka mogła cię ewentualnie ukąsić, a i to nieprawda.
Nieszczęśliwy Teoś próbował jeszcze przez chwilę bronić swojego honoru, ale nagle opadł z sił. Czuł też spory respekt przed uzbrojonym w nóż tatą Józefinki, który, bądź co bądź, uratował mu życie. Uznał, że teraz lepiej już nic nie mówić, z wrednym bratem rozprawi się później.
– Chłopcy, a co wy właściwie robiliście pod naszym płotem? – zainteresował się nagle tata, którego uwadze nic nie umykało.
– Yyyyy – stracił rezon Maurycy. – Przechodziliśmy sobie i właśnie… no… – Wymienili z Teosiem speszone spojrzenia.
– No i wtedy z płotu skoczyła na mnie ta żmija i zacząłem wrzeszczeć – pospieszył starszemu bratu z pomocą Teoś.
– Tak? – powiedział z niedowierzaniem tata. – No dobra, zmykajcie. Coś mi tu nie gra, ale nie mam teraz ochoty was przesłuchiwać. Postarajcie się nic nie zmalować, przynajmniej dziś. To mój pierwszy dzień wakacji i chciałbym odpocząć – oznajmił i wrócił na działkę, tym razem przechodząc przez bramę. Chłopcy pożegnali go z bardzo grzecznymi minami, po czym ile sił w nogach popędzili w stronę lasu.
– _À propos_ „przekąsić” – powiedziała mama Józefinki. – Co mielibyście ochotę zjeść dziś na kolację?