Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Tajemnica zapomnianych podziemi - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
6 września 2018
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Tajemnica zapomnianych podziemi - ebook

Dwunastolatkowie Szymon i Jan oraz dziewięcioletnia Milena odkrywają wejście do zapomnianych podziemi. Jakie tajemnice kryją w sobie korytarze?

Dzieci dobrze wiedzą, co według dorosłych jest niebezpieczne, niezdrowe czy w inny sposób niedozwolone: na ogół to, co pachnie przygodą. Dla dwunastoletniego Szymona i jego kuzynostwa, Jana i Mileny, odnalezienie tajemnego wejścia do ukrytych w lesie podziemi, będzie początkiem niesamowitych wydarzeń, które mogą jednak okazać się niebezpieczne…

Co czeka pod ziemią na małych odkrywców? Kogo spotkają i co zobaczą w zapomnianych korytarzach? I czy uda im się wydostać na zewnątrz?

Kategoria: Dla młodzieży
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8083-976-2
Rozmiar pliku: 1,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1

Ruiny zamku Unkenburg wznosiły się szare i milczące. Duża wieś – prawie miasteczko – u stóp budowli pogrążona była w letnim niedzielnym letargu. Jeszcze przed chwilą Amselweg, mała uliczka, drzemała w najlepsze. Króliki wprawdzie dawno już pochowały się w norkach, ale są to, jak wiadomo, najostrożniejsi mieszkańcy ogrodów. Jedynie liczne brązowe kuleczki pozostawiane przez nie koło żywopłotów świadczyły o ich istnieniu. Natomiast kosy i pliszki nadal spacerowały po trawnikach, a rudziki, pokrzewki i kopciuszki bez skrępowania przylatywały pod budynki, by z pozostawionych na tarasach leżaków zdziobywać drobne pajączki. Czuły się swobodnie, gdyż terkot podnoszonych tu i ówdzie rolet wabił do domów koty, nie oznaczał zaś wcale pojawienia się ludzi.

Zamieszanie zaczęło się nagle, choć samochód wyłaniający się zza rogu sunął powoli i prawie bezdźwięcznie. Pasażerowie rozglądali się przez opuszczone szyby, wyraźnie czegoś szukając, a gdy kierowca, którego uwagę odwróciła przebiegająca przez ulicę wiewiórka, nie zatrzymał się przy numerze trzydziestym drugim, podnieśli nieopisaną wrzawę. Hans zahamował gwałtownie, spojrzał krótko, z nawyku, we wsteczne lusterko, ujrzał w nim jedynie kłębiącą się na tylnym siedzeniu rodzinę, wrzucił wsteczny bieg, zwolnił sprzęgło i niemal natychmiast poczuł wstrząs zderzenia.

– To ciocia Nora! – poinformowały go dzieci.

– Wujek Uwe rozgniótł nam tyłek! – doniosła Milena, a Jan sprostował:

– Nieprawda. To tatuś stuknął wujka.

Mężczyźni wyskoczyli z samochodów i pochylili się nad miejscem, gdzie dwie tablice rejestracyjne ściśle do siebie przylegały.

– Ładnie się zaczyna! Cześć, Nora – powitała siostrę Inga. – Mała się przestraszyła?

– Ach, nic się nie stało! Ja nawet nie poczułam, a Estelle tylko się obudziła! – Nora machnęła dłonią. – Schudłaś? – spytała podejrzliwie, bo za nic nie chciała pozostać jedyną w rodzinie pulchną osobą.

– …A ja ci mówię, że widziałem! – krzyknął Jan.

Milena wepchnęła się pomiędzy ojca a wuja.

– Skąd mogłem wiedzieć, że będziesz się cofał? – pytał właśnie Uwe.

– Popatrz, ile tu miejsca do parkowania – tłumaczył Hans. – Nie jesteśmy w Hanowerze, nie musiałeś mi wjeżdżać do bagażnika.

– To ty na mnie wjechałeś!

– To prawda, tatusiu! – wtrąciła się Milena. – Jan mówi, że specjalnie wjechałeś na wujka!

– Jan!

– No, bo popatrzyłeś najpierw w lusterko, sam widziałem – bronił się Jan. – A ty nie musisz od razu lecieć z ozorem – skarcił siostrę.

– Uwe, cofnij trochę samochód, zobaczymy, czy jest w ogóle o co się kłócić – zaproponował Stefan.

Nikt nie zauważył, kiedy Stefan, brat Ingi i Nory, jego żona Barbara i ich syn Szymon zbliżyli się do miejsca katastrofy.

Kobiety witały się hałaśliwie. Jan i Szymon ruszyli w stronę domu zagłębieni już w fachowej rozmowie na temat zastosowań jakiegoś specjalnego programu komputerowego. Milena po kilku krokach zrezygnowała z ignorowania rzucanych jej przez brata groźnych spojrzeń i wróciła do grupki mam.

– Ależ ona urosła od naszego ostatniego spotkania – dziwiła się Barbara. – Mówi już?

– Zaczyna. Oj, coś podejrzanie pachnie, gdzie bym ją mogła przewinąć?

– Chodź, zaprowadzę cię. Napijecie się kawy? Siedzieliśmy jeszcze przy śniadaniu, gdy zaczęliście się wydzierać.

Dostawiono krzesła, dolano wody do czajnika, wrzucono grzanki do opiekacza. Milena przemaszerowała przed oknami kuchni. W wyciągniętej ręce niosła śmierdzący pakuneczek, który wrzuciła do kubła. Wróciła w towarzystwie tatusiów.

– A to co? Zaczynacie drugie śniadanie? Nie ma sensu! Zaraz jedziemy! – zakrzyknął Hans.

– Nic się nie stało – poinformował żonę Stefan. – Hans zdrapał Uwemu tylko trochę lakieru z tablicy rejestracyjnej.

– Właśnie wczoraj oddałem te tablice do odmalowania! – poskarżył się Uwe.

– Trzeba było oddać dopiero jutro. Zresztą nie histeryzuj, zapłacę ci, nie będziesz stratny!

– Nie histeryzuję i nie o pieniądze mi chodzi, tylko o kłopot!

– Od pół roku wybierał się, żeby to zrobić. Rozumiem, że jest rozżalony – poparła męża Nora.

– Też to rozumiem – zgodziły się Inga i Barbara, a Stefan dodał:

– Teraz możesz się od początku zacząć wybierać…

– Nie psujmy sobie niedzieli! – odezwał się na to Hans. – Zrobimy tak: W poniedziałek przychodzę po ciebie po południu, załatwiamy razem to z tymi tablicami, przy okazji biorę moje, bo też im się należy, a potem idziemy na piwo do Kalabuscha, jak za dawnych czasów. Zgoda?

– Zgoda!

– No to na co czekamy? Wyjazd! Kto nie ma roweru?

– Ja – oznajmiła Inga. – A dzieciom pewnie trzeba podnieść siodełka. Dawno już nie jeździły.

W kuchni pojawił się Szymon. Podszedł cicho do matki i szepnął jej do ucha:

– Czy my musimy też jechać? Jan chciałby mi coś pokazać.

– Możemy sobie zrobić sami pizzę – dodał Jan.

Chłopcy wyraźnie nie spodziewali się wiele po wycieczce rowerowej w towarzystwie całej rodziny.

– Nie może ci pokazać potem?

– Nie, to jest bardzo ważne… On zna taki jeden trik. Wiesz, ten mój nowy program…

– Szymon, co jest? Chodź, pomożecie z Janem sprawdzać rowery! – zawołał jego ojciec.

– Mamo…

W odpowiedzi Barbara westchnęła tylko.

– Proszę… – powiedziała. – Teraz jedziemy. Wieczorem będziecie mieli jeszcze dużo czasu. A po drodze możecie omawiać problem teoretycznie…

– Szymon! – powtórzył Stefan. – Jan i Milena zostają na cały tydzień, będziecie mieli jeszcze mnóstwo czasu na wasze komputery. Natomiast ciocie i wujkowie przyjechali tylko na parę godzin. Zresztą, dlaczego się powtarzam? Omawialiśmy to już wczoraj. A teraz: do roboty!

***

Drodzy Czytelnicy!

Udało się wam zapamiętać wszystkie imiona?

Kto jest czyim dzieckiem, kto czyją mamą?

Kto i do kogo przyjechał?

Nie?

Więc to było tak:

W Unkenburgu mieszka rodzina składająca się z mamy Barbary, taty Stefana i dwunastoletniego syna Szymona.

Z dużego miasta Hanoweru przyjechały na niedzielę do Unkenburga dwie rodziny:

Siostra Stefana Inga i jej mąż Hans są mamą i tatą dwunastoletniego Jana i dziewięcioletniej Mileny.

Stefan i Inga mają jeszcze jedną siostrę, Norę. Nora i Uwe są rodzicami maleńkiej Estelle.2

– Pić! – jęczała Milena i gdyby nie pragnienie, najchętniej przestałaby pedałować, spadła z roweru i leżała przy drodze do końca świata.

Niestety wszystkie butelki tkwiły w chłodzonej skrzynce przymocowanej do bagażnika roweru jej ojca Hansa, jadącego daleko z przodu.

Już rano pogoda zapowiadała się piękna, a teraz, koło południa, przeszła samą siebie – niebo bez jednej chmurki, ani trochę wiatru i temperatura jak to w środku lata. Grupa rowerzystów rozciągnęła się na kilometr. Tatusiowie – Hans, Uwe i Stefan – nogami z pięknie umięśnionymi łydami lekko i bez pośpiechu naciskali pedały. Wysforowali się na czoło, choć każdy do bagażnika miał przytroczony ciężar. Hans wiózł napoje, Stefan jedzenie, a Uwe krzesełko z roczną Estelle. Od chwili, gdy Uwe już na początku wycieczki wyraził ochotę obejrzenia wieczorem meczu w telewizji, nie rozmawiali o niczym innym, nie oglądali się za siebie i zapomnieli, że słabsi – kobiety i dzieci – przy takim tempie i takiej pogodzie potrzebują od czasu do czasu paru minut postoju i kilku orzeźwiających łyków.

Dzieci – Jan, Szymon i Milena – wlokły się w tyle. Na samym końcu Milena, jęcząc i narzekając. Przed nią chłopcy, nie mniej zmęczeni, ale starający się tego po sobie nie pokazywać – Szymon wstydziłby się przyznać przed dziewczynką, że ledwo się ciągnie; Jan natomiast, dla którego opinia siostry nie miała wielkiej wagi, nie chciał okazać się słabszy od kuzyna.

Mamy – Inga, Nora i Barbara – starały się utrzymać kontakt zarówno z czołówką, jak i z maruderami.

– Nie pędźcie tak! – wołały czasem do przodu. Lub: – Już niedaleko, już widać las – pocieszały, zwracając się do tyłu.

Las powitał ich odurzającym zapachem sosen. Porzucono rowery. Tatusiowie zdejmowali z pojazdów bagaże i ustawiali je na trawie, a mamy rozdawały dzieciom napoje. Dzieci, stojąc w rzędzie jak trójka trębaczy, opróżniały butelki. Potem tatusiowie razem z mamami rozkładali obrus i ustawiali na nim pojemniki z sałatkami, pieczywem i owocami; dzieci zaś, każde z drugą butelką napoju w ręce, usiadły na kocu i oświadczyły, że nie ruszą się do wieczora i że ktoś będzie musiał zabrać je stąd autem.

Wreszcie zmieniono Estelle pampersa i nakarmiono ją kaszką, a między pozostałych rozdano udka kurczęce. I tak zaczął się piknik. Dorośli bardzo lubią pikniki. Każdy może pochwalić się swoją „specjalną sałatką”, mamusie mogą jeść bez obawy, że przytyją, bo w drodze powrotnej i tak wypedałują wszystkie kalorie, a tatusiowie wiedzą, że zamiast zmywania czeka ich piwko i drzemka. Dzieci też lubią pikniki, bo można siedzieć na obrusie i jeść palcami. Ale gdy dzieci zaspokoją pierwszy głód, delektowanie się jedzeniem traci urok, a las woła.

– Tylko nie odchodźcie daleko – rzuciła z przyzwyczajenia Inga za znikającymi w zaroślach chłopcami.

***

Milena bawiła się z kuzynką w chowanego. Polegało to na tym, że mała naciągała sobie na głowę kocyk, Milena mówiła wtedy: „Nie ma Estelle”, Estelle zrzucała kocyk, Milena wołała: „A jest!” i obie się śmiały. Potem Milena chowała się pod kocykiem, małe łapki natychmiast go zszarpywały i Estelle piszczała uszczęśliwiona: „A je!”.

– Tylko nie odchodźcie daleko. – Milena usłyszała słowa matki i natychmiast pojęła sytuację: chłopcy poszli się bawić i nie zabrali jej ze sobą.

– Czekajcie na mnie! – Oddała Estelle pierwszej z brzegu ciotce i rzuciła się w pogoń. Na skraju lasu zatrzymała się niepewna. Na ścieżce przed nią ani pomiędzy drzewami jak okiem sięgnąć nie zobaczyła nikogo. Jan i Szymon musieli się gdzieś schować. A jeśli się schowali, to jedynie po to, żeby w najbardziej niespodziewanym momencie wyskoczyć na nią i ją przestraszyć. Milena znała swojego brata.

Nie cofnęła się jednak, dzielnie weszła w cień lasu i powoli zaczęła posuwać się naprzód, rozglądając się przy tym podejrzliwie.

– Jan…? Szymon…? Gdzie jesteście?

Odpowiedziała jej martwa cisza. Tym okropniejsza, że za chwilę rozerwać ją mógł straszliwy wrzask wojowników ninja.

– Nie wygłupiajcie się! – Głos trochę jej drżał i Milena zaczęła żałować, że nie została z Estelle. Na odwrót było już jednak za późno. Milena czuła się osaczona. Gdy chłopcy wypadną na nią z hałasem, nie powstrzyma się, będzie podskakiwać i piszczeć, a oni pokładać się ze śmiechu. Nie chciała zrobić im tej przyjemności i w nagłym przebłysku natchnienia przypomniała sobie sztuczkę z niedawno czytanej bajki.

W bajce tej trzeba było iść drogą do Wody Życia i nie wolno było oglądać się, uskakiwać, no, w ogóle pokazywać strachu – inaczej zostawało się zamienionym w kamień. A złe moce broniące Wody Życia straszyły z wielką wprawą i od wielu, wielu lat nikomu nie udało się dojść do celu, no bo jak się nie przestraszyć, gdy za sobą usłyszy się nagle na przykład wycie wilka albo toczący się głaz? Oczywiście żaden wilk nie czaił się na przechodniów, żadna skała się nie toczyła, wszystkie strachy były iluzją. A sztuczka, żeby się nie dać, była dziecinnie prosta: wystarczyło zatkać sobie uszy!

Milena podniosła ręce i przycisnęła dłonie do uszu tak silnie, że słyszała jedynie szum. Świadomość, że przechytrzyła starszego brata, dodała jej otuchy, zaczęła więc sobie podśpiewywać. Chłopcy mogą teraz wrzeszczeć, ile zechcą. Może zresztą nie czają się nigdzie, tylko zanim ona pozbyła się Estelle i dotarła do lasu, oni zdążyli pobiec już bardzo daleko. W odległości kilkudziesięciu metrów stało duże drzewo, grubsze niż inne. Milena postanowiła dojść do niego, a potem, jeśli nie zastanie tam chłopców, wrócić. Poruszała się coraz pewniej, coraz bardziej przekonana, że jeśli Jan i Szymon zrobili gdzieś zasadzkę, to właśnie za tym grubym pniem. Na wszelki wypadek nadal szczelnie zatykała uszy.

Wtem poczuła, jak coś kładzie jej się łagodnie na ramieniu… Jakaś dłoń!

Przejęta nieopisaną paniką Milena wrzasnęła i podskoczyła. Jan i Szymon aż zachłysnęli się z zachwytu nad udanym dowcipem. Podeszli nic niesłyszącą Milenę, nie musieli się nawet skradać, a efekt, jaki daje „cicha ręka ducha”, przewyższa skutki „nagłego huu! zza rogu”.

Milena ciągle jeszcze podskakiwała jak piszcząca piłeczka, a choć wiedziała już, w jaką wpadła zasadzkę, nie mogła się powstrzymać. Dopiero gdy ochłonęła na tyle, że zaczęła zdradzać skłonność pobicia brata, Jan przestał kwiczeć ze śmiechu i zawołał:

– Kto pierwszy będzie przy drzewie?! – I natychmiast sam ruszył, za nim rozwścieczona Milena, a na końcu z lekkim ociąganiem Szymon.

Szymon jako jedynak ciekaw był walki rodzeństwa, ale wolał nie brać w niej osobiście udziału. Nic jednak strasznego się nie działo. Jan dopadł drzewa pierwszy. Milena dopadła Jana. Jan uskoczył i skrył się za pień. Milena złapała go za koszulkę. Jan wyrywał się, okrążając drzewo i ciągnąc za sobą siostrę. A potem oboje klapnęli zgodnie na trawę, zgrzani i zdyszani. Szymon dołączył do nich i teraz ze śmiechem opowiadali sobie, jak to było, wszystko po kolei. Milena musiała przyznać, że dopiero dzięki jej sztuczce z zatykaniem uszu chłopcy mogli podejść do niej całkiem blisko.

– Leżeliśmy w jagodach i baliśmy się ruszyć, bo wyglądałaś jak radar – wspominał Szymon.

– Z oczami i uszami dookoła głowy – podkreślił Jan.

– Jak już nic nie słyszałaś i przeszłaś koło nas, wstaliśmy i poszliśmy spokojniuteńko za tobą. Prawie wisieliśmy ci na plecach.

– Najpierw nie chciałem cię dotykać, myślałem, że zaraz się odwrócisz i przestraszysz, jak nas zobaczysz tak blisko.

– Ale ty przestałaś się rozglądać.

– Bo myślałam, że schowaliście się tutaj za drzewem. – Milena wstała. – Zostańcie tu – powiedziała, spoglądając w stronę kępy wyższej roślinności – idę zrobić siusiu. I nie podglądajcie.

Jan mrugnął do Szymona w zapowiedzi nowej rozrywki.

– Nie będziemy – obiecał obłudnie.

Milena wypatrzyła dogodne miejsce i obejrzała się.

– Patrzycie! – zawołała z wyrzutem.

– To idź dalej! – odkrzyknął Jan.

Milena poszła.

– Widzę cię! – Usłyszała brata, kiedy ledwo znów się zatrzymała.

– Dalej są pokrzywy!

– Nam nie przeszkadzają!

Milena podniosła patyk i jak maczetą torowała sobie nim drogę wśród pokrzyw.

– Widzę cię!

– I jeżyny!

– Widzę cię!

– Daj jej spokój – ulitował się Szymon – przecież wcale jej już nie widać.

– Widzę cię!

– Tu na pewno są żmije! Powiem mamie!

– Widzę cię, skarżypyto!

– Milena! – zawołał Szymon. – Jan się tylko drażni. Obejrzyj się. Jeżeli ty nas nie widzisz, to i my ciebie nie widzimy.

Szymon i Jan podjęli rozmowę przerwaną rano przez rodziców. Obaj od dawna mieli już komputery, z tym że Janowi o pół roku wcześniej niż Szymonowi udało się przekonać rodziców, że komputer przyczyni się do poprawy szkolnych ocen z wielu przedmiotów. Dzięki temu miał większe doświadczenie i często udzielał kuzynowi cennych porad. Poza tym obu chłopców interesowały nie tylko gry komputerowe, ale komputer jako taki – w szkole zapisali się na kurs informatyki, szybko zorientowali się, jak bardzo przydaje się wiedza matematyczna, w wyniku czego ich stopnie z matematyki rzeczywiście bardzo się poprawiły.

– Gdzie ona jest? – Jan zaniepokoił się nagle nieobecnością siostry.

– Może ukąsiła ją żmija? – podsunął Szymon.

– Albo zabłądziła, ofiara jedna. Chodź, idziemy jej szukać. – Jan wstał i ruszył w stronę, z której ostatni raz mignęła mu różowa koszulka Mileny.

Szymon spróbował go powstrzymać:

– Mieliśmy jej nie podglądać.

– E tam. – Jan wzruszył ramionami. – Dawno już zdążyła się wysikać, zdążyłaby nawet zrobić kupę. – Rzeczywiście minęło już chyba dziesięć minut od chwili, gdy ostatni raz zawołał: „Widzę cię!”.

Chłopcy podążyli śladem Mileny wydeptanym wśród pokrzyw. Ścieżka ta gubiła się wśród jeżyn i poskręcanych ze starości krzewów czarnego bzu i trzmieliny. Teren opadał, od wilgotnego podłoża wiało przyjemnym chłodem.

– Milena! – pokrzykiwali.

Dziewczyna wyrosła nagle jak spod ziemi za jednym z krzaków.

– Hej – powitała chłopców – dobrze, że jesteście, popatrzcie, co znalazłam.

Obeszli dziki bez i rozejrzeli się ciekawie. Zobaczyli tylko dziki bez, trzmielinę, jeżyny i pokrzywy.

– No? – zniecierpliwił się Jan.

– Musicie kucnąć. To widać dopiero, jak się kucnie. Wiecie, dziewczynki nie sikają na stojąco, dziewczynki kucają.

– Co?! Mam kucać w twoich szczynach?! – Jan odskoczył oburzony.

– Dawno już wsiąkło – uspokoiła go siostra. To mówiąc, kucnęła i wskazała pod nisko zwisające gałęzie trzmieliny.

Poszli za jej przykładem i tym razem rzeczywiście coś zobaczyli. Niewielkie wzniesienie, a w nim dziurę: czarny, częściowo ocembrowany otwór, cały niemal przysypany skruszonymi przez czas cegłami, ziemią i suchymi gałęziami.

– Lochy! – szepnęli chłopcy zachwyceni. – Zaglądałaś tam?

– Zaglądałam, ale nic nie widać. Tam jest zimno. Wejść też się nie da, bo za ciasno.

Wczołgali się pod trzmielinę i chłopcy sami przekonali się o prawdziwości słów Mileny. Tajemnicze wejście, dokądkolwiek prowadziło, pomimo braku drzwi, krat i łańcuchów było nie do pokonania; natura z pomocą czasu od dawna już gryzła to dzieło rąk ludzkich – jeszcze rok, dwa i otwór znikłby na zawsze. Jan pierwszy chwycił i odrzucił kawałek skruszałej cegły. Milena i Szymon ochoczo poszli za jego przykładem. Kolczaste jeżyny drapały ramiona, suche gałęzie groziły wykłuciem oczu, a wszystko to zamotane i poplątane pod niskim dachem trzmielin.

– Cicho, przestańcie hałasować. – Milena powstrzymała nagle chłopców.

Nie zdążyli spytać, o co jej chodzi, gdy sami to usłyszeli:

– Jan! Milena! Szymon! Gdzie jesteście? Haaaa-looo! Wracajcie! Burza idzie! – wołali rodzice z daleka.

Wyczołgali się spod trzmieliny i pobiegli tam, gdzie godzinę wcześniej zostawili piknikującą rodzinę. Po pikniku nie pozostało już ani okruszynki, rowery z przytroczonym bagażem stały gotowe do drogi.

– Ani słowa o lochach – ostrzegł siostrę Jan, a ona prychnęła pogardliwie i szturchnęła go pięścią w bok. No bo rzeczywiście, czy nie miała nic lepszego do roboty, jak psuć rozpoczynającą się właśnie przygodę?
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: