Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja
  • Empik Go W empik go

Tajemnice dworu sułtana: Mihrimah. Córka odaliski. Księga IV - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
18 lipca 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Tajemnice dworu sułtana: Mihrimah. Córka odaliski. Księga IV - ebook

Między sercem a rozumem – nawet sułtanka nie może mieć wszystkiego.

Mihrimah nie potrafi znaleźć sobie miejsca w bezwzględnej pałacowej rzeczywistości. Czuje, że powinna stanąć u boku matki, którą zawsze podziwiała za jej odwagę i siłę, by bronić pozycji swojej rodziny na sułtańskim dworze. Wbrew własnej woli niewinna dziewczyna staje się elementem niebezpiecznej gry pełnej tajemnic i zdrad. Stawką jest życie, a tylko ci, którzy nie cofną się przed niczym, mają szansę na wygraną.
Powoli sułtanka uczy się, jak wykorzystać swoje atuty, aby osiągnąć własne cele. Wciąż jednak nie potrafi zagłuszyć głosu serca i dobrowolnie poddać się woli Hürrem, która chce wydać ją za mąż za odrażającego Rustema. Mihrimah za wszelką cenę próbuje odnaleźć drogę do swego ukochanego, pomaga jej w tym jedyna przyjaciółka i powierniczka – Esma. Jednak wszystko okazuje się jeszcze trudniejsze, niż dziewczyna początkowo sądziła. Nie tylko ona jest rozdarta pomiędzy nakazami serca i rozumu. Także Ismail, którym zawładnęła zakazana miłość do córki jego największego wroga, będzie musiał stanąć przez trudnym wyborem.
Czy w bezlitosnym świecie intryg jest miejsce na prawdziwe uczucia? Czy głos serca może zagłuszyć poczucie obowiązku wobec najbliższych? Czy istnieje miłość tak silna, że jest w stanie przezwyciężyć wszystkie przeciwności? Mihrimah sama musi poznać odpowiedzi na te pytania.

Demet Altınyeleklioğlu (ur. 1955 w Stambule) – wyprodukowała setki programów dla tureckiej telewizji TRT. Znana również jako tłumaczka, głównie romansów historycznych Philippy Gregory. Autorka cyklu powieści o dynastii osmańskiej. Mieszka w Stambule.

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-272-7926-2
Rozmiar pliku: 1,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PAŁAC AMBASADORA WENECJI GIRITTIEGO. STAMBUŁ

Pałac amba­sa­dora
Wene­cji Girit­tiego
Stam­buł

Na pierw­szy rzut oka wycho­dząca na morze rezy­den­cja amba­sa­dora Wene­cji mogła wyglą­dać na opusz­czoną. Wysoki budy­nek z posza­rza­łych kamieni spo­wi­jała ciem­ność. Pada­jący na ulicę cień domu, nocą jesz­cze mrocz­niej­szy, mógł przy­pra­wić o drże­nie tych, któ­rzy prze­cho­dzili przed nim, trzy­ma­jąc w dło­niach latar­nie lub pochod­nie oświe­tla­jące go drżą­cym świa­tłem. Tym­cza­sem uni­ka­towe żyran­dole wyko­nane ze szkła wenec­kiego i złote kan­de­la­bry spra­wiały, że we wspa­nia­łym salo­nie, znaj­du­ją­cym się na trze­cim pię­trze pałacu, było jasno jak za dnia.

W wiel­kiej sali, któ­rej ściany pokryte były czer­wo­nym jedwa­biem i nie­zrów­na­nymi gobe­li­nami, sły­chać było jedy­nie odgłosy sztuć­ców. Wnę­trze ską­pane było w zło­cie i szkar­ła­cie. Grube czarne kotary, szczel­nie zasła­nia­jące okna, ozdo­bione były się­ga­ją­cymi od sufitu do pod­łogi zasło­nami z chiń­skiego jedwa­biu, które w poło­wie dłu­go­ści prze­wią­zano zło­tymi wstę­gami.

Na środku salonu znaj­do­wał się długi stół z drewna orze­cho­wego. Do wyko­na­nia obić dwu­na­stu krze­seł o wyso­kich opar­ciach, usta­wio­nych po obu jego stro­nach, wyko­rzy­stano flo­renc­kie arrasy w tych samych bar­wach, które zdo­mi­no­wały oto­cze­nie. Nato­miast ściana znaj­du­jąca się za ple­cami amba­sa­dora Girit­tiego, prze­ci­na­jąca salę w poprzek, w cało­ści pokryta była nie­zrów­na­nym gobe­li­nem. Wyko­nany na tka­ni­nie obraz przed­sta­wiał Jezusa i dwu­na­stu apo­sto­łów pod­czas ostat­niej wie­cze­rzy. Wszystko było tak pełne życia, że wyda­wało się, iż posta­cie za chwilę wstaną i usiądą z nimi do stołu. Giritti miał za złe sie­dzą­cemu dokład­nie naprze­ciwko obrazu męż­czyź­nie, że nawet raz nie pod­niósł głowy, żeby na niego spoj­rzeć. Jeden z uczniów samego mistrza Leonarda wyko­nał dokładną kopię ory­gi­nal­nego dzieła, a póź­niej obraz został prze­nie­siony na tka­ninę.

„Gbu­ro­waty Flo­rent­czyk – mruk­nął w duchu, sta­ra­jąc się zacho­wać uśmiech. – Co za zadu­fa­nie w sobie. Za kogo ty się uwa­żasz? Czy powo­dem tej pychy jest fakt, że na papieża wybrano członka rodu de Medici? On umarł i odszedł w nie­pa­mięć. Teraz na tro­nie Kle­mensa zasiada Far­nese. Ales­san­dro z Canilo¹. Skąd ta duma?”.

Spra­gniony gość wycią­gnął rękę po kie­lich z winem. Gdy pod­no­sił go do ust, świa­tło pada­jące z żyran­dola zatań­czyło w pucha­rze i przez chwilę zatrzy­mało się na jego oczach.

Giritti poru­szył się na swoim miej­scu znie­cier­pli­wiony. Zro­zu­miaw­szy, że męż­czy­zna nie zare­aguje, powtó­rzył ten ruch w spo­sób bar­dziej zwra­ca­jący uwagę. Na próżno. Męż­czy­zna nie­prze­rwa­nie jadł.

Giritti zaczy­nał się bun­to­wać. „Czy Jego Świą­to­bli­wość nie mógł zna­leźć nikogo innego, kto pomógłby mu dopro­wa­dzić do zwy­cię­stwa Świę­tego Krzyża? Jeśli ten męż­czy­zna zosta­nie tu jesz­cze dwa tygo­dnie, opróżni wszyst­kie beczki z winem”.

Na myśl o winie Giritti przy­po­mniał sobie o Ibra­hi­mie Paszy. Wina, któ­rymi czę­sto­wał go wielki wezyr, ile­kroć uda­wał się do niego z wizytą, pozo­sta­wiały daleko w tyle trunki takie jak te. Gdy w tajem­nicy wysłał do pałacu skrzy­nię pełną wina cervaro, pasza, ulu­bie­niec suł­tana Sulej­mana, nie posia­dał się z rado­ści. Ibra­him odwdzię­czył mu się za to trzema per­skimi kobier­cami.

– Prze­sła­łeś mi skarb, Giritti – powie­dział wielki wezyr, dzwo­niąc w kie­lich, gdy sie­dzieli razem w domu amba­sa­dora. – Każda jego kro­pla jest niczym rubin.

– Na zdro­wie mojemu paszy.

– My, któ­rzy jeste­śmy wiel­kim wezy­rem Wiel­kiego Impe­rium Osmań­skiego, nie możemy pozo­stać w tyle za wenec­kim kup­cem. Powiedz, czego sobie życzysz?

„Życia Sulej­mana”, pomy­ślał Giritti, z tru­dem powstrzy­mu­jąc się od powie­dze­nia tego na głos.

– Ależ, panie – ode­zwał się, odchrzą­ku­jąc. – Nie ma na świe­cie wspa­nial­szych kobier­ców niż te, które dosta­łem od czci­god­nego paszy. Cóż może być cen­niej­szego?

Męż­czy­zna na dru­gim krańcu stołu, opróż­niw­szy swój kie­lich, spoj­rzał znie­cier­pli­wio­nym wzro­kiem na sługę sto­ją­cego przy zasło­nię­tym oknie. Ten zerwał się z miej­sca. Giritti zer­k­nął na pozła­cany kie­lich. „Udław się”, pomy­ślał, wier­cąc się na krze­śle.

– Zdaje się, że nad­szedł czas.

– Nie spie­szy mi się – odparł męż­czy­zna, nie prze­sta­jąc jeść.

„Ale mnie tak – prze­mknęło przez głowę Girit­tiemu. – Chcę jak naj­szyb­ciej się od cie­bie uwol­nić”.

Gość utkwił w nim spoj­rze­nie. Przez chwilę, prze­żu­wa­jąc kęs potrawy, przy­glą­dał się oty­łej twa­rzy amba­sa­dora. „Tłu­sty wenecki bękart. Nie­na­wi­dzisz mnie. Myślisz, że ja za tobą prze­pa­dam? Za pie­nią­dze sprze­dał­byś wła­sną matkę. Bóg jeden wie, co sprze­da­łeś suł­ta­nowi Sulej­ma­nowi, żebyś mógł spo­koj­nie sie­dzieć na tym bogac­twie”.

Giritti pocze­kał, aż męż­czy­zna skoń­czy.

– Skoro Jego Świą­to­bli­wość przy­słał do Kon­stan­ty­no­pola praw­dzi­wego ryce­rza, wasza sprawa tutaj musi być wiel­kiej wagi.

Męż­czy­zna w końcu prze­łknął. Wziął jesz­cze jeden łyk wina i zupeł­nie jakby nie usły­szał słów Girit­tiego, prze­mó­wił syczą­cym gło­sem:

– Opo­wia­daj, jakie masz wie­ści z pałacu. Co w ostat­nim cza­sie zaprząta Sulej­mana?

– Przy­go­to­wuje nową wyprawę wojenną.

– Co powie­dzia­łeś?

Giritti patrzył, szcze­rząc zęby w uśmie­chu, jak gość, nie spo­dzie­wa­jąc się tak bez­po­śred­niej odpo­wie­dzi, z nie­do­wie­rza­nia i nie­po­koju wylał na sie­bie zawar­tość kie­li­cha. Widząc, że męż­czy­zna pró­buje zetrzeć ręką czer­wone wino, które wylało się na cenne koronki na jego piersi, ode­zwał się z uda­wa­nym zmar­twie­niem:

– O rety! Będzie plama.

– Mniej­sza o plamę! – wark­nął męż­czy­zna gru­biań­sko. – Jakiej wojny? Prze­ciwko komu?

– Nie wiem. – Giritti wzru­szył ramio­nami. – Wie­dzą to tylko dwie osoby.

– Kto taki?

Amba­sa­dor Wene­cji zdał sobie sprawę, że nie­po­kój męż­czy­zny spra­wia mu olbrzy­mią radość. Deli­kat­nie uniósł swój pusty kie­lich.

Tym razem słu­żący pospie­szył do niego i napeł­nił puchar winem, a Giritti oglą­dał ten ruch z nie­wy­obra­żalną wręcz przy­jem­no­ścią. Następ­nie upił łyk. Cierpki smak wypeł­nił mu usta. Prze­łknął ciężko, jakby przy­szło mu to z tru­dem. Na jego twa­rzy poja­wił się wyraz podziwu dla wspa­nia­ło­ści trunku. Ponow­nie zanu­rzył w nim usta. Posta­wił kie­lich na stole i spoj­rzał na bli­skiego wybu­chu męż­czy­znę.

– Oczy­wi­ście suł­tan Sulej­man i jego wielki wezyr.

– Podobno jesteś w dobrych sto­sun­kach z wezy­rem. Nie możesz niczego się od niego dowie­dzieć?

– Weź­cie pod uwagę, że to bar­dzo trudne i nie­bez­pieczne zada­nie.

– Sły­sza­łem, że ten czło­wiek uwiel­bia pie­nią­dze – mruk­nął gość. – Może otwo­rzy­li­by­ście mu usta sakiewką?

– Usta wiel­kiego wezyra są tak mocno zaci­śnięte, że nie otwo­rzy ich nawet kilka sakie­wek. Poza tym jest tak bogaty, że nie sku­szą go byle sakiewki.

– Nie ma czło­wieka, któ­remu nie można otwo­rzyć ust, _señor_ Giritti. Wystar­czy wie­dzieć, jak to zro­bić. Kobiety i wino to jedne z mistrzow­skich spo­so­bów pozy­ski­wa­nia infor­ma­cji. Zapewne o tym wie­cie. Nie zapy­ta­li­ście nawet, co w ostat­nim cza­sie zaprząta głowę pady­sza­cha.

– Miłość. Suł­tan jest zajęty miło­ścią.

„Nawet wino, które wypi­łem, stra­ciło smak”, mruk­nął pod nosem gość.

– Przed chwilą mówi­łeś, że przy­go­to­wuje się do wojny.

– Oni tacy wła­śnie są. – Giritti wyszcze­rzył zęby w sze­ro­kim uśmie­chu. – Przy­naj­mniej taki jest Sulej­man. Jed­no­cze­śnie kocha i wal­czy.

– Co to za miłość? Czyżby pady­szach miał nową fawo­rytę? Donie­siono nam, że oże­nił się z Rusinką. Podobno kobieta nie­ustan­nie rodzi mu potom­stwo.

„Głu­piec”, żach­nął się w duchu Giritti.

– Hürrem jest w tej chwili naj­po­tęż­niej­szą kobietą na świe­cie. Okrę­ciła sobie pady­sza­cha wokół palca. Nie sądzę, aby na tym poprze­stała.

– Prze­cież została żoną Sulej­mana. Czego jesz­cze chce?

Giritti uśmiech­nął się.

– To oczy­wi­ste. Tronu Sulej­mana.

– U nich kobiety mogą zostać wład­czy­niami?

– Nie chce go dla sie­bie, ale dla swo­jego syna. Wie­cie, że obec­nie następcą tronu jest jego naj­star­szy syn, któ­rego matką jest pierw­sza fawo­ryta pady­sza­cha. Hürrem z pew­no­ścią będzie wal­czyć o to, żeby osa­dzić na tro­nie wła­snego syna. Aby tego doko­nać, naj­pierw musi pozbyć się mojego dro­giego przy­ja­ciela Ibra­hima Paszy.

Flo­rent­czyk zamy­ślił się, wpa­tru­jąc się w kie­lich.

– A teraz kobieta ma wielce potęż­nego sprzy­mie­rzeńca.

– Kto to taki?

– Jest rów­nie piękna jak ona i rów­nie, a może nawet bar­dziej, inte­li­gentna. Ma na imię Mih­ri­mah.

– Wiem o niej. To jej córka. Już tak wyro­sła?

Giritti poki­wał głową.

– Nie widzia­łem jej, ale zgod­nie z tym, co mówi Ibra­him Pasza, Mih­ri­mah jest pięk­niej­sza niż matka. A ojciec uwiel­bia ją do sza­leń­stwa. Ibra­him powie­dział, że suł­tan myśli wręcz o tym, żeby wpro­wa­dzić ją w sprawy pań­stwa. Ostat­nio wysłał ją nawet na prze­gląd floty.

– Floty?

– Sądzę, że sły­sze­li­ście o tym, iż pady­szach zapro­sił do Stam­bułu Bar­ba­rossę, który uciekł przed naszym admi­ra­łem Andreą Dorią. Mih­ri­mah weszła na pokład okrętu fla­go­wego Bar­ba­rossy. To nie­spo­ty­kane, żeby córka pady­szacha wcho­dziła pomię­dzy setki mary­na­rzy. Trudno w to uwie­rzyć. W impe­rium Sulej­mana dzieją się dziwne rze­czy. Pań­stwo osmań­skie się zmie­nia.

– Ile lat ma ta dziew­czyna, _señor_ Giritti?

– Zdaje się, że pięt­na­ście. Zgod­nie ze sło­wami Ibra­hima Hürrem już teraz kie­ruje suł­ta­nem za pośred­nic­twem córki.

Gość nagle wstał, czego Giritti zupeł­nie się nie spo­dzie­wał.

„Głupi Wene­cja­nin – prze­szło mu przez głowę. – Oka­za­łeś się bar­dzo pomocny. Teraz Kobra ma cel”.

– Ufam, że posta­ra­li­ście się o to, o co pro­si­łem – ode­zwał się, zmie­rza­jąc w stronę drzwi.

Amba­sa­dor Wene­cji z tru­dem pod­niósł swoje tęgie ciało.

– Para czar­nych koni, czarny powóz i niemy woź­nica. Tak, stoją przy tyl­nym wyj­ściu. Jed­nak nie powin­ni­ście kazać mu zapa­lać latarni, bo to może zwró­cić uwagę straż­ni­ków.

– Wów­czas będzie to ich ostat­nia służba, _señor_ Giritti.

Gość wybuchł prze­raź­li­wym śmie­chem i skie­ro­wał się do drzwi.NOWY PAŁAC, HAREM. TEN SAM WIECZÓR

Nowy Pałac, harem
Ten sam wie­czór

Gdy Mih­ri­mah usły­szała krzyk, jej umysł mio­tał się mię­dzy jed­nym a dru­gim kosz­ma­rem.

– Szybko! – Roz­brzmie­wał kobiecy głos.

Przez chwilę myślała, że to sen. Jed­nak część umy­słu, która pozo­sta­wała trzeźwa, w żaden spo­sób nie mogła sko­ja­rzyć tego wrza­sku z kosz­ma­rem, jaki widziała. W tym śnie nie było dla niego miej­sca.

– Szybko! Bie­gnij­cie!

Po chwili gło­sów zaczęło przy­by­wać.

Ponow­nie przy­mknęła oczy, pró­bu­jąc dojść do sie­bie.

Tym razem do dźwię­ków pospiesz­nych kro­ków, nio­są­cych się aż do jej kom­naty, dołą­czyły okrzyki słu­żą­cych.

– Bie­gnij­cie! Bie­gnij­cie!

Jakaś kobieta nie­ustan­nie wołała:

– Mój Boże! Mój Boże!

Mih­ri­mah znów otwo­rzyła oczy i rozej­rzała się. Esmy nie było. Nawo­ły­wa­nia i odgłosy szyb­kich kro­ków prze­nio­sły się teraz na zewnętrzny dzie­dzi­niec.

– Powia­dom­cie gwar­dzi­stów! – usły­szała.

– Mój Boże! _Zabili go?_

„Co?!”. Mih­ri­mah w jed­nej chwili zesztyw­niała. „Zabili go? Co to ma zna­czyć? Kogo zabili?”. Przy­szły jej do głowy słowa matki: „_Zdrada stoi u naszych drzwi._ Albo my prze­ży­jemy, albo oni”. Ogar­nęło ją prze­ra­że­nie.

– Suł­tanko, suł­tanko! – ode­zwał się z nie­po­ko­jem ktoś po dru­giej stro­nie drzwi.

To była Esma.

Mih­ri­mah pospiesz­nie otwo­rzyła drzwi i opie­kunka, z tru­dem łapiąc oddech, wpa­dła do środka.

– Szybko, pani!

Oczy dziew­czyny poru­szały się nie­spo­koj­nie. Gdy bie­gła, zsu­nęła jej się chu­sta, a potar­gane włosy opa­dły na ramiona. Na widok słu­żą­cej, pró­bu­ją­cej zaczerp­nąć powie­trza, Mih­ri­mah wpa­dła w panikę.

– Co się dzieje, Esmo? Co to za poru­sze­nie?

– Meh­med… – wydu­siła z sie­bie słu­żąca i przy­ci­snęła ręce do serca.

– Meh­med…?

Ze stra­chu nie była w sta­nie dokoń­czyć. „Boże, nie pozwól, żeby stało się to, o czym myślę”, modliła się. Chwy­ciła Esmę za ramiona i potrzą­snęła nią.

– Co Meh­med? Który Meh­med? Powiedzże.

– Meh… Meh-med… Chan – wyją­kała Esma.

– Mój Boże… Mój brat?

Pia­stunka poki­wała głową, ciężko dysząc.

– To nie­moż­liwe! – wrza­snęła.

Mih­ri­mah nie myślała nawet o tym, że ma na sobie tylko cie­niutką nocną koszulę. Rzu­ciła się do drzwi. Jedna z dam dworu zerwała się za nią i pró­bo­wała okryć jej czymś ramiona.

– Co się stało Meh­me­dowi Cha­nowi?! – krzy­czała, pędem prze­mie­rza­jąc kory­tarz. – Niech ktoś mi odpo­wie! Powiedz­cie mi, że nic się nie stało księ­ciu Meh­me­dowi Cha­nowi!

Z każ­dej strony dobie­gały prze­peł­nione paniką okrzyki. Dołą­czył do nich szczęk sza­bli, co ozna­czało, że do haremu weszli gwar­dzi­ści.

– Zejdź­cie z drogi, przy­błędy!

Dowódca gwar­dzi­stów prze­mknął obok niej jak burza. Za nim spiesz­nym kro­kiem podą­żali jego żoł­nie­rze uzbro­jeni we włócz­nie.

– Co się stało? – zapy­tała Esmę, nie zwal­nia­jąc kroku. – Ktoś zro­bił coś złego mojemu bratu?

– Nie wiem dokład­nie – odpo­wie­działa dziew­czyna mię­dzy jed­nym a dru­gim odde­chem. – Obu­dził mnie czyjś krzyk. Ktoś na kory­ta­rzu krzy­czał: „Szybko!”. Zerwa­łam się z miej­sca, a póź­niej usły­sza­łam: „_Zamach na księ­cia Meh­meda_!”.

„Nie! Nie! Nie!”. Mih­ri­mah nie wie­działa, ile razy ten okrzyk roz­legł się w jej gło­wie. „A cie­bie pochła­niają prze­peł­nione miło­ścią i pożą­da­niem sny o leven­cie z tor­sem spa­lo­nym słoń­cem, suł­tanko Mih­ri­mah! – zbesz­tała się w myślach. – Widzisz, co się stało? Twoja matka miała rację. Zdrada naj­pierw dosię­gła two­jego brata. Na kogo teraz przyj­dzie kolej? Na cie­bie? Twoją matkę? Pozo­sta­łych braci? A może na two­jego ojca?”.

Wie­działa, że nie wolno jej pła­kać, ale to było sil­niej­sze od niej. Sta­nęła za rogiem i mocno przy­warła ple­cami do ściany. Czuła, że jej dusza pło­nie. „Doprawdy, matko – załkała w duchu – czy ty zawsze musisz mieć rację?!”.

*

W kom­na­tach księ­cia Meh­meda pano­wało ogromne poru­sze­nie. Każdy coś mówił. Na widok uko­cha­nej córki pady­sza­cha, która w nie­ła­dzie, w samej koszuli wpa­dła do środka, zgro­ma­dzeni zaczęli się wza­jem­nie prze­py­chać, toru­jąc jej drogę.

Mih­ri­mah nie pamię­tała, jak prze­szła przez przed­sio­nek i dwie izby zaj­mo­wane przez słu­żą­cych jej star­szego brata. Drzwi do sypialni księ­cia Meh­meda były otwarte na oścież. Zauwa­żyła, że ze stra­chu zwol­niła. Naj­pierw dostrze­gła matkę. Twarz Hürrem była kre­do­wo­biała. Chu­sta zsu­nęła się z jej głowy, a włosy pło­mie­niami opa­dały na ramiona. „To nie­moż­liwe! – jęk­nęła bez­wied­nie. – To nie­moż­liwe!”. Ni­gdy wcze­śniej jej takiej nie widziała. Hürrem była niczym szty­let wycią­gnięty z pochwy. Gdyby w tej chwili sta­nął przed nią wróg, prze­szy­łaby go spoj­rze­niem. Na jej twa­rzy, bar­dziej niż prze­ra­że­nie i ból, malo­wały się bez­rad­ność i deter­mi­na­cja.

Gdy Mih­ri­mah pró­bo­wała prze­drzeć się przez tłum znaj­du­jący się przed drzwiami, Hürrem odwró­ciła głowę. W tym momen­cie ich spoj­rze­nia się spo­tkały. Objęły się wzro­kiem. Hürrem w jed­nej chwili odczy­tała myśli córki. „Teraz jeste­śmy razem – prze­szło jej przez głowę. – Córka Alek­san­dry Ana­sta­zji Lisow­skiej, suł­tanka Mih­ri­mah, chwy­ciła za sza­blę i sta­nęła u boku matki”.

– Matko…

Mih­ri­mah weszła do środka. Nie wie­działa, co zro­bić, gdy zoba­czyła swo­jego brata księ­cia Meh­meda, sto­ją­cego przed wiel­kim oknem po pra­wej stro­nie. W pierw­szej chwili nie mogła w to uwie­rzyć. Sądziła, że on nie żyje. Tym­cza­sem jej brat, nawet jeśli jego twarz była blada jak ściana, stał przed nią cały i zdrowy. Wokół niego zebrali się nadworny medyk i jego pomoc­nicy. Mih­ri­mah jed­no­cze­śnie czuła prze­ra­że­nie, gniew, strach, żądzę zemsty, ulgę i radość.

Pod­bie­gła do Hürrem. Matka objęła córkę za szyję.

Hürrem nic nie powie­działa. Powoli odsu­nęła się od córki, ale nie zabrała rąk. Obró­ciła ją w stronę bez­ład­nego łoża jej star­szego brata.

– Spójrz.

Skie­ro­wała wzrok na atła­sową koł­drę i jedwabne prze­ście­ra­dła. Nic nie zauwa­żyła. Kątem oka dostrze­gła, że matka wbiła swoje pło­mienne spoj­rze­nie w pod­łogę. Pochy­liła głowę i zoba­czyła.

_Skor­pion!_ Wielki jak dłoń, kru­czo­czarny skor­pion!

Mih­ri­mah trzę­sła się ze stra­chu i z obrzy­dze­nia.

– Meh­med obu­dził się, bo poczuł jakiś ruch na swo­jej poduszce – wyszep­tała Hürrem do córki.

– Mój Boże… – Mih­ri­mah ode­tchnęła.

– Kiedy ujrzał zbli­ża­ją­cego się do niego skor­piona, zesko­czył z łóżka na drugą stronę. Gdyby się spóź­nił…

– Bóg się nad nami zli­to­wał. – Dziew­czyna ponow­nie przy­tu­liła matkę.

– Powiedz, córko, kto pod­ło­żył śmierć do łoża mojego księ­cia? Mih­ri­mah odsu­nęła głowę od szyi Hürrem.

– Ten, któ­rego ramiona tylko przez jakiś czas będą nosiły głowę, matko – odpo­wie­działa powoli. – Z pew­no­ścią któ­regoś dnia ta głowa spad­nie. Przy­się­gam ci, że spad­nie, matko!

*

Gniew suł­tana Sulej­mana nie miał gra­nic. Chyba wszy­scy w pałacu sły­szeli, jak pady­szach krzy­czy na wiel­kiego wezyra Ibra­hima:

– Czyż nie mówi­li­śmy ci, ago: „Sulej­man, syn Selima Chana, nie boi się śmierci! To Bogu jeste­śmy winni życie i to On je nam odbie­rze! Jeste­śmy Mu wdzięczni za los, który nam prze­zna­czył. Jeśli jed­nak coś się sta­nie naszym dzie­ciom lub żonie, oddamy życie… Ale wiedz, że odbie­rzemy tysiąc żyć…”?!

Pobla­dły Ibra­him Pasza pochy­lił głowę. Stał przed pady­sza­chem, jakby cze­kał na wyrok śmierci.

– Nie mówi­li­śmy tak, ago?!

– Mówi­li­ście, panie… – Z ust Wybrańca Ibra­hima wydo­był się led­wie sły­szalny szept.

– Więc jak mogło do tego dojść? Czy ktoś sta­wia swoje słowo ponad naszym? Czy jego szyja wciąż ma nosić jego głowę?

Nawet Mih­ri­mah widziała, jak twarz jej wuja naj­pierw zro­biła się pur­pu­rowa, póź­niej żół­to­zie­lona jak liść, żeby w końcu stać się kre­do­wo­biała.

– Nasza szyja jest cienka niczym włos, suł­ta­nie.

– Ibra­hi­mie! – ryk­nął Sulej­man.

„Czy jest tu choć jedna osoba, pod którą nie ugięły się kolana pod wpły­wem tego krzyku?”, zasta­na­wiała się Mih­ri­mah. Ukrad­kiem rozej­rzała się wokoło. Był ktoś taki. Jej matka. Hürrem stała bez ruchu, ale Mih­ri­mah odczy­tała w jej spoj­rze­niu, o czym myśli. Matka nie posia­dała się ze szczę­ścia. W jej gło­wie poja­wiły się zapewne słowa: „Dużo stra­ci­łeś. Już nie­wiele zostało, chor­wacka świ­nio. Spa­dłeś z pie­de­stału, a wkrótce spad­nie też twoja głowa”.

– Nie potrze­bu­jemy two­jej szyi, ago, ale tego nik­czem­nika, który się tego dopu­ścił. Kto zasta­wił tę pułapkę? Jaki łotr śmiał wycią­gnąć rękę po życie naszego księ­cia? Kto kryje się za jego ple­cami? Tego nam trzeba. Masz poszu­kać odpo­wie­dzi i uka­rać win­nych albo wyrzu­cić zdraj­ców z naszego haremu.

Nie odna­le­ziono tego, kto pod­ło­żył skor­piona do sypialni księ­cia Meh­meda. A nawet gdyby tak się stało, nikt nie doszedłby do tego, kto wydał mu roz­kaz. Jed­nak Mih­ri­mah nie wahała się powta­rzać na każ­dym kroku: „Mor­dercę nasłał ten, kto mógł sko­rzy­stać na śmierci mojego brata księ­cia”. Było oczy­wi­ste, kogo ma na myśli. Matkę księ­cia suk­ce­sora. I Wybrańca Ibra­hima.

Nato­miast mini­ster skarbu Isken­der Cze­lebi, który nie prze­pa­dał za Ibra­hi­mem Paszą, a ich wza­jemna nie­chęć do sie­bie uro­sła do takich roz­mia­rów, że nie dało się tego dłu­żej ukry­wać, powie­dział pew­nego dnia na spo­tka­niu Dywanu, wie­dząc o tym, że suł­tan Sulej­man przy­słu­chuje się ich obra­dom:

– Mię­dzy nami jest zdrajca. – Nie zwa­ża­jąc na pomruki pozo­sta­łych wezy­rów, wykrzyk­nął: – Co tak patrzy­cie?! Jak ina­czej zdrajca dostałby się do kom­naty księ­cia?!

– Cze­lebi… – Jeden z wezy­rów, który był w wieku Ibra­hima Paszy, pró­bo­wał się sprze­ci­wić. – Cóż to za słowa? Podej­rze­wasz nas wszyst­kich?

– Tak – odburk­nął Isken­der. – Oczy­wi­ście, że tak. – I groź­nie wska­zał pal­cem na wezy­rów. – Piętno tej zdrady jest na nas wszyst­kich. Co będzie, jeśli nie znaj­dziemy zdrajcy?

Nie zna­le­ziono zama­chowca ani zdrajcy, który go nasłał. Karę poniósł dowódca gwar­dzi­stów i straż­nicy, któ­rzy tam­tej nocy peł­nili wartę w hare­mie. Nikt nawet nie liczył, ile spa­dło głów. Każ­dego ranka poza mury pałacu wyrzu­cano nowe. Prze­słu­cha­nia trwały, a miesz­kańcy pałacu modlili się o oca­le­nie.

Atak przy­niósł też pewne korzy­ści. Poważ­nie ucier­piały na tym dobra sława Ibra­hima Paszy i jego wpływ na pady­sza­cha. Wzro­sła nato­miast pozy­cja Isken­dera Paszy. Nikt nie miał odwagi powie­dzieć tego gło­śno, ale wszy­scy zasta­na­wiali się: „Czyżby za tą pułapką naprawdę stali książę suk­ce­sor Mustafa oraz jego matka Gülbahar?”.

„Zimny oddech śmierci na ple­cach przy­wró­cił mi rozum”, stwier­dziła Mih­ri­mah.

– Nic już nie mów – powie­działa tam­tego wie­czoru, gdy matka zbie­rała się do wyj­ścia, żeby udać się do swo­jej kom­naty. – Teraz będzie prze­ma­wiać twoja córka.

Tak też zro­biła.

– Albo my prze­ży­jemy, albo oni! Nie ma na tym świe­cie miej­sca dla nas wszyst­kich! – wykrzy­czała wśród zgro­ma­dzo­nych.

Mih­ri­mah pod­jęła decy­zję. „Dla nich śmierć! Dla nas życie!”.

Tatarka, wierna towa­rzyszka matki, szy­ko­wała się, żeby podą­żyć za swoją panią.

– Cio­ciu Merzuko – ode­zwała się cicho Mih­ri­mah – prze­każ­cie te słowa naszej matce: „Bądź spo­kojna. Twoja córka nie próż­nuje. Natych­miast przed­łoży naszemu władcy kwe­stię, o któ­rej wspo­mnia­łaś”.

*

Co prawda prośba o spo­tka­nie wyszła od jego córki, ale suł­tan Sulej­man także pra­gnął jej odwie­dzin. Chciał z nią poroz­ma­wiać, gdy tylko doj­dzie do sie­bie po wstrzą­sie, jaki wywo­łał w jego duszy zamach, któ­rego celem był książę Meh­med. Bar­dzo tego potrze­bo­wał. Gdy główny słu­żący poin­for­mo­wał go, że Mih­ri­mah prosi o pozwo­le­nie, żeby uca­ło­wać jego dłoń, Sulej­man odparł:

– Nasze serce rów­nież tego pra­gnie. Mamy dla niej _dobrą wia­do­mość._ Przyj­dziemy, żeby­śmy mogli ją prze­ka­zać, pomo­dlić się za jej zdro­wie i szczę­ście, ukoić duszę wido­kiem jej pięk­nej twa­rzy i roz­pro­szyć jej świa­tłem ciem­no­ści, w które sto­czy­li­śmy się tego wie­czoru.

Mih­ri­mah, cie­sząc się w duchu, że ojciec natych­miast do niej przyj­dzie, jed­no­cze­śnie pró­bo­wała odczy­tać zaszy­fro­waną wia­do­mość. Jaką to dobrą wia­do­mość miał dla niej pady­szach? Czy przy­by­wał do niej, żeby powie­dzieć: „Córko, odda­jemy cię Kulaw­cowi Rüstemowi”? Mih­ri­mah nie wie­działa, jak zare­aguje, jeśli usły­szy coś takiego. Czy zgod­nie z tra­dy­cją pochyli głowę, mówiąc: „Jeśli taka jest wasza wola”, czy zbun­tuje się, jak to zro­biła wobec matki?

Jesz­cze raz prze­my­ślała swoją decy­zję. Była pewna, że za ata­kiem skor­piona stoją książę Mustafa i jego matka. Kto inny mógł pod­ło­żyć do łóżka jej brata Meh­meda skor­piona tak jado­wi­tego, że zabi­jał jed­nym uką­sze­niem? To musiał być ktoś mający wpływy w pałacu!

Wyglą­dało na to, że Mustafa przy­stą­pił do dzia­ła­nia, żeby usu­nąć swo­ich rywali. Pierw­szym celem był Meh­med. Następni w kolejce byli zapewne Selim i Baja­zyd. Póź­niej Dżi­han­gir. „Biedny Dżi­han­gir”, pomy­ślała Mih­ri­mah. Przed jej oczami poja­wiła się blada twa­rzyczka młod­szego brata. Dżi­han­gir był cho­ro­wity, słaby i lekko gar­baty, lecz twarz miał tak piękną i nie­winną, a oczy pełne życia… Jak ktoś mógłby poświę­cić Dżi­han­gira?

Nie była w sta­nie powstrzy­mać rosną­cego w niej gniewu. „Życzę ci śmierci, Gülbahar. I niech złożą przy tobie two­jego syna Mustafę”.

Obwi­niała też sie­bie. Nie wie­rzyła matce. Pod­czas gdy ją zaprzą­tały myśli o miło­ści i pożą­da­niu, zdrada obu­dziła się ze śmier­tel­nego snu i się­gnęła swoją krwawą ręką do łoża Meh­meda.

Mih­ri­mah zasta­na­wiała się rów­nież nad tym, jak jej bratu udało się wymknąć z objęć śmierci. Być może dobre duchy wyszep­tały mu do ucha: „Wstań, Meh­me­dzie. Śmierć na cie­bie czyha. Zbudź się”. „Tak wła­śnie musiało być – utwier­dziła się. – W prze­ciw­nym razie, jaki dźwięk musiałby wydać skor­pion, żeby obu­dzić kogoś z głę­bo­kiego snu?”.

Nagle ogar­nęła ją prze­ra­ża­jąca wąt­pli­wość. Zadrżała. Czy to mógł być guber­na­tor pro­win­cji Diy­ar­be­kir², Rüstem? Sły­szała, że są tam olbrzy­mie skor­piony.

Być może to prawda. Jeśli tak, to prawda była straszna.

„Nie – natych­miast zaprze­czyła. – To nie­moż­liwe”. Wyrzu­ciła ten pomysł z głowy. Było jej wstyd, że przez chwilę pomy­ślała, iż matka mogłaby zain­sce­ni­zo­wać zamach, żeby wzbu­dzić gniew pady­sza­cha prze­ciwko trójcy Gülbahar – Mustafa – Ibra­him Pasza, spra­wić, żeby ona sama uwie­rzyła, że śmierć rze­czy­wi­ście prze­cha­dza się pod ich drzwiami, i prze­ko­nać ją do mał­żeń­stwa z Rüstemem.

„Wstydź się, Mih­ri­mah – zbesz­tała się. – Twoja matka wal­czy o wasze życie, a ty…”.

– Matka ma rację. Przy­znaj to wresz­cie – mruk­nęła do sie­bie. – Oni są wro­gami two­jego rodu. Zdrajcy zaczęli dzia­łać. W takim razie trzeba ich wyprze­dzić i zdu­sić zdradę w zarodku.

Przy­po­mniała sobie, co powie­działa swo­jej opie­kunce Esmie, gdy nad ranem wra­cały do jej kom­naty po tym, jak w noc dzie­wią­tych uro­dzin Mih­ri­mah matka opowie­działa jej o swoim życiu, o tym, co ją spo­tkało, o prze­ży­tych cier­pie­niach, nie­bez­pie­czeń­stwach, razach, które spa­dły na nią na dzie­dzińcu dla oda­li­sek, i żmii pod­rzu­co­nej do łaźni: „Będę uwiel­biać ojca i kochać matkę. Nie pozo­sta­wię matki samej aż do śmierci”.

– W takim razie, pani Mih­ri­mah – powie­działa do sie­bie – obmyśl dobry plan. Zasta­nów się, co powiesz ojcu. Obróć w popiół gniazdo zdrady. A przy tym uchroń się przed tym utra­pie­niem – Rüstemem.

Zatrzy­mała się na chwilę. „Po pierw­sze, książę Meh­med Chan do Seru­hanu, a Mustafa na dno pie­kieł… Po dru­gie, sześć­dzie­siąt cięż­kich galer dla kapi­tana Hyzyra. Niech wia­try oce­anu wypeł­nią żagle naszych okrę­tów, które wyru­szą do Nowego Świata przy­szłej pro­win­cji Wiel­kiego Impe­rium Osmań­skiego. A po trze­cie…”.

Nie dokoń­czyła myśli. Nie chciała od ojca niczego dla sie­bie. „Jestem mądrą córką. Ojciec musi zre­zy­gno­wać z odda­nia mnie Rüstemowi”. A może także matka, po prze­rwa­niu kręgu zdrady i prze­zwy­cię­że­niu stra­chu przed śmier­cią, wycofa się z pomy­słu jej mał­żeń­stwa z Rüstemem.

Odgłosy krzą­ta­niny wyrwały ją z zamy­śle­nia.

– Idzie nasz pan! Idzie nasz pan! – roz­le­gły się okrzyki.

Mih­ri­mah wstała. Poku­siła się o naj­bar­dziej olśnie­wa­jący uśmiech i prze­chy­liła głowę na bok. Po kilku spoj­rze­niach w lustro uznała, że ta poza naj­bar­dziej do niej pasuje. Sta­nęła naprze­ciwko drzwi, splo­tła ręce przed sobą w ocze­ki­wa­niu na ojca.DROGA Z BALAT DO FENER. ZŁOTY RÓG. TEJ SAMEJ NOCY

Droga z Balat do Fener
Złoty Róg
Tej samej nocy

Ale­jan­dro wciąż drżał. Ataki poja­wiały się teraz rza­dziej, ale ich następ­stwa trwały długo. Po pierw­szym szoku i bole­snych skur­czach jego ciało drżało nie­mal cały dzień. Wciąż cier­piał po noc­nym napa­dzie.

Szedł sku­lony po murze ota­cza­ją­cym kwa­tery leven­tów. Jego celem była wzno­sząca się przed nim morwa. Jeśli uda mu się tam dotrzeć przez nikogo nie­zau­wa­żo­nym, z łatwo­ścią będzie mógł obser­wo­wać oto­cze­nie zza zasłony z gałęzi i liści.

Poru­szał się bez­sze­lest­nie jak kot. Musiał uwa­żać, żeby nie wejść w świa­tło pochodni pło­ną­cych po dwóch stro­nach drzwi do głów­nego budynku znaj­du­ją­cego się w roz­le­głym ogro­dzie. Wpraw­dzie ich blask nie się­gał murów, ale mimo to uważny stróż mógłby go dostrzec.

Zbli­ża­jąc się do kolumny świa­tła, moc­niej przy­warł do muru. Modlił się, żeby nie strą­cić kawał­ków kamieni i ziemi. Pełzł niczym jasz­czurka. Gdy ponow­nie spo­wił go cień, przy­sta­nął. Poło­żył się na chwilę, przy­kła­da­jąc twarz do muru, żeby odpo­cząć. Przez jakiś czas wsłu­chi­wał się jedy­nie w bicie swo­jego serca. Póź­niej powoli się wypro­sto­wał i znów ruszył kocimi kro­kami w stronę morwy.

Chwy­cił jedną z gałęzi się­ga­jącą muru. Spraw­dził, czy go unie­sie. Wła­ści­wie nie miał wyboru. Objął ją mocno i opu­ścił się w pustkę. Konar się nie zła­mał. Koły­sał się na nim przez chwilę. Póź­niej spró­bo­wał dotrzeć po gałęzi do pnia. Musiał to zro­bić bły­ska­wicz­nie. Czuł, że traci siły. „Boże – modlił się w duchu – tej nocy ześlij mi elik­sir”.

Sunął do przodu, nie zwa­ża­jąc na sąsied­nie gałę­zie dra­piące go po twa­rzy, oczach i ciele. W końcu dowlekł się do pnia pokry­tego grubą korą. Odszu­kał sto­pami masyw­niej­szą gałąź. Opu­ścił ręce i objął morwę. Po chwili Ale­jan­dro był na dole. Nie zwle­ka­jąc, prze­szedł na drugą stronę drogi. Musiał ukry­wać się w cie­niu murów, żeby nie prze­cho­dzić przed bramą koszar, gdzie roiło się od straż­ni­ków. Gdy ponow­nie ruszył w drogę, wynu­rzył się z cie­nia pokry­tych pożół­kłym wap­nem koszar i podą­żył szyb­kim kro­kiem przed sie­bie.

Nie­da­leko dostrzegł dwie obskurne winiar­nie, z któ­rych docho­dziły dźwięki jakiejś pio­senki. Sły­szał głosy męż­czyzn sie­dzą­cych przy znisz­czo­nych sto­łach. Nie zbli­ża­jąc się do nich zbyt­nio, pospiesz­nie prze­szedł przed winiar­niami.

„Od teraz nie ma już posto­jów – naka­zał sobie. – Ruszaj w drogę i skończ to. Jeśli będzie trzeba, bie­gnij. Potrze­bu­jesz elik­siru. I to natych­miast. Módl się, żeby męż­czy­zna, z któ­rym masz się spo­tkać, go przy­niósł”. Pra­gnęła go każda komórka jego ciała. Jak naj­szyb­ciej musi dostać w swoje ręce magiczny elik­sir księ­dza. Tylko tak mógł ukoić ból i nęka­jące go kosz­mary.

– Z Balat do Fener – powie­dział męż­czy­zna, z któ­rym spo­tkał się w Twier­dzy Genu­eń­skiej.

– Kiedy?

– Po noc­nej modli­twie.

Jesz­cze nie wzy­wano na nocną modli­twę.

Ale­jan­dro przy­sta­nął i zamy­ślił się. „Cie­kawe, co robi córka pady­sza­cha”. Po chwili upo­mniał się: „Ruszaj!”. Zro­bił to, ale głowę wciąż zaprzą­tały mu myśli o Mih­ri­mah. Od tam­tego dnia nie­ustan­nie powta­rzał jej imię. Przy­po­mi­nał der­wi­sza³, który modli się, prze­rzu­ca­jąc kora­liki tas­bihu. Mih­ri­mah wszę­dzie mu towa­rzy­szyła.

Głos w jego gło­wie wybuchł grom­kim śmie­chem: „Mih­ri­mah, tak?! Co powiesz, gdy zapyta, jak masz na imię? Ismail z Ala­iye? Ale­jan­dro z Sewilli? Jak?”. Ale­jan­dro poczuł ucisk w piersi. „Wszystko, co mam, jest zmy­ślone. Moje życie, matka, ojciec, imię. To prawda. Co jej powiem, kiedy zapyta, jak mam na imię? Gdy będzie chciała wie­dzieć, kim jestem?”.

Pró­bo­wał porzu­cić te roz­my­śla­nia, ale na próżno. „Głu­piec! – zga­nił się w nadziei, że pomoże mu to wziąć się w garść. – To córka two­jego wroga. Córka wroga two­jego rodu i two­jej reli­gii. Wła­śnie jej posta­no­wi­łeś oddać serce?”.

„A jeśli tak, to co?” – dodał po chwili. Miał gotową odpo­wiedź: „To córka suł­tana. A ty kim jesteś? Nie­praw­dzi­wym mary­na­rzem. Szpie­giem. Zama­chow­cem. Szty­le­tem, który wycią­gnął Jego Świą­to­bli­wość. Poza tym wię­cej jej nie zoba­czysz. Wyrzuć z głowy ten obraz pięk­nych oczu. Zapo­mnij o nie­wia­ry­god­nym uśmie­chu. Zetrzyj ze skóry cie­pło jej maleń­kiej dłoni!”.

Jego krok stał się bar­dziej sta­now­czy, zde­cy­do­wany i szybki. Dzięki temu czuł, że łatwiej będzie wyko­nać mu roz­kaz, który sam sobie wydał. „Ale… ona jest taka piękna… – usły­szał jęk gdzieś w zaka­mar­kach umy­słu, ale zigno­ro­wał go. – Daj temu spo­kój. Cóż z tego, że jest piękna? Nie zako­cha się w takim pół­na­gim żegla­rzu, nawet jeśli raz na cie­bie spoj­rzała. Zostaw to. Potrze­bu­jesz elik­siru! Elik­siru! Spiesz się, żeby dostać elik­sir”.

Nagle Ale­jan­dro zdał sobie sprawę, że naprawdę bie­gnie. Zauwa­żył też, że dyszy. „Bie­gnę. Tak bar­dzo go potrze­buję, że bie­gnę, żeby jak naj­szyb­ciej się z nim połą­czyć”.

Zadrżał, gdy odwró­cił głowę. W ciem­no­ściach wzno­siły się mury pałacu suł­tana Sulej­mana. A za murami, pomię­dzy drze­wami, widać było roz­świe­tlone budynki.

„Mih­ri­mah – jęk­nął w duchu. – Mih­ri­mah tam jest. Za tymi murami”.

Ale­jan­dro biegł dalej. Jesz­cze szyb­ciej. Biegł, dopóki star­czyło mu tchu. Padł na zie­mię, gdy pośród nocy roz­brzmiała melo­dia noc­nego ezanu, przy­pra­wia­jąca serce o drże­nie.

„Nad­szedł czas”, powie­dział, ode­tchnąw­szy kilka razy. Pod­niósł się z pia­sku i ponow­nie ruszył w drogę. Zdzi­wił się, gdy zauwa­żył, że nie sły­chać jego kro­ków na kamien­nej dro­dze. Nie dostrzegł też swo­jego cie­nia. Gdyby nie mdłe świa­tła kilku budyn­ków znaj­du­ją­cych się po dru­giej stro­nie drogi, czułby się cał­ko­wi­cie zagu­biony w ciem­no­ściach. „Wszę­dzie jest tak ciemno jak w moim wnę­trzu”, pomy­ślał.

Zatrzy­mał się, usły­szaw­szy jakiś dźwięk. Gdy znów zaczął iść, odwró­cił się przez ramię.

Ciemna pustka.

Jed­nak wciąż sły­szał ten dźwięk. Tym razem był gło­śniej­szy. Roz­po­zna­wał go. Były to odgłosy pod­ków i brzę­cze­nie cze­goś tur­la­ją­cego się. Zbli­żały się.

– To elik­sir – ode­zwał się cicho Ale­jan­dro. – Boże, to mój elik­sir. Ukoi mój ból.

Szedł dalej, co chwila oglą­da­jąc się za sie­bie. Nagle pośród ciem­no­ści poja­wił się powóz zaprzę­gnięty w dwa rumaki. Zoba­czył, że sie­dzący na prze­dzie woź­nica uniósł rękę. Póź­niej poczuł, jak coś ze świ­stem prze­cina powie­trze. „Bat”, pomy­ślał.

Dwa konie poru­szały się cięż­kim kro­kiem, cią­gnąc za sobą powóz czarny jak noc. Teraz Ale­jan­dro mógł usły­szeć nawet odde­chy zwie­rząt.

– Przy­był – szep­nął, lecz jego głos zabrzmiał mu w uszach jak krzyk.

Powoli usu­nął się na bok.

Odgłosy kopyt były coraz bli­żej. Gdy obró­cił głowę w lewo, ujrzał tuż obok błysz­czącą, czarną bryłę pojazdu.

– Wska­kuj! – ode­zwał się ktoś.

Ale­jan­dro zna­lazł się w środku.

Powóz, nie zwal­nia­jąc tempa, jechał dalej.

*

Pomimo nie­prze­by­tych ciem­no­ści Ale­jan­dro roz­po­znał męż­czy­znę kry­ją­cego swoją twarz w pele­ry­nie.

– Ty.

Czło­wiek poru­szył się deli­kat­nie.

Ale­jan­dro czuł jego oddech.

– To ty. Poznaję cię.

– Czyż­byś nie cie­szył się, że mnie widzisz, Kobro?

Chciał powie­dzieć: „Dla­czego tak długo cze­ka­łeś? Jestem tu od mie­sięcy”, ale natych­miast zre­zy­gno­wał. Tylko jedno słowo odbi­jało się echem w jego umy­śle, sercu i całym ciele. Gdy wresz­cie się z nim spo­tkał, głód, który odczu­wał, stał się nie do wytrzy­ma­nia.

– Przy­wio­złeś go?

– Co?

– Elik­sir!

– Ciii! – ode­zwał się surowo męż­czy­zna. – Nie krzycz.

– Daj mi elik­sir. Dłu­żej nie wytrzy­mam.

– Naj­pierw praca – odparł z pogardą. – Opo­wiedz mi, Kobro, co tutaj robisz.

– Daj mi elik­sir. Drę­czą mnie bóle. Nie mogę uwol­nić się od kosz­ma­rów. Potrze­buję go. Pro­szę. Pro­szę, daj mi go. Przy­wio­złeś go, czyż nie? Ksiądz ci go dał, prawda? Obie­cał mi.

Męż­czy­zna ode­pchnął Ale­jan­dra, który ucze­pił się jego pele­ryny.

– Naj­pierw poroz­ma­wiamy. Powiedz mi to, co chcę wie­dzieć. – Pochy­lił się w stronę Ale­jan­dra. Pod wpły­wem tego ruchu kap­tur zsu­nął się z jego głowy i poja­wiła się twarz Giu­liana Otta­viana de Medi­ciego. – Naj­pierw daj mi to, czego chcę. Jeśli mi się spodoba, dosta­niesz to, czego pra­gniesz. – Głos męż­czy­zny był ostry jak nóż. – I nie waż się wię­cej pod­no­sić głosu. Opo­wia­daj.

Ale­jan­dro, mimo rosną­cego w nim gniewu, opo­wie­dział mu wszystko, poczy­na­jąc od dnia, kiedy jako galer­nika wsa­dzono go na sta­tek han­dlowy. Mówił o tym, jak okręt zaata­ko­wali kor­sa­rze, jak został oca­lony i spro­wa­dzony do Stam­bułu, o tym, co działo się w kosza­rach leven­tów, o ata­kach, o wszyst­kim. Oprócz jed­nego. Ani sło­wem nie wspo­mniał o Mih­ri­mah. Ostat­nie słowa w panice wyle­wały się z jego ust.

– Nie wytrzy­mam dłu­żej – jęk­nął. – Nie wytrzy­mam.

– Widzieli cię pod­czas ataku?

– Nie byłem w sta­nie tego ukryć. Nie wia­domo, kiedy nadej­dzie. Nie mogę odejść i się scho­wać.

– Jak zare­ago­wali?

– Powie­dzia­łem im, że to następ­stwo tor­tur, jakich dozna­łem w hisz­pań­skiej nie­woli.

– Brawo!

– Sądzą, że to epi­lep­sja. Męż­czy­zna nie ode­zwał się.

– Jed­nak zdaje się, że zre­zy­gno­wali z przy­dzie­le­nia mnie na sta­tek – mówił dalej Ale­jan­dro. – Nie powie­dzieli mi tego w twarz, ale pew­nie tak posta­no­wili. W prze­ciw­nym razie nie trzy­ma­liby mnie w stoczni tak długo. Dalej, daj mi wresz­cie ten prze­klęty elik­sir. Zaraz osza­leję…

– Przy­mknij się – zbesz­tał go de Medici. – To wszystko? Przez tyle mie­sięcy tylko leża­łeś tu, jadłeś i piłeś? Co zro­bi­łeś, żeby wyko­nać swoje zada­nie?

Przez chwilę Ale­jan­dro myślał o tym, żeby zła­pać męż­czy­znę za szyję, zabić go, zabrać elik­sir i uciec.

– Jakie było twoje pierw­sze zada­nie, Kobro? Czyż­byś zapo­mniał?

– Dostać się pomię­dzy tych, któ­rzy prze­kra­czają mury pałacu? Daj mi mój elik­sir.

– Powiedz, w jakim celu.

– Żeby znisz­czyć wyzna­czony cel. Elik­sir…

– I co? Udało ci się do kogoś zbli­żyć? Mów.

„Nie mam innego wyj­ścia – pomy­ślał. – Ten męż­czy­zna z kozią bródką igra ze śmier­cią. Nie mogę zro­bić nic innego, jak zabić go i zabrać elik­sir”. Zaczął pla­no­wać, jak zamor­do­wać de Medi­ciego tak, żeby woź­nica niczego nie zauwa­żył.

– Nie musia­łeś się nawet wysi­lać. Córka wroga sama do cie­bie przy­szła.

Ale­jan­dro poczuł, że całe jego ciało prze­szył lodo­waty dreszcz. „Skąd o tym wie­dział? Czyż­bym coś o tym wspo­mniał?”, zasta­na­wiał się przez chwilę.

– Widzia­łeś ją, Ale­jan­dro? Widzia­łeś suł­tankę Mih­ri­mah?

Pomimo ciem­no­ści nie spo­sób było nie zauwa­żyć bły­sku w oczach męż­czy­zny.

– Dziew­czyna weszła na pokład statku Bar­ba­rossy. Wie­dzia­łeś o tym?

Ale­jan­dro poki­wał głową.

– Skąd o tym wiesz?

– Wiem. Byłem tam.

Na twa­rzy de Medi­ciego odma­lo­wało się zado­wo­le­nie.

– Co ty powiesz? Brawo, Kobro. Córka wroga też cię widziała?

Ale­jan­dro ponow­nie ski­nął głową.

– Mówią, że jest ładna, prawda? Naprawdę jest taka piękna?

– Tak – wyszep­tał. Przy­po­mniał sobie jej włosy, uśmiech i oczy, któ­rych dziew­czy­nie zazdro­ściło morze. – Bar­dzo piękna.

De Medici wytę­żył uwagę, żeby nadać zna­cze­nie nucie roz­ma­rze­nia w gło­sie roz­mówcy. Przez chwilę mil­czał, wsłu­chu­jąc się w odgłos koń­skich kopyt i stu­kotu kół. Ciszę prze­rwał Ale­jan­dro, nachy­la­jąc się w stronę de Medi­ciego.

– Opo­wie­dzia­łem ci o wszyst­kim. Powiedz, kto jest celem. Czy­jej śmierci pra­gnie Jego Świą­to­bli­wość? I daj mi wresz­cie ten prze­klęty elik­sir.

De Medici wycią­gnął rękę, uda­jąc, że trzyma coś w dłoni. Gdy Ale­jan­dro poru­szył się, żeby zła­pać rękę męż­czy­zny, ten szybko ją cof­nął.

– Naj­pierw cel, póź­niej elik­sir, Kobro. Naj­pierw cel, póź­niej elik­sir.

– Mówże. Powiedz, a pójdę i odbiorę mu życie. Kogo chcesz, żebym zabił?

– Mih­ri­mah.

Ale­jan­dro odsko­czył z prze­ra­że­niem.

Spoj­rzał w roz­iskrzone oczy Giu­liana Otta­viana de Medi­ciego. Miał wra­że­nie, że w jego gło­wie wybuchł pożar. Poczuł w sercu ból, jakby setki, tysiące ostrzy prze­szyło jego pierś na wylot.

– Jesteś głup­cem, Kobro. Sta­nęło przed tobą dwoje two­ich wro­gów, a ty tylko patrzy­łeś.

– Ale roz­kaz… – wyją­kał Ale­jan­dro. – Powie­dzia­łeś: „Nie podej­muj żad­nych decy­zji. Cze­kaj na roz­kaz”. Ina­czej oboje bym…

„Co ja mówię?”.

– Dobrze – syk­nął de Medici. – Tego wła­śnie chcę. Chcę, żebyś zabił Mih­ri­mah. Nazy­wają ją „słoń­cem Sulej­mana”. Spraw, żeby to słońce zaszło. Skoro dziew­czyna prze­cha­dza się po stoczni pośród mary­na­rzy, nie sądzę, żeby było to trudne…

– Chyba osza­la­łeś.

– Mih­ri­mah – wysy­czał ponow­nie de Medici. – Zabij ją. Wyrwij serce Sulej­mana.

Nagle jego cier­pli­wość się skoń­czyła.

– Daj mi ten elik­sir! – zażą­dał Ale­jan­dro, a jego ręka z pręd­ko­ścią bły­ska­wicy się­gnęła gar­dła de Medi­ciego.

Jed­nak w tej samej chwili poczuł na piersi dotyk zim­nej stali.

De Medici wyszcze­rzył zęby w uśmie­chu, tro­chę moc­niej przy­ci­ska­jąc szty­let. Domy­ślił się, że na piersi Ale­jan­dra poja­wiła się mała, czer­wona plama, która stop­niowo się powięk­szała.

– Naj­pierw Mih­ri­mah – powie­dział tuż przy jego twa­rzy. Ale­jan­dra ude­rzył odór z ust de Medi­ciego. – Naj­pierw Mih­ri­mah. Zabij ją, a ja dam ci tyle elik­siru, że będziesz się mógł w nim wyką­pać.

Jesz­cze moc­niej przy­ci­snął szty­let do piersi Ale­jan­dra i cof­nął go. Drugą ręką ude­rzył w sufit powozu.

– To koniec drogi – ode­zwał się de Medici, gdy konie zwol­niły. – Tutaj wysia­dasz.NOWY PAŁAC. PAWILON POD KOPUŁĄ

Nowy Pałac
Pawi­lon pod Kopułą

Uro­czy­stość wypa­dła wspa­niale. Mih­ri­mah za pozwo­le­niem ojca zza zasłony w niszy, z któ­rej pady­szach przy­słu­chi­wał się spo­tka­niom Dywanu, oglą­dała cere­mo­nię mia­no­wa­nia kapi­tana Hyzyra admi­ra­łem oraz nada­nia mu imie­nia Haj­rad­din. Zor­ga­ni­zo­wano ją w Pawi­lo­nie pod Kopułą.

Gdy odchy­liw­szy zasłonę, zoba­czyła suł­tana Sulej­mana wcho­dzą­cego do sali i księ­cia Meh­meda kro­czą­cego z pra­wej strony, pra­wie krzyk­nęła. W ostat­niej chwili zakryła usta dłońmi. „Czy matka o tym wie? – pomy­ślała. – Gdyby wie­działa, zapewne i ona mia­łaby ochotę krzyk­nąć”. Przed oczami sta­nął jej obraz Hürrem, która zamknąw­szy się w swo­jej kom­na­cie, pła­kała ze szczę­ścia i jak to robiła zawsze, gdy coś jej się uda­wało, mówiła: „Brawo dla mojej córki”. Meh­med pięk­nie wyglą­dał u boku ojca. Tur­ban, który nosił od dzie­ciń­stwa, teraz już nie spa­dał mu z głowy. Na środku bia­łego zwoju znaj­do­wał się wspa­niały pió­ro­pusz z pawich piór, spra­wia­jący wra­że­nie wytry­sku­ją­cego z ogrom­nego rubinu. W prze­ci­wień­stwie do kar­ma­zy­no­wego kaftana ojca Meh­med ubrany był w śnież­no­biały, gładki strój. Pod spodem miał trzy­rzę­dowy naszyj­nik zało­żony na koszulę bez koł­nie­rzyka.

Twarz brata wyda­wała się Mih­ri­mah nieco blada. Nie wie­działa, czy powo­dem bla­do­ści było to, że nie otrzą­snął się jesz­cze z prze­ży­tego szoku, czy to, że po raz pierw­szy uczest­ni­czył w uro­czy­sto­ściach pań­stwo­wych u boku ojca. Być może wyglą­dał tak w świe­tle sączą­cym się przez okna ozdo­bione kolo­ro­wymi szyb­kami albo dla­tego, że cały odziany był w biel.

Wielki wezyr Ibra­him Pasza oraz pozo­stali wezy­ro­wie z opusz­czo­nymi gło­wami, lekko prze­krzy­wio­nymi na bok, cze­kali, aż suł­tan Sulej­man i książę Meh­med przejdą przed nimi. Mih­ri­mah zasta­na­wiała się, jak to się dzieje, że wyso­kie nakry­cia głów męż­czyzn nie spa­dają.

Ojciec zasiadł na tro­nie, a Meh­med sta­nął przy nim, jedno kolano opie­ra­jąc na pod­wyż­sze­niu, na któ­rym usta­wiony był tron. Gdy Sulej­man zajął dogodną pozy­cję, rozej­rzał się po sali. Następ­nie zwró­cił spoj­rze­nie na syna.

– Meh­med Chan – ode­zwał się.

Meh­med wypro­sto­wał się na dźwięk swo­jego imie­nia. Ruszył w kie­runku miej­sca wska­za­nego przez ojca i usiadł z tyłu po pra­wej stro­nie. Podob­nie jak wielki wezyr i pozo­stali wezy­ro­wie on rów­nież splótł ręce z przodu i cze­kał, deli­kat­nie prze­chy­liw­szy głowę na bok.

– Ach – wes­tchnęła zza zasłony Mih­ri­mah. – Matka powinna to zoba­czyć.

Posta­no­wiła, że gdy tylko skoń­czy się cere­mo­nia, pobie­gnie do Hürrem i opo­wie jej o wszyst­kim, co widziała i sły­szała. Nawet jeśli matka nie mogła uczest­ni­czyć w cere­mo­nii, powinna to prze­żyć.

Jed­nak dumę, jaką odczu­wała, w jed­nej chwili zasnuł cień. „Czyż­bym przed­wcze­śnie się cie­szyła? – prze­szło jej przez myśl. – Jaki sens mogło mieć przy­by­cie ojca na uro­czy­stość w towa­rzy­stwie Meh­meda? Czy ozna­czało to, że postą­pił tak, jak powie­dzia­łam, i usu­nąw­szy Mustafę z Manisy, na jego miej­sce zamie­rzał wysłać mojego brata? A co, jeśli wyśle Mustafę nie do Ama­syi, ale do Edirne poło­żo­nego pod samym Stam­bu­łem? A może to wszystko było na pokaz, żeby ojciec mógł zastra­szyć tych, któ­rzy pró­bo­wali pozba­wić życia Meh­meda? Czy Meh­med pozo­sta­nie w Stam­bule, a Mustafa, zamiast iść do dia­bła, pozo­sta­nie w Seru­ha­nie? Nie bądź głu­pia! – skar­ciła się. – Ojciec wie, że masz rację. Wziął sobie do serca to, co powie­dzia­łaś. Sta­łaś się gło­sem jego lęków. Zrobi to, co mu pora­dzi­łaś”.

Posta­no­wiła zawie­rzyć temu gło­sowi. Przy­naj­mniej na razie. Dziwne uczu­cie przy­pra­wiło ją o dreszcz. Było jak zawrót głowy, uno­sze­nie się ponad chmu­rami. Nie była do tego przy­zwy­cza­jona. Mih­ri­mah sta­rała się odna­leźć powód, dla któ­rego tak się poczuła. Bar­dzo cie­szyła się, że dotrzy­mała słowa danego kapi­ta­nowi. Może dla­tego drżała. A może to ze szczę­ścia, które poczuła w duszy na wieść o tym, że ojciec powie­rzył kapi­ta­nowi Hyzy­rowi tak wielką wła­dzę, o któ­rej nawet nie śniła. Albo była pod wra­że­niem wspa­nia­ło­ści cere­mo­nii.

Nagle pojęła, że nic z tego nie jest praw­dziwą przy­czyną tego uczu­cia. Być może miało to pewien wpływ, ale głów­nym powo­dem było co innego. Zro­zu­miała, że ma w sobie taką moc, że może zdo­być to, czego chce. To wła­śnie musiała być ta potęga wła­dzy, o któ­rej mówiła matka, że gdy raz się jej posma­ko­wało, trudno było z niej zre­zy­gno­wać.

– Paszo!

Głos pady­sza­cha wyrwał ją z zamy­śle­nia i Mih­ri­mah sku­piła całą swoją uwagę na tym, co działo się na dole.

Ibra­him Pasza wyszedł do przodu, nie uno­sząc głowy.

– Niech zosta­nie wyko­nany nasz roz­kaz!

Nie minęła chwila, gdy otwo­rzyły się cięż­kie skrzy­dła drzwi wycho­dzą­cych na dzie­dzi­niec Pawi­lonu pod Kopułą. Roz­legł się dźwięk przy­po­mi­na­jący grzmot.

– Kapi­tan nad kapi­ta­nami! Kapi­tan Hyzyr!

Kapi­tan Hyzyr poja­wił się w progu i ukło­nił się pokor­nie.

Wła­śnie wtedy stało się coś, czego nikt się nie spo­dzie­wał. Pady­szach wstał. Powi­tał boha­ter­skiego kapi­tana z sze­ro­kim uśmie­chem. Była to rzecz nie­by­wała, żeby pady­szach przyj­mo­wał na sto­jąco swo­jego sługę. To pierw­szy taki przy­pa­dek w histo­rii. Salę wypeł­niły pełne nie­do­wie­rza­nia szepty, które dotarły aż do uszu Mih­ri­mah.

Kapi­tan Hyzyr także nie przy­pusz­czał, że suł­tan Sulej­man zrobi coś takiego. Zatrzy­mał się i odpo­wie­dział na to pozdro­wie­nie, ponow­nie głę­boko się kła­nia­jąc. Przez uchy­loną zasłonę Mih­ri­mah zoba­czyła, że oczy kapi­tana wypeł­niły się łzami. Natych­miast spoj­rzała w stronę, gdzie stał jej wuj. Twarz wiel­kiego wezyra pozo­stała bez wyrazu. Dziew­czyna na próżno sta­rała się dostrzec oczy męż­czy­zny. Mogła jedy­nie zauwa­żyć wypieki, które poja­wiły się na jego policz­kach, gdy pady­szach powstał, żeby przy­wi­tać kapi­tana Hyzyra.

Kapi­tan Hyzyr splótł ręce na piersi i powoli ruszył. Za nim w dwóch rzę­dach podą­żało szes­na­stu kapi­ta­nów. Sie­dem­na­stu mor­skich boha­te­rów pozdro­wiło jej ojca. Mih­ri­mah miała ochotę kla­skać. Zaci­snęła dło­nie, żeby stłu­mić to pra­gnie­nie.

Kapi­ta­no­wie usta­wili się przed pady­sza­chem i ponow­nie się ukło­nili.

– Witaj­cie! – ode­zwał się Sulej­man.

Sie­dem­na­stu męż­czyzn oddało mu honory.

– Niech Bóg pro­wa­dzi was do zwy­cię­stwa!

– Dzię­ku­jemy! – odpo­wie­dzieli jed­nym gło­sem.

– To ja wam dzię­kuję. Przy­pie­czę­to­wa­li­ście pano­wa­nie islamu na morzach potęgą Impe­rium Osmań­skiego. Zasia­li­ście strach w ser­cach giau­rów. Zasługi was wszyst­kich są tak wiel­kie, że nie spo­sób ich wyna­gro­dzić. Jed­nak…

Suł­tan Sulej­man zamilkł. Przez chwilę zro­biło się tak cicho, że można było usły­szeć upa­da­jące na zie­mię zia­renko pia­sku. Wła­śnie w tym momen­cie ktoś zaka­słał. „Co to za zuchwa­lec?”, zasta­na­wiała się Mih­ri­mah. Nie zdą­żyła się upew­nić, któ­remu z wezy­rów nie udało się powstrzy­mać tego odru­chu. Na głos ojca ponow­nie odwró­ciła się w jego stronę.

– Gdzie jest mój fir­man, wielki wezy­rze?

Ibra­him Pasza wypro­sto­wał się.

– Mam go przy sobie, panie.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: