Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja
  • Empik Go W empik go

Tajemnice dworu sułtana: Safiye. Księga X - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
10 maja 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Tajemnice dworu sułtana: Safiye. Księga X - ebook

Zazdrość, rywalizacja i bezwzględna walka o władzę. W pałacu sułtana może rządzić tylko jedna kobieta.

Zgodnie z misternym planem sułtanki Nurbanu, złotowłosa Safiye zostaje wprowadzona do otoczenia sułtana Murada. Władca jest oczarowany piękną wenecjanką, jednak dziewczyna nie zgadza się dołączyć do haremu – chce zostać żoną sułtana. Safiye osiągnie swój cel, ale Nurbanu i sułtańska faworyta Bihter nie oddadzą władzy bez walki. Gdy Safiye przez przypadek unika otrucia wie już, że odtąd zawsze będzie w niebezpieczeństwie. By przystosować się do bezwzględnych pałacowych realiów, bohaterka musi zabić w sobie pamięć o wenecjance Sophii Baffo, którą kiedyś była.

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-272-7932-3
Rozmiar pliku: 1,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ XLII

XLII

Krę­ciło jej się w gło­wie ze stra­chu i z pod­nie­ce­nia. Po ostat­niej nocy, którą spę­dziła mię­dzy jawą a snem, obu­dziła się ogar­nięta paniką. Do piątku pozo­stały trzy dni.

Tyle się wyda­rzyło, że trudno jej było sobie przy­po­mnieć, co działo się po posiłku, który zje­dli z Mura­dem na tara­sie. Każdy dzień, każda godzina były pełne emo­cji.

Wbrew temu, czego się spo­dzie­wała, tam­tej nocy suł­tan wcale nie pró­bo­wał zacią­gnąć jej do swo­jego łoża. Cho­ciaż teraz Safiye nie do końca była pewna, czy tego się oba­wiała. Czuła, że jej ciało drży pod wpły­wem nie­zna­nego jej dotąd uczu­cia. Za każ­dym razem, gdy spoj­rzała na Murada, wyda­wał jej się coraz przy­stoj­niej­szy. Szcze­gól­nie wtedy, gdy roz­pięły się trzy z rzędu per­ło­wych guzi­ków na prze­dzie koszuli suł­tana i ujrzała czarne włosy pora­sta­jące jego tors, ogar­nęło ją nie­spo­dzie­wane pod­nie­ce­nie.

Kiedy się do niego przy­su­wała, sza­tan szep­tał jej do ucha: „Skończ to już. Prze­cież to i tak się sta­nie. Prze­cież i tak tra­fisz do jego łoża. Co to za róż­nica, czy przed ślu­bem, czy po nim? Prze­stań się tor­tu­ro­wać. Ty też go pra­gniesz. Zarzuć mu ramiona na szyję i pozwól mu na wszystko”.

Te pod­szepty mie­szały jej w gło­wie. Na szczę­ście natych­miast odzy­wał się jej wewnętrzny straż­nik: „Nie waż się, Safiye! Przed ślu­bem – ni­gdy!”.

Dzięki Bogu, nie zdą­żyła ulec żad­nemu pod­szep­towi. Suł­tan Murad zło­żył poca­łu­nek na jej policzku i wyszedł. Był to trzeci poca­łu­nek tam­tego wie­czoru. W odróż­nie­niu od poprzed­nich tym razem wargi Murada nieco dłu­żej zostały na policzku Safiye. Poza tym miała wra­że­nie, że teraz jego usta płoną żywym ogniem.

Nie bez powodu, uno­sząc puchar z winem, nie­ustan­nie powta­rzał:

– Roz­pa­li­łaś mnie, wróżko. Płonę ogniem miło­ści.

Wydała sze­reg roz­ka­zów, zanim udała się do sypialni.

– Powin­nam się do tego przy­zwy­czaić – mówiła do sie­bie. – Kiedy zostanę żoną Murada, kró­lową Impe­rium Osmań­skiego, każ­dego dnia będę musiała wyda­wać setki roz­ka­zów.

Sądziła, że nie zmruży oka, ale tak się nie stało. Gdy tylko przy­ło­żyła głowę do poduszki, zapa­dła w głę­boki sen. Przez chwilę widziała we śnie Murada. Zdej­mo­wał koszulę. Czarne włosy na jego tor­sie deli­kat­nie poru­szały się na wie­trze, który poja­wił się nie wia­domo skąd. „Chcesz dotknąć?”, pytał pady­szach. Safiye z ocią­ga­niem doty­kała ich opusz­kami pal­ców i nagle działo się coś prze­ra­ża­ją­cego. Włosy chwy­tały ją i opla­tały się wokół niej, przy­cią­ga­jąc jej ciało. Murad nachy­lał się nad nią. Prze­ra­żona Safiye pró­bo­wała się oswo­bo­dzić. Wargi męż­czy­zny…

I wła­śnie wtedy się obu­dziła. Nie wie­działa, czy Murad zamie­rzał ją poca­ło­wać, czy zjeść.

Mdłe świa­tło dnia, sączące się przez kraty, nie­znacz­nie roz­ja­śniało wnę­trze. Zoba­czyła ją, kiedy unio­sła głowę znad poduszki. _Bih­ter!_

Naj­wy­raź­niej obu­dziło ją puka­nie kobiety. „Jak powin­nam to odczy­tać?”, prze­szło jej przez myśl. Jakie zna­cze­nie miało to, że kobieta przy­szła ją obu­dzić dokład­nie w chwili, gdy Murad miał ją poca­ło­wać lub zjeść? Chciała roz­dzie­lić ją i Murada? A może był to znak, że ratuje ją przed wygłod­nia­łym wil­kiem?

Melek­naz i Ewdok­sija wyko­nały jej pole­ce­nie. Kobieta, dawna fawo­ryta suł­tana Murada, matka jego syna – znowu nie mogła przy­po­mnieć sobie jego imie­nia – stała przy drzwiach, trzy­ma­jąc tacę ze śnia­da­niem.

– Przy­nieś je.

Kiedy Bih­ter się do niej zbli­żała, Safiye wypro­sto­wała się na łóżku.

– Nie zauwa­ży­ły­śmy waszego pozdro­wie­nia. – Nagle zadrżała. A zatem tak sma­ko­wała zemsta. Było to uczu­cie bli­skie upo­je­niu, zado­wo­le­nie, które utrzy­my­wało się na pod­nie­bie­niu. Wtedy po raz pierw­szy zro­zu­miała, że będzie go poszu­ki­wać. – Chcemy, żebyś oka­zy­wała nam sza­cu­nek, kiedy przed nami sta­jesz – syk­nęła.

Safiye to uwiel­biała. Ona rów­nież, podob­nie jak suł­tanka matka i Murad, mówiła w pała­co­wym języku.

Jej radość jesz­cze bar­dziej wzro­sła, kiedy zauwa­żyła, że Bih­ter się zachwiała. Kobieta lekko, acz­kol­wiek nie­chęt­nie, dygnęła.

– Dobrze będzie, jeśli się do tego przy­zwy­cza­icie. – Ton jej głosu nawet ją samą prze­szył chło­dem. – Uzna­ły­śmy za wła­ściwe, żebyś przy­no­siła nam śnia­da­nie tak długo, jak będziesz nam słu­żyć. Wiedz, że jeśli jed­nak zauwa­żymy, że nam uchy­biasz, odbie­rzemy ci wię­cej niż zaszczyt, któ­rym cię obda­rzy­ły­śmy. Nie sądzimy, że to przy­spo­rzy wam trud­no­ści. W końcu jeste­ście oda­li­ską. Powin­ny­ście były się nauczyć, jak należy się kła­niać przed suł­tanką. Czyż nie?

Kobieta w końcu wyszła z cie­nia spo­wi­ja­ją­cego kom­natę i zbli­żyła się do niej. Safiye modliła się, żeby ta nie zauwa­żyła, jak sku­liła się ze stra­chu, widząc wyraz jej twa­rzy. Bih­ter wpa­try­wała się w nią tru­pio bla­dym obli­czem, z któ­rego biła nie­na­wiść.

– Wła­ści­wie – syk­nęła, nachy­la­jąc się, żeby posta­wić tacę – nie służę tobie, ale suł­ta­nowi, ojcu mojego księ­cia.

Safiye uśmiech­nęła się.

– Szybko prze­ko­na­cie się, iż to nam zawdzię­cza­cie to, że tu jeste­ście. Nie chcia­ły­śmy, żeby chło­piec, który cho­ciaż spło­dzony w grze­chu, jest prze­cież bez winy, został oddzie­lony od matki.

Miała wra­że­nie, że kobieta może rzu­cić się na nią w każ­dej chwili. Była gotowa ode­przeć ten atak. Jed­nak tak się nie stało. Bih­ter posta­wiła tacę i wypro­sto­wała się, po czym odwró­ciła się i skie­ro­wała do drzwi.

– Jesz­cze nie kaza­ły­śmy ci odejść. Stań w progu i pocze­kaj. Może będziemy miały jakiś roz­kaz.

Bih­ter nie odwró­ciła się, żeby Safiye nie zauwa­żyła łez pły­ną­cych jej z oczu. Jedy­nie zakli­nała się w duchu: „Boże, Ty wszystko widzisz i sły­szysz. Jeśli rze­czy­wi­ście tak jest, pozwól mi roze­rwać paznok­ciami pierś tej kobiety i wyrwać jej serce. Nie odbie­raj mi życia, dopóki tego nie uczy­nię”.

– Aha! Chcemy, żebyś roz­cze­sy­wała nam rano włosy. Teraz możesz odejść. Idź do Seher. Niech da ci mój grze­bień z kości sło­nio­wej, wysa­dzany zło­tem, który poda­ro­wał nam Murad. Po śnia­da­niu przyj­dziesz nas ucze­sać.

Nawet nie spoj­rzała, czy Bih­ter pozdro­wiła ją przed wyj­ściem, ale zda­wała sobie sprawę, o czym myśli kobieta. Z pew­no­ścią ona też przy­się­gała jej zemstę. Nie prze­pu­ści oka­zji, aby przy pierw­szej nada­rza­ją­cej się spo­sob­no­ści wbić jej szty­let w plecy.

_– Zyska­łaś pierw­szego wroga, Safiye_ – powie­działa do sie­bie.

Gdyby ujrzała wyraz swo­jej twa­rzy, być może sama by się prze­stra­szyła.

„Nie­do­cze­ka­nie – pomy­ślała. – Moja ręka jest szyb­sza niż twoja. _Prze­ko­nasz się, jak się odbiera życie_”.

Kiedy Safiye dostrze­gła, jak ramiona daw­nej fawo­ryty Murada opa­dły, gdy opusz­czała kom­natę, poczuła, że krew zawrzała jej w żyłach. Miała ochotę krzy­czeć. To była potęga, którą zdo­by­wała Safiye, a która tłam­siła Bih­ter. Tym była wła­dza. Teraz lepiej rozu­miała swoją star­szą kuzynkę. Można było poko­chać tę siłę, która dawała czło­wie­kowi wła­dzę.

Safiye przy­glą­dała się w lustrze, jak Bih­ter roz­cze­suje jej włosy, kiedy w progu uka­zała się Kamer.

– Pani, powóz, który przy­słał suł­tan, już czeka.

A zatem przy­szedł czas, żeby poże­gnała się z Jezu­sem i Naj­święt­szą Panienką.

– Niech pierw­szą z rze­czy, które uczy­nię, będzie pole­ce­nie wyko­na­nia dla mnie powozu – ode­zwała się cicho do Melek­naz, wsia­da­jąc do zaprzę­żo­nego w cztery konie bia­łego powozu ze zło­tymi zdo­bie­niami. – Ma być cały złoty, z czer­wo­nymi orna­men­tami. Co to za biel?

Kobieta uśmiech­nęła się, poma­ga­jąc jej wsiąść. Pierw­szym roz­ka­zem Nur­banu, kiedy Selim Chan został pady­sza­chem, rów­nież było wyko­na­nie powozu. Tyle że Safiye uwiel­biała złoto, a nie zie­leń.

Cztery konie zabrały Safiye i Melek­naz z Pawi­lonu Nad­mor­skiego do Nowego Pałacu. Za nimi, w dru­gim powo­zie, jechały jesz­cze trzy inne damy dworu. Powóz prze­kro­czył bramę zwień­czoną łukiem z dwiema spi­cza­stymi kopu­łami i wje­chał na wewnętrzny dzie­dzi­niec.

– Suł­tań­ski harem.

W gło­sie Melek­naz, oprócz tajem­ni­czego lęku, dało się sły­szeć sza­cu­nek i podziw.

Safiye nie potra­fiła uzmy­sło­wić sobie, co dokład­nie wyda­rzyło się póź­niej. Miała wra­że­nie, jakby uno­siła się nad zie­mią. Jedyne, co wyraź­nie pamię­tała, to zbio­ro­wi­sko kobiet cze­ka­ją­cych na nią, kiedy otwo­rzyły się drzwi powozu, i ich spoj­rze­nia pełne zachwytu. „Witaj – ode­zwał się w niej jakiś dziwny głos. – Prze­ko­namy się, czy będziesz w sta­nie wyjść z tego wię­zie­nia tak samo łatwo, jak do niego weszłaś”.

Zabrano ją i Melek­naz do wspa­nia­łej kom­naty. W wyso­kich dwu­skrzy­dło­wych oknach znaj­do­wały się zarówno żela­zne kraty, jak i ozdobne kra­tow­nice. Na ich widok znów przy­szedł jej na myśl ten ostrze­gaw­czy głos. Czy znaj­do­wała się w raju, czy w pie­kle? W pałacu czy w lochu? Czyżby na wła­sną prośbę spie­szyła ku nie­woli?

Od połowy kom­naty aż do okna cią­gnął się podest, mniej wię­cej wyso­ko­ści dłoni, a pod samym oknem znaj­do­wała się wspa­niała niska sofa się­ga­jąca od jed­nej ściany do dru­giej. Safiye miała wra­że­nie, że już od progu zapra­szają ją do środka poduszki ze zło­tymi frędz­lami. „Spójrz, zobacz, jaka jestem miękka. Oprzyj na mnie swoje piękne plecy. Zobacz, jaki widok roz­ta­cza się z moich okien”.

Podest w cało­ści przy­kryty był jedwab­nymi dywa­nami i sadż­dża­dami. Dwie ściany pomiesz­cze­nia wyło­żone zostały zie­lo­nymi, nie­bie­skimi i bia­łymi kafel­kami. Wszę­dzie było pełno zie­leni. Był to pod­pis suł­tanki matki. Jedyne, co się wyróż­niało, to stroje Safiye i jej dam dworu. Safiye nie zgo­dziła się, żeby wło­żyć coś bia­łego, mimo nale­gań Melek­naz. Miała na sobie żół­to­złotą koszulę z koł­nie­rzy­kiem, prze­szy­wane złotą nicią ciem­no­ró­żowe sza­ra­wary z wąskimi man­kie­tami i roz­cię­ciami od kolan w dół, a na to narzu­cony kaftan mie­niący się bar­wami stali i złota. Safiye miała na sobie tyle zło­tych ozdób, że z tru­dem uda­wało jej się utrzy­mać ramiona pro­sto.

„Przy­naj­mniej okryj głowę bia­łym welo­nem”, bła­gały ją zarówno dama dworu suł­tanki matki, jak i Ewdok­sija. Ale na próżno. Była Wene­cjanką. I jak każda Wene­cjanka szy­ku­jąca się do ślubu nakryła głowę czer­wo­nym tiu­lem.

Weszła na podest. Dłu­gie nici jedwab­nych dywa­nów pie­ściły jej stopy odziane w san­dały. Z pomocą Seher i Kamer usia­dła pośrodku sofy. Nie zamie­rzała się jed­nak roz­sia­dać, opie­ra­jąc o poduszki. Zajęła miej­sce na samym skraju, tak żeby mieć pew­ność, że nie wykona żad­nego fał­szy­wego ruchu. „Taki panuje tu zwy­czaj – mawiała Nur­banu. – Suł­tanki jedy­nie przy­sia­dają na swo­ich miej­scach. Nie roz­kła­daj się”. Tak też uczy­niła.

Dwóch słu­żą­cych wnio­sło para­wan i roz­sta­wiło go przed nią. Przez szczelną kra­tow­nicę ledwo dostrze­gała, co się dzieje. Następ­nie przy­nie­siono ogromne sie­dzi­sko i umiesz­czono je po dru­giej stro­nie. Przed nim zaś usta­wiono rahlę w kształ­cie litery X. Wszy­scy słu­żący, z wyjąt­kiem dam dworu Safiye, opu­ścili pomiesz­cze­nie. Powoli zamknęły się za nimi cięż­kie, wyso­kie drzwi.

– I co się teraz sta­nie?

– Ciii… – prze­strze­gła ją Melek­naz.

Dokład­nie w tej samej chwili jej duszę objął męski głos, który docho­dził nie wia­domo skąd. Przej­mu­jący głos recy­to­wał Koran. Jego boska melo­dia na zmianę muskała ją deli­kat­nie jak włos i chło­stała niczym biczem. Zupeł­nie nie przy­po­mi­nała hym­nów, które sły­szała w kościele. Kościelne hymny były jak śpie­wa­nie pio­se­nek. Ale to… Była w tym świę­tość nie­moż­liwa do opi­sa­nia. Dała się porwać nur­towi wer­sów. Przy­mknęła powieki. Miała ochotę się roz­pła­kać. Ale dla­czego? Czy dla­tego, że żegnała się z Jezu­sem i Dzie­wicą Maryją, w któ­rych do tej pory wie­rzyła? Czy z rado­ści, którą odczu­wała, pod­czas gdy jej dusza, obmy­wana tą boską melo­dią, na nowo doty­kała świę­to­ści? Miały to być łzy zdrady i cier­pie­nia czy osią­gnię­cia prawdy?

Gdy zauwa­żyła, że drzwi po dru­giej stro­nie para­wanu otwo­rzyły się, odrzu­ciła od sie­bie wszyst­kie natrętne myśli. Nad­szedł czas próby. Od jej powo­dze­nia zale­żało, czy pozo­stawi za sobą dawny los i otwo­rzą się przed nią drzwi do nowego życia.

Naj­pierw do środka wśli­zgnął się sta­rzec odziany w biel. Broda męż­czy­zny była rów­nie biała co jego strój. Na gło­wie miał dość duży biały tur­ban. Na jego szczy­cie znaj­do­wało się rzu­ca­jące się w oczy czarne koło.

Tuż po nim weszło jesz­cze dwóch męż­czyzn, tym razem w czar­nych kafta­nach. Oni także mieli na gło­wach białe tur­bany, ale mniej­sze i skromniej­sze. Widać było, że darzą wiel­kim sza­cun­kiem bia­ło­bro­dego starca kro­czą­cego przed nimi. „To musi być szejk islamu Hamid Mah­mud Efendi, o któ­rym wspo­mi­nał Murad. Taki osmań­ski papież”, prze­szło jej przez myśl. Przy­wódca reli­gijny, z któ­rym tak bar­dzo liczył się pady­szach. Czyż kró­lo­wie i cesa­rze nie kła­niali się przed papie­żem?

Hodża efendi usiadł na pulch­nym mate­racu, a dwaj męż­czyźni w czerni przy­klę­kli po jego obu bokach, zwró­ceni twa­rzami do sie­bie. Męż­czy­zna po pra­wej stro­nie wycią­gnął zza pasa księgę w czar­nej opra­wie, trzy­krot­nie ją uca­ło­wał i przy­ło­żył do czoła, po czym uło­żył na rahli. W tej samej chwili umil­kły dźwięki hymnu, który tak ocza­ro­wał Safiye. Trzech męż­czyzn unio­sło dło­nie i zaczęło modlić się przy­ci­szo­nymi gło­sami. Safiye, zauwa­żyw­szy, że Melek­naz wraz z Seher i Kamer uczy­niły to samo, rów­nież unio­sła dło­nie. „Jak będziesz się modlić? – ode­zwał się głos w jej wnę­trzu. – Do kogo będziesz kie­ro­wać swoje prośby? Do Jezusa, któ­rego czci­łaś do tej pory, czy do osmań­skiego Allaha?”.

– Amen.

Safiye wciąż nie zde­cy­do­wała, co zro­bić. Zarówno jej damy dworu, jak i męż­czyźni za para­wa­nem zakoń­czyli modli­twę. „Wiesz, co kryje się w moich myślach i mojej duszy – myślała Safiye. – Czy nie jesteś naszym Panem w nie­bie? Dla Cie­bie nic nie jest tajem­nicą. To Ty mnie tu spro­wa­dzi­łeś. Chcia­łeś, żeby tak się stało. A zatem to jest wła­ściwe. Obroń mnie przed nie­pra­wo­ścią. Jeśli to, co teraz robię, jest grze­chem, wybacz mi. Jeśli zaś grze­szy­łam do tej pory, odpuść mi. Oświetl moją drogę…”.

Być może modli­łaby się dalej, ale nie­wy­raź­nie dostrze­gła, że bia­ło­brody męż­czy­zna otwo­rzył księgę leżącą na rahli.

– Amen – wyszep­tała pospiesz­nie Safiye.

Nagle sta­rzec wydo­był z sie­bie jesz­cze bar­dziej przej­mu­jący głos niż przed chwilą. Nie wie­działa, jak długo trwała modli­twa, którą czy­tał hodża efendi. Za każ­dym razem, gdy ton jego głosu opa­dał i ponow­nie się pod­no­sił, Safiye w duchu prze­ży­wała na nowo każdą chwilę od momentu naro­dzin aż do teraz. Oczami wyobraźni na zmianę widziała małą dziew­czynkę w gon­doli prze­mie­rza­ją­cej wąskie kanały Wene­cji i sie­bie odzianą w złoto, jedwa­bie, rubiny i dia­menty. Jedna postać była jej prze­szło­ścią, druga – przy­szło­ścią.

Kiedy pod­nio­sły głos ucichł, Safiye pojęła, że modli­twa dobie­gła końca. Otwo­rzyła oczy. Damy dworu ponow­nie unio­sły dło­nie. Z pew­no­ścią męż­czyźni po dru­giej stro­nie para­wanu rów­nież. Ona też uczy­niła to samo. „Sta­nę­łam przed Tobą jako Sophia. Pozwól mi stać się Safiye… Pobło­gos…”.

– Jesteś gotowa, dziecko?

Naj­wy­raź­niej przy­szła kolej, żeby hodża zadał jej pyta­nie, o któ­rym wczo­raj wie­czo­rem powie­dział jej Murad. Czy była gotowa? Jeśli odpo­wie „nie”, sen się skoń­czy. „Tak” otwo­rzy jej drzwi do szczę­ścia, potęgi i wła­dzy.

– Jestem gotowa, hodżo efendi.

– Jesteś gotowa. A czy znasz filary islamu?

Nawet teraz Safiye nie mogła sobie przy­po­mnieć tego, co działo się póź­niej. Zapewne odpo­wie­działa: „Znam”.

Musiała bez­błęd­nie je wymie­nić, skoro Hamid Mah­mud Efendi zapy­tał ją:

– W takim razie czy zaświad­czasz, że Bóg jest jedyny, nie ma oprócz Niego innego boga, a nasz czci­godny pro­rok Maho­met jest Jego posłań­cem?

– Tak, hodżo efendi.

– W takim razie wyznaj swoją wiarę, żeby­śmy i my zaświad­czyli, że dostą­pi­łaś honoru, aby twoją drogę oświe­tliło świa­tło islamu.

„Nade­szła naj­trud­niej­sza chwila”, pomy­ślała ogar­nięta paniką. Kiedy wsłu­chała się w bicie swo­jego serca, zyskała pew­ność, że nie przej­dzie tej próby. Wyuczyła się tych słów na pamięć, ale co będzie, jeśli je zapo­mni albo jeśli nie­od­po­wied­nio wymówi, a leciwy hodża, który do tej chwili patrzył na nią z sym­pa­tią, ścią­gnie brwi i powie: „Nie udało się. Nie prze­szłaś próby. Nie zosta­łaś muzuł­manką. Możesz zapo­mnieć o ślu­bie”.

Safiye pró­bo­wała nabrać powie­trza. Teraz nie mogła już popro­sić o pomoc Jezusa ani Naj­święt­szej Panienki. Dla­czego mie­liby poma­gać komuś, kto ich porzu­cał?

Przy­ci­snęła ręce do piersi.

– Tak, dziecko? Cze­kamy na cie­bie.

Nawet hodża po dru­giej stro­nie para­wanu zaczął się nie­cier­pli­wić. Prze­cież nie będzie cze­kał na nią cały dzień. Prze­ra­żona Safiye spoj­rzała na Melek­naz. Kobieta usi­ło­wała jej pomóc, poru­sza­jąc ustami. Wszyst­kie słowa tkwiły w jej pamięci zapi­sane pło­mien­nymi lite­rami, ale nie potra­fiła odrzu­cić głazu, który przy­ci­skał jej serce.

W końcu jej wargi drgnęły, a słowa popły­nęły z ust.

Powie­działa to. Jed­nym tchem. Bez zająk­nię­cia. Nawet dwa słowa, któ­rych ni­gdy nie była w sta­nie wymó­wić, wyre­cy­to­wała bez trudu.

– Niech cię Bóg bło­go­sławi, dziecko. – Safiye dostrze­gła nawet blask w oczach starca za para­wa­nem. – Przed chwilą wyzna­łaś, że nie ma boga prócz Boga, a Maho­met jest Jego pro­ro­kiem. My zaś byli­śmy świad­kami tego wyzna­nia. – Hodża zamilkł na chwilę. – Prawda, ago­wie?

Towa­rzy­szący mu męż­czyźni nie ode­zwali się, ale Safiye udało się zauwa­żyć, że z sza­cun­kiem kiwają gło­wami.

– Jakie to szczę­ście, że dostą­pi­łaś boskiego świa­tła, obiet­nicy raju naszego pro­roka. Od teraz jesteś jak nowo naro­dzone dziecko. Naczy­nia grze­chów i dobrych uczyn­ków na wadze two­jej duszy są puste. Do cie­bie należy, żeby je napeł­nić. Niech Bóg sprawi, żeby naczy­nie grze­chów pozo­stało puste, a dobrych uczyn­ków pełne.

Szejk islamu Hamid Mah­mud Efendi wyre­cy­to­wał coś przy­ci­szo­nym gło­sem. Dmuch­nął w prawą i lewą stronę.

– Twoje zada­nie jest trudne. Wszystko roz­pocz­niesz od nowa. Jak dziecko nauczysz się reli­gii i jej prak­tyk. Twoje zada­nie jest trudne, ale Bóg nie opusz­cza żad­nego ze swo­ich sług. Jego anioły oświe­tlą twoją drogę. Dobrze jest pytać o to, czego się nie wie, tych, któ­rzy wie­dzą. Oni nauczą cię tego, czego nie potra­fisz. Utrzy­muj post, odma­wiaj modli­twy, daj potomka światu islamu i Impe­rium Osmań­skiemu.

Hodża efendi ponow­nie wypo­wie­dział coś ledwo sły­szal­nym gło­sem i dmuch­nął.

– Teraz należy ci nadać muzuł­mań­skie imię, jed­nak suł­tanka matka już to uczy­niła. Postą­piła słusz­nie. Teraz pozo­staje nam wymie­nić twoje imię w modli­twie i ogło­sić je światu islamu.

– Safiye! – powtó­rzył czte­ro­krot­nie sta­rzec, odwra­ca­jąc się ku czte­rem stro­nom świata, po czym zwró­cił się w kie­runku kra­tow­nicy, przez którą nie­wy­raź­nie dostrze­gała jego syl­wetkę: – Czy znasz zna­cze­nie swo­jego imie­nia, dziecko?

– Znam, hodżo efendi.

– Wspa­niale. Będę się modlił o to, żeby Bóg nie szczę­dził ci pomocy i łaski, abyś w każ­dej chwili pozo­stała czy­sta i nie­winna. Ty zaś powta­rzaj za mną „amen”.

Hamid Mah­mud Efendi wymru­czał słowa, z któ­rych nie zro­zu­miała nawet jed­nego.

Czy nie tak było w bazy­lice w Wene­cji? Ksiądz mówił długo, wypo­wia­da­jąc słowa, któ­rych Safiye nie rozu­miała, a jej matka i setki innych ludzi zgro­ma­dzo­nych przed wspa­nia­łym ołta­rzem bazy­liki jed­no­gło­śnie odpo­wia­dali „amen”. Zawsze zasta­na­wiała się, czy rozu­mieją słowa księ­dza. Pew­nego dnia zapy­tała o to matkę, ale ona zamknęła ten temat, mówiąc: „To słowa Boga, Ceci­lio Sophio”.

Teraz leciwy hodża też pew­nie wypo­wia­dał słowa Boga.

Nagle przy­ci­szony głos po dru­giej stro­nie para­wanu zamilkł.

– Amen – ode­zwał się gło­śniej szejk islamu.

Ta zmiana tonu ozna­czała: „Teraz twoja kolej”.

– A… Amen.

– Boże, nie szczędź swo­jej pomocy swo­jej słu­dze Safiye, która dziś wstą­piła na drogę prawdy. Amen.

– Amen.

– Napeł­nij spo­ko­jem duszę swo­jej sługi, która wzno­sząc ręce, błaga cię: „Amen”. Pobło­go­sław jej, Boże, na tym i na tam­tym świe­cie. Amen.

Tym razem Safiye zawtó­ro­wała mu z całym prze­ko­na­niem:

– Amen.

Ni­gdy wcze­śniej nie czuła się tak spra­gniona spo­koju i szczę­ścia jak w tej chwili. Była pewna, że suł­tanka Safiye, żona osmań­skiego suł­tana, odnaj­dzie szczę­ście.

Jed­nak nie miała już takiej pew­no­ści co do duszy Ceci­lii Sophii Baffo, którą porzu­ciła.ROZDZIAŁ XLIII. NOWY PAŁAC. HAREM

XLIII
Nowy Pałac
Harem

Pady­szach wię­cej się nie poja­wił. Ona zaś nie mogła nikogo zapy­tać, dla­czego nie przy­cho­dzi. Safiye nie była pewna, jak długo trwa­łoby to dumne mil­cze­nie, gdyby nie Ewdok­sija, która widząc jej nie­po­kój, skro­piła jej pło­nące serce wodą, wyja­śnia­jąc:

– To wynika z tra­dy­cji. Męż­czy­zna nie może zoba­czyć swo­jej narze­czo­nej aż do ślubu.

Udzie­liło jej się także roz­go­rącz­ko­wa­nie bła­wat­ni­ków i kraw­ców.

– Żadna nie będzie skoń­czona – powta­rzała, zdej­mu­jąc jedną suk­nię i wkła­da­jąc następną. – Ta nie ma nawet przy­szy­tego rękawa.

Opie­rała się temu od dnia, w któ­rym przy­była do Pawi­lonu Nad­mor­skiego, ale w końcu nie wytrzy­mała. Pozwo­liła swoim słu­żą­cym umyć się w łaźni. Bih­ter zaś krą­żyła wokół niej w wil­got­nej prze­pa­sce, która zamiast ukry­wać jej pełne piersi, pełne bio­dra i piękne nogi, jesz­cze bar­dziej je eks­po­no­wała. Było oczy­wi­ste, że chciała w ten spo­sób poka­zać Safiye, że jest uro­dziw­sza nawet od gazeli. Safiye zaś z prze­kory nawet przez chwilę na nią nie spoj­rzała.

Bih­ter, nawet jeśli sta­rała się tego nie oka­zy­wać, zer­kała na nią zazdro­snym wzro­kiem. W pew­nej chwili Safiye sta­nęła przy wan­nie, a kiedy pole­wała się wodą, prze­pa­ska, niby przy­pad­kiem, zsu­nęła jej się z piersi. „Spójrz! – krzyk­nęła w duchu. – Jestem tysiąc razy pięk­niej­sza i śwież­sza od cie­bie”.

W czwar­tek rano, po sau­nie, gorącz­kowe przy­go­to­wa­nia zamie­niły się w panikę. Nawet Bih­ter zaczęła się uwi­jać. Jakby ogło­szono mię­dzy nimi tym­cza­sowe zawie­sze­nie broni. Kobieta nic nie mówiła. Safiye zaczęła nawet podej­rze­wać, że przy­czyną tego prze­bie­głego i nie­bez­piecz­nego mil­cze­nia było to, że Bih­ter nocami, pod osłoną ciem­no­ści, wymyka się z pawi­lonu i dalej dzieli łoże z Mura­dem w Nowym Pałacu. Wów­czas natych­miast powie­rzyła Seher i Kamer nowe zada­nie.

– Nocami, o róż­nych porach, zaglą­daj­cie do sypialni oda­li­sek, żeby spraw­dzić, czy tam jest.

Każ­dego ranka obie słu­żące zda­wały jej raport: „Bih­ter nawet nosa nie wysta­wiła z pawi­lonu”.

Safiye nie poprze­stała na tym. Pole­ciła wezwać Pod­pie­rzynkę Dżan­fedę. Zapy­tała, czy pady­sza­cha nuży samot­ność. Kiedy zarząd­czyni mil­czała, uśmie­cha­jąc się prze­bie­gle, jakby chciała powie­dzieć: „Pro­szę, pro­szę, patrz­cie ją, pró­buje wziąć mnie na spytki”, dodała:

– Wiemy, że nasz pan nie jest przy­zwy­cza­jony, żeby spę­dzać noce w samot­no­ści, dla­tego pytamy.

Odpo­wiedź Dżan­fedy, któ­rej życie upły­nęło na hare­mo­wych intry­gach i kłam­stwach, była oczy­wi­sta:

– Nasz suł­tan nie jest sam, moja piękna pani. Wycze­kuje piątku, myślami będąc z wami.

Za każ­dym razem Safiye nie omiesz­kała wyna­gro­dzić jej zgrab­nej odpo­wie­dzi kil­koma błysz­czą­cymi akcze.

– Jeste­śmy zado­wo­lone z two­jej służby, kalfo – mawiała, patrząc w czarne, wyłu­pia­ste oczy Dżan­fedy. – Chcemy korzy­stać z two­ich usług przez dłu­gie lata.

Jed­no­cze­śnie zaś myślała: „Kobieta nie jest głu­pia. Na pewno wie, że od piątku to nie Nur­banu, ale ja będę rzą­dzić. Niech zgod­nie z tym trzyma stery”.

Tego ranka śnia­da­nie przy­nio­sła jej Bih­ter. Kobieta sta­nęła w progu i pozdro­wiła ją ukło­nem. Ruszyła do przodu, nie odry­wa­jąc wzroku od ziemi. „Nie chce, żebym dostrze­gła w jej oczach zazdrość i ogień zemsty”, prze­szło przez myśl Safiye. Nie sądziła, że sama patrzy na Bih­ter ina­czej. Były jak dwie armie, które zbie­rały siły. Obie szy­ko­wały się do osta­tecz­nego star­cia. Zda­wała sobie sprawę, że Bih­ter nie zmar­nuje szansy, żeby zaata­ko­wać. Nie wie­działa, kiedy i jak to zrobi, ale była pewna, że to uczyni.

Przed połu­dniem wybuchł zamęt. Suł­tanka matka Nur­banu przy­była do Pawi­lonu Nad­mor­skiego, zabie­ra­jąc ze sobą nie­mal wszyst­kie damy dworu i słu­żące, jakie znaj­do­wały się w jej pałacu. Wszy­scy w pawi­lo­nie ruszyli, żeby ją przy­wi­tać. Damy dworu i słu­żące usta­wiły się w sze­re­gach, po obu stro­nach mar­mu­ro­wych scho­dów przed głów­nym wej­ściem. Ewdok­sija, widząc jej opie­sza­łość, zapy­tała:

– Ty nie idziesz?

– Bie­gnij, Ewdok­sijo – odparła. – My przy­wi­tamy naszą kuzynkę we wła­ści­wym dla nas miej­scu.

„Muszę już od pierw­szego dnia dać jej do zro­zu­mie­nia, że role się odwró­ciły”, prze­szło jej przez myśl.

Ujrzaw­szy kobietę samą, Melek­naz obrzu­ciła ją pyta­ją­cym spoj­rze­niem: „Gdzie ona jest?”. W odpo­wie­dzi dama dworu wzru­szyła ramio­nami. „Tak wcze­śnie? – zapy­tała sie­bie towa­rzyszka Nur­banu. – Wojna roz­pocz­nie się tak szybko?”. Przez chwilę pomy­ślała, żeby pobiec do kom­naty i spro­wa­dzić ją na powi­ta­nie suł­tanki matki. Jed­nak było już za późno. Wspa­niały, zie­lony powóz Nur­banu wje­chał na dzie­dzi­niec.

Suł­tanka matka wysia­dła z powozu nie­wia­ry­god­nie szczę­śliwa. Pod­czas gdy damy dworu popra­wiały jej kaftan i spód­nice, wypa­try­wała Safiye. Nie było jej. Spoj­rzała na Melek­naz. Dama dworu spu­ściła wzrok. „No pro­szę – mruk­nęła w duchu – _nasza młoda kuzynka ogło­siła już swoje rządy_”. Deli­kat­nie unio­sła poły kaftana i spód­nice. Wspięła się na pierw­szy sto­pień. Uśmiech­nęła się do Melek­naz, która pospiesz­nie do niej pode­szła.

– Nie mówi­łam ci, że moja kuzynka jest niczym dżinn? Wła­śnie to udo­wod­niła. Uznała za wła­ściwe nie wycho­dzić nam na powi­ta­nie. Jest nieco chłodno. Co by się stało, gdyby, nie daj Boże, prze­zię­biła się na progu mał­żeń­skiej kom­naty? – Pochwy­ciła spoj­rze­nie damy dworu pró­bu­ją­cej się uśmiech­nąć. – Chodźmy, Gabriello. Nie wypada kazać na sie­bie cze­kać pan­nie mło­dej.

Safiye ocze­ki­wała suł­tanki _valide_ w holu pawi­lonu, na szczy­cie scho­dów pro­wa­dzą­cych na pię­tro. Odziana w szkar­łatne jedwa­bie przy­szła synowa Nur­banu błysz­czała jak słońce za białą, mar­mu­rową balu­stradą. Złote włosy spły­wały jej po ramio­nach. Opu­ściła je i splo­tła ręce przed sobą, ema­nu­jąc pięk­nem zapie­ra­ją­cym dech w pier­siach.

„Praw­dziwa kró­lowa – pomy­ślała Nur­banu, patrząc na nią z dołu. – Kró­lowa bez korony… Już wcie­liła się w rolę. Prę­dzej czy póź­niej i tak zro­zu­mie, na czy­jej gło­wie spo­czywa korona, a ona do końca życia pozo­sta­nie kró­lową bez korony. Impe­rium Osmań­skie ma jedną suł­tankę, a jej imię to suł­tanka matka Nur­banu”.

Przez chwilę Safiye miała ochotę zawo­łać: „Zobacz, kuzynko, jestem tu. Spójrz na kró­lową, którą stwo­rzy­łaś. Uko­chana żona two­jego syna, naj­pięk­niej­sza z pięk­nych suł­tanka Impe­rium Osmań­skiego Safiye wło­żyła suk­nię, którą dla niej uszy­łaś. Nad­szedł czas, żebyś usu­nęła się w cień i się przy­glą­dała. Teraz to do niej należą słowo i wła­dza”.

Udało się jej okieł­znać ogar­nia­jące ją poczu­cie triumfu.

– Suł­tanko! – wykrzyk­nęła ura­do­wana po krót­kiej pre­zen­ta­cji mają­cej uka­zać suł­tance matce jej wspa­nia­łość, piękno i maje­stat, jakby dopiero zauwa­żyła przy­by­cie Nur­banu, i zaczęła zbie­gać po scho­dach. – Wie­dzia­łam, że przy­je­dzie­cie. Wie­dzia­łam, że nie zosta­wi­cie swo­jej małej kuzynki w tym naj­trud­niej­szym dniu.

– Safiye – ode­zwała się rado­śnie suł­tanka matka, kie­ru­jąc się do scho­dów.

Wszy­scy dobrze odgry­wali swoje role.

– Wprost uno­szę się nad zie­mią z rado­ści i eks­cy­ta­cji! – zaszcze­bio­tała, kiedy Nur­banu uka­zała się na pię­trze.

– Zasłu­ży­łaś na to, dziecko – odparła suł­tanka matka, przy­cią­ga­jąc ją do sie­bie. – Jesteś bar­dzo piękna.

Safiye uca­ło­wała dłoń suł­tanki _valide_, a Nur­banu – czoło syno­wej.

– Wszę­dzie panuje taki bała­gan – ode­zwała się z uda­waną skargą Safiye. – Nawet moja suk­nia ślubna nie jest jesz­cze gotowa. Chodź­cie, pokażę wam, co uszyli.

Ujęła suł­tankę matkę pod rękę, jakby poma­gała jej poko­nać ostat­nie stop­nie, wyda­jąc jed­no­cze­śnie roz­kazy: „Niech ktoś pobie­gnie spraw­dzić, czy kom­nata naszej matki jest gotowa”, „Ty zobacz, czy piec jest jesz­cze gorący. Może nasza matka zechce się umyć”. Póź­niej zaczęła szu­kać wzro­kiem Bih­ter.

– Gdzie jest Bih­ter? Nie widzę jej. Czyżby migała się od pracy w tak waż­nej chwili?

Bih­ter? Nur­banu drgnęła. „Co ona tutaj robi?”, zapy­tała sie­bie. Spoj­rzała na Ewdok­siję i Melek­naz, sta­ra­jąc się nie oka­zy­wać zło­ści i zasko­cze­nia. „Dla­czego nic o tym nie wiem?”, mówiły jej oczy.

Obie damy dworu unio­sły ramiona.

Sto­jąca w tłu­mie Bih­ter nie uznała nawet za sto­sowne się poka­zać.

– Ty! – ode­zwała się Safiye, wska­zu­jąc pal­cem.

Nur­banu nawet jej nie sły­szała. „Bih­ter… Bih­ter…”, powta­rzała w myślach imię daw­nej fawo­ryty swo­jego syna. W jej gło­wie zaczął ryso­wać się plan.

– Nasza kuzynka… – Szy­ku­jąc się do wyda­nia roz­kazu Bih­ter, zamil­kła, jakby nagle o czymś sobie przy­po­mniała. – Ach, wybacz­cie – cią­gnęła zawsty­dzona. – Może teraz powin­nam nazy­wać was teściową? – Nie cze­ka­jąc na odpo­wiedź Nur­banu, ponow­nie zwró­ciła się do Bih­ter: – Nasza teściowa zapewne zechce się prze­brać. Bie­gnij i pomóż wnieść na górę jej stroje. Dopóki nasza suł­tanka matka nie wróci do swo­jego pałacu, będziesz jej słu­żyć. Tylko nie chcę sły­szeć o żad­nych uchy­bie­niach.

Pod­czas gdy Safiye mio­tała się, wyda­jąc pole­ce­nia, Nur­banu zanu­rzyła się w myślach: „Ach, jak ten czas leci… Ta sza­lona dziew­czyna odgrywa rolę, którą ja lata temu odgry­wa­łam przed moją suł­tanką matką”.

Była to rola pięk­nej, prze­peł­nio­nej miło­ścią syno­wej. Rola odda­nej, wier­nej, peł­nej sza­cunku syno­wej. Teraz ona była widzem, a Safiye aktorką, ale obie wie­działy, że to przej­ściowe. Nie­długo dziew­czyna ścią­gnie tę maskę, a na jej miej­sce włoży maskę kobiety samo­lub­nej, zazdro­snej, nie­to­le­ru­ją­cej rywa­lek, goto­wej ode­brać życie, żeby tylko nie musiała się dzie­lić z nikim potęgą, jaką zdo­była. Wtedy wła­śnie będzie jej potrzebna Bih­ter.

Z twa­rzy Nur­banu nie zni­kał pro­mienny uśmiech.

– Prze­by­ły­śmy długą drogę. Chcia­ły­by­śmy nieco odpo­cząć i zmyć z sie­bie kurz.

„Czyż­bym popeł­niła błąd? – zasta­na­wiała się Nur­banu, pod­czas gdy Safiye towa­rzy­szyła jej do kom­naty, w któ­rej miała się zatrzy­mać. – Chcia­łam jedy­nie pięk­nej kobiety, która sprawi, że mój syn zapo­mni o innych, ale ona jest inna…”. Zro­zu­miała to, widząc Safiye na szczy­cie scho­dów, sto­jącą niczym nie­do­ści­gniona monar­chini. Ona się nie zatrzyma. Nie poprze­sta­nie na tym, że zdo­bę­dzie Murada. Poznała smak wła­dzy. Się­gnie też po jej miej­sce i potęgę, a Nur­banu nie zamie­rzała z nich rezy­gno­wać. Nie pozo­stawi Impe­rium Osmań­skiego tej sza­lo­nej dziew­czy­nie, nawet jeśli w jej żyłach pły­nęła ta sama krew. „Mój Boże – myślała. – Czy dwie Baffo dopro­wa­dzą Impe­rium Osmań­skie do klę­ski?”.

W nocy Safiye we śnie widziała swój ślub. Kilka razy budziła się pod­eks­cy­to­wana, jed­nak gdy tylko przy­mknęła powieki, sen zaczy­nał się w tym samym miej­scu, w któ­rym go prze­rwała. Czy coś takiego jest moż­liwe? Coś takiego przy­da­rzyło jej się po raz pierw­szy. A może wcale się nie budziła? Moż­liwe, że to też jej się śniło.

Tak czy ina­czej, prze­wra­cała się z boku na bok. Jej sen był piękny. Safiye sta­wała się kró­lową Impe­rium Osmań­skiego. Roz­brzmie­wały rogi, trąbki i dzwonki, a ludzie tań­czyli, wykrzy­ku­jąc rado­śnie: „Niech żyje nasza piękna kró­lowa!”. Był przy niej jakiś męż­czy­zna. Safiye wzięła go za rękę i ruszyła w stronę Murada. Przez sen zasta­na­wiała się, kim jest ten męż­czy­zna. Nie mogła dostrzec jego twa­rzy, ale nagle go roz­po­znała. „Tato! Tatu­siu!”. Wszystko było tak, jak powinno. Ojciec pro­wa­dził ją do ołta­rza. Nie pamię­tała jego twa­rzy, ale był przy niej. Uśmie­chał się dumny i szczę­śliwy. Nie co dzień córka zostaje osmań­ską kró­lową. Po obu stro­nach stali ludzie, przy­glą­da­jąc się jej z podzi­wem. Kiedy tak razem szli, usi­ło­wała odszu­kać wśród nich matkę.

– Mamo?! – wołała. – Mamo, gdzie jesteś?

Ni­gdzie nie było jej widać.

– Mamo!

_– Twoja matka umarła, Ceci­lio!_

Dokład­nie w tym momen­cie Safiye się obu­dziła albo tak jej się wyda­wało. „Umarła? Moja matka umarła?”. Ponow­nie zamknęła oczy i śniła dalej.

– Tak, córko. Twoja matka umarła. Ale jest tutaj. Widzisz? O tam.

Tak, była tam. Boże, jaka była piękna. Matce zawsze było do twa­rzy w bieli. Wyglą­dała jak anioł. Uśmie­chała się do niej.

– Mamu­siu, wycho­dzę za mąż – wyszep­tała, prze­cho­dząc przed nią. – Stanę się kró­lową Impe­rium Osmań­skiego.

Jej matka nic nie mówiła. Czyżby nie sły­szała, co powie­działa? Nie cie­szyła się, że wycho­dzi za mąż za Murada? A może obra­ziła się na nią za to, że opu­ściła Jezusa i Naj­święt­szą Panienkę?

Znowu się obu­dziła. „_Dziś jest dzień mojego ślubu_ – prze­szło jej przez myśl. – Nic nie powinno rzu­cać cie­nia na moje szczę­ście. Nie mogę na to pozwo­lić”.

Kiedy ponow­nie zapa­dła w sen, wciąż kro­czyła, trzy­ma­jąc ojca pod rękę. I nagle go ujrzała. Swo­jego męża. Stał tyłem. Nie zauwa­żyła, że Murad jest aż tak wysoki. Nie­mal się­gał głową chmur. Nie miał na gło­wie tego wiel­kiego, dziw­nego tur­banu. Murad odwró­cił się i ich spoj­rze­nia się spo­tkały. Oczy jej męża pło­nęły. Jego broda wyda­wała się krót­sza. Miał na sobie strój utkany z pereł, rubi­nów i dia­men­tów. W jed­nej ręce trzy­mał wielką buławę. Była tak ogromna, że można było ją zoba­czyć z każ­dego miej­sca na świe­cie. Pano­wał nad wszyst­kimi górami, rów­ni­nami, rze­kami, morzami i ludźmi, a Safiye miała zostać kró­lową tego władcy świata. Murad trzy­mał też coś w dru­giej dłoni, ale Safiye tego nie widziała. Wie­działa tylko, że coś trzyma.

I z tą cie­ka­wo­ścią kolejny raz się budziła. Co miał w ręku? Dla­czego tego nie widziała?

– Moja Gwiazdo Zaranna?

Kiedy Murad zwró­cił się do niej, zdała sobie sprawę, że znowu śpi.

– Moja wróżko?

– Mój cha­nie.

Suł­tan chciał do niej pod­biec, ale nie mógł. Nie mógł! Wokół niego roiło się od mró­wek, skor­pio­nów i wijów.

– Mura­dzie! – krzyk­nęła Safiye. – Mój Mura­dzie!

Tym razem chyba naprawdę się obu­dziła. A nawet była tego pewna, ponie­waż zdała sobie sprawę, że sie­dzi na łóżku. A może tak widziała sie­bie we śnie?

Wokół Murada wciąż kłę­biły się skor­piony i plu­skwy. Sto­jąc na wło­cha­tych nogach, wyma­chi­wały śmier­cio­no­śnymi kol­cami, nie pozwa­la­jąc mu pobiec w ramiona jego kró­lo­wej.

– Wyno­ście się! – pró­bo­wała je prze­stra­szyć Safiye.

Nagle zaczęło się dziać coś okrop­nego. Stwo­rze­nia, które uwa­żała za skro­piony i wije, w jed­nej chwili zamie­niały się w kobiety. Prze­py­chały się wza­jem­nie, żeby zła­pać jej męża nagimi ramio­nami. Rojące się u stóp Murada mrówki oka­zały się jego dziećmi. Było ich pięć­dzie­siąt, a może sto…

Safiye wycią­gała ręce, a Murad pró­bo­wał je pochwy­cić. Cza­sem ich palce były tak bli­sko, że nie­mal mogli się dotknąć, cza­sem dzie­liły ich prze­pa­ście.

A to nie wszystko. Krą­żyło przy nich coś czar­nego i bez­kształt­nego. Safiye nie wie­działa, do czego mogłaby to przy­rów­nać. Było to coś prze­ra­ża­ją­cego, co wyda­wało jej się zna­jome, a jed­no­cze­śnie miała wra­że­nie, że widzi to po raz pierw­szy. Chwy­ciło za dło­nie Safiye i Murada i przy­bli­żało je do sie­bie, jakby poma­ga­jąc im się połą­czyć. Zbli­żało, zbli­żało… I dokład­nie w chwili, gdy miały się zetknąć, ode­pchnęło ich od sie­bie. „Boże, co to jest? A może powin­nam zapy­tać kto”, zasta­na­wiała się Safiye. Szu­kała wzro­kiem ojca, żeby jej pomógł. Nie było go. Więc kto odda ją mężowi?

Safiye nie wie­działa, który to już raz się obu­dziła, ale czuła, że ogar­nia ją panika.

– To dzień mojego ślubu – powta­rzała nie­ustan­nie. – Nie powin­nam pozwo­lić, żeby cokol­wiek rzu­ciło na niego cień. Boże! – bła­gała, wzno­sząc dło­nie. Czy robiła to na jawie? – Nie pozwól, żeby cokol­wiek prze­szko­dziło w moim ślu­bie. Pomóż mi.

I w tej chwili wyda­rzył się cud. Pro­mie­nie świa­tła przedarły się przez ciemne chmury. Słońce uka­zało swoje obli­cze, a przed nią nie­spo­dzie­wa­nie poja­wił się siwy, bia­ło­brody męż­czy­zna.

– Czego tutaj szu­kasz, dziecko?

– Dziś jest dzień mojego ślubu…

– Ślubu?

– Tak… Wycho­dzę za mąż za suł­tana Murada. Mój Murad weź­mie mnie za żonę i uczyni mnie suł­tanką Safiye.

Bia­ło­brody roze­śmiał się.

_– Twój ślub już dawno się odbył, dziecko._ Zosta­łaś żoną Murada. Bądź bło­go­sła­wiona, suł­tanko Safiye.

Na nie­bie migały świa­tła jaśniej­sze od pro­mieni słońca. Czer­wone, żółte, nie­bieskie, białe i zie­lone. Gdzieś uka­zała się tęcza, ludzie tań­czyli rado­śnie, a z tysiąca gar­deł co chwila wydo­by­wały się te same okrzyki:

– Niech twoje mał­żeń­stwo będzie bło­go­sła­wione, suł­tanko Safiye!

– Niech twoje mał­żeń­stwo będzie bło­go­sła­wione!

– Twoje mał­żeń­stwo…

– Safiye!

To ostat­nie słowo wpra­wiło ją w osłu­pie­nie. Ogar­nęła ją złość. Kim jest ten zuchwa­lec, który śmie zwra­cać się po imie­niu do pięk­nej żony wiel­kiego osmań­skiego pady­sza­cha suł­tana Murada Chana, jakby była oda­li­ską? Otwo­rzyła oczy, żeby to spraw­dzić.

– Star­sza kuzynka! To także był sen?

Suł­tanka _valide_ Nur­banu sie­działa przy jej łóżku w pełni maje­statu.

– Zdaje się, że coś ci się śniło. Powta­rza­łaś we śnie: „Niech twoje mał­żeń­stwo będzie bło­go­sła­wione!”. Ale powin­naś wie­dzieć, że jeśli pośpisz jesz­cze tro­chę dłu­żej, ślub się nie odbę­dzie, ponie­waż się spóź­nisz. Pospiesz się.

Jed­nak nic nie wyglą­dało tak jak we śnie. Nie było ani ojca pro­wa­dzą­cego ją do ołta­rza, ani matki o aniel­skiej twa­rzy, przy­glą­da­ją­cej jej się z tłumu. Nie było nawet ludzi zebra­nych po obu stro­nach drogi. Nie roz­brzmie­wały rogi, trąbki ani dzwonki, ludzie nie tań­czyli rado­śnie, wykrzy­ku­jąc: „Niech żyje suł­tanka Safiye!”.

Oprócz tego, że nie­zli­czoną ilo­ścią powo­zów udali się z Pawi­lonu Nad­mor­skiego do Nowego Pałacu, nie wyda­rzyło się nic nad­zwy­czaj­nego. Nikt nie padał jej do stóp, kiedy prze­cho­dziła. Wpro­wa­dzono ją do wiel­kiej sali. Tam rów­nież znaj­do­wał się para­wan z kra­tow­nicą. Po jed­nej jego stro­nie sie­działa Safiye, mię­dzy suł­tanką _valide_ Nur­banu a jej szwa­gierką suł­tanką Mih­ri­mah. Z tego, co udało jej się dostrzec, po dru­giej stro­nie, mię­dzy bia­ło­bro­dym szej­kiem islamu Hami­dem Mah­mu­dem Efen­dim a mężem suł­tanki Ismi­han, wiel­kim wezy­rem Sokollu Meh­me­dem Paszą, sie­dział pady­szach suł­tan Meh­med – jej przy­szły mąż.

Po dru­giej stro­nie para­wanu przy­ci­szo­nym gło­sem recy­to­wano modli­twy. Póź­niej serce Safiye roz­pa­lił ten wzru­sza­jący, nie­biań­ski ton.

W końcu zabrzmiał głę­boki głos Hamida Mah­muda Efen­diego:

– Czy ty, władco sied­miu kli­ma­tów, synu suł­tana Selima, syna świę­tej pamięci suł­tana Sulej­mana, suł­ta­nie Mura­dzie Cha­nie, bie­rzesz sobie za żonę Safiye Hatun?

– Tak, hodżo efendi.

Safiye nie wie­działa, czy się cie­szyć, czy wzno­sić okrzyki.

– Czy bie­rzesz ją sobie za żonę?

– Tak.

– Zapy­tam cię jesz­cze raz, panie. Czy bie­rzesz sobie za żonę Safiye Hatun?

– Tak, hodżo efendi.

– Sły­sze­li­ście, ago­wie? Czy jeste­ście świad­kami, że suł­tan Murad Chan bie­rze sobie za żonę Safiye Hatun?

– Jeste­śmy – roz­le­gły się przy­ci­szone głosy po dru­giej stro­nie para­wanu.

– A ty, córko Safiye? – Teraz szejk islamu zwra­cał się do niej. – Czy bie­rzesz sobie za męża władcę sied­miu kli­ma­tów, syna suł­tana Selima, syna świę­tej pamięci suł­tana Sulej­mana Chana, suł­tana Murada Chana?

Safiye poczuła, jakby w jej wnę­trzu coś roz­biło się na maleń­kie kawałki. Jej mężem był potężny, wymie­niany ze wszyst­kimi tytu­łami i szla­chet­nym rodo­wo­dem Murad Chan, ona zaś była dziew­czyną mającą jedy­nie imię.

– A ty, córko? Safiye? – zapy­tał ponow­nie hodża. – Czy bie­rzesz sobie za męża władcę sied­miu kli­ma­tów, syna suł­tana Selima, syna świę­tej pamięci suł­tana Sulej­mana Chana, suł­tana Murada Chana?

Poczuła na sobie pełne nie­po­koju spoj­rze­nia Nur­banu i suł­tanki Mih­ri­mah. Nawet ze swo­jego miej­sca mogła zauwa­żyć, że pierś Melek­naz wznosi się i opada niczym miech kowal­ski. Spo­strze­gła, że śniade obli­cze suł­tanki Ismi­han, która miała zostać jej szwa­gierką, pociem­niało jesz­cze bar­dziej.

Cisza była gor­sza od śmierci. Safiye usi­ło­wała prze­szyć wzro­kiem znaj­du­jącą się przed nią kra­tow­nicę i dostrzec wyraz twa­rzy Murada. Zoba­czyła tylko, że gdy cisza się prze­dłu­żała, pady­szach uniósł głowę i rozej­rzał się.

Nur­banu ener­gicz­nie trą­ciła ją kola­nem. „Do dia­bła – mówiła pew­nie w duchu. – Powiedz wresz­cie «tak»!”.

– Nasza córka nie zro­zu­miała pew­nie mojego pyta­nia, panie – mruk­nął szejk islamu, hodża Mah­mud Efendi. Zbli­żył się nieco do kra­tow­nicy i ode­zwał się, tym razem gło­śniej: – Czy bie­rzesz sobie za męża władcę sied­miu kli­ma­tów, syna suł­tana Selima, syna świę­tej pamięci suł­tana Sulej­mana Chana, suł­tana Murada Chana?

– Tak, hodżo efendi.

Safiye miała wra­że­nie, że krzy­czy, ale z jej ust wydo­był się szept. Poczuła, że mię­śnie w nodze kuzynki nagle się roz­luź­niły. Bicie serca Melek­naz uspo­ko­iło się. Zauwa­żyła, że nawet leciwa suł­tanka Mih­ri­mah ode­tchnęła głę­boko.

– Czy bie­rzesz go sobie za męża?

Safiye wypro­sto­wała się, jakby z bar­ków spadł jej olbrzymi cię­żar.

– Tak, hodżo efendi – zaszcze­bio­tała. – Biorę sobie za męża władcę sied­miu kli­ma­tów, syna suł­tana Selima, syna świę­tej pamięci suł­tana Sulej­mana Chana, suł­tana Murada Chana. Ślu­buję, że biorę go za męża.

Po męskiej stro­nie para­wanu roz­le­gły się zado­wo­lone pomruki. Tym razem, kiedy zapy­tał: „Sły­sze­li­ście, pano­wie? Jeste­ście świad­kami?”, w jego gło­sie pobrzmie­wała radość.

– Sły­sze­li­śmy. Jeste­śmy świad­kami.

Wtedy stało się coś nie­ocze­ki­wa­nego. Suł­tanka Mih­ri­mah, sie­dząca po lewej stro­nie Safiye, pod­nio­sła się ener­gicz­nie mimo swo­jego wieku.

– My też jeste­śmy świad­kami – ode­zwała się rado­śnie. – Ślu­bu­jemy, że jeste­śmy świad­kami.

Kobieta pró­bo­wała naśla­do­wać głos i akcent Safiye. Nikt nie mógł sobie wyobra­zić, jaki wielki byłby gniew suł­tana, gdyby ktoś inny pozwo­lił sobie na taki brak powagi w obec­no­ści pady­sza­cha, nawet po dru­giej stro­nie para­wanu. Ale ponie­waż żart nale­żał do uko­cha­nej, zło­tej córy wychwa­la­nego suł­tana suł­ta­nów Sulej­mana Chana, sio­stry ojca pady­sza­cha, „ciotki suł­tanki” Mih­ri­mah, wszy­scy, włącz­nie z Mura­dem Cha­nem, roze­śmiali się dys­kret­nie.

– W takim razie – ode­zwał się szejk islamu tonem, z któ­rego z łatwo­ścią można było wywnio­sko­wać, że usi­łuje radość obró­cić w powagę – i ja ogła­szam: _Murad Chan i Safiye Hatun są teraz mał­żeń­stwem na tym i na tam­tym świe­cie._

Kiedy męż­czyźni po prze­ciw­nej stro­nie para­wanu pod­nie­śli się, kobiety rów­nież powstały z miejsc.

Safiye ukło­niła się, tak jak ją nauczono, uca­ło­wała i unio­sła do czoła dłoń suł­tanki matki Nur­banu, która teraz była jej teściową. Nur­banu zło­żyła poca­łu­nek na czole syno­wej. Zało­żyła jej na rękę wysa­dzaną bry­lan­tami bran­so­letkę, a do koł­nie­rza szkar­łat­nej ślub­nej sukni przy­pięła bro­szę pokrytą kamie­niami z Murano, którą poda­ro­wał jej amba­sa­dor Wene­cji.

Jed­nak tego dnia naj­bar­dziej zna­czący pre­zent dostała od suł­tanki Mih­ri­mah. Z błę­kit­nego, atła­so­wego worka, który przy­nio­sła jej dama dworu, wycią­gnęła mister­nie wyko­naną koronę. W pro­mie­niach świa­tła błysz­czała tysią­cami dia­men­tów.

– To – ode­zwała się zachryp­nię­tym gło­sem sta­ruszka – kie­dyś zdo­biło głowę mojej matki, suł­tanki Hürrem. Po naszej matce prze­szła na nas. Jed­nak na tę koronę zasłu­guje suł­tań­ska głowa. Skoro sta­łaś się suł­tanką, korona Hürrem będzie paso­wała na twoją głowę, suł­tanko Safiye.

Kiedy kobieta wkła­dała jej na głowę koronę Hürrem, Safiye myślała, że zemdleje z dumy i pod­nie­ce­nia. W jej wnę­trzu roz­legł się krzyk: „Teraz jestem praw­dziwą kró­lową! Kró­lową pań­stwa, przed któ­rym drży Europa. Na mojej gło­wie spo­czywa korona, którą suł­tan Sulej­man, spę­dza­jący sen z powiek kró­lom i cesa­rzom, poda­ro­wał swo­jej pięk­nej żonie, suł­tance Hürrem, o któ­rej pamięć jest wciąż żywa”.

– Uca­łuj dłoń ciotki suł­tanki, dziecko.

Głos teścio­wej był bez­barwny. Safiye przez chwilę dostrze­gła w jej oczach błysk, który przy­pra­wił ją o drże­nie. Uczy­niła, co jej powie­działa, ale nie dla­tego, że tak jej pole­ciła, tylko dla­tego, że tak czuła.

– Dzię­kuję, cio­ciu suł­tanko. Posta­ram się być godna korony waszej matki.

Mih­ri­mah pogła­skała ją po policzku.

– Nie mamy co do tego wąt­pli­wo­ści, suł­tanko Safiye. – Póź­niej kobieta zwró­ciła się do Nur­banu: – A ty masz?

Safiye była zbyt szczę­śliwa, żeby dostrzec, że obie kobiety usi­łują ukryć nie­po­kój i wąt­pli­wo­ści za zasłoną rzęs. Była teraz mężatką. Żoną suł­tana Murada. Pałac osmań­ski stał się jej domem!

„Dobry Boże”, pomy­ślała nagle ogar­nięta paniką. Murad powie­dział, że pod żad­nym pozo­rem przed ślu­bem… Ale teraz była jego żoną… W takim razie…

Policzki Safiye spło­nęły rumień­cem.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: