- promocja
- W empik go
Tajemnice dworu sułtana: Safiye. Księga X - ebook
Tajemnice dworu sułtana: Safiye. Księga X - ebook
Zazdrość, rywalizacja i bezwzględna walka o władzę. W pałacu sułtana może rządzić tylko jedna kobieta.
Zgodnie z misternym planem sułtanki Nurbanu, złotowłosa Safiye zostaje wprowadzona do otoczenia sułtana Murada. Władca jest oczarowany piękną wenecjanką, jednak dziewczyna nie zgadza się dołączyć do haremu – chce zostać żoną sułtana. Safiye osiągnie swój cel, ale Nurbanu i sułtańska faworyta Bihter nie oddadzą władzy bez walki. Gdy Safiye przez przypadek unika otrucia wie już, że odtąd zawsze będzie w niebezpieczeństwie. By przystosować się do bezwzględnych pałacowych realiów, bohaterka musi zabić w sobie pamięć o wenecjance Sophii Baffo, którą kiedyś była.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-272-7932-3 |
Rozmiar pliku: | 1,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
XLII
Kręciło jej się w głowie ze strachu i z podniecenia. Po ostatniej nocy, którą spędziła między jawą a snem, obudziła się ogarnięta paniką. Do piątku pozostały trzy dni.
Tyle się wydarzyło, że trudno jej było sobie przypomnieć, co działo się po posiłku, który zjedli z Muradem na tarasie. Każdy dzień, każda godzina były pełne emocji.
Wbrew temu, czego się spodziewała, tamtej nocy sułtan wcale nie próbował zaciągnąć jej do swojego łoża. Chociaż teraz Safiye nie do końca była pewna, czy tego się obawiała. Czuła, że jej ciało drży pod wpływem nieznanego jej dotąd uczucia. Za każdym razem, gdy spojrzała na Murada, wydawał jej się coraz przystojniejszy. Szczególnie wtedy, gdy rozpięły się trzy z rzędu perłowych guzików na przedzie koszuli sułtana i ujrzała czarne włosy porastające jego tors, ogarnęło ją niespodziewane podniecenie.
Kiedy się do niego przysuwała, szatan szeptał jej do ucha: „Skończ to już. Przecież to i tak się stanie. Przecież i tak trafisz do jego łoża. Co to za różnica, czy przed ślubem, czy po nim? Przestań się torturować. Ty też go pragniesz. Zarzuć mu ramiona na szyję i pozwól mu na wszystko”.
Te podszepty mieszały jej w głowie. Na szczęście natychmiast odzywał się jej wewnętrzny strażnik: „Nie waż się, Safiye! Przed ślubem – nigdy!”.
Dzięki Bogu, nie zdążyła ulec żadnemu podszeptowi. Sułtan Murad złożył pocałunek na jej policzku i wyszedł. Był to trzeci pocałunek tamtego wieczoru. W odróżnieniu od poprzednich tym razem wargi Murada nieco dłużej zostały na policzku Safiye. Poza tym miała wrażenie, że teraz jego usta płoną żywym ogniem.
Nie bez powodu, unosząc puchar z winem, nieustannie powtarzał:
– Rozpaliłaś mnie, wróżko. Płonę ogniem miłości.
Wydała szereg rozkazów, zanim udała się do sypialni.
– Powinnam się do tego przyzwyczaić – mówiła do siebie. – Kiedy zostanę żoną Murada, królową Imperium Osmańskiego, każdego dnia będę musiała wydawać setki rozkazów.
Sądziła, że nie zmruży oka, ale tak się nie stało. Gdy tylko przyłożyła głowę do poduszki, zapadła w głęboki sen. Przez chwilę widziała we śnie Murada. Zdejmował koszulę. Czarne włosy na jego torsie delikatnie poruszały się na wietrze, który pojawił się nie wiadomo skąd. „Chcesz dotknąć?”, pytał padyszach. Safiye z ociąganiem dotykała ich opuszkami palców i nagle działo się coś przerażającego. Włosy chwytały ją i oplatały się wokół niej, przyciągając jej ciało. Murad nachylał się nad nią. Przerażona Safiye próbowała się oswobodzić. Wargi mężczyzny…
I właśnie wtedy się obudziła. Nie wiedziała, czy Murad zamierzał ją pocałować, czy zjeść.
Mdłe światło dnia, sączące się przez kraty, nieznacznie rozjaśniało wnętrze. Zobaczyła ją, kiedy uniosła głowę znad poduszki. _Bihter!_
Najwyraźniej obudziło ją pukanie kobiety. „Jak powinnam to odczytać?”, przeszło jej przez myśl. Jakie znaczenie miało to, że kobieta przyszła ją obudzić dokładnie w chwili, gdy Murad miał ją pocałować lub zjeść? Chciała rozdzielić ją i Murada? A może był to znak, że ratuje ją przed wygłodniałym wilkiem?
Meleknaz i Ewdoksija wykonały jej polecenie. Kobieta, dawna faworyta sułtana Murada, matka jego syna – znowu nie mogła przypomnieć sobie jego imienia – stała przy drzwiach, trzymając tacę ze śniadaniem.
– Przynieś je.
Kiedy Bihter się do niej zbliżała, Safiye wyprostowała się na łóżku.
– Nie zauważyłyśmy waszego pozdrowienia. – Nagle zadrżała. A zatem tak smakowała zemsta. Było to uczucie bliskie upojeniu, zadowolenie, które utrzymywało się na podniebieniu. Wtedy po raz pierwszy zrozumiała, że będzie go poszukiwać. – Chcemy, żebyś okazywała nam szacunek, kiedy przed nami stajesz – syknęła.
Safiye to uwielbiała. Ona również, podobnie jak sułtanka matka i Murad, mówiła w pałacowym języku.
Jej radość jeszcze bardziej wzrosła, kiedy zauważyła, że Bihter się zachwiała. Kobieta lekko, aczkolwiek niechętnie, dygnęła.
– Dobrze będzie, jeśli się do tego przyzwyczaicie. – Ton jej głosu nawet ją samą przeszył chłodem. – Uznałyśmy za właściwe, żebyś przynosiła nam śniadanie tak długo, jak będziesz nam służyć. Wiedz, że jeśli jednak zauważymy, że nam uchybiasz, odbierzemy ci więcej niż zaszczyt, którym cię obdarzyłyśmy. Nie sądzimy, że to przysporzy wam trudności. W końcu jesteście odaliską. Powinnyście były się nauczyć, jak należy się kłaniać przed sułtanką. Czyż nie?
Kobieta w końcu wyszła z cienia spowijającego komnatę i zbliżyła się do niej. Safiye modliła się, żeby ta nie zauważyła, jak skuliła się ze strachu, widząc wyraz jej twarzy. Bihter wpatrywała się w nią trupio bladym obliczem, z którego biła nienawiść.
– Właściwie – syknęła, nachylając się, żeby postawić tacę – nie służę tobie, ale sułtanowi, ojcu mojego księcia.
Safiye uśmiechnęła się.
– Szybko przekonacie się, iż to nam zawdzięczacie to, że tu jesteście. Nie chciałyśmy, żeby chłopiec, który chociaż spłodzony w grzechu, jest przecież bez winy, został oddzielony od matki.
Miała wrażenie, że kobieta może rzucić się na nią w każdej chwili. Była gotowa odeprzeć ten atak. Jednak tak się nie stało. Bihter postawiła tacę i wyprostowała się, po czym odwróciła się i skierowała do drzwi.
– Jeszcze nie kazałyśmy ci odejść. Stań w progu i poczekaj. Może będziemy miały jakiś rozkaz.
Bihter nie odwróciła się, żeby Safiye nie zauważyła łez płynących jej z oczu. Jedynie zaklinała się w duchu: „Boże, Ty wszystko widzisz i słyszysz. Jeśli rzeczywiście tak jest, pozwól mi rozerwać paznokciami pierś tej kobiety i wyrwać jej serce. Nie odbieraj mi życia, dopóki tego nie uczynię”.
– Aha! Chcemy, żebyś rozczesywała nam rano włosy. Teraz możesz odejść. Idź do Seher. Niech da ci mój grzebień z kości słoniowej, wysadzany złotem, który podarował nam Murad. Po śniadaniu przyjdziesz nas uczesać.
Nawet nie spojrzała, czy Bihter pozdrowiła ją przed wyjściem, ale zdawała sobie sprawę, o czym myśli kobieta. Z pewnością ona też przysięgała jej zemstę. Nie przepuści okazji, aby przy pierwszej nadarzającej się sposobności wbić jej sztylet w plecy.
_– Zyskałaś pierwszego wroga, Safiye_ – powiedziała do siebie.
Gdyby ujrzała wyraz swojej twarzy, być może sama by się przestraszyła.
„Niedoczekanie – pomyślała. – Moja ręka jest szybsza niż twoja. _Przekonasz się, jak się odbiera życie_”.
Kiedy Safiye dostrzegła, jak ramiona dawnej faworyty Murada opadły, gdy opuszczała komnatę, poczuła, że krew zawrzała jej w żyłach. Miała ochotę krzyczeć. To była potęga, którą zdobywała Safiye, a która tłamsiła Bihter. Tym była władza. Teraz lepiej rozumiała swoją starszą kuzynkę. Można było pokochać tę siłę, która dawała człowiekowi władzę.
Safiye przyglądała się w lustrze, jak Bihter rozczesuje jej włosy, kiedy w progu ukazała się Kamer.
– Pani, powóz, który przysłał sułtan, już czeka.
A zatem przyszedł czas, żeby pożegnała się z Jezusem i Najświętszą Panienką.
– Niech pierwszą z rzeczy, które uczynię, będzie polecenie wykonania dla mnie powozu – odezwała się cicho do Meleknaz, wsiadając do zaprzężonego w cztery konie białego powozu ze złotymi zdobieniami. – Ma być cały złoty, z czerwonymi ornamentami. Co to za biel?
Kobieta uśmiechnęła się, pomagając jej wsiąść. Pierwszym rozkazem Nurbanu, kiedy Selim Chan został padyszachem, również było wykonanie powozu. Tyle że Safiye uwielbiała złoto, a nie zieleń.
Cztery konie zabrały Safiye i Meleknaz z Pawilonu Nadmorskiego do Nowego Pałacu. Za nimi, w drugim powozie, jechały jeszcze trzy inne damy dworu. Powóz przekroczył bramę zwieńczoną łukiem z dwiema spiczastymi kopułami i wjechał na wewnętrzny dziedziniec.
– Sułtański harem.
W głosie Meleknaz, oprócz tajemniczego lęku, dało się słyszeć szacunek i podziw.
Safiye nie potrafiła uzmysłowić sobie, co dokładnie wydarzyło się później. Miała wrażenie, jakby unosiła się nad ziemią. Jedyne, co wyraźnie pamiętała, to zbiorowisko kobiet czekających na nią, kiedy otworzyły się drzwi powozu, i ich spojrzenia pełne zachwytu. „Witaj – odezwał się w niej jakiś dziwny głos. – Przekonamy się, czy będziesz w stanie wyjść z tego więzienia tak samo łatwo, jak do niego weszłaś”.
Zabrano ją i Meleknaz do wspaniałej komnaty. W wysokich dwuskrzydłowych oknach znajdowały się zarówno żelazne kraty, jak i ozdobne kratownice. Na ich widok znów przyszedł jej na myśl ten ostrzegawczy głos. Czy znajdowała się w raju, czy w piekle? W pałacu czy w lochu? Czyżby na własną prośbę spieszyła ku niewoli?
Od połowy komnaty aż do okna ciągnął się podest, mniej więcej wysokości dłoni, a pod samym oknem znajdowała się wspaniała niska sofa sięgająca od jednej ściany do drugiej. Safiye miała wrażenie, że już od progu zapraszają ją do środka poduszki ze złotymi frędzlami. „Spójrz, zobacz, jaka jestem miękka. Oprzyj na mnie swoje piękne plecy. Zobacz, jaki widok roztacza się z moich okien”.
Podest w całości przykryty był jedwabnymi dywanami i sadżdżadami. Dwie ściany pomieszczenia wyłożone zostały zielonymi, niebieskimi i białymi kafelkami. Wszędzie było pełno zieleni. Był to podpis sułtanki matki. Jedyne, co się wyróżniało, to stroje Safiye i jej dam dworu. Safiye nie zgodziła się, żeby włożyć coś białego, mimo nalegań Meleknaz. Miała na sobie żółtozłotą koszulę z kołnierzykiem, przeszywane złotą nicią ciemnoróżowe szarawary z wąskimi mankietami i rozcięciami od kolan w dół, a na to narzucony kaftan mieniący się barwami stali i złota. Safiye miała na sobie tyle złotych ozdób, że z trudem udawało jej się utrzymać ramiona prosto.
„Przynajmniej okryj głowę białym welonem”, błagały ją zarówno dama dworu sułtanki matki, jak i Ewdoksija. Ale na próżno. Była Wenecjanką. I jak każda Wenecjanka szykująca się do ślubu nakryła głowę czerwonym tiulem.
Weszła na podest. Długie nici jedwabnych dywanów pieściły jej stopy odziane w sandały. Z pomocą Seher i Kamer usiadła pośrodku sofy. Nie zamierzała się jednak rozsiadać, opierając o poduszki. Zajęła miejsce na samym skraju, tak żeby mieć pewność, że nie wykona żadnego fałszywego ruchu. „Taki panuje tu zwyczaj – mawiała Nurbanu. – Sułtanki jedynie przysiadają na swoich miejscach. Nie rozkładaj się”. Tak też uczyniła.
Dwóch służących wniosło parawan i rozstawiło go przed nią. Przez szczelną kratownicę ledwo dostrzegała, co się dzieje. Następnie przyniesiono ogromne siedzisko i umieszczono je po drugiej stronie. Przed nim zaś ustawiono rahlę w kształcie litery X. Wszyscy służący, z wyjątkiem dam dworu Safiye, opuścili pomieszczenie. Powoli zamknęły się za nimi ciężkie, wysokie drzwi.
– I co się teraz stanie?
– Ciii… – przestrzegła ją Meleknaz.
Dokładnie w tej samej chwili jej duszę objął męski głos, który dochodził nie wiadomo skąd. Przejmujący głos recytował Koran. Jego boska melodia na zmianę muskała ją delikatnie jak włos i chłostała niczym biczem. Zupełnie nie przypominała hymnów, które słyszała w kościele. Kościelne hymny były jak śpiewanie piosenek. Ale to… Była w tym świętość niemożliwa do opisania. Dała się porwać nurtowi wersów. Przymknęła powieki. Miała ochotę się rozpłakać. Ale dlaczego? Czy dlatego, że żegnała się z Jezusem i Dziewicą Maryją, w których do tej pory wierzyła? Czy z radości, którą odczuwała, podczas gdy jej dusza, obmywana tą boską melodią, na nowo dotykała świętości? Miały to być łzy zdrady i cierpienia czy osiągnięcia prawdy?
Gdy zauważyła, że drzwi po drugiej stronie parawanu otworzyły się, odrzuciła od siebie wszystkie natrętne myśli. Nadszedł czas próby. Od jej powodzenia zależało, czy pozostawi za sobą dawny los i otworzą się przed nią drzwi do nowego życia.
Najpierw do środka wślizgnął się starzec odziany w biel. Broda mężczyzny była równie biała co jego strój. Na głowie miał dość duży biały turban. Na jego szczycie znajdowało się rzucające się w oczy czarne koło.
Tuż po nim weszło jeszcze dwóch mężczyzn, tym razem w czarnych kaftanach. Oni także mieli na głowach białe turbany, ale mniejsze i skromniejsze. Widać było, że darzą wielkim szacunkiem białobrodego starca kroczącego przed nimi. „To musi być szejk islamu Hamid Mahmud Efendi, o którym wspominał Murad. Taki osmański papież”, przeszło jej przez myśl. Przywódca religijny, z którym tak bardzo liczył się padyszach. Czyż królowie i cesarze nie kłaniali się przed papieżem?
Hodża efendi usiadł na pulchnym materacu, a dwaj mężczyźni w czerni przyklękli po jego obu bokach, zwróceni twarzami do siebie. Mężczyzna po prawej stronie wyciągnął zza pasa księgę w czarnej oprawie, trzykrotnie ją ucałował i przyłożył do czoła, po czym ułożył na rahli. W tej samej chwili umilkły dźwięki hymnu, który tak oczarował Safiye. Trzech mężczyzn uniosło dłonie i zaczęło modlić się przyciszonymi głosami. Safiye, zauważywszy, że Meleknaz wraz z Seher i Kamer uczyniły to samo, również uniosła dłonie. „Jak będziesz się modlić? – odezwał się głos w jej wnętrzu. – Do kogo będziesz kierować swoje prośby? Do Jezusa, którego czciłaś do tej pory, czy do osmańskiego Allaha?”.
– Amen.
Safiye wciąż nie zdecydowała, co zrobić. Zarówno jej damy dworu, jak i mężczyźni za parawanem zakończyli modlitwę. „Wiesz, co kryje się w moich myślach i mojej duszy – myślała Safiye. – Czy nie jesteś naszym Panem w niebie? Dla Ciebie nic nie jest tajemnicą. To Ty mnie tu sprowadziłeś. Chciałeś, żeby tak się stało. A zatem to jest właściwe. Obroń mnie przed nieprawością. Jeśli to, co teraz robię, jest grzechem, wybacz mi. Jeśli zaś grzeszyłam do tej pory, odpuść mi. Oświetl moją drogę…”.
Być może modliłaby się dalej, ale niewyraźnie dostrzegła, że białobrody mężczyzna otworzył księgę leżącą na rahli.
– Amen – wyszeptała pospiesznie Safiye.
Nagle starzec wydobył z siebie jeszcze bardziej przejmujący głos niż przed chwilą. Nie wiedziała, jak długo trwała modlitwa, którą czytał hodża efendi. Za każdym razem, gdy ton jego głosu opadał i ponownie się podnosił, Safiye w duchu przeżywała na nowo każdą chwilę od momentu narodzin aż do teraz. Oczami wyobraźni na zmianę widziała małą dziewczynkę w gondoli przemierzającej wąskie kanały Wenecji i siebie odzianą w złoto, jedwabie, rubiny i diamenty. Jedna postać była jej przeszłością, druga – przyszłością.
Kiedy podniosły głos ucichł, Safiye pojęła, że modlitwa dobiegła końca. Otworzyła oczy. Damy dworu ponownie uniosły dłonie. Z pewnością mężczyźni po drugiej stronie parawanu również. Ona też uczyniła to samo. „Stanęłam przed Tobą jako Sophia. Pozwól mi stać się Safiye… Pobłogos…”.
– Jesteś gotowa, dziecko?
Najwyraźniej przyszła kolej, żeby hodża zadał jej pytanie, o którym wczoraj wieczorem powiedział jej Murad. Czy była gotowa? Jeśli odpowie „nie”, sen się skończy. „Tak” otworzy jej drzwi do szczęścia, potęgi i władzy.
– Jestem gotowa, hodżo efendi.
– Jesteś gotowa. A czy znasz filary islamu?
Nawet teraz Safiye nie mogła sobie przypomnieć tego, co działo się później. Zapewne odpowiedziała: „Znam”.
Musiała bezbłędnie je wymienić, skoro Hamid Mahmud Efendi zapytał ją:
– W takim razie czy zaświadczasz, że Bóg jest jedyny, nie ma oprócz Niego innego boga, a nasz czcigodny prorok Mahomet jest Jego posłańcem?
– Tak, hodżo efendi.
– W takim razie wyznaj swoją wiarę, żebyśmy i my zaświadczyli, że dostąpiłaś honoru, aby twoją drogę oświetliło światło islamu.
„Nadeszła najtrudniejsza chwila”, pomyślała ogarnięta paniką. Kiedy wsłuchała się w bicie swojego serca, zyskała pewność, że nie przejdzie tej próby. Wyuczyła się tych słów na pamięć, ale co będzie, jeśli je zapomni albo jeśli nieodpowiednio wymówi, a leciwy hodża, który do tej chwili patrzył na nią z sympatią, ściągnie brwi i powie: „Nie udało się. Nie przeszłaś próby. Nie zostałaś muzułmanką. Możesz zapomnieć o ślubie”.
Safiye próbowała nabrać powietrza. Teraz nie mogła już poprosić o pomoc Jezusa ani Najświętszej Panienki. Dlaczego mieliby pomagać komuś, kto ich porzucał?
Przycisnęła ręce do piersi.
– Tak, dziecko? Czekamy na ciebie.
Nawet hodża po drugiej stronie parawanu zaczął się niecierpliwić. Przecież nie będzie czekał na nią cały dzień. Przerażona Safiye spojrzała na Meleknaz. Kobieta usiłowała jej pomóc, poruszając ustami. Wszystkie słowa tkwiły w jej pamięci zapisane płomiennymi literami, ale nie potrafiła odrzucić głazu, który przyciskał jej serce.
W końcu jej wargi drgnęły, a słowa popłynęły z ust.
Powiedziała to. Jednym tchem. Bez zająknięcia. Nawet dwa słowa, których nigdy nie była w stanie wymówić, wyrecytowała bez trudu.
– Niech cię Bóg błogosławi, dziecko. – Safiye dostrzegła nawet blask w oczach starca za parawanem. – Przed chwilą wyznałaś, że nie ma boga prócz Boga, a Mahomet jest Jego prorokiem. My zaś byliśmy świadkami tego wyznania. – Hodża zamilkł na chwilę. – Prawda, agowie?
Towarzyszący mu mężczyźni nie odezwali się, ale Safiye udało się zauważyć, że z szacunkiem kiwają głowami.
– Jakie to szczęście, że dostąpiłaś boskiego światła, obietnicy raju naszego proroka. Od teraz jesteś jak nowo narodzone dziecko. Naczynia grzechów i dobrych uczynków na wadze twojej duszy są puste. Do ciebie należy, żeby je napełnić. Niech Bóg sprawi, żeby naczynie grzechów pozostało puste, a dobrych uczynków pełne.
Szejk islamu Hamid Mahmud Efendi wyrecytował coś przyciszonym głosem. Dmuchnął w prawą i lewą stronę.
– Twoje zadanie jest trudne. Wszystko rozpoczniesz od nowa. Jak dziecko nauczysz się religii i jej praktyk. Twoje zadanie jest trudne, ale Bóg nie opuszcza żadnego ze swoich sług. Jego anioły oświetlą twoją drogę. Dobrze jest pytać o to, czego się nie wie, tych, którzy wiedzą. Oni nauczą cię tego, czego nie potrafisz. Utrzymuj post, odmawiaj modlitwy, daj potomka światu islamu i Imperium Osmańskiemu.
Hodża efendi ponownie wypowiedział coś ledwo słyszalnym głosem i dmuchnął.
– Teraz należy ci nadać muzułmańskie imię, jednak sułtanka matka już to uczyniła. Postąpiła słusznie. Teraz pozostaje nam wymienić twoje imię w modlitwie i ogłosić je światu islamu.
– Safiye! – powtórzył czterokrotnie starzec, odwracając się ku czterem stronom świata, po czym zwrócił się w kierunku kratownicy, przez którą niewyraźnie dostrzegała jego sylwetkę: – Czy znasz znaczenie swojego imienia, dziecko?
– Znam, hodżo efendi.
– Wspaniale. Będę się modlił o to, żeby Bóg nie szczędził ci pomocy i łaski, abyś w każdej chwili pozostała czysta i niewinna. Ty zaś powtarzaj za mną „amen”.
Hamid Mahmud Efendi wymruczał słowa, z których nie zrozumiała nawet jednego.
Czy nie tak było w bazylice w Wenecji? Ksiądz mówił długo, wypowiadając słowa, których Safiye nie rozumiała, a jej matka i setki innych ludzi zgromadzonych przed wspaniałym ołtarzem bazyliki jednogłośnie odpowiadali „amen”. Zawsze zastanawiała się, czy rozumieją słowa księdza. Pewnego dnia zapytała o to matkę, ale ona zamknęła ten temat, mówiąc: „To słowa Boga, Cecilio Sophio”.
Teraz leciwy hodża też pewnie wypowiadał słowa Boga.
Nagle przyciszony głos po drugiej stronie parawanu zamilkł.
– Amen – odezwał się głośniej szejk islamu.
Ta zmiana tonu oznaczała: „Teraz twoja kolej”.
– A… Amen.
– Boże, nie szczędź swojej pomocy swojej słudze Safiye, która dziś wstąpiła na drogę prawdy. Amen.
– Amen.
– Napełnij spokojem duszę swojej sługi, która wznosząc ręce, błaga cię: „Amen”. Pobłogosław jej, Boże, na tym i na tamtym świecie. Amen.
Tym razem Safiye zawtórowała mu z całym przekonaniem:
– Amen.
Nigdy wcześniej nie czuła się tak spragniona spokoju i szczęścia jak w tej chwili. Była pewna, że sułtanka Safiye, żona osmańskiego sułtana, odnajdzie szczęście.
Jednak nie miała już takiej pewności co do duszy Cecilii Sophii Baffo, którą porzuciła.ROZDZIAŁ XLIII. NOWY PAŁAC. HAREM
XLIII
Nowy Pałac
Harem
Padyszach więcej się nie pojawił. Ona zaś nie mogła nikogo zapytać, dlaczego nie przychodzi. Safiye nie była pewna, jak długo trwałoby to dumne milczenie, gdyby nie Ewdoksija, która widząc jej niepokój, skropiła jej płonące serce wodą, wyjaśniając:
– To wynika z tradycji. Mężczyzna nie może zobaczyć swojej narzeczonej aż do ślubu.
Udzieliło jej się także rozgorączkowanie bławatników i krawców.
– Żadna nie będzie skończona – powtarzała, zdejmując jedną suknię i wkładając następną. – Ta nie ma nawet przyszytego rękawa.
Opierała się temu od dnia, w którym przybyła do Pawilonu Nadmorskiego, ale w końcu nie wytrzymała. Pozwoliła swoim służącym umyć się w łaźni. Bihter zaś krążyła wokół niej w wilgotnej przepasce, która zamiast ukrywać jej pełne piersi, pełne biodra i piękne nogi, jeszcze bardziej je eksponowała. Było oczywiste, że chciała w ten sposób pokazać Safiye, że jest urodziwsza nawet od gazeli. Safiye zaś z przekory nawet przez chwilę na nią nie spojrzała.
Bihter, nawet jeśli starała się tego nie okazywać, zerkała na nią zazdrosnym wzrokiem. W pewnej chwili Safiye stanęła przy wannie, a kiedy polewała się wodą, przepaska, niby przypadkiem, zsunęła jej się z piersi. „Spójrz! – krzyknęła w duchu. – Jestem tysiąc razy piękniejsza i świeższa od ciebie”.
W czwartek rano, po saunie, gorączkowe przygotowania zamieniły się w panikę. Nawet Bihter zaczęła się uwijać. Jakby ogłoszono między nimi tymczasowe zawieszenie broni. Kobieta nic nie mówiła. Safiye zaczęła nawet podejrzewać, że przyczyną tego przebiegłego i niebezpiecznego milczenia było to, że Bihter nocami, pod osłoną ciemności, wymyka się z pawilonu i dalej dzieli łoże z Muradem w Nowym Pałacu. Wówczas natychmiast powierzyła Seher i Kamer nowe zadanie.
– Nocami, o różnych porach, zaglądajcie do sypialni odalisek, żeby sprawdzić, czy tam jest.
Każdego ranka obie służące zdawały jej raport: „Bihter nawet nosa nie wystawiła z pawilonu”.
Safiye nie poprzestała na tym. Poleciła wezwać Podpierzynkę Dżanfedę. Zapytała, czy padyszacha nuży samotność. Kiedy zarządczyni milczała, uśmiechając się przebiegle, jakby chciała powiedzieć: „Proszę, proszę, patrzcie ją, próbuje wziąć mnie na spytki”, dodała:
– Wiemy, że nasz pan nie jest przyzwyczajony, żeby spędzać noce w samotności, dlatego pytamy.
Odpowiedź Dżanfedy, której życie upłynęło na haremowych intrygach i kłamstwach, była oczywista:
– Nasz sułtan nie jest sam, moja piękna pani. Wyczekuje piątku, myślami będąc z wami.
Za każdym razem Safiye nie omieszkała wynagrodzić jej zgrabnej odpowiedzi kilkoma błyszczącymi akcze.
– Jesteśmy zadowolone z twojej służby, kalfo – mawiała, patrząc w czarne, wyłupiaste oczy Dżanfedy. – Chcemy korzystać z twoich usług przez długie lata.
Jednocześnie zaś myślała: „Kobieta nie jest głupia. Na pewno wie, że od piątku to nie Nurbanu, ale ja będę rządzić. Niech zgodnie z tym trzyma stery”.
Tego ranka śniadanie przyniosła jej Bihter. Kobieta stanęła w progu i pozdrowiła ją ukłonem. Ruszyła do przodu, nie odrywając wzroku od ziemi. „Nie chce, żebym dostrzegła w jej oczach zazdrość i ogień zemsty”, przeszło przez myśl Safiye. Nie sądziła, że sama patrzy na Bihter inaczej. Były jak dwie armie, które zbierały siły. Obie szykowały się do ostatecznego starcia. Zdawała sobie sprawę, że Bihter nie zmarnuje szansy, żeby zaatakować. Nie wiedziała, kiedy i jak to zrobi, ale była pewna, że to uczyni.
Przed południem wybuchł zamęt. Sułtanka matka Nurbanu przybyła do Pawilonu Nadmorskiego, zabierając ze sobą niemal wszystkie damy dworu i służące, jakie znajdowały się w jej pałacu. Wszyscy w pawilonie ruszyli, żeby ją przywitać. Damy dworu i służące ustawiły się w szeregach, po obu stronach marmurowych schodów przed głównym wejściem. Ewdoksija, widząc jej opieszałość, zapytała:
– Ty nie idziesz?
– Biegnij, Ewdoksijo – odparła. – My przywitamy naszą kuzynkę we właściwym dla nas miejscu.
„Muszę już od pierwszego dnia dać jej do zrozumienia, że role się odwróciły”, przeszło jej przez myśl.
Ujrzawszy kobietę samą, Meleknaz obrzuciła ją pytającym spojrzeniem: „Gdzie ona jest?”. W odpowiedzi dama dworu wzruszyła ramionami. „Tak wcześnie? – zapytała siebie towarzyszka Nurbanu. – Wojna rozpocznie się tak szybko?”. Przez chwilę pomyślała, żeby pobiec do komnaty i sprowadzić ją na powitanie sułtanki matki. Jednak było już za późno. Wspaniały, zielony powóz Nurbanu wjechał na dziedziniec.
Sułtanka matka wysiadła z powozu niewiarygodnie szczęśliwa. Podczas gdy damy dworu poprawiały jej kaftan i spódnice, wypatrywała Safiye. Nie było jej. Spojrzała na Meleknaz. Dama dworu spuściła wzrok. „No proszę – mruknęła w duchu – _nasza młoda kuzynka ogłosiła już swoje rządy_”. Delikatnie uniosła poły kaftana i spódnice. Wspięła się na pierwszy stopień. Uśmiechnęła się do Meleknaz, która pospiesznie do niej podeszła.
– Nie mówiłam ci, że moja kuzynka jest niczym dżinn? Właśnie to udowodniła. Uznała za właściwe nie wychodzić nam na powitanie. Jest nieco chłodno. Co by się stało, gdyby, nie daj Boże, przeziębiła się na progu małżeńskiej komnaty? – Pochwyciła spojrzenie damy dworu próbującej się uśmiechnąć. – Chodźmy, Gabriello. Nie wypada kazać na siebie czekać pannie młodej.
Safiye oczekiwała sułtanki _valide_ w holu pawilonu, na szczycie schodów prowadzących na piętro. Odziana w szkarłatne jedwabie przyszła synowa Nurbanu błyszczała jak słońce za białą, marmurową balustradą. Złote włosy spływały jej po ramionach. Opuściła je i splotła ręce przed sobą, emanując pięknem zapierającym dech w piersiach.
„Prawdziwa królowa – pomyślała Nurbanu, patrząc na nią z dołu. – Królowa bez korony… Już wcieliła się w rolę. Prędzej czy później i tak zrozumie, na czyjej głowie spoczywa korona, a ona do końca życia pozostanie królową bez korony. Imperium Osmańskie ma jedną sułtankę, a jej imię to sułtanka matka Nurbanu”.
Przez chwilę Safiye miała ochotę zawołać: „Zobacz, kuzynko, jestem tu. Spójrz na królową, którą stworzyłaś. Ukochana żona twojego syna, najpiękniejsza z pięknych sułtanka Imperium Osmańskiego Safiye włożyła suknię, którą dla niej uszyłaś. Nadszedł czas, żebyś usunęła się w cień i się przyglądała. Teraz to do niej należą słowo i władza”.
Udało się jej okiełznać ogarniające ją poczucie triumfu.
– Sułtanko! – wykrzyknęła uradowana po krótkiej prezentacji mającej ukazać sułtance matce jej wspaniałość, piękno i majestat, jakby dopiero zauważyła przybycie Nurbanu, i zaczęła zbiegać po schodach. – Wiedziałam, że przyjedziecie. Wiedziałam, że nie zostawicie swojej małej kuzynki w tym najtrudniejszym dniu.
– Safiye – odezwała się radośnie sułtanka matka, kierując się do schodów.
Wszyscy dobrze odgrywali swoje role.
– Wprost unoszę się nad ziemią z radości i ekscytacji! – zaszczebiotała, kiedy Nurbanu ukazała się na piętrze.
– Zasłużyłaś na to, dziecko – odparła sułtanka matka, przyciągając ją do siebie. – Jesteś bardzo piękna.
Safiye ucałowała dłoń sułtanki _valide_, a Nurbanu – czoło synowej.
– Wszędzie panuje taki bałagan – odezwała się z udawaną skargą Safiye. – Nawet moja suknia ślubna nie jest jeszcze gotowa. Chodźcie, pokażę wam, co uszyli.
Ujęła sułtankę matkę pod rękę, jakby pomagała jej pokonać ostatnie stopnie, wydając jednocześnie rozkazy: „Niech ktoś pobiegnie sprawdzić, czy komnata naszej matki jest gotowa”, „Ty zobacz, czy piec jest jeszcze gorący. Może nasza matka zechce się umyć”. Później zaczęła szukać wzrokiem Bihter.
– Gdzie jest Bihter? Nie widzę jej. Czyżby migała się od pracy w tak ważnej chwili?
Bihter? Nurbanu drgnęła. „Co ona tutaj robi?”, zapytała siebie. Spojrzała na Ewdoksiję i Meleknaz, starając się nie okazywać złości i zaskoczenia. „Dlaczego nic o tym nie wiem?”, mówiły jej oczy.
Obie damy dworu uniosły ramiona.
Stojąca w tłumie Bihter nie uznała nawet za stosowne się pokazać.
– Ty! – odezwała się Safiye, wskazując palcem.
Nurbanu nawet jej nie słyszała. „Bihter… Bihter…”, powtarzała w myślach imię dawnej faworyty swojego syna. W jej głowie zaczął rysować się plan.
– Nasza kuzynka… – Szykując się do wydania rozkazu Bihter, zamilkła, jakby nagle o czymś sobie przypomniała. – Ach, wybaczcie – ciągnęła zawstydzona. – Może teraz powinnam nazywać was teściową? – Nie czekając na odpowiedź Nurbanu, ponownie zwróciła się do Bihter: – Nasza teściowa zapewne zechce się przebrać. Biegnij i pomóż wnieść na górę jej stroje. Dopóki nasza sułtanka matka nie wróci do swojego pałacu, będziesz jej służyć. Tylko nie chcę słyszeć o żadnych uchybieniach.
Podczas gdy Safiye miotała się, wydając polecenia, Nurbanu zanurzyła się w myślach: „Ach, jak ten czas leci… Ta szalona dziewczyna odgrywa rolę, którą ja lata temu odgrywałam przed moją sułtanką matką”.
Była to rola pięknej, przepełnionej miłością synowej. Rola oddanej, wiernej, pełnej szacunku synowej. Teraz ona była widzem, a Safiye aktorką, ale obie wiedziały, że to przejściowe. Niedługo dziewczyna ściągnie tę maskę, a na jej miejsce włoży maskę kobiety samolubnej, zazdrosnej, nietolerującej rywalek, gotowej odebrać życie, żeby tylko nie musiała się dzielić z nikim potęgą, jaką zdobyła. Wtedy właśnie będzie jej potrzebna Bihter.
Z twarzy Nurbanu nie znikał promienny uśmiech.
– Przebyłyśmy długą drogę. Chciałybyśmy nieco odpocząć i zmyć z siebie kurz.
„Czyżbym popełniła błąd? – zastanawiała się Nurbanu, podczas gdy Safiye towarzyszyła jej do komnaty, w której miała się zatrzymać. – Chciałam jedynie pięknej kobiety, która sprawi, że mój syn zapomni o innych, ale ona jest inna…”. Zrozumiała to, widząc Safiye na szczycie schodów, stojącą niczym niedościgniona monarchini. Ona się nie zatrzyma. Nie poprzestanie na tym, że zdobędzie Murada. Poznała smak władzy. Sięgnie też po jej miejsce i potęgę, a Nurbanu nie zamierzała z nich rezygnować. Nie pozostawi Imperium Osmańskiego tej szalonej dziewczynie, nawet jeśli w jej żyłach płynęła ta sama krew. „Mój Boże – myślała. – Czy dwie Baffo doprowadzą Imperium Osmańskie do klęski?”.
W nocy Safiye we śnie widziała swój ślub. Kilka razy budziła się podekscytowana, jednak gdy tylko przymknęła powieki, sen zaczynał się w tym samym miejscu, w którym go przerwała. Czy coś takiego jest możliwe? Coś takiego przydarzyło jej się po raz pierwszy. A może wcale się nie budziła? Możliwe, że to też jej się śniło.
Tak czy inaczej, przewracała się z boku na bok. Jej sen był piękny. Safiye stawała się królową Imperium Osmańskiego. Rozbrzmiewały rogi, trąbki i dzwonki, a ludzie tańczyli, wykrzykując radośnie: „Niech żyje nasza piękna królowa!”. Był przy niej jakiś mężczyzna. Safiye wzięła go za rękę i ruszyła w stronę Murada. Przez sen zastanawiała się, kim jest ten mężczyzna. Nie mogła dostrzec jego twarzy, ale nagle go rozpoznała. „Tato! Tatusiu!”. Wszystko było tak, jak powinno. Ojciec prowadził ją do ołtarza. Nie pamiętała jego twarzy, ale był przy niej. Uśmiechał się dumny i szczęśliwy. Nie co dzień córka zostaje osmańską królową. Po obu stronach stali ludzie, przyglądając się jej z podziwem. Kiedy tak razem szli, usiłowała odszukać wśród nich matkę.
– Mamo?! – wołała. – Mamo, gdzie jesteś?
Nigdzie nie było jej widać.
– Mamo!
_– Twoja matka umarła, Cecilio!_
Dokładnie w tym momencie Safiye się obudziła albo tak jej się wydawało. „Umarła? Moja matka umarła?”. Ponownie zamknęła oczy i śniła dalej.
– Tak, córko. Twoja matka umarła. Ale jest tutaj. Widzisz? O tam.
Tak, była tam. Boże, jaka była piękna. Matce zawsze było do twarzy w bieli. Wyglądała jak anioł. Uśmiechała się do niej.
– Mamusiu, wychodzę za mąż – wyszeptała, przechodząc przed nią. – Stanę się królową Imperium Osmańskiego.
Jej matka nic nie mówiła. Czyżby nie słyszała, co powiedziała? Nie cieszyła się, że wychodzi za mąż za Murada? A może obraziła się na nią za to, że opuściła Jezusa i Najświętszą Panienkę?
Znowu się obudziła. „_Dziś jest dzień mojego ślubu_ – przeszło jej przez myśl. – Nic nie powinno rzucać cienia na moje szczęście. Nie mogę na to pozwolić”.
Kiedy ponownie zapadła w sen, wciąż kroczyła, trzymając ojca pod rękę. I nagle go ujrzała. Swojego męża. Stał tyłem. Nie zauważyła, że Murad jest aż tak wysoki. Niemal sięgał głową chmur. Nie miał na głowie tego wielkiego, dziwnego turbanu. Murad odwrócił się i ich spojrzenia się spotkały. Oczy jej męża płonęły. Jego broda wydawała się krótsza. Miał na sobie strój utkany z pereł, rubinów i diamentów. W jednej ręce trzymał wielką buławę. Była tak ogromna, że można było ją zobaczyć z każdego miejsca na świecie. Panował nad wszystkimi górami, równinami, rzekami, morzami i ludźmi, a Safiye miała zostać królową tego władcy świata. Murad trzymał też coś w drugiej dłoni, ale Safiye tego nie widziała. Wiedziała tylko, że coś trzyma.
I z tą ciekawością kolejny raz się budziła. Co miał w ręku? Dlaczego tego nie widziała?
– Moja Gwiazdo Zaranna?
Kiedy Murad zwrócił się do niej, zdała sobie sprawę, że znowu śpi.
– Moja wróżko?
– Mój chanie.
Sułtan chciał do niej podbiec, ale nie mógł. Nie mógł! Wokół niego roiło się od mrówek, skorpionów i wijów.
– Muradzie! – krzyknęła Safiye. – Mój Muradzie!
Tym razem chyba naprawdę się obudziła. A nawet była tego pewna, ponieważ zdała sobie sprawę, że siedzi na łóżku. A może tak widziała siebie we śnie?
Wokół Murada wciąż kłębiły się skorpiony i pluskwy. Stojąc na włochatych nogach, wymachiwały śmiercionośnymi kolcami, nie pozwalając mu pobiec w ramiona jego królowej.
– Wynoście się! – próbowała je przestraszyć Safiye.
Nagle zaczęło się dziać coś okropnego. Stworzenia, które uważała za skropiony i wije, w jednej chwili zamieniały się w kobiety. Przepychały się wzajemnie, żeby złapać jej męża nagimi ramionami. Rojące się u stóp Murada mrówki okazały się jego dziećmi. Było ich pięćdziesiąt, a może sto…
Safiye wyciągała ręce, a Murad próbował je pochwycić. Czasem ich palce były tak blisko, że niemal mogli się dotknąć, czasem dzieliły ich przepaście.
A to nie wszystko. Krążyło przy nich coś czarnego i bezkształtnego. Safiye nie wiedziała, do czego mogłaby to przyrównać. Było to coś przerażającego, co wydawało jej się znajome, a jednocześnie miała wrażenie, że widzi to po raz pierwszy. Chwyciło za dłonie Safiye i Murada i przybliżało je do siebie, jakby pomagając im się połączyć. Zbliżało, zbliżało… I dokładnie w chwili, gdy miały się zetknąć, odepchnęło ich od siebie. „Boże, co to jest? A może powinnam zapytać kto”, zastanawiała się Safiye. Szukała wzrokiem ojca, żeby jej pomógł. Nie było go. Więc kto odda ją mężowi?
Safiye nie wiedziała, który to już raz się obudziła, ale czuła, że ogarnia ją panika.
– To dzień mojego ślubu – powtarzała nieustannie. – Nie powinnam pozwolić, żeby cokolwiek rzuciło na niego cień. Boże! – błagała, wznosząc dłonie. Czy robiła to na jawie? – Nie pozwól, żeby cokolwiek przeszkodziło w moim ślubie. Pomóż mi.
I w tej chwili wydarzył się cud. Promienie światła przedarły się przez ciemne chmury. Słońce ukazało swoje oblicze, a przed nią niespodziewanie pojawił się siwy, białobrody mężczyzna.
– Czego tutaj szukasz, dziecko?
– Dziś jest dzień mojego ślubu…
– Ślubu?
– Tak… Wychodzę za mąż za sułtana Murada. Mój Murad weźmie mnie za żonę i uczyni mnie sułtanką Safiye.
Białobrody roześmiał się.
_– Twój ślub już dawno się odbył, dziecko._ Zostałaś żoną Murada. Bądź błogosławiona, sułtanko Safiye.
Na niebie migały światła jaśniejsze od promieni słońca. Czerwone, żółte, niebieskie, białe i zielone. Gdzieś ukazała się tęcza, ludzie tańczyli radośnie, a z tysiąca gardeł co chwila wydobywały się te same okrzyki:
– Niech twoje małżeństwo będzie błogosławione, sułtanko Safiye!
– Niech twoje małżeństwo będzie błogosławione!
– Twoje małżeństwo…
– Safiye!
To ostatnie słowo wprawiło ją w osłupienie. Ogarnęła ją złość. Kim jest ten zuchwalec, który śmie zwracać się po imieniu do pięknej żony wielkiego osmańskiego padyszacha sułtana Murada Chana, jakby była odaliską? Otworzyła oczy, żeby to sprawdzić.
– Starsza kuzynka! To także był sen?
Sułtanka _valide_ Nurbanu siedziała przy jej łóżku w pełni majestatu.
– Zdaje się, że coś ci się śniło. Powtarzałaś we śnie: „Niech twoje małżeństwo będzie błogosławione!”. Ale powinnaś wiedzieć, że jeśli pośpisz jeszcze trochę dłużej, ślub się nie odbędzie, ponieważ się spóźnisz. Pospiesz się.
Jednak nic nie wyglądało tak jak we śnie. Nie było ani ojca prowadzącego ją do ołtarza, ani matki o anielskiej twarzy, przyglądającej jej się z tłumu. Nie było nawet ludzi zebranych po obu stronach drogi. Nie rozbrzmiewały rogi, trąbki ani dzwonki, ludzie nie tańczyli radośnie, wykrzykując: „Niech żyje sułtanka Safiye!”.
Oprócz tego, że niezliczoną ilością powozów udali się z Pawilonu Nadmorskiego do Nowego Pałacu, nie wydarzyło się nic nadzwyczajnego. Nikt nie padał jej do stóp, kiedy przechodziła. Wprowadzono ją do wielkiej sali. Tam również znajdował się parawan z kratownicą. Po jednej jego stronie siedziała Safiye, między sułtanką _valide_ Nurbanu a jej szwagierką sułtanką Mihrimah. Z tego, co udało jej się dostrzec, po drugiej stronie, między białobrodym szejkiem islamu Hamidem Mahmudem Efendim a mężem sułtanki Ismihan, wielkim wezyrem Sokollu Mehmedem Paszą, siedział padyszach sułtan Mehmed – jej przyszły mąż.
Po drugiej stronie parawanu przyciszonym głosem recytowano modlitwy. Później serce Safiye rozpalił ten wzruszający, niebiański ton.
W końcu zabrzmiał głęboki głos Hamida Mahmuda Efendiego:
– Czy ty, władco siedmiu klimatów, synu sułtana Selima, syna świętej pamięci sułtana Sulejmana, sułtanie Muradzie Chanie, bierzesz sobie za żonę Safiye Hatun?
– Tak, hodżo efendi.
Safiye nie wiedziała, czy się cieszyć, czy wznosić okrzyki.
– Czy bierzesz ją sobie za żonę?
– Tak.
– Zapytam cię jeszcze raz, panie. Czy bierzesz sobie za żonę Safiye Hatun?
– Tak, hodżo efendi.
– Słyszeliście, agowie? Czy jesteście świadkami, że sułtan Murad Chan bierze sobie za żonę Safiye Hatun?
– Jesteśmy – rozległy się przyciszone głosy po drugiej stronie parawanu.
– A ty, córko Safiye? – Teraz szejk islamu zwracał się do niej. – Czy bierzesz sobie za męża władcę siedmiu klimatów, syna sułtana Selima, syna świętej pamięci sułtana Sulejmana Chana, sułtana Murada Chana?
Safiye poczuła, jakby w jej wnętrzu coś rozbiło się na maleńkie kawałki. Jej mężem był potężny, wymieniany ze wszystkimi tytułami i szlachetnym rodowodem Murad Chan, ona zaś była dziewczyną mającą jedynie imię.
– A ty, córko? Safiye? – zapytał ponownie hodża. – Czy bierzesz sobie za męża władcę siedmiu klimatów, syna sułtana Selima, syna świętej pamięci sułtana Sulejmana Chana, sułtana Murada Chana?
Poczuła na sobie pełne niepokoju spojrzenia Nurbanu i sułtanki Mihrimah. Nawet ze swojego miejsca mogła zauważyć, że pierś Meleknaz wznosi się i opada niczym miech kowalski. Spostrzegła, że śniade oblicze sułtanki Ismihan, która miała zostać jej szwagierką, pociemniało jeszcze bardziej.
Cisza była gorsza od śmierci. Safiye usiłowała przeszyć wzrokiem znajdującą się przed nią kratownicę i dostrzec wyraz twarzy Murada. Zobaczyła tylko, że gdy cisza się przedłużała, padyszach uniósł głowę i rozejrzał się.
Nurbanu energicznie trąciła ją kolanem. „Do diabła – mówiła pewnie w duchu. – Powiedz wreszcie «tak»!”.
– Nasza córka nie zrozumiała pewnie mojego pytania, panie – mruknął szejk islamu, hodża Mahmud Efendi. Zbliżył się nieco do kratownicy i odezwał się, tym razem głośniej: – Czy bierzesz sobie za męża władcę siedmiu klimatów, syna sułtana Selima, syna świętej pamięci sułtana Sulejmana Chana, sułtana Murada Chana?
– Tak, hodżo efendi.
Safiye miała wrażenie, że krzyczy, ale z jej ust wydobył się szept. Poczuła, że mięśnie w nodze kuzynki nagle się rozluźniły. Bicie serca Meleknaz uspokoiło się. Zauważyła, że nawet leciwa sułtanka Mihrimah odetchnęła głęboko.
– Czy bierzesz go sobie za męża?
Safiye wyprostowała się, jakby z barków spadł jej olbrzymi ciężar.
– Tak, hodżo efendi – zaszczebiotała. – Biorę sobie za męża władcę siedmiu klimatów, syna sułtana Selima, syna świętej pamięci sułtana Sulejmana Chana, sułtana Murada Chana. Ślubuję, że biorę go za męża.
Po męskiej stronie parawanu rozległy się zadowolone pomruki. Tym razem, kiedy zapytał: „Słyszeliście, panowie? Jesteście świadkami?”, w jego głosie pobrzmiewała radość.
– Słyszeliśmy. Jesteśmy świadkami.
Wtedy stało się coś nieoczekiwanego. Sułtanka Mihrimah, siedząca po lewej stronie Safiye, podniosła się energicznie mimo swojego wieku.
– My też jesteśmy świadkami – odezwała się radośnie. – Ślubujemy, że jesteśmy świadkami.
Kobieta próbowała naśladować głos i akcent Safiye. Nikt nie mógł sobie wyobrazić, jaki wielki byłby gniew sułtana, gdyby ktoś inny pozwolił sobie na taki brak powagi w obecności padyszacha, nawet po drugiej stronie parawanu. Ale ponieważ żart należał do ukochanej, złotej córy wychwalanego sułtana sułtanów Sulejmana Chana, siostry ojca padyszacha, „ciotki sułtanki” Mihrimah, wszyscy, włącznie z Muradem Chanem, roześmiali się dyskretnie.
– W takim razie – odezwał się szejk islamu tonem, z którego z łatwością można było wywnioskować, że usiłuje radość obrócić w powagę – i ja ogłaszam: _Murad Chan i Safiye Hatun są teraz małżeństwem na tym i na tamtym świecie._
Kiedy mężczyźni po przeciwnej stronie parawanu podnieśli się, kobiety również powstały z miejsc.
Safiye ukłoniła się, tak jak ją nauczono, ucałowała i uniosła do czoła dłoń sułtanki matki Nurbanu, która teraz była jej teściową. Nurbanu złożyła pocałunek na czole synowej. Założyła jej na rękę wysadzaną brylantami bransoletkę, a do kołnierza szkarłatnej ślubnej sukni przypięła broszę pokrytą kamieniami z Murano, którą podarował jej ambasador Wenecji.
Jednak tego dnia najbardziej znaczący prezent dostała od sułtanki Mihrimah. Z błękitnego, atłasowego worka, który przyniosła jej dama dworu, wyciągnęła misternie wykonaną koronę. W promieniach światła błyszczała tysiącami diamentów.
– To – odezwała się zachrypniętym głosem staruszka – kiedyś zdobiło głowę mojej matki, sułtanki Hürrem. Po naszej matce przeszła na nas. Jednak na tę koronę zasługuje sułtańska głowa. Skoro stałaś się sułtanką, korona Hürrem będzie pasowała na twoją głowę, sułtanko Safiye.
Kiedy kobieta wkładała jej na głowę koronę Hürrem, Safiye myślała, że zemdleje z dumy i podniecenia. W jej wnętrzu rozległ się krzyk: „Teraz jestem prawdziwą królową! Królową państwa, przed którym drży Europa. Na mojej głowie spoczywa korona, którą sułtan Sulejman, spędzający sen z powiek królom i cesarzom, podarował swojej pięknej żonie, sułtance Hürrem, o której pamięć jest wciąż żywa”.
– Ucałuj dłoń ciotki sułtanki, dziecko.
Głos teściowej był bezbarwny. Safiye przez chwilę dostrzegła w jej oczach błysk, który przyprawił ją o drżenie. Uczyniła, co jej powiedziała, ale nie dlatego, że tak jej poleciła, tylko dlatego, że tak czuła.
– Dziękuję, ciociu sułtanko. Postaram się być godna korony waszej matki.
Mihrimah pogłaskała ją po policzku.
– Nie mamy co do tego wątpliwości, sułtanko Safiye. – Później kobieta zwróciła się do Nurbanu: – A ty masz?
Safiye była zbyt szczęśliwa, żeby dostrzec, że obie kobiety usiłują ukryć niepokój i wątpliwości za zasłoną rzęs. Była teraz mężatką. Żoną sułtana Murada. Pałac osmański stał się jej domem!
„Dobry Boże”, pomyślała nagle ogarnięta paniką. Murad powiedział, że pod żadnym pozorem przed ślubem… Ale teraz była jego żoną… W takim razie…
Policzki Safiye spłonęły rumieńcem.