- promocja
- W empik go
Tajemnice ogrodu Foksal - ebook
Tajemnice ogrodu Foksal - ebook
"Cztery przebojowe dziewczyny na progu dorosłości, nowoczesna hrabina i zagadka kryminalna w przepięknej pałacowej scenerii Warszawy z czasów stanisławowskich. Mam ogromny sentyment do romansów historycznych, które czytałam jako nastolatka. Jagna Rolska mnie nie zawiodła – powieść pochłonęłam w dwa wieczory!"
Katarzyna Berenika Miszczuk
"Jakże to było dobre! Gorący romans, kryminalna zagadka, intrygi, zdrady i tajemnice. A wszystko w klimatycznej osiemnastowiecznej Warszawie. No i ten bohater! Gwarantuję, że Michał Hanibal skradnie niejedno serce. Moje już zabrał!" Agnieszka Lingas-Łoniewska
Warszawa, 1772 rok. Całe miasto żyje budową nowego ogrodu rozrywek i spotkań towarzyskich. Wiedziony ciekawością malarz Michał włamuje się na jego teren w noc poprzedzającą otwarcie. Znajduje w nim ciało tajemniczego mężczyzny i dziewczynę, która wie o sobie tylko tyle, że ma na imię Daniela. Panna trafia do szkoły ekscentrycznej hrabiny Osnowieckiej twierdzącej, że dziewczęta stać na znacznie więcej niż nauka tańca czy haftu. Tymczasem w ogrodzie Foksal rozpoczyna się sezon zabaw i frywolnych schadzek kochanków w cichych zakątkach. Czy Daniela odzyska pamięć? Co ukrywa Michał? I kim był zamordowany mężczyzna? Dowiedzcie się, co robią nastoletnie wychowanki hrabiny, gdy nie widza dorośli, i pamiętajcie, że bunt wśród młodych istniał setki lat przed tym, zanim stało się to modne. Po prostu nikt o tym głośno nie mówił.
Kategoria: | Erotyka |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-280-9220-4 |
Rozmiar pliku: | 2,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Warszawa 1772
Wybudowany na skarpie pałac Gwiazdowskich prezentował się imponująco w promieniach zachodzącego słońca. W wysokich szybach odbijało się pomarańczowe światło, przywodząc na myśl łunę pożaru. Ku Wiśle zwieszały się ogrody urządzone w stylu wersalskim. Labirynt z żywopłotu, schludnie przystrzyżone drzewa, rabaty różnokolorowych kwiatów i sztuczny kanał w kształcie litery T, służący mieszkańcom do przejażdżek łodziami, oddzielał od plaży wysoki mur.
– Pora wracać – powiedział Michał, odkładając pędzel na paletę. – Zaraz nadejdzie zmierzch, a poza tym punktualnie o dziewiątej wieczorem Karolina Gwiazdowska rozpoczyna bal.
Przyboczny malarza Fiodor Iwanow nie odezwał się słowem. Skłonił się jedynie niedbale, powstrzymując się od przewrócenia oczami. Był rodowitym Rosjaninem, żołnierzem z krwi i kości, więc niańczenie tego niewydarzonego bawidamka doprowadzało go do furii. Ale cóż mógł zrobić? Rozkazu carycy Katarzyny w żadnym razie nie mógł zignorować. Fakt, że monarchini wypłacała mu sowity żołd za eskortę tego dziwacznego paniczyka, też nie był bez znaczenia.
– Wasza miłość życzy sobie wrócić przez ogrody jaśnie pani Karoliny czy przejdziemy traktem w górę skarpy? – zapytał uprzejmie.
– Ja jeszcze muszę zaznać nieco samotnego spaceru, by naczerpać weny, mój drogi Fiodorze – odparł Michał. – Zabierz farby i płótno, jutro dokończę obraz.
– Służę jaśnie panu – burknął Fiodor i zgarnął sztalugę wraz z rozpoczętym malowidłem.
Michała aż zatchnęło na widok jawnego braku szacunku, z jakim przyboczny potraktował jego pracę, ale był na tyle mądry, żeby nie odezwać się ani słowem.
Jego dotychczasowe, dwudziestojednoletnie życie nieraz pokazało mu, że taki dziwak jak on nie powinien specjalnie zwracać na siebie uwagi impertynencją ani nawet zbyt kwiecistym stylem bycia. I bez tego wszyscy w Rosji, a od jakiegoś czasu również w Warszawie zwracali na niego szczególną uwagę. Trudno im było się dziwić. Michał nie dość, że był bękartem, to wyglądał zupełnie inaczej niż mieszkańcy Europy.
Ojciec Michała, Abisyńczyk Abram Pietrowicz Hanibal, był wyzwolonym przez cara Piotra niewolnikiem o skórze czarnej jak heban. Swojej niezwykłej mądrości zawdzięczał wyjątkową pozycję na dworze, a wkrótce wyniesienie do stanu szlacheckiego.
Car uwielbiał swojego podwładnego, więc zadbał o to, żeby Abram żył w Rosji jak w puchu. Wyswatał go z nadobną dziewoją, która urodziła mu kilkoro dzieci. Stadło żyło zgodnie w mroźnej Rosji, ale na stare lata Abisyńczyk poczuł zew przygody i upatrzył sobie na carskim dworze młodą Polkę, jedną z dwórek carycy Katarzyny. Choć dobiegał sześćdziesiątki, krew wciąż gotowała się w jego żyłach, a dziewczyna zafascynowana egzotycznym kochankiem zatraciła się bez pamięci. Później pojawiły się kłopoty. A właściwie jeden kłopot w postaci noworodka o silnych płucach, które obwieściły, że Michał Abramowicz Hanibal pojawił się na świecie i ma kompletnie w nosie, co o tym sądzą inni ludzie.
Abram pewnie przeszedłby nad tym do porządku dziennego, ciesząc się szczęściem na łonie swej rodziny, lecz matka noworodka zachorowała i wkrótce zmarła, osierocając syna. Ojciec wynajął więc mamkę i przytulny dom na wsi, po czym odciął się od bękarta, choć ten, jak żadne z jego legalnych dzieci, wyglądał niczym skóra zdarta z ojca.
– Co ja właściwie tu robię? – roześmiał się Michał, spacerując po nadwiślańskiej plaży.
Nieraz myślał o tym, żeby wyruszyć do Afryki i tam odnaleźć przodków, ale na myślach się kończyło. Po pierwsze, nie miał pojęcia, jak zabrać się do przygotowań na tak daleką podróż, a po drugie, pomimo dość ciemnej karnacji był Rosjaninem, może po części Polakiem, ale na pewno nie Afrykańczykiem!
Miał świadomość, że panny mdleją z wrażenia na jego widok. Nieskromnie mówiąc, gdziekolwiek się pojawiał, jego postawna sylwetka, mięśnie pod skórą w kolorze kawy z mlekiem, a także czarne długie włosy i niebieskie oczy odziedziczone po matce robiły piorunujące wrażenie. Pewnie właśnie temu zawdzięczał fakt, że pani Karolina Gwiazdowska, wprowadzająca rewolucyjne zmiany w swoim ogrodzie i pałacu, postanowiła go zaprosić i wyjednać serię obrazów dokumentujących postępy prac w tym przepięknym zakątku świata.
Warszawa, choć oczywiście miała mnóstwo wad, jawiła się Michałowi jako oaza pałaców wkomponowanych w kunsztowne parki i ogrody. Smaku temu kolorowemu miastu dodawała skarpa wiślana, na której przepiękne budowle otoczone roślinnością i wymyślnymi aranżacjami wodnymi rozpościerały się przed kartografami jak najszlachetniejsze kamienie.
Malarz wędrował niespiesznie brzegiem rzeki. Gdy doszedł do przystani rybackiej i chat krytych strzechą zgrupowanych u wlotu w piaszczystą ulicę Szolecką, skręcił w prawo, w stronę łąki zajmującej podnóże dość stromej w tym miejscu skarpy. To zdecydowanie nie była najkrótsza ani nawet najłatwiejsza droga powrotna do pałacu Gwiazdowskich, lecz ciekawość kazała mu obrać ten kierunek.
Na skarpie, na którą właśnie wspinał się z mozołem, powstał nowy ogród. To akurat nie elektryzowało Michała, ponieważ czego jak czego, ale zieleni w Warszawie nie brakowało. Jednak ten obiekt zapowiadano jako wyjątkowy. Otwierano ogród rozrywek dostępny dla szerokiej publiczności. Wprawdzie trzeba było zapłacić za wejście, ale wewnątrz miało ponoć czekać na spacerowiczów mnóstwo atrakcji.
Ogród zaprojektowała serdeczna przyjaciółka malarza, hrabina Osnowiecka. Michał gościł w jej pałacu niejednokrotnie i zachwycał się przepiękną zielenią, jaką stworzyła wokół własnego domu. Jeśli w rozrywkowy przybytek z wejściem od strony traktu Nowoświeckiego tchnęła choćby część swoich czarów, widoki musiały zapierać dech. Jednak to nie lojalność wobec hrabiny popchnęła Michała do włamania się na cudzą posesję.
Powodem, dla którego mężczyzna przeskoczył ukradkiem mur, była zwykła ciekawość, czy ogród posiada wystarczająco atrakcyjne plenery, żeby przybiec tuż po otwarciu i zacząć robić szkice, a później malować obrazy. Jeśli uwinąłby się z pracą, istniała nadzieja, że król Staś zerknie na niego bardziej przychylnym okiem. Do tej pory władca zachwycał się głównie obrazami tego okrąglutkiego Włocha Bernardo, którego warszawiacy pieszczotliwie nazywali Canalettem. Michał wiedział, że konkurent jest świetny, jednak i jego pracom nie dało się niczego zarzucić. Z podobną dokładnością dokumentował ulice Warszawy, więc miał nadzieję, że jeśli uda mu się pierwszemu utrwalić na płótnie interesujące plenery nowej miejskiej rozrywki, król wreszcie go zauważy.
Po zeskoczeniu z muru malarz przystanął na chwilę i nasłuchiwał. Oprócz szelestu liści nie doszły go żadne dźwięki, więc wyprostował się i zaczął skradać żwirową alejką pomiędzy starymi jabłoniami. Z uznaniem zauważył, że hrabina Osnowiecka, zamiast wyciąć w pień zdziczałe drzewa, postanowiła je modnie uformować. To nowoczesne, pełne troski podejście doskonale wpisywało się w zmianę epoki. Ludzie w końcu zaczęli myśleć o sobie nawzajem i własnym otoczeniu. Hrabina Osnowiecka była w tym niewątpliwie prekursorką, co Michał właśnie zobaczył na własne oczy. Architektura ogrodowa też świadczyła o tym, że szło nowe. Większość budynków i altan nawiązywała do antyku, a więc dość wyraźnie odżegnywała się od odchodzącej do lamusa mody na wszystko, co związane z Kościołem. Budowle sakralne, głównie kapliczki, miały się oczywiście świetnie i co chwilę powstawały nowe, jednak tu nie było ani jednej. Michał zauważył, że większość ogrodów pałacowych warszawskich bogaczy też stawiała na neoklasycyzm, jednak to, że hrabina Osnowiecka ośmieliła się zaprojektować tak świecki przybytek dla publiczności, nie mieściło mu się w głowie i jednocześnie zachwycało. Ogród z pewnością zrobi furorę wśród mieszkańców miasta, a obrotny malarz uchwyci tu niejedną pełną dynamiki scenę. Z ociąganiem odwrócił wzrok od oszałamiająco pachnących krzewów różanych.
Michał wiedział, że nie ma szans na wymknięcie się z cudownego ogrodu główną furtą. Ta mieściła się tuż przy głównym trakcie, nieopodal garnizonu, więc istniało zbyt wielkie ryzyko, że ktoś go przyłapie. Zamiast tego wycofał się ukradkiem z szerokiej, obsadzonej młodymi lipami alei i starając się iść bezszelestnie przez zarośla, modlił się w duchu, żeby wreszcie natrafić na mur graniczny w gęstniejącym z każdą chwilą mroku.
Zdziwił się, gdy tuż za linią niskich ligustrów zobaczył kolumnadę wspierającą okrągły dach.
– Świątynia dumania? – szepnął do siebie. – Po cóż ludziom taki przybytek w ogrodzie otwartym dla widowni?
Nie zdążył rozwiązać zagadki ani nawet odpowiedzieć sobie samemu na to retoryczne pytanie, ponieważ potknął się o coś miękkiego i runął jak długi na alejkę, wzniecając rozbryzgi białego żwirku.
– Ratunku! Proszę mnie zostawić! – rozległ się rozpaczliwy kobiecy głos. – Uduszę się za chwilę!
– Kto tu jest? – zapytał Michał, próbując się wyplątać z sukni nieznajomej. Szło mu niemrawo. Najpierw natrafił dłońmi na jej szczupłe nagie ramiona, a chwilę później, próbując poderwać się do pionu, położył dłonie na piersiach dziewczyny zamiast na żwirze alejki.
– Na pomoc! – wrzasnęła.
Malarz odskoczył jak oparzony. Panna histeryzowała i to oczywiście było winą jego niezgrabnego zachowania, ale nadal nie tłumaczyło, dlaczego leżała ot tak, po zmroku, w miejscu niedostępnym dla zwiedzających.
– To był wypadek, niechże panna się uspokoi! Nie zamierzam zrobić nic złego – powiedział cicho.
– Kim pan jest? – dobiegł go przytłumiony głos. Panna powoli wstała i otrzepała suknię.
– Michał Abramowicz Hanibal, do usług jaśnie pani – odparł szarmancko malarz, zginając się w ukłonie. – Z kim mam zaszczyt? – zrewanżował się pytaniem.
– Daniela… Mam na imię Daniela – odpowiedziała dziewczyna. Michałowi nie umknęło dziwne zawahanie w jej głosie.
– Miło mi, panno Danielo. Cóż też panna robi sama w zamkniętym na głucho ogrodzie?
– Ogrodzie? – powtórzyła zdumiona. – Niczego nie pamiętam – poskarżyła się. – Skąd się tu wzięłam?
– Tego nie wiem – stropił się mężczyzna. – Czy jest jakieś miejsce, do którego mógłbym pannę odprowadzić?
– Nie mam pojęcia. Pamiętam tylko swoje imię – odparła płaczliwie.
– Chodźmy – zadecydował Michał. – Może w bezpieczniejszym położeniu pamięć panience wróci.
Dziewczyna nie zaprotestowała. Pozwoliła nieznajomemu, żeby uchwycił ją w pasie i poprowadził ostrożnie w stronę pobliskiego muru.
– Jestem panu wdzięczna za ratunek – powiedziała Daniela. W tej samej chwili poczuła, że jej aksamitny pantofelek zahaczył o coś, a ona sama runęła jak długa, ciągnąc za sobą swojego wybawcę.
– Co to było? – zapytał Michał.
– Nie wiem, ale pańska broń boleśnie ugniata mi udo – stęknęła.
Malarz podziękował w myślach opatrzności za ciemność, jaka właśnie zapadła. Nawet księżyc, który dopiero co wzszedł, chwilowo tkwił za ciemnymi chmurami. Dzięki temu mężczyzna zdołał poderwać się na równe nogi, ukrywając swój kłopotliwy stan, który dziewczyna wzięła za oręż skrywany pod surdutem. Michał pomyślał, że właściwie dużo się nie pomyliła, i pewnie parsknąłby nerwowym śmiechem, gdyby nie dość gwałtowny rozwój wypadków.
– Aaaa! Ratunku! – wrzasnęła nagle Daniela.
– Co się stało?
– T-tu jest trup – wyjąkała dziewczyna. – Chyba zemdleję… – ostrzegła.
– Niechże panna się uspokoi, to pewnie jakiś korzeń!
To zdecydowanie nie był korzeń. Michał pomógł wstać Danieli i wytężając wzrok, zaczął wpatrywać się w przeszkodę. W tej samej chwili księżyc wychynął zza chmur i zimnym światłem oświetlił scenerię. Ta była makabryczna. W poprzek nowo założonej żwirowej alejki leżały zwłoki otyłego mężczyzny w średnim wieku ze sztyletem wbitym w serce. Wybałuszone w stronę nieba nieruchome oczy jednoznacznie wskazywały, że niefortunni znalazcy mają do czynienia z nieboszczykiem.
– Ach! – krzyknęła rozpaczliwie dziewczyna. – To straszne!
– Idziemy! – zadecydował błyskawicznie Michał.
– Ale dokąd?
Zamyślił się. Rozsądek nakazywał udanie się do najbliżej stacjonującego pułku i zdanie sprawy komendantowi, lecz to mogłoby zrodzić zbyt wiele pytań. Szczególnie o udział w sprawie tajemniczej dziewczyny. Poza tym podobny skandal mógłby nieodwracalnie zaszkodzić reputacji ogrodu rozrywek.
– Pod Warszawę. Do majątku hrabiny Cecylii Osnowieckiej – wyjaśnił i w tej samej chwili zrozumiał, że to jedyne rozsądne wyjście. Co oczywiście nie zmieniało faktu, że żałował straconego balu u Karoliny Gwiazdowskiej.
Przeklinając swoją wcześniejszą ciekawość, która nakazała mu myszkowanie po nocy, Michał podsadził pannę na wysoki mur, a potem pomógł jej zeskoczyć na drugą stronę.
O tej godzinie nie istniała możliwość, żeby załapać się na dyliżans albo wypożyczyć konia z zajazdu. Michał zastanowił się, czy mógłby ukraść wierzchowca z pałacu pani Karoliny, lecz z miejsca odrzucił to jako zbyt bezmyślne szafowanie swoją świetlaną przyszłością nadwornego malarza w bogatym pałacu.
– Poniosę pannę – zadeklarował bez entuzjazmu. Być może był barczysty, wysportowany i silny, lecz perspektywa dźwigania dziewczyny nie była zbyt zachęcająca.
– Nie ma potrzeby – odparła dumnie. – Pójdę sama, choć będę wdzięczna, jeśli wspomożesz mnie pan ramieniem.
– Naturalnie – zgodził się Michał. – Jednakże to spory dystans – ostrzegł.
– Poradzę sobie – ucięła.
Całą długość Nowego Światu pokonali w milczeniu. Księżyc na szczęście na dobre zagościł na niebie, zapewniając przyzwoitą widoczność. Wyszli poza rogatki miejskie mijając budynek strażnicy, w którym spali głębokim snem żołnierze i ruszyli bitą, szeroką aleją obsadzoną lata wcześniej lipami. Wiodła od stolicy do rezydencji króla w Ujazdowie.
– Już niedaleko – pocieszył towarzyszkę Michał. – Dosłownie w połowie lipowej Ujazdowskiej skręcamy wprost do ogrodu hrabiny.
– Do ogrodu?
– Hrabina Osnowiecka stworzyła prywatny ogród rozpostarty na wielkim terenie. To przez niego i przez sad jabłoniowy dostaniemy się do pałacu.
– Pan jesteś chyba kochankiem tej hrabiny, skoro z takim uwielbieniem o niej mówisz – prychnęła Daniela.
– Nie znasz jej. Poznasz i zrozumiesz – odparł Michał, szczerząc zęby w ciemnościach.
– Z moimi oczami wciąż jest coś nie tak – poskarżyła się dziewczyna.
– A to dlaczego?
– Widzę pańskie zęby, lecz oblicze ginie w mroku.
Chciał odpowiedzieć coś dowcipnego, lecz nie zdołał. Od zawsze wiedział, że jego karnacja pozwala mu nieźle wtopić się w ciemności, lecz jeszcze nigdy żadna z dam nie narzekała, że nie widzi jego twarzy. To pewnie wynikało z faktu, że większość z nich uwodził w otoczeniu wielu dworskich świec.
– Ja widzę blady zarys pani oblicza, lecz cała reszta też ginie w mroku. Może zezwoli panna na odwiedziny w dniu jutrzejszym, żeby chociaż poznać się wzajemnie? – zapytał, tłumiąc śmiech.
– Będą zaszczycona – odparła odruchowo Daniela. – Lecz najpierw zastanówmy się, czy ta pańska hrabina zechce mi pomóc w opałach. Wciąż niczego nie pamiętam! – poskarżyła się.
– Pewnie jakiś uraz. Przejdzie – pocieszył ją.
Zrozumiał, że dalszy flirt nie ma specjalnego sensu. Przedzierali się przez spowitą ciemnościami łąkę, Daniela miała za sobą traumatyczne przejścia i najwyraźniej częściowo straciła pamięć, a do tego przed trzema kwadransami obydwoje leżeli na zwłokach obcego mężczyzny.
– Jesteśmy na miejscu – ogłosił po kilku minutach marszu.
– Ach, jaki piękny pałac! – Daniela złożyła w zachwycie dłonie i wpatrywała się w białą fasadę.
– Za dnia wygląda jeszcze lepiej – mruknął Michał, ujmując dziewczynę pod łokieć. Poprowadził ją marmurowymi schodami do drzwi wejściowych i załomotał kołatką.
– Pan Michał! – ucieszyła się młoda służąca, stając w wejściu. – Pani hrabina na pewno ucieszy się z pańskiego przybycia!
– To się jeszcze okaże, droga Magdo. – Uśmiechnął się do niej.
– Jestem o tym przekonana! Wejdźcie!
Daniela przyglądała się tej poufałej dziewczynie z rosnącym zdumieniem. Czyżby tajemnicza hrabina nie umiała wychować służby? A może Michał i owa Magda mieli się ku sobie? Zganiła się w duchu. To nie było jej sprawą, czym zajmował się jej wybawiciel w czasie, kiedy nie ratował obcych dziewcząt z opresji. Dopiero teraz z pełną mocą docierało do niej, że gdyby nie on, pewnie skończyłaby marnie. Odruchowo spojrzała na towarzysza, widząc go po raz pierwszy w świetle holu rzęsiście oświetlonego lampami olejowymi i osadzonymi w lichtarzach świecami.
Na widok mężczyzny w pełnej krasie Danieli zabiło mocniej serce. Michał należał do tego gatunku przystojniaków, który robił wrażenie na wszystkich. Począwszy od lśniących kruczoczarnych włosów, przez umięśnione ramiona, widoczne pomimo dość luźnego surduta, aż do zgrabnych długich nóg. Podziwiając nieco egzotyczną urodę, Daniela zrozumiała, jaką gafę palnęła wcześniej, gdy oznajmiła Michałowi, że nie widzi jego twarzy w ciemności.
– Zapytaj jaśnie panią, czy nas przyjmie. Zaczekamy tutaj – powiedział do służącej, a gdy ta posłusznie odeszła, spojrzał na Danielę roziskrzonym wzrokiem, aż pod dziewczyną ugięły się z wrażenia nogi na widok zniewalająco błękitnych oczu, które zaskakiwały w zestawieniu z ciemną cerą. – A więc tak wyglądasz, moja pani! – roześmiał się, bez cienia skrępowania przyglądając się dziewczynie.
Daniela zapłoniła się aż po cebulki rudych, kręconych włosów, które po przejściach w ogrodzie Foksal sterczały w nieładzie. Dało się dostrzec niewielkie gałązki i źdźbła trawy pomiędzy niegdyś misternymi splotami. Michał pomyślał, że dla postronnego obserwatora musiało to wyglądać tak, jakby jeszcze przed kwadransem oddawali się pokątnym rozkoszom na łonie natury. Zwłaszcza że po przejściach w ogrodzie ubranie mężczyzny także było w nieładzie, a zielone plamy po bliskim spotkaniu z trawą znaczyły białe rękawy koszuli. Jego własna reputacja zupełnie go nie obchodziła, ale pojął, że dla młodej dziewczyny sytuacja mogła okazać się kompromitująca.
Po raz kolejny podziękował sobie w duchu, że miał na tyle zdrowego rozsądku, by przyprowadzić Danielę do hrabiny. Przyjrzał się dziewczynie z uwagą. Miała pewnie nie więcej niż dziewiętnaście lat, burzę miedzianych włosów, szmaragdowe oczy, bardzo jasną cerę, kilka piegów na nosie, a do tego wiotką posturę. Nie miał pojęcia, kim była, lecz z pewnością wywodziła się z bogatego domu, ponieważ jej szara suknia haftowana w błękitne różyczki błyszczała w świetle świec wystarczająco mocno, żeby bez cienia wątpliwości domyślić się, że wykonano ją z najszlachetniejszego jedwabiu.
– Michale! Cóż cię sprowadza? – rozległ się władczy głos ze szczytu marmurowych schodów.
– Witaj, jaśnie pani. – Skłonił się nisko. – Wybacz najście o późnej porze, ale…
– Bzdura – przerwała mu hrabina. – Jakaż to późna pora? U Karoliny pewnie dopiero zaczyna się bal.
Michał nie skomentował. Wiedział, że pomiędzy hrabiną a panią Gwiazdowską trwa nieustanna rywalizacja na tle upiększania swych ogrodów. Nie mogły się pogodzić, ale także żyć bez plotek na swój temat.
Daniela obserwowała ukradkiem tajemniczą hrabinę, a jej oczy z każdą sekundą rozszerzały się ze zdumienia. Na schodach stała średniego wzrostu jasnowłosa kobieta z niedbałą fryzurą. Mogła mieć około trzydziestu lat, lecz posturę zachowała dziewczęcą. Dało się to wyraźnie zauważyć, ponieważ właścicielka pałacu miała na sobie męskie pantalony, pończochy podkreślające zgrabne łydki, a do tego zwyczajną zgrzebną koszulę, podobną do tych, jakie widywało się na chłopach, gdy przejeżdżało się obok pól uprawnych. I żadnych butów. Stała boso na wyjątkowo eleganckich schodach z włoskiego żyłkowanego subtelnym różem marmuru. Obserwująca tę scenę Daniela zamrugała. Obraz nie chciał zniknąć, więc nie mógł być to majak.
– Jesteś dla mnie niezwykle łaskawa, moja pani. – Michał skłonił się ponownie.
– Kim jest twoja towarzyszka? – Hrabina nie traciła czasu na bezsensowne konwenanse.
– Mam na imię Daniela, jaśnie pani. – Dziewczyna dygnęła.
– Interesująca uroda – mruknęła pod nosem Osnowiecka. – Witaj, dziecko, kimkolwiek jesteś, w moich skromnych progach. Magdo! – przywołała służkę. – Zaprowadź ją do reszty dziewcząt. Jutro wyjaśnimy sobie wszystko. A my, Michale, przejdźmy na taras. Każ podać butelkę wina – rzuciła do Magdy, która właśnie ujęła za rękę Danielę i pociągnęła za sobą w głąb pałacu.
– Służę uprzejmie, jaśnie pani. Za chwilę! – krzyknęła, nie oglądając się za siebie.
– Widzę, że Magda nadal nie kłania się swej pani? – zagaił Michał, szczerząc zęby w uśmiechu.
– Cóż począć? Mocno wzięła sobie do serca moją lekcję, o tym, że nie jesteśmy tym, kim się rodzimy, tylko tym, co sobą przedstawiamy. Być może trochę przesadziłam z naukami – przyznała hrabina, zakładając niesforny kosmyk za ucho.
– Nie sądzę, żebyś pani kiedykolwiek pomyliła się w ocenie. Masz dar przeglądania ludzi na wylot.
– Już mi tak nie schlebiaj, luby chłopcze – odparła hrabina z błyskiem w oku. – Chodźmy. Wieczór młody, a ja chcę znać wszystkie plotki na temat Karoliny i oczywiście domagam się wyjaśnienia, cóż to za pannę przywlokłeś w moje progi. Z nieba mi spadasz, ponieważ mój małżonek, kapitan Écheveau, wyjechał w… interesach. A ja się dzisiaj potwornie nudzę – wyznała szczerze.
– Jestem na każde skinienie, jaśnie pani – zapewnił gorliwie Michał, patrząc niedyskretnie na rysujące się pod chłopską koszulą piersi szlachcianki.
Chwilę później usiedli na wygodnych fotelach wystawionych przez służbę na taras. Ciepłe majowe powietrze owiewało ich leniwie, gdy stuknęli się zgodnie kielichami napełnionymi czerwonym winem.
– Mów więc wszystko, drogi chłopcze – zezwoliła łaskawie hrabina.
– Nie chciałem przy służbie, a już na pewno nie przy Danieli…
– Danieli?
– Mówię o rudej podopiecznej, którą byłaś łaskawa przyjąć, moja pani – wyjaśnił Michał.
– Mów. – Osnowiecka nie bawiła się w konwenanse. – Stało się coś. Widzę przecież.
– Stało. Znalazłem pannę zupełnym przypadkiem w nowym ogrodzie Foksal – wyznał.
– Przecież jeszcze zamknięty! Coś tam robił?
– Ciekawość mnie skusiła – powiedział ze skruchą. – Znam kunszt ogrodniczy jaśnie pani i chciałem na własne oczy zobaczyć…
– A rywalizacja ze starym Canalettem nie ma z tym nic wspólnego, oczywiście – roześmiała się ironicznie hrabina. – Do brzegu. Mów prawdę, bo przysięgam, że zaraz zawołam ogrodnika i każę mu cię wybatożyć! – zażartowała.
– No wiec znalazłem tam Danielę. Ona straciła pamięć, a potem potknęliśmy się o trupa jakiegoś jegomościa z pokaźną tuszą…
– Co takiego?! – wrzasnęła hrabina. Wypiła duszkiem zawartość kieliszka i odstawiła go z trzaskiem na stół. – Ten nieboszczyk dalej tam jest?
– Raczej nie ożył i nigdzie nie poszedł. – Michał wzruszył ramionami. – Nie wiem, czym się tak gorączkujesz, pani!
– Och! Niczego nie rozumiesz! – rozsierdziła się Osnowiecka. – Przecież to może całkowicie skompromitować nasz ogród przeznaczony dla ludzi z towarzystwa. Jeśli rozpęta się skandal… Opinia publiczna rozerwie na strzępy mnie i właściciela ogrodu, pana Fryderyka Cabrita! Popadnę w niełaskę króla, a plotkom nie będzie końca. Trzeba natychmiast zająć się usunięciem trupa, a później dyskretnym śledztwem!
– Pani, nie przeceniaj moich możliwości… – zaoponował. – Ale jeśli trzeba z kimś walczyć, masz moją szpadę!
– Toż nie o tobie mówię – zniecierpliwiła się. – Muszę naradzić się z ogrodnikiem Maciejem. Zostań tu, wkrótce wrócę.
Jeśli Michała zdziwiła decyzja hrabiny, nie dał tego po sobie poznać. Leniwie uniósł do ust kielich z przednim winem, a potem sięgnął po misternie zdobiony pasztecik z francuskiego ciasta. Oczywiście, że w pierwszej kolejności był żołnierzem, w końcu tak go wychowano, lecz życie nauczyło go, że czasem nie warto wychodzić przed szereg, tylko poczekać na kolejne wydarzenia. Jeżeli hrabina zamierzała zaprzęgnąć swoich ludzi do dyskretnego usunięcia zwłok z ogrodu, on nie zamierzał się w to wtrącać.
Zamiast więc dobywać broni, oparł się wygodnie o miękką poduszkę i zapatrzył w rozgwieżdżone niebo. Pomyślał, że powinien namalować nocny pejzaż, ale choć zazwyczaj zazdrosny o dokonania innych malarzy, w tej chwili odczuwał całkowitą obojętność. Także i jemu wydarzenia minionego wieczoru dały w kość, więc nie wiedząc kiedy, usnął na siedząco.
– Panie Michale! Niechże się pan obudzi!
Malarz ocknął się i powiódł nieprzytomnym wzrokiem po tarasie hrabiny Osnowieckiej. Z pewnym trudem zogniskował spojrzenie na nachylającej się nad nim Magdzie. Jej twarz wyrażała troskę.
– Już, już – mruknął. – Stało się coś?
– Ano stało! Hrabina kazała przywieźć do pałacu tego nieboszczyka, co pan go znalazł w tym nowym ogrodzie!
– Nieboszczyka? Tutaj? – Michał zerwał się na równe nogi.
– Ciszej! – syknęła. – Przecież nie do salonu jaśnie pani, tylko do piwnic! – Magda roześmiała się cicho. – Nie wiedziałam, że pan taki bojaźliwy!
– Ja? Nigdy! – zacietrzewił się malarz. – Prowadź do pani hrabiny!
– Nie ma po co. – Służąca wyszczerzyła zęby. – Jaśnie pani zaraz tu przyjdzie. Przecież nie spędzi nocy przy trupie w lochu, skoro tu na piętrze ma… – Magda umilkła, lecz po chwili roześmiała się. Puściła oko i oddaliła się pospiesznie.
Chwilę później do salonu weszła hrabina. Usiadła ciężko na sofie pamiętającej Kazimierza, jej pierwszego męża.
– Jakie to szczęście, że zakradłeś się do ogrodu – powiedziała cicho. – Jestem ci winna dozgonną wdzięczność, Michale.
– Jaśnie pani, przecież ja nic takiego…
– Nie. Nie znasz faktów. Podejrzewamy, że to nie taki sobie zwykły nieboszczyk i mógł mieć w Warszawie jakąś tajną misję. Pewnie nie powinnam tego wyznawać Rosjaninowi…
– Jaśnie pani! Przecież ja jestem lojalny przyjaciołom, a nie państwom i władcom.
– Wiem, mój kochany Michale. Właśnie za to nieustająco cenię twoją przyjaźń – odparła cicho hrabina. – Musisz mi opowiedzieć o tej rudej pannie. Ona musi mieć związek z tą sprawą.
– Ciii, jaśnie pani. Zajmiemy się tym jutro. – Malarz uniósł stopy hrabiny i ułożył na swoich udach. Zaczął je masować, jednocześnie hipnotyzując Osnowiecką swoimi chabrowymi oczami.
Hrabina opadła z westchnieniem na sofę i z ekscytacją czekała, aż smukłe, a jednocześnie silne palce malarza powędrują w górę jej nóg.
– Namalujesz mój pałac? – zamruczała.
– Namaluję – odpowiedział miękko.
– Wraz z ogrodem?
– Może być – zgodził się Michał, składając namiętny pocałunek na dekolcie Cecylii. – Przygarniesz, jaśnie pani, dziewczynę i potraktujesz jak rodzoną córkę do czasu, gdy przypomni sobie, kim jest? – poprosił.
– Oczywiście. Nie stanie jej się tu krzywda – obiecała Osnowiecka.
– Och, Cecylio, jesteś mi najdroższą przyjaciółką! – jęknął młodzian, zatracając się w ciele hrabiny.
Uwielbiał ich wzajemną relację i nieregularne spotkania pełne upojnych momentów. Osnowiecka była wyrafinowaną, pomysłową kochanką, której obcy był wstyd czy pruderia. Z równym zaangażowaniem dawała rozkosz i czerpała przyjemność, a finał dla obojga kochanków zawsze był bardzo satysfakcjonujący.
– Połóż się – wymruczała zmysłowo.
Michał natychmiast posłuchał, a gdy Cecylia zaczęła mu zsuwać spodnie, uniósł biodra, żeby ułatwić kochance dostęp.
– Nie jestem może wielbicielem kuchni francuskiej, ale jeśli chodzi o miłość, Francuzi bywają pomysłowi – powiedział, patrząc ciepło na hrabinę, która pochyliła głowę i z zapałem wzięła się za pieszczoty. Pachniała rozkosznie kwiatowymi perfumami, a jej usta wyczyniały najdziksze swawole.