- promocja
Tajemnice pielęgniarek. Prawda i uprzedzenia - ebook
Tajemnice pielęgniarek. Prawda i uprzedzenia - ebook
To one są „przy łóżku” pacjenta, stale poddane ocenie – pacjentów, rodzin, lekarzy. Wzbudzają skrajne emocje – od uwielbienia, poprzez lekceważenie, po agresję. Młode i stare, wykształcone i przyuczone, entuzjastyczne i zgorzkniałe. Zbyt nisko opłacane. Przepracowane.
Przestały milczeć. Opowiadają o sobie, o trudnych warunkach pracy, o chorych relacjach ze zwierzchnikami, o wzajemnych konfliktach.
Z tych opowieści wyłania się portret środowiska, który każe nam się bać. Bo etap spolegliwych „sióstr” po prostu się skończył. Pielęgniarki chcą być traktowane przez system jak profesjonalistki, jeśli nie… tym gorzej dla systemu.
Marianna Fijewska, absolwentka dziennikarstwa na Uniwersytecie Warszawskim, jedna z najzdolniejszych, młodych autorek Wirtualnej Polski. Każdego dnia zadaje trudne pytania, odkrywa fakty i zbiera opinie w najbardziej gorących, poruszających historiach społecznych. Zazwyczaj „idzie pod prąd”, dlatego jej teksty stale wywołują dyskusje i polemiki. Dziennikarka prowadzi też program wideo w serwisie WP Kobieta "#11 Pytań" poruszający ważne tematy, takie jak śmierć, choroba czy konflikty z prawem.
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-280-6753-0 |
Rozmiar pliku: | 326 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Basia, 30-letni staż, oddział chirurgiczny, szpital powiatowy pod Warszawą
Zarówno żołnierz, jak i pielęgniarka otoczeni są śmiercią, różnica polega na tym, że jedno walczy o własne życie, a drugie o cudze.
Krzysztof Parusiński, psychoterapeuta, trener i superwizor Polskiego Towarzystwa PsychologicznegoWstęp
Na tamtym etapie w głowie miałam jedynie kilka wyrwanych z kontekstu skojarzeń: strajk, głodówka, niska płaca. Startowałam od zera.
– Napisz tę książkę tak, żeby po jej przeczytaniu czytelnik mógł odpowiedzieć na pytanie: „Kim jest polska pielęgniarka?” – usłyszałam na jednym z pierwszych spotkań w wydawnictwie. Wiedziałam, że w ciągu kilku miesięcy muszę wejść w środowisko pielęgniarek i spojrzeć na świat ich oczami. „To się uda, tylko wtedy jeśli mnie do niego wpuszczą” – pomyślałam.
Od razu zaczęłam szukać pielęgniarek, które zgodziłyby się porozmawiać – przez znajomych, przez media społecznościowe, przez prywatne placówki. W ciągu 12 tygodni przeprowadziłam wywiady z ponad 50 kobietami. Wszystkim zadawałam podobne pytania, ale każda z nich miała swój własny, palący temat, na którym szczególnie się skupiała. Jedna ciągle mówiła o roszczeniowości pacjentów, druga o tym, jacy potrafią być wdzięczni i wspaniali, trzecia narzekała na niskie zarobki, czwarta na pielęgniarki, które narzekają na niskie zarobki, piąta wychwalała lekarzy, a szósta nazywała ich zboczeńcami, siódma podkreślała, jak ważna jest edukacja, ósma wyśmiewała tytuły naukowe. Im dłużej rozmawiałam z pielęgniarkami, tym bardziej ich obraz się rozmywał. „To koniec, w życiu nie dowiem się, kim są te kobiety” – myślałam.
Po pewnym czasie stwierdziłam, że zacznę wynotowywać wspólne elementy, które zaobserwuję u moich rozmówczyń. „Co łączy pielęgniarki?” – napisałam w jednym z wordowskich dokumentów, który bardzo długo pozostawał pusty. Po dziesiątym, a może piętnastym wywiadzie zanotowałam pierwsze słowa: „Spojrzenie” – bo wszystkie, z którymi się spotkałam, miały zmęczone oczy spowite siateczką popękanych naczynek. „Kobiecość” – bo w ich głosie było słychać urokliwą, wdzięczną miękkość. „Przekleństwa” – bo większość z nich tym miękkim głosikiem cholernie klęła. „Wkurzenie” – bo wszystkie na coś narzekały. „Gadatliwość” – bo gdy zaczynały mówić, nie mogły skończyć. Wiele żegnało się ze mną stwierdzeniem: „Ale nawijam! Rodzina już nie chce słuchać o tych moich przeżyciach. Nie mam się komu wygadać”. „Wrażliwość” – dziennikarz poznaje wrażliwego rozmówcę po pozornie niewiele wnoszących szczegółach, zawartych w jego wypowiedzi. W opowieściach pielęgniarek roiło się od detali, takich jak gazetka sportowa, którą ściskał w ręku 21-letni żołnierz tuż przed śmiercią, jak wyraz zielonych oczu 10-letniego Kuby, gdy otworzył je po raz ostatni, jak dziury w podartym przez pijaków mundurku pielęgniarki ratunkowej albo jak kolor szmaty, którą ściera się mocz z podłogi, a później czyści klamki w publicznym szpitalu. I wreszcie „hardość” – było ją widać w pewnym siebie chodzie, w zmarszczonych brwiach i specyficznie zaciśniętych szczękach. Było ją słychać w rzucanym bez emocji: „Przepraszam, że dopiero teraz oddzwaniam, ale jestem po 24 godzinach pracy i dwóch zgonach”. Było ją czuć, gdy odpalały przy mnie kolejnego papierosa.
Z czasem obraz pielęgniarek stawał się na tyle wyrazisty, że krótka odpowiedź na pytanie, kim są, wreszcie nabrała kształtu: pielęgniarki to kobiety, które walczą i dźwigają w samotności.
Walczą z systemem, z lekarzami, z pacjentami, ze sobą nawzajem, z poczuciem niesprawiedliwości i braku szacunku. Walczą o ludzkie życie i zdrowie.
Dźwigają niesprawnych pacjentów, traumatyczne obrazy wywleczonych flaków i umierających dzieci. Dźwigają odpowiedzialność za ludzkie życie i zdrowie.
Obie te czynności wykonują w samotności – nie tyle bez wsparcia, ile bez społecznego zrozumienia. Polacy, dyrektorzy szpitali, ministrowie, lekarze, pacjenci, mężowie i dzieci nie mają pojęcia, z czym te delikatne kobiety mierzą się każdego dnia.
Kasia była moją ostatnią rozmówczynią. Ona też walczy i dźwiga w samotności.
Oto jej opowieść.
720 zł. Taką stawkę zaproponowano mi w moim pierwszym szpitalu za pełnoetatową pracę na OIOM-ie. Zgodziłam się. To był rok 2002, przyjechałam do Warszawy z podkarpackiej wsi, gdzie skończyłam liceum medyczne. Wynajęłam pokoik za 300 zł, za bilet miesięczny musiałam zapłacić jeszcze 150, więc na życie zostawało mi 270 zł, ale i tak byłam najszczęśliwszym człowiekiem na świecie.
Pracę rozpoczęłam trzy dni przed Wigilią. Gdy pierwszego dnia weszłam na oddział, poczułam się tak, jakbym zatrzasnęła za sobą drzwi do normalnego świata i znalazła się w innym wymiarze. Kilkunastu pacjentów, za każdego z nich oddychają maszyny. Wszędzie kable, rurki, nie wiadomo, co do czego służy. W kieszeni miałam zwinięte notatki z praktyk, a w głowie jakąś niewielką teoretyczną wiedzę.
Pielęgniarka, która przez pierwsze trzy miesiące miała nadzorować moją pracę, zaprosiła mnie do zabiegowego. Poprosiła, żebym przygotowała leki. „Ale jak?”, pomyślałam. Na praktykach mieliśmy podpisane wszystkie ampułki, a tam… tam większości potrzebnych substancji w ogóle nie było. „Mówią, że z gówna bata nie ukręcisz, ale my musimy kręcić go codziennie. Na tym polega praca pielęgniarki” – tak mi powiedziała wprowadzająca. I rzeczywiście – trzeba było myśleć i kombinować, co będzie najlepsze dla danego pacjenta.
Na koniec dnia zapytała, czy czuję się gotowa, żeby nazajutrz rozpocząć pracę. Nie byłam ani trochę! W głowie miałam mnóstwo pytań, ale zadałam jej tylko jedno: „Jak wyżyć za 270 zł miesięcznie?”. „Spokojnie, jest dieta ziemniaczana. Czasem będziesz je gotować, czasem robić frytki. Dasz radę, a za miesiąc znajdziesz sobie dodatkową pracę” – doradziła. I tak też zrobiłam.
Kolejny dzień na oddziale rozpoczął się bardzo intensywnie. Przywieziono nam bezdomnego, który był cały poparzony. Pierwszy raz widziałam człowieka bez skóry, który w dodatku był przytomny i jakoś ze mną rozmawiał. Opowiadał, że inni bezdomni wrzucili go dla hecy do ogniska. Powiedziałam lekarzowi, że to niewiarygodne, że ten człowiek jest w tak dobrym stanie, a on spojrzał na mnie smutno: „Kasia, za dwie godziny ten pacjent przestanie mówić. Później umrze”. Tak też się stało. To był mój drugi dzień i pierwsza śmierć w pracy.
Trzeciego dnia była Wigilia. Nasz szpital nie przyjmował dzieci, ale nagle ktoś krzyknął: „Nieletni na oddziale!”. Karetka przywiozła nam 10-latkę, która poślizgnęła się, wchodząc do wanny, uderzyła głową o próg i wpadła do wody. Rodzice myśleli, że dziecko bierze kąpiel, a ona się topiła. Umieściliśmy ją na sali, ale była w stanie przedagonalnym i w ciągu kilku godzin zmarła.
Tej Wigilii nigdy nie zapomnę. Tak, byłam w szoku, ale wiedziałam, że w moim życiu dzieje się coś bardzo ważnego. Że jestem w tym miejscu, w którym powinnam być, i za nic w świecie z tego nie zrezygnuję. Po 18 latach bardzo wiele się zmieniło: nie jestem już na diecie ziemniaczanej, Wigilii nie spędzam w samotności, tylko z dwójką wspaniałych dzieci, na koncie mam więcej niż 720 zł, a za sobą jeden rozwód – mąż odszedł, bo nie da się być z kimś, kto tyle pracuje. Nie mam też dziś poczucia, że jestem najszczęśliwszą osobą na świecie. Są momenty, gdy nienawidzę swojego zawodu. Wiem natomiast, że jestem w tym miejscu, w którym powinnam być, i za nic na świecie z tego nie zrezygnuję. To jedno się nie zmieniło.Rozdział 1. Pacjenta musisz wyczuć
Podczas 42 godzin nagrań rozmów z pielęgniarkami słowo „pacjent” pada zdecydowanie najczęściej. Choć przez ich ręce przewinęły się tysiące chorych, one wspominają zazwyczaj najmłodszych i najstarszych, a także tych najbardziej roszczeniowych i agresywnych. I jeszcze takich, którzy na zawsze zapadli w pamięć, dali do myślenia, przypominając o sensie zawodu pielęgniarki. Ale o tym na końcu książki.
Pacjenta musisz wyczuć – jedni są upierdliwi i trzeba z nimi krótko. Inni są oficjalni, do nich należy zwracać się regulaminowo, czyli grzecznie i z dystansem. Są milusińscy, którzy potrzebują czułości i pocieszenia. Oprócz tego są też zboczeni, gniewni, a nawet agresywni i tacy, którzy z jakiegoś powodu stali ci się szczególnie bliscy.
Który typ jest najgorszy?
Upierdliwy, bo tych pacjentów jest najwięcej. Mają wrażenie, że pielęgniarki są po to, żeby usługiwać. Nie podniosą sobie sami zagłówka i nie poprawią poduszek, uważają, że od tego jesteśmy my. Często składają skargi – bo idziesz, a nie biegniesz, bo się śmiejesz albo jesteś zbyt smutna.
A co dla ciebie jest najważniejsze w podejściu do pacjenta?
Towarzyszenie. To my, pielęgniarki stoimy przy pacjencie, gdy słyszy od lekarza diagnozę, czyli informację, która często zmienia całe jego życie lub jest początkiem końca. Najważniejsze, by wtedy być obok, towarzyszyć człowiekowi aż do momentu, w którym zaakceptuje swój stan zdrowia.
Gorzej, jeśli ten etap akceptacji w żaden sposób nie przychodzi.
Czasem nie przychodzi nawet u nas, pielęgniarek. Pamiętam 20-latka, którego przywieziono w Nowy Rok. Miał zabieg wyłaniania stomii, bo pijani koledzy wsadzili mu w tyłek petardę. Nie mogłam zaakceptować tego, że zniszczyli mu życie. Zapytałam: „Co za skurwysyny ci to zrobiły?”. Wiem, że powinnam trzymać nerwy na wodzy, ale gdy widzisz młodego chłopaka, przed którym całe życie z rozszarpanym odbytem, bo koledzy chcieli się zabawić, to wściekłość bierze górę.
Co mu mówiłaś?
Nic. Czasem siadałam sobie koło niego i oboje milczeliśmy. Nie powiem przecież: „Stary, będzie dobrze”, skoro wiem, że nie będzie.
Karolina, 2-letni staż, oddział chirurgiczny, szpital publiczny w Warszawie
Dzieciaki
Najmłodsze dziecko, które trafiło do nas po próbie samobójczej, miało 12 lat. Chłopczyk próbował się powiesić w swoim pokoju, ale mama w porę ściągnęła go ze sznura. To było śliczne, grzeczne, mądre dziecko. I ten straszny widok ciemnosinej pręgi, która pozostała na jego szyi.
Krystyna, 33-letni staż, dziecięcy SOR, szpital publiczny, woj. mazowieckie
Chłopcy zazwyczaj skaczą z budynków i mostów albo się wieszają. Dziewczynki połykają tabletki. Tną się jedni i drudzy, niezależnie od płci. Gdy badasz dziecko całe poharatane żyletkami, nie masz pojęcia, czy ta krwawiąca rana, z którą trafiło na SOR, to kolejny sznyt, czy próba samobójcza.
Alicja, 20-letni staż, SOR, szpital publiczny, woj. wielkopolskie
Ile lat miał najmłodszy pijany pacjent?
Cztery.
Jak to cztery?!
Dziewczynka wyciągnęła wódkę z lodówki i zaczęła pić. Na szczęście nie było tego dużo, mała musiała zwyczajnie odespać. Innym razem przyjechali przerażeni rodzice, bo trzymali w butelce po wodzie rozpuszczalnik. 7-letni synek dał 3-letniemu bratu do wypicia, a później sam się napił. Dzieciakom cudem nic się nie stało.
Angelika, 10-letni staż, dziecięcy SOR, szpital publiczny, woj. wielkopolskie
Przyjęliśmy na oddział otyłą 14-latkę z silnymi bólami brzucha. Szybko okazało się, że to poród! Dziecko urodziło się u nas na SOR-ze. Matka tej dziewczyny była kompletnie zaskoczona.
Aleksandra, 15-letni staż, dziecięcy SOR, szpital publiczny w Warszawie
Przyszła do mnie matka w trakcie sprawy rozwodowej. Dziecko spędziło u ojca weekend i wróciło z zaczerwienieniem w okolicach odbytu. „Jestem zaniepokojona, nie wiadomo, do czego mógł się posunąć mój były partner” – mówiła taka dziwnie spokojna. Zbadaliśmy dziecko. Oczywiście, było całe i zdrowe. Nie pojmuję, do czego to może posunąć się rodzic w walce z drugim rodzicem…
Krystyna, 33-letni staż, dziecięcy SOR, szpital publiczny, woj. mazowieckie
Na OIOM trafiła 9-latka z poważną wadą serca. Musiała natychmiast jechać na zabieg, którego mogła nie przeżyć. Wywozimy ją z lekarzem na salę, a ona pyta, dokąd jedziemy. W tym momencie odzywają się rodzice: „Nigdzie, kochanie, zaraz wrócisz”. Osłupieliśmy. Lekarz pyta: „Przepraszam, to państwo nie powiedzieli dziecku, że ma zabieg?”. Oni zmieszani tłumaczą, że nie, bo psycholog im zabronił. Wyobrażasz sobie, co by czuła ta mała, budząc się po kilku godzinach, obolała, z rurkami wystającymi z brzucha i buzi? Lekarz się strasznie zdenerwował, powiedział rodzicom, że nie będzie oszukiwał dziecka. Oboje wytłumaczyliśmy małej, że jedzie na operację.
Jak zareagowała?
Bardzo dobrze. Powiedziała, że jeśli później będzie zdrowa, to zgadza się, rozumie i jest gotowa. Całe szczęście operacja się powiodła, ale rodzice niczego się nie nauczyli. Kilka dni później zobaczyłam, że dziewczynka płacze. „Ja chyba umrę” – powiedziała. Zapytałam, skąd ten pomysł. „Bo mama i tata cały czas mówią przy mnie szeptem”. Codziennie patrzę na rodziców, którzy traktują własne dzieci jak debili. A one często rozumieją więcej niż dorośli.
Justyna, 2-letni staż, oddział kardiologii dziecięcej, szpital publiczny, woj. śląskie
Wchodzę na czwarte piętro do nastolatki na wózku, ma sparaliżowaną połową ciała. Ledwo się doczłapałam do jej mieszkania, bo dzień wcześniej dałam sobie porządny wycisk na siłowni. Dziewczyna otwiera i pyta: „A co pani taka zasapana?”. Odpowiadam: „Mięśnie mnie bolą po treningu, poruszam się jak jakiś paralityk”. Dziewczyna śmieje się, a do mnie nagle dociera, co właśnie powiedziałam. Całą wizytę biję się z myślami: przeprosić ją czy nie przeprosić. Dopiero później dostrzegłam wartość tej sytuacji. To dobrze, że nie patrzę na podopiecznych przez pryzmat ich niepełnosprawności. Normalne podejście do pacjenta jest szalenie ważne.
Ela, 12-letni staż, pielęgniarka środowiskowa, woj. mazowieckie
12-letnia Kasia umiera na raka. Z dnia na dzień jest coraz gorzej, ale jej matka nie przyjmuje do wiadomości, że stan córki jest terminalny i trzyma to przed nią w tajemnicy. Dziecko jest przerażone, bo nie wie, dlaczego czuje się coraz gorzej. Wczoraj matka dzwoni do mnie, mówi, że mała się trzęsie i że ona chciałaby podać jej dodatkową dawkę morfiny. Poprosiłam, żeby się wstrzymała i zadzwoniłam do lekarza. Uzgodniliśmy, że trzeba podać środki uspokajające, bo drgawki nie są kwestią bólu. Zadzwoniłam do matki i najłagodniej jak tylko mogłam powiedziałam, co ma zrobić. „Co pani może wiedzieć? Dziecko potrzebuje morfiny!” – krzyknęła i rzuciła słuchawką. Dzwonię do lekarza. „Niech poda Kasi jedną dawkę paracetamolu prócz leków uspokajających. Małej nie zaszkodzi, a kobieta się opanuje” – powiedział. Znów zadzwoniłam do matki i powiedziałam, żeby na wszelki wypadek podała oba środki. „No wreszcie!” – powiedziała zirytowana i znów rzuciła słuchawką. Czułam się tak, jakby ktoś wytarł mną podłogę, choć wiem, że postąpiłam właściwie.
Ania, 20-letni staż, hospicjum dziecięce, woj. dolnośląskie
Przywieziono nam półroczną dziewczynkę z domu samotnej matki. Pracowniczka socjalna zauważyła guza na główce i wezwała karetkę. Okazało się, że dziecko ma strzaskaną połowę czaszki. Pamiętam tę matkę. Tłumaczyła, że mała uderzyła się w czasie kąpieli o brzeg wanienki, później twierdziła, że o ścianę w czasie przewijania. Do nas trafiają dzieci, które rodzice niechcący upuszczają na podłogę i nic im nie jest. Doskonale wiemy, z jaką siłą trzeba uderzyć, żeby strzaskać dziecku główkę.
Co się stało z matką?
Policja aresztowała ją następnego dnia. Nie wiem, czy prokuratura udowodniła jej celowe działanie, wiem jednak, że ta mała ma zniszczone życie – to może być niepełnosprawność intelektualna, zaburzenia neurologiczne. To może być też śmierć.
Katarzyna, 29-letni staż, SOR, szpital publiczny, woj. mazowieckie
Wspomnienia studentki pielęgniarstwa
Ośrodek preadopcyjny. Tutaj trafiają dzieci odebrane z patologii. Wiele rodzi się z zespołem FAS¹, HIV-em i alkoholem we krwi. Opiekowałam się tam półroczną Wiktorią, która odziedziczyła cały zestaw wad genetycznych po upośledzonych rodzicach. Wiadomo, że nie dożyje więcej niż 20 lat. Obok Wiki leżał trzymiesięczny Maks – miał poparzony brzuszek i nóżki, bo podpaliła go matka schizofreniczka. Zapamiętałam tego chłopca dlatego, że tak jak Wika bardzo źle znosił samotność. Za każdym razem, gdy odkładaliśmy ich do łóżeczek, strasznie płakali. Musiałby zdarzyć się cud, żeby ktoś zdecydował się na adopcję Wiki lub Maksa. Choć tak bardzo boją się samotności, będą jej mieli w życiu jeszcze bardzo dużo.
Ewelina, V rok studiów, Warszawski Uniwersytet Medyczny
Gdy dziecko czeka na transplantację serca, nie możemy przewidzieć, czy przeżyje. Serduszko albo wytrzyma, albo nie. Każdego dnia, gdy przychodzę do pracy, nie wiem, czy ktoś, kto przez ostatnie miesiące mówił do mnie „ciociu”, właśnie nie odszedł.
Dlaczego chcesz to robić?
Kasia zmarła. Aleks zmarł. Kubuś zmarł. Ale mnóstwo dzieci przeżywa, choć było na skraju śmierci. Widzisz dziecko w stanie niemal agonalnym, a kilka tygodni później obserwujesz, jak z uśmiechem na twarzy i pluszowym dinozaurem pod pachą opuszcza szpital. I wiesz, że przyczyniłaś się do tego, by to dziecko znów mogło być dzieckiem. To bardzo wdzięczna praca.
Justyna, 2-letni staż, oddział kardiochirurgii dziecięcej, szpital publiczny, woj. śląskie
Babcie i dziadkowie. Wspomnienia studentki pielęgniarstwa
Pierwszy dzień praktyk w hospicjum na Ursynowie. Wysiadając z autobusu, widzę starszego pana, który zbiera wszystkie kwiatki rosnące wokół przystanku. Kilka godzin później wchodzę do sali, na której leżą cztery kobiety – przy jednej z nich siedzi ten staruszek. Rozglądam się i widzę na parapecie równiutko ustawione plastikowe butelki – po wodzie, po soku, po coli, a w każdej z nich kolorowy bukiecik. Później panie pielęgniarki mówią mi, że żona tego mężczyzny trafiła do hospicjum 5 lat temu, nie ma z nią żadnego kontaktu i mogę wierzyć lub nie, ale on codziennie rano robi jej prezent – bukiecik kwiatków, które sam zerwał.
Kinga, IV rok studiów, Akademia Wychowania Fizycznego
Nieważne, jak bardzo chore jest dziecko, jest przy nim ojciec, matka, babcia, rodzice, rodzeństwo i przede wszystkim jest też nadzieja, że wyzdrowieje. Przy starszej osobie jest zazwyczaj tylko kubek i oklejona brudem łyżka. Oni są zupełnie sami ze swoją potrzebą rozmowy i zainteresowania. Sami ze swoim strachem i umieraniem.
Jola, 26-letni staż, oddział geriatryczny, szpital publiczny, woj. mazowieckie
Był jednym z moich ulubionych pacjentów – starszy, sympatyczny, ciepły żartowniś. Z pracowni histopatologicznej przyszły wyniki badań, że cały żołądek jest zajęty przez komórki rakowe. Pacjent pożegnał się ze mną przed operacją. Na oddział wrócił bez żołądka, w fatalnym stanie. Walczyłam o niego przez kilka tygodni, ale zmarł, nigdy nie odzyskawszy przytomności. To była niepotrzebna śmierć. Ktoś w laboratorium histopatologicznym się pomylił. Pacjent nie miał raka. Żołądek był zdrowy. Nie wiem, jakim cudem lekarze tego nie zauważyli.
Szpital to zataił?
Nie musiał. Nikt z rodziny się tym nie interesował. Pacjent był po rozwodzie – ani była żona, ani dzieci nie przychodzili w odwiedziny. Gdy dowiedzieli się, że zmarł po operacji, nie drążyli tematu.
Monika, 8-letni staż, oddział chirurgiczny, szpital publiczny w Warszawie
Na forum dla pielęgniarek pojawia się grafika zyskująca setki polubień. Składa się z dwóch obrazków. Na jednym z nich młoda kobieta, ciągnięta za ręce przez synka i córeczkę. „Moja mama! Moja mama!” – kłócą się dzieci. Na drugim obrazku starsza pani, tym razem dorosłe już dzieci odpychają kobietę, mówiąc: „Twoja mama! Twoja mama!”. „Tak właśnie wygląda oddział internistyczny” – pisze ktoś w komentarzu.
Święta to najgorszy okres na internie. Rodziny zwożą dziadków i babcie pod pretekstem najmniejszego załamania zdrowotnego. W torby prócz ubrań pakują małe choineczki, czyli już wiedzą, że pacjent zostanie u nas na święta, niezależnie od zaleceń lekarza. Gdy chcemy wypisać starszą osobę do domu, rodziny nagle zapadają się pod ziemię i przestają odbierać telefony. Doskonale wiedzą, że nie możemy wyrzucić nikogo z oddziału. Prawdziwa magia świąt!
Helena, 29-letni staż, oddział internistyczny, wojewódzki szpital publiczny w zachodniej Polsce
Interna to ponura umieralnia, o którą nikt nie dba, bo jest to najbardziej nierentowny oddział w całym szpitalu. Przyjmujemy pacjentkę z zapaleniem płuc, ale przy okazji widzimy, że ma ropiejącą odleżynę i problemy ginekologiczne. Wszystko trzeba zbadać, a NFZ płaci tylko za zapalenie płuc. Dlatego na internę trafia zawsze najgorszy sprzęt medyczny, najstarsze łóżka bez materaców przeciwodleżynowych. Nieważne, jak troskliwie będziemy masować i smarować pacjenta, i tak będą skutki leżenia w takich, a nie innych warunkach.
Anna, 25-letni staż, oddział internistyczny, szpital publiczny, woj. małopolskie
Rodziny pacjentów czasem opowiadają mi, że babcia czy dziadek byli w AK, że przeżyli Sybir, że działali w podziemiu, że walczyli o wolną Polskę. A teraz leżą jak psy, jeden koło drugiego, na twardych łóżkach i cienkich jak papier materacach. Patrzę na to i pęka mi serce.
Helena, 29-letni staż, oddział internistyczny, szpital wojewódzki w zachodniej Polsce
Wspomnienia studentki pielęgniarstwa
Wykładowcy często mówią, że placówki najbardziej oszczędzają na starszych ludziach. Podczas praktyk w prywatnym domu starców (gdzie rodziny płaciły duże pieniądze za opiekę nad bliskimi) pielęgniarka pokazywała nam, jak smaruje się odleżyny i wyciągnęła olej kujawski. Zapytałam: „Dlaczego olej?! Przecież na odleżyny są specjalne maści i pianki”. Ktoś natychmiast odpowiedział, że olej jest najtańszy, na co pielęgniarka tylko się uśmiechnęła. Później studenci żartowali, że jak się wystawi pacjentów na słońce, to zaczną skwierczeć. Nie podobało mi się to.
Julia, III rok studiów, Akademia Wychowania Fizycznego w Warszawie
Przyszła do mnie córka starszej pacjentki i żaliła się, że kilka miesięcy temu mamusia dostała udaru. Przeżyła, ale do końca życia będzie niesprawna fizycznie i psychicznie. Córka wzięła ją do domu, gdzie mieszka z mężem i dwójką dzieci. Opiekunka kosztuje około 2ooo zł, a mamusi przysługiwała renta w wysokości 500. Dopłacali 1500 zł, ale do tego musieli jeszcze kupować pieluchy, lekarstwa i maści na odleżyny. Nie spali po nocach, bo nagle w domu pojawiło się kolejne „dziecko”, tylko mniej miłe i bardziej śmierdzące. Kobieta się załamała i zapisała matkę do państwowego zakładu opiekuńczo-leczniczego, ale przewidywany okres oczekiwania na wolne miejsce to dwa lata. Wtedy właśnie zrobiła to, co tak często robią rodziny. Pod pretekstem odleżyn zawiozła matkę do szpitala, później nie odbierała jej przez trzy tygodnie.
A rodzina może się przyczynić do pogorszenia stanu zdrowia takiej osoby?
Oczywiście! Przykład z dzisiejszego dyżuru. O 7 rano na oddział wjeżdża dziadek. Córka mówi, że nie je i nie pije od pięciu dni. Zaczynam karmić go zupą, a on wręcz pochłania jedną miskę, drugą, trzecią, czwartą! Mówię do córki, że przecież ewidentnie był głodny. Ona odpowiada zakłopotana, że pewnie zrobiło mu się lepiej przez tę kroplówkę. A kroplówka dopiero co podłączona. I jak tu udowodnisz, że specjalnie go głodziła?
Paulina, 20-letni staż, oddział internistyczny, szpital publiczny, woj. lubuskie
Dostałam pod opiekę mężczyznę z terminalnym nowotworem gardła. Miał gołą, gnijącą szczękę bez skóry. Musiałam podwiązywać mu język, żeby zrobić opatrunek. Strasznie to wyglądało i strasznie śmierdziało. Nie mógł mówić, ale miał wielki notes, w którym rysował psy i koty. Wszystkie były smutne, przywiązane łańcuchem do budy. Raz narysował mężczyznę z dziewczynką, zapytałam, kto to jest, a on pokręcił tylko głową. To samo pytanie zadałam oddziałowej, odpowiedziała, że pacjent ma syna i wnuczkę, ale jeszcze ani razu go nie odwiedzili.
Aniela, 2-letni staż, ośrodek opieki paliatywnej w Warszawie
Styczeń. Kobieta dzwoni po karetkę i mówi, że babcię boli serce. Ratownicy dojeżdżają na miejsce, a ona wysyła ich do szopy koło domu. W środku 7 stopni ciepła, starsza kobieta prawie nieprzytomna, temperatura ciała poniżej 36 stopni, a wnusia się skarży, że babcia nie chce jeść.
Jakim cudem to przeżyła?
Babcia była Sybiraczką, miała zahartowany organizm. Bardzo inteligentna kobieta! Niestety, na oddziale wróciła wojenna trauma – personel i pacjenci musieli chować przed nią jedzenie, bo pochłaniała wszystko. Nie mogła się jeszcze wtedy ruszać, a już nachylała się do szafek sąsiadek i wyjadała z nich, co się dało. Mówiła mi: „Właśnie Sybir do mnie wrócił”. Oni jej dawali jedną maleńką porcję raz na kilka dni, tylko żeby przeżyła.
Mówi pani o Sowietach?
Mówię o wnuczce i jej mężu! Radziłyśmy pacjentce, żeby złożyła zawiadomienie do prokuratury, ale ona nawet nie chciała o tym słyszeć. Kochała wnuczkę i oddawała jej całą swoją emeryturę, która przekraczała 4 tys., bo emerytury dla Sybiraków są bardzo wysokie. Z naszego oddziału trafiła prosto do domu opieki. Odwiedzałam ją, w przeciwieństwie do wnuczki. Do samego końca mówiła o tej dziewczynie z wielką miłością.
Ewa, 29-letni staż, oddział internistyczny, szpital wojewódzki w zachodniej Polsce
Wspomnienia studentki pielęgniarstwa
Na praktykach w domu starców opiekowałam się babcią Stasią – porzuconą przez rodzinę po udarze. Z afazją, zaburzeniem mowy, mówiła tylko „du, du, du”. Początkowo opowiadałam jej bajki dla dzieci, ale po kilku dniach dotarło do mnie, że rozumie więcej, niż się wydawało. Zaczęłam więc czytać jej wiadomości z kraju i świata. Szybko zorientowałam się, jaką opcję polityczną preferuje. Nagadywałam najgorsze rzeczy na partię opozycyjną, mimo że było to kompletnie niezgodne z moimi poglądami, a wtedy ona cieszyła się i z entuzjazmem machała ręką. Czytałam jej też Pana Tadeusza, ale chyba powróciły jakieś wspomnienia, bo po kilku stronach zaczęła płakać. Czasem po prostu łapałam ją za rękę, nie mówiąc zupełnie nic. I może mi się tylko wydawało, ale czułam, że z każdym dniem jej „du, du, du” wypowiadane jest z coraz większą wdzięcznością.
Ewelina, była studentka Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego
Agresywni
Na oddział przywieziono faceta, który po pijaku spowodował wypadek samochodowy, miał mnóstwo alkoholu we krwi i był bardzo agresywny, dlatego przywiązaliśmy go do łóżka. Stałam nad nim w sali pełnej leżących pacjentów i pilnowałam, żeby nie wyrwał się z więzów, choć było to praktycznie niemożliwe. A jednak. Widocznie źle go przywiązaliśmy, bo udało mu się oswobodzić. Wyrwał sobie wkłucie i cewnik. Tryskała krew. Błagałam, żeby się uspokoił, a on chwycił za stojak na kroplówki i z impetem się na mnie zamachnął. Zdążyłam odskoczyć, ale nie mogłam wybiec z sali, bo przecież byli tam też inni pacjenci. Wydarłam się na całe gardło: „Kurwa, przyślijcie pomoc!”, ale wiedziałam, że zanim przyczłapie nasz emerytowany ochroniarz, mogę być już martwa. Na szczęście pacjentowi zrobiło się słabo i osunął się na ziemię. Zanim wstał, przybiegli już lekarze.
Gdyby trafił cię tym stojakiem, kto by za to odpowiadał?
Oczywiście, że nikt. Pacjent był w delirce, niepoczytalny. Może gdyby prokurator się zawziął, doszedłby do tego, że mieliśmy na dyżurze za mało pielęgniarek, więc szpital powinien wypłacić mi odszkodowanie, ale to mało prawdopodobne – w większości polskich szpitali są niedobory personelu i nikogo to nie oburza.
Czyli nikt?
Słuchaj, moja koleżanka jakiś miesiąc przed tym zdarzeniem została kopnięta w głowę przez pijanego pacjenta tak mocno, że zemdlała. Szpital powiedział, że ona może pozwać go jako prywatna osoba. To był starszy, zdegenerowany człowiek. Kto by chciał się w to bawić? Agresywnych pacjentów jest mnóstwo, taka praca.
Karolina, 2-letni staż, oddział chirurgiczny, szpital publiczny w Warszawie
Dzwoni zapłakana żona: „Mąż się nie rusza!”. Przyjeżdżamy. Facet leży pijany na łóżku. Lekarz pyta: „Ile pan wypił?”, a ten zrywa się na równe nogi, łapie za kij od szczotki i rzuca się w naszym kierunku. Natychmiastowy odwrót. Mam 56 lat i nie zdawałam sobie sprawy, że tak szybko zbiegam z trzeciego piętra. Wsiadamy do karetki. Dzwonimy na policję, a oni pytają, czy coś nam się stało, bo jak nic, to nie jadą na interwencję.
Danuta, 33-letni staż, pielęgniarka pracująca w zespole ratownictwa medycznego, woj. śląskie
Otyła schizofreniczka złapała mnie za włosy i wytarzała po ziemi. To było nic, inne koleżanki lała i opluwała regularnie. Pacjentka wykazywała taką agresję, gdy wracała z przepustek od matki alkoholiczki, która nie dawała jej leków. Napisałam pismo do dyrektora, żeby przenieśli ją na oddział, gdzie jest więcej personelu, bo my tu ciągle jesteśmy podrapane i poszarpane. W odpowiedzi zapytano mnie, jak mogę w ogóle domagać się przeniesienia. Przecież jako pielęgniarka powinnam wykazywać się wyrozumiałością wobec pacjentów.
Marzena, 20-letni staż, państwowy szpital dla psychicznie i nerwowo chorych, woj. śląskie
Pacjent z zespołem otępiennym warczy na mnie podczas karmienia. Ignoruję to. Z każdą kolejną łyżką warczy coraz bardziej i jak wściekły pies patrzy mi w oczy. Nagle warczenie zmienia się w ujadanie. Pacjent w ciągu sekundy oplata mnie nogami, gryzie i drapie. A ja nie krzyczę, nie wzywam pomocy. Jestem jak sparaliżowana. Nie wiem już, po jakim czasie, ale zjawia się ratownik: „Panie Włodku!” – woła, a pacjent w jednej chwili zmienia się w grzecznego, lekko uśmiechniętego dziadka. Czujność – tego nauczył mnie pan Włodek.
Ola, 2-letni staż, oddział psychiatryczny, szpital publiczny w Warszawie
Wspomnienia studentki pielęgniarstwa
Na praktykach na oddziale ogólnym psychiatrii chodził za mną młody chłopak, był w psychozie po dopalaczach. Naśladował każdy mój ruch: odgarniałam włosy, on odgarniał, mrugałam, on mrugał, w pewnym momencie miałam wrażenie, że nawet oddychamy w tym samym rytmie. To trwało cały dzień, wieczorem przeszłam do sektora dla kobiet, gdzie oczywiście nie mógł wejść. Lekarz kazał mu zostać na zewnątrz, a ja odetchnęłam z ulgą. Stałam koło jednej z pacjentek i nagle poczułam czyjś oddech na szyi. Wiedziałam, że to on, i zesztywniałam. Wyszeptał mi do ucha: „Utopić cię, utopić cię, utopić cię…”.
Jak zareagowałaś?
Początkowo mnie zmroziło, ale odwróciłam się i zagadałam: „Hej, Sebastian, jak się czujesz? Niestety, to jest oddział dla pań i nie możesz tu wchodzić”. Uśmiechnął się i odszedł. Wyobraź sobie, że później przez dwa tygodnie codziennie z nim rozmawiałam. Często do mnie machał, pokazywał, co czyta, pytał, co będzie na obiad. Gdy kończyłam praktyki, poszłam się z nim pożegnać, a on powiedział: „Strasznie mi przykro, że odchodzisz. Byłaś bardzo fajna!”. I wiesz co, zostało mi jeszcze półtora roku studiów, ale nie mam wątpliwości, że to właśnie na psychiatrii jest moje miejsce.
Olga, IV rok studiów, Akademia Wychowania Fizycznego w Warszawie
Zaczęłam pracę na oddziale psychiatrycznym na początku lat 80. i może pani nie uwierzy, ale pierwszego dnia posikałam się ze strachu w majtki. Byłam świadkiem sytuacji, gdy pacjentka rzuciła się na oddziałową. Zaszła ją od tyłu, złapała za warkocz, przewróciła i zaczęła wyrywać włosy. Koleżanki zdjęły drewniaki i waliły nimi napastniczkę po rękach, żeby puściła. Za chwilę przybiegła pomoc – w dziewięć osób nie mogliśmy odciągnąć pacjentki! Dziewczyna śni mi się do dzisiaj.
To są koszmary?
Nie, to bardzo smutne sny. Nazywała się Zosia i przez lata gwałcił ją ojciec. Kiedy sprawa wyszła na jaw, jego nie pociągnięto do odpowiedzialności, a ją zabrano do psychiatryka. Koleżanki mówiły, że dawniej była normalną, mądrą dziewczyną. Zosia zwariowała dopiero w szpitalu.
Aleksandra, 32-letni staż, oddział psychiatryczny, szpital publiczny, woj. małopolskie
Jeździłam do młodej matki opiekować się jej niepełnosprawnym synkiem. Z ust śmierdziało jej papierosami, a wyraz twarzy miała taki, że niejeden przestraszyłby się i uciekł. Ja też się jej bałam. Później dowiedziałam się, że chłopczyk został poczęty z kazirodczego gwałtu. Zrobiło mi się nieswojo. Niejedna kobieta nie znalazłaby siły, żeby urodzić takie dziecko. Od tej pory przestałam oceniać pacjentów.
Kinga, 10-letni staż, hospicjum dziecięce, woj. mazowieckie
Pochylam się nad pacjentem, żeby zmierzyć ciśnienie, a on mnie łapie za pierś. Mówię, że sobie nie życzę, a ten dalej się dobiera. Dodam tylko, że był to człowiek niechlujny, śmierdzący, gruby i zapuszczony. Tylko niech pani nie myśli, że zadbanemu bym pozwoliła! W końcu udało mi się oswobodzić z jego uścisków i pytam wściekła, kiedy ostatnio widział się w lustrze. „A co?” – pyta. „A nic, zastanawiam się, czy spod tych zwałów tłuszczu widzi pan jeszcze swojego małego penisa, czy już jest za późno?”. Inni pacjenci ryknęli śmiechem, a on nigdy potem ani mnie, ani żadnej mojej koleżanki nie tknął.
Justyna, 33-letni staż, oddział internistyczny, szpital publiczny w Lublinie
Iwona pracuje w klinice prywatnej, którą odwiedzają uzależnieni bogacze, żeby wlać sobie w żyły wszystko to, co poprzedniego dnia wypłukał alkohol i zniszczyły narkotyki.
Wczoraj przyszedł stały klient, członek grupy mafijnej działającej w okolicach Warszawy. Mówi: „W weekend było delikatnie. Półtora litra wódki i siedem gramów kokainy”, po czym zamawia dożylną wlewkę za 800 zł. Siedzi pod kroplówką i pokazuje mi znaki, żebym zerknęła w telefon.
W tym momencie Iwona pokazuje mi swój telefon. Na ekranie widzę krótką konwersację: On: „Idziemy się bzykać?”. Ona: „Za stary jesteś dla mnie i za głupi”.
Iwona chyba widzi moje zmieszanie i szybko mówi:
Słuchaj, tu nie ma sensu się oburzać. Ja takie propozycje dostaję non stop. Inny klient, 32-letni mafioso, przyjeżdża do nas w środku nocy po tygodniu ćpania i picia. Pokazuje mi wykupione bilety do Rzymu. Łapie wpół i chce wynieść z kliniki, mówiąc, że mnie kocha i zabiera na wycieczkę życia. Jeszcze inny, facet około siedemdziesiątki, pyta od razu: „Wyglądasz na kurewkę. Mogę być twoim sponsorem?”. W takich sytuacjach zaciskam zęby i nie wdaję się w dyskusję.
Iwona, 3-letni staż, klinika prywatna oferująca dożylne wlewy witaminowe, woj. mazowieckie
Starych zboków poznaje się już po spojrzeniu. Jeśli tylko wygadują pod nosem świństwa, można to zignorować. Ale kiedy pan, któremu zmieniałam kroplówkę na sali pooperacyjnej, złapał mnie za pośladek, długo się nie zastanawiałam – z otwartej dłoni dałam mu w twarz. Lekko, ale dałam. Potwornie się oburzył i zaczął mnie straszyć sądem, więc ja też go postraszyłam, że idę do oddziałowej zgłosić napastowanie. Później dokładnie opisałam tę sytuację w raporcie, żeby inne dziewczyny były z nim ostrożne.
Swoją reakcję też opisałaś?
Nie. Swoją reakcję zostawiłam dla siebie.
Karolina, 2-letni staż, oddział chirurgiczny, szpital publiczny w Warszawie
Noc, podchodzę do 45-kilogramowej staruszki, która usiłuje wygrzebać się z łóżka. Widzę, że jest w szoku i nie wie, gdzie się znajduje. Patrzy na mnie i krzyczy: „Ty kurwo, ty szmato!”. Zaczyna mnie kopać, gryźć, opluwać. Musiałam ją obezwładnić, ale tak, żeby nie zrobić jej krzywdy. Tego typu cyrki odchodzą tu co noc, a starszy człowiek w ataku ma czasem tyle siły, że spokojnie może podnieść szpitalne łóżko. Jakieś kilkadziesiąt razy byłam pokopana, pobita, miałam powykręcane ręce i poranione palce, ale nie zgłaszałam żadnej mojej krzywdy. To znaczy, zgłosiłam tylko raz i dowiedziałam się od pani z BHP, że to moja wina. „Jak wiesz, że agresywny, to po co się narażasz? Do takiego pacjenta przepisowo powinny podchodzić cztery pielęgniarki, a nie ty jedna”. Teraz pytanie, skąd mam wytrzasnąć cztery, skoro na zmianie nigdy tyle nie pracuje?
Ada, 31-letni staż, oddział internistyczny, szpital publiczny, woj. łódzkie
Na oddziale leżał Jan – 92-letni, ale wciąż bardzo żywotny mężczyzna. Jan palił papierosy od 14. roku życia, i my, naginając zasady, wprowadzałyśmy go po cichutku do pomieszczenia, w którym leżą kaczki i baseny, żeby mógł spokojnie zapalić. Pewnej nocy wchodzę na salę, a tam pan Jan – potargany, blady, wściekły. Podbiegł do mnie, poszarpał, podniósł, a ważyłam wtedy 75 kilogramów, wsadził na parapet i przyparł do okna, tak jakby chciał mnie przez nie wyrzucić. Ja krzyczę, wołam o pomoc. Cała już jestem we krwi. Dwóch sanitariuszy, wielkich chłopów, nie mogło go ode mnie odciągnąć. Co się później okazało – Janowi zaczął nabrzmiewać pas przepuklinowy w pachwinie, co wywołało potworny ból i atak.
Pamiętał, co się wydarzyło?
Pani doktor następnego dnia o wszystkim mu opowiedziała. Popłakał się. Później za każdym razem, gdy mnie widział, ze łzami w oczach przepraszał i całował po rękach. Taki był z niego słodki człowiek.
Lusia, 33-letni staż, oddział geriatryczny, szpital publiczny, woj. podlaskie
Musiałam podać niepełnosprawnemu pacjentowi antybiotyk. Wchodzę na salę, a jego nie ma. Denerwuję się, bo przecież nie mam czasu, żeby teraz bawić się w chowanego! W końcu jeden z pacjentów mówi, że tamten się załatwia. Bez zastanowienia kieruję się w stronę toalety i tak po prostu, bez pukania otwieram drzwi. Widzę go. Siedzi na sedesie, jest zszokowany moim wtargnięciem i w końcu krzyczy: „Ty głupia kurwo, co robisz?!”.
Oszołomiona wchodzę do dyżurki i dociera do mnie, że właśnie wlazłam obcemu mężczyźnie do łazienki. W opiece nad niepełnosprawnym pacjentem zaciera się granica między starannym wypełnianiem obowiązków, a poszanowaniem prywatności. Po kilku minutach wychodzę z dyżurki, żeby się wytłumaczyć, ale on jest już pod drzwiami. Mówi, że bardzo mnie przeprasza.
Malina, 3-letni staż, oddział chirurgiczny, szpital publiczny, woj. śląskie
Wspomnienia studentki pielęgniarstwa
Praktyki w prywatnej klinice. Główna zasada: być miłym, grzecznym i nie zapominać, że pacjent płaci ciężkie pieniądze. Przyjaciółka poszła na salę dla VIP-ów do pacjenta, który jest jednym z prezesów ogromnej polskiej spółki. Wraca zapłakana i opowiada, że facet się zdenerwował, gdy tylko weszła. „Dlaczego wysyłają mi studentkę?!”. Ona grzecznie wyjaśniła, że może zawołać kogoś innego, ale chciałaby tylko podać mu lekarstwo. Zgodził się. Kiedy podeszła, facet zamachnął się na nią tak, że oberwała w brzuch i wysypała całą tacę z lekami. Krzyknął coś w stylu: „Co mi tu, kurwa, wyprawiasz?!”. Dziewczyna rzuciła się, żeby zbierać leki, a on ją jeszcze zwyzywał od szmat i nieudacznic.
Ktoś zareagował?
Pielęgniarka prowadząca praktyki powiedziała tylko, że nie mamy już wstępu do sali dla VIP-ów.
Ela, V rok studiów, Warszawski Uniwersytet Medyczny
Jak wynika z moich badań, aż 71 proc. pielęgniarek doświadczyło w swojej pracy agresji, a co trzecia pielęgniarka była zastraszana. Najczęściej źródłem agresji jest pacjent oraz jego bliscy. Brak pomocy ze strony kadry kierowniczej w takich sytuacjach dotyczy więcej niż co trzeciej pielęgniarki.
Dr Dorota Kilańska z Zakładu Pielęgniarstwa Społecznego i Zarządzania w Pielęgniarstwie, Uniwersytet Medyczny w Łodzi
Zgodnie z ustawą o zawodzie pielęgniarki i położnej pielęgniarka wykonująca czynności polegające na udzielaniu świadczeń zdrowotnych jest chroniona prawem w sposób szczególny. Naruszenie nietykalności cielesnej, czynna napaść czy agresja słowna, powinny być traktowane jako przestępstwa wobec funkcjonariuszy publicznych.
Dwóch pijaków pobiło się pod blokiem – jeden stracił przytomność, drugi wezwał pogotowie. To był środek nocy, nie było wolnych karetek i przyjechaliśmy na miejsce dopiero po 40 minutach. Leży facet, koło niego już cała gromada znajomych, osiedlowych pijaków. Krzyczą i buczą, że kto to widział, tyle czekać na karetkę. Doskoczył do mnie jeden z nich, wyzywał, popychał, szarpał uniform, tak że miałam w nim dziury wielkości mandarynek. Nikt mnie nie bronił – lekarz za stary, ratownik za młody. Jakoś sama się od niego uwolniłam, wsadziliśmy pijaka do karetki i natychmiast zadzwoniłam na 112. Policjant przyjechał do szpitala, zapytał, czy coś nam się stało, bo jeśli tylko siniaki i podrapania, to możemy pozwać agresorów prywatnie, z powództwa cywilnego. Zadzwoniłam do prokuratorki, mówię, że powinnam być chroniona, tak jak funkcjonariusz publiczny na służbie. Prokurator przyznała mi rację, kazała iść na komendę, złożyć zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa i nie dać się zbyć. Funkcjonariusze przez godzinę szukali przepisów, bo nawet nie wiedzieli, że pielęgniarki są chronione prawnie w sposób szczególny. Podczas rozprawy, do której koniec końców doszło, sędzia spytała, czy bolało, gdy napastnik mnie szarpał. Bolało jak cholera, ale nawet gdyby nie bolało, nie wolno mnie bić! I wie pani, trzy lata minęły, a wyroku dalej nie ma. Nikogo to nie obchodzi, a tamci faceci, jak pili pod blokiem, tak piją do dziś.
Danuta, 33-letni staż, pielęgniarka pracująca w zespole ratownictwa medycznego, szpital publiczny, woj. śląskie
Roszczeniowi
Pacjenci? Potrafią być tak złośliwi, że przyjdą do szpitala o własnych siłach, a później sikają i robią kupę do łóżka, bo przecież pani pielęgniarka jest od tego, żeby ich umyć. Zapytałam taką jedną pacjentkę: „W domu pani też do toalety nie chodzi?”. Odpowiedziała: „W domu to chodzę, ale tutaj nie muszę”.
Ewa, 29-letni staż, oddział internistyczny, szpital wojewódzki w zachodniej Polsce
Słyszę z korytarza rozmowę dwóch pacjentów – od razu powiem, że obaj poruszali się o własnych siłach. Jeden mówi: „Gorąco tu trochę, weź no, służbę zawołaj, niech otworzą nam okno”. Już chcieli dzwonić na pielęgniarkę, ale w tym momencie weszłam na salę. „Służba to może być celna, a jak do łazienki iść potrafią, to okno też sobie sami otworzą!”. Takie pomysły mieli, a z tego wrażenia obaj zamilkli.
Justyna, 19-letni staż, oddział kardiologiczny, szpital publiczny, woj. mazowieckie
Jesteśmy we dwie na 30 pacjentów. Ja się zamykam w dyżurce i wypełniam papiery, bo teraz nawet zmianę pampersa trzeba zarejestrować. Później to wszystko musimy jeszcze wprowadzić do komputera, a wie pani, my pokoleniem komputerowym nie jesteśmy. Śpieszę się tak, że aż pot kapie. Nagle wchodzi pacjent z żoną. „O, zobacz, kochanie, mówiłem ci. Ja muszę mieć ciśnienie zmierzone, a tu siedzi sobie pani i gra na komputerku”.
Grażyna, 30-letni staż, oddział chirurgiczny, szpital powiatowy, woj. mazowieckie
Często znajomi pytają, czy mam ulubionego pacjenta. Otóż, nie mam! Ostatnio na internę trafił dziadek i poczuł się jak w hotelu. Wzywał nas z każdą pierdołą. A to światło zgasić, a to przewietrzyć, a to nie wie, która godzina, bo mu się telefon rozładował… Słowa „dziękuję” nie usłyszałam ani razu. Usłyszałam za to jego rozmowę z wnukiem i wnuczką. Zmieniałam pościel innemu pacjentowi, a on pokazał na mnie paluchem i powiedział: „Uczta się, uczta, bo będziecie jak siostra łóżka ścielić i teflony zakładać”. I niech mi pani powie, za co ich lubić?
Justyna, 33-letni staż, oddział internistyczny, szpital publiczny w Lublinie
Pacjent wściekły, bo całe pięć minut czeka na lekarza. Widzi mnie, podbiega i krzyczy: „Gdzie ortopeda?!”. Mówię, że nie wiem, bo lekarzowi w kieszeni nie siedzę. „Przecież to pani szef! Panią się powinno zwolnić, jak pani takich podstawowych rzeczy nie wie!”. Machnęłam ręką i poszłam. Tłumacz jak chłop krowie na rowie, że lekarz to nie mój szef, on i tak będzie o nas wiedział swoje.
Ela, 25-letni staż, oddział internistyczny, szpital publiczny w Poznaniu
Przez 30 lat pracy całkowicie zniszczyłam sobie kręgosłup i aktualnie czekam na operację, ale ból jest koszmarny. Kilka dni temu starsza pani z usuniętym laparoskopowo woreczkiem poprosiła, żebym ją przekręciła na drugi bok. Po takiej operacji na ciele zostają trzy małe dziurki i naprawdę można się podnieść o własnych siłach. Byłam sama na oddziale i powiedziałam: „Niech mi pani pomoże, bo mnie strasznie boli kręgosłup, nie dam rady”. A ona odpowiedziała: „To co tu pani robi? Może czas odejść, jak pani pacjenta już nie może podnieść?”.
Monika, 30-letni staż, oddział chirurgiczny, szpital publiczny, woj. małopolskie
Karetka przywiozła na SOR bezdomnego. Smród, ubranie zarzygane, zasikane i zasrane. Zorganizowałyśmy z innymi pielęgniarkami szybką zbiórkę – każda z nas przyniosła ciuchy po mężach i synach. Na drugi dzień poszłam do niego z pudłem pełnym pachnących, czystych, wyprasowanych ubrań. Powiedziałam: „To dla pana ode mnie i od koleżanek”. Jedyna jego reakcja: „Ee, to używane, myślałem, że będą nowe”.
Alicja, 18-letni staż, SOR, szpital powiatowy pod Warszawą
Odwiedzam pacjentów w domach. Wykonuję różne iniekcje, podaję kroplówki, zmieniam opatrunki i pobieram krew do badań. Moją opieką objęci są ciężko chorzy ludzie, zbyt słabi, by o własnych siłach iść do szpitala. Czasem jest ich tak wielu, że ledwo się wyrabiam i tych w najlepszym stanie odwiedzam późnym wieczorem. Niektórzy jednak symulują. Tak właśnie było w przypadku starszej pani, która zadzwoniła do mnie, mówiąc, żebym czasem nie przychodziła przed południem. Pytam dlaczego. „Bo idę na targ, żeby zrobić zakupy. A wie pani, po tej godzinie to już nic świeżego nie będzie”.
Katarzyna, 33-letni staż, pielęgniarka środowiskowa, woj. śląskie
„Siostro, będę zwracać!” – krzyczy do mnie 100-letnia pacjentka. „Cholera” – myślę, bo nie mam pod ręką nic na wymioty. „Siostro zwracam!” – krzyczy dalej. Wyciągam worek z kosza i lecę do pacjentki. Podstawiam na czas. Wymiotuje prosto do niego. Na drugi dzień skarga. Starsza pani mówi, że to uwłaczające, że musiała wymiotować do wora na śmieci. Dodaje też, że gdy pobieram jej krew, to bardzo boli. A jak ma nie boleć? U pacjenta w tym wieku żyły ledwo widać. Co z tego, że tłumaczyłam oddziałowej, jaka była sytuacja. I tak musiałam iść i przeprosić.
Klaudia, 6-letni staż, oddział geriatryczny, woj. warmińsko-mazurskie
Na oddział trafiła 4-latka, która przeszła poważną operację wątroby, a później długo dochodziła do siebie. Jej ojciec był znaną z telewizji osobą. Traktował nas jak zło konieczne i obwiniał za chorobę dziecka. Gdy cokolwiek szło nie po jego myśli, krzyczał: „Proszę nazwisko! Jutro to nazwisko będzie u dyrektora!”. Dlatego choć wszystkie obchodziłyśmy się z nim regulaminowo, to z ogromnym dystansem. Za to z jego żoną i córeczką miałyśmy wspaniały, partnerski kontakt. Ten człowiek przychodził do szpitala i nie mógł uwierzyć, że jego rodzina traktuje nas jak przyjaciół, a nie wrogów. Pamiętam, jak dziewczynka zapytała go kiedyś, czy ciocie pielęgniarki będą na oddziale w nocy, bo jak nie ma cioć, to ona się boi spać. W tym momencie do ojca coś dotarło. Zaczął z nami rozmawiać, okazywać wdzięczność. Doszło do tego, że przez kolejne pięć lat, w rocznicę operacji córki, przychodził do nas z pączkami, faworkami, mówiąc, że zawsze będzie o nas pamiętał.
Jola, 26-letni staż, oddział chirurgii dziecięcej, szpital publiczny, woj. mazowieckie
Facet po wypadku – połamane nogi, ręce, uszkodzony kręgosłup. Nie wiadomo, czy przeżyje, a żona biegała za mną i mówiła, że mąż ma na udach strupki i że trzeba coś z tymi strupkami zrobić. Tłumaczyłam, że otarcia zostały już zdezynfekowane i nie są zagrożeniem dla zdrowia, ale moje słowa odbijały się jak od ściany. W ciągu następnych tygodni, gdy jej mąż walczył o życie, przychodziła i krzyczała, że kolejny raz odkleił się plasterek i jaka ze mnie pielęgniarka, skoro nie umiem zadbać o pacjenta. Facet przeżył i wyszedł, ale ta kobieta siedzi w mojej głowie do dzisiaj. Nie wiem, czy to była największa roszczeniowość, z jaką się spotkałam, ale na pewno najbardziej szokująca.
Anna, 15-letni staż, OIOM, szpital publiczny w Olsztynie
Na OIOM trafił bardzo zaniedbany dziadek z problemami oddechowymi. Nie wiedzieliśmy jeszcze, co mu jest, i trzeba było nieustannie go monitorować. Strasznie śmierdział, był nieogolony, miał brudne ubranie i okropnie długie paznokcie. Pamiętam, że zaczepiła mnie jego wnuczka, krzycząc: „Widziała pani paznokcie dziadka?! Jak wy dbacie o swoich pacjentów?! Nawet toalety porządnej mu nie zrobicie”. Wytłumaczyłam jej spokojnie, że naszym priorytetem jest życie, a nie wygląd. „Ja, proszę pani, też jestem pielęgniarką w domu opieki i nie dopuściłabym do tego, żeby pacjent leżał zaniedbany”. Wtedy puściły mi nerwy i odpowiedziałam: „To szkoda, że pani o dziadka wcześniej nie zadbała”.
Dorota, 15-letni staż, SOR, szpital publiczny w Olsztynie
Trzecia w nocy. Dzwonek na chirurgii. Zostawiam wszystko i biegnę do sali. Starszy pacjent mówi: „Siostro, nudno mi”. Ja już ostro wkurzona, bo przecież nie wiem nawet, w co ręce włożyć, a on taki roszczeniowy i chce, żebym go zabawiała. Nic nie mówię, odwracam się i chcę wyjść, a pacjent mówi: „Siostro, proszę! Mnie się naprawdę bardzo chce rzygać!”.
Anna, 27-letni staż, oddział chirurgiczny, szpital publiczny, woj. dolnośląskie
Zaczepia mnie starszy pan po operacji i pyta, czy jest jego lekarz prowadzący. Odpowiadam, że nie, ale że oboje mamy jutro poranny dyżur. „Cudownie! To niech mu pani o 5 rano zaparzy kawę i poda, mówiąc, że to taki prezent ode mnie”.
Co odpowiedziałaś?
Że ja nie barmanka, a lekarz nie kaleka – ma dwie ręce i sam może zrobić sobie kawę.
Klaudia, 6-letni staż, oddział geriatryczny, szpital publiczny, woj. warmińsko-mazurskie