- W empik go
Tajemnice Sahary - ebook
Tajemnice Sahary - ebook
Młode małżeństwo z Polski, które cudem ratuje się z katastrofy lotniczej, trafia w pełen konfliktów świat wojny domowej, niewolnictwa, islamu. Bez nadziei powrotu, zapomniani przez świat, uznani za zmarłych, walczą o każdy kolejny dzień życia. Rozdzieleni, z niewiedzą o losach ukochanej osoby, próbują na własną rękę dostosować się do warunków, przetrwać. Ona, w obozowej niewoli, zajmuje się podstawowym kształceniem dzieci przeznaczonych na sprzedaż. On, wśród skazańców, wykonuje niewolniczą pracę w kopalni złota. Jedyna osoba niewierząca w ich śmierć organizuje nielegalną ekipę poszukiwawczą, która dostaje się w sam środek działań wojennych.
Czy bohaterowie nie popełnią błędów? Czy miłość będzie trwalsza niż załamanie? Czy jeszcze się spotkają i wrócą kiedykolwiek do Polski?
Powieść przygodowo-awanturnicza z wartką akcją osadzoną na gorących piaskach pustyni. W tle autentyczne problemy i dramaty współczesnego Sudanu.
Kategoria: | Sensacja |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-970277-0-1 |
Rozmiar pliku: | 1,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Zanim pochłonie Państwa powieść, chciałbym tytułem wprowadzenia napisać co nieco na temat kraju, w którym toczy się jej akcja, ponieważ tłem dla niej jest nie tylko przyroda Afryki, ale przede wszystkim budząca niepokój świata sytuacja społeczno-polityczna Sudanu.
To największe terytorialnie państwo kontynentu afrykańskiego ma przeszło dwa i pół miliona kilometrów kwadratowych powierzchni. Zamieszkuje je ponad czterdzieści milionów ludzi zróżnicowanych wyznaniowo i etnicznie. Mówi się tu stu trzydziestoma językami i narzeczami (arabski jest językiem oficjalnym).
Od czasu uzyskania niepodległości, czyli od 1956 roku, krajem targają wojny domowe o różnym nasileniu i obszarze działań.
Ustanowiona władza, głównie złożona z większości arabskiej, wszelkimi sposobami usiłuje wprowadzić w całym kraju islam jako religię obowiązującą, a także prawo szariatu. Przeciwstawia się temu głównie ludność murzyńska południowego Sudanu, a jej radykalne ugrupowania (Sudańska Ludowa Armia Wyzwolenia i Ruch Sprawiedliwości i Równości) podjęły działania zbrojne.
Wojna domowa nie pozwala na rozwój gospodarczy ani społeczny państwa. W następstwie wśród ludności cywilnej szerzy się nędza i głód.
Międzynarodowa pomoc humanitarna organizowana w latach siedemdziesiątych, osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych w znacznym stopniu poprawiła podstawowe warunki życia ludności. Polacy także mieli w tym swój udział. W ramach działań powołanej przez Janinę Ochojską Polskiej Akcji Humanitarnej zbudowali tam wiele tak potrzebnych do życia studni.
Jednak rząd w Chartumie zakazał organizacjom humanitarnym działalności na terytorium południowego Sudanu. Przyczyniło się to, wraz z klęską suszy, do masowych migracji ludności.
Jednym z obszarów o największej liczbie obozów dla uchodźców był Darfur. Tysiące ludzi umierało tam z głodu i chorób.
Rząd Sudanu do zwalczania buntowników (niezależnie od wykorzystywania regularnej armii) powołał również oddziały milicji arabskiej składające się głównie ze zwerbowanych koczowników nazywanych dżandżawidami, czyli „jeźdźcami”, którzy ze szczególnym okrucieństwem mordowali mieszkańców prowincji, palili wioski. Milicja ma za zadanie utrzymanie władzy i wprowadzanie prawa szariatu. Dokonuje też czystek etnicznych i porwań ludności w niewolę.
Sudan, pomimo zaprzeczeń rządu, należy do krajów o największej liczbie uprowadzeń ludzi w celu handlu żywym towarem.
Akcje milicji arabskiej i działania wojenne pochłonęły ponad dwa miliony ofiar wśród ludności cywilnej. To największa liczba od czasu zakończenia II wojny światowej.
W kwietniu 2007 roku Międzynarodowy Trybunał Karny w Hadze wydał nakaz aresztowania lidera milicji arabskiej Aliego Kushayba oraz ówczesnego ministra spraw wewnętrznych Sudanu Ahmada Haruna. W marcu 2009 roku taki sam nakaz wydano na prezydenta Sudanu Omara Hassana Bashira. Główne zarzuty dotyczą zbrodni wojennych i zbrodni przeciwko ludzkości.
Panowało przekonanie, że rodząca się demokracja i względna stabilizacja, która zaistniała w ramach dotychczasowego porozumienia pokojowego, może stworzyć klimat do prowadzenia społecznego dialogu i w konsekwencji porozumienia.
W kwietniu 2010 roku Bashir wygrał jednak przeprowadzone z rażącymi nadużyciami wybory powszechne i wprowadził dyktaturę.
Niestety działania ONZ w celu wymierzenia sprawiedliwości napotykają zdecydowany sprzeciw Ligi Arabskiej i stałych członków Rady Bezpieczeństwa, do których należą Chiny i wstrzymująca się od poparcia tych działań Rosja.
Głównie dzięki administracji amerykańskiej za prezydentury Buscha udało się doprowadzić do podpisania w 2005 roku porozumienia pokojowego, na mocy którego Południe otrzymało autonomię i swoje miejsce we władzach centralnych. Jednak porozumienie nie jest realizowane w sposób zapewniający równość stron.
Niemniej jednym z najważniejszych postanowień układu jest plan przeprowadzenia w 2011 roku referendum na temat podziału państwa i utworzenia niezależnego Południowego Sudanu.
Istnieją jednak obawy, że bez względu na wynik referendum zawsze będzie strona niezadowolona i dążąca do zmiany sytuacji w państwie.
Czy Arabowie pozwolą na oderwanie się Południa, gdzie występują największe w Sudanie złoża ropy naftowej?
Międzynarodowi eksperci są zgodni. Referendum doprowadzi do kolejnej wojny domowej, a światu niepotrzebna jest następna Somalia. Dlatego są propozycje przełożenia referendum o kolejne trzy lata.
Nie odwracajmy się od Sudanu. Jego sytuacja nie jest wyłącznie problemem Afryki, to dotyczy nas wszystkich, którzy jesteśmy obywatelami świata.
Robert PreysROZDZIAŁ II
WITAMY W SUDANIE
Wiktor leżał na pryczy stanowiącej namiastkę łóżka. To, co miało rzekomo być szpitalem, okazało się najzwyklejszym dużym, drewnianym barakiem. Wpatrywał się w sufit z dziesiątkami much i zawieszonymi dwoma wiatrakami, które niby to miały powodować ruch powietrza. Wisiały również dwa lepy, dokładnie pokryte przez owady. Nie wiadomo, czy straszyły tu już od długiego czasu, czy też miały po prostu nadzwyczajne powodzenie. Wiktor leżał i dumał. Myślenie przerywane było napływem silnych skurczów żołądka. „Co ja tu robię? Koszmar nocy letniej” – zastanawiał się. Stęchłe powietrze wisiało tuż nad jego nosem, a upał odejmował chęć poruszenia nawet małym palcem. Arabowie przywieźli go do jakiegoś obozu, zatargali do tego baraku i rzucili na pryczę.
– Jak się czujemy? – zapytał człowiek stojący tuż obok, który podszedł tak cicho i nieoczekiwanie, że chłopak wzdrygnął się ze strachu.
– Jak widać – odpowiedział bezwiednie Wiktor.
– Ale chyba trochę lepiej. Gdy cię tu przywieźli, tylko coś bełkotałeś. Teraz, po kolejnej kroplówce, nawodniłeś się nieco, odzyskałeś siły i przynajmniej możesz mówić.
– Bili mnie, a potem wcisnęli mi do gardła obrzydliwego gada.
– Domyśliłem się po objawach. Ale karmić takim paskudztwem to drobna przesada. Chociaż nieraz tak robią, jak chcą kogoś wprowadzić w stan bliski agonii. Toksyny zawarte w jadzie paraliżują centralny układ nerwowy. W większej ilości zabijają.
– Zauważyłem, ale to niehumanitarne.
– Hm. Humanista się znalazł. Masz szczęście, że żyjesz. Dałem ci zastrzyk wzmacniający. A teraz to wypij. Nie jest dobre, ale skuteczne.
Wiktor wziął kubek wypełniony w części ciemną mazią, przypominającą kawę wymieszaną ze smołą. Powąchał i od razu jego zmysły wyczuły, że nie jest to coca-cola.
– Co to?
– Piołun, czosnek, ostre papryczki i kilka innych składników, których nazwy nic ci nie powiedzą.
– A na co to?
– Jeżeli zjadłeś gada, to dobrze. To też białko i nieraz na pustyni ratuje życie. Należy jednak urwać mu wcześniej łeb, bo w nim jest masa bakterii, toksyn. Później wypatroszyć, bo we wnętrznościach też roi się od wszelkiego paskudztwa i pasożytów. A napój dałem ci właśnie po to, abyś się tego świństwa pozbył.
Wiktor wypił wszystko jednym haustem. Po chwili jego twarz zaczęła przybierać różne odcienie zieleni, fioletu, czerwieni i purpury. Dopiero po jakimś czasie złapał pierwszy oddech.
– Aha, zawiera jeszcze spirytus – dodał opiekun rozbawiony różnymi minami, które Wiktor wykonywał w rytm zmieniania się kolorów jego twarzy.
– Mocne, niedobre, ale ma swój specyficzny smak. Jesteś lekarzem?
– Byłem.
– Myślałem, że jak się jest lekarzem, to się nim jest.
– Odebrano mi prawo wykonywania zawodu. Później porozmawiamy, teraz mam jeszcze robotę. Cieszę się, że tu jesteś, oczywiście nie z twojego stanu, ale dawno już nie widziałem Europejczyka – „niedoktor” poklepał Wiktora po ramieniu i odszedł tak cicho, jak przyszedł.
On sam ponownie zatopił się myślach. Obserwował otoczenie i słuchał jęków ludzi, którzy leżeli w baraku. Byli to głównie Murzyni. Gdzieś z boku, oddzielony kotarą, jęczał Arab z zawiniętą ręką. Prawdopodobnie po jakimś wypadku. Samopoczucie Wiktora poprawiło się, a bóle i skurcze żołądka ustały. Przynoszono mu dzbanki wody. Nie była dobra, na dodatek ciepła. Lekarz najwidoczniej kazał mu dawać jedynie wodę przegotowaną. Zbliżał się wieczór, a w tej części świata, która leży nieopodal równika, świt i zmierzch przychodzą bardzo szybko.
– Nazywam się Peter Garden. – Oczywiście to nie jest moje prawdziwe nazwisko – powiedział wybawca, przysiadając na krześle obok pryczy Wiktora.
– Chciałem panu podziękować. Czuję się o wiele lepiej.
– To dobrze. Dużo pij, musisz uzupełniać płyny. Tutaj, na pustyni, powinieneś wypijać nawet dziesięć litrów wody dziennie.
– Wiadro?
– Tak, a jak maszerujesz w nocy przez pustynię, to nawet szesnaście litrów.
– Tylko kanister na plecy i rurka do zbiornika.
– Coś w tym rodzaju. Teraz w nocy jest zimno, ale w dzień temperatura przekracza czterdzieści stopni Celsjusza, a bywa często powyżej pięćdziesięciu. Po co tu przyjechałeś? W to najgorętsze i najbardziej suche miejsce na Ziemi?
Wiktor zastanawiał się, czy powiedzieć prawdę, czy snuć dalej opowieść wymyśloną przez Abdula.
– Czy mogę panu zaufać?
– Tu się nikomu nie ufa. Szczególnie Arabom, choć są wyjątki.
Wiktor opowiedział pokrótce historię, która przydarzyła się jemu i jego żonie.
– Milicjanci podali nieco inną wersję, ale na wszelki wypadek trzymaj się tamtej, nie swojej.
– A pan?
– Co ja? A w ogóle to mów mi Peter.
– Dobra Peter. Jak ty się tu znalazłeś?
– Hm. Jestem, a raczej byłem lekarzem w Londynie. Mówiono, że dobrym, może nawet za dobrym. Litowałem się nad cierpiącymi ludźmi i pomagałem im odejść z tego świata. Często błagali mnie tygodniami, nieraz płacili za spełnienie dodatkowych pośmiertnych życzeń, o co nie chcieli prosić nawet najbliższej rodziny.
– Nie rozumiem.
– Oj! Takie zwykłe… Na przykład żebym wysłał list i bukiet kwiatów do osoby, która była ich prawdziwą miłością, bo w ten szczególny sposób chciał dany człowiek pożegnać się ze swoją wieloletnią kochanką. Przecież nie poprosi o to żony ani dzieci.
– Nie pomyślałem.
– Lekarz bywa czasem jedynym przyjacielem umierającego człowieka. Często, wykonując eutanazję, byłem tym jedynym, który trzymał pacjenta za rękę.
– To chyba nic złego. Nawet sama eutanazja nie jest karana w niektórych państwach – zastanawiał się Wiktor.
– Kiedyś opiekowałem się młodym człowiekiem. Był sparaliżowany, od kilku lat znajdował się w stanie śpiączki. Sprawca, a zarazem ofiara wypadku drogowego. Rodzina przeprowadzała się do USA i poproszono mnie o dokonanie eutanazji. Przez te lata był podłączony do sztucznego płuca. Neurolog nie dawał nadziei na powrót pacjenta do zdrowia. Jak to określił, cuda się zdarzają, ale w tym przypadku zgon miał być tylko kwestią czasu. Śmierć była w nim. Przy zabiegu z rodziny była jedynie siostra pacjenta oraz personel medyczny. Podałem mu dożylnie środek zwalniający akcję serca, aż do jego zatrzymania. Kiedy strzykawka była pusta, chłopak otworzył oczy. Spojrzał na siostrę, następnie na mnie. Powiedział tylko dwa słowa. Słowa, które będą mnie prześladowały do końca mojego życia: „Błagam! Nie!” Potem próbował wymówić imię swojej siostry: „Elizab...” Nie dokończył, zgon nastąpił chwilę później. Oskarżono mnie o morderstwo, wywleczono kilka innych spraw, zakazano wykonywania zawodu i skazano by na kilkanaście lat więzienia, na pewno nie mniej. Wokół sprawy było duże zamieszanie. Nie czekałem, aż mnie posadzą, uciekłem z kraju i dostałem się tu.
– Czemu właśnie Sudan?
– Mój ojciec w latach pięćdziesiątych, czyli kiedy jeszcze Sudan był kolonią, pracował tutaj jako urzędnik. Gdy byłem mały, dwa lata spędziłem wraz z matką w Sudanie. Nie miałem gdzie uciekać. Europa jest za mała. Teraz wszędzie mogą cię dopaść. Żona rozwiodła się ze mną dwa lata przed tym zdarzeniem. Nie mogła, jak to mówiła, żyć z człowiekiem, który w sposób nawet humanitarny zabija innych ludzi. Próbowałem jej tłumaczyć. Próbowałem sobie tłumaczyć. Światopogląd, nauka, mądrość, moda – wszystko wydawało się przemawiać za tym, że postępowałem właściwie. W Europie co drugi starszy człowiek jest poddawany eutanazji. Często tego sami chcą, ale to bzdura. Oni po prostu są samotni. Opuszczeni przez swoich bliskich, rodzinę. Prośbą o śmierć chcą tylko zwrócić na siebie uwagę. Potem dochodzi zobojętnienie, a resztę załatwiają takie kanalie jak ja, które w myśl nowoczesności pomagają innym odejść z tego świata.
– Nie sądziłem, że to tak masowe zjawisko – powiedział Wiktor.
– Dużo za duże. W Niemczech, Francji, Anglii, Danii, Belgii morduje się ludzi na ich prośbę, prośbę rodziny lub z przyczyn ekonomicznych. Bo tak jest oszczędniej i taniej. Rządzący na to patrzą i mówią, że wszystko ma się odbywać zgodnie z prawem, a z drugiej strony liczą, ile to oszczędności na nie wypłaconych emeryturach, opiece medycznej, dopłatach do leków. Oni myślą, że to ich nie dotyczy, ale się mylą. Tylko lekarze holenderscy mieli odwagę podać do informacji publicznej, ile eutanazji wykonuje się w ich kraju. Przecież tak samo wygląda to w całej zachodniej Europie.
– To był przypadek. Nie mogłeś wiedzieć.
– Medycyna udowodniła, że pięćdziesiąt procent ludzi w śpiączce ma świadomość. To może oznaczać, że mogą słyszeć to, co się dzieje wokół nich. Ten chłopak to przykład. Stres wywołany świadomością, że zaraz umrze, spowodował nieoczekiwaną reakcję organizmu. Adrenalina i inne związki spowodowały przebudzenie i być może nawet mogłoby dojść do cofnięcia paraliżu. Jego neurony w mózgu zadziałały jak bomba. Tylko było już za późno. Reanimacja nie dałaby rezultatu.
– Słyszałem o przypadkach niewytłumaczalnych ozdrowień. Powiedz mi, gdzie my jesteśmy?
– Nigdzie. Tego miejsca nie ma na mapie. Widziałem, że milicja arabska miała jakiś ładunek? – zapytał Gordon.
– Tak, narkotyki, tylko jeszcze do przerobienia. Transport był przemytem. Czy nie mogli mnie zawieźć gdzieś na posterunek? Przecież muszą to jakoś zeskładować, policzyć, zutylizować, wykonać papierową robotę. A mnie nawet wtrącić do więzienia. Miałbym prawo do adwokata i kontaktu z ambasadą.
– Ha, ha, ha! Nie ubawiłem się tak od dawna. Nie bądź taki naiwny. Milicja arabska może jest jakąś namiastką władzy wykonawczej, ale pracuje dla konkretnych urzędników. To znaczy dla ich prywatnych kieszeni. Narkotyki zostaną przerobione lub sprzedane. Traktuj to jako konkurencję dla przemytników. Ty sam zostałeś towarem. Dostarczają tu siłę roboczą.
– Jak to siłę roboczą?!
– Sam się przekonasz, jak dojdziesz do siebie. Tutaj znajduje się stara, z początków dziewiętnastego wieku, kopalnia złota. Właściciel jest protegowanym jednego ważniaka z rządu w Chartumie. Złota jest tu jak kot napłakał, ale dla niego i urzędasa wystarczy na dostatnie życie. Kopalnia, bym powiedział, jest urzędniczo-prywatna.
– Kopalnia to duże przedsięwzięcie. Niemożliwe, aby nie było jej w żadnych wykazach.
– Kilka szybów, jaskiń i korytarzy. Wszystko jak w dziewiętnastym wieku. To mogłoby być zarówno skansenem, jak kopalnią. Tutaj ludzie pracują jak dawniej. Jedyna różnica to prąd elektryczny z agregatora. Jest go jednak za mało, aby uruchomić jakieś poważne urządzenia. Arab oszczędza na każdym funcie. Co ja mówię! Szkoda mu jednego piastra.
– Ale jest punkt medyczny.
– I co z tego? Opatrzyć, coś podać – i to wszystko. Jak przeżyjesz, wracasz do pracy, jak jesteś poważnie chory, umierasz. Chyba że zarobisz tak dużo, że stać cię będzie na szpital.
– A jednak można coś zarobić?
– Sam zobaczysz. Ludzie tu są, bo muszą. Niektórzy z przyczyn osobistych, ale większość z przyczyn ekonomicznych. Mam tu na myśli ekonomię minimum socjalnego. Murzyni pracują tu, bo inaczej w swoich wioskach zostaliby zamordowani albo cierpieliby głód. Tutaj za pracę mają jedzenie, dach nad głową, względny spokój i mnie, czyli opiekę medyczną. To nie jest obóz koncentracyjny ani obóz pracy. Tu się pracuje niby z własnej woli. Jeżeli chcesz, możesz odejść. Do najbliższej oazy jest ponad dwieście kilometrów.
– Nie ma wyboru.
– Jest, tylko mało atrakcyjny. Jak popracujesz ze dwa lata, to dorobisz się na tyle, że stać cię będzie na zabranie się z milicją do Ad-Dabba. Potem już tylko trzeba dostać się do Chartumu, a później dalej.
– Dwa lata?
– W najlepszym wypadku. Arab policzy ci dwieście dolców za każdy dzień pobytu w punkcie medycznym. Szybciej wyzdrowiejesz z taką myślą i weźmiesz się do pracy.
– Dwieście dolców za ten pseudoszpital?
– Z pseudolekarzem – dodaj. Oczywiście dolicz jeszcze cenę lekarstw.
– To parodia, wyzysk, abstrakcja!
– Witamy w Sudanie – odpowiedział Peter.