- W empik go
Tajemnice zbrodni - ebook
Tajemnice zbrodni - ebook
Wstrząsające zabójstwa, dramatyczne śledztwa, sprawiedliwość po latach.
Te zbrodnie były wyrzutem sumienia polskiej policji, bezsilnej wobec nieuchwytnych sprawców. Wyzwaniem rzuconym ekipom kryminalnym przez zabójców. Spędzały sen z powiek nawet najbardziej doświadczonym śledczym. Na przełom w śledztwie trzeba było czekać nawet lata. O rozwikłaniu tajemnicy zbrodni decydował niewiarygodny splot wydarzeń, łut szczęścia lub pozornie błaha rzecz, na przykład wiejska plotka, albo zwykły szyld reklamowy. Także czas, który zwykle zaciera ślady zbrodni i sprzyja sprawcom, tutaj obracał się przeciwko nim. Bo chociaż śledztwa tkwiły w martwym punkcie, to nauka pędziła do przodu. Stare dowody nabierały nowego znaczenia. Niewidoczna gołym okiem kropla krwi lub zaciśnięty w dłoni ofiary włos stawały się wizytówką mordercy.
Za każdą historią w tej książce kryje się czyjaś tragedia, niewyobrażalna rozpacz. Każda z nich pokazuje, jak wyrachowaną, okrutną istotą może być człowiek. Nawet ten, który na co dzień ratuje ludzkie życie. Moja książka jest reporterską rekonstrukcją pracy śledczych: od miejsca zabójstwa, aż do zatrzymania mordercy, próbą ukazania zwrotów akcji, których często nie widać w procesie sądowym. Odsłania emocje policjantów i prokuratorów pracujących - z godną podziwu determinacją - nad rozwikłaniem kryminalnej łamigłówki. Emocje, do których profesjonaliści rzadko się przyznają.
Ewa Ornacka to dziennikarka śledcza i scenarzystka. Autorka reportaży telewizyjnych, filmów dokumentalnych oraz książek o polskiej mafii i kulisach operacji specjalnych organów ścigania (m.in. „Tajemnice zbrodni”, „Wrobiony w dożywocie” – historia Arkadiusza Kraski, „Kombinat zbrodni” – opowieść o grupie mokotowskiej, „Zrozumieć zbrodnię”). Jako pierwsza dotarła w 2001 roku do najpilniej strzeżonego przez policję świadka koronnego Masy, za którego głowę świat przestępczy oferował milion dolarów. Namówiła go, by stanął przed kamerą. Tak powstał pionierski serial dokumentalny pt. „Alfabet mafii” oraz książka pod tym tytułem, a po latach serial „Kobiety i mafia”. W 2019 pokłosiem jej reportaży było uchylenie przez Sąd Najwyższy wyroku dożywocia człowiekowi, który spędził w więzieniu blisko 20 lat za zabójstwa, których nie popełnił.
Publikowała m.in. na łamach tygodników Wprost i Newsweek, Prawa i życia oraz Śledczego (Focus). Nagrodzona przez środowisko dziennikarskie Srebrną Kaczką SDRP za odwagę w opisywaniu mafii, a także nagrodą studentów dziennikarstwa Motywatory za książkę Wojny kobiet (napisaną wraz z Piotrem Pytlakowskim). W 2007 roku, jako jedyna w historii polskiego dziennikarstwa śledczego, została objęta ochroną Centralnego Biura Śledczego i wywieziona z miejsca zamieszkania. Na motywach jej książki pt. „Skazane na potępienie” (o skazanej za zabójstwo sędzi) powstaje obecnie serial dla TVN pt. „Skazana” z Agatą Kuleszą w roli głównej.
Kategoria: | Reportaże |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66807-59-4 |
Rozmiar pliku: | 2,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
W tej książce znajdą Państwo sprawy, które spędzały sen z powiek nawet najbardziej doświadczonym policjantom i prokuratorom. Śledztwa, w których przypadku zdawało się, że zło zatriumfuje, bo szczęście jest po stronie zabójcy. Ale tak było do czasu...
O rozwikłaniu tajemnicy zbrodni decydował niewiarygodny splot wydarzeń lub pozornie błaha rzecz, jak wiejska plotka, szyld reklamowy czy rutynowa kontrola drogowa. Także czas, który zwykle zaciera ślady przestępstwa i sprzyja zabójcom, tutaj działał przeciwko nim. Bo chociaż śledztwa tkwiły w martwym punkcie, to nauka pędziła do przodu. Stare dowody nabierały nowego znaczenia. Niewidoczna gołym okiem kropla krwi lub zaciśnięty w dłoni ofiary włos stawały się wizytówką mordercy.
Szukałam takich spraw po całej Polsce, przygotowując scenariusze filmowe do serialu dokumentalnego pt. „Zbrodnie niedoskonałe” w reżyserii Jerzego Kamińskiego. Wertowałam setki tomów akt sądowych, szukałam policjantów i prokuratorów, których upór i profesjonalizm doprowadziły zabójców na ławę oskarżonych. Chociaż od niektórych wydarzeń minęło wiele lat, śledczy wciąż pamiętają je ze szczegółami.
Za każdą historią kryje się czyjaś tragedia, niewyobrażalna rozpacz. Każda z nich pokazuje, jak wyrachowany, okrutny może być człowiek. Nawet ten, który na co dzień ratuje ludzkie życie.
Książka jest fabularyzowaną rekonstrukcją pracy zespołów śledczych: od miejsca zbrodni aż do zatrzymania mordercy. Ukazuje chwile dramatycznego przełomu w pościgu za mordercą, których często nie widać z perspektywy sądu. Odsłania emocje towarzyszące rozwiązywaniu kryminalnej łamigłówki. A do tych emocji, proszę uwierzyć, profesjonaliści niechętnie się przyznają.
„Tajemnice zbrodni” dedykuję tym wszystkim, dzięki którym każdy z rozdziałów ma swój epilog. Bez nich nie byłoby tej książki.
Ewa OrnackaROZDZIAŁ 1
KIEDY UMIERAJĄ ANIOŁY
Czy anioły są nieśmiertelne? Przecież to jasne jak słońce, ina czej nie byłyby aniołami. Wszystkie są dobre i piękne. Tak jak Bianca i Laura, które miały anielskie twarze. Było w nich i dobro, i piękno. Ale Bianca i Laura to tylko dzieci. Aniołami stały się dopiero po śmierci.
Nadmorska miejscowość Chłopy niedaleko Mielna. Jest dwudziesty trzeci marca 2004 roku, wyjątkowo zimno jak na wczesną wiosnę. Zapada zmrok, tymczasem w szczerym polu, kilka minut drogi od pobliskiego gospodarstwa agroturystycznego, aż się roi od policjantów. Wszyscy stukają łopatami w zamarzniętą ziemię. Z daleka wyglądają, jakby się kręcili wokół własnej osi – pochylają się nad czymś, odchodzą, by za chwilę wrócić w to samo miejsce. Wyraźnie czegoś szukają, ale nie znajdują. Odjeżdżają dopiero w nocy.
Wracają rano. Mają ze sobą psa przeszkolonego do poszukiwania zwłok. Znów kopią. Nagle spod łopaty wydobywa się głuchy odgłos. Pies jest niespokojny, szczeka. Wśród policjantów prawdziwe poruszenie, klękają, rękami odgarniają ziemię.
– Coś tu jest! – krzyczy jeden z nich.
– Wstrzymać łopaty, trzeba ostrożnie – to chyba szef, widać, że ma posłuch.
Wszyscy zamierają, jest tak cicho, że słyszą własne myśli. „Jezu...” – ktoś jęknął. Dostrzegają ludzką rękę, potem czaszkę.
Gapie ze wsi natychmiast się orientują, że musiało się tu wydarzyć coś przerażającego. Czują na plecach dreszcz emocji, przeciskają się więc jeden przez drugiego, żeby zobaczyć więcej. Jeszcze nie wiedzą, że stoją nad grobem.
Bryła ziemi kryje makabryczną tajemnicę
Cmentarzysko (z akt sprawy)
Mundurowi rozbijają nad znaleziskiem wojskowy namiot. Obecność tłumu nad głowami wyjątkowo im teraz przeszkadza. Mają przed sobą wiele godzin pracy – muszą wydobyć bryłę ziemi ze szczątkami, a następnie przenieść ją w całości na ciężarówkę. Nikt już nie czuje przejmującego chłodu.
Dopiero w południe transport wyrusza do Zakładu Medycyny Sądowej Pomorskiej Akademii Medycznej w Szczecinie.
Widoczne części zwłok (z akt sprawy)
Naukowa superprojekcja
Ta bryła jest zbiorową mogiłą. Są w niej trzy ciała, w tym dwójki dzieci. Ich śmierć nie mogła być dziełem przypadku. Przecież nikt nie chowa zmarłych w szczerym polu, byle jak, bez trumien. Już samo to sugeruje, że popełniono zbrodnię.
Ustalenie tożsamości ofiar powierzono naukowcom. Ale nawet dla profesora Mirosława Parafiniuka, sławy polskiej patomorfologii, jest to wyjątkowo trudne zadanie. Jego ekipa pracuje dzień i noc. To tutaj, w prosektorium Zakładu Medycyny Sądowej, nauka powoli wykrada śmierci jej tajemnice.
– Ciała są oblepione gliną, trudno je oczyścić. Identyfikacja będzie niezwykle skomplikowana – już na wstępie ocenia profesor. – Musimy przeprowadzić analizę DNA oraz odtworzyć wygląd twarzy.
Policjanci domyślają się, czyj grób znaleźli. Od ośmiu miesięcy poszukiwali Beaty J. – właścicielki pensjonatu w Chłopach, oraz jej córeczek: dziewięcioletniej Laury i dwunastoletniej Bianki. Chcieli wierzyć, że żyją, ale po tak długim czasie nadzieja ledwie się tliła. Teraz chcieliby poznać przyczynę zgonów, choć nie wiadomo, czy lekarzom uda się ją ustalić. Procesy gnilne są daleko posunięte. Mimo to nikt nie ma złudzeń, że dziewczynki oraz ich matka umarły śmiercią naturalną.
Badania na zgodność DNA pozwolą potwierdzić (lub odrzucić) przypuszczenia śledczych. Naukowcy wykorzystują w tym celu szczoteczki do zębów Beaty i dziewczynek, zużyte patyczki higieniczne i bieliznę osobistą. Wyniki są jednoznaczne: to one. Dopiero teraz można je oficjalnie uznać za zmarłe. Naukowcy idą dalej, jakby chcieli mieć więcej niż sto procent pewności. Przystępują do odtwarzania wyglądu twarzy ofiar, czyli tak zwanej superprojekcji. Ta skomplikowana metoda polega na zestawieniu zdjęcia czaszki z „żywą” fotografią.
– Superprojekcja to żmudny proces nakładania na siebie wszystkich możliwych do odtworzenia punktów kranio- i cefalometrycznych, a następnie poszukiwanie zbieżności – tłumaczy profesor. – Mówiąc prościej, poszczególne punkty czaszki muszą być takie same, jak na zdjęciu osoby żywej. Trudność wpisana w tę metodę polega na tym, że pozując do zdjęcia, każdy z nas przechyla twarz pod różnym kątem. Jeśli go nie wychwycimy – wyglądu twarzy nie uda się odtworzyć.
W końcu ekipa profesora Parafiniuka przedstawia prokuraturze wyniki ekspertyzy antropologicznej. Dołączone do nich zdjęcia komputerowe ukazują – oczywistą nawet dla laika – zbieżność czaszek wydobytych z gliny z fotografiami uśmiechniętej Beaty, Bianki i małej Laury.
Właśnie teraz, gdy widać to zestawienie, okrucieństwo zbrodni na dzieciach i matce nabiera szczególnego wymiaru. Ta zbrodnia, choć nie znamy jeszcze jej szczegółów, po prostu szokuje...
Urwany ślad
Beata była atrakcyjną blondynką przed czterdziestką. Miała ciepły uśmiech i ufne oczy. Mieszkała wraz z mężem i dziećmi w Hamburgu. Pracowała w tamtejszym centrum fitness. Dziewczynki odziedziczyły po rodzicach urodę, były radosne i ułożone, do serca przytul. Uczyły się w niemieckiej szkole. Latem razem z mamą przyjeżdżały do Chłopów, do pensjonatu, którego Beata i jej mąż Leszek byli właścicielami. Po raz ostatni widziano je właśnie tam.
Cofnijmy się do tamtych wakacji. Jest osiemnasty lipca 2003 roku. Rafał Jagiełło, zarządca pensjonatu, krząta się właśnie po obejściu, kiedy Beata wyjeżdża swoim renault z posesji. Dziewczynki siedzą z tyłu, przepisowo przypięte pasami. Opuszczają pensjonat i w tym momencie ślad się po nich urywa.
Brat Beaty jest zaniepokojony, że siostra nie odbiera telefonów. Taka sytuacja nigdy wcześniej się nie zdarzyła. Policja pojawia się w Chłopach już następnego dnia.
– Szefowa wyraźnie się spieszyła, poganiała córki, żeby przestały się guzdrać i wsiadły do samochodu – opowiada funkcjonariuszom zarządca.
– Czy coś się stało? Miała powód do zdenerwowania?
– Nie wyglądała na zdenerwowaną. Po prostu chciała jechać, a dzieciaki wciąż wychodziły z samochodu po lalkę albo na siku.
– Nie mówiła, dokąd jadą?
– Nie, widać to nie było nic ważnego. Pani Beata pewnie chciała zrobić zakupy. Gdyby miała wyjeżdżać na dłużej, toby powiedziała, żeby nie szykować posiłków.
Nieobecność Beaty i dzieci zaczyna się przedłużać. Poszukiwania prowadzi polska i niemiecka policja. Śledczy sprawdzają wszystkie hotele i pensjonaty w Polsce. Są przecież wakacje, ludzie podróżują, więc może Beata i dzieci gdzieś wyjechały. Ale one nie zatrzymywały się w żadnym hotelu, nie zamawiały posiłku w żadnym zajeździe. Może miały wypadek? Leżą ranne w jakimś szpitalu? Ale i ten trop jest mylny. Za pośrednictwem Narodowego Funduszu Zdrowia policji udaje się ustalić, że żadnej z nich nie udzielano pomocy medycznej.
Poszukiwania prowadzą także Leszek, mąż Beaty, oraz Grzegorz, jej brat z Poznania. Obaj niezależnie wynajmują firmy detektywistyczne. Docierają do mediów, rozpowszechniają zdjęcia zaginionych, występują w programach telewizyjnych. Na własną rękę próbują ustalić, co się stało. I obaj szaleją z niepokoju.
Medialna sprawa
Grzegorz i Beata zawsze świetnie się rozumieli, mieli do siebie zaufanie, więc gdyby ona chciała się ukryć, on z pewnością by o tym wiedział. Dlatego tak bardzo niepokoi się o siostrę. Obiecuje wysoką nagrodę za informacje.
W gazetach ukazują się zdjęcia zaginionych. Nie sposób pozostać obojętnym na widok anielskich twarzyczek Bianki i Laury. Ludzie chcą pomóc, dzwonią i mówią, że Beata z córeczkami są całe i zdrowe, że widziano je w wielu miejscach. Jedną z takich osób jest sprzedawca kosmetyków z giełdy w Koszalinie, człowiek prostolinijny, bez skłonności do konfabulacji.
– Pani Beata regularnie robi u mnie zakupy. Niedawno ją widziałem, była uśmiechnięta, opalona, wyraźnie zadowolona z życia – opowiada śledczym.
– Kupowała coś? Rozmawialiście?
– Na sąsiednim stoisku kupowała jakieś kremy. Miałem ten sam towar, więc zdziwiłem się nieco, że poszła do konkurencji. Ale handel to handel...
– Może to nie była ona, może ktoś bardzo podobny. – Jeden z policjantów wyciąga z akt sprawy fotografię zaginionej i kładzie na stole.
– Wykluczone. – Mężczyzna sięga po fotografię i wpatruje się w nią dłuższą chwilę. – Pani Beata ma charakterystyczną urodę. Od razu rzuca się w oczy. Stała bardzo blisko mojego stoiska, niemal na wyciągnięcie ręki. Nie mogłem się pomylić. – Sprzedawca bije się w piersi.
Zapamiętał wiele szczegółów, nawet datę. Tymczasem niemal w tym samym czasie trzy inne osoby widziały właścicielkę pensjonatu na zakupach w centrum handlowym w Gdyni. Była z dziewczynkami, oglądały pluszowe misie, jadły lody. Świadkowie zarzekają się, że to nie mógł być nikt inny. No tak, ale przecież w tym samym czasie nie można być w kilku różnych miejscach...
Policjanci sprawdzają każdy sygnał. Najważniejsze jest dla nich to, czy Beata i dziewczynki rzeczywiście żyją. Informacje spływające z całej Polski dają nadzieję, że sprawa będzie miała szczęśliwy finał.
Historią Beaty, Bianki i Laury żyją także całe Niemcy. Po programie w RTL w studiu telewizyjnym rozdzwaniają się telefony. Także tu informacje od widzów są sprzeczne: jedni twierdzą, że żona Leszka i dziewczynki odpoczywają na wczasach, inni przekonują, że przed chwilą spacerowały po osiedlu, jeszcze inni, że z pewnością wyjechały do Polski.
Jedną z osób, które oglądały program w RTL i chwyciły za telefon, jest mężczyzna z Hamburga, zatrudniony jako gospodarz domu, w którym mieszka Leszek z żoną i córkami. Zna rodzinę J. od lat, nie pomyliłby Beaty i jej dzieci z kimś innym. Gospodarz opowiada, że niedawno widział panią J. na ulicy. „Ukłoniłem się jak zwykle, tymczasem ona spuściła głowę i pospiesznie się oddaliła”. Zastanawiał się potem, co zrobił nie tak, czym mógł ją urazić. W końcu wytłumaczył sobie, że może pani J. miała zły dzień, zamyśliła się, nie usłyszała „dzień dobry”...
Dopiero po wielu miesiącach śledztwa okazuje się, że wszystkie te sygnały nie mogły być prawdziwe, bo dziewczynki i Beata już dawno nie żyły.
– Jak zatem wytłumaczyć informacje od świadków, szczególnie tych wiarygodnych... – zastanawia się jeden z policjantów przydzielonych do rozwikłania sprawy.
– ...jak na przykład sprzedawca kosmetyków z giełdy w Koszalinie czy gospodarz domu z Hamburga – wtóruje mu oficer z wydziału dochodzeniowo-śledczego.
– Czyżby ktoś celowo podszywał się pod zaginione? – podsuwa myśl młody funkcjonariusz z wydziału kryminalnego.
– Zabawa w przebierańców? Niby po co ktoś miałby to robić? – Starsi patrzą na niego z lekką ironią.
– A właśnie po to, żeby wszyscy myśleli, że one żyją. – Młody nie przejmuje się docinkami. – Gdyby tak było, to mamy sprytnego przeciwnika, który działał z premedytacją.
Życie rodzinne
W każdej tak zwanej sprawie poszukiwawczej (a taka była na początku sprawa Beaty i dziewczynek) policjanci wnikliwie badają wątek rodzinny. Tajemnice skrywane w czterech ścianach mogą zmienić bieg niejednego śledztwa o sto osiemdziesiąt stopni. Dlatego kiedy brat Beaty zgłasza jej zaginięcie, policjanci bezzwłocznie jadą do Hamburga, do domu państwa J. Muszą poznać męża zaginionej, nakłonić go do szczerej rozmowy o tym, jak im się układa w małżeństwie. Chcą poznać ich historię, także skrzętnie skrywane tajemnice, a takie, jak podpowiada doświadczenie, na pewno są. Leszek opowiada o gorącej miłości, radości z dzieci i kolejnych latach małżeństwa, coraz bardziej – niestety – dalekich od sielanki sprzed lat.
Rodzice Laury i Bianki poznali się w Niemczech, gdzie Leszek pracuje jako informatyk. Jest zaradny, zna język, potrafi zatroszczyć się o kobietę, którą kocha. Po roku biorą ślub, zamieszkują w Hamburgu. Tam rodzą się ich dzieci. Dziewczynki są dla Leszka i Beaty najważniejsze na świecie. Nieba by im uchylili i rozpieszczali je bez końca, ale postanowili, że od małego trzeba uczyć dzieci dobrych manier i szacunku dla drugiego człowieka. One pojmują wszystkie zasady w lot, chociaż to jeszcze szkraby.
Kiedy Bianca i Laura wyrastają z pieluch, małżonkowie kupują gospodarstwo rolne w Chłopach. Beata zaczyna prowadzić działalność agroturystyczną, a Leszek znajduje dobrą posadę w renomowanej firmie. Całkiem nieźle im się powodzi. Żyją pełną piersią, są naprawdę szczęśliwi. Tak jest przez kilka lat.
Z czasem, jak w wielu związkach, coś się psuje. Do tego stopnia, że Leszek wyprowadza się z domu, wyjeżdża do Lubeki. Ale ogromnie tęskni za rodziną, nie wyobraża sobie życia bez dziewczynek. Po trzech tygodniach wraca do Beaty. Wciąż się kochają, ale coraz bardziej ranią. Potem jest już tylko gorzej. Wspólne życie z dnia na dzień staje się nie do zniesienia.
Właśnie na zakręcie życia Leszek poznaje przez internet intrygującą kobietę. Jest od niego starsza o pięć lat, mieszka w Polsce, w Sianowie. Przy niej wszystko wygląda inaczej, jakby oboje byli dla siebie stworzeni. Początkowo Leszek nie myśli o rozwodzie, bo czuje się odpowiedzialny za swoją rodzinę. Ukrywa nowy związek, ale Beata zna go na wskroś. Wyczuwa, że coś jest nie tak, w końcu odkrywa romans. Ich małżeństwo zamienia się w piekło. Leszek znów pakuje walizki.
W lipcu 2003 roku Beata – jak zawsze o tej porze roku – wyjeżdża z Hamburga do Chłopów. On jest u polskiej przyjaciółki. Wielokrotnie telefonuje do żony, chce się zobaczyć z córkami. Ona odmawia. Grozi Leszkowi, że jeśli nie odejdzie od kochanki, to już nigdy nie zobaczy dziewczynek.
Leszek wie, że żona jest zdesperowana, gotowa stoczyć wojnę na śmierć i życie. Kiedy dowiaduje się od zarządcy, że Beata zabrała dziewczynki i w pośpiechu opuściła pensjonat, zaczyna podejrzewać, że uprowadziła dzieci, aby zrobić mu na złość. Z pewnością nie będzie odbierać jego telefonów i odpisywać na SMS-y, żeby odchodził od zmysłów i żałował za grzechy. Postanowił, że nie da jej tej satysfakcji, choć zastanawia się, gdzie się przed nim ukryła. Być może we Francji, ma tam znajomego z czasów szkolnych.
– Mąż pani J. jest naprawdę troskliwym ojcem, separacja nie pogorszyła jego relacji z dziećmi, płacił wysokie alimenty – ocenia policjant ze Szczecina, którego po zaginięciu Beaty i dzieci wysłano do Hamburga. – Pojechał z dziewczynkami do Disneylandu, sfinansował komunię młodszej córki, chociaż między nim a żoną było już bardzo źle. Mimo problemów małżeńskich wciąż zabiegał o względy Beaty. Na urodziny kupił jej wielki bukiet kwiatów. Sprawiał wrażenie, jakby chciał wszystko naprawić. Ale jego romans trwał.
Mijają dni i tygodnie, a po żonie i dzieciach ani śladu. Leszek nie zamierza czekać z założonymi rękami. Wynajmuje firmę detektywistyczną, nagłaśnia zaginięcie rodziny, kilkakrotnie spotyka się z jasnowidzem. Jest bardziej wściekły niż zrozpaczony. Wściekły na Beatę. Po sześciu miesiącach zakłada w Niemczech sprawę przeciwko niej. Wnosi pozew o odebranie żonie praw rodzicielskich. Sąd odrzuca wniosek, ale on myśli już o nowym pozwie. Tym razem rozwodowym.
Policja dyskretnie go obserwuje.
Francuski trop
Największym pesymistą w całej tej sprawie jest szef ekipy kryminalnej prowadzącej poszukiwania. Policjanci mówią o nim Genio, chociaż w kontaktach służbowych raczej nie pozwalają sobie na familiarność. „Genio” jest doświadczonym gliniarzem, ma słuszną posturę i wiele zakończonych sukcesem śledztw na koncie. Nikt mu nie wmówi, że kobieta z dwójką dzieci nie daje znaku życia, bo chce zrobić na złość niewiernemu mężowi. Dlatego po kilku tygodniach poszukiwań mówi swoim ludziom: „One nie żyją. Teraz szukamy ciał”.
– Kończą się wakacje, a dziewczynki nie zgłaszają się do szkoły w Hamburgu, do której dotąd chodziły – zaczyna wyliczać argumenty. – Tamtejsze kuratorium ustala, że nie zostały zarejestrowane w żadnej innej szkole w Niemczech. We wrześniu okazuje się, że córki Beaty i Leszka nie podjęły także nauki w Polsce. To daje do myślenia. Która kobieta kłóci się z ojcem swoich dzieci do tego stopnia, że nie posyła córek do szkoły? To absurd. Ludzie nie mogą, ot tak sobie, zniknąć bez śladu – chyba że nie żyją.
Trudno odmówić mu racji, ale jak powiedzieć bratu i mężowi, że to koniec złudzeń? Nikt się na to nie zdobędzie, dopóki Beata, Bianca i Laura nie zostaną odnalezione martwe. Do tej pory trzeba podejmować każdy trop. Także ten wskazany przez Leszka, jakoby Beata uprowadziła dzieci do Francji. Z pomocą przychodzi śledczym Grzegorz, który odnajduje w pensjonacie paszport siostry.
– Dlaczego miałaby nielegalnie przekraczać granicę, skoro w szufladzie trzymała dokumenty? – pyta retorycznie szef ekipy śledczej.
Jednak Leszek wciąż twierdzi, że i taki scenariusz jest możliwy. Mówi, że rozmawiał z konsulem, który mu powiedział, że w Polsce można bez przeszkód kupić fałszywe papiery. Na tej podstawie wydedukował, że do wyjazdu nie trzeba mieć paszportu.
Francuski trop okazuje się fałszywy. Żaden ze znajomych nie widział tam Beaty i jej dzieci, a tym bardziej nie udzielał im schronienia. Policjanci nabierają podejrzeń, że Leszek nie jest z nimi szczery. Niewykluczone, że coś ukrywa...
Martwy punkt
Gdyby w skali od jednego do dziesięciu zmierzyć zaangażowanie policji i prokuratury w tę sprawę, to... zabrakłoby miary. Los zaginionych spędza wszystkim sen z powiek. Ale śledztwo nie posuwa się do przodu, znikąd dobrych czy złych wieści.
W życiu tak już jest, że gdy bardzo nam na czymś zależy – los płata figle, sprawia, że cel wydaje się odległy. I kiedy już myślimy, że się nie uda, przypadek sprawia, że sprawy nabierają tempa.
Misja specjalna
Beaty i dzieci nie ma od ośmiu miesięcy. Uwaga śledczych skupia się na nowych sprawach, w tym paru zabójstwach.
Tymczasem gdzieś w Polsce zupełnie inni policjanci podczas tak zwanych rutynowych czynności zatrzymują byłego zarządcę pensjonatu w Chłopach. Rafał Jagiełło, bo o nim mowa, trafia do aresztu w Pile za oszustwa i wyłudzenia. Po zaginięciu pracodawczyni wyjechał z pensjonatu i Bóg jeden wie, gdzie go poniosło. Porzucił dziecko i konkubinę, która podobnie jak on była zatrudniona przez Beatę i Leszka. Teraz, kiedy go zamknęli, tłumaczy, że wyjechał, gdyż komornik deptał mu po piętach z powodu notorycznego niepłacenia alimentów. Podczas tej ucieczki Rafał narobił sobie jeszcze większych kłopotów: sfałszował zaświadczenie o zarobkach, żeby wyłudzić dwa telefony komórkowe, najdroższe w ofercie operatora. Ściągnął tym na siebie uwagę policji.
Rafał Jagiełło jest ważnym świadkiem w sprawie zaginionych. To przecież on ostatni widział je w Chłopach, gdy wyjeżdżały z pensjonatu. Informacja o zatrzymaniu byłego zarządcy trafia do szefa ekipy kryminalnej ze Szczecina, który wciąż szuka Beaty i jej dzieci. „Genio” wysyła do Piły jednego ze swoich najlepszych ludzi.
– Jestem zaskoczony, bo nie znam szczegółów sprawy, a szef mówi tylko tyle, że ten gość może mieć związek z zaginięciem właścicielki pensjonatu w Chłopach i jej córek. „Trzeba z nim pogadać, bo może nie powiedział nam wszystkiego” – stwierdza krótko – wspomina wysłany z misją funkcjonariusz operacyjny policji (dziś uczestniczy w tajnych akcjach CBŚ). Przełożeni i koledzy mówią, że jest on geniuszem przesłuchań, zawsze dochodzi do prawdy.
Oficer i były zarządca pensjonatu rozmawiają do późna w nocy. Policjant już na wstępie uprzedza, że nie zna historii Beaty i dzieci. Sprawia wrażenie bezradnego, pogubionego w szczegółach, jest jak uczeń, który nie odrobił zadania domowego. Prosi, żeby mu wszystko wytłumaczyć. Jagiełło na to, że „nie ma specjalnej wiedzy”.
– Wyjechały i nie wróciły, nie wiem, co się stało, wszystko już wcześniej powiedziałem policji.
Spogląda na policjanta lekko zirytowany. „To jakiś amator albo praktykant. Po co jechał tu taki kawał, skoro o niczym nie ma pojęcia? No po co? Żeby o duperelach pogadać?” – zastanawia się. Funkcjonariusz operacyjny policji nie zraża się, że rozmówca patrzy na niego spode łba. Szóstym zmysłem wyczuwa, że zarządcę i zaginioną kobietę łączyło coś więcej niż tylko stosunki służbowe.
– Widzisz, powiem ci prawdę o tym śledztwie, bo taki całkiem zielony to ja nie jestem. – Przybliża się do niego, ściszając głos, jakby przekazywał tajne informacje. – Przecież my zdajemy sobie sprawę, że one mogą nie żyć, a jeśli tak jest, to nie odpuścimy.
– No, jasna sprawa, kto by odpuścił – przytakuje Jagiełło.
– Możesz nam pomóc, daję ci teraz taką szansę. Święty to ty wprawdzie nie jesteś, ale przecież romans z mężatką nie jest przestępstwem, tylko grzechem.
Rafał Jagiełło prostuje się na krześle, jakby go prąd poraził. Ze zdumienia przeciera oczy. Wystarczyła sekunda, żeby cały się spocił. Policjant ze zrozumieniem kiwa głową, jakby mu zależało na zarządcy, a nie na śledztwie. Obaj milczą przez chwilę.
– Pretensje mogą mieć do ciebie jedynie mąż Beaty albo twoja konkubina, ale na pewno nie policja – uspokaja oficer. – Jeśli miałeś seks z szefową, a my ją odnajdziemy martwą, to i tak wszystko będzie jasne.
– Niby jak? – Zarządca nerwowo zaciska dłonie.
– No wiesz, twoje DNA. Kropelka wystarczy. To więcej niż podpis.
Rafał Jagiełło bezpowrotnie traci pewność siebie. Szuka pocieszenia, ale tym razem już go nie znajduje. Waży argumenty za i przeciw. W końcu z ciężkim sercem wyznaje, że tamtej nocy, przed wyjazdem Beaty, miał z nią zbliżenie.
– Była taka zagubiona w tym małżeństwie – tłumaczy bardziej siebie niż ją. – Ale to nie ma żadnego związku z jej zniknięciem! Przysięgam na wszystkie świętości!
Tajemnica grobu
Funkcjonariusz operacyjny policji i zarządca spotykają się wielokrotnie. Po kilku przesłuchaniach sprawiają wrażenie dobrych znajomych. Popijają kawę, rozmawiają o życiu, kobietach i zdradach. Oficer ma anielską cierpliwość, która w końcu zaczyna procentować.
– Leszek zlecił mi zabójstwo żony – wyjawia Jagiełło. – Spotkaliśmy się w knajpie w Koszalinie. „Mam już dosyć tej baby – wyznał bez ogródek. – Rafał, pomóż mi, a gdy po jej śmierci przejmę interes w Chłopach na własność, to wtedy ja tobie pomogę” – tak powiedział.
– O jakiej pomocy mówił?
– Finansowej, rzecz jasna. Wiedział o moich długach.
– O romansie z żoną też?
– Niestety... Nie wiem, jakim cudem. Szantażował mnie, że jeśli odmówię, opowie o wszystkim mojej konkubinie.
– Zawarliście układ?
– Przyparł mnie do muru! – Twarz Jagiełły czerwienieje. – Zgodziłem się znaleźć kogoś do brudnej roboty, ale jakoś nikt nie chciał przyjąć zlecenia.
– Ściemniasz, facet, ta historia śmierdzi na odległość. – Policjant po raz pierwszy okazuje brak zainteresowania.
– Gdzieżbym śmiał! Ja naprawdę chcę pomóc policji w odnalezieniu grobu Beaty i dziewczynek – przekonuje Jagiełło.
– To udowodnij, dawaj konkret. – Zainteresowanie rozmówcy powraca.
– Jak Boga kocham! Pokażę miejsce, gdzie zakopano zwłoki.
– A ty skąd, kurwa, wiesz o grobie?! Przecież cały czas mówisz, że ze zbrodnią nie masz nic wspólnego.
W szczerym polu
Rafał Jagiełło głowi się nad odpowiedzią kilka dni. W końcu daje policjantowi znać, że jest gotowy do dalszej rozmowy.
– W połowie lipca do pensjonatu w Chłopach przyjechali jacyś dwaj dziwni goście – zaczyna swą opowieść. – Ulokowali się w pokoju na zapleczu koło pomieszczeń gospodarczych. Wyglądali podejrzanie i różnili się od pozostałych turystów. Nikt nie wiedział, kim oni są ani w jakim celu przyjechali. W nocy wyszedłem na podwórko na papierosa. Było ciemno, ale dostrzegłem, że ci dwaj wynoszą z pensjonatu jakieś pakunki w kształcie rulonu. Załadowali je do samochodu. Wsiedli do auta i odjechali na zgaszonych światłach. Ja za nimi – swoim autem też na zgaszonych światłach.
Za pensjonatem nieznajomi skręcili w lewo, pojechali na pole, tam się zatrzymali. Jagiełło nie włączył świateł, obserwował, co robią.
– Wypakowali rulony i wrzucili je do przygotowanego wcześniej dołu. Mówili szeptem, wzajemnie się poganiali. Usłyszałem strzępy rozmowy i wyraźne odgłosy zasypywania dołu. Domyśliłem się, że to grób.
Mężczyzna rysuje szkic, żeby było łatwiej trafić. Po przesłuchaniu funkcjonariusz operacyjny policji melduje przełożonemu, że sprawa właśnie rusza z martwego punktu. Na twarzy szefa ekipy kryminalnej, po raz pierwszy od dawna, pojawia się uśmiech. Już po chwili wysyła w teren wszystkich, których ma pod ręką. „Ruszać się, chłopy, jedziemy na pole. Nie zmarnować mi odtąd ani chwili!” – krzyczy za nimi, wsiadając do służbowego auta.
– Ganiamy po nieużytkach jak głupki, a ten jełop zarządca co chwila zmienia wersję: że grób jest tu, że tam. – „Genio” denerwuje się na samo wspomnienie tamtego dnia. – Nigdzie nie ma śladu naruszenia ziemi! Wszędzie równy teren. Tu nigdy nikt nie wbijał łopaty! Latamy jak z pieprzem, a gościu przypomina sobie, że zwłoki są zakopane po przeciwnej stronie drogi. Jeszcze chwila, a szlag mnie trafi! Ta sprawa wykańcza nas wszystkich. Brat zaginionej bez przerwy wypisuje skargi, że nic nie robimy. Jeżdżę do Komendy Głównej, żeby się tłumaczyć. A ten skurwiel Jagiełło robi sobie żarty, patrząc, jak przekopujemy pole!
„Genio” aż kipi z wściekłości, polecą głowy... Lepiej zejść mu z oczu. Funkcjonariusz operacyjny policji bierze zarządcę na stronę. Musi się dowiedzieć, czemu miała służyć zabawa w ciuciubabkę.
– Po co, do cholery, kłamiesz?! Chronisz kogoś?
– Nieee, ja... ja... Co ze mną będzie? – Jagiełło jest blady jak trup.
– A co ma być? Przecież mówisz, że nic nie zrobiłeś! – Policjant traci cierpliwość.
Zarządca rozkleja się jak baba. Po chwili ociera łzy, ale zaraz znów zaczyna płakać, i tak w koło Macieju. Huśtawka nastrojów.
– Ja nie zabiłem... nie zabiłem... – powtarza dziesiątki razy.
– No to kto zabił? Mów, chłopie, prawdę, bo i tak masz przesrane.
– Pokażę wam to miejsce, z ręką na sercu pokażę. Koniec ściemniania. Trzeba kopać koło słupa energetycznego.
Zapada zmrok. Policjanci z ekipy „Genia” wciąż kopią, ale nic nie znajdują. Następnego dnia, z samego rana, ponownie jadą na pole. Zabierają psa do poszukiwania zwłok. Odnajdują cmentarzysko.
„To on, to on zabił!”
Rafał Jagiełło konsekwentnie obwinia o tragedię męża Beaty, który miał zlecić zbrodnię. Równie konsekwentnie utrzymuje, że nie wie, kto zabił, bo – jak twierdzi – wiedza ta mogłaby narazić go na niebezpieczeństwo.
– Przecież mordercy są na wolności – tłumaczy. – Mogą dotrzeć do mojej rodziny, zemścić się za to, co wam powiedziałem.
Po wielu tygodniach gadania w kółko o tym samym zmienia zeznania. Teraz utrzymuje, że mąż Beaty nie tylko zlecił zabójstwa, ale sam ich dokonał.
Na wieść o tym „Genio” puka się w głowę.
– Kompletna bzdura! To, że mąż zabija żonę, brzmiałoby wiarygodnie, ale że ojciec morduje ukochane dzieci?! Kto by w to uwierzył?
Zarządca jeszcze kilka razy zmienia w śledztwie wersję wydarzeń, naprawdę trudno za nim nadążyć. Do swoich, co rusz innych, scenariuszy zbrodni wprowadza w końcu nowego bohatera. Jest nim niejaki Andrzej Kozłowski z Nakła, który latem 2003 roku prowadził nad morzem salon z automatami i mieszkał w pensjonacie w Chłopach. Andrzej Kozłowski miał być tym, który przyjął i wykonał zlecenie zabójstwa.
Czy tym razem wersja zdarzeń jest prawdziwa? Zarządcę można by podpiąć do wykrywacza kłamstw, ale od wariografu lepszy jest Edward Olejnik ze służb kryminalnych szczecińskiej komendy wojewódzkiej. Nadeszła pora, by włączyć go do sprawy.
Jagiełło spogląda na niego z obawą. Nie podoba mu się ten facet, czuje przed nim respekt. Policjant mówi niewiele, ma lodowaty wzrok. Zarządca wzdryga się, bo ciarki przechodzą mu po plecach. Policjant w milczeniu rozwiesza na ścianie wycinki z „Gazety Koszalińskiej” ze zdjęciami Beaty i dziewczynek – dokładnie na wysokości jego wzroku. Ale Rafał Jagiełło nie chce na nie patrzeć.
– Nie odwracaj głowy! – dyscyplinuje podejrzanego policjant. – Prawda, że były piękne? Niewinne jak anioły... A teraz jak wyglądają?
Jagiełło zakrywa twarz, drży, płacze... Właśnie przegrał walkę z własnym sumieniem.
Zbrodnia w kotłowni
Czas ustalić, jaką rolę w potrójnej zbrodni odegrał Andrzej Kozłowski z Nakła. Jagiełło obwinia go o wszystkie zabójstwa, ale jego „szczerość” może być daleka od prawdy. Kozłowski widać spodziewał się wizyty funkcjonariuszy. Przyjmuje ich bez słowa, bez ceregieli wchodzi do radiowozu. W drodze do Szczecina, gdzie będzie przesłuchiwany, o nic nie pyta. Po kilkunastu minutach milczenia prosi o krótki postój. Wychodzi z radiowozu na miękkich nogach. Patrzy w chmury, zapala papierosa. Delektuje się nim, jakby palił po raz ostatni w życiu. I zaczyna opowiadać o zbrodni. Sam z siebie. Szczerze, bez półprawd.
Obok niego stoi Edward Olejnik. Policjant pamięta każde słowo tamtej spowiedzi.
– Powiedział, że to Rafał Jagiełło zaproponował mu „napaść i skrępowanie kobiety” – wspomina. – Początkowo nie miał pojęcia, że chodzi o panią Beatę. Znał ją i lubił. Widać nie było to przeszkodą. Obaj mieli zarobić na tym tyle, ile znajdą w jej domu. Był piątkowy poranek, osiemnastego lipca, dwadzieścia po ósmej.
Dramat rozgrywa się w kotłowni. Kozłowski czeka tam na wspólnika. Jagiełło pod byle pretekstem wywołuje Beatę z pokoju. Kobieta jest jeszcze w piżamie. Kiedy oboje wchodzą do kotłowni, zarządca daje sygnał do ataku. Właścicielka pensjonatu szarpie się, próbuje krzyczeć, trudno ją zakneblować. Jagiełło zaczyna dusić swoją pracodawczynię. Jest silny, kobieta nie ma żadnych szans. Dokończenie sprawy powierza wspólnikowi.
Konwulsje mamy widzi dwunastoletnia Bianca. Zaniepokojona dziwnymi hałasami z dołu dziewczynka właśnie weszła do kotłowni. Zarządca błyskawicznie podejmuje decyzję o wyeliminowaniu małego świadka. Szarpie dziecko, przewraca, łamie żebra, dusi.
W pensjonacie budzi się życie
Hałasy z dołu słyszy kucharka Beata Bankert, konkubina Rafała Jagiełły. Prawdopodobnie domyśla się, że pod podłogą dzieje się coś strasznego. Ale nie reaguje, za bardzo się boi porywczego konkubenta.
Przed budynkiem kręci się jakiś urlopowicz. Andrzej Kozłowski wychodzi z kotłowni spocony. Sięga po papierosa. Staje obok mężczyzny, wymieniają uprzejmości, rozmawiają o pogodzie. Z kuchni dochodzą przyjemne zapachy. Beata Bankert jest świetną kucharką. Tak wcześnie, a ona już szykuje obiad. Pewnie znów zaskoczy gości domowymi wyrobami.
W tym czasie dziewięcioletnia Laura błąka się po podwórku. Jest smutna, bo nie może znaleźć mamy i siostry. Ale właśnie zobaczyła zarządcę. Dziewczynka aż podskoczyła z radości, bo pan Rafał na pewno jej pomoże. Teraz i on ją zobaczył. Macha do niej, robi śmieszną minę, woła do środka.
– Chodź aniołku, mama jest w swoim pokoju. – Chwyta rączkę dziecka, prowadzi do środka i starannie zamyka za nią drzwi.
Mała Laura ufa mu bezgranicznie. Ale to ona, choć taka z niej kruszyna, umiera najdłużej...
Wieczorem morderca znosi jej ciało do kotłowni. Kładzie obok mamy i siostry.
Złodziejski łup
Jagiełło i Kozłowski rozpoczynają plądrowanie domu. Znajdują złoty pierścionek, kolczyki, ekskluzywną odzież, wizytową torebkę, pieniądze. Obławiają się na jakieś sześć tysięcy złotych. Tyle samo jest warte renault escape Beaty, które kradnie Andrzej Kozłowski.
Trzy ciała
Mordercy ponownie spotykają się w nocy. Zabierają łopaty, idą na pole po przeciwnej stronie szosy. Zaczynają kopać między drzewami, ale tam są korzenie, więc muszą iść trochę dalej. Kiedy metrowy dół jest gotowy, wracają do pensjonatu po ciała. Jednak dół okazuje się za płytki, zatem kopią dalej. Najpierw układają dziewczynki. Blisko siebie, z nóżkami ugiętymi w kolanach.
Ciało Beaty przywożą na taczce, wrzucają do dołu, na dzieci. Starannie przysypują grób, maskują trawą i gałęziami.
Goście w pensjonacie śpią spokojnym snem.
Głowa meduzy
Prokurator z Koszalina stawia zarzut zabójstwa Jagielle i Kozłowskiemu. Do aresztu trafia także mąż Beaty. Leszek jest podejrzany o zlecenie zabójstw. Miał przyjechać do Chłopów w nocy kilka godzin przed zbrodnią. Nie wchodził do domu. Pytał jedynie, czy wszystko jest przygotowane i czy grób został wykopany. „Powiedział, że w sekretarzyku, w środkowej szufladzie są pieniądze za wykonanie roboty” – mówi prokuratorowi Jagiełło.
Potem Leszek miał wsiąść do auta i odjechać do Niemiec, aby nie budzić podejrzeń. Pokonanie trasy do domu, do Hamburga zajęło mu około sześciu godzin. Powinien bez trudu stawić się rano w pracy, jednak się spóźnia. W firmie ubezpieczeniowej, gdzie jest zatrudniony, odbywało się wtedy uroczyste śniadanie. Jeden z kolegów świętował podwyżkę. „Leszek nic nie jadł, był przygnębiony, sprawiał wrażenie nieobecnego” – zeznał w śledztwie ten mężczyzna.
Ojciec zamordowanych dziewczynek nie przyznaje się do zbrodni. Przekonuje śledczych, że opowieści zarządcy to absurdalne pomówienia. Ale ci mają wiele wątpliwości. Sąsiedzi z Hamburga mówią o zadrapaniach, które dostrzegli na twarzy Leszka dokładnie wtedy, gdy zaginęły Beata i dziewczynki. Widzieli też, że z mieszkania wyniesiono pianino, na którym Bianca i Laura uczyły się grać. W podobny sposób Leszek pozbył się rzeczy żony. Jakby zakładał, że ona i dzieci już nie wrócą (w rzeczywistości przeprowadzał remont mieszkania). To jeszcze nie wszystko. Śledczy dowiedzieli się, że Beata nigdy się nie rozstawała ze złotym wisiorkiem Versacego w kształcie meduzy. Jej brat jest pewien, że siostra miała go na sobie także wtedy, gdy po raz ostatni przyjechała do Polski. Beata odwiedziła go w Poznaniu, zapamiętał, jaką miała biżuterię. Tymczasem złota meduza odnalazła się w Hamburgu podczas sprzątania. Leżała w łazience, za pralką.
Prokurator uznaje, że zbyt dużo tu przypadków. Wnioskuje o areszt dla Leszka. Dlaczego miałby zlecić zabójstwo żony i dzieci? Brat Beaty sugeruje śledczym odpowiedź: „Oczywiście dla pieniędzy. Śmierć dziewczynek mogła być przypadkowa. Zginęły tylko dlatego, że stały się świadkami zbrodni na ich mamie”. Niewykluczone, że tajemnicę rozwieje zawartość twardego dysku komputera Leszka. Biegły informatyk ustala, że wyczyszczono ogromną liczbę plików. Udaje się je odzyskać, ale są nieprzydatne, to tylko miłosna korespondencja z kochanką.
Po sześciu miesiącach ojciec Bianki i Laury odzyskuje wolność, a po roku śledztwa prokuratura umarza sprawę przeciwko niemu. Tym samym oczyszcza go z zarzutów zlecenia zabójstwa żony i dzieci. Trudno nawet sobie wyobrazić, co czuje człowiek taki jak Leszek, perfidnie pomówiony przez łotra, który wymordował mu rodzinę... Niedawno zadałam mu to pytanie.
– Odebrano mi prawo do godnego przeżycia żałoby. W ciszy i spokoju, którego tak bardzo potrzebowałem – powiedział po długim milczeniu.
W marcu 2008 roku sąd przyznał Leszkowi J. dwieście tysięcy złotych odszkodowania za niesłuszne aresztowanie. Żadne pieniądze nie są w stanie naprawić krzywdy, która go spotkała.
Ojciec dziewczynek przed sądem (artykuł z „Głosu Koszalińskiego”)
Epilog
Wyrokiem sądu, który zapadł w Koszalinie w czerwcu 2007 roku, Rafał Jagiełło i Andrzej Kozłowski zostali skazani na dożywocie. Na ławie oskarżonych zasiadła także Beata Bankert – konkubina zarządcy, która domyślała się, że „zdarzyło się coś najgorszego”, ale nie udzieliła pomocy dzieciom. Biegli wzięli ją w obronę, orzekając, że kobieta bała się nie tylko o własne bezpieczeństwo, ale też o życie swojej córki. Sądziła, że w razie sprzeciwu spotka ją ten sam los co Beatę, Biancę i Laurę. Skazano ją na dwa lata więzienia.
Oto twarze morderców (artykuł z „Głosu Koszalińskiego”)
Policjanci do dziś nie rozumieją motywów działania zabójców.
– Chcieli się obłowić? Zabrać kilka pierścionków, trochę gotówki i samochód? Tylko tyle? Mogli przecież wybrać moment, gdy właścicielki nie było w pensjonacie. Nie musieliby zabijać trzech osób.
Sąd zgodził się na publikację danych osobowych i wizerunku oskarżonych.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Książka dostępna także w formie audiobooka!