- W empik go
Tajemnicza róża. The Secret Rose - ebook
Tajemnicza róża. The Secret Rose - ebook
Książka w dwóch wersjach językowych: polskiej i angielskiej. A dual Polish-English language edition.
Znakomite dzieło Yeatsa przybliża czytelnikowi nie tylko folklor irlandzki, ale także przybliża go do ezoteryki, która była czymś niezwykle ważnym w życiu tego genialnego mistrza pióra. Pikanterii utworowi dodaje szczypta erotyzmu ukazanego w formie dość nieprzyzwoitej, aby nie użyć dosadniejszego określenia.
Książka dla wymagającego czytelnika.
„Pisałem wprawdzie te opowieści w różnych czasach i w różne sposoby, nie mając z góry nakreślonego planu — jednakowoż łączy je wspólność przedmiotu, którym jest walka pierwiastka duchowego z porządkiem przyrodzonym. Jeżeli pisarz chce wzbudzić zajęcie w pewnym kółku ludzi, wśród których się wychował, lub zdaje mu się, że ma względem nich jakieś obowiązki, wolno mu obrać ich podania, ich dzieje, wierzenia i mniemania za symbol swej sztuki (gdyż ma prawo wolnego wyboru w rzeczach mniejszych od siebie), lecz nie powinien brać ich za osnowę swej sztuki. W każdym razie, o ile książka niniejsza ma nazbyt wiele zwidów i rojeń, to należy ją uważać za prawdziwie irlandzką, boć Irlandia, w której jeszcze na ogół przeważa żywioł celtycki, obok kilku mniej wybitnych cech zachowała dar jasnowidzenia, który zaginął doszczętnie w narodach szczęśliwszych i bardziej postępowych: nie mieliśmy jarzących świeczników, które by nas ustrzegły od spoglądania w ciemności, a gdy kto spoziera w ciemność, zawsze widzi w niej coś nieokreślonego”.
Kategoria: | Wiara i religia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7950-437-4 |
Rozmiar pliku: | 1 003 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Co się tyczy życia, nasi słudzy nas w tym wyręczą.
Villiers de L’ Isle Adam
Helena, patrząc w zwierciadło i widząc zmarszczki, które wiek sędziwy wyrył na jej twarzy, płakała i dziwiła się, że aż dwukrotnie była porwana.
Leonardo da Vinci
Mój kochany A. E. — Tobie poświęcam tę książkę, bo, czy uznasz ją za dobrze, czy źle napisaną, zawsze może nawet więcej ode mnie odczujesz strapienia i zachwyty osób w niej występujących. Pisałem wprawdzie te opowieści w różnych czasach i w różne sposoby, nie mając z góry nakreślonego planu — jednakowoż łączy je wspólność przedmiotu, którym jest walka pierwiastka duchowego z porządkiem przyrodzonym; komuż więc mam poświęcić tę książkę, jak nie Tobie, jedynemu poecie w dzisiejszej Irlandii, który zdołał zachwycenia duchowe przelać w wiersze? Przyjaciele moi w Irlandii nieraz mnie nagabywali, kiedy zabiorę się do napisania prawdziwie narodowego poematu, czy romansu; rozumiałem, że mówiąc o poemacie czy romansie narodowym, mają na myśli poemat lub romans, oparty na jakimś sławnym zdarzeniu z dziejów Irlandii, i wysnuty z myśli i uczuć, ożywiających większość patriotów irlandzkich. Ja ze swej strony sądzę, że poezja i romans nie powinny powstawać przezzagłębianie się, choćby najsumienniejsze, w sławnych zdarzeniach i cudzych uczuciach, lecz przez wnikanie w ów drobniuchny a nieskończony, ledwo tlejący a przecież wiekuisty płomyczek, który nazywamy własną jaźnią. Jeżeli pisarz chce wzbudzić zajęcie w pewnym kółku ludzi, wśród których się wychował, lub zdaje mu się, że ma względem nich jakieś obowiązki, wolno mu obrać ich podania, ich dzieje, wierzenia i mniemania za symbol swej sztuki (gdyż ma prawo wolnego wyboru w rzeczach mniejszych od siebie), lecz nie powinien brać ich za osnowę swej sztuki. W każdym razie, o ile książka niniejsza ma nazbyt wiele zwidów i rojeń, to należy ją uważać za prawdziwie irlandzką, boć Irlandia, w której jeszcze na ogół przeważa żywioł celtycki, obok kilku mniej wybitnych cech zachowała dar jasnowidzenia, który zaginął doszczętnie w narodach szczęśliwszych i bardziej postępowych: nie mieliśmy jarzących świeczników, które by nas ustrzegły od spoglądania w ciemności, a gdy kto spoziera w ciemność, zawsze widzi w niej coś nieokreślonego.
W. B. Yeats
DO RÓŻY TAJEMNICZEJ
Tajemna Różo! Twoje nieskalane kwiecie
Hen, w godzin mych godzinie niechaj mnie oplecie,
Kędy ci, co przy Pańskim Grobie cię szukali
Albo i w wina kadzi, zamieszkują w dali
Od wrzawy i kłopotu snów, co były klęską,
A w głębi bladych powiek śnią baśń czarnoksięską
Przez ludzi zwaną Pięknem. — Niech twój liść otuli
Rubinowe i złote szłomy Mędrców-Króli
Siwobrodych... Też władcę, co z naocznych zwidów
Skonał na koniec w szału próżnego udręce,
Gdy, przyćmiewając żagwie, z pomroczy druidów
Wstał Krzyż z drzewa bzowego i Przekłute Ręce...
Tego też, co na brzegach, których wiatr nie muska,
Spotkawszy Fand, idącą wśród rosy rozbłysków,
Emira i świat cały zgubił — za całuska...
I tego, co wyżenął bogi z uroczysków
I póki sto poranków zorzą kwitło krasną,
Ucztował, aż mu przyszło śmierć opłakać własną...
I hardego snoprzędcę-króla, co zbył troski
Wraz z koroną, a zwąc piewców i lud wsioski,
Osiadł w lasach, wśród winem skalanych włóczęgów...
Tego też, co wyprzedał się z niw, domu, łęgów
I po lądach i wyspach lat wiele się szastał,
Aż pośród łez i śmiechu w końcu kędyś zastał
Kobietę, której była uroda tak wielka,
Że w świetle skradzionego jej włosów pukielka
Młócono nocą zboże... Ja też onej doby
Czekam, gdy wichr powieje miłości i złoby.
Kiedy gwiazdy na niebie — czy prędzej, czy później —
Rozwieją się i zgasną, jako iskry w kuźni?...
Może czas twój już nadszedł, twój wicher dmie w świecie
Z dala, Tajemnej Róży nieskalany kwiecie?
UKRZYŻOWANIE POWSINOGI
Drogą, idącą kręto od południa w stronę Sligo, szedł, a raczej biegł, pewien mężczyzna o rzadkich, ciemnych włosach i bladym obliczu. Zwali go jedni Cumhalem, synem Cormac’a, inni znowu Niesfornym Rumakiem, on zasię był wesołkiem. Odziany był w kusy kaftan wypłowiały, miał ostrokończyste trzewiki i mocno nabitą torbę. Godzi się dodać, że płynęła w nim krew Emaanów, a miejscem urodzenia było mu Pole Złota; atoli miejscami, gdzie jadał i sypiał, były cztery prowincje Eri, a miejsca jego zamieszkania na próżno byś szukał na powierzchni ziemi. Oczy jego błądziły od opackiej wieżycy Białych Braci i zabudowań miejskich aż do szeregu krzyżów, rysujących się na tle nieba ponad wzgórkiem, nieco na wschód od miasta, gdy tam spozierał, zaciskał pięść i potrząsał nią w stronę krzyżów. Wiedział, że nie były puste, gdyż ze skrzydeł łopotem krążyła nad nimi chmara ptastwa; pomyślał sobie, że właśnie niedawno powieszono na jednym z nich jakiegoś włóczykija, i mruknął:
— Już i to źle być powieszonym, ustrzelonym z łuku, ukamienowanym lub ściętym. Lecz żeby, brachu, ptastwo miało ci wydziobywać oczy, a wilki obgryzać stopy — to już zanadto! Chciałbym, żeby czerwony wichr Druidów już w kolebce zgładził żołnierza Dathiego, który przyniósł drzewo śmierci kędyś z krajów obcych, lub żeby i jego zmiażdżył piorun, który ugodził Dathiego u podnóża gór, albo też, żeby na samym dnie głębiny morskiej wykopały mu grób wodnice o zielonych włosach i zębach.
Gdy tak mówił, trząsł się od stóp do głów i twarz mu zrosiła się potem, sam nie wiedział czemu, bo napatrzył się już nieraz na krzyże. Przeszedłszy dwa wzgórza i warowną bramę, skręcił na lewo ku furcie opactwa. Była ona nabita grubymi ćwiekami, a gdy do niej zapukał, zjawił się braciszek, który był furtianem. Przybyszzażądał od niego noclegu w domu gościnnym. Na to zakonnik wziął na łopatę garść rozżarzonego torfu i powiódł go do wielkiego i obdrapanego czworaka, wysypanego bardzo już zabłoconym tatarakiem; przybywszy tam, zapalił świecę o knocie z sitowia, ustawioną w szczelinie pomiędzy dwoma kamieniami muru, następnie położył zarzewie na palenisko i podał mu dwie grudy jeszcze niezapalonego torfu oraz wiązkę słomy. Pokazał mu też derkę, wiszącą na gwoździu, policę, na której spoczywał bochenek chleba i dzban wody, tudzież kadź w ustronnym kącie.
Gdy braciszek wyszedł, wracając do swej celki przy furcie, Cumhal syn Cormaca jął dmuchać na tlejący torf, od którego chciał zapalić pęk słomy i dwie grudy; jednakowoż ani grudy, ani słoma nie chciały się zająć ogniem, bo były wilgotne. Wobec tego zdjął ostrokończyste trzewiki i wyciągnął z kąta kadź, zamierzając zmyć z nóg pył gościńca; woda była wszakże tak brudna, że nie mógł dojrzeć dna. Był głodny jak pies, bo przez cały dzień nie miał nic w ustach; to też nie dąsał się bez potrzeby na stągiew, lecz wziął i odkąsił bochenek razowca — wypluł go jednak natychmiast, bo chleb był twardy i stęchły. I to go nie rozgniewało, ponieważ nie pił już od wielu godzin; spodziewał się, że w końcu dnia dostanie piwa słodowego lub wina, więc nie czerpał wody z potoków, które omijał, by tym więcej nacieszyć się wieczerzą. Przeto przyłożył dzban do ust, leczzaraz odepchnął go od siebie, bo woda była gorzka i cuchnąca. Kopnął dzban, aż rozbił się o ścianę, i ściągnął derkę, aby się w nią otulić na noc. Lecz ledwo ją tknął, aż tu ona jak zacznie się ruszać, niby żywa, od skaczących pcheł! Na to już nie mógł opanować gniewu, więc rzucił się ku drzwiom przytuliska, lecz furtian, snadź przygotowany na takie wrzaski, zaryglował od zewnątrz wrzeciądze. Zatem nieszczęsny więzień wylał kadź i począł walić nią w drzwi, aż nadszedł braciszek, pytając, co mu dolega i czemu obudził go ze snu.
— Co mi dolega?! — wrzasnął Cumhal. — Czy grudy torfu nie są mokre jak piaski Trzech Róż? Czy w derce nie ma pcheł tylu i tak ruchliwych, jak fale morskie? A czy chleb nie jest tak twardy, jak serce klechy, który zapomniał o Bogu? Czy woda w dzbanie nie jest zgorzkniała u cuchnąca jak jego dusza? No i czy woda do umycia nóg nie jest tej barwy, jaką mieć będzie ów braciszek, gdy będzie gorzał w piekle wiekuistym?
Furtian sprawdził, czy zamek jest dość wytrzymały, i powrócił do swej celki, bo nazbyt był śpiący, by mógł mieć chęć do pogawędki. Cumhal walił jednak w drzwi bez ustanku, to też niebawem powtórnie usłyszał kroki braciszka; wtedy krzyknął na niego:
— O wy, nikczemne i okrutne plemię mnichówThe Secret Rose
As for living, our servants will do that for us.
—Villiers de L'Isle Adam.
Helen, when she looked in her mirror, seeing the withered wrinkles made in her face by old age, wept, and wondered why she had twice been carried away.
—Leonardo da Vinci.
My dear A.E.—I dedicate this book to you because, whether you think it well or ill written, you will sympathize with the sorrows and the ecstasies of its personages, perhaps even more than I do myself. Although I wrote these stories at different times and in different manners, and without any definite plan, they have but one subject, the war of spiritual with natural order; and how can I dedicate such a book to anyone but to you, the one poet of modern Ireland who has moulded a spiritual ecstasy into verse? My friends in Ireland sometimes ask me when I am going to write a really national poem or romance, and by a national poem or romance I understand them to mean a poem or romance founded upon some famous moment of Irish history, and built up out of the thoughts and feelings which move the greater number of patriotic Irishmen. I on the other hand believe that poetry and romance cannot be made by the most conscientious study of famous moments and of the thoughts and feelings of others, but only by looking into that little, infinite, faltering, eternal flame that we call ourselves. If a writer wishes to interest a certain people among whom he has grown up, or fancies he has a duty towards them, he may choose for the symbols of his art their legends, their history, their beliefs, their opinions, because he has a right to choose among things less than himself, but he cannot choose among the substances of art. So far, however, as this book is visionary it is Irish for Ireland, which is still predominantly Celtic, has preserved with some less excellent things a gift of vision, which has died out among more hurried and more successful nations: no shining candelabra have prevented us from looking into the darkness, and when one looks into the darkness there is always something there.
W.B. YEATS.
TO THE SECRET ROSE
Far off, most secret, and inviolate Rose,
Enfold me in my hour of hours; where those
Who sought thee at the Holy Sepulchre,
Or in the wine-vat, dwell beyond the stir
And tumult of defeated dreams; and deep
Among pale eyelids heavy with the sleep
Men have named beauty. Your great leaves enfold
The ancient beards, the helms of ruby and gold
Of the crowned Magi; and the king whose eyes
Saw the Pierced Hands and Rood of Elder rise
In druid vapour and make the torches dim;
Till vain frenzy awoke and he died; and him
Who met Fand walking among flaming dew,
By a grey shore where the wind never blew,
And lost the world and Emir for a kiss;
And him who drove the gods out of their liss
And till a hundred morns had flowered red
Feasted, and wept the barrows of his dead;
And the proud dreaming king who flung the crown
And sorrow away, and calling bard and clown
Dwelt among wine-stained wanderers in deep woods;
And him who sold tillage and house and goods,
And sought through lands and islands numberless years
Until he found with laughter and with tears
A woman of so shining loveliness
That men threshed corn at midnight by a tress,
A little stolen tress. I too await
The hour of thy great wind of love and hate.
When shall the stars be blown about the sky,
Like the sparks blown out of a smithy, and die?
Surely thine hour has come, thy great wind blows,
Far off, most secret, and inviolate Rose?
THE CRUCIFIXION OF THE OUTCAST.
A man, with thin brown hair and a pale face, half ran, half walked, along the road that wound from the south to the town of Sligo. Many called him Cumhal, the son of Cormac, and many called him the Swift, Wild Horse; and he was a gleeman, and he wore a short parti-coloured doublet, and had pointed shoes, and a bulging wallet. Also he was of the blood of the Ernaans, and his birth-place was the Field of Gold; but his eating and sleeping places where the four provinces of Eri, and his abiding place was not upon the ridge of the earth. His eyes strayed from the Abbey tower of the White Friars and the town battlements to a row of crosses which stood out against the sky upon a hill a little to the eastward of the town, and he clenched his fist, and shook it at the crosses. He knew they were not empty, for the birds were fluttering about them; and he thought how, as like as not, just such another vagabond as himself was hanged on one of them; and he muttered: 'If it were hanging or bowstringing, or stoning or beheading, it would be bad enough. But to have the birds pecking your eyes and the wolves eating your feet! I would that the red wind of the Druids had withered in his cradle the soldier of Dathi, who brought the tree of death out of barbarous lands, or that the lightning, when it smote Dathi at the foot of the mountain, had smitten him also, or that his grave had been dug by the green-haired and green-toothed merrows deep at the roots of the deep sea.'
While he spoke, he shivered from head to foot, and the sweat came out upon his face, and he knew not why, for he had looked upon many crosses. He passed over two hills and under the battlemented gate, and then round by a left-hand way to the door of the Abbey. It was studded with great nails, and when he knocked at it, he roused the lay brother who was the porter, and of him he asked a place in the guest-house. Then the lay brother took a glowing turf on a shovel, and led the way to a big and naked outhouse strewn with very dirty rushes; and lighted a rush-candle fixed between two of the stones of the wall, and set the glowing turf upon the hearth and gave him two unlighted sods and a wisp of straw, and showed him a blanket hanging from a nail, and a shelf with a loaf of bread and a jug of water, and a tub in a far corner. Then the lay brother left him and went back to his place by the door. And Cumhal the son of Cormac began to blow upon the glowing turf that he might light the two sods and the wisp of straw; but the sods and the straw would not light, for they were damp. So he took off his pointed shoes, and drew the tub out of the corner with the thought of washing the dust of the highway from his feet; but the water was so dirty that he could not see the bottom. He was very hungry, for he had not eaten all that day; so he did not waste much anger upon the tub, but took up the black loaf, and bit into it, and then spat out the bite, for the bread was hard and mouldy. Still he did not give way to his anger, for he had not drunken these many hours; having a hope of heath beer or wine at his day's end, he had left the brooks untasted, to make his supper the more delightful. Now he put the jug to his lips, but he flung it from him straightway, for the water was bitter and ill-smelling. Then he gave the jug a kick, so that it broke against the opposite wall, and he took down the blanket to wrap it about him for the night. But no sooner did he touch it than it was alive with skipping fleas. At this, beside himself with anger, he rushed to the door of the guest-house, but the lay brother, being well accustomed to such outcries, had locked it on the outside; so he emptied the tub and began to beat the door with it, till the lay brother came to the door and asked what ailed him, and why he woke him out of sleep. 'What ails me!' shouted Cumhal, 'are not the sods as wet as the sands of the Three Rosses? and are not the fleas in the blanket as many as the waves of the sea and as lively? and is not the bread as hard as the heart of a lay brother who has forgotten God? and is not the water in the jug as bitter and as ill-smelling as his soul? and is not the foot-water the colour that shall be upon him when he has been charred in the Undying Fires?' The lay brother saw that the lock was fast, and went back to his niche, for he was too sleepy to talk with comfort. And Cumhal went on beating at the door, and presently he heard the lay brother's foot once more, and cried out at him, 'O cowardly and tyrannous race of friars, persecutors of the bard and the gleeman, haters of life and joy! O race that does not draw the sword and tell the truth! O race that melts the bones of the people with cowardice and with deceit!'
'Gleeman,' said the lay brother, 'I also make rhymes; I make many while I sit in my niche by the door, and I sorrow to hear the bards railing upon the friars. Brother, I would sleep, and therefore I make known to you that it is the head of the monastery, our gracious abbot, who orders all things concerning the lodging of travellers.'
'You may sleep,' said Cumhal, 'I will sing a bard's curse on the abbot. 'And he set the tub upside down under the window, and stood upon it, and began to sing in a very loud voice. The singing awoke the abbot, so that he sat up in bed and blew a silver whistle until the lay brother came to him. 'I cannot get a wink of sleep with that noise,' said the abbot. 'What is happening?'
'It is a gleeman,' said the lay brother, 'who complains of the sods, of the bread, of the water in the jug, of the foot-water, and of the blanket. And now he is singing a bard's curse upon you, O brother abbot, and upon your father and your mother, and your grandfather and your grandmother, and upon all your relations.'
'Is he cursing in rhyme?'
'He is cursing in rhyme, and with two assonances in every line of his curse.'
The abbot pulled his night-cap off and crumpled it in his hands, and the circular brown patch of hair in the middle of his bald head looked like an island in the midst of a pond, for in Connaught they had not yet abandoned the ancient tonsure for the style then coming into use. 'If we do not somewhat,' he said, 'he will teach his curses to the children in the street, and the girls spinning at the doors, and to the robbers upon Ben Bulben.'
'Shall I go, then,' said the other, 'and give him dry sods