Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja

Tajemnicza wiadomość - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
14 sierpnia 2024
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Tajemnicza wiadomość - ebook

Bestseller "The USA Today"

Wenecja, 1943 rok. W świecie ogarniętym wojenną pożogą Stella Jilani prowadzi podwójne życie. Za dnia pracuje w jaskini lwa - jest maszynistką i tłumaczką w kwaterze głównej nazistów. Nocą ryzykuje życie, szmuglując wiadomości dla włoskiego ruchu oporu. Wbrew licznym przeszkodom przekazuje cenne informacje, przemyca materiały i pisuje do podziemnej gazety na swojej ukochanej maszynie.

Kiedy niemiecki generał, którego Stella jest tłumaczką, zaczyna coś podejrzewać, wydaje się, że nic go nie powstrzyma przed wykryciem kreta. Stella wie, że jej przyszłość jest zagrożona.

Bristol, 2017 rok. Po śmierci matki pogrążona w żałobie Luisa Belmont znajduje na strychu pudło pełne starych pamiątek: zdjęć, wycinków i tajemniczych zapisków, maszynę do pisania. Wie, że wiążą się z jej babką Stellą, która urodziła się w Wenecji, a w Anglii została pisarką. Niestety nic nie wie o przeszłości babki, więc postanawia odkryć prawdę i samotnie wyrusza do Wenecji. Tam spotyka Giulia Volpego, pracownika Instytutu Historii Ruchu Oporu, który pomaga jej odnaleźć ślady babki i napisać na nowo historię rodziny.

Kategoria: Proza
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-68218-41-1
Rozmiar pliku: 1,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

OD AUTORKI

Wojna jest okropna. Wszę­dzie, gdzie wybu­cha, nie­sie ze sobą znisz­cze­nia, dzie­siąt­kuje ludzi i ruj­nuje cenne obiekty. Kon­flikty nie­uchron­nie zda­rzają się też w pięk­nych miej­scach i taki wła­śnie kon­trast świa­tła i mroku dał począ­tek _Tajem­ni­czemu posłań­cowi._ Dla mnie Wene­cja jest naj­wspa­nial­szym i naj­bar­dziej fan­ta­stycz­nym miej­scem na świe­cie; pod­czas nie­zli­czo­nych wizyt, od mojego pierw­szego tam pobytu w 1990 roku, byłam ocza­ro­wana ideą mia­sta uno­szą­cego się na wodzie. Jego ist­nie­nie i piękno budzą mój nie­usta­jący podziw.

Kiedy zaczę­łam czy­tać, jak druga wojna świa­towa wpły­nęła na Wene­cję, zda­łam sobie sprawę, że dzia­ła­jący tam ruch oporu zro­bił na histo­ry­kach mniej­sze wra­że­nie niż ten we Fran­cji czy Nider­lan­dach; że w porów­na­niu z tymi kra­jami wojna w Wene­cji prze­bie­gała „łagod­nie”. Odna­le­zione przeze mnie źró­dła oka­zały się zwię­złe i spro­wa­dzały się do suchych fak­tów, nie­wiele w nich było szcze­gó­łów z życia mia­sta, nie dowie­dzia­łam się, jak wene­cja­nie radzili sobie z codzien­no­ścią. Pod­czas wyprawy badaw­czej (oczy­wi­ście musia­łam tam wró­cić!) prze­mie­rzy­łam kilo­me­try wenec­kich _calli_, pra­gnąc koniecz­nie się dowie­dzieć, które czę­ści mia­sta ode­grały rolę w walce z połą­czo­nymi siłami nazi­stów i faszy­stów.

Dopiero po powro­cie do domu tra­fi­łam na żyłę złota; przy­pad­kowy mejl wysłany w cyber­prze­strzeń przy­niósł odpo­wiedź od pana o cudow­nym nazwi­sku; był to Giu­lio Bobba, histo­ryk z IVE­SER – Wenec­kiego Insty­tutu Histo­rii Ruchu Oporu i Współ­cze­snego Spo­łe­czeń­stwa. Czym zaj­mo­wał się signor Bobba? Ruchem oporu w Wene­cji pod­czas dru­giej wojny świa­to­wej. To było jak manna z nieba.

Dzięki Giu­liowi, jego pasji zbie­ra­nia fak­tów i bez­cen­nych szcze­gó­łów doty­czą­cych życia codzien­nego w ogar­nię­tej wojną Wene­cji powieść zaczęła nabie­rać kształ­tów. Naresz­cie mogłam zoba­czyć Wene­cję pod zasłoną wojny. Im wię­cej wymie­nia­li­śmy mejli, tym bar­dziej moje poszu­ki­wa­nia przy­po­mi­nały te z powie­ści – postać Giu­lia musiała się więc w niej poja­wić, razem z kotką Melo­die, która jest jak najbar­dziej praw­dziwa i uwiel­bia cie­pło kopiarki!

Wie­dzia­łam też, że chcę pod­kre­ślić rolę kobiet w osta­tecz­nym zwy­cię­stwie nad nazi­stami; nie tylko odwagę taj­nych agen­tek, lecz całej armii łącz­ni­czek dzia­ła­ją­cych we Wło­szech – zna­nych jako Staf­fetta – które pomo­gły alian­tom odnieść zwy­cię­stwo. W dzi­siej­szych cza­sach mediów spo­łecz­no­ścio­wych i prze­ka­zy­wa­nych natych­miast infor­ma­cji trudno zro­zu­mieć war­tość dorę­cza­nia poje­dyn­czej wia­do­mo­ści pie­chotą lub łodzią, ale w tam­tych cza­sach było to nie­zwy­kle ważne. Tak naprawdę rato­wało życie. Bez tysięcy matek i babć w całej Euro­pie, które ryzy­ko­wały życie, prze­wo­żąc kon­tra­bandę w dzie­cię­cych wóz­kach i prze­no­sząc ją w tor­bach na zakupy, być może ni­gdy nie docze­ka­li­by­śmy pokoju. Mam nadzieję, że Stella sta­nie się sym­bo­lem tych kobiet – dzia­ła­ją­cych bez­in­te­re­sow­nie dla dobra innych.

Kiedy mia­łam już Stellę i jej mia­sto, nie­trudno było zna­leźć następny ele­ment. Czyż romans nie roz­wija się naj­le­piej w miej­scu uno­szą­cym się na wodzie i sły­ną­cym z naj­pięk­niej­szych zacho­dów słońca? Oczy­wi­ście jest tam też i moja Wene­cja: Acca­de­mia to mój uko­chany most, uwiel­biam obser­wo­wać ludzi na Campo Santo Ste­fano, naprze­ciwko wej­ścia do kościoła znaj­duje się kawia­renka, gdzie wiele razy sie­dzia­łam przy dobrej kawie i z note­sem w ręce wyobra­ża­łam sobie sie­bie jako pisarkę. Obok można zna­leźć zna­ko­mitą lodziar­nię. Przed tym nie da się uciec – Wene­cja poru­sza do głębi.

Mam nadzieję, że udało mi się zło­żyć hołd tym, któ­rzy w Wene­cji sta­wiali czoło wro­gom; nie może być mowy o „łagod­nej” woj­nie, kiedy ktoś traci życie, a matka syna. Wene­cja też stra­ciła. Przez stu­le­cia nękały ją inwa­zje i zarazy, ale zawsze docho­dziła do sie­bie. Tak się stało i teraz. Pozo­stała klej­no­tem. Lśnią­cym jak zawsze. A ja tam nie­długo wrócę.PROLOG: KLAUNI

_Wene­cja, czer­wiec 1934_

Pro­wa­dziły nas nagłe wybu­chy hałasu – jeden po dru­gim wzno­siły się w powie­trze niczym fajer­werki w ciemną noc. Prze­ci­ska­li­śmy się przez tłum, dzia­dek roz­gar­niał ludzi sze­ro­kimi umię­śnio­nymi ramio­nami szkut­nika, wciąż sil­nymi mimo jego sześć­dzie­się­ciu pię­ciu lat. Kiedy dotar­li­śmy na skraj wiel­kiego placu, pocią­gnął mnie za rękę na sam przód, gdzie zgro­ma­dzo­nych ludzi odgra­dzał sze­reg faszy­stow­skich żoł­nie­rzy; stali zwró­ceni ple­cami do placu, a suro­wymi, zacię­tymi twa­rzami w stronę tłumu. Na placu wło­skie oddziały masze­ro­wały tam i z powro­tem jak mrówki do dźwię­ków pom­pa­tycz­nej woj­sko­wej muzyki wygry­wa­nej przez orkie­strę dętą.

Mia­łam sie­dem­na­ście lat i byłam śred­niego wzro­stu, musia­łam więc wycią­gać szyję, żeby razem z resztą tłumu doj­rzeć obiekt naszego zain­te­re­so­wa­nia. Nie­trudno było roz­po­znać impo­nu­jącą, kor­pu­lentną postać Benita Mus­so­li­niego, wszak czę­sto poja­wiał się na pierw­szych stro­nach gazet wyda­wa­nych przez faszy­stów. Nawet od tyłu wyglą­dał na pew­nego sie­bie i apo­dyk­tycz­nego czło­wieka, gdy masze­ro­wał obok nieco niż­szego męż­czy­zny, który wyróż­niał się jedy­nie tym, że miał na sobie ciemny gar­ni­tur, a nie paradny mun­dur kapiący od medali. Sta­li­śmy daleko, więc nie dostrze­gli­śmy niczego szcze­gól­nego w wyglą­dzie sza­cow­nego gościa Mus­so­li­niego. Wie­dzia­łam, kim jest i co repre­zen­tuje, ale w moich oczach jego obec­ność nie uza­sad­niała napływu tysięcy człon­ków faszy­stow­skiej mili­cji w ciągu ostat­nich paru dni, nie mówiąc już o tłu­mach spę­dzo­nych, by go powi­tać; podej­rze­wa­li­śmy, że część nie tylko wyma­chuje fla­gami, ale jest dobrze uzbro­jona.

– Dzia­dziu, po co tu przy­szli­śmy?

Byłam skon­ster­no­wana. Dzia­dek był zago­rza­łym anty­fa­szy­stą i choć swoją nie­na­wi­ścią do Mus­so­li­niego dzie­lił się głów­nie z rodziną, w ciągu dwu­na­stu lat rzą­dów _Il Duce_ i jego bry­gady zmi­li­ta­ry­zo­wa­nych osił­ków pozo­stał ich zażar­tym prze­ciw­ni­kiem. W domu lub w kawiarni ze swo­imi naj­bar­dziej zaufa­nymi przy­ja­ciółmi wście­kał się, że gnę­bią Wło­chów i ogra­ni­czają ich wol­ność, zarówno pod wzglę­dem moral­nym, jak i fizycz­nym.

Nachy­lił się, by szep­nąć mi do ucha.

– Bo, moja kochana Stello, chcę, żebyś na wła­sne oczy zoba­czyła wroga, z któ­rym przyj­dzie nam się mie­rzyć.

– Wroga? Czy Hitler nie obie­cuje, że będzie przy­ja­cie­lem Włoch? Sojusz­ni­kiem?

– Nie Wło­chów, skar­bie – odszep­nął dzia­dek. – Nie jest żad­nym przy­ja­cie­lem zwy­kłych ludzi, wene­cjan takich jak my. Spójrz na niego, zauważ, jaki jest prze­bie­gły. Trzeba dobrze znać wroga, gdy nadej­dzie czas. – Na jego pomarsz­czo­nej twa­rzy poja­wił się wyraz zatro­ska­nia, a potem przy­kleił do ust fał­szywy uśmiech, gdy zbli­żyli się faszy­ści w czar­nych koszu­lach i zaczęli wyma­chi­wać kara­bi­nami, by zmu­sić tłum do rado­snych okrzy­ków.

Spoj­rza­łam na obiekt tego fał­szy­wego uwiel­bie­nia, przy­tło­czony oka­załą posta­cią Mus­so­li­niego. Nie dostrze­głam cha­rak­te­ry­stycz­nej twa­rzy ani wykpi­wa­nej fry­zury, która ostat­nimi czasy domi­no­wała w gaze­tach. Jed­nak spo­sób, w jaki Adolf Hitler poru­szał się pośród wło­skich oddzia­łów na placu Świę­tego Marka, wyda­wał się nie­mal powścią­gliwy, ostrożny. Czy tego wła­śnie mie­li­śmy się oba­wiać? Przy Mus­so­li­nim i jego armii osił­ków wyglą­dał na mniej­szego pod każ­dym wzglę­dem. Czemu mój rosły, krzepki i silny dzia­dek wyda­wał się nie­mal wystra­szony?

Kiedy wra­cam wspo­mnie­niami do tam­tego dnia, uświa­da­miam sobie, że w zacho­wa­niu dziadka po raz pierw­szy obja­wiła się maska, którą my, wene­cja­nie – a tak naprawdę Włosi – musie­li­śmy nosić w nad­cho­dzą­cych latach. Za piękną, lśniącą fasadą klej­notu Ita­lii Wene­cja będzie podzie­lać zatro­ska­nie dziadka i ukry­wać swoją deter­mi­na­cję, by w walce prze­ciwko Hitle­rowi i faszy­zmowi zacho­wać swoje praw­dziwe ja.

Jako nasto­latka nie wda­wa­łam się jed­nak w poli­tykę – byłam młodą dziew­czyną, która cie­szyła się z ostat­nich dni szkoły śred­niej, nie mogła się docze­kać lata na pięk­nych pla­żach Lido, póź­nego zachodu słońca pod­czas nie­koń­czą­cych się wenec­kich dni i być może liczyła na prze­lotny waka­cyjny romans. Minęło kilka lat, zanim zro­zu­mia­łam wagę wizyty Hitlera tam­tego cie­płego czerw­co­wego dnia, pięć lat przed wybu­chem wojny, i zna­cze­nie płasz­cze­nia się Mus­so­li­niego przed czło­wie­kiem, który dla więk­szej czę­ści świata sta­nie się dia­błem wcie­lo­nym. A u progu wojny, gdy Wło­chy zade­kla­ro­wały, że ze swoją armią staną u boku Hitlera, przy­po­mnia­łam sobie, czego dowie­dzia­łam się póź­niej o tym dniu w 1934 roku i z czego zwie­rzy­łam się dziad­kowi.

– Wiesz, co Mus­so­lini powie­dział o Hitle­rze pod­czas tam­tej wizyty? – zapy­ta­łam, nacią­ga­jąc koc na jego pierś, w któ­rej sły­chać było szmery, i patrząc, jak jego biedne płuca wal­czą z zapa­le­niem, mają­cym go poko­nać kilka dni póź­niej. – Nazwał go „sza­lo­nym małym klau­nem”.

Dzia­dzio tylko się uśmiech­nął, tłu­miąc chi­chot, bo wie­dział, że wywoła długi, męczący atak kaszlu.

Ode­tchnął głę­boko.

– Za to Mus­so­lini jest dużym klau­nem. A wiesz, co robią klauni, Stello?

– Nie, dzia­dziu.

– Sieją zamęt, kocha­nie. I ucho­dzi im to na sucho.1. ŻAŁOBA

1

Żałoba

Lon­dyn, czer­wiec 2017

Łzy płyną stru­mie­niem – wiel­kie grube kro­ple, które wzbie­rają gdzieś w środku, a potem na moment zawi­sają na powie­kach. Przez sekundę Luisa ma wra­że­nie, że spo­gląda przez kawa­łek gru­bego, oso­bli­wego szkła z Murano, któ­rego było pełno w salo­nie matki, aż w końcu mruga i łzy suną po policz­kach. Po dzie­się­ciu dniach żałoby nauczyła się, by z nimi nie wal­czyć i pozwa­lać stru­mie­niowi pły­nąć swo­bod­nie w stronę mokrej teraz brody. Jamie tro­skli­wie poroz­kła­dał pudełka z chu­s­tecz­kami w całym domu; tak jak miesz­kańcy miast podobno ni­gdy nie znaj­dują się wię­cej niż dwa metry od jakie­goś robac­twa, tak teraz ona zawsze ma pod ręką chu­s­teczkę.

Po tym wybu­chu emo­cji Luisa staje w obli­czu bar­dziej fru­stru­ją­cego pro­blemu. Kla­wia­tura jej lap­topa ucier­piała mocno przez tę kaskadę łez i dodat­kowo po kon­tak­cie z zawar­to­ścią szklanki, którą chwi­lowo ośle­piona Luisa prze­wró­ciła – kilka kla­wi­szy tonie w sło­nych łzach i wodzie z kranu. Jest już za późno, by opa­no­wać tę powódź – stu­ka­nie w różne kla­wi­sze ujaw­nia, że ekran zamarł, a kom­pu­ter oka­zuje swoją dez­apro­batę. Elek­tro­nika i płyny wyraź­nie za sobą nie prze­pa­dają.

– Jezu, nie teraz – jęczy Luisa w prze­strzeń. – Nie teraz! No już, Daisy, dzia­łaj, dziew­czyno! – Znów stuka w kla­wia­turę, czemu towa­rzy­szy kilka impo­nu­ją­cych prze­kleństw i kolejne łzy, tym razem fru­stra­cji.

Pierw­szy raz była w sta­nie otwo­rzyć Daisy, swój uko­chany lap­top, od czasu, kiedy jej mama… umarła. Luisa chce wypo­wia­dać słowo „umarła”, musi je powta­rzać, bo to jest fakt. Nie ode­szła, gdyż to suge­ruje jakieś spo­kojne wyj­ście, prze­pły­nię­cie z jed­nego wymiaru w inny bez żalu, gdy ma się czas, by wszystko wypro­sto­wać, leżąc pomię­dzy wykroch­ma­lo­nymi bia­łymi prze­ście­ra­dłami i mięk­kimi kocami, by wypo­wie­dzieć rze­czy, które się chce i musi powie­dzieć. Nawet przy swoim ogra­ni­czo­nym doświad­cze­niu ze śmier­cią Luisa wie, że to było krót­kie, ostre i bru­talne. Jej mama umarła. Koniec. Dwa tygo­dnie po pierw­szej dia­gno­zie, tydzień po wpro­wa­dze­niu w stan śpiączki far­ma­ko­lo­gicz­nej, by uśmie­rzyć nie­wy­obra­żalny ból. A teraz Luisa doświad­cza nie­wy­obra­żal­nego bólu żałoby. Można do tego dorzu­cić gniew i fru­stra­cję, a nie­zli­czone emo­cje zaczy­nają wiro­wać i koły­sać się w jej gło­wie, sercu i wybra­nych orga­nach, dwa­dzie­ścia cztery godziny na dobę.

Luisa pró­buje więc robić to, co robi zawsze, gdy nie może się uspo­koić, jeść, mówić lub spo­ty­kać się z ludźmi. Pisze. Daisy, oka­le­czona w bojach, pozna­czona odła­żą­cymi w rogach naklej­kami z zabaw­nymi napi­sami i nazwi­skiem wła­ści­cielki, jest od zawsze oddaną przy­ja­ciółką i służy jej wier­nie, gdy Luisa musi prze­lać emo­cje na ekran kom­pu­tera. Czę­sto są to jedy­nie zwa­rio­wane prze­my­śle­nia, lecz od czasu do czasu w dżun­gli słów poja­wia się coś god­nego uwagi – zda­nie lub myśl, które może zacho­wać na przy­szłość lub wyko­rzy­stać w książce. Książce, którą napi­sze, gdy tylko uwolni się od głu­pich tek­stów, które obec­nie dostar­cza do róż­nych cza­so­pism, opi­su­jąc naj­now­sze pro­dukty kosme­tyczne lub zasta­na­wia­jąc się, czy kobiety naprawdę chcą kie­ro­wać swoim prze­zna­cze­niem (jasne, że chcą, myśli – czy naprawdę muszę to tłu­ma­czyć w nie wię­cej niż tysiącu sło­wach?). Ale to jest praca. Dzięki niej wiążą koniec z koń­cem, gdy Jamie pra­cuje doryw­czo jako aktor. Pew­nego dnia książka jed­nak powsta­nie.

Daisy sta­nowi część tego marze­nia, jest współ­pra­cow­niczką i powier­niczką sekre­tów, aż do samego dna jej twar­dego dysku.

– Jezu, Daisy, co się stało z lojal­no­ścią? – mru­czy Luisa, po czym natych­miast czuje, że sama nie jest w sto­sunku do swo­jej super­no­wo­cze­snej przy­ja­ciółki lojalna. Gdyby to ona nie­mal zato­nęła w ludz­kich łzach, pew­nie zare­ago­wa­łaby tak samo i odmó­wiła współ­pracy. Daisy potrzebny jest ser­wis i czas, by mogła wyschnąć. Tym­cza­sem Luisa musi dać upust nagro­ma­dzo­nym emo­cjom i z jakie­goś nie­wy­ja­śnio­nego powodu dłu­go­pis i pióro nie­zbyt się do tego nadają. Czuje, że musi w coś ude­rzać, walić w kla­wi­sze i patrzeć, jak słowa poja­wiają się na ekra­nie, jakby w magiczny spo­sób wypły­wały gdzieś z głębi niej, nie­za­leż­nie od jej świa­do­mego myśle­nia. Dziecku epoki kom­pu­te­ro­wej prze­ży­wa­ją­cemu żałobę, która grozi, że prze­rwie tamę, nie wystar­czy pióro, by dać upust lawi­nie słów peł­nych jadu, bez­gra­nicz­nej miło­ści lub gniewu, nad któ­rymi nie potrafi zapa­no­wać.

Nagle coś przy­cho­dzi jej do głowy: dzień wcze­śniej Jamie poszedł na strych, by osza­co­wać, jak dużo sprzą­ta­nia ich czeka. Kiedy Luisa zma­gała się z anu­lo­wa­niem debe­tów na kon­cie i lokal­nym podat­kiem, wspo­mniał coś o maszy­nie do pisa­nia, która zamknięta w wali­zeczce stoi wsu­nięta pod kro­kwie. Wygląda na dość starą, ale „w cał­kiem nie­złej for­mie”. Czy będzie cokol­wiek warta? A może ma war­tość sen­ty­men­talną? – zapy­tał. W tam­tej chwili uznała to za mało istotne, ale teraz maszyna mogła się przy­dać.

Strych przy­po­mina miliony innych na całym świe­cie: dziwna wil­gotna woń sta­rego życia i kurz, który z iry­ta­cją wzbija się w powie­trze, gdy prze­rywa mu się dłu­go­letni sen. Z belek zwisa poje­dyn­cza żarówka i Luisa musi przy­zwy­czaić wzrok, by przed­mioty nabrały ostro­ści. Roz­po­znaje kilka pre­zen­tów bożo­na­ro­dze­nio­wych, które tak sta­ran­nie wybie­rała dla matki. Roz­grze­wa­jący pas na bolące plecy i pan­to­fle z owczej skóry, ledwo wydo­staw­szy się z opa­ko­wa­nia, tra­fiły na sto­sik z napi­sem „nie­chciane”. Jesz­cze jedno przy­po­mnie­nie o dystan­sie, jaki dzie­lił matkę i córkę, a któ­rego już ni­gdy nie da się poko­nać. Luisa odsuwa od sie­bie to wspo­mnie­nie – zato­nęło w niej głę­boko, choć stale stra­szy, że prze­bije się przez żałobę. To tera­pia na inny dzień. Luisa mysz­kuje przez kilka minut, czu­jąc wzbie­ra­jącą fru­stra­cję i zasta­na­wia­jąc się, czy aku­rat to powinna robić w chwili, kiedy wszystko jest jesz­cze tak bole­sne. Jed­no­cze­śnie cie­szy się i oba­wia, że może natknąć się na album rodzinny, bo wie, że nie będzie w sta­nie powstrzy­mać się przed odwra­ca­niem pod­nisz­czo­nych stron z tak zwa­nymi szczę­śli­wymi wspo­mnie­niami. Cała trójka na plaży – ona, mama i tato – uchwy­cona z uśmie­chami na zdję­ciach Kodaka. W lep­szych dniach.

Na szczę­ście z mroku wyła­nia się przed­miot, który nie jest grubą księgą pełną wspo­mnień. To szara wypro­fi­lo­wana wali­zeczka, któ­rej kształt – kwa­dra­towy i zni­ża­jący się ku skó­rza­nej rączce – ozna­cza, że może zawie­rać tylko jedno. Wygląda na mocno zużytą, otar­cia i zadra­pa­nia przy­po­mi­nają Luisie o histo­rii zapi­sa­nej na tor­bie Daisy. Gdy obie klamry pod­ska­kują pod jej pal­cami, roz­lega się cha­rak­te­ry­styczny trzask, a kiedy Luisa pod­nosi pokrywę, z wnę­trza wypływa nie­mal ludz­kie wes­tchnie­nie. Nawet w tym przy­ćmio­nym świe­tle widać, że maszyna jest piękna – mie­sza­nina czerni i sza­ro­ści, białe kla­wi­sze oto­czone meta­lową obwódką, lśniące w mroku. Luisa deli­kat­nie kła­dzie palec na jed­nym z nich, łagod­nie go naci­ska i pod jej doty­kiem mecha­nizm reaguje: cienka meta­lowa dźwi­gnia wyska­kuje w stronę wałka. Nic się nie zacina. Luisa dostrzega także, że w maszy­nie wciąż jest taśma, a zapa­sową rolkę przy­kle­jono obok kla­wia­tury. Stary celo­fan jest nie­tknięty, ale nie­mal roz­pada się w pal­cach. Jed­nak jeśli los będzie jej sprzy­jał, okaże się, że taśma nie wyschła.

Luisa zamyka pokrywę i wyciąga maszynę ze stosu pudeł – jak na tak stary sprzęt oka­zuje się zaska­ku­jąco lekka. Jed­no­cze­śnie z jed­nego z pudeł zsuwa się pokrywka, wysy­ła­jąc w powie­trze obłok kurzu. Luisa odwraca się, by ją popra­wić, i zauważa czarno-białe zdję­cie, które z cza­sem nabrało barwy sepii. Przed­sta­wia męż­czy­znę i kobietę – rado­sne wyrazy twa­rzy suge­rują, że są parą – na placu Świę­tego Marka w Wene­cji z cha­rak­te­ry­styczną, impo­nu­jącą bazy­liką w tle, oto­czoną chma­rami gołębi. W kobie­cie Luisa roz­po­znaje matkę, lecz nie wie, kim jest męż­czy­zna. Prze­szu­kuje pamięć – czy rodzice wspo­mi­nali o wyjeź­dzie do Wene­cji, może w podróż poślubną? To by paso­wało do zdję­cia – para wygląda na szczę­śliwą. Luisa nie tak pamięta rodzi­ców, ale nawet oni kie­dyś też byli zako­chani. Jed­nak zdję­cie wygląda na star­sze, jakby pocho­dziło z minio­nej epoki.

Luisa jest świa­doma swo­ich wło­skich korzeni, wyraź­nie wska­zuje na nie choćby pisow­nia jej imie­nia. Rodzice matki byli Wło­chami, ale zmarli przed laty; dzia­dek, gdy Luisa była malutka, a bab­cia, gdy była nasto­latką. Nie­wiele wie o ich histo­rii – matka ni­gdy o tym nie opo­wia­dała – poza tym, że oboje byli pisa­rzami. Lubi myśleć, że przy­naj­mniej to po nich odzie­dzi­czyła.

Odwraca zdję­cie; ołów­kiem napi­sano tam: „S i C, plac Świę­tego Marka, czer­wiec 1950”. Matka miała na imię Sofia, lecz uro­dziła się w 1953 roku, może więc ta roz­pro­mie­niona twarz należy do babki? S jak Stella? Może obok niej stoi dzia­dek Luisy – mało go pamięta, jedy­nie prze­lotny obraz czu­łej twa­rzy. Ale miał na imię Gio­vanni. Kim więc jest C? Bar­dzo moż­liwe, że był ado­ra­to­rem babki przed dziad­kiem Gio, jak go nazy­wano. Cie­ka­wość Luisy prze­cho­dzi w uśmiech, pierw­szy od wielu dni, a ruch mię­śni twa­rzy wydaje się dziwny. Para wygląda bar­dzo sty­lowo: on w spodniach od gar­ni­turu z wyso­kim sta­nem, ona w kostiu­miku w stylu Cha­nel i ele­ganc­kich czó­łen­kach, z wło­sami zacze­sa­nymi w szy­kowną czarną falę.

Luisa nachyla się, by odło­żyć zdję­cie do pudła, lecz dostrzega, że pod roz­sy­pu­jącą się war­stwą bibułki znaj­duje się dużo wię­cej rze­czy – foto­gra­fie i skrawki papieru, nie­które zapi­sane ręcz­nie, inne starą czcionką, może na tej wła­śnie odna­le­zio­nej maszy­nie? Każdy zacie­ka­wiony poszu­ki­wacz przy­naj­mniej zaj­rzałby do środka, lecz u dzien­ni­karki budzą się wszyst­kie zmy­sły. Jest też coś w gry­zą­cej woni sta­rego kurzu, która wdziera się do jej noz­drzy i przy­pra­wia o szyb­sze bicie serca. Nie­sie ze sobą wspo­mnie­nia o prze­ży­tym życiu i odkrytą histo­rię.

Pudło jest cięż­kie i trudno je znieść po stro­mych scho­dach do salonu. W dzien­nym świe­tle Luisa dostrzega jed­nak, że ma do czy­nie­nia z praw­dzi­wym skar­bem. Pod war­stwami papieru i kil­koma posza­rza­łymi egzem­pla­rzami gazety noszą­cej tytuł „Vene­zia Libe­rare” Luisa wyczuwa tajem­nicę. Czai się w szorst­kiej war­stwie pod jej pal­cami, gdy deli­kat­nie unosi papier – na czarno-bia­łych zdję­ciach uśmiech­nięte kobiety i męż­czyźni, nie­któ­rzy z nich nie­dbale trzy­mają kara­biny jak rekwi­zyty lub dum­nie przy­kła­dają je do piersi, kobiety rów­nież. Luisa prze­żywa wstrząs: w odle­głych wspo­mnie­niach jej bab­cia była jedy­nie uro­czą star­szą panią, która obsy­py­wała ją piesz­czo­tami i cze­ko­lad­kami i uśmie­chała się psot­nie, gdy matka Luisy ją besz­tała, że psuje córkę sło­dy­czami. Luisa pamięta, że cza­sami też pod­su­wała jej nie­duże bato­niki, kiedy nikt nie patrzył, i szep­tała: „Ciii, to nasza tajem­nica”, a ona czuła się, jakby nale­żała do jakie­goś małego gangu.

Zapo­mi­na­jąc na chwilę o maszy­nie do pisa­nia, Luisa pod­nosi każdy skra­wek papieru i zdję­cie, przy­gląda się wybla­kłym szcze­gó­łom i mru­żąc oczy, pró­buje uzu­peł­nić luki w napi­sach zatar­tych z bie­giem lat. I w jed­nej chwili ude­rza ją myśl: ile ludz­kich histo­rii jest zamknię­tych w tym kar­to­no­wym pudle z zapad­nię­tymi bokami i rogami nagry­zio­nymi przez myszy? Co jesz­cze znaj­dzie pośród tru­cheł pają­ków i odoru ple­śni? Czego się dowie o swo­jej rodzi­nie? Zasta­na­wia się też, czy w tym odkry­ciu rolę ode­grało prze­zna­cze­nie, czy miała to zna­leźć aku­rat tego dnia – by poskła­dać wszystko w jakim takim porządku i przy oka­zji poskle­jać swoje roz­bite i poszar­pane ja. Pierw­szy raz od tygo­dni nie czuje się poko­nana ani przy­tło­czona żałobą, lecz nieco pod­nie­siona na duchu. I prze­jęta.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: