- W empik go
Tajemnicze butki - ebook
Tajemnicze butki - ebook
Mała Donia bardzo chciałaby dowiedzieć się, jak wyglądały początki państwa Polskiego. Dzięki tajemniczym butkom może spełnić każde wyśnione marzenie. Tym sposobem przenosi się do starodawnego grodu Kraka i rozpoczyna podroż w świat rzeczywistości dawnych Słowian.
Opowieść o dziewczynce pomoże dzieciom zrozumieć, jak wyglądało życie naszych przodków. Mali czytelnicy poznają legendę o smoku wawelskim, a także o królowej Wandzie. Baśń przepełniona jest duchem patriotyzmu, który buduje w dzieciach przywiązanie do Ojczyzny. Lektura „Tajemniczych butków" to doskonałe dopełnienie lekcji o rodzimej historii.
Kategoria: | Fantasy |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-87-266-2341-3 |
Rozmiar pliku: | 217 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Zaczęło się to w Malinowym Domku.
Nie wiadomo, od czego powstała ta nazwa domku. Czy od dachówki malinowego koloru, którą dach domku był pokryty? Czy może od gęstych krzaków malin, które rosły w jego ogródku?
Ale mniejsza o to, dość że w Malinowym Domku mieszkała z rodzicami dziewczynka, której było na imię Donisława. Wołano na nią Donia.
Domek stał tuż pod miasteczkiem przy rozległych, nadrzecznych łąkach.
Miasteczko nazywało się Wróbliszki.
Pewnego dnia matka z Donią poszły do miasteczka, bo dziewczynce trzeba było kupić nowe buciki.
Udały się do pracowni „Pod Skrzypiącym Butem”, bo wtedy nikt jeszcze z mieszkańców miasteczka nie zmiarkował, że... Zaraz się dowiecie, co się stawało z każdym, kto tam buty kupił.
Otóż „Pod Skrzypiącym Butem” była właściwie szkoła szewska dla chłopców. Szkoła mieściła się na piętrze, a na dole był sklep, gdzie sprzedawano buty, buciki, trzewiczki i pantofle, które chłopcy na górze uszyli.
W sklepie sprzedawał obuwie pan Leon, który każdego wchodzącego do sklepu witał słowem: „Mszowanie” — co było skróceniem wyrazów „moje uszanowanie”.
Otóż gdy mama z Donią weszły do sklepu, pan Leon powiedział „mszowanie, mszowanie”, jedno dla mamy, drugie dla dziewczynki, i zaczęła się przymiarka bucików.
Ach, Doniu, czy ci chociaż przez myśl przemknęło, że wszystko to, co się potem stało, zależne było od tego, iż wybrałaś sobie właśnie te buciki!
Były one brązowe z szerokim noskiem. Wskazałaś na nie i powiedziałaś:
— Te mi weź, mamusiu.
________________________________________________
Teraz muszę na chwilę zostawić mamusię z Donią w sklepie i zacząċ o czym innym.
Mianowicie muszę zwrócić uwagę na te dziwne historie, jakie od pewnego czasu zaczęły się dziać na ulicach Wróbliszek.
Oto idzie z rana do sądu pan sędzia, poważny, starszy pan. Jest on tęgawy i powolny w ruchach.
I nagle ni z tego, ni z owego pan sędzia zaczyna wyprawiać jakieś podrygańce.
To podskakuje na jednej nodze, to hop! hop! wybija hołubce, to przebiera grubymi nóżkami prędziutko, prędziutko w jednym miejscu, to wywija jakieś młynki raz prawą nogą, raz lewą.
Na Boga, co to znaczy!
Przechodnie schodzą mu z drogi i delikatnie udają, że zupełnie nie widzą tego szaleństwa pana sędziego.
A oto idzie pani aptekarzowa — matka pięciorga dzieci, bardzo pracowita, zawsze spiesząca się kobieta, bo w domu huk pracy przy tylu drobiazgu.
I znowu ni z tego, ni z owego pani aptekarzowa staje przed jakimś domem i w miejscu, gdzie już skończył się chodnik, a jeszcze nie zaczęła się jezdnia, gdzie widać żywą, czarną ziemię, ustawia stopę tak, że noskiem celuje w niebo, i zaczyna obcasem wiercić dziurę w tej bożej ziemi.
Mija pół godziny, godzina, a pani aptekarzowa wciąż stoi i wierci, wierci obcasem.
Ludzie przemykają szybko obok i również, choć niezmiernie zdumieni, udają, że nie widzą tak dziwnego zachowania się pani aptekarzowej.
A panna Krysia, córka pana Serdelińskiego, wędliniarza! Panna Krysia inńe znów objawia wybryki.
Ta bardzo dobrze wychowana, skromna panienka, pomagająca ojcu w sklepie, nagle idąc ulicą zaczyna gwizdać. I to jak! Aż drży powietrze, aż liście z drzew lecą.
I wtedy powstaje na ulicy straszliwy zamęt.
Różne psy, myśląc, że to się je przyzywa, zbiegają się do panny Krysi. Każdy pies myśli, że to właśnie na niego gwizdała, że to właśnie jemu chce dać serdelka (bo serdelkami pachną codzienne sukienki panny Krysi). Więc w szale zazdrości, aby serdelek nie dostał się innemu kundlowi, rzucają się psy na siebie, gryzą się i kotłują pod nogami przechodniów.
I kto by się domyślił, skąd pochodzą te dziwactwa pana sędziego, pani aptekarzowej i panny Krysi!
Komu by do głowy przyszło, że temu wszystkiemu winne są buciki kupione przez nich w pracowni „Pod Skrzypiącym Butem”! Że w tej pracowni dzieją się tak dziwne rzeczy! Że trzewiki przejmują nawyczki tych chłopców, którzy je robią!
A właśnie tak jest.
Buty pana sędziego były uszyte przez Florka Wierzgałę, który jednej chwili nie ustoi ani nie usiedzi spokojnie, tylko wciąż wyprawia nogami jakieś harce.
Trzewiki pani aptekarzowej robił Pawełek Ględa, który tak ciągle gada, że mało człowiekowi dziury w uchu nie wywierci.
A znów pantofelki panny Krysi sporządził Antek Gwizdała, bezustannie w czasie pracy wygwizdujący ochoczo i fałszywie wszystkie zasłyszane przez radio i z patefonów melodie.
Chłopcy ci mieli istotnie inne nazwiska, ale owe: Wierzgała, Ględa i Gwizdała, zostały im nadane przez kolegów właśnie dlatego, że takie mieli nawyczki.
Teraz rozumiemy, jak bardzo dziwnie mogło się ułożyć życie każdego z mieszkańców tego miasteczka. Jak zależało to od tego, z jakimi właściwościami kupił sobie kto obuwie w pracowni „Pod Skrzypiącym Butem”.
Donia trafiła na buciki uszyte przez Janka Dumacza.
Janek przy robocie nie lubił mówić. Myślał wtedy o pięknym, pełnym tajemnic świecie, który zapewne daleko rozciąga się na wschód i zachód, na północ i południe od Wróbliszek.
I marzył Janek o przedziwnych przygodach, które mogłyby go tam spotkać, gdyby pewnego dnia zamiast do pracowni wyruszył przed siebie przez pola i lasy, dokąd oczy poniosą.
Nie wiedziała Donia, że właśnie buciki, które kupiła, mają spełnić tęsknoty Janka Dumacza.
______________________________________________________
Zaraz po obiedzie wystroiła się dziewczynka w nowe buciki, wyszła do ogrodu, usiadła na kamieniu przy furtce wychodzącej na nadrzeczne łąki i zapatrzyła się w daleki, zielony świat.
A właśnie sprzątano z łąk suche już siano. Gospodarze, którzy te łąki dzierżawili od miasta, ładowali teraz siano na duże drabiniaste wozy i odjeżdżali z nim do swych wiosek.
To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.