Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Tajne państwo z kartonu. Rozważania o Polsce, bezprawiu i niesprawiedliwości - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
30 listopada 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
39,99

Tajne państwo z kartonu. Rozważania o Polsce, bezprawiu i niesprawiedliwości - ebook

„Od 2015 roku rządowi PiS udała się rzecz bez precedensu – w kilka lat zniszczono instytucje stojące na straży praworządności, budowane w Polsce od lat trzydziestu. (…) Z tego powodu jedno z głównych pytań, które zadają sobie dzisiaj Polacy, brzmi: czy polskie państwo prawa da się odbudować, a jeśli tak, to jak należy to zrobić i jak długo będzie to trwało? Pytanie to jest mimo wszystko wyrazem głębokiej nadziei, że jeszcze nie wszystko stracone”.

Tajne państwo z kartonu to wybór najlepszych, najbardziej aktualnych tekstów Marcina Matczaka z lat 2015–2022, publikowanych pierwotnie na łamach prasy.

Autor – jeden z najbardziej znanych obrońców praworządności w Polsce – punkt po punkcie pokazuje, jak obecna władza niszczy nasz kraj, demontując po kolei jego instytucje, rozbijając wspólnotę narodową, destabilizując nasz język propagandą i nowomową. Nie poprzestaje jednak na gorzkiej diagnozie, ale stawia pytania o to, co możemy z tym zrobić. Wszak jedynym sposobem na to, by historia się nie powtarzała, jest dokładnie ją poznać i zrozumieć.

Książka ta jest więc nie tylko swoistą kroniką minionych siedmiu lat, ale też inspirującym zaproszeniem do namysłu nad – oby lepszą – przyszłością.

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-240-6652-0
Rozmiar pliku: 1,7 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

OD AUTORA

Pamiętam, że tego jesiennego wieczoru w 2015 roku wyszedłem właśnie z uniwersyteckich zajęć na warszawskim Powiślu. Ktoś zadzwonił z informacją, że w parlamencie posłowie PiS uchwałą Sejmu unieważniają wybór sędziów Trybunału Konstytucyjnego. Ta informacja wydawała się tak absurdalna, że jedyną moją reakcją był nerwowy śmiech. Właśnie zaczynała się polska wersja Serii Niefortunnych Zdarzeń, które spowodowały, że kolejnych siedem lat naszego wspólnego życia nad Wisłą to lata zdecydowanie chude – pełne destrukcji, nie budowania, pełne nienawiści, nie zrozumienia.

Początkowo wydawało się, że to kryzys wyłącznie prawny. Łamanie ustawy zasadniczej i niszczenie instytucji okazały się jednak symptomami choroby o wiele głębszej. Nie były one przecież jedynie szalonym, jak się wydawało, działaniem władzy, ale uzyskały szerokie poparcie jej wyborców. Duża część Polaków uznała, że system instytucjonalny, który mozolnie budowaliśmy przez trzydzieści lat, jest nie tylko niewydolny, ale z gruntu zły, a tym samym nie ma sensu go ewolucyjnie reformować – trzeba go rewolucyjnie zastąpić systemem nowym. A potrzeba rewolucji nigdy nie jest zjawiskiem prawnym, lecz psychologicznym i społecznym. Za PiS-owskim atakiem na prawo stoją frustracja i gniew, które w ostatnich siedmiu latach znalazły wreszcie upust.

Nie tłumaczę ani nie usprawiedliwiam tych emocji – każdy nosi w sobie jakieś pokłady frustracji i gdyby każdy, jak wyborcy PiS, chciał dawać jej upust, gdy zwycięża jego partia, nie dałoby się żyć. Chcę tylko powiedzieć, że przez tych siedem ostatnich lat starałem się zrozumieć, jakie są rzeczywiste przyczyny tego, co nas spotkało. A to zrozumienie wymaga zejścia głębiej, pod przykrywkę instytucjonalno-prawną – do ludzkich uczuć i do języka, który je wyraża. Schodziłem więc, czego dowodem są zebrane w tej książce moje teksty, napisane w ostatnich siedmiu latach: i te o prawie i konstytucji, i te o emocjach, języku propagandy i polaryzacji, która niszczy Polskę.

Każdy, kto pisze, wie, że pisanie nie jest uzewnętrznianiem myśli w pełni ukształtowanych, przelewaniem na papier albo ekran komputera czegoś gotowego. Pisanie to myślenie, a więc ociosywanie myśli z nalotów, wyprowadzanie ich z mgły, próba zrozumienia, co tak naprawdę chcą nam powiedzieć. Ta książka jest zapisem długiej drogi – próby zrozumienia tego, co na zewnątrz, i tego, co wewnątrz. Jeśli ktoś chciałby tę drogę ze mną przejść, dzięki wydawnictwu Znak pojawia się ku temu doskonała okazja.

Początkowo ten tom miał nosić tytuł, który oddawałby jego kronikarski charakter. „Annały rozkładu” okazały się jednak zbyt historyczne i zbyt pesymistyczne. A historia ma przecież nas uczyć i dawać nadzieję, że – jeśli była zła – nie powtórzy się właśnie dzięki temu, że ją zrozumieliśmy. Stąd ostatecznie i tytuł tej książki, i wymowa notki na jej okładce stały się trochę bardziej ponadczasowe i trochę bardziej optymistyczne. Z taką nadzieją tę książkę w ręce czytelnika oddaję. Może jako społeczeństwo zasłużyliśmy, żeby po siedmiu latach chudych przyszło siedem lat tłustych?

Chciałbym tak myśleć, choć wszystko temu myśleniu się sprzeciwia: i wojna w Ukrainie, i kryzys gospodarczy wraz z nadchodzącą trudną zimą, i zapowiedzi opozycji, która – kiedy wygra – właściwie chce zrobić to samo co PiS siedem lat temu, tylko bardziej. Wynika z tego, że nadal będzie o czym pisać, bo jeszcze więcej rzeczy będzie trzeba zrozumieć. Ten tom nie jest więc prawdopodobnie podsumowaniem jakiegoś etapu, lecz raczej wstępem do etapu nowego. Ciąg dalszy bowiem z pewnością nastąpi.

Marcin Matczak

Warszawa, 24 października 2022ALARM DEMOKRACJI

Jeśli wspieracie Trybunał, róbcie to dalej. Przejęcie Trybunału, które niezgodnie z konstytucją się właśnie dokonuje, da obecnej większości władzę absolutną.

W związku z uchwaleniem nowej ustawy o Trybunale Konstytucyjnym zwracam się z apelem do wszystkich nieprawników z obu stron barykady, zwłaszcza tych zmęczonych wielomiesięczną prawniczą debatą nad problemem Trybunału.

Trybunał Konstytucyjny jest jedynym organem, który w świetle konstytucji może sprzeciwić się władzy. Tylko Trybunał może wyrzucić do kosza ustawę, która zabierze wam niezgodnie z konstytucją pieniądze, wrzuci was niezgodnie z konstytucją do więzienia czy pozbawi was tego, co dla was najważniejsze. I nieważne, że nie zawsze był w stanie to rzeczywiście zrobić, tak jak w przypadku OFE. Jeśli stanie się atrapą, do czego prowadzi uchwalona ustawa, na pewno nie będzie mógł nas chronić przed nadużyciami władzy.

Dlatego jeśli wspieracie Trybunał, róbcie to dalej, bo jest to sprawa obecnie najważniejsza. Przejęcie Trybunału, które niezgodnie z konstytucją się właśnie dokonuje, da obecnej większości władzę absolutną. A władza absolutna korumpuje absolutnie.

A jeśli jesteście przeciwnikami Trybunału, to pamiętajcie, że on nie stanie na przeszkodzie sensownym rozwiązaniom legislacyjnym. Jeśli obecny rząd będzie chciał lustracji, będzie mógł ją przeprowadzić. Niech tylko porządnie i precyzyjnie zdefiniuje pojęcie współpracy. Jeśli będzie chciał dać dalsze przywileje, niech daje, byleby pilnował równości. To się naprawdę da zrobić z niezależnym Trybunałem.

Ludzie dziwią się, dlaczego prawnicy tak bardzo bronią TK. Trybunał jest jak alarm w waszym aucie. Jeśli ktoś próbuje się do auta dostać nielegalnie, alarm musi zawyć. Jeśli ktoś wchodzi do auta legalnie, alarm nie wyje. Czy to naprawdę dziwne, że właściciel samochodu interweniuje, kiedy widzi, jak ktoś manipuluje przy jego alarmie?

Nie wyłączajmy Trybunału – to alarm demokracji. Niewątpliwie wymaga ulepszenia, ale nie pozwólmy, by stał się atrapą. Brońmy go.

(lipiec 2016)ZŁY SEN O PRAWIE

Trybunału Konstytucyjnego już prawie nie ma. Zostajemy sami wobec władzy, która uważa, że cel – domniemane dobro Polski – uświęca środki, czyli stanowienie złego prawa.

Wyobraź sobie prawo, którego byś się bał. Na przykład prawo, które pozwala agentowi w cywilu uwieść twoją córkę, nagrać ją w intymnej sytuacji, a potem szantażować tym nagraniem, żeby zachęcała cię do wystawienia kilku lewych faktur VAT na rzecz firmy swojego znajomego. Albo prawo pozwalające państwu za niewielkie pieniądze wykupić twój majątek, który zdecydowałeś się przekazać swoim dzieciom w testamencie. Wyobraź sobie prawo, które pozwala prokuratorowi uderzyć twojego brata w czasie przesłuchania, oblać go zawartością nocnika i nagrać to wszystko smartfonem.

Wyobraź także sobie, że kiedy chciałbyś przeciwko takiemu prawu zaprotestować, nie wolno byłoby ci tego zrobić publicznie, bo władza, wiedząc, że chcesz protestować, udaremniłaby ci wyjście na ulicę.

Prawo jak zły sen. Wystarczy się obudzić i znika – żyjemy przecież w demokratycznym kraju, mamy prawa i wolności, mamy konstytucję, która nas chroni. Mamy przecież Trybunał Konstytucyjny, który w przypadku uchwalenia takiego prawa jest ostatnią deską ratunku. Można się do niego zwrócić, nawet jeśli jest się mniejszością, i poprosić o ocenę tego złego prawa. A Trybunał w swoim wyroku uchyliłby takie złe prawo. Na tym przecież polega trójpodział władzy – sędziowie mają chronić obywateli przed samowolą państwa.

Problem w tym, że Trybunału Konstytucyjnego już prawie nie ma. Mimo protestów na ulicach, mimo próśb prezydenta USA, mimo rekomendacji Unii Europejskiej Trybunał Konstytucyjny jest od roku paraliżowany, obrażany, a teraz rozmontowywany. Ostatnie ustawy „naprawcze” powtarzają niemal wszystkie regulacje, które już tyle razy były uznawane za niekonstytucyjne. Po 19 grudnia z Trybunału odejdzie prezes Rzepliński, a nowa osoba, wskazana arbitralnie przez prezydenta, dopuści do orzekania trzech sędziów wybranych nielegalnie w zeszłym roku. W ten sposób Trybunał zostanie zdobyty i całkowicie podporządkowany woli obecnej większości parlamentarnej.

Możesz powiedzieć: „I co z tego?”. Demokratycznie wybrana władza nie będzie przecież chciała źle dla obywateli. Posłowie i senatorowie to jedni z nas, nie mają interesu w tym, żeby atakować swój własny naród agresywnymi regulacjami. A poza tym lepiej rozumieją potrzeby tego narodu niż prawnicy odziani w starodawne togi. Nie mamy powodu obawiać się tych, których wybraliśmy. A w ogóle z tym całym Trybunałem to po prostu histeria elit.

Ale ten zły sen o prawie, opisany na początku, nie jest snem, tylko jawą. Ostatnie zmiany w procesie karnym pozwalają uzyskiwać władzy dowody przeciwko tobie w sposób nielegalny, o ile tylko nie będzie się ciebie zabijać ani torturować – wszystkie inne chwyty są dozwolone. Te same zmiany zwalniają prokuratora z odpowiedzialności dyscyplinarnej za „rażącą obrazę prawa”, jeśli działał wyłącznie w interesie społecznym. Inne prawo brutalnie ingeruje w dziedziczenie ziemi rolnej, jeszcze inne, właśnie zaproponowane prawo nie pozwala zorganizować protestu, takiego na przykład jak czarny marsz kobiet, jeśli w tym samym czasie ma się odbyć zgromadzenie państwowe lub kościelne. Czy to są dobre rozwiązania? Czy widać w nich wystarczającą troskę parlamentarzystów o obywatela? Niestety nie. Co powoduje zatem, że nasi przedstawiciele uchwalają takie prawo? Odpowiedzią jest ludzka skłonność do uświęcania środków celami. Skoro rządzący chcą czegoś dobrego dla Polski (cel), to mają prawo użyć prawa (środek), które – w ich mniemaniu – ten cel pozwoli zrealizować. Oślepieni pięknem celu, nie chcą pamiętać, że dobrymi intencjami jest wybrukowane piekło.

Mamy zbyt wiele doświadczeń historycznych, by zaufać pięknemu celowi i zlekceważyć dobór środków. Właśnie z tego powodu demokrację zwykłą zastąpiliśmy demokracją konstytucyjną. Demokracja zwykła polega na rządach większości, która może mieć pokusę realizowania swoich celów przy naruszeniu praw mniejszości, czyli tych obywateli, których reprezentanci przegrali wybory. Demokracja konstytucyjna także pozwala realizować cele większości, ale tylko przy poszanowaniu praw aktualnej mniejszości.

Jak mawiał Bruce Ackerman, amerykański filozof, w demokracjach konstytucyjnych prowadzi się dwa rodzaje polityki: politykę zwykłą i politykę konstytucyjną. Polityka konstytucyjna to realizacja wartości, które społeczeństwo w specjalnym wysiłku demokratycznym (na przykład w referendum) uznało za kluczowe i dlatego zapisało je w konstytucji. Wszyscy mamy obowiązek realizować te wartości polityki konstytucyjnej w wieloletniej perspektywie. Co cztery lata wybiera się natomiast władzę do realizacji polityki zwykłej, która musi się mieścić w ramach polityki konstytucyjnej: musi szanować godność człowieka, szanować swobodę wypowiedzi i zgromadzeń oraz dawać gwarancję sprawiedliwego procesu. Jeśli polityka konstytucyjna to długa i szeroka autostrada, to polityka zwykła jest jak prowadzenie samochodu po tej autostradzie: wolno zmienić pas, można zwolnić lub przyspieszyć. Ale w żadnym wypadku nie wolno cofać ani zawracać.

Nasza obecna władza właśnie zawraca na konstytucyjnej autostradzie. Powołując się na dobro narodu, narusza konstytucję i likwiduje niezależny sąd konstytucyjny, który jest na tej autostradzie jedynym policjantem. Bez niezależnego Trybunału Konstytucyjnego nie tylko złe prawo, które już uchwalono, ale każde inne, które dopiero powstanie, będzie nas bezwzględnie wiązało. I mnie, i ciebie, i twoją córkę, i twojego brata. Wszyscy będziemy skazani na decyzje ludzi, którzy mają mnóstwo dobrych intencji, i absolutnie nic z tym nie będziemy mogli zrobić, jeśli dobrane przez nich środki okażą się złe.

(grudzień 2016)KONIEC ROZMOWY

Na scenie, na której prowadzi się publiczną debatę nad prawem i wartościami, stoją dwa krzesła. Ale oba zajmuje ten sam rozmówca.

Ostatnie dwa miesiące były finałem długiego kryzysu związanego z Trybunałem Konstytucyjnym. Jego efektem jest całościowe przejęcie kontroli nad nim przez rządzącą większość. Warto poświęcić chwilę na refleksję, co takie przejęcie kontroli oznacza w szerszej perspektywie funkcjonowania wspólnoty, jaką, zgodnie z konstytucją, są wszyscy obywatele Rzeczypospolitej.

Według Jürgena Habermasa, niemieckiego filozofa i socjologa, właściwe funkcjonowanie społeczeństwa zależy od jakości komunikacji między jego członkami. Nie chodzi przy tym przede wszystkim o komunikację na poziomie mikro – w rozmowach prowadzonych twarzą w twarz, z przyjaciółmi czy rodziną – ale o komunikację na poziomie makro, na poziomie społeczeństwa. Komunikacja ta odbywa się poprzez działalność polityków, dziennikarzy, naukowców, a także zwykłych ludzi, którzy, korzystając z dobrodziejstwa mass mediów, z wolności wypowiedzi i wolności publikacji, rozpowszechniają poglądy, stanowiska i wartości w ogólnospołecznym dyskursie.

Jednym z najważniejszych narzędzi tej ogólnospołecznej, zinstytucjonalizowanej komunikacji jest prawo. Na swoim najbardziej podstawowym poziomie prawo jest językiem, w którym społeczeństwo formułuje swoje stanowisko co do rzeczy najważniejszych: celów, do których zdąża, czynów, których nie akceptuje, i wartości, które popiera. Tworzenie i stosowanie prawa jest złożonym i sformalizowanym procesem komunikacji. Wybory powszechne i poprzedzające je kampanie, debaty nad ustawami w parlamencie, wreszcie procesy sądowe są dyskusjami nad tym, co słuszne, a przez to warte poparcia i wprowadzenia w życie.

Ostatnia dyskusja, jaką przed wprowadzeniem prawa w życie odbywa nad nim społeczeństwo, rozgrywa się pomiędzy parlamentem a sądem konstytucyjnym. Wypowiedź parlamentu, a w rzeczywistości większości, która aktualnie rządzi – to ustawa. Drugą stroną tej dyskusji jest mniejszość, w danej chwili niereprezentowana przez partię rządzącą. Wypowiedzią tej strony jest wniosek do Trybunału Konstytucyjnego, a więc prośba, żeby Trybunał wdał się w dyskusję z parlamentem co do tego, czy uchwalona ustawa jest rzeczywiście dobrym rozwiązaniem. Wyrok Trybunału, mający moc ustawy, jest zatem odpowiedzią na ustawę: wyrażeniem zgody przez mniejszość na daną regulację bądź też wyrażeniem sprzeciwu, który musi zostać przez parlament uwzględniony.

Społeczna dyskusja na poziomie makro, w szczególności dyskusja nad prawem, jeśli ma mieć sens, powinna przebiegać według pewnych warunków. Habermas wskazuje te warunki poprzez konstrukcję tak zwanej idealnej sytuacji mowy. Nikt nie jest wykluczony z dyskusji, każdemu zapewnia się możliwość w niej udziału na zasadzie równości szans, każdy może skrytykować pozycję rozmówcy, nikt nie działa pod przymusem, także przymusem zakończenia dyskusji w danym czasie, a każda strona ma obowiązek uwzględnić dobry argument.

Idealna sytuacja mowy jest utopią, ale zbyt dalekie odejście od tego wzorca oznacza zaprzeczenie dyskusji. A zaprzeczenie dyskusji to brak demokratycznej legitymacji dla jej efektów, to narzucenie partykularnego zdania części społeczeństwa innym, to wreszcie – jak wskazuje Habermas – droga do autorytaryzmu. Dlatego współczesne konstytucje chronią swobodę wypowiedzi, zabraniają cenzury, gwarantują każdemu równy udział w życiu politycznym i obdarzają równym głosem w wyborach. Konstytucje wreszcie ustanawiają zasadę trójpodziału władzy: także ona stanowi formę urzeczywistnienia równości i niezależności partnerów społecznych, którzy debatują o realizacji dobra wspólnego.

Powiedzieć, że ostatni rok dostarczył w Polsce wielu przykładów komunikacji, która zaprzecza idealnej sytuacji mowy, to nic nie powiedzieć. Błyskawiczne, prowadzone nocą debaty nad ustawami oraz wprowadzanie tych ustaw w życie ze skutkiem natychmiastowym, aby nie dopuścić do ich konstytucyjnej kontroli, to rażące naruszenie wymogu odpowiedniego czasu na dyskusję. Paraliżowanie Trybunału kolejnymi regulacjami, aby nie mógł skutecznie i w odpowiednim czasie wyrokować, i niewpuszczanie posłów opozycji do sali obrad w czasie uchwalania budżetu to przykłady niedopuszczalnego wykluczania z dyskusji. Bezpardonowe ataki na sędziów Trybunału, grożenie odebraniem ich praw, propagandowe obrażanie i ośmieszanie opozycji to psychologiczne środki przymusu, które zaprzeczają istocie dyskusji. Odmowa publikacji wyroków Trybunału, nazywanie ich „opiniami wydanymi przy kawie i ciasteczkach” to z kolei zanegowanie podstawowego wymogu idealnej sytuacji mowy: obowiązku uznania dobrego argumentu.

Choć wydaje się to nieprawdopodobne, grudniowe wydarzenia w sprawie Trybunału pogorszyły już i tak bardzo złą jakość społecznej rozmowy. Oto bowiem rozmowa dwóch stron, choć daleka od ideału, została zastąpiona monologiem prowadzonym pod pozorem rozmowy. Powołanie nowej prezes TK, które odbyło się na podstawie ustawy wprowadzonej z efektem natychmiastowym i z pominięciem konstytucyjnych funkcji wiceprezesa Trybunału, pozwoliło na pełne przejęcie kontroli nad sądem konstytucyjnym i ostateczne dopuszczenie do orzekania trzech tak zwanych antysędziów – nielegalnie wybranych w grudniu 2015 roku dublerów wcześniej prawidłowo powołanych sędziów. Działanie to jest ostatecznym aktem uzurpacji, zdobyciem przez większość pozycji trybuna mniejszości. Na scenie, na której prowadzi się publiczną debatę nad prawem, nadal więc stoją dwa krzesła. Oba jednak zajmuje ten sam rozmówca, który w zależności od tego, w jakiej roli się wypowiada, przesiada się z jednego na drugie.

W efekcie większość rządząca, która w zeszłym roku odmawiała rozmowy z mniejszością, między innymi systematycznie nie pojawiając się na rozprawach przed TK, rozmawia sama ze sobą. Rozmowę tę toczy, kierując się prostą filozofią: „Ich Trybunał nie był partnerem do rozmowy, nasz Trybunał już jest”. Nagle okazuje się, że Ministerstwo Sprawiedliwości, wcześniej dezawuujące Trybunał, ma pełen respekt dla sądu konstytucyjnego. Ba, nawet grozi sędziom sądów powszechnych postępowaniami dyscyplinarnymi, jeśli nie podporządkują się wyrokom tego Trybunału. Prof. Zaradkiewicz, zagorzały krytyk Trybunału w zeszłym roku, dzisiaj zachęca opozycję, aby właśnie do Trybunału skierowała ustawę budżetową, bo przecież jest on jedynym organem władnym tę sprawę rozpoznać. Zbigniew Ziobro wstrzymywał się natomiast z zarzutem nielegalnego rzekomo wyboru sędziów Rymara, Zubika i Tulei aż siedem lat (wybrano ich w 2010 roku), aby w styczniu tego roku złożyć wniosek do TK w ich sprawie. Jak widać, dopiero teraz jest z kim w Trybunale rozmawiać.

Prezes Przyłębska do składu, który będzie mógł wyrzucić z Trybunału trzech sędziów powołanych w 2010 roku, wyznaczyła siebie, wybranego przez PiS sędziego Warcińskiego oraz jednego z dublerów (Mariusza Muszyńskiego). Zwłaszcza udział tej ostatniej osoby w dalszym demolowaniu Trybunału jest symboliczny – osobie nielegalnie do Trybunału wprowadzonej daje się możliwość usunięcia z niego legalnie wybranych sędziów. Dzięki takiej konfiguracji składu orzekającego większość rządząca, która głosem prokuratora generalnego sformułowała prawną wątpliwość, sama sobie, głosem nielegalnie wprowadzonych przez siebie do Trybunału osób, tę wątpliwość rozjaśni. Zakładając, że większość rządząca nie choruje na schizofrenię, zapewne zgodzi się sama ze sobą. A jeśli tak będzie, to usunie sędziów wybranych w 2010 roku przez opozycję i wprowadzi do Trybunału kolejnych trzech sędziów, w ten sposób całkowicie go dominując.

Przejęcie Trybunału Konstytucyjnego czyni z niego atrapę. Konstrukcja prawna stojąca za sądownictwem konstytucyjnym jest oparta na idei _checks and balances_, wywodzącej się z trójpodziału władzy instytucjonalnej gwarancji funkcjonowania trzech niezależnych centrów decyzyjnych: legislatywy w postaci parlamentu, egzekutywy w postaci rządu oraz prezydenta i judykatywy w postaci sądów, w szczególności sądu konstytucyjnego. Centra te muszą mieć możliwość wzajemnego kontrolowania i równoważenia, bo tylko wtedy prowadzona między nimi instytucjonalna dyskusja nad dobrem wspólnym ma sens.

Sytuacja, w której jedna siła polityczna kontroluje nie tylko legislatywę i egzekutywę, ale i sądownictwo, żadnej nadziei na rzeczywiste równoważenie nie daje. Dlatego konstytucyjne zasady wyboru sędziów konstytucyjnych, które przez obecną władzę zostały złamane, nie pozwalają jednej opcji politycznej przejąć kontroli nad Trybunałem. Sędziów wybiera się na dziewięć lat, aby ich kadencja nie pokrywała się z kadencją parlamentu, i nie można ich odwołać. Wszystko po to, aby sędziowie wybrani za kadencji jednej opcji politycznej mogli kontrolować inną opcję, kiedy przejmie ona władzę. Tak jak sędziowie wybrani za poprzednich rządów PiS kontrolowali władzę Platformy Obywatelskiej, gdy ta rządziła.

Współczesne społeczeństwa nie znają innego sposobu sensownego decydowania o sprawach najważniejszych niż prowadzona na równych warunkach debata. W procesie sądowym zestawiamy ze sobą oskarżyciela i obrońcę, którzy dysponują podobnymi narzędziami procesowymi, aby się wzajemnie balansowali, dzięki czemu mamy jako społeczeństwo większą gwarancję, że efektem ich debaty będzie dojście do prawdy.

W procesie kanonizacyjnym naprzeciwko postulatora stawiamy adwokata diabła, który stara się dowieść nieświętości kandydata. Robimy to, ponieważ wymiana argumentów prowadzona na równych warunkach wymusza najwyższą staranność każdej ze stron i jest dzięki temu najlepszym gwarantem osiągnięcia celu takiego procesu. Podobnie w sprawach konstytucyjnych. Trybunał i parlament to dwaj rozmówcy, którzy muszą prowadzić rozmowę z niezależnych od siebie i równych pozycji, tym samym podwyższając standard argumentacji i zwiększając szansę na osiągnięcie celu rozmowy: rzeczywistej realizacji interesu wspólnego.

Żaden prokurator nie może pełnić jednocześnie funkcji obrońcy tego, kogo oskarża. _Advocatus diaboli_ nie może wypełniać swojej funkcji rzetelnie, jednocześnie postulując świętość kandydata na ołtarze. Podobnie Trybunał Konstytucyjny nie może być odważnym recenzentem większości rządzącej, jeśli jest przez tę większość kontrolowany.

Ludzie, którzy w 2016 roku wychodzili na ulice, żeby bronić niezależności Trybunału, podświadomie być może myśleli kategoriami Habermasowskiej wspólnoty komunikacyjnej. Domagali się prawa do skutecznego sprzeciwu wobec stanowiska rządzącej większości, sprzeciwu, który wyrazić może jedynie w pełni funkcjonalny sąd konstytucyjny, będący reprezentantem aktualnej mniejszości.

Obecnie, kiedy Trybunał jest reprezentantem większości, zamiast rozmowy czeka nas pogłębiający się monolog. Będzie to monolog części społeczeństwa, która ma jak każda inna swoje wartości i definicje dobra wspólnego. Zamiast zderzać te wartości i te definicje z pozostałą częścią społeczeństwa w publicznej debacie, część reprezentowana przez większość rządzącą uzyskała możliwość ich narzucenia wszystkim. I nie jest ważne, czy narzucone wartości mają charakter konserwatywny czy liberalny, czy realizują państwo w pełni religijne czy na wskroś świeckie, czy są realizacją III, czy może IV Rzeczypospolitej. Ważne, że nie są przepuszczone przez młyn racjonalności komunikacyjnej, że nie mogą dzięki temu stać się mąką, z której upieczemy wspólny chleb. To jest smutny efekt kryzysu konstytucyjnego.

Habermas nie daje żadnej nadziei społeczeństwu, które ze sobą nie rozmawia. Debatę zastępuje manipulacja, szczerą komunikację wypiera propaganda, demokrację zastępuje autorytaryzm. Wszystkie te procesy dobrze znamy z naszej powojennej historii, która teraz się powtarza, często jako farsa. Koniec rozmowy to początek walki. Walki o to, co „moje” i co chcę uczynić „twoim”, nawet jeśli ty tego nie chcesz. Koniec rozmowy to początek przemocy, która nigdy do niczego dobrego nie prowadzi.

(styczeń 2017)GRA O PAŃSTWO PRAWA: ZMIEŃMY SZACHOWNICĘ

Trybunał jest sparaliżowany, więc oceny prawa pod kątem zgodności z konstytucją będą teraz dokonywane przez sądy powszechne.

Gdyby trwający od półtora roku konflikt wokół Trybunału przedstawić jako partię szachów pomiędzy władzą ustawodawczą a władzą sądowniczą, byłaby to rozgrywka, w której ta pierwsza nie gra czysto. Każde z głównych zagrań parlamentu da się tu przedstawić jako naruszenie zasad: unieważnienie powołania do Trybunału pięciu sędziów wybranych przez Sejm VII kadencji jako cofnięcie ruchu drugiej strony, wybór trzech antysędziów jako dodanie trzech nadprogramowych figur na szachownicy, nielegalny wybór Julii Przyłębskiej na prezesa jako niezgodną z zasadami gry zamianę pionka w hetmana. Dodatkowo w grze tej władza ustawodawcza zastrasza przeciwnika i atakuje go personalnie. A stawką tej gry jest państwo prawa: niezależne od aktualnej woli politycznej sądownictwo konstytucyjne patrzące politykom na ręce i mające moc sprzeciwienia się rozwiązaniom legislacyjnym, które naruszają nasze podstawowe wspólne wartości.

Mimo notorycznego naruszania zasad do grudnia zeszłego roku gra o polskie państwo prawa była wyrównana. Wydarzenia ostatnich miesięcy dały jednak niesprawiedliwą przewagę władzy ustawodawczej, która uzyskała pełny wpływ na Trybunał Konstytucyjny. Aby uświadomić sobie zakres tego wpływu, warto pomyśleć przez chwilę, jak wyglądałby skład Trybunału, gdyby gra toczyła się na uczciwych warunkach. Obecna większość parlamentarna miałaby w nim jedynie czterech sędziów, a prezesem byłby sędzia Biernat lub inny z wcześniej wybranych sędziów. Taka konfiguracja wynikałaby z faktu, że jedynie czterech poprzednio wybranych sędziów skończyło kadencję od czasu wygranych przez PiS wyborów, a prezesa wybiera większość. Jak to się stało, że zamiast czterech sędziów PiS wybrało ośmiu, a dodatkowo powołało prezesa? To efekt oszukiwania w konstytucyjnej grze, a w jednym przypadku – sędziego Wróbla, który odszedł z Trybunału – efekt prowadzonej od początku sporu nagonki personalnej na sędziów, której sędzia Wróbel nie miał zamiaru więcej znosić.

Efektem nieuczciwej gry jest Trybunał atrapowy. Trybunał, który w ważnych sprawach (ustawa inwigilacyjna, kwestionowanie legitymacji trzech sędziów wybranych w 2010 roku) unika orzekania, dając wolną rękę rządowi. Trybunał, który, mimo oczywistej niekonstytucyjności proponowanych zmian, przyznaje rację większości parlamentarnej w kwestii prawa o zgromadzeniach, zatykając usta krytykom cyklicznych zgromadzeń organizowanych pod Pałacem Prezydenckim. Trybunał, na którego oficjalnej stronie internetowej pojawia się stanowisko prof. Morawskiego tłumaczącego wszem wobec, dlaczego pomysł PiS (wskazanego z nazwy) na Trybunał jest lepszy niż pomysł Platformy Obywatelskiej (także wskazanej z nazwy), dodatkowo skażonej historycznie tendencją do współpracy z obcymi mocarstwami. To stanowisko jest jak polityczna flaga zatknięta na trybunalskich ruinach.

Mimo zapowiedzi Przyłębskiej o zwracaniu Trybunału zwykłym ludziom został on raczej zabarykadowany jej decyzją niepozwalającą wchodzić publiczności i mediom na rozprawy. W tym ostatnim aspekcie zdominowany przez większość parlamentarną sąd konstytucyjny upodobnił się całkowicie do tej większości: tak jak prawo o zgromadzeniach w rzeczywistości zakazuje kontrzgromadzeń wobec miesięcznic smoleńskich, tak prezes Przyłębska w rzeczywistości zakazała kontrzgromadzeń na terenie Trybunału. Podejście to jest zgodne z całą strategią demontażu Trybunału: po co debatować, skoro wiadomo, po której stronie jest racja?

Gry, w której jedna ze stron oszukuje, nie da się wygrać – dlatego państwo prawa przegrywa. W takiej sytuacji jedynym słusznym rozwiązaniem jest odejście od szachownicy i rozpoczęcie gry na innym polu, na razie wolnym od nieuczciwej przewagi drugiej strony.

Tym innym polem, na którym władza sądownicza chce teraz grać o państwo prawa, jest tak zwana rozproszona kontrola konstytucyjności. Zamiast sparaliżowanego Trybunału oceny prawa pod kątem zgodności z ustawą zasadniczą będą dokonywały sądy powszechne. Mogą to robić, ponieważ art. 8 ust. 2 konstytucji mówi wyraźnie, że stosuje się ją bezpośrednio. Co to oznacza?

Przykładowo, jeśli ustawa pozwala prokuratorowi przedstawiać nielegalnie zdobyte dowody w sprawie karnej, sąd może ich nie uwzględnić, ponieważ nielegalne zdobywanie dowodów narusza konstytucję. Decyzja sądu oznacza, że ustawa pozostaje ważna, ale nie jest stosowana wobec podsądnego w konkretnym przypadku. Dzięki temu niekonstytucyjność ustaw uchwalanych przez parlament nie wpływa na życie zwykłych ludzi.

Jak dalej potoczy się ta gra? Zastępowanie atrapowego Trybunału przez zwykłe sądy już się rozpoczęło. Wnioskodawcy wycofują wnioski o kontrolę konstytucyjności prawa z Trybunału, aby ewentualny wyrok nie narzucał sądom sposobu rozstrzygania w konkretnych sprawach, Sąd Najwyższy w jednym z ostatnich wyroków wskazał, że nawet w przypadku wydania wyroku przez Trybunał sąd powszechny zachowuje możliwość własnej oceny konstytucyjności stosowanej przez siebie ustawy.

Także większość parlamentarna podjęła grę na nowej szachownicy, zresztą z wykorzystaniem sprawdzonych przez siebie metod: grozi sędziom stosującym konstytucję postępowaniami dyscyplinarnymi i próbuje niekonstytucyjnie zdominować Krajową Radę Sądownictwa, która odpowiada za nominacje sędziowskie. Ta taktyka, która sprawdziła się w przypadku piętnastoosobowego Trybunału, może jednak zawieść w przypadku dziesięciu tysięcy sędziów. Nawet arcymistrzowi trudno jest wygrać symultanę z tyloma przeciwnikami.

(marzec 2017)OBECNA WŁADZA MOGŁABY OBYWAĆ SIĘ BEZ SĄDÓW

Dlaczego prezydent nie mógł okazać łaski prawomocnie nieskazanemu? Z podobnego powodu, dla którego nie da się udzielić rozwodu narzeczonemu.

Podejmując w 2015 roku kontrowersyjną decyzję o ułaskawieniu Mariusza Kamińskiego, prezydent Andrzej Duda mówił, że robi to celowo przed ostatecznym rozstrzygnięciem sprawy przez sąd, aby „uwolnić” wymiar sprawiedliwości od trudnej, politycznej sprawy. W zeszłym tygodniu Sąd Najwyższy stwierdził, że prezydent nie może uwalniać sądu od wykonywania jego konstytucyjnej funkcji, i uznał to ułaskawienie za nieskuteczne, co w praktyce powoduje, że proces Kamińskiego zostanie powtórzony.

Dlaczego prezydent nie mógł okazać łaski prawomocnie nieskazanemu? Z podobnego powodu, dla którego nie da się udzielić rozwodu narzeczonemu. Zgodnie z polską konstytucją do czasu prawomocnego skazania każdy jest uznawany za niewinnego, a niewinny nie potrzebuje łaski prezydenta. Ta jest zwolnieniem z odbycia kary, a niewinnemu żadna kara nie grozi. Ponadto w sensie prawnym ingerencja prezydenta w pracę sądu jest naruszeniem trójpodziału władzy, ponieważ nie pozwala wymierzyć sprawiedliwości i pozbawia poszkodowanych możliwości dochodzenia roszczeń wobec sprawcy, bo nie dopuszcza do oficjalnego stwierdzenia bezprawności jego działania. Wreszcie taka przedwczesna decyzja pozbawia podsądnego możliwości oczyszczenia się z zarzutów – przecież ostateczny wyrok mógłby go uniewinnić, a akt łaski niejako potwierdza winę. Jednym słowem: ułaskawienie przed prawomocnym skazaniem rozsadza system prawny i z tego powodu zostało uznane przez Sąd Najwyższy za niedopuszczalne.

W ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy zdążyliśmy się przyzwyczaić, że każda decyzja sądu, która nie podoba się władzy, staje się natychmiast po jej ogłoszeniu przedmiotem ataku polityków. Rozstrzygnięcia SN nie uznała Kancelaria Prezydenta, twierdząc, że narusza on konstytucję, oficjalnie zlekceważyła ją rzecznik rządu, a także bezpośrednio zaangażowany w sprawę Mariusz Kamiński. Słuchając tych wypowiedzi, dochodzi się do wniosku, że obecna władza właściwie mogłaby funkcjonować bez sądów – decyzje dla niej przychylne są akceptowane, te nieprzychylne są oficjalnie pomijane. Trzecia władza, która tylko potakuje, jest całkowicie zbędna, podobnie jak nauczyciel, który za każde, nawet najgłupsze zachowanie ucznia stawia mu ocenę celującą.

Lekceważenie władzy sądowniczej prowadzi do lekceważenia władzy w ogóle. Wytwarza przekonanie, że to poddany tej władzy jest tak naprawdę ostatnią instancją oceniającą jej działanie. A to stawia relację władzy na głowie. Dowód rozprzestrzeniania się tej mody na anarchię widzieliśmy na sali, na której swoją decyzję ogłaszał Sąd Najwyższy – jeden z obecnych najpierw uderzył interweniującego policjanta, a potem chciał go pozbawić broni. To szokujące zachowanie zostało potępione przez przedstawicieli partii rządzącej, ale do końca nie wiadomo dlaczego. Przecież ten człowiek po prostu uznał, że ma prawo przeciwstawić się działaniu władzy tylko dlatego, że działanie to mu się nie podoba. W tym zakresie zapewne czerpał wzorce z góry.

(czerwiec 2017)DLACZEGO WARTO BYĆ FRAJEREM

Styl, w jakim nasze państwo w przyszłości ukarze winnych obecnego kryzysu prawnego, będzie miał wpływ na to, czy i jak szybko uda się przywrócić po nim porządek.

Trwający od kilkunastu miesięcy kryzys praworządności ma nie tylko wymiar polityczno-prawny, ale i psychologiczny. Dla ludzi przywykłych do szacunku dla prawa, niezależności sądownictwa i respektowania konstytucji ma wymiar niemalże kryzysu osobistego. Kiedy bowiem wierzy się w jakieś wartości, a następnie patrzy się na ich deptanie, przeżywa się traumę podobną do tej, której doświadczają ofiary przemocy.

Psychologicznych skutków kryzysu, który dotknął Polskę, nie można pomijać, ponieważ to one właśnie są głównym czynnikiem powodującym, że chcemy powrotu do normalności. Co jednak ten powrót oznacza? Chcemy, żeby szanowane przez nas wartości były znów szanowane. Ta potrzeba jest aksjologicznie godna realizacji, nie musimy się jej wstydzić. Gdzieś spoza niej wygląda jednak inna, już nie tak oczywiście godna poparcia potrzeba – odpłaty, albo mówiąc wprost: zemsty, która jest czasami brutalnie wyrażanym pragnieniem przywrócenia równowagi światu.

Podczas rozmów, które na temat kryzysu praworządności przeprowadzam, jak mantra wracają dwa pytania. Pierwsze: czy uda się tych, którzy kryzys spowodowali, ukarać? Czy uda się „dać im nauczkę”, „wsadzić do pierdla” – ładunek agresji jest tu wysoki, pewnie proporcjonalny do poziomu frustracji wywołanej przez kryzys. Drugie, już nieco spokojniejsze pytanie: czy ten bałagan da się posprzątać? Czy uda się przywrócić niezależny Trybunał Konstytucyjny, szacunek dla konstytucji, sądów, prokuratury i innych instytucji publicznych? Paradoksalnie odpowiedzi na oba pytania – i o zemstę, i o przywrócenie porządku – są ze sobą powiązane. Styl, w jakim nasze państwo ukarze winnych kryzysu, będzie miał wpływ na to, czy i jak szybko uda się przywrócić porządek po nim. Czy karzący będą mieć tytuł moralny do karania i czy kara zostanie uznana za sprawiedliwą.

Używam słowa „styl”, a nie „sposób”, ponieważ nie chodzi mi tylko o narzędzia i techniczne rozwiązania prawne, ale o imponderabilia. Niektóre propozycje przywracania ładu pokryzysowego koncentrują się bowiem raczej na skuteczności. Jedną z nich przedstawił na konferencji organizowanej przez „Politykę” z okazji dwudziestolecia uchwalenia Konstytucji RP Ludwik Dorn.

_Dalsza część rozdziału dostępna w pełnej wersji_
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: