- promocja
- W empik go
TAK BARDZO CHCE SIĘ ŻYĆ - ebook
TAK BARDZO CHCE SIĘ ŻYĆ - ebook
"Tak bardzo chce się żyć" to powieść opowiadająca historię czterech kobiet, które właśnie kończą sześćdziesiąt lat i są przekonane, że w ich życiu nie wydarzy się już nic wyjątkowego. Życie jednak postanawia inaczej i każda z nich staje przed niezwykłymi zmianami, które odmieniają ich dotychczasową egzystencję. Poznajemy je podczas imprezy urodzinowej jednej z nich- Ewy, która od ukochanej córki dostaje zaskakujący prezent. Tośka funduje kobietom wyjazd do Toskanii. Te siedem dni zmienia życie każdej z przyjaciółek. Miłość przeplatać się będzie z nienawiścią, łzy szczęścia ze łzami smutku , a życie ze śmiercią…Wszytko to w pięknej scenerii toskańskich wzgórz, pośród aromatów włoskich dań i win. Bohaterki powieści przekonają was, że miłość w każdym wieku jest możliwa. Z nimi będziecie przeżywać tragedie, wzruszenia, miłość i radość. Czy w wieku emerytalnym można pozwolić sobie na szczęście i je do siebie przyjąć? Oczywiście, przecież w każdym wieku… tak bardzo chce się żyć!
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 9788397087415 |
Rozmiar pliku: | 2,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Promienie słońca wpadały przez okno i oświetlały przestronną sypialnię. Ewa obudziła się w dobrym humorze. Przeciągnęła się leniwie. Sprawiała wrażenie osoby szczęśliwej. Mogłaby tak leżeć i leżeć, ale uświadomiła sobie, że dzisiaj są jej sześćdziesiąte urodziny. Mina jej zrzedła, kiedy pomyślała: „To już? To już nadszedł ten czas, którego tak bardzo się obawiałam?”.
– Cholera jasna, jestem już starą babą – syknęła pod nosem.
Zerwała się na równe nogi i popędziła do kuchni przygotować kawę.
Przytulny drewniany domek na Mazurach był spełnieniem jej marzeń. Cisza, las i woda nastrajały ją pozytywnie. Po śmierci męża przyjeżdżała tu sama, mniej więcej raz na dwa tygodnie, i w każdym miejscu tego domu znajdowała obrazy z przeszłości. Tutaj czuła obecność Daniela, który był miłością jej życia, i właśnie dlatego tak lubiła tu przebywać.
Po śmierci męża jej świat stał się pustką. Koleżanki z Gdańska, z którymi znała się jeszcze z podstawówki, próbowały wypełniać jej dni przeróżnymi zajęciami, ale nikt ani nic nie mogło zastąpić Daniela.
Minęły już dwa lata od tamtych złych chwil, a Ewa ciągle żyła ze świeżą raną, która bolała dzień i noc.
– Kochanie, dla ciebie jak zwykle kawa z mleczkiem? – zapytała, ale jej słowa odbiły się głuchą ciszą.
Postawiła dwie kawy na stoliku, usiadła w wygodnym fotelu, podkurczyła nogi i skrzyżowała dłonie na brzuchu.
– Dzisiaj jadę do Gdańska – mówiła, patrząc w przestrzeń. – Dziewczyny zorganizowały mi imprezkę urodzinową, nawet nie wiem gdzie. Pojadę, bo nie chcę sprawić im zawodu. Coś knują, śmieją się, coś szepczą za plecami. Są takie podekscytowane, że aż się boję, co też wymyśliły. Danka wczoraj zadzwoniła i błagała, żebym nie ubierała się jak ciocia na wesele, tylko włożyła coś wystrzałowego. Ja? Wystrzałowego? Wcale nie chcę się tak stroić, bo i po co? Minęły już te czasy, kiedy ubierałam się dla ciebie i kochałam ten twój błysk w oku, kiedy na mnie patrzyłeś. Patrzyłeś na mnie w ten sposób zarówno wtedy, kiedy miałam osiemnaście lat, jak i wtedy, kiedy miałam lat pięćdziesiąt osiem. Teraz widzę to spojrzenie we śnie lub gdy zamknę oczy. Tak bardzo mi ciebie brakuje. – Po jej twarzy spłynęła łza.
Ewa siedziała tak w bezruchu jeszcze chwilkę. Otworzyła oczy i upiła łyk kawy. Dźwięk telefonu wyrwał ją z zamyślenia, aż podskoczyła. Na ekranie wyświetliło się imię „Magda”.
– Cześć, Madziu, co tam? – powiedziała i jednocześnie usłyszała, jak drży jej głos.
– Cześć, kochana! Brzmisz, jakbyś płakała. – Magda wydawała się zaniepokojona.
– Nie, nie płaczę, mam tylko lekki katar – skłamała.
– Nie wygłupiaj się, dzisiaj musisz być zdrowa, wypoczęta i szczęśliwa. Pijemy, staruszko, za twoje zdrowie i cały wieczór jest tylko dla ciebie. Zbieraj się i przyjeżdżaj tak szybko, jak się da. O osiemnastej spotykamy się u Wandzi i idziemy w tango.
– Dokąd się wybieramy? – spytała, wiedząc, że i tak nie uzyska odpowiedzi.
– To jest niespodzianka, więc nie dopytuj. – Magda emocjonowała się jak mała dziewczynka.
– Rozumiem, że będziemy tylko my cztery? – Ewa wysiliła się na uśmiech, tak aby przyjaciółka poczuła radość w jej głosie.
– Tak, my cztery, tak jak zawsze, kochana. Masz wyglądać jak milion dolarów i pamiętaj, że masz sześćdziesiątkę na karku, więc popracuj trochę nad urodą.
– Na to już trochę za późno, bo w weekendy kliniki chirurgii plastycznej są pozamykane. – Ewa zaczynała się rozluźniać. – Nie malowałam się od dawna i nie pamiętam, jak to się robi, ale postaram się poprawić urodę na tyle, na ile się da. Wyjadę za trzy godziny. Wpadnę tylko na chwilę do mieszkania zostawić torbę i laptopa.
– Trzymaj się. I do zobaczenia u Wandzi. Uważaj na drodze. Pa.
Ewa poczuła skurcz w żołądku. Poszła do kuchni, wzięła w rękę bułkę, posmarowała ją masłem i zaczęła jeść. „Dobra, muszę się pospieszyć, bo jak tak dalej pójdzie, to dziewczyny będą na mnie czekać, a tego nie lubię”, pomyślała.
Co jak co, ale punktualność Ewy znana była wszystkim. Jeśliby się spóźniła, to znaczyłoby, że albo coś się stało, albo umarła. Wkrótce zaczęła się śpieszyć. Szybko wzięła prysznic, wysuszyła włosy i usiadła przed lustrem.
„Czas na makijaż”, uświadomiła sobie. „Boże, mój tusz do rzęs pewnie wysechł, a podkład na pewno jest twardy jak skała”, myślała niezadowolona. Od śmierci Daniela Ewa tylko sporadycznie nakładała make-up, bo wiedziała, że każda myśl lub każdy przedmiot związany z mężem doprowadzi ją do łez, więc uznała, że lepiej się nie malować i płakać gdzie i ile się chce, nie zważając na makijaż.
Popatrzyła na swoją zbolałą twarz. „To dziwne”, pomyślała. „Człowiek fizycznie czuje się na czterdzieści lat, jest w miarę sprawny, zdrowy, trzeźwo myślący, a jak spojrzy w lustro, to widzi obcą osobę – ze zmarszczkami, smutnymi oczami, z ciemnymi plamami, podobno nazywanymi starczymi. Do tego rzęsy jakieś takie krótkie, ciemne brwi poprzeplatane siwizną i odrosty na włosach”.
– O kurczę, przecież ja muszę pofarbować włosy. Na miłość boską, nie pojadę z takimi odrostami! – wykrzyknęła.
Wpadła do łazienki, wyciągnęła farbę, szybko ją nałożyła i czekała niemal godzinę, aż będzie widoczny jakiś efekt. Jeszcze raz umyła i wysuszyła włosy, ale tym razem wzięła szczotkę do ich układania i postarała się nadać fryzurze kształt. Popatrzyła w lustro i ujrzała piękny połysk swoich ciemnych kosmyków. „Okej, może być”, pomyślała. „Teraz twarz… Co z nią zrobić?”
Powoli zaczęła nakładać make-up. Trochę podkładu, korektor, czarna kreska na górnej powiece, muśnięcie brązowego cienia i rzęsy.
– Kurczę, tusz suchy jak pieprz. – Ewa przypomniała sobie, że kiedyś dostała od Magdy sztuczne rzęsy. – Gdzie one są? – Nerwowo wywaliła z kosmetyczki wszystkie rzeczy do upiększania urody i… – Jest! – krzyknęła. – Cholera, nigdy nie przyklejałam rzęs… Jak to zrobić? – zastanawiała się głośno i poczuła w tej chwili potrzebę bycia młodszą. – Te wszystkie małolaty przyklejają rzęsy bez problemu, to i ja muszę to zrobić. Jezusie Nazareński, pomóż mi! Co ja gadam, przecież Jezus nie przyklejał sobie rzęs. Okej. Internet. YouTube.
Ewa chwyciła iPada i szybko znalazła tutorial przyklejania rzęs.
– Dobrze, to teraz moja kolej.
Powolutku nałożyła klej na rzęsy, chwilę odczekała i… udało się.
– Wow… co za firanki. – Uśmiechnęła się do siebie. – Teraz drugie oko… No, na coś ten internet się przydał – westchnęła.
Zatrzepotała rzęsami jak łania. Wyglądała coraz lepiej. Pomalowała usta czerwoną pomadką, potem założyła perłowe kolczyki i użyła zapachu uwielbianego przez Daniela. Wbiegła do sypialni, otworzyła szafę.
– Co ja mam na siebie włożyć?
Zobaczyła małą czarną wciśniętą pomiędzy inne ubrania. Sukienka robiła wrażenie dwadzieścia lat temu, ale teraz? Nerwowo zaczęła przeglądać wieszak po wieszaku i nic. Wróciła do małej czarnej.
– Dobrze, wezmę cię, ale proszę, nie bądź za ciasna.
Nie była.
– Teraz jeszcze buty… Cholerny haluks.
Uwielbiała szpilki, ale z wiekiem ból w stopie uniemożliwiał częste zakładanie butów na obcasie. Od czasu do czasu przemęczyła się i je zakładała, by potem pokutować przez następny dzień, mocząc stopy w solach i różnych dziwnych płynach.
Ewa stanęła przed lustrem i nie wierzyła w to, co widzi. Była elegancką, zadbaną starszą panią. „Jaką starszą? Nie starszą, a dojrzałą kobietą”, pomyślała. Mała czarna przed kolano i szpilki zrobiły dobrą robotę. Wyglądała rewelacyjnie. Już dawno się tak nie czuła i zapomniała, że w ogóle tak można. „Kochane dziewczyny”, pomyślała. „Obudziły we mnie tygrysa”.Rozdział 3
Ewa wjechała na autostradę i spokojnie podążała w stronę Gdańska. Wyprzedzały ją wypasione fury, które traktowały autostradę jak tor wyścigowy. Co dziwne, kobieta jechała zgodnie z obowiązującą prędkością, ale większość wyprzedzających ją aut grubo ją przekraczała. Tak, to była jedna z niewielu rzeczy, które w Polsce ją irytowały. W mieście ludzie zawsze się spieszyli i kiedy Ewa sama zaczęła prowadzić samochód i jeździć zgodnie z przepisami, kierowcy jej wygrażali, pukali się w głowę, używali klaksonów i nagminnie siedzieli jej na tak zwanym tyłku. Ewa z natury była bardzo energiczną osobą, czasami choleryczką, ale za kierownicą zmieniała się w potulnego aniołka.
Teraz mknęła w stronę Gdańska dostojnie, słuchając Adele i popijając kawę kupioną na przydrożnej stacji benzynowej.
Jej sielankową podróż zakłócali kierowcy jadący z przeciwnej strony, którzy mrugali światłami. „Pewnie gliniarze stoją z radarem”, pomyślała.
Pokonała jeszcze kilometr i nagle samochody przed nią zaczęły zwalniać. „No proszę, i będzie korek”, przemknęło jej przez głowę. Nacisnęła hamulec i powoli samochód zaczął zwalniać, aż w końcu zatrzymał się na dobre. Po chwili Ewa wyłączyła silnik, bo postój zapowiadał się dłuższy, niż zakładała.
„Co tam się mogło stać?”, westchnęła. „Prawdopodobnie rozbił się jakiś samochód, który mnie wyprzedzał”, pomyślała i upiła łyk kawy. Korzystając z okazji, wysiadła, by rozprostować nogi. Inni również zaczęli wychodzić ze swoich aut.
Większość osób była ciekawa, co się stało, niektórzy rozchodzili się po autostradzie jak turyści na deptaku. Po dwudziestu minutach Ewa usłyszała sygnał karetki, która próbowała przedostać się do wypadku. Kierowcy w pośpiechu wsiadali do samochodów, by utworzyć korytarz życia. Ewa wskoczyła do swojego, chcąc zrobić miejsce dla służb medycznych, jednak stało przed nią jakieś audi, którego kierowca nawet nie odpalał silnika. Zauważyła, że w środku nie ma nikogo. „Co za palant”, pomyślała. „Na pewno poszedł sprawdzić, co tam się dzieje”. Wycofała więc, pomanewrowała nieco i udało jej się przestawić samochód na boczny pas.
Właściciela audi nadal nie było. Karetka wyła coraz głośniej, zbliżając się szybko do Ewy. W końcu ambulans utknął. Kierowcy pozostałych aut robili, co mogli, aby utorować miejsce dla karetki. W końcu pojawił się właściciel audi i przy akompaniamencie klaksonów oraz wyzwisk usunął auto na pobocze. Ewa w spokoju obserwowała sytuację. Karetka, rycząc niemiłosiernie, pojechała na ratunek, potem przejechał radiowóz i kolejna karetka. „To chyba coś bardzo poważnego”. Wzdrygnęła się na tę myśl. Ludzie znowu zaczęli opuszczać auta i Ewa zobaczyła osiłka wysiadającego z czarnego bmw. Facet kierował się w stronę audi.
– I co, dziadu? Przyjebał ci ktoś w cymbał? – zagrzmiał grubiańskim głosem.
Ewa opuściła niżej szybę, aby móc lepiej słyszeć.
– Nie wiesz, co to korytarz życia, baranie? – Jego głos unosił się coraz bardziej.
Kierowca audi siedział nieruchomo, jakby się bał napakowanego kolesia, ale w końcu otworzył drzwi i powoli wysiadł.
– Przepraszam pana, jestem lekarzem i pobiegłem zobaczyć, czy ktoś nie potrzebuje pomocy. Na szczęście było kilka osób, które już jej udzielały. W międzyczasie usłyszałem ambulans i przypomniałem sobie, że zostawiłem samochód na środkowym pasie. Wie pan, emocje.
Paker trochę odpuścił, ale do przedstawienia dołączyła blondyna z ustami jak u glonojada.
– Lekarz, a głupi jak but – zapiszczała. – Tam ludzie potrzebują pomocy, a ten se łazi. Trzeba myśleć, doktorku. Jakby mój stary tu był, to już zbierałbyś zęby.
Kierowca audi stał zrezygnowany i cierpliwie wysłuchiwał obelg ludzi znajdujących się trochę dalej oraz tego piszczącego blond glonojada. Mężczyzna odwrócił się tak, że Ewa mogła przyjrzeć się jego twarzy. Wtedy zamarła.
Ten mężczyzna był tak podobny do Daniela… Gdyby akurat nie siedziała, na pewno by upadła z wrażenia.
„Boże, co jest? Daniel ma sobowtóra? Takie rzeczy się zdarzają, ale nie tu, nie na autostradzie, tylko w filmach lub opowieściach innych ludzi. Dlaczego tu? Dlaczego w tym momencie, w dniu moich urodzin?”, kłębiły się w niej tysiące pytań. Jej twarz się zarumieniła. Kobieta poczuła gorąco w całym ciele, myśli przelatywały jej przez głowę w zawrotnym tempie. Gapiła się na kierowcę audi jak zahipnotyzowana.
W końcu nieco oprzytomniała. Wprawdzie docierały do niej krzyki ludzi, pisk blondyny i wulgarne słowa, ale ona patrzyła na mężczyznę szeroko otwartymi oczami, bez jednego mrugnięcia.
Otworzyła drzwi, wysiadła i skierowała się w stronę audi.
– Ludzie, uspokójcie się. – Jej głos brzmiał nienaturalnie. – Ten pan chciał udzielić pomocy, proszę się rozejść i wsiadać do samochodów, bo zaraz będzie trzeba jechać. Po co tyle agresji? Spokojnie… Najważniejsze, że karetka jest już na miejscu. To, że tu wrzeszczycie, niczego nie zmieni.
– Hej, paniusiu – usłyszała – jesteś adwokatem doktorka?
– Spierdalaj – rzucił ktoś.
Ewa opanowała kiełkujący w niej strach i spokojnie odpowiedziała na zaczepkę:
– Ja pana nie obrażam, więc proszę darować sobie te wulgaryzmy. Proszę, wsiadajmy do samochodów i się uspokójmy.
Facet z audi patrzył na nią z wdzięcznością i nawet lekko się uśmiechnął.
– Dziękuję – powiedział w jej stronę.
Ewa spojrzała głęboko w jego oczy, które wydały jej się niezwykle ciepłe i dobre. Czuła, że cała dygocze, i nie wiedziała, czy to ze strachu, że oberwie, czy dlatego, że zobaczyła, w jej przekonaniu, ducha.
Ludzie powoli zaczęli rozchodzić się do samochodów, mrucząc coś pod nosem. Blondyna wsiadła do swojego citroena, pokazując Ewie środkowy palec. Z kolei mężczyzna z audi skinął do niej ręką, jeszcze raz jej dziękując, tym razem bez słów, i zamknął drzwi swojego pojazdu. Ewa wróciła do auta i głęboko westchnęła. W głośnikach wciąż rozbrzmiewał głos Adele, a ona usiadła i oparła głowę o kierownicę. Powoli dochodziła do siebie.
Siedziała tak przez chwilę z zamkniętymi oczami i wsłuchiwała się w kojący głos piosenkarki. W pewnym momencie usłyszała pukanie w szybę. Podniosła głowę i zobaczyła pana doktora. Otworzyła powoli okno.
– Jeszcze raz pani dziękuję i przepraszam, że znalazła się pani w takiej sytuacji. To moja wina, dałem się ponieść emocjom. Tam był straszny wypadek. Wygląda na to, że zginęło dwoje dorosłych ludzi, ale dwójka małych dzieci chyba przeżyje. – Patrzył na nią ze smutkiem, a ona wbiła w niego swoje przerażone oczy.
– To tylko zwykły ludzki odruch – powiedziała spokojnie. – Nie ma za co dziękować. Proszę jechać ostrożnie, bo chyba powoli samochody zaczynają ruszać. – Wskazała palcem przed siebie.
Mężczyzna szybko ruszył w stronę swojego samochodu i jeszcze raz rzucił spojrzenie w jej kierunku, a potem trzasnął drzwiami i odpalił silnik.
Ewa zastanawiała się, jak dwóch obcych sobie ludzi może być tak do siebie podobnych. Daniel był dla niej niepowtarzalny, męski, piękny i wydawało się, że nie ma drugiego takiego. Mężczyzna z audi miał podobny wzrost, figurę, twarz i uśmiech jak jej mąż. Uśmiech, którego Ewie tak bardzo brakowało.
Kobieta ruszyła za samochodami, które powoli przesuwały się do przodu. Dojechała do miejsca wypadku i zobaczyła ciężarówkę oraz wbite w nią mitsubishi. Obok leżały dwa ciała przykryte czarną folią, koło nich stali lekarze, płaczące dzieci i policja. Przerażający widok.
Ewa popatrzyła na jedno z dzieci, na oko siedmioletnie, które głośno wołało:
– Mamo, mamo!
Ścisnęło ją w gardle.
– Boże, jaka tragedia – wyszeptała.
Nacisnęła na gaz i ruszyła przed siebie. Samochody, które stały w korku, zaczęły ją wyprzedzać, jakby przykry wypadek niczego nie nauczył tych bezmyślnych kierowców. Nie jechała wolno, poruszała się zgodnie z przepisami, a jednak chętnych na kolejną tragedię nie brakowało.
Audi jechało gdzieś przed nią i w końcu zniknęło jej z pola widzenia. Ewa poczuła smutek, bo nie wiedziała, kim był kierowca, gdzie pracuje, gdzie mieszka oraz jak ma na imię, i miała wrażenie, że nigdy więcej nie zobaczy sobowtóra swojego męża. „Może to i lepiej”, pomyślała. „Daniel był tylko jeden”.Rozdział 4
Ewa zaparkowała range rovera na parkingu podziemnym, otworzyła torebkę i zaczęła nerwowo szukać kluczy. Jej torebka zawsze wyglądała tak samo: pełna niepotrzebnych drobiazgów i wizytówek, więc znalezienie w niej czegokolwiek było nie lada wyzwaniem. Wsiadła do windy i nacisnęła przycisk drugiego piętra. Kiedy wysiadła i doszła do drzwi, zza rogu wyszła jej sąsiadka.
– Dzień dobry. – Pani Zosia uśmiechnęła się szczerze. – Wszystkiego najlepszego, pani Ewuniu, podobno ma pani dzisiaj urodziny.
– Tak, mam, ale skąd pani wie? – Ewa była bardzo zaskoczona.
– A wie pani, jak to sąsiedzi, zawsze wszystko wiedzą. Pięknie dzisiaj pani wygląda, aż miło popatrzeć – zmieniła temat.
– Dziękuję bardzo. Jestem umówiona z koleżankami, ale jak będzie pani miała trochę czasu w przyszłym tygodniu, to zapraszam na kawę. Tak naprawdę to nie ma się czym chwalić, w końcu mam już sześćdziesiątkę.
– Nie widać, wygląda pani pięknie, zwłaszcza dzisiaj. A te rzęsy! Cudo.
Ewa poczuła, jak się rumieni.
– Jest pani bardzo miła, ale wieku się nie oszuka. Życzę miłego dnia i do zobaczenia w przyszłym tygodniu. – Ewa, patrząc w oczy sąsiadce, uścisnęła jej dłoń na pożegnanie i grzecznie skinęła głową.
Odwróciła się i włożyła klucz do zamka. Przekręciła go dwa razy, pchnęła drzwi i w tym momencie usłyszała wrzaski, śmiechy oraz śpiewy.
– Happy birthday, Ewa, wszystkiego najlepszego!
Poleciało konfetti. Jej koleżanki śmiały się i wykrzykiwały głośno życzenia, z kuchni wyszło parę osób. Ewa zobaczyła rodziców, którzy ze wszystkimi dziarsko śpiewali Sto lat. W tym momencie poczuła czyjś dotyk, popatrzyła w dół i zobaczyła swoją wnuczkę, która przykleiła się do jej nogi.
Tosia wyszła z sypialni z wielkim balonem i ze śpiewem na ustach:
– Happy birthday, mamuś!
Ewa stała oszołomiona, po raz pierwszy zabrakło jej słów. Jedyne, co mogła wykrztusić, to „dziękuję”. Stała jak wryta. Po chwili wzięła na ręce Kasię i się rozpłakała ze wzruszenia. Płakała i śmiała się na przemian. Kiedy weszła do salonu, zauważyła, że ktoś go udekorował – pokój był pełen balonów, kwiatów, a na środku stał wspaniale przyozdobiony stół.
Jej przyjaciółki były radosne i dumne z niespodzianki, jaką przygotowały. Magda przepchnęła się do Ewy i przywitała ją ciepłym uściskiem.
– Kochana, jak ty cudownie wyglądasz. – Cały czas ściskała Ewę. – Przepięknie się ubrałaś.
– Nie płacz, Ewciu, rzęsy! Rzęsy się odklejają! – wrzeszczała rozbawiona Wanda.
– W cholerę z rzęsami – szlochała Ewa. – Będę ryczeć, bo tego się nie spodziewałam. Jak weszłyście do mieszkania? Jakim cudem znalazły się tutaj Tosia z Kasią? Przecież rozmawiałam dzisiaj rano z Tosią… Ach tak, to dlatego nie rozmawiała ze mną na FaceTimie, bo była już w moim mieszkaniu. Wy podstępne małpy! – krzy-czała Ewa, śmiejąc się i płacząc równocześnie.
Podeszła do niej jej mama i obiema dłońmi objęła jej twarz.
– Wszystkiego najlepszego, kochanie.
Mama zawsze działała na Ewę kojąco.
Tata nie krył wzruszenia, broda mu się trzęsła i trudno było mu coś powiedzieć. Pocałował córkę w czoło, a potem w rękę.
„Kochani rodzice, jakie to szczęście, że jeszcze ich mam”, pomyślała Ewa, uścisnęła mocno ojca i przyciągnęła do siebie mamę.
– Kocham was – wyszeptała.
Muzyka grała głośno, dziewczyny jak zwykle zachowywały się niczym rozwrzeszczane dzieciaki, rodzice przycupnęli na wygodnej kanapie, a Tosia bawiła się z Kasią balonami. Ewa spojrzała na białą komodę, na której stał obrazek z przeszłości. Była tam na zdjęciu z Danielem, szczęśliwa, kochana i kochająca. Przez ostatnie dwa lata, kiedy tylko była w tym mieszkaniu, patrzyła na tę fotografię i zawsze się uśmiechała.
Tosia podeszła do matki i teraz to ona mocno ją objęła.
– Tata jest z nami i śmieje się tak samo jak my wszyscy. – Tosia patrzyła matce prosto w oczy. – Mamo, wiem, że nigdy nie pogodzisz się z jego śmiercią, ale zacznij żyć. Jestem pewna, że tata chciałby tego samego. Nigdy nie lubił, jak się smuciłaś, i jest teraz pewnie wkurzony, że przez niego cierpisz.
– Wiem, córcia, wiem, ale ja inaczej nie potrafię. Bez niego mnie nie ma, nie istnieję, a moje ciało porusza się bez duszy.
– Przestań tak mówić, mamo. Jestem jeszcze ja i jest Kasia. Żyj dla nas. Mam dla ciebie niespodziankę i musisz mi obiecać, że dasz się ponieść chwili. – Tosia była podekscytowana.
– Nie uważasz, że wystarczy niespodzianek na dzisiaj? Co masz, mów, proszę, bo i ja teraz jestem ciekawa.
– Uwaga, uwaga! – Tosia stuknęła łyżeczką w szklankę, zwracając na siebie uwagę rozbawionych gości. – Wszystkim tu wiadomo, że spotkaliśmy się dziś, by uczcić urodziny mojej mamy. Mamy młodej, pięknej i bogatej.
Zgromadzeni goście zaczęli gwizdać, wrzeszczeć i skandować:
– E-wa, E-wa, E-wa!
– Chciałabym was prosić o chwilę ciszy. – Tosia machnęła ręką. – Słuchajcie, pozwoliłam sobie przygotować prezent dla mamy, ale również dla jej przyjaciółek, bo wiem, jak bardzo mama jest z nimi szczęśliwa. Tutaj jest małe pudełeczko, więc proszę cię, mamuś, podejdź, otwórz i przeczytaj.
Koleżanki Ewy wreszcie zamilkły i wpatrywały się w przyjaciółkę, która podeszła do Tosi i wzięła pudełeczko. Starannie je rozpakowała.
– Szybciej, szybciej! – krzyknęła Wandzia.
Ewa powoli wyciągnęła z pudełka kopertę i jeszcze wolniej zaczęła ją rozrywać. Napięcie narastało jak na rozdaniu Oscarów.
– No więc – Ewa z premedytacją przedłużała tę chwilę – mam tu cztery bilety lotnicze do… – jubilatka aż usiadła – …do Włoch. I opłacony siedmiodniowy pobyt w kamiennym domku z basenem w Toskanii – dokończyła. W ręku trzymała folder z budynkiem usytuowanym w przepięknej scenerii.
Goście zwariowali, krzyczeli i się ściskali. Cztery kobiety rzuciły się na biedną Tosię, krzycząc:
– To-ska-nia! To-ska-nia! To-ska-nia!
– Ale dlaczego my, a nie ty? – Magda opanowała emocje.
– Ja muszę wracać do Anglii, a wy trochę się pobawcie. Mama będzie szczęśliwa i to jest dla mnie najważniejsze na świecie. – Tosia nie mogła przestać się śmiać. – Podoba ci się prezent, mamuś?
– Dzisiaj za dużo się dzieje. Wszystko mi się podoba, wszystko! – Jeszcze raz uściskała córkę. – Wiesz, że jestem już za stara na takie emocje.
Ewa poczuła, że odklejają jej się rzęsy, bo zaczęły łaskotać ją w powieki. Oderwała je jednym ruchem ręki i krzyknęła:
– Która z was ma tusz do rzęs!? Widzicie, co narobiłyście? Miałam wyglądać jak milion dolarów, a przez was wyglądam jak podarte sto złotych – wyjaśniła, trzymając kępkę rzęs w dłoni.
– Olej to! – Danka podała jej kieliszek szampana. – Pij, to się rozluźnisz.
– Ewcia, chodź do łazienki, dam ci tusz. Podmalujesz sobie oko – wtrąciła Magda.
– Okej! – Ewa odstawiała kieliszek i grożąc palcem Wandzi, parsknęła: – Tylko proszę mi tu nie wrzucać tabletki gwałtu.
– To się zobaczy. – Wandzia uśmiechnęła się krzywo. – Przydałby ci się szybki numerek, nie uważasz?
– Ani mi się waż! – Ewa posłała buziaka w kierunku przyjaciółki.
Kobiety weszły do łazienki. Ewa stanęła przed lustrem.
– O mój Boże! – Zaczęła poprawiać włosy i przecierać oczy. – Daj mi ten tusz, bo od tego płaczu wyglądam jak siedem nieszczęść. To było dla mnie zaskoczenie roku, przecież miałyśmy spotkać się u Wandy. Nieźle mnie wkręciłyście. Czyj to był pomysł?
– Tosi – odrzekła krótko Magda. – Wszystko zorganizowała z nami przez telefon. Dzisiaj rano przyleciała, miała klucze do twojego mieszkania, więc jeszcze zdążyłyśmy udekorować chatę. Fajna ta twoja Tosia, a Kasia to prawdziwy słodziak. Nadmuchiwała z matką balony, dekorowała stół, a potem ubrała się w tę piękną sukieneczkę i zaczęła tańczyć. Śmiała się, ciągle coś mówiła, śpiewała… Cudowna laleczka.
Ewa słuchała Magdy ze wzruszeniem i przypomniała sobie słowa Tosi.
– Tak, mam jeszcze te dwie cudowne dziewczynki i mam dla kogo żyć – powiedziała, patrząc w lustro. – Muszę się wziąć w garść, tak dalej być nie może. Spędzimy w Toskanii fantastyczny czas. Bardzo się cieszę, że jadę z wami. Byłam we Włoszech, ale nigdy w Toskanii. Wiem, że to piękne miejsce, dlatego tym bardziej się cieszę, że wy będziecie mogły zobaczyć je ze mną.
– Będzie super. – Przyjaciółka nie miała wątpliwości, że wycieczka będzie udana.
Magda była za granicą tylko na saksach w rfn-ie, ale nigdy dla przyjemności. Przez długie lata pilnowała swojego biznesu i wydawało się jej, że jak zachoruje lub wyjedzie, to biznes padnie. Nie mogła liczyć na pomoc rodziny, a zwłaszcza Piotra – swojego męża. To on namówił ją na otwarcie restauracji. Zapożyczyli się w banku, zatrudnili personel, wydali mnóstwo pieniędzy na kuchnię i wystrój sali. Od początku nie szło dobrze. Ciągłe kłopoty z ludźmi: ten nie przyszedł, tamten zaspał, inny wziął pierwszą pensję i już nigdy więcej się nie pokazał.
Kucharze to najbardziej zarozumiali ludzie, jakich do tej pory poznała. Każdy uważał się za Gordona Ramsaya, ale z jakością gotowania było tak sobie. Wymagania finansowe mieli wygórowane, ale w zamian nie dawali nic.
Obrażali się z byle powodu i bardzo często odchodzili do innych restauracji, bo zapotrzebowanie na kucharzy było ogromne. Wtedy Magda sama wpadała do kuchni, dwoiła się i troiła, i tak aż do chwili zatrudnienia kolejnego nadąsanego kucharza, który przez jakiś czas ją wyręczał.
Piotr natomiast niczym się nie przejmował. Jak tylko zaczęły się kłopoty, coraz częściej pił. Nawalał prawie codziennie i w końcu Magda przestała na niego liczyć. Pracowała jak wół, bo o ratach trzeba było pamiętać, ludzi opłacać, a składki zus ją dobijały. Tak przetrwała dziesięć lat, ale to wszystko doprowadziło ją do nerwicy, stanów lękowych i… rozwodu z Piotrem.
Sprzedała restaurację, co uważała za szczęśliwy traf. Według niej znalazł się taki sam głupi jak ona, z głową pełną marzeń, kto kupił ten biznes i wpadł jak śliwka w kompot. Spłaciła długi i po paru latach wreszcie poczuła się wolna.
Przez jakiś czas nie mogła znaleźć sobie miejsca. Energia ją roznosiła i nie miała gdzie jej spożytkować. Łapała jakieś dorywcze prace, aż w końcu zatrudniono ją w korporacji. Tam czuła się dobrze, bo umiała ciężko pracować, więc oddała się temu bezgranicznie i przy okazji zaczęła nieźle zarabiać, nie martwiąc się o pensje dla ludzi czy ubezpieczenie. Budowała życie od nowa – sama, ale szczęśliwa. Podczas urlopu nie chciała wyjeżdżać na zagraniczne wojaże, bo zacisze jej małej kawalerki w zupełności jej wystarczało. Potrafiła przeleżeć tydzień w łóżku, oglądając bezsensowne programy i popijając wino w ciągu dnia, a wieczorem spotykała się z koleżankami lub gadała z Ewą na FaceTimie.
Tosia zadzwoniła do niej miesiąc temu i zdradziła jej plany imprezy niespodzianki. Przy okazji poprosiła ją o załatwienie sobie siedmiu dni urlopu w konkretnym terminie. Nie powiedziała, o co chodzi, tylko oznajmiła: „Zaufaj mi, ciociu”, i to było wszystko. Magda uważała Tosię za bardzo rozgarniętą osobę, więc zaufała jej w pełni, czekając na to, co się wydarzy.Rozdział 5
Ewa poprawiła makijaż i wsłuchana w takt muzyki dobiegającej z salonu, wyszła tanecznym krokiem z łazienki, a za nią roześmiana Magda – ruszając krągłymi biodrami i podnosząc ręce nad głowę, bujała się niczym osiemnastolatka.
W końcu Tosia wyniosła z kuchni urodzinowy tort, postawiła go na stole i przywołała wzrokiem swoją mamę.
Ewa trzymała Kasię na rękach, ale podeszła do stołu i podziwiała tort. Był absolutnie perfekcyjny. Kiedyś nie robiło się takich, ten był po prostu dziełem sztuki. Nigdy dotąd nie widziała takiego wspaniałego – był w kształcie kapelusza z dużym rondem, na którym leżały świeże owoce i jadalne kwiaty. Był tak piękny, że Ewa aż poczuła żal na myśl o pokrojeniu go. Pomiędzy kwiatami zauważyła świeczki w kształcie cyferek, które oznajmiały jej wiek – sześćdziesiąt lat. Zebrani goście krzyczeli:
– Pomyśl marzenie i dmuchaj!
Kasia swoim piskliwym głosikiem powtarzała:
– Babcia, wish! Wish! Make a wish!
Ewa zastanowiła się przez chwilę. Wiedziała, że jej prawdziwe marzenie nigdy się nie spełni, więc szybko wymyśliła awaryjne i krzyknęła:
– Chcę być znowu szczęśliwa! – I zdmuchnęła świeczki.
Goście ponownie wiwatowali na jej cześć i zaczęli śpiewać Sto lat.
Szampan się lał, muzyka grała, każdy tańczył i zabawa trwała w najlepsze. Wszyscy przez to zapomnieli, że mieszkanie Ewy znajduje się w prestiżowej lokalizacji i wypadałoby powiadomić sąsiadów o takiej imprezie.
Kilka minut po dwudziestej drugiej ktoś zapukał do drzwi.
– O shit! – przeklęła Tosia i pobiegła otworzyć, wiedząc już, że będą z tego kłopoty.
Ewa tańczyła i kątem oka widziała córkę rozmawiającą z jakimś sąsiadem lub sąsiadką. Gdy dziewczyna zamknęła, odwróciła się blada jak ściana i usiadła w fotelu.
– Co się stało? – Zaniepokojona Ewa podbiegła do Tosi.
Dziewczyna nie mogła mówić. Patrzyła na matkę i dopiero po chwili powiedziała:
– Musimy trochę przyciszyć muzykę.
– Dobrze, ale dlaczego tak zbladłaś, kochanie? Co się stało? Ktoś ci coś powiedział? – dopytywała zniecierpliwiona.
– To był sąsiad, ale był tak podobny do taty, że w pierwszej chwili pomyślałam, że zobaczyłam ducha.
– O nie! Facet z audi! – Ewa aż kucnęła.
Widziała, że Tosia nie rozumie i patrzy na nią pytająco.
– O czym ty mówisz, mamo?
Ewa opowiedziała jej wszystko – o wypadku na autostradzie i o kierowcy lekarzu. Zapewne miała wtedy taką samą minę jak Tosia w tej chwili.
– Myślisz, że to ten sam facet? – Tosia nie dowierzała.
– Jakby było ich więcej, to chybabym zwariowała. – Ewa schowała twarz w dłoniach. – Jeden sobowtór wystarczy. Dlaczego ten facet mnie tak dzisiaj prześladuje? A na dodatek jest moim sąsiadem…
– Czyżby tata sobie żartował? – zapytała Tosia i szybko przyznała, że po ojcu można by się było tego spodziewać. Zawsze miał poczucie humoru i dystans do siebie. – Mówiłam ci, że jest tutaj z nami i pewnie się śmieje z naszych głupich min. – Córka Ewy powoli dochodziła do siebie i nawet ta sytuacja zaczęła ją bawić. – Tato, przestań nam to robić, to nawet nie jest śmieszne. – Dziewczyna gadała sama do siebie, uśmiechając się pod nosem. – Hej, mamuś, a może poderwij tego faceta…
Tosia nie zdążyła dokończyć, bo matka machnęła przecząco ręką i się żachnęła:
– Nigdy!
Ewa zastanawiała się, jak to możliwe, że prawie przez dwa lata nie spotkała sąsiada na klatce schodowej, w windzie lub na parkingu, a dzisiaj napatoczył się dwa razy.
– A niech to – otrząsnęła się.
Danka chwiejnym krokiem podeszła do Ewy.
– Kochana, za trzy dni jedziemy do Toskanii, jesteś w stanie w to uwierzyć? Będziemy pić, palić, bzykać się i świntuszyć. Tośka zrobiła nam superniespodziankę. Zostawię na tydzień ten cały bajzel, nikt mi nie będzie marudził, kłócił się ze mną i mnie obrażał. Tosiu, kocham cię! I ciebie, Ewuniu, też kocham, ale nie będę cię bzykać, nie jesteś w moim typie. Ja lubię konary, duże i zwinne. – Dance plątał się język, bo szampan stanowczo uderzył jej do głowy. – Jestem nawalona – przyznała – ale jestem dzisiaj szczęśliwa, bo tak ogólnie to mam przejebane życie. Marcin to chuj, nie zasługuje na mnie. Ja jestem dobra, nie zdradzam go, piorę mu gacie, gotuję, a on co? Przynosi do domu kasę, ale pieprzy wszystko, co się rusza. Po co mi kasa, jak mój chłop już nawet nie chce ze mną spać? Jak się upomnę, to potrafi mi przywalić.
Ewa wiedziała, że Marcin nie jest aniołem, ale nigdy wcześniej nie słyszała o tym, by był damskim bokserem.
– Co ty mówisz, Dana? Upiłaś się na smutno czy Marcin naprawdę cię leje?
– Upiłam się, ale mówię prawdę: to chuj i tyle. – Danka chwiała się na nogach, ale buzia jej się nie zamykała. – Wyobrażasz sobie, że ten chuj… no tak, chuj… przyprowadził do domu czterdzieści lat młodszą panienkę i rżnął ją, jak byłam w domu? Wyszłam, bo inaczej wzięłabym nóż i zabiła chuja i tę jego gówniarę. Upokarza mnie codziennie, psychicznie i fizycznie. Wyprowadzę się, ale jak ja będę żyć bez tego chuja? Utrzymywał mnie ponad trzydzieści lat, a teraz jestem w czarnej dupie. Nie mam pieniędzy, doświadczenia zawodowego, nikt mnie nie przyjmie do pracy, no chyba że na zmywak – bełkotała.
Ewa rozmawiała z Danką prawie codziennie i nigdy, ale to nigdy przyjaciółka jej o tym nie mówiła. Na pytanie o to, co u Marcina, odpowiadała: „No wiesz, jaki on jest, jest zapracowany, zestresowany, ale jest dobrze”. Dlatego Ewa nigdy nie przypuszczała, że dzieje się coś niedobrego. Ale że aż tak? Dlaczego nic nie mówiła i przechodziła przez to sama?
Jubilatka objęła Dankę i podprowadziła ją do kanapy, gdzie ta rymsnęła jak kłoda.
– Nie pij już, Danuśka, a jutro pogadamy. Zostaniesz dzisiaj u mnie na noc, a potem coś wymyślimy. – Troskliwie głaskała ją po głowie. – Dam ci kawałek tortu, chcesz?
– Nie, bo się zrzygam.
Pomysł z tortem nie był dobry, więc Ewa usiadła koło Danki i chwyciła ją za rękę.
– Słuchaj, nie zasługujesz na żadne psychiczne ani fizyczne maltretowanie, więc nie wrócisz do tego chuja. – W tym momencie Ewa uzmysłowiła sobie, że chyba jest pijana, bo ona nigdy nie przeklinała. Najgorszym przekleństwem w jej ustach było „cholera” lub „kurde”. – Jutro pojedziesz po swoje ciuchy, spakujesz się na wyjazd, a po powrocie coś wymyślimy. Teraz jesteśmy, delikatnie mówiąc, najebane… – Ku swojemu zdziwieniu znowu przeklęła.
Rodzice mieli już dosyć imprezowania.
– Będziemy się zbierać, późno już. Wpadnij do nas przed wyjazdem. – Mama narzuciła na siebie szal, ucałowała Ewę, Tosię i śpiącą Kasię, po czym chwyciła ojca pod pachę. – Idziemy, staruszku. Do zobaczenia! – krzyknęła do wszystkich pozostałych.
– Do widzenia! – odkrzyknęła Wandzia, a po chwili dodała: – Pięknie się państwo trzymacie. Tylko pozazdrościć.
Impreza przycichła. Kasia spała jak zabita. Tosia przeniosła ją do sypialni, a potem usiadła na kanapie koło matki i cioci Danusi.
– Co tak sobie tu siedzicie?
– Planujemy – wymamrotała Danka, podnosząc powoli głowę.
– Można wiedzieć co?
– Życie, kochana, życie.
– Aha. – Tosia zrozumiała, że nic z tych podpitych bab więcej nie wyciągnie. Jak długo żyje, nie widziała matki na takim rauszu. To było nawet komiczne.
Wandzia i Magda pożegnały pozostałych gości, bo Ewa machnęła tylko ręką, wolno cedząc słowo „dziękuję”.
W pokoju panował bałagan: kieliszki i talerzyki leżały gdzie popadło, na podłodze rozsypane były konfetti i popękane balony – ogólnie wszędzie był taki bajzel, jakiego to mieszkanie jeszcze nie widziało.
Tosia położyła się przy Kasi. Wanda próbowała posprzątać ten rozgardiasz. W końcu machnęła jednak ręką i położyła się koło Tosi. Madzia natomiast dołączyła do śpiących na kanapie na siedząco dwóch pań i tak zakończył się ten dziwny, pełen niespodzianek i nieoczywistych zdarzeń dzień.Rozdział 6
Ewa otworzyła oczy i poczuła silny ból głowy. Była piąta rano. Pomimo to kobieta była wesoła i czuła w sobie radość. Pierwszy raz od ponad dwóch lat poczuła ekscytację. Przypomniała sobie tę niezapomnianą urodzinową imprezę i na myśl o wczorajszym wieczorze się uśmiechnęła. Dzięki przyjaciółkom i najbliższej rodzinie poczuła się znowu szczęśliwa.
Ewa postanowiła zatroszczyć się o te nowe uczucia i zmienić podejście do życia. Powoli rozumiała, że może cieszyć się przyjemnymi chwilami, a jednocześnie ciągle pamiętać o ukochanym Danielu. Miała przed sobą jeszcze wiele lat życia, które zamierzała spędzić najlepiej, jak się da.
Te postanowienia i rozmyślania nad życiem zakłóciła Danka, która opierała się na jej lewym boku w pozycji siedzącej, lekko pochrapując z otwartą buzią. Ewa szturchnęła ją delikatnie, ale ta nie zareagowała. Popchnęła ją drugi raz, trochę mocniej, i wtedy Danka opadła na poduszkę leżącą obok. Jej nogi zwisały na podłogę, więc tkwiła w pozycji półleżącej. Madzia zwinięta w kłębek okupowała przeciwną stronę kanapy.
Ewa popatrzyła na bałagan w salonie, lecz przeszła nad nim obojętnie i weszła do sypialni. Tam spała Kasia w ramionach Tosi, a obok Wandzia w majtkach i staniku, rozkraczona jak samolot, zajmując dwie trzecie łóżka.
„Istny burdel”, pomyślała wczorajsza jubilatka, a ból głowy rozsadzał jej czaszkę. Poszła do łazienki, wyciągnęła tabletki i łyknęła dużą dawkę ibuprofenu. Popiła szklanką wody i jednym haustem wciągnęła zawartość drugiej szklanki.
„To jest chyba kac”, przeszło jej przez myśl, chociaż do końca nie była przekonana, gdyż wcześniej nigdy kaca nie miała.
– Przez sześćdziesiąt lat nie byłam tak pijana, jak wczorajszej nocy – burczała pod nosem.
Niby nie piła dużo, trochę szampana pomieszanego z winem, ale efekt był nie do zniesienia. Wróciła do salonu i przez chwilę zastanawiała się, gdzie się położyć. Nie chciała budzić śpiącego towarzystwa, więc cichutko zrzuciła poduchy z kanapy, rozłożyła koc i zaległa na podłodze jak pies, przykrywając się drugim kocem. Zasnęła.
***
Obudził ją brzęk filiżanek. Leniwie popatrzyła na sufit i zdała sobie sprawę, że leży na podłodze. Ból głowy lekko ustał, natomiast ból pleców był niemiłosierny.
– Dzień dobry, śpiąca królewno. – Tosia była w świetnym humorze. – Kawy?
Ewa przeciągnęła się leniwie i znowu poczuła ból w plecach.
– Tak, poproszę, tylko jest jeden problem. Chyba źle spałam i mnie pokręciło. Nie mogę się podnieść. Pomożesz?
Tosia podeszła do matki, delikatnie złapała ją za rękę i lekko pociągnęła w górę. Ta z grymasem na twarzy podniosła się z podłogi i stanęła na nogi.
– Chryste Panie, jaki ból – marudziła.
– Mamo, ty się nie wygłupiaj. Ja dzisiaj wylatuję, więc kto będzie ci pomagał?
– Nie martw się, wezmę kilka tabletek i mi przejdzie. To nie pierwszy raz. – Ewa trzymała rękę na plecach i próbowała niezdarnie je rozmasować. – Widzisz, kochanie, twoja mama to już staruszka. Zobacz, co się ze mną porobiło, jak tylko skończyłam sześćdziesiąt lat – próbowała żartować, ale od razu wzięła pigułki.
– Jaka tam staruszka? Napiłaś się i tyle. Jakbyś spała jak człowiek, to nic by ci nie było. – Tosię najwyraźniej bawiła ta sytuacja.
Z sypialni wybiegła Kasia i rzuciła się w stronę Ewy.
– Babcia, babcia! – krzyczała.
– Kochanie, babcia trochę źle się czuje i nie może cię wziąć na ręce.
Tosia chwyciła dziecko, zanim doskoczyło do Ewy, i posadziła Kasię na krześle.
– Uważaj, skarbie, bo babcia jest dzisiaj chora. Zjesz jajka?
Dziewczynka wyglądała na zdziwioną. Przyjechała do babci, a ta nawet nie może jej wziąć na ręce? Spojrzała na Ewę z wyrzutem.
– Masz katar?
– Nie.
– Boli cię brzuszek?
– Nie, kochanie.
– To co ci jest?
Z kanapy dobiegł je zachrypnięty głos:
– Starość! – Magda przecierała oczy. – Starość – powtórzyła. – Danka! Wstawaj, śpiochu, i zamknij buzię, bo wyglądasz jak dzban. Dana, budź się. – Szarpnęła koleżankę, a ta wydobyła z siebie głos jak lew:
– Mmm… Poczekaj, nie szarp mnie, ja jeszcze śpię.
– Pijaku jeden, budź się i nie rób wstydu przed dzieckiem. – Magda nie dawała za wygraną.
W tym momencie do salonu weszła Wanda z rozmazanym makijażem, z podpuchniętymi oczami, w samej bieliźnie.
– Co tak się drzecie, która godzina? – Spojrzała na zegar wiszący w kuchni. – Ósma? Co wy, Boga w sercu nie macie? – Chwyciła koc z podłogi i narzuciła na siebie. – W niedzielę to ja o tej porze jeszcze śpię.
– Doprowadź się do porządku, bo ci botoks spływa i masz worki pod oczami. – Danka wysiliła się na złośliwość.
– Ale śmieszne. – Wandzia nie przejęła się uwagą koleżanki.
Robiła, co mogła, żeby trochę oszukać czas, więc regularnie odwiedzała salony kosmetyczne, od czasu do czasu poprawiała urodę botoksem, codziennie dbała o perfekcyjny makijaż i nie szczędziła pieniędzy na nowe ubrania.
Była zadbaną kobietą, choć jej dzisiejszy wygląd tego nie potwierdzał. Pracowała jako recepcjonistka w prestiżowym biurowcu, więc jej wygląd miał znaczenie. Poza tym jej partner, z którym miała dwójkę dzieci, nie skąpił na zachciankach Wandzi. Chciała powiększyć piersi, to powiększyła. Chciała zrobić operację nosa, też zrobiła. Heniek chciał mieć piękną partnerkę, którą mógł się pochwalić przed kolegami, więc inwestował. Pieniądze dla niego nie miały większego znaczenia. Dobrze zarabiał i dużo wydawał. Chyba kochał Wandzię, bo przeżyli razem grubo ponad trzydzieści lat, ale o małżeństwie nie chciał słyszeć.
Ich dzieciaki powyjeżdżały za granicę, jak tylko skończyły studia, i od tej pory Wandzia z Heńkiem żyli jak w czasach narzeczeństwa. Mieli czas jadać w restauracjach, odwiedzać znajomych, chodzić do teatru lub kina, wyjeżdżać na wakacje. Niczego im nie brakowało i byli na swój sposób szczęśliwi.
Wszystkie kobiety usadowiły się w kuchni i czekały cierpliwie na kawę, którą Tosia nalewała jedna po drugiej.
– Robię jajka na miękko, czy któraś z cioć sobie życzy? – Tosia miała bardzo dobry humor, widząc zblazowane, jeszcze nie w pełni trzeźwe panie.
– Brrrr… Ja dziękuję – rzekła Danka.
– Ja dwa poproszę – powiedziała Magda, szukając popielniczki. – Idę na balkon, muszę zapalić.
Pozostałe panie zamówiły po jednym jajku i czekając, aż się ugotują, zaczęły powoli sprzątać wczorajszy bałagan, od czasu do czasu popijając łyk kawy. Ewa chodziła zgięta wpół, ale tabletki już zaczynały działać, więc poczuła się trochę lepiej.
– Fajna impreza. – Wandzia naciągała na siebie ciągle osuwający się koc. – Szkoda, że nie widziałaś swojej miny, Ewciu. Bezcenna. Tosia stanęła na wysokości zadania i wszystko się udało, tak jak zaplanowałyśmy. Nieco się spóźniłaś, podróż miała trwać trzy godziny i trochę się denerwowałyśmy. Był korek?
– Tak, był wypadek na autostradzie. – Ewa znacząco spojrzała na Tosię, a potem znów na Wandę. – Przecież miałyśmy się spotkać u ciebie o osiemnastej, więc wcale się nie śpieszyłam. Do głowy mi nie przyszło, że czeka na mnie tylu ludzi w moim mieszkaniu. Muszę przyznać, że byłam bardzo zaskoczona.
– I o to chodziło, mamo.
– Tośka, co ci przyszło do głowy z tą Toskanią? Superpomysł, ale głupio mi, że za wszystko sama zapłaciłaś. – Wandzia nie ukrywała zażenowania.
– Nie ma o czym mówić. To jest prezent dla mamy, a że wy przy okazji skorzystacie, to dla mnie sama przyjemność.
– To mamy dwa dni na spakowanie, bo w środę już wyjeżdżamy, tak?
– Tak, bilety są zabukowane na środę.
Do salonu weszła Magda, śmierdziała dymem papierosowym.
– Fuj! – Wandzia fuknęła ostentacyjnie. Kiedyś paliła, więc jej nozdrza były wyjątkowo wyczulone. – Mogłabyś przestać palić – dodała z wyrzutem.
– Ani mi się śni, kocham palić, więc albo musisz się trochę pomęczyć, albo zacznij palić, to będę miała towarzystwo.
Wanda paliła przez wiele lat, ale od czasu podjęcia pracy w recepcji przestała. Jej pracodawca tego wymagał, nie życzył sobie, aby dym papierosowy był wyczuwalny w pomieszczeniu. Wanda, chcąc nie chcąc, rzuciła palenie. Dym papierosowy ją drażnił, ale czasami odczuwała chęć zaciągnięcia się, na przykład po seksie lub przy dobrej kawie. Niemniej zdawała sobie sprawę z tego, że jak zacznie palić ponownie, trudno będzie jej przestać. Heniek też był szczęśliwy, że ma niepalącą partnerkę, więc tak pozostało.
– Dostałaś urlop? – zwróciła się do Wandzi Danka.
– Tak, chociaż nie było łatwo. Po telefonie Tosi zaraz spytałam szefa. Na początku się krzywił, ale w końcu się zgodził. No to jedziemy, moje panie. – Wandzia nie ukrywała radości. – Przystojni Włosi, owoce morza, wineczko. Ach… bellissimo! – Kobieta nie znała włoskiego, ale gdzieś usłyszała to słowo i uznała, że chyba pasuje do sytuacji. – Danka, ciebie chyba nic nie trzyma, prawda? Szczęściara. – Wanda zrobiła niby-naburmuszoną minę. – Nie pracujesz, nikogo nie musisz pytać o zgodę, tak ci zazdroszczę.
– Nie ma czego, uwierz mi… Lepiej byłoby, gdybym pracowała.
– Dziewczyno, niejedna kobieta dałaby się zabić za twoje życie. Chłop kasę przynosi, płaci za wszystko, nie narzekaj.
– Taaa… – Danka spojrzała na Ewę, dając jej tym znać, że potrzebuje pomocy.
– Ja tam uważam, że kobieta powinna mieć swoje pieniądze – dodała Magda.
Ewa spoglądała na Danę z niepewnością i nie wiedziała, jak ją wesprzeć.
– Jajka gotowe, proszę siadać i grzecznie jeść śniadanie. Potem każda idzie do łazienki i doprowadza się do stanu używalności – rozkazała Tosia.
Kobiety zamilkły i zajęły się obieraniem jajek.
Po śniadaniu Tosia pozbierała naczynia, umyła je i wypiła resztkę kawy, a następnie poszła ubrać Kasię.
– Co robimy? – Wystrojona Wandzia usiadła w fotelu i założyła nogę na nogę.
– Ja muszę jechać do domu, zrobić pranie i się przygotować do wyjazdu. W poniedziałek i wtorek mam dużo roboty, więc będę musiała zostać dłużej w pracy – oznajmiła Magda.
– A ty, Dana?
– Ja pojadę do domu i przyniosę spakowane ciuchy do Ewy.
– Już dzisiaj? – Wandzia trochę się zdziwiła.
– Tak, Marcin wyjechał, to co będę siedziała tak sama w domu? – skłamała.
– Posiedzimy sobie i pogadamy przed wyjazdem – dodała Ewa.
– To ja ci pomogę – wtrąciła Wanda. – Mam dzisiaj czas do obiadu i jeśli chcesz, mogę z tobą pojechać do Oliwy, pomóc ci się spakować i przywiozę cię do Ewy.
– Dziękuję, poradzę sobie.
– Daj spokój, to żaden problem. Szykuj się. Jedziemy.
– Ewa ze mną pojedzie. – Dana nie wiedziała, jak wybrnąć.
– Ewa ma Tosię i Kasię, na pewno chcą sobie pogadać i się sobą nacieszyć. Poza tym zobacz, jak ją pokręciło. Daj jej spokój. Jedziemy, no już. – Wanda machnęła ręką, jakby odganiała muchę.
– My z przyjemnością ją zawieziemy. – Ewa chciała ratować sytuację. – Może pójdziemy na spacer do parku Oliwskiego, trochę się przewietrzymy.
– Nie ma o czym mówić, chodź i nie marudź. – Wanda nie dawała za wygraną. – Wy, dziewczyny – zwróciła się do Tosi i Ewy – sobie pogadajcie. Macie tak mało czasu, poza tym musisz je odwieźć na lotnisko. Poradzimy sobie. Dzisiaj przed obiadem przywiozę Dankę, jak tak bardzo chcesz.
Dana wstała leniwie.
– Oj dobra, niech ci będzie. – „Boże, żeby tylko Marcina nie było w domu, proszę”, błagała w myślach.
Wanda poganiała Dankę, a ta zastanawiała się, co by tu powiedzieć, gdyby Marcin był w mieszkaniu. Kobiety pomogły Ewie uporządkować wczorajszy bałagan i były gotowe, aby udać się do Oliwy po ubrania Danki.
Danusia całą drogę milczała.
– Co z tobą? Taka jesteś cichutka, jak nie ty. Za dużo wczoraj wypiłaś, kochana, chyba masz kaca – próbowała ją zagadać Wandzia.
– No, chyba tak.
– Wiesz, że kobietom w naszym wieku alkohol może szkodzić? – Rozbawiona dogryzała Dance.
– Mów za siebie, ja mam jeszcze trzy miesiące do sześćdziesiątki – odburknęła Dana.
– Przecież żartuję, co z tobą? Co cię ugryzło?
– Nic, dzisiaj wstałam lewą nogą.Rozdział 9
Wanda była bardzo zdenerwowana sytuacją, która zaszła w mieszkaniu Danki. Nie mogła przestać o tym myśleć. Musiała wrócić do domu, aby się przebrać. Z Heńkiem była umówiona na lunch dopiero o drugiej, miała więc jeszcze trochę czasu. Uwielbiała swój dom – był duży i piękny, a wokół niego rozpościerał się wielki ogród. Czuła się tam bardzo szczęśliwa.
Po wyjeździe dzieci dom stał się pusty i cichy. Heniek jak zwykle dużo pracował, a kiedy Wandzia wracała z pracy, to czekała na partnera przynajmniej do dwudziestej. W weekendy, kiedy dzieci mieszkały jeszcze z nimi, zawsze siadali razem do stołu i jedli przygotowane przez nią posiłki, bo Wanda bardzo dobrze gotowała. Teraz wychodzili do miasta, aby coś zjeść. Heniek wybierał ekskluzywne restauracje, na które było ich stać. Potem często wyjeżdżali za miasto i cieszyli się urokami natury lub spotykali się ze znajomymi.