- W empik go
Taki piękny most - ebook
Taki piękny most - ebook
„Nie brookliński most/Lecz na drugą stronę/Głową przebić się/Przez obłędu los/To jest dopiero coś” – tak pisał Stachura. W powieści Agnieszki Bednarskiej jest mowa o innym moście – Golden Gate w San Francisco. Pięknym, lecz przyciągającym samobójców; pięknym tak, że barierki ochronne są śmiesznie niskie, by nie psuły widoku. Jest też rozpacz i nadzieja, potężna, niezwykła, tajemnicza więź łącząca obce sobie na pozór kobiety oraz wymierzona w niecodzienny sposób sprawiedliwość – a całość tworzy bardzo spójną, realistyczną i przejmującą opowieść. Doskonałe domknięcie trylogii na którą składają się także Piętno Katriny i Zabierz dzieci, wyjedź z miasta.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-966-809-6-9 |
Rozmiar pliku: | 290 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Poczuła narastający niepokój. To nie musiało nic znaczyć. Ale mogło.
Oparła dłonie o krawędź biurka i przymknęła oczy. „Proszę – pomyślała – niech nic się nie stanie”.
Wstała i poprawiła spódnicę. Wyłączyła komputer, a notes i wieczne pióro schowała do szuflady. Powinna od razu iść na piętro, ale starała się oddalić ten moment, gdy będzie musiała skonfrontować przeczucie z rzeczywistością.
Coś kazało jej podnieść głowę i spojrzeć na sufit. Zrobiła to w chwili, gdy pęknięcie dotarło do połowy długości gabinetu. I postępowało. Ciemną, kanciastą linią przypominającą pazur.
To było więcej, niż się spodziewała. Zerwała się do biegu. Piętro jeszcze nigdy nie wydawało się jej takie wysokie, a korytarz taki długi. Nacisnęła klamkę i zamaszystym ruchem pchnęła drzwi do pracowni córki.
Zachwiała się, nieprzygotowana na widok, który ukazał się jej oczom.
Wszystkie sztalugi leżały na podłodze, jak sterta gruzu. Obrazy i czyste płótna, rozrzucone i pochlapane farbami, podobnie jak ściany, okna i nieliczne meble. W powietrzu unosił się zapach wilgoci.
Żarówka w przewróconej lampie dogorywała, drżąc.
Georgia ostrożnie przekroczyła próg. Antonia powinna znajdować się gdzieś wśród tego pobojowiska, lecz Georgia na chwilę zapomniała o córce. Stanęła na środku pokoju i powiodła spojrzeniem po ścianach, bezwiednie rozchylając usta i przetrzymując powietrze w płucach tak długo, aż poczuła ból.
Dopiero spoglądając z tej perspektywy, zdała sobie sprawę, że to, co widzi, nie jest wynikiem furii z jaką ktoś, najprawdopodobniej jej córka, ciskał farbami w ściany. Przed oczami miała obrazy. Dziesiątki, a może i setki scen w odcieniach czerni i bieli, ogromnych – sięgających pod sufit – średnich i zupełnie małych. Obrazy nakładały się na siebie, przenikały jak rysunki na kalkach technicznych.
Na wszystkich widniał ten sam motyw: korytarz albo sztolnia.
Mroczna, długa i ciasna, na której końcu nie było światełka. Czuła przymus wpatrywania się w miejsce, w którym można by spodziewać się wyjścia, lecz na żadnym z malowideł go nie dostrzegła, wskutek czego już po chwili ogarnęło ją klaustrofobiczne poczucie zamknięcia. Chwyciła ją nagła duszność i Georgia zapragnęła uciec z tego miejsca, choćby tylko spojrzeniem; obróciła się wokół własnej osi, ale wszędzie widziała to samo. Zakręciło się jej w głowie, w pokoju nie było czym oddychać. Nikt nie podniósł rolet, nie działała klimatyzacja.
Nagle przypomniała sobie, gdzie jest i dlaczego przybiegła. Pełna złych przeczuć ukryła twarz w dłoniach, aby przerwać hipnotyczne oddziaływanie tunelu na zmysły. Mimo że czuła zalegające w płucach stęchłe powietrze, wzięła następny oddech i zawołała półgłosem:
– Antonio?
Pomieszczenie było duże, sypialnia znajdowała się na jego krańcu, za parawanem, ale nie dochodziły stamtąd żadne dźwięki.
– Antonio, jesteś tu? – zapytała, stawiając niepewne kroki. Gdy podeszła wystarczająco blisko, za ścianką z bambusa wyczuła czyjąś obecność. Ponieważ córka się nie odezwała, Georgii przyszło na myśl, że może zastać tam kogoś innego. Czyżby do domu wdarł się obcy i skrzywdził jej dziecko? Przyspieszyła i po chwili, gotowa odeprzeć każdy atak, weszła za parawan. Zderzyła się, ale nie z intruzem, tylko z tym, co zobaczyła. Do dziś myślała, że w zachowaniu córki nic nie zdoła jej zaskoczyć, że przerobiły już wszystko. Właśnie się przekonała, jak bardzo się myliła.
Antonia siedziała przed toaletką, w aurze światła mlecznych żarówek. W brudnej i postrzępionej pidżamie, jakby przez całą noc wędrowała po lesie. W ręku trzymała tępo zakończone nożyczki – całkiem niedawno Georgia postanowiła zaryzykować i pozwoliła córce ich używać.
Na jej częściowo odsłoniętych ramionach, na bosych stopach i wokół krzesła wiły się jak węże pukle ciemnych włosów. Niania Antonii, Ludmiła, od ponad dwudziestu lat była dumna, że są takie zdrowe i lśniące.
Na głowie pozostały strzępy, sterczały nierówne, raczej wyskubane niż obcięte, czyniąc twarz Antonii inną niż ta, do której wszyscy przywykli. Wydawało się, że wraz z włosami dziewczyna straciła niewinność – jej dotąd łagodne, wręcz dziecięce rysy wyostrzyły się i nabrały drapieżności. Antonia wpatrzona we własne odbicie wydawała się nim zaabsorbowana, a gdy zauważyła nadejście matki, spłoszyła się. Georgia odniosła wrażenie, że córka zamierza uciec, że poderwie się ze swojego miejsca i czmychnie między rzeczy jak mysz.
– Hej, córeczko – zagadała ostrożnie. Zdziwiona dziewczyna zmarszczyła brwi, zawahała się. Była spięta i w każdej chwili gotowa do odparcia ataku. Milczała, co było dziwne, bo Antonia zawsze wydawała z siebie jakieś dźwięki, ciche pomruki, chrząknięcia. – No… – wyciągnęła rękę w jej stronę – …chodź do mamy.
– Nie znam cię – odpowiedziała dziewczyna, uchylając się przed dotykiem. Georgia znieruchomiała.
– Antonio, to ja, mama.
– Odejdź – warknęła ostrzegawczo. Jeszcze nigdy wypowiedziane przez córkę Georgii słowa nie brzmiały tak wyraźnie i zdecydowanie. Głos też miała jakby nie swój. Lecz najgorsze dla jej matki było to, że jej nie rozpoznawała.
***
– Ma gorączkę, ale poza tym fizycznie nic jej nie jest – oświadczył Thomas Hatton, neurolog i psychiatra Antonii oraz przyjaciel rodziny – niewątpliwie jednak doszło do tąpnięcia w psychice. Taka zmiana w zachowaniu nie zachodzi bez przyczyny.
– Już mówiłam, nie wydarzyło się nic nadzwyczajnego. Wczorajszy dzień był jak setki poprzednich, żadnych odstępstw od rytuałów, może poza podaniem syropu, bo Antonia jest przeziębiona, ale ona go lubi. O wielkich emocjach nie może być mowy, Ludmiła dobrze o to dba… Więc dlaczego?
– Nie wiem. I być może nigdy się nie dowiemy. Trzeba ją obserwować.
– Dlaczego najpierw zachowywała się tak, jakby nie wiedziała kim jestem, a później wszystko wróciło do normy?
– Nie wiem – powtórzył.
– Thomasie, czy to może oznaczać, że coś się poprawi… No wiesz, w jej głowie? – zapytała niepewnie. Była wykształconą kobietą, rozumiała, co dolega jej córce, poza tym dawno omówili ten temat i wydawało się, że go zamknęli, więc Thomas był zdziwiony, że Georgia jeszcze się łudzi.
Spojrzał na nią łagodnie. Nic nie musiał mówić, wszystko miał wypisane na twarzy. Odstawił pustą filiżankę i nakrył dłonią dłoń przyjaciółki, ledwo zauważalnie pokręcił głową, ale ona chciała go jeszcze przekonywać.
– Coś ewidentnie się zmieniło, a przecież nikt się tego nie spodziewał. Odkąd zaczęła malować, malowała tylko autoportrety, ile to już lat? Piętnaście? Osiemnaście? – Patrzyła mu prosto w twarz, jakby wyczekując potwierdzenia. – Nigdy nie namalowała nikogo innego ani nawet drzewa czy ptaka. Tylko siebie. I nagle takie coś? Co to w ogóle jest?
– Moim zdaniem to jakiś tunel. Gdyby na końcu było światło, pomyślałbym, że straciła przytomność i miała wizję. To dosyć popularny motyw podczas utraty świadomości.
– Jednak to nie wygląda jak ścieżka do raju.
– Zupełnie nie – zgodził się. – Chociaż niewykluczone, że właśnie z chwilową utratą świadomości mamy do czynienia. Wystarczyłby miniwylew, a nawet bardzo silny atak migreny.
– Ona nie miewa migren – przypomniała mu Georgia.
– Rezonans mógłby rozwiać wątpliwości.
– Wiesz, z czym to się wiąże. Antonia boi się szpitali, tej całej aparatury, a podanie leków uspokajających przed badaniem nie wchodzi w grę. Taki stres mógłby pogorszyć jej stan, chyba nie warto ryzykować.
– Zobaczymy, co będzie się działo, gdy Antonia się wyśpi. Niewykluczone, że to, co zobaczyliśmy, to tylko jedna ze zmian, jakie się w niej dokonały. – Georgia wyraźnie się tymi słowami zainteresowała, ale Thomas natychmiast sprowadził ją na ziemię. – Nie, Georgio, przykro mi. Cudu nie będzie, twoja córka urodziła się z deficytem i tak już zostanie. Nawet jeśli nastąpią zmiany, niewykluczone, że na lepsze, Antonia nigdy nie będzie jak inne młode kobiety.
Thomas Hatton nie powiedział nic nowego, a jednak sprawił Georgii przykrość. „Jako lekarz nie mógł zachować się inaczej, lecz jako przyjaciel powinien być mniej obcesowy” – pomyślała, dolewając sobie herbaty. Kiedy przechyliła dzbanek nad jego filiżanką, powstrzymał ją gestem.
– Dziękuję, ale muszę już iść. Wpadnę wieczorem. Gdyby coś się działo, dzwoń.
– Czy to możliwe, że znalazła się w transie? – zapytała, jakby nie dosłyszawszy jego ostatnich słów.
– Niewykluczone.
– I przeżyła w nim coś strasznego, a potem dała temu wyraz w obrazach na ścianach?
– Tak przypuszczam.
– Obawiam się, że będą tego konsekwencje. Gdybyś wiedział, jak ona na mnie patrzyła, gdy ją znalazłam… Nie miała pojęcia, kim jestem, sama też wyglądała inaczej… – Szukała w myśli odpowiednich słów. – Przez chwilę sądziłam, że moja córka straciła swoją ułomność.
– Wiesz, że to niemożliwe. – Georgia skinęła głową, choć wiedziała swoje. Antonia w tamtym momencie była zdrowa.
Hatton wstał i podał rękę Georgii. Kiedy i ona się podniosła, wziął ją pod ramię i pozwolił odprowadzić się do drzwi.
– Przecież Antonii zdarzały się już różne dziwactwa i zawsze sobie z nimi radziliśmy.
– Tym razem to coś więcej.
– Ale wiesz, że zawsze możesz na mnie liczyć, prawda? Również na Wiktorię, wspominała cię wczoraj.
– Gdy ostatnio rozmawiałyśmy, wydawała się przybita, zauważyłeś?
– To nic wielkiego, dopadł ją syndrom opuszczonego gniazda. Poradzi sobie.
– W końcu sypia z psychiatrą – Georgia postanowiła zakończyć rozmowę w weselszym tonie. – Dziękuję, Thomasie. Do widzenia.