- promocja
Tako rzecze Lem - ebook
Tako rzecze Lem - ebook
Poszerzone wydanie (600 stron!) rozmów na temat kosmosu, ludzkiej cywilizacji oraz duszy mieszkańca ziemskiego globu naszej ery. Pasjonująca opowieść o życiowej i artystycznej drodze Stanisława Lema, o jego miejscu w polskiej i światowej literaturze. Biblia dla wielbicieli twórczości autora "Solaris".
Spis treści
O starych i nowych rozmowach ze Stanisławem Lemem
Czas nieutracony
W pajęczej sieci
Golem
Rozczarowania filmowe
Gusta i dyzgusta
Księga skarg i wniosków
W cywilizacyjnej jamie
Wyjaśniać świat
Pasja filozofowania
DWADZIEŚCIA LAT PÓŹNIEJ
Lube czasy
Wizja lokalna
Summa, czyli panta rhei
Nota wydawnicza
Indeks nazwisk
Przypisy
Kategoria: | Rozmowy |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-63471-35-4 |
Rozmiar pliku: | 823 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Pierwszą serię rozmów ze Stanisławem Lemem przeprowadziłem pomiędzy listopadem 1981 roku a sierpniem roku 1982, a zatem w czasie szczególnym, gdy konflikt pomiędzy komunistyczną władzą a Solidarnością został rozgrzany do czerwoności, a wkrótce potem skończył się stanem wojennym. Zarówno oczekiwanie najpierw na nieuchronną interwencję zbrojną (czego pisarz był absolutnie pewien), jak i obserwowanie później deptania wolnościowych aspiracji społeczeństwa oraz spychania kraju w moralne i ekonomiczne bagno, były dla obu rozmówców okresem wyjątkowo przykrym. Dla Lema szczególnie, bo wytrącało go to z normalnego rytmu pracy. Być może — paradoksalnie — właśnie dlatego powstały te rozmowy. Zapewne nie był to jedyny powód, ale na pewno pisarz — poruszony do żywego zachodzącymi wypadkami — właśnie w tych spotkaniach odnajdywał ucieczkę i możliwość zdystansowania się wobec agresywnej rzeczywistości.
Wkrótce potem zresztą, nie mogąc znieść sytuacji w Polsce, Stanisław Lem wyjechał za granicę na kilka długich lat, by powrócić dopiero po upadku komunizmu. Rozmowy ukazały się w 1987 roku w Wydawnictwie Literackim, ale ich wydanie poprzedziła wcześniejsza o rok edycja niemiecka pt. Lem über Lem. Gespräche, opublikowana w Insel-Suhrkamp Verlag. Na skutek ingerencji cenzorskich — jak poinformował mnie pisarz — wydanie polskie zostało okrojone o rozdział Czarna bezwyjściowość sytuacji oraz okaleczone serią drobniejszych cięć, we fragmentach dotyczących oceny ówczesnych wypadków w kraju. Z perspektywy lat należy dopowiedzieć, że prawdopodobnie nie miały one charakteru formalnego zapisu i rozegrały się w ramach negocjacji redakcyjnych, bo nigdy nie widziałem żadnego dokumentu potwierdzającego interwencję GUKPPiW ani pisarz nie powoływał się na konkretne pismo.
W drugiej edycji z roku 2002 książka wróciła do oryginalnego tytułu Tako rzecze… Lem, zmienionego w pierwszym wydaniu – z powodów dla obu autorów nieznanych i zagadkowych – na Rozmowy ze Stanisławem Lemem (aluzja do Tako rzecze Zaratustra Fryderyka Nietzschego nie mogła wszak niepokoić cenzora, z kolei „autor” wielokropka nigdy się nie ujawnił), dodano też trzy nowe rozdziały (Lube czasy, Wizja lokalna i Summa, czyli panta rhei), zwiększając jej objętość o jedną trzecią (ok. 180 stron). Powstały one w wyniku kolejnej serii rozmów nagranych we wrześniu i grudniu 2001 roku, ponieważ doszliśmy wraz ze Stanisławem Lemem do wniosku, że czas dzielący oba wydania domaga się aktualizacji — ze względu na inną już sytuację polityczną w kraju i na świecie, dynamiczny postęp na polu nauki oraz głębokie przemiany cywilizacyjne, które dokonały się w ciągu tych dwudziestu lat. Z kolei rozdział pt. Czas nieutracony został uzupełniony o partie skreślone w wyniku cenzorskich nacisków (głównie reminiscencje lwowskie z okresu „sowieckiego”), przywrócono także wspomniany wcześniej rozdział pt. Czarna bezwyjściowość sytuacji, zawierający przemyślenia pisarza na temat sytuacji Polski w dobie stanu wojennego. W obecnym wydaniu zostaje on pominięty ze względu na swą polityczną doraźność (reakcja pisarza na stan wojenny).
Przygotowując w 2002 roku to pełne wydanie Tako rzecze Lem, napisałem, że budzi respekt, a czasem nawet zaskakuje, ponieważ jego partie sprzed dwudziestu lat na ogół zachowały aktualność, a co więcej zyskały dopełnienie i komentarz w nowych rozdziałach, przynoszących spojrzenie Lema na zjawiska końca XX i początków XXI wieku. Pisarz dokonał w nich ponownej „wizji lokalnej”, analizując najważniejsze kwestie cywilizacyjne, naukowe, polityczne, kulturalne i obyczajowe swoich czasów. Z równą werwą intelektualną jak w czasach stanu wojennego komentował własne sądy sprzed dwudziestu lat, zastanawiał się nad konsekwencjami ówczesnych wydarzeń, formułował nowe koncepcje i hipotezy, a zarazem — nie mniej surowo niż dawniej — „wymierzał sprawiedliwość widzialnemu światu”. Jeśli coś się zmieniło, to może sposób i intensywność ekspresji rozczarowania do świata. O ile wcześniej miała ona charakter półżartobliwych uwag lub przestróg, to w nowych partiach przechyliła się w utyskiwanie, by nie rzec malkontenctwo, obracając się nawet przeciwko dawnym świętościom (np. postępowi technicznemu, głównie komputeryzacji i informatyce). Ponieważ jednak pisarz do perfekcji opanował poetykę wisielczego humoru, nawet te fragmenty rodzą nasz uśmiech.
Wbrew pozorom, kompozycja tomu – poza trzema ostatnimi rozdziałami – nie odpowiada rzeczywistemu porządkowi rozmów, a raczej głośnych medytacji tego wybitnego pisarza o aspircjach filozofa, który – jak sam mówił – „pozjadał wszystkie rozumy”, autora wielu niezapomnianych książek, które stały się elementarzem kilku pokoleń Polaków. Materiał zgromadzony w tym wydaniu stanowi mniej więcej dwie trzecie tekstu uzyskanego w wyniku przeniesienia rozmów na papier. Jeden rozdział, znacznie lżejszy gatunkowo i nie pasujący do kompozycji książki, a także spore partie dyskursywne, zawierające powtórzenia, addenda, niezliczone dygresje oraz okazjonalne wątki, pozostały w szufladzie. Nawet w obecnym, poszerzonym znacznie wydaniu nie ma dla nich miejsca.
Stanisław Lem był rozmówcą tyleż urzekającym, co kłopotliwym. Jego niewiarygodnie rozległy horyzont wiedzy, pozwalający mu penetrować najbardziej wysunięte przyczółki współczesnej nauki, a częstokroć nawet przekraczać jej aktualne rozpoznania, pomnożony przez temperament gawędziarza i polemisty, ustawiał go z miejsca w pozycji mędrca i preceptora, co znacznie utrudniało rozmowę, bo jak okiełznać filozofa-wieszcza, który na dodatek bywa od czasu do czasu Swawolnym Dyziem. Autor Summy technologiae łamał więc a priori uzgodnione osie tematyczne i problemowe, prowadząc często — równolegle do porządku rozmowy narzucanego przez kolejne pytania — dialog z samym sobą, a zarazem z najnowszymi teoriami i koncepcjami, które zrodziła przyrodoznawcza i antropologiczna refleksja naszej doby. Aby podjąć prawdziwie partnerską i kompetentną dyskusję naukową z Lemem, potrzebny byłby poziom wiedzy, jaką dysponuje wyłącznie zespół ekspertów kilkunastu dyscyplin, zwłaszcza nauk ścisłych. Taką wiedzę zaś posiadała w Polsce tylko jedna osoba — właśnie bohater tej książki. Dlatego zapewne tak często sam sobie stawiał — niejako ponad moją głową — pytania, rozstrzygał wątpliwości i poszukiwał satysfakcjonujących go rozstrzygnięć. Choć czytając trzy ostatnie rozdziały, powstałe — jak wspomniałem — dwadzieścia lat po pierwszych rozmowach, zauważymy, że relacje pomiędzy rozmówcami stały się mniej formalne, ulegając pewnej familiaryzacji. Dlatego więcej w tej partii zderzeń poglądów i sporów, a przy tym poufałości, co widać we wzajemnym podszczypywaniu się i żartach. Mówiąc prosto, relacja mistrz–uczeń została tutaj zastąpiona jakąś nową jakością komunikacyjną, dla której nie mam adekwatnej nazwy, ale koń jaki jest każdy widzi.
Układ tej książki jest efektem przekomponowania i uporządkowania magmowatej materii prowadzonych przez nas rozmów — pełnych dygresji, skojarzeń i swobodnych dywagacji. Lecz żaden porządkujący zabieg nie zatrze specyfiki efektownego i żywego stylu Lemowej gawędy — tryskającej fajerwerkami anegdot, żartów oraz paradoksów, ale przecież podejmującej konfrontację z najtrudniejszymi pytaniami naszej doby; pełnej swady, brawury i przeskoków myślowych, ale zawsze pozostającej w obrębie procedur naukowego myślenia o świecie.
Tako rzecze Lem jest pasjonującą i barwną opowieścią o życiowych losach i artystycznej drodze Stanisława Lema, o jego miejscu w polskiej i światowej literaturze; przynosi rozważania na temat sytuacji nauki i kultury na przełomie XX i XXI wieku oraz miejsca człowieka w tworzonej przez niego cywilizacji; roztrząsa podstawowe kwestie polityczne, społeczne i moralne, jakie stawia przed nami obecny — wrzący jak lawa — świat; pragnie zgłębić tajemnice kosmosu i prawa, jakie nim rządzą; rozważa możliwości i ograniczenia poznawcze istoty ludzkiej; formułuje filozoficzną diagnozę aktualnego dorobku myślowego i kulturowego ludzkości.
W jakim stopniu problemy podjęte na tych kartach przez zdumiewającego nas rozległością erudycji i intelektualną żywotnością pisarza-filozofa pozwalają nam dotrzeć do źródeł wiedzy na temat kosmosu, ludzkiej cywilizacji oraz duszy mieszkańca ziemskiego globu w początkach nowej ery, przyjdzie rozsądzić samemu czytelnikowi. Warto jednak — czytając tę książkę — pamiętać, że jest ona nie tylko próbą bilansu myślowej drogi pisarza, ale również uzupełnieniem i autokomentarzem do jego rozważań, które przez 60 lat — na przemian w groteskowej, realistycznej, fantastycznej, eseistycznej oraz filozoficzno-teoretycznej tonacji — podejmował w swoich kolejnych utworach. Tom Tako rzecze Lem, który właśnie oddajemy Państwu do rąk, jest więc tylko tym, czym być może — zapisem rozmów, przeprowadzonych w nadziei, że pomogą nam zrozumieć sens tej niezwykłej przygody, jaką jest egzystencja każdego z nas, ludzi, i innych mieszkańców ziemskiego globu, a także dzieje całego wszechświata, który wynurzył się z nicości i zmierza nie wiadomo dokąd. Stanisław Lem odpowiada tutaj tylko na te pytania, na które odpowiedzieć mógł, chciał i zdążył, gdyż inaczej — jak powiedział z rezygnacją w trakcie jednego ze spotkań, zanurzony w półmroku i obłokach tytoniowego dymu, pomiędzy włączonym magnetofonem kasetowym Grundig, regałami ciężkimi od książek i zmęczonym rozmówcą — „musielibyśmy tak rozmawiać do końca świata”. Wiele jest bowiem jeszcze pytań i odpowiedzi, z którymi byłby w stanie i chciał się zmierzyć, ale czas Mędrca — w przeciwieństwie do czasu wszechświata — nie jest nieskończony. Dziś wiemy o tym znacznie boleśniej niż wtedy, kiedy te rozmowy powstały.
Stanisław Bereś
Wrocław, 9 sierpnia 2012W pajęczej sieci
Stanisław Bereś: Po 1956 roku w pana życiu nastąpił okres stabilizacji życiowej oraz zawodowej, a niespokojny dotąd nurt życia odmierzany był już książkami. Dlatego też proponuję, abyśmy porozmawiali właśnie o pana książkach: o tym jak powstawały, jak je odbierano i co pan sądzi o nich dziś.
Stanisław Lem: Obawiam się, że nieco pana zmartwię, gdyż bardzo niewiele potrafię dziś powiedzieć o historii powstawania moich utworów. Wydaje mi się bowiem, że każda książka zaciera historię swojego powstawania. Realizacja jakby nakłada się na proces krystalizacji utworu. Nie zawsze wygląda to tak, że książka koduje się w pamięci jako swoista rzeka o wielu dopływach, które przejawiają tendencje dośrodkowe. Ilekroć wchodziłem w jakieś boczne koleiny, by je potem odtrącić, wówczas wszystko ulegało dokładnemu wymazaniu, co było spowodowane tym, że częstokroć niszczyłem wszystko, co posiadałem w maszynopisie. Gdybym mógł zobaczyć te bruliony, zapewne sam bym się zdziwił, jak dalece kształt ostateczny książki różnił się od tego, co ją poprzedziło. Jest bowiem tak — o czym już wspomniałem — że pracowałem metodą prób i błędów.
Powiem na przykład, że ostatni rozdział Solaris napisałem po rocznej przerwie. Książkę zmuszony byłem odłożyć, gdyż sam nie wiedziałem, co zrobić ze swoim bohaterem. Dzisiaj nie potrafię nawet odnaleźć tego „szwu” — miejsca, w którym została „sklejona”. Mało tego, nie wiem nawet, dlaczego nie potrafiłem jej przez tak długi czas skończyć. Pamiętam tylko, że pierwszą część pisałem jednym zrywem, potoczyście i szybko, a drugą dokończyłem po długim czasie w jakimś szczęśliwym dniu czy miesiącu.
Większość książek napisałem metodą, którą pająk tka sieć. Jeśli pan takiego pająka sekcjonuje dowolnym sposobem, to nawet pod mikroskopem elektronowym nie wyekstrahuje pan z jego ganglionów żadnego planu sieci. W gruczołach też nie odnajdzie pan żadnych sieci, lecz płyn, który krzepnie na powietrzu. Pająk posiada całą baterię tych gruczołów (około czterdziestu), z których wytryskuje ciecz i formuje ją potem przy pomocy tylnych nóg w wałeczek. Podobnie jest ze mną. Nie jest bowiem tak, że mam w głowie gotowy zarys całości, a potem, drżąc z obawy, aby go nie zapomnieć, zapisuję jak najszybciej. Po prostu pisałem, a „to” się działo.
Kiedy wprowadziłem Kelvina na stację solaryjską i kazałem mu zobaczyć przestraszonego i pijanego Snauta, sam jeszcze nie wiedziałem, co go przerażało, nie miałem zielonego pojęcia, dlaczego Snaut zląkł się zwyczajnego przybysza. W tym momencie nie wiedziałem, ale wkrótce się miałem dowiedzieć, bo przecież pisałem dalej.
Ten efekt zaskoczenia samego piszącego nie ma jednak nic wspólnego z jakością utworu. Spontaniczność jej nie gwarantuje. W utworze, którego nie lubię — Powrocie z gwiazd — sprawa betryzacji też pojawiła się nagle i zaskoczyła mnie samego. Wiedziałem tylko jedno: tu musi nastąpić jakiś rozziew, nieporozumienie, bo nie może być tak, że ktoś wraca po stu trzydziestu latach na Ziemię, a rozmowa toczy się płynnie i pojęcia są wspólne. Wiedziałem, że zaraz nastąpić musi konflikt, który rzeczywiście ze mnie „wyskoczył”. Znacznie częściej jednak zdarzało się, że w podobnych sytuacjach narracyjnych nie potrafiłem odnaleźć właściwego rozwiązania i książka lub jej fragment umierały śmiercią naturalną. A skoro taka część została pokryta nową, udaną częścią wywodu narracyjnego, tamta odrzucona nie pozostawała nawet jako świecący punkcik na dnie pamięci.