- W empik go
Tami z Krainy Pięknych Koni - ebook
Tami z Krainy Pięknych Koni - ebook
Tami z Krainy Pięknych Koni to baśń opowiadająca o przygodach trójki dzieci, które mieszkają w krainie zwanej Kapadoclandią. Zazwyczaj nudne w tym regionie wakacje niespodziewanie zamieniają się w niezapomniane dni, pełne zaskakujących sytuacji…
Kiedy Tami zamierzyła się trzeci raz, posypał się piasek i większe kawałki kamienia, aż wreszcie wypadł spory kawał ściany. Dziewczynka, zadowolona i trochę przestraszona, kucnęła i przybliżyła twarz do otworu. Poczuła powiew chłodniejszego powietrza. To, co ujrzała, sprawiło, że na chwilę wstrzymała oddech. Jej oczom ukazała się wielka, przestronna grota. Było w niej bardzo jasno. „Grooota… jaaskiiinia… odkryłam grotę” – pomyślała dziewczynka. Jej policzki płonęły. Tami siedziała nieruchomo z nosem w otworze ściany. Wodziła wzrokiem w prawo, w lewo, w górę i w dół. Nie była w stanie myśleć o niczym innym. Siedziała przez chwilę, nagle przyszła jej do głowy myśl: „To na pewno zaczarowana grota. Na pewno!”. Przeszedł ją dreszcz.
Przekonajcie się sami, co kryją podziemia Kapadoclandii!
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7722-294-2 |
Rozmiar pliku: | 4,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Daleko stąd, za górami, za rzekami, za morzem leży kraina, o której mówią, że jest zaczarowana. Mieszkają w niej ludzie, którzy mówią innym językiem niż my, są urodziwi i zahartowani w zmaganiach z trudnymi warunkami życia.
Ich domy stworzyło trzech największych czarodziei na ziemi: ogień, woda i powietrze. Ten pierwszy sprawił, że dawno, dawno temu uaktywnił się wielki wulkan. Po jego wybuchu na powierzchnię krainy razem z lawą spadł popiół i pokrył grubą warstwą cały region. Mieszanina lawy, błota i popiołu utworzyła skorupę – skałę wulkaniczną. Drugi czarodziej, powietrze, sprawił, że temperatura i wiatr powodowały pękanie powstałych skał. Za sprawą trzeciego czarodzieja, wody, w obmywanej i wypłukiwanej skale tworzyły się dziury, jaskinie, słowem: puste przestrzenie. W wyniku wielowiekowej erozji, czyli działania wody i powietrza, skała ta, zwana tufem, ulegała spękaniu, a w szczeliny dostawała się woda, która rzeźbiła ją. Zaczęły powstawać dziwne twory, ni to grzyby, ni to stożki. W skalnych stożkach i grzybach ludzie zaczęli drążyć i powiększać jaskinie, które później zmienili w swoje domy.
Kraina obfitowała w niepowtarzalne krajobrazy. W zależności od pory dnia, roku i kąta padania promieni słonecznych okolica przybierała piękne kolory, od bieli, poprzez szarości, róże i czerwienie. Mieszkańcy tego zaczarowanego zakątka zmieniali swoje wydłubane w skale jaskinie w wygodne, często bardzo dobrze wyposażone mieszkania. Z upływem lat niektórzy z nich mieli anteny satelitarne, komputery, bieżącą wodę, a nawet kafelki.
W jednym z takich domów, wyglądającym jak wielki zaczarowany grzyb, mieszkała mała Tami. Była to dziesięcioletnia dziewczynka, która chodziła do szkoły podstawowej. Miała czarne włosy, krótki, prosty nosek i ciemne oczy. Była bardzo roztropną i pracowitą dziewczynką.
Było lato i dzieci miały wakacje.ROZDZIAŁ 2. Dziura
Tami cały dzień pilnowała młodszego brata, Boriego. Od paru dni wydawało się, że chłopiec był niezdrów, więc dzieci nie wychodziły z domu. Tami coś rysowała, a jej braciszek uzbrojony w łyżeczkę przemierzał pokój w swój ulubiony sposób: raczkował. Ponieważ nie przeszkadzał siostrze w rysowaniu, pozwalała mu krążyć po mieszkaniu.
W pewnym momencie Tami nie zauważyła, że braciszek usiadł cichutko i zaczął dłubać łyżeczką w kamiennej ścianie. Zajęcie to widać spodobało się chłopczykowi, bo nie mógł się od niego oderwać. Podobała mu się zwłaszcza kupka piasku, która powstawała obok niego.
Mama na pewno nie byłaby zachwycona niszczeniem ściany. Gdy tylko Tami zauważyła, co wyczynia Bori, natychmiast chciała go powstrzymać, jednak w tym samym momencie usłyszała trzaśnięcie drzwi i kroki mamy. Błyskawicznie zasłoniła wydłubaną dziurę pudłem z zabawkami, szybciutko zamiotła piasek i wyrzuciła go przez otwarte okno.
Mama na szczęście niczego nie zauważyła. Teraz Tami musiała porządnie zająć się bratem, zorganizować mu jakieś zajęcie. Nie mogła dopuścić do tego, by mama spostrzegła szkodę lub żeby rozbawiony Bori sam pokazał, czego dokonał, kiedy siostra nie zwracała na niego uwagi.
Wieczorem, kiedy rodzina poszła spać, rozgorączkowana Tami odczekała, aż wszyscy zasną, i po cichuteńku podeszła do zniszczonej ściany. Całe popołudnie obmyślała, jak zalepić dziurę. Przecież nie może wciąż przykrywać tego miejsca kartonem, wszak do tej pory ściana była niezasłonięta. Mama mogłaby się zorientować, że coś jest nie tak.
Kiedy Tami podeszła do ściany i odsunęła karton, zamarła ze zdziwienia. Przez malutką jak orzech dziurkę sączyło się światło. W pokoju było ciemno, wszyscy oprócz niej spali. „Przecież tam nie ma żadnego pomieszczenia” – pomyślała. – „Nie znajduje się tam ani pokój, ani spiżarnia. Co jest za tą ścianą? Nasz dom, zwany kapadocem, nie przylega do żadnego innego, raczej do góry, która wznosi się za nim. Jutro rano dokładnie obejrzę dom i podwórko” – postanowiła. Cichutko przysunęła karton, żeby zasłonił dziurę, i na paluszkach poszła do swojego łóżka.
Rano, zaraz po przebudzeniu, Tami zerknęła na karton. Stał w tym samym miejscu. Założyła swoją skórkową tunikę, którą uszyła jej mama, skórkowe trzewiczki i wybiegła na podwórko. Obeszła kapadoc z jednej strony, potem z drugiej i stwierdziła, że nie myliła się: mniej więcej okrągły dom kawałkiem ściany wrastał w górę. Tak więc tam, gdzie Bori wyskrobał dziurę, była góra. Co w takim razie znaczyło sączące się światełko?
Teraz Tami miała poważny problem: czy próbować zalepić otwór, czy też może sprawdzić, co świeciło po drugiej stronie ściany. „Może coś mi się pokręciło ze strachu, że mama odkryje szkodę? Muszę to jeszcze raz sprawdzić” – postanowiła.ROZDZIAŁ 3. Co dalej?
Przez następne dwa dni padał deszcz. Mama małej Tami nie wychodziła z domu, więc dziewczynka nie miała okazji zająć się swoją tajemnicą. Na szczęście Bori zapomniał już o skrobaniu ściany. Tego dnia Tami wraz z braciszkiem i kotem kulała kłębki wełny. To była znakomita zabawa. Siedzieli na ręcznie tkanym dywaniku pośród poplątanej wełny. Mama nie miała nic przeciwko tej zabawie. Widocznie kłębki nie były jej potrzebne, skoro pozwoliła je poplątać.
Tami czekała niecierpliwie, obmyślając, co zrobi, kiedy nadarzy się odpowiednia chwila. Wkrótce nadszedł taki dzień. Bori dostał gorączki i rodzice zaprzęgli osły, by pojechać do lekarza mieszkającego w pobliskiej wsi. Droga do ośrodka zdrowia była daleka; Tami wiedziała, że będzie miała dość czasu na zgłębienie tajemnicy.
Kiedy rodzice zapakowali się razem z opatulonym Borim do dwukółki i odjechali, dziewczynka natychmiast przystąpiła do działania. Odsunęła karton. Nie widziała światełka, bo było jasno. Wzięła dużą łyżkę i zaczęła skrobać ścianę. Niestety, dziura powiększała się bardzo powoli. Zniecierpliwiona Tami postanowiła użyć jakiegoś ciężkiego przedmiotu. Szukała, szukała, aż trafiła na dużą drewnianą skrzynkę, w której ojciec trzymał narzędzia. Znalazła w niej młotek. Nie zamknąwszy skrzyni, pobiegła do dziurki w ścianie. Zamachnęła się, ale trafiła obok. „To nie takie proste dla małej dziewczynki” – pomyślała. Zamachnęła się drugi raz. Nie traciła nadziei. Było już odrobinę lepiej, ale wynik ciągle jej nie zadowalał. Kiedy Tami zamierzyła się trzeci raz, posypał się piasek i większe kawałki kamienia, aż wreszcie wypadł spory kawał ściany. Dziewczynka, zadowolona i trochę przestraszona, kucnęła i przybliżyła twarz do otworu. Poczuła powiew chłodniejszego powietrza. To, co ujrzała, sprawiło, że na chwilę wstrzymała oddech. Jej oczom ukazała się wielka, przestronna grota. Było w niej bardzo jasno. „Grooota… jaaskiiinia… odkryłam grotę” – pomyślała dziewczynka. Jej policzki płonęły. Tami siedziała nieruchomo z nosem w otworze ściany. Wodziła wzrokiem w prawo, w lewo, w górę i w dół. Nie była w stanie myśleć o niczym innym. Siedziała przez chwilę. Nagle przyszła jej do głowy myśl: „To na pewno zaczarowana grota. Na pewno!”. Przeszedł ją dreszcz.
– Nikomu o tym nie powiem. To będzie moja grota. Ale ten otwór ciągle jest zbyt mały, by móc się przez niego przecisnąć – szeptała pod nosem.
Zajęta swoją tajemnicą dziewczynka nie zdawała sobie sprawy z upływu czasu. Nagle dotarło do niej, że karton z zabawkami już nie zasłoni tak dużej dziury, a ponadto przez otwór trochę wiało. Tami rozejrzała się po domu. Dorosły poradziłby sobie, ale co ona, dziesięcioletnia dziewczynka, może zrobić?
Blisko otworu w ścianie stało łóżko Tami. Dziewczynka nie namyślając się, złapała poduszkę i wepchnęła ją w dziurę, a następnie odwróciła się plecami do szczytu łóżka i zapierając się nogami, pchała je wzdłuż ściany, aż znalazło się na wysokości otworu. Odeszła na środek pokoju i spojrzała na swoje dzieło. „Jestem mała, ale sprytna. Udało się! Nie widać dziury! Hura, nie widać!” – cieszyła się.
Było już po południu. Tami przypomniała sobie, co miała zrobić podczas nieobecności rodziców. Zagotowała wodę, szybciutko zeszła do piwnicy i przyniosła ziemniaki, które w tym regionie wspaniale rosły i miały cudowny smak. Rodzice uprawiali je na kawałku ziemi przed domem. Tatuś Tami i Boriego zajmował się ponadto wyrobem ceramiki, a swoje produkty sprzedawał na rynkach w odległych i pobliskich miastach. Mama tkała piękne kobierce, dywaniki i kilimy.
Tami umyła ziemniaki i włożyła je do wrzątku. Nie umiała jeszcze obierać ich tak dokładnie jak mama, więc ustaliły, że szybciej będzie ugotować je w mundurkach. Tami musiała uważać, żeby nie przypalić garnka. Resztę obiadu zrobi mama, jak tylko wróci do domu. W międzyczasie dziewczynka nabrała w miseczkę ziarna i poszła sypnąć go gołębiom, które hodował tata. Rodzice mieli rozliczne obowiązki; musieli utrzymać rodzinę. W regionie nie było innej pracy.
Krzątając się po domu i obejściu, dziewczynka cały czas obmyślała, kombinowała, co dalej z otworem w ścianie. „Zaraz wrócą rodzice. Dzisiaj już nic nie zrobię”.ROZDZIAŁ 4. Wyprawa
Następnego dnia Bori cały dzień leżał w łóżku, a rodzice zajęli się swoimi sprawami. Tami siedziała zamyślona.
– Co ci jest, córeczko? – zapytała mama.
– Nic, nic, mamusiu… Tak sobie rozmyślam.
– A o czym, jeżeli mogę zapytać?
– To nic ważnego, mamusiu.
– Tami, przecież widzę, że coś cię gryzie. Kilimu na twoim małym krośnie nie przybyło, na pole nie wychodzisz, do koleżanek też się nie wybierasz, a do mnie nic nie mówisz, tylko dumasz…
– Czytałam dzisiaj książkę, tak, czytałam.
– To może poczytaj jeszcze albo idź na spacer, zamiast się smucić. A może też jesteś chora?
– Nie, mamo, czuję się dobrze… To ja już idę, dam osiołkowi wody.
Tami zniknęła szybko, żeby mama już o nic nie pytała. Dała osiołkowi wody i poszła za kapadoc.
Przyglądała się ścianie domu. Spojrzała w górę. Nagle wpadła na pomysł: „Zacznę skrobać w tej ścianie. Nikt nie zauważy. Tylko… nie wiadomo, jak gruba jest ta ściana. Jeżeli bardzo, to będę potrzebowała mnóstwo czasu. Chyba jednak lepiej zająć się ścianą w domu. Muszę zrobić tak duży otwór, żebym mogła wczołgać się przez niego do groty”. Postanowiła, że będzie skrobać tylko wtedy, gdy rodzice wyjdą w pole. „To na pewno długo potrwa, ale z czasem powiększę ten otwór”.
Zajęło to około tygodnia. Tami ciężko pracowała, nie zastanawiając się nad tym, co się stanie, kiedy wreszcie wystarczająco poszerzy otwór w ścianie. Nie czyniła żadnych przygotowań do wyprawy. Chciała po prostu wejść do groty. Codziennie wpychała poduszkę w otwór w ścianie i przesuwała łóżko. Na szczęście było ono na tyle duże, że zasłaniało dziurę.
Kiedy Tami uznała, że otwór jest wystarczająco duży, postanowiła, że w nocy wejdzie do groty. Gdy wszyscy już spali i pokój spowiły ciemności, Tami weszła pod łóżko, wepchnęła poduszkę w otwór w ścianie, wślizgnęła się do środka i zatkała dziurę poduszką z drugiej strony. Dopiero wtedy zdała sobie sprawę, że w domu panowała ciemność, natomiast w grocie było dziwnie jasno.
Wstała z ziemi. „Ciekawe, jak duża jest ta grota?” – zastanawiała się. Szła powoli naprzód w kierunku zwężenia. Gdy weszła w korytarz, zrobiło się ciemniej. Napotkała rozwidlenie. Tami zaczęła żałować, że nie zabrała ze sobą latarki albo chociaż świeczki: „Dlaczego nie pomyślałam o tym wcześniej? Dlaczego tam było jasno, a tu robi się ciemno? Czary czy co? Chyba wrócę, bo co zrobię, jak dalej będzie zupełnie ciemno?”. Przeszła jeszcze kawałek. Teraz droga wiodła w dół stromymi schodami. Dziewczynka zatrzymała się. „Boję się, wprawdzie nikogo tu nie ma, ale lepiej nie iść dalej. Wracam” – postanowiła. Zamierzała wrócić tą samą drogą. Kiedy i ona zaczęła się rozwidlać, przerażona Tami stanęła i zaczęła się zastanawiać, z której strony rozwidlenia przyszła. Niestety, nie pamiętała. Poszła w prawo, ale zawróciła, bo droga znów prowadziła schodami w dół. Wróciła do rozwidlenia i poszła prosto. Znów schody. Wróciła i poszła w lewo. Tym razem wyszła na jasno oświetloną grotę. Zobaczyła znajomą poduszkę tkwiącą w ścianie. Wyciągnęła ją bezszelestnie i cichutko wpełzła pod łóżko w swoim pokoju. Chwilę czekała, aż oczy przywykną do ciemności panujących w mieszkaniu, i położyła się spać.
Nie mogła zasnąć. Rozmyślała. „Może lepiej pójść tam we dwoje? Powinnam wybrać się z koleżanką czy z kolegą? No i trzeba wziąć latarkę, a może również kłębek wełny”. Te ostatnią miała zabrać Boriemu. Zwinie ją w porządny kłębek i schowa.
Kiedy rozgrzała się w pościeli, doszła do wniosku, że w grocie było zimno. Pomyślała, że warto by wziąć coś cieplejszego do ubrania. Tak, drugi raz lepiej przygotuje się do takiej wyprawy. Nie wiadomo, dokąd prowadzą schody, które tam widziała, i jak daleko trzeba będzie iść. Będzie rozwijała kłębek wełny jak Ariadna nić w mitach, które czytał jej tatuś. Dlaczego wcześniej nie pomyślała o tym wszystkim? No, ale teraz już będzie mądrzejsza, więcej nie popełni błędu. Musi sprawdzić, co się znajduje w dalszej części groty.ROZDZIAŁ 5. Przygotowania
Najbliższy zamieszkały kapadoc znajdował się jakieś sto, sto pięćdziesiąt metrów od tego, w którym mieszkała Tami. Wokoło stało ich wiele, jednak niektóre były opuszczone, ponieważ przebywanie w nich stało się niebezpieczne.
Tami postanowiła spotkać się z kolegą z sąsiedniego kapadocu. Starszy od niej o dwa lata Rume był wspaniałym, uczynnym i rozważnym chłopcem. Dziewczynka trochę obawiała się wyjawić mu swoją tajemnicę, bo to oznaczało podzielenie się z kimś wspaniałą grotą. Wiedziała jednak, że nie powinna sama tam iść. Na początku była tylko zaciekawiona, teraz zaczęła się bać. Niepokoiło ją zwłaszcza światło, które było zawsze silne, niezależnie od pory dnia.
Umówili się z Rume na późny wieczór. Ustalili konkretną godzinę.
– Nie pukaj do drzwi. Zaczekaj, aż się pojawię i wpuszczę cię do środka. Ale musisz być cichy i czujny jak kot, bo inaczej wszystko popsujemy i jeszcze dostanę w skórę.
Jak się umówili, tak zrobili. Kiedy rodzice zasnęli, Tami odczekała długą chwilę, żeby upewnić się, że śpią. Wsłuchiwała się w ich oddechy, w lekkie pochrapywanie taty, w miarowy oddech mamy i charakterystyczną sapkę Boriego. Teraz, kiedy była pewna, po cichutku podeszła do drzwi, najciszej jak umiała przekręciła klucz w zamku i trzęsąc się jak galareta, uchyliła drzwi. Rume czekał skulony pod drzwiami. W świetle księżyca ujrzała jego ekwipunek.
– Masz wszystko, co potrzebne? – zapytała.
– Mam, nie upuść czegoś – odparł szeptem. Podał Tami plecak, a sam wziął resztę tobołów.
Nagle dziewczynka zauważyła jakiś cień poruszający się za krzywizną kapadocu.
– Kto to? – zapytała.
– Nie gniewaj się. To Kelie, idzie z nami.
– Zwariowałeś!!! Miałeś nikomu nie mówić.
– Nie bój się, on nikomu nie powie, przysięgał. Przyda się nam, a w trójkę będzie bezpieczniej.
– Mów ciszej, bo nas usłyszą. Jak teraz przejść cicho przez mieszkanie? Wiesz, gdzie jest moje łóżko? Przestawiłam je w lewo. Zasłania dziurę. Trzymaj mnie jedną ręką za bluzkę. Pójdę pierwsza. Za drzwiami już ani słowa, błagam!
Szli cichutko w ciemnościach. Sunęli jak węże. Rume trzymał Tami za rąbek bluzki, a Kelie chwycił Rume za koszulę. Dotarli do pokoju, w którym było posłanie dziewczynki. Tami powoli kucnęła, wślizgnęła się pod łóżko i pchnęła poduszkę. Na podłodze pokazała się smuga światła. Dziewczynka weszła pierwsza i cichutko odbierała plecaki od kolegów. Za nią do otworu w ścianie wpełzli Rume i Kelie. Ten ostatni wepchnął poduszkę w otwór.ROZDZIAŁ 6. Dziwna grota
Kiedy wszyscy troje stanęli w grocie, żadne nich nie odezwało się. Chłopcy rozglądali się to w górę, to na boki – tak jak Tami, kiedy weszła tam pierwszy raz.
– Przygotujcie latarki – dziewczynka przerwała milczenie.
– A po co? – prawie jednocześnie odpowiedzieli chłopcy. – Przecież jest jasno.
– No właśnie, czy to nie dziwne? Tu jest jasno, chociaż zupełnie tego nie rozumiem, ale w dalszej części groty będzie ciemno.
Ruszyli. Nie odzywali się. W miarę rozwidlania się korytarzy Tami zaczęła rozwijać pierwszy kłębek wełny. Rzeczywiście, robiło się coraz ciemniej. Chłopcy zapalili latarki.
Doszli do schodów prowadzących w dół. Zeszli. Było zupełnie ciemno. Kiedy schody skończyły się, ponownie ujrzeli rozwidlenie.
– Skąd w tych podziemiach schody? – zastanawiał się głośno Rume.
– A to światło na początku? Jak jaskinia, to jaskinia, wszędzie powinno być ciemno, prawda, Rume? – Tami szukała potwierdzenia swoich przemyśleń u starszego kolegi.
– Masz rację. Mnie też to zastanawia. W którą stronę waszym zdaniem powinniśmy pójść?
– Może w prawo? – odparł Kelie, który do tej pory nie mógł wyjść z szoku, więc milczał.
– Dobrze, w prawo – mamrotała pod nosem Tami, rozwijając kłębek. Była trochę zła, że teraz również chłopcy znają jej tajemnicę, jednak roztropność nie pozwoliła jej podejmować ryzyka w pojedynkę. Wiedziała, że w grocie może być niebezpiecznie, lecz gdyby zapytać ją, na czym miałoby polegać to zagrożenie, nie umiałaby powiedzieć. Wkrótce mieli się o tym przekonać.
Dotarli do wielkiej groty. Gdy poświecili latarkami, ujrzeli na suficie i ścianach malowidła. Były tam też okrągłe kamienne drzwi. Przy nich zauważyli umocowane jakieś urządzenia, które wyglądały jak małe, płaskie pudełeczka.
– Coś mi to przypomina – powiedziała Tami.
– Coś z przeszłości czy z przyszłości? – nagle zadrwił Kelie.
– Nie bądź taki mądry! Widziałam już coś takiego… Może na filmie… Trzeba dotknąć tego ręką, palcem albo przybliżyć oko.
– I co, wówczas kamienne drzwi się otworzą? Sezamie, otwórz się?! – odpowiedział Kelie. W jego głosie zabrzmiała drwina.
– Gadasz tak, bo boisz się, co zrobisz, jak drzwi się otworzą!
– Figa ci się otworzy! Wiesz, jaki to ciężar?
– Myślę, że tu wszystko jest możliwe.
– No, w sumie jak pozbierać fakty, to rzeczywiście. Poświeć mi tu przez chwilę – poprosił Rume.
Kelie zamilkł, jakby czekał na rozwój wypadków.
– No, poświeć! – powtórzył Rume.
Tami odsunęła się na bok i Kelie poświecił dodatkowo swoją latarką. Gdy strumień światła padł na urządzenie, zaczęło w nim migać światełko. Po chwili wszyscy troje usłyszeli przeciągły świst, a raczej dość długi, jednostajny dzwonek. Oniemieli ze zdziwienia i, co tu kryć, z przerażenia Nie widzieli swoich min, bo byli wpatrzeni w urządzenie na ścianie. Gdyby na siebie spojrzeli, byliby jeszcze bardziej przestraszeni.
– O mamo! – jęknęła Tami.
W tej chwili usłyszeli mocny, głośny, wzmocniony akustyką groty, przeciągły chrobot, przypominający dźwięk olbrzymich żaren. Dzieci skuliły się razem i odsunęły od miejsca, z którego dochodził hałas. Ze strachu opuściły latarki. Pierwszy oprzytomniał Rume i poświecił na kamienne drzwi, które teraz z ogromnym hałasem… otwierały się!ROZDZIAŁ 7. Świat za kamiennymi drzwiami
Latarki okazały się zbędne, ponieważ zza powoli otwierających się drzwi dochodziło jasne światło.
– I co ty na to, Kelie? – zapytała nagle bardzo przytomnie Tami.
– To niewiarygodne… Wiedziałaś coś o tym?
– Coś ty! Nic a nic! Ale przyznasz, że dzieje się tu coś dziwnego.
Drzwi chrobotały, tarły i powoli wielkie kamienne koło odsunęło się całkowicie.
– Co robimy? – zapytał Rume, który wydawał się być zdezorientowany. Nastała chwila milczenia. – To światło latarki otworzyło wrota – dodał po chwili. – Może w ten sposób otworzymy wszystkie drzwi, jakie tu są? Decydujmy się, wchodzimy czy nie?
Nie była to łatwa decyzja.
– To mi wygląda na jakieś czary – próbował podsumować Kelie. – Raz jest światło, raz go nie ma… No i skąd te dziwne pudełeczka przy drzwiach? Myślę jednak, że nie jest tu niebezpiecznie. No i te schody… Zapewne kiedyś ktoś po nich chodził, nie wiadomo tylko kto i kiedy.
– Dobra, wchodzimy – zadecydował Rume.
Zarzucili torby na ramiona, podnieśli upuszczone przedmioty i niezbyt pewnym krokiem zbliżyli się do dużego otworu w ścianie, z którego biło jaskrawe światło. Wchodzili nieśmiało do środka wielkiej świetlistej sali. Kiedy ich oczy przyzwyczaiły się do tej jasności, zauważyli dwoje drzwi: jedne z lewej, drugie z prawej strony tej mniej więcej okrągłej sali. Kiedy podeszli bliżej, okazało się, że tam również znajdowały się dziwne pudełeczka na ścianie, ale Rume szybko się zorientował, że tym razem latarka nie zadziała.
Tami podeszła blisko tych drzwi i zaczęła przyglądać się pudełeczkom.
– Tamte drzwi otworzyły się po naświetleniu latarką, bo było ciemno. Tutaj musimy zastosować inną metodę, prawda, Rume? – zwróciła się do kolegi jak do eksperta. – Latarka nie zadziała, bo jest jasno.
– Czytasz w moich myślach, panno Suremalk. Masz jakiś pomysł? Słuchamy.
Tami nie odpowiedziała, może z tego powodu, że Rume zwrócił się do niej po nazwisku, a może szkoda jej było czasu na gadanie. Bez zastanowienia położyła rękę na pudełku. Usłyszeli znajomy świst, a następnie szuranie kamiennych drzwi.
– Czary-mary! – krzyknęła spontanicznie zadowolona Tami. – Moja ręka pasowała!
Dopiero teraz dzieci zauważyły napis na nie do końca otwartych drzwiach. Było to wyryte rylcem „Spełnianie Marzeń”. Zafascynowani przyjaciele prawie jednocześnie wydali z siebie przeciągłe: „Oooooooooo!” Zapomnieli o całym świecie, o tym, że powinni być w łóżkach, że jest głęboka noc.
– Ciekawe, co jest napisane na tych drugich drzwiach, tam po lewej stronie? – Tami przerwała ciszę. – Podbiegnę i zobaczę – stanęła przed prawie identycznymi drzwiami z lewej strony sali i przeczytała na głos: – „Tylko dla dorosłych”.
Kelie w jednej chwili był przy niej.
– Pokaż, pokaż, ja spróbuję – gwałtownie przyłożył rękę do pudełeczka obok drzwi.
– Co ty robisz? – krzyknęła Tami. – Nie słyszałeś, co mówiłam? Tu jest napisane, że dla dorosłych!
– No i co z tego, że dla dorosłych?
– A to, że nie jesteś dorosły!
Ku zdziwieniu Keliego nie usłyszeli ani świstu, ani chrobotu. Nic nawet nie zazgrzytało.
– No i co, Kelie, rączka jeszcze za mała – rezolutnie skwitowała Tami, śmiejąc się przy tym do rozpuku.
– Wracajmy do tamtych drzwi, bo jeszcze się zamkną – ostrzegał Rume, który w międzyczasie dołączył do nich po lewej stronie przy drzwiach. Kelie zawiedziony i zrezygnowany skierował się powolnym krokiem za przyjaciółmi, ukradkiem przyglądając się swojej małej ręce. Teraz już bez wahania wszyscy troje przekroczyli kamienne drzwi. Chwilę stali w milczeniu w pustym i wielkim jak stodoła pomieszczeniu, rozglądając się, jakby szukali czegoś szczególnego, ale widzieli tylko puste kamienne ściany w kolorze pomarańczowo-beżowym.
Nagle jak spod ziemi, a raczej ze ściany wyrósł przed nimi mały człowieczek w czarnym kapelusiku ze świecącą żarówką w środku. Miał za dużą czarną marynarkę, a zamiast butów – kółka ze szprychami. Tami zasłoniła usta ręką, dławiąc się ze śmiechu, uważała bowiem, że jest w tej grocie gościem, więc nie wypada się śmiać, a już na pewno wyśmiewać kogoś. W tym momencie człowieczek, jakby czytał w jej myślach, oświadczył, że owszem, wolno się śmiać, i sam zaczął zanosić się śmiechem tak zaraźliwym, że za chwilę wszyscy rechotali. Kiedy tak śmiali się zdrowym, oczyszczającym i rozprężającym śmiechem, pojawił się przed nimi drugi ludzik, który, podobnie jak pierwszy, wyrósł jak spod ziemi. Na nogach miał sprężyny. Zamiast chodzić – skakał.
– Witam was. Dokąd idziecie?
– My tylko na chwilkę, zaraz wracamy – rzekła Tami. – Tak wpadliśmy…
– Nie wracacie, tylko idziecie do przodu – sprostował pan Sprężynowiec.
– Dlaczego do przodu, gdzie do przodu? Przecież tu nie ma żadnej drogi – wtrącił się Rume.
W tym samym momencie dzieci ujrzały drogę, a przy niej stragany. Stali tam mali panowie Kółkowcy, Sprężynowcy i sprzedawali… literki. Były one zawieszone na sznureczkach jak suszące się grzyby.
– Do czego służą te literki? – zapytał rzeczowo Rume.
– Będą wam potrzebne do uzupełnienia hasła otwierającego ostatnią ścianę, kiedy będziecie opuszczać Świat Marzeń. Musicie kupić te literki.
– Ile będziemy ich potrzebować? – zapytał dotychczas milczący Kelie.
– Wszystkich! Ha, ha, ha, wszystkich! – zaśmiał się pan Kółkowiec swym zaraźliwym śmiechem.
– Dlaczego wszystkich? – zakłopotała się Tami.
– Dlatego że… wyjście jest na końcu marzeń, a na pewno nie zechcesz się cofać i szukać straganu, który ci zniknie. Możesz go nie znaleźć. Skąd wiesz, ile literek będzie ci potrzebne?
– A ile kosztują te wszystkie literki? – ciągnęła trochę zmartwiona Tami. – Bo wie pan, jest kłopot, my nie wzięliśmy pieniędzy.
– Dziesięć rybich łusek! To nie jest dużo za wszystkie te literki! – dodał Sprężynowiec, prawie dławiąc się ze śmiechu.
– Co pan mówi? Skąd my weźmiemy rybie łuski pod ziemią? – oburzyła się Tami, uważając propozycję pana Sprężynowca za nierealną.
Nagle pojawiło się jezioro, a w nim pluskające się ryby. Dzieci powoli przestawały dziwić się czemukolwiek. Tami przyglądała się rybkom i myślała, jak zdobyć łuski. Skoro nie umie pływać, nie zdoła też złowić ryby. Domyślała się, że Rume i Kelie też nie będą potrafili tego uczynić. A poza tym jak ma pozbawić ryby łusek? Nie widziała sposobu.
Gdy tylko o tym pomyślała, zobaczyła, że rybki mają śmieszne sweterki – kolczugi zapinane na guziczki.
– Widzicie to co ja? – zapytała Tami.
– To znaczy co? – odpowiedział pytaniem Rume.
– No, te rybki w sweterkach!
– Aha, widzę. To wystarczy rozebrać rybkę i mamy łuski!
– Jak chcesz to zrobić? – dociekała Tami.
– Wejdę do wody i będę je łapał.
– A umiesz pływać?
– Tu jest płytko, a ostatecznie pomyślę, że umiem pływać, i popłynę. W końcu tutaj wszystko się urzeczywistnia.
– No, brawo, brawo, już coś zrozumiałeś – powiedział Kółkowiec-Żarówkowiec.
– A co tu jest do rozumienia?
– A to, że w życiu jak w bajce: wszystko może się zdarzyć, urzeczywistnić. Marzenia mają, jak mówią dorośli, moc sprawczą. Mogą się spełniać, ale to zależy od nas. Pamiętaj!
Nagle przed dziećmi pojawiła się olbrzymia rura. Wystawała ona z wody i tworzyła dziwne zakręty.
– Kto z was pomyślał o tej rurze? – zapytał Kółkowiec-Żarówkowiec.
– Ja – pisnęła Tami. – Widziałam to w telewizji, a że tu jest woda, to tak mi się wymsknęło.
– No, to dalej, zjeżdżajcie!
– A mogę się nie pomoczyć?
– Już wiesz, Tami, że wystarczy o tym pomyśleć – powiedział ludzik.
– No, to ja po drodze rozbiorę rybkę ze sweterka. To na pewno jej nie zaboli – Rume pogonił za rybką. Bez trudu zdjął z niej sweterek i schował za pazuchę. Następnie cała trójka weszła do rury i jeden za drugim zjechali na dół.