Taniec ze smokami. Część II - ebook
Taniec ze smokami. Część II - ebook
Po wielkiej bitwie przyszłość Siedmiu Królestw wciąż wydaje się niepewna...
Na wschodzie Daenerys Targaryen, ostatnia z rodu Targaryenów, włada przy pomocy swych trzech smoków miastem zbudowanym na pyle i śmierci. Daenerys ma jednak tysiące wrogów i wielu z nich postanowiło ją odnaleźć…
Tyrion Lannister, uciekłszy z Westeros, gdy wyznaczono nagrodę za jego głowę, również zmierza do Daenerys. Jego nowi towarzysze podróży nie są jednak obdartą bandą wyrzutków, jaką mogliby się wydawać, a jeden z nich może na zawsze pozbawić Daenerys praw do westeroskiego tronu…
Północy broni gigantyczny Mur z lodu i kamienia. Tam właśnie przed Jonem Snow, dziewięćset dziewięćdziesiątym ósmym lordem dowódcą Nocnej Straży, stanie najpoważniejsze jak dotąd wyzwanie. Ma bowiem potężnych wrogów nie tylko w samej Straży, lecz również poza nią, pośród lodowych istot mieszkających za Murem…
W czasie narastających niepokojów fale przeznaczenia nieuchronnie prowadzą bohaterów do największego ze wszystkich tańców…
Kategoria: | Fantasy |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7785-355-9 |
Rozmiar pliku: | 3,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
takim jak Lodey, Trebla, Stego, Pod
Caress, Yags, X-Ray i Mr. X,
Kate, Chataya, Mormont, Mich,
Jamie, Vanessa, Ro,
Stubby, Louise, Agravaine,
Wert, Malt, Jo,
Mouse, Telisiane, Blackfyre,
Bronn Stone, Coyote's Daughter
i cała reszta szaleńców ze stowarzyszenia
Brotherhood Without Banners.
twórcom fanowskich stron internetowych:
Eliowi i Lindzie, lordom Westeros,
Winterowi i Fabiowi z WIC
oraz Gibbsowi z Dragonstone,
który dał początek temu wszystkiemu
ludziom z Asshai w Hiszpanii,
którzy zaśpiewali nam o niedźwiedziu i dziewicy cud,
cudownym fanom z Włoch,
którzy dali mi tak wiele wina,
czytelnikom z Finlandii, Niemiec,
Brazylii, Portugalii, Francji, Holandii
i wszystkich innych odległych krajów,
w których czekaliście na ten taniec
a także wszystkim przyjaciołom i fanom,
których jeszcze nie spotkałem.
Dziękuję za cierpliwość.KSIĄŻĘ WINTERFELL
Kominek wypełniał zimny czarny popiół, komnatę ogrzewały wyłącznie świece. Gdy tylko ktoś otworzył drzwi, ich płomienie kołysały się i drżały. Panna młoda również dygotała. Ubrali ją w białą wełnianą suknię ozdobioną koronkami. Rękawy i gorsecik obszyto słodkowodnymi perłami, a na nogach miała pantofelki z jeleniej skóry, ładne, ale niezbyt ciepłe. Twarz dziewczyny była blada i bezkrwista.
Lico wyrzeźbione z lodu — pomyślał Theon Greyjoy, narzucając jej na ramiona obszyty futrem płaszcz. Trup zagrzebany w śniegu.
— Pani. Już czas.
Za drzwiami grała muzyka, lutnia, dudy i bęben.
Panna młoda uniosła wzrok. Jej brązowe oczy lśniły w blasku świec.
— Będę dla niego dobrą i w… wierną żoną. S… sprawię mu przyjemność i urodzę synów. Zobaczy, że będę dla niego lepszą żoną niż prawdziwa Arya.
Takie słowa mogą cię kosztować życie albo nawet więcej. Tę lekcję przyswoił sobie jako Fetor.
— Jesteś prawdziwą Aryą, pani. Aryą z rodu Starków, córką lorda Eddarda, dziedziczką Winterfell. — Jej imię, musiała się dowiedzieć, jak ma na imię. — Aryą Wszędobylską. Siostra zwała cię Aryą o Końskim Pysku.
— To ja wymyśliłam to przezwisko. Miała długą końską twarz. Nie taką jak moja. Ja byłam ładna. — Z jej oczu wreszcie popłynęły łzy. — Nigdy nie byłam piękna jak Sansa, ale wszyscy mówili, że jestem ładna. Czy lord Ramsay też tak myśli?
— Tak — skłamał. — Tak mi powiedział.
— Ale on wie, kim jestem. Kim naprawdę jestem. Widzę to, kiedy na mnie patrzy. Widzę w nim mnóstwo gniewu, nawet gdy się uśmiecha, ale to nie moja wina. Mówią, że on lubi zadawać ból.
— Pani, nie powinnaś słuchać takich… kłamstw.
— Mówią, że cię okaleczył. Twoje ręce i…
Zaschło mu w ustach.
— Za… zasłużyłem na to. Rozgniewałem go. Nigdy nie wolno ci go rozgniewać. Lord Ramsay to… słodki i dobry człowiek. Jeśli go zadowolisz, będzie dla ciebie miły. Musisz być dobrą żoną.
— Pomóż mi. — Złapała się go kurczowo. — Proszę. Patrzyłam na ciebie, jak bawiłeś się mieczem na dziedzińcu. Byłeś taki przystojny. — Gdybyśmy uciekli, mogłabym zostać twoją żoną albo… albo twoją… twoją kurwą… co tylko byś zechciał. Byłbyś moim mężczyzną.
Theon wyrwał rękę z uścisku.
— Nie… nie jestem mężczyzną. — Mężczyzna by jej pomógł. — Po prostu… po prostu bądź Aryą, bądź jego żoną. — Jeyne. Nazywa się Jeyne Poole i musi czuć ból. Muzyka stawała się coraz bardziej natarczywa. — Już czas. Otrzyj łzy z oczu. — Ma brązowe oczy. Powinny być szare. Ktoś to zauważy. Ktoś sobie przypomni. — Świetnie. A teraz się uśmiechnij.
Dziewczyna spróbowała to zrobić. Jej drżąca warga uniosła się i znieruchomiała, odsłaniając zęby. Są białe i ładne — pomyślał. Ale jeśli go rozgniewa, to wkrótce się zmieni. Kiedy otworzył drzwi, trzy z czterech świec zgasły. Poprowadził pannę młodą we mgłę, gdzie czekali weselni goście.
— Dlaczego ja? — zapytał, gdy lady Dustin poinformowała go, że musi poprowadzić pannę młodą do ślubu.
— Jej ojciec nie żyje i wszyscy bracia też. Matka poległa w Bliźniakach. Stryjowie i wujowie zaginęli, nie żyją albo są w niewoli.
— Nadal ma brata. — Nadal ma trzech braci. — Jon Snow służy w Nocnej Straży.
— To przyrodni brat z nieprawego łoża, w dodatku związany przysięgą z Murem. Byłeś podopiecznym jej ojca, kimś najbliższym żyjącego kuzyna. Wypada, byś to ty poprowadził ją do ślubu.
Kimś najbliższym żyjącego kuzyna. Theon Greyjoy wychowywał się z dziećmi lorda Eddarda. Rozpoznałby fałszywą Aryę. Jeśli potwierdzi tożsamość podstawionej przez Boltonów dziewczyny, północni lordowie, którzy zgromadzili się w Winterfell, by być świadkami ślubu, nie będą mieli podstaw, aby kwestionować jej prawowitość. Stoutowie i Slate'owie, Kurwistrach Umber, swarliwi Ryswellowie, ludzie Hornwoodów i kuzyni Cerwynów, gruby lord Wyman Manderly… żaden z nich nie znał córek Neda Starka nawet w połowie tak dobrze jak on. Nawet jeśli niektórzy mieli jakieś wątpliwości, z pewnością okażą wystarczająco wiele rozsądku, by zachować je dla siebie.
Wykorzystują mnie jako zasłonę dla oszustwa, nadają swemu kłamstwu moją twarz. Roose Bolton kazał mu znowu ubrać się jak lord po to, by mógł odegrać swą rolę w tej komedianckiej farsie. Gdy już będzie po wszystkim, gdy odbędą się ślub i pokładziny fałszywej Aryi, Bolton nie będzie więcej potrzebował Theona Sprzedawczyka.
— Jeśli dobrze się nam przysłużysz w tej sprawie, po pokonaniu Stannisa zastanowimy się, jak najlepiej przywrócić ci siedzibę twojego pana ojca — obiecał jego lordowska mość swym cichym głosem, stworzonym do kłamstw i szeptów. Theon nie wierzył w ani jedno jego słowo. Zatańczy dla nich ten taniec, ponieważ nie ma wyboru, ale potem… Potem odda mnie Ramsayowi — pomyślał. A on zabierze mi jeszcze kilka palców i znowu zrobi ze mnie Fetora. Chyba że bogowie będą łaskawi, Stannis Baratheon uderzy na Winterfell i wyrżnie wszystkich, wliczając jego. To najlepsze, na co mógł liczyć.
O dziwo, w bożym gaju było cieplej. Poza jego granicami Winterfell pokrywała twarda biała skorupa. Na zdradzieckich ścieżkach zalegała gołoledź, a pokrywający fragmenty wybitych szyb Szklanych Ogrodów szron lśnił w blasku księżyca. Pod murami nagromadziły się zaspy brudnego śniegu wypełniające wszystkie nisze i zagłębienia. Niektóre były tak wysokie, że całkowicie zasłaniały ukryte za nimi drzwi. Pod śniegiem krył się szary popiół i zwęglone fragmenty, a tu i ówdzie również poczerniała belka albo sterta kości nadal ozdobiona strzępkami skóry i włosów. Sople długie jak kopie zwisały z blanków i otaczały wieże na kształt sztywnej białej brody. W bożym gaju ziemi nie skuł jednak lód, a z gorących stawów buchała para, ciepła niczym oddech niemowlęcia.
Pannę młodą obleczono w biało-szary strój. Te same kolory nosiłaby prawdziwa Arya, gdyby pożyła wystarczająco długo, by wyjść za mąż. Theon wdział czarno-złoty płaszcz, spięty na ramieniu prostym żelaznym krakenem, wykutym dla niego przez kowala z Barrowton. Pod kapturem kryły się jednak rzadkie białe włosy, a cerę miał szarawą jak starzec. Wreszcie zostałem Starkiem — pomyślał. Przeszedł przez kamienny łuk drzwi, prowadząc pod rękę pannę młodą. Wokół ich nóg tańczyły kosmyki mgły. Drżący werbel bębna brzmiał jak bicie serca dziewicy, a dudy wabiły ich wysokimi, słodkimi tonami. Na ciemnym niebie unosił się sierp księżyca, przypominający oko spoglądające przez jedwabną zasłonę.
Theon Greyjoy znał ten boży gaj. W dzieciństwie puszczał tu kaczki na zimnym czarnym stawie pod czardrzewem, ukrywał swe skarby w dziupli starego dębu i polował na wiewiórki z łukiem własnej roboty. Gdy był już większy, moczył w gorących źródłach siniaki, których się nabawił, ćwicząc na dziedzińcu z Robbem, Jorym i Jonem Snow. Wśród kasztanowców, wiązów i żołnierskich sosen znajdował miejsca, w których mógł się ukryć, gdy chciał być sam. Tam właśnie po raz pierwszy pocałował dziewczynę. Później inna dziewczyna zrobiła z niego mężczyznę na podartej kołdrze w cieniu wysokiego szarozielonego drzewa strażniczego.
Nigdy jednak nie widział bożego gaju takiego, jaki był teraz, szarego i upiornego, wypełnionego ciepłą mgłą, unoszącymi się w powietrzu światłami oraz szeptami dobiegającymi zewsząd i znikąd. Z gorących źródeł buchała para. Ciepłe opary wydobywające się z ziemi spowijały pnie drzew swym wilgotnym tchnieniem i wspinały się po murach, zaciągając szare zasłony na wychodzących na boży gaj oknach.
Było tu coś w rodzaju ścieżki, kręta wąska dróżka wyłożona spękanymi omszałymi kamieniami, ledwie widoczna pod naniesioną przez wiatr ziemią i spadłymi z drzew liśćmi. Grube brązowe korzenie wyłażące spod nich czyniły ją zdradziecką. Poprowadził tą ścieżką pannę młodą. Jeyne. Nazywa się Jeyne Poole i musi czuć ból. Nie wolno mu tak myśleć. Gdyby to imię wyrwało mu się z ust, mogłoby to go kosztować palec albo ucho. Szedł powoli, uważając na każdy krok. Brakowało mu kilku palców u nóg i potykał się przez to, kiedy się śpieszył. Nie mógł sobie na to pozwolić. Gdyby zakłócił w ten sposób wesele lorda Ramsaya, lord Ramsay mógłby go ukarać za niezgrabność, obdzierając winną jej stopę ze skóry.
Mgła była tak gęsta, że widział tylko najbliższe drzewa. Za nimi majaczyły wysokie cienie i słabe światła. Przy krętej ścieżce i między drzewami paliły się świece przypominające blade świetliki unoszące się w gęstej szarej zupie. Wszystko wyglądało tu jak w jakimś niezwykłym podziemnym królestwie, ponadczasowym miejscu między światami, gdzie potępieńcy wędrowali smętnie przez pewien czas, nim w końcu znaleźli drogę na dół, do tego z piekieł, na które zasłużyli swymi grzechami. Czy wszyscy umarliśmy? Czy Stannis przybył i zabił nas we śnie? Czy bitwa dopiero nadejdzie, czy już ją stoczono i przegrano?
Tu i ówdzie jasno płonęły pochodnie. Ich czerwonawy blask padał na twarze weselnych gości. W rozproszonym przez mgłę świetle ich oblicza wydawały się zwierzęce, nie do końca ludzkie, wypaczone. Lord Stout stał się mastifem, stary lord Locke sępem, Kurwistrach Umber chimerą, Duży Walder Frey lisem, a Mały Walder czerwonym bykiem. Brakowało mu tylko kółka w nosie. Twarz Roose'a Boltona była jasnoszarą maską z dwoma kawałkami brudnego lodu zamiast oczu. Na drzewach siedziało mnóstwo kruków. Przycupnięte na nagich brązowych konarach ptaszyska stroszyły pióra, spoglądając na widowisko na dole. Ptaki maestera Luwina. Luwin nie żył, a wieżę maestera spalono, ale kruki nie odleciały. To jest ich dom. Theon zadał sobie pytanie, jak by to było mieć dom.
Wtem mgły się rozstąpiły, jak kurtyna na komedianckim przedstawieniu, gdy nadejdzie pora, by pokazać nową scenę. Ujrzeli przed sobą drzewo serce szeroko rozpościerające białe jak kość konary. Pod grubym białym pniem leżały sterty czerwonych i brązowych liści. Na czardrzewie siedziało najwięcej kruków, mamroczących do siebie w sekretnym języku swego stada. Na dole stał Ramsay Bolton. Miał na sobie buty z cholewami, wykonane z miękkiej szarej skóry, oraz wams z czarnego aksamitu przepasany szarfą z różowego jedwabiu i błyszczący od małych granacików. Na jego twarzy tańczył uśmiech.
— Kto idzie? — Usta miał wilgotne, a szyję nad kołnierzem czerwoną. — Kto przychodzi przed oblicze boga?
— Arya z rodu Starków przybywa, by wziąć ślub — odpowiedział Theon. — Kobieta, która już dorosła i zakwitła, szlachetnie urodzona i z prawego łoża, błaga o błogosławieństwo bogów. Kto po nią przyszedł?
— Ja — odpowiedział Ramsay. — Ramsay z rodu Boltonów, lord Hornwood i dziedzic Dreadfort. Ja po nią przychodzę. Kto ją przyprowadził?
— Theon z rodu Greyjoyów, który był podopiecznym jej ojca. — Zwrócił się ku pannie młodej. — Lady Aryo, czy przyjmiesz tego mężczyznę?
Uniosła spojrzenie. Ma brązowe oczy, nie szare. Czy wszyscy tu są ślepi? Nie odzywała się przez długą chwilę, ale jej oczy błagały. To twoja szansa. Powiedz im. Powiedz im to teraz. Wykrzycz przy wszystkich swoje imię, powiedz im, że nie jesteś Aryą Stark, niech cała północ usłyszy, że zmuszono cię do odegrania tej roli. Rzecz jasna, skończyłoby się to dla niej śmiercią i dla niego również, ale rozgniewany Ramsay mógłby ich zabić szybko. Niewykluczone, że starzy bogowie północy przyznaliby im tę drobną łaskę.
— Przyjmuję tego mężczyznę — wyszeptała dziewczyna.
W otaczającej ich mgle migotało sto świec, bladych jak spowite całunem gwiazdy. Theon odsunął się na bok. Ramsay i panna młoda wzięli się za ręce i uklękli przed drzewem sercem, pochylając głowy na znak poddania. Czerwone oczy wyrzeźbione w czardrzewie spoglądały na nich z góry, a wielkie usta tego samego koloru otwierały się, jakby zaraz miały się zaśmiać. Quork — odezwał się jeden z siedzących na gałęziach kruków.
Po chwili bezgłośnej modlitwy mężczyzna i kobieta wstali. Ramsay rozpiął płaszcz nałożony przed chwilą pannie młodej przez Theona, gruby ubiór z białej wełny obszyty szarym futrem i ozdobiony wilkorem rodu Starków. Na jego miejsce nałożył jej różowy, upstrzony czerwonymi granatami, podobnymi do tych, które miał na wamsie. Na plecach umieszczono herb Dreadfort ze sztywnej czerwonej skóry, złowrogi i obrzydliwy.
W jednej chwili było po wszystkim. Na północy śluby trwały krócej. Theon pomyślał, że to dzięki brakowi kapłanów. Tak czy inaczej, to była dla niego łaska. Ramsay Bolton uniósł żonę w ramionach i ruszył przez mgłę. Lord Bolton i jego lady Walda podążyli za nim. Dalej szła cała reszta. Znowu zabrzmiała muzyka. Bard Abel zaczął śpiewać „Dwa serca, które biją jak jedno". Dwie z jego kobiet dołączyły swe głosy do jego głosu, tworząc słodką harmonię.
Theon zadał sobie pytanie, czy powinien odmówić modlitwę. Czy starzy bogowie mnie usłyszą, jeśli to zrobię? Nie byli jego bogami, nigdy nimi nie byli. Był żelaznym człowiekiem, synem Pyke, i oddawał cześć Utopionemu Bogu z wysp… ale Winterfell leżało bardzo wiele mil od morza. Minęło tyle lat, odkąd jakiś bóg go usłyszał. Nie wiedział, kim jest, kim był, czym się stał, dlaczego jeszcze żyje i po co w ogóle się urodził.
— Theon — rozległ się szept.
— Kto to powiedział? — zapytał, unosząc nagle głowę. Widział tylko drzewa i spowijającą je mgłę. Głos był słaby niczym szelest liści i zimny jak nienawiść. Głos boga albo ducha. Ilu ludzi zginęło dnia, gdy zdobył Winterfell? A ilu więcej dnia, gdy je stracił? Dnia, w którym Theon Greyjoy zginął, by narodzić się na nowo jako Fetor. Nazywam się Fetor, muszę wrzeszczeć przeto.
Nagle poczuł, że nie chce tu być.
Gdy tylko opuścił boży gaj, zimno zacisnęło na nim kły niczym zgłodniały wilk. Pochylił głowę pod wiatr, zmierzając pośpiesznie do Wielkiej Komnaty w ślad za długim szeregiem świec i pochodni. Lód chrzęścił mu pod butami. Nagły powiew zerwał mu kaptur, jakby duch wyciągnął ku niemu lodowate palce, pragnąc ujrzeć jego twarz.
Dla Theona Greyjoya Winterfell było pełne duchów.
To nie był zamek, który pamiętał z czasów lata swej młodości. Zraniono go i zdruzgotano, przerodził się z reduty w ruiny, pełne wron i trupów. Potężny podwójny mur kurtynowy nadal stał, jako że granit niełatwo poddaje się ogniowi, ale większość wież i donżonów wewnątrz nie miała dachów. Kilka nawet się zawaliło. Strzechy i drewno pochłonął pożar, częściowo albo w całości, a pod wybitymi szybami Szklanego Ogrodu owoce i jarzyny, które wykarmiłyby zimą cały zamek, zwiędły, poczerniały i zmarzły. Na dziedzińcu stały namioty, na wpół zagrzebane w śniegu. Roose Bolton wprowadził do środka swój zastęp, razem z wojskami swych przyjaciół Freyów. Tysiące ludzi gnieździły się wśród ruin, tłoczyły na wszystkich dziedzińcach, spały w piwnicach, pod pozbawionymi dachów wieżami i w opuszczonych od stuleci budynkach.
Z odbudowanych kuchni i nakrytej nowym dachem wieży koszar buchały kłęby szarego dymu. Z ukoronowanych śniegiem blanków zwisały sople. Z Winterfell odpłynęły wszelkie barwy, pozostawiając tylko szarość i biel. Kolory Starków. Theon nie wiedział, czy powinien to uznać za złowróżbny, czy za pocieszający znak. Nawet niebo było szare. Szarość, szarość i jeszcze większa szarość. Na co by nie spojrzeć, wszystko jest szare, poza tylko oczyma panny młodej. One były brązowe. Wielkie, brązowe i pełne strachu. To było niesprawiedliwe, że szukała ratunku u niego. Czy miał jej zdaniem gwizdnąć, wyczarować skrzydlatego konia i zabrać ją stąd, jak jakiś bohater z historii, które tak z Sansą kochały? Nie potrafił pomóc nawet samemu sobie. Nazywam się Fetor, jestem tchórzem przeto.
Na dziedzińcu kołysali się na konopnych sznurach wisielcy o twarzach białych od szronu. Gdy straż przednia Boltona dotarła do Winterfell, w zamku pełno było nielegalnych osadników. Ponad dwa tuziny ludzi wygnano pod groźbą włóczni z gniazd, które zrobili sobie w na wpół zburzonych wieżach i donżonach. Najśmielszych i najbardziej wojowniczych powieszono, a resztę zagoniono do pracy. Lord Bolton oznajmił im, że jeśli będą mu dobrze służyć, okaże im łaskę. W pobliskim wilczym lesie było pod dostatkiem drewna i kamieni. Najpierw zbudowano nowe solidne bramy, na miejsce tych, które spalono. Potem usunięto zawalony dach Wielkiej Komnaty i pośpiesznie zastąpiono go nowym. Po ukończeniu prac lord Bolton powiesił robotników. Dotrzymał słowa i okazał im łaskę. Ani jednego nie obdarł ze skóry.
Do tego czasu na miejsce dotarła już reszta armii Boltona. Gdy nad Winterfell zawodził dmący z północy wicher, rozwiesili nad murami chorągiew króla Tommena z jeleniem i lwem, a poniżej drugą, z obdartym ze skóry człowiekiem Dreadfort. Theon przybył tu z taborami Barbrey Dustin, towarzysząc samej pani, pospolitemu ruszeniu z Barrowton oraz narzeczonej. Lady Dustin uparła się, że to ona powinna się opiekować lady Aryą do chwili zawarcia ślubu, ale ten czas już się skończył. Teraz należy do Ramsaya. Powiedziała słowa. Ślub uczynił jej męża lordem Winterfell. Dopóki Jeyne będzie uważała, by go nie rozgniewać, nie powinien mieć powodu jej krzywdzić. Arya. Nazywa się Arya.
Choć Theon nosił obszyte futrem rękawice, wkrótce poczuł w dłoniach intensywny ból. Często to właśnie ręce bolały go najbardziej, zwłaszcza brakujące palce. Czy jednak naprawdę były czasy, gdy kobiety pragnęły jego dotyku? Ogłosiłem się księciem Winterfell i oto, co z tego wynikło. Myślał, że jeszcze za sto lat ludzie będą śpiewać o nim pieśni i opowiadać o jego odwadze. Ale jeśli ktoś teraz o nim wspominał, zwał go Theonem Sprzedawczykiem, a opowieści mówiły o jego zdradzie. To nigdy nie był mój dom. Byłem tu zakładnikiem. Lord Stark nie traktował go okrutnie, ale zawsze dzielił ich od siebie długi cień jego stalowego miecza. Był dla mnie dobry, ale nigdy nie okazywał mi ciepła. Wiedział, że pewnego dnia może być zmuszony skazać mnie na śmierć.
Theon kluczył między namiotami z opuszczonym wzrokiem. Na tym dziedzińcu nauczyłem się walczyć — pomyślał, wspominając ciepłe letnie dni spędzane na ćwiczebnych walkach z Robbem i Jonem Snow, pod czujnym spojrzeniem starego ser Rodrika. Był jeszcze wtedy kompletny, potrafił ująć rękojeść miecza równie dobrze jak inni. Z dziedzińcem wiązały się jednak również mroczniejsze wspomnienia. Tu właśnie zwołał ludzi Starków nocą, gdy Bran i Rickon uciekli z zamku. Ramsay był wtedy Fetorem i stał u jego boku, szepcząc mu do ucha, że powinien obedrzeć ze skóry paru jeńców, by mu powiedzieli, gdzie się ukryli chłopcy. Dopóki ja jestem księciem Winterfell, nikogo tu nie obedrze się ze skóry — odpowiedział wtedy Theon, nie mając pojęcia, jak krótko potrwają jego rządy. Nikt z nich nie chciał mi pomóc. Znałem wszystkich pół życia, ale nikt z nich nie chciał mi pomóc. Mimo to zrobił, co tylko mógł, by zapewnić im ochronę, ale gdy Ramsay zdjął maskę Fetora, zabił wszystkich, podobnie jak żelaznych ludzi Theona. Podpalił mój dom. To było ostatnie, co zobaczył w dzień upadku zamku. Płonący Śmieszek stanął dęba, kwicząc i młócąc kopytami. Ogień ogarnął jego grzywę, a oczy były białe z przerażenia. Tutaj, na tym dziedzińcu.
Majaczyły przed nim drzwi Wielkiej Komnaty. W porównaniu z tymi, które się spaliły, wydawały się brzydkie i prymitywne. Ich niewygładzone deski połączono pośpiesznie. Na straży pod nimi stało dwóch włóczników. Okryci grubymi futrami mężczyźni garbili się i drżeli z zimna. Ich brody pokrywała warstewka lodu. Spoglądali z niechęcią na Theona, który, utykając, wszedł na schody, popchnął prawe skrzydło drzwi i wśliznął się do środka.
W komnacie było cudownie ciepło. Oświetlały ją pochodnie. Theon nigdy nie widział w niej takiego tłoku. Pozwolił, by ogarnęła go fala ciepła, a potem ruszył w głąb sali. Ludzie siedzieli na ławach, ściśnięci tak ciasno, że służba musiała się przeciskać między nimi. Nawet rycerze i lordowie siedzący powyżej sali mieli mniej miejsca niż zwykle.
Blisko podwyższenia stał Abel, brzdąkający na lutni i śpiewający „Piękne dziewice lata". Każe się zwać bardem, ale w rzeczywistości jest raczej stręczycielem. Lord Manderly przywiózł z Białego Portu muzyków, ale żaden z nich nie był minstrelem. Dlatego gdy Abel zjawił się u bram z lutnią i sześcioma kobietami, przywitano go z radością.
— Dwie siostry, dwie córki, jedna żona i moja stara matka — przedstawił je śpiewak, mimo że żadna z kobiet nie była do niego podobna. — Niektóre tańczą, niektóre śpiewają, jedna gra na dudach, a jedna na bębnie. Są też z nich dobre praczki.
Bard czy stręczyciel, Abel miał niezły głos i radził też sobie z grą na lutni. Tutaj, wśród ruin, nie można było liczyć na nic lepszego.
Na ścianach rozwieszono chorągwie: końskie głowy Ryswellów, złota, brązowa, szara i czarna, ryczący olbrzym rodu Umberów, kamienna dłoń rodu Flintów z Palca Flinta, łoś Hornwoodów, tryton Manderlych, czarny topór Cerwynów i sosny Tallhartów. Ich jaskrawe kolory nie w pełni jednak zasłaniały poczerniałe ściany ani deski, którymi zabito dziury po oknach. Nawet dach nie wyglądał jak trzeba. Nowe belki były jasne i lekkie, podczas gdy stare krokwie poczerniały przez stulecia od dymu.
Największe chorągwie umieszczono za podwyższeniem. Za panną młodą i panem młodym wisiały wilkor Winterfell i obdarty ze skóry człowiek Dreadfort. Widok chorągwi Starków wstrząsnął Theonem bardziej, niż się tego spodziewał. To się nie zgadza, tak samo jak jej oczy. Herbem rodu Poole'ów był niebieski talerz na białym tle, z szarym otokiem. Taką chorągiew powinni zawiesić.
— Theon Sprzedawczyk — mruknął ktoś, gdy przechodził. Inni odwracali wzrok na jego widok. Ktoś splunął. Czemu by nie? Był zdrajcą, który zdobył Winterfell podstępem, zamordował przybranych braci, wydał swych rodaków na obdarcie ze skóry w Fosie Cailin i zaprowadził przybraną siostrę do łoża lorda Ramsaya. Dla Roose'a Boltona mógł być użyteczny, ale prawdziwi ludzie z północy z pewnością nim gardzili.
Brak palców u lewej stopy skazywał go na niezgrabny, pokraczny krok, który wyglądał komicznie. Usłyszał za plecami kobiecy śmiech. Nawet tutaj, w tym zamku, który przerodził się w na wpół zamarznięty cmentarz, otoczony ze wszystkich stron przez śnieg, lód i śmierć, były kobiety. Praczki. To był eufemizm zastępujący słowo „markietanka", będące z kolei bardziej uprzejmym określeniem kurwy.
Theon nie miał pojęcia, skąd się brały. Po prostu zjawiały się w pewnej chwili, jak czerwie na trupie albo kruki po bitwie. Przyciągały je wszystkie armie. Niektóre były zatwardziałymi kurwami, zdolnymi w jedną noc przyjąć dwudziestu mężczyzn i upić wszystkich do nieprzytomności. Inne wyglądały jak niewinne dziewice, ale to była tylko ich zawodowa sztuczka. Jeszcze inne były obozowymi żonami. Żołnierze wiązali się z nimi słowami wyszeptanymi przed takim czy innym bogiem, ale gdy wojna się kończyła, zawsze o nich zapominali. Grzały nocą łoże mężczyzny, rankiem łatały mu buty, wieczorem gotowały kolację, a po bitwie ograbiały jego trupa. Niektóre nawet czasami prały. Często towarzyszyły im bękarty, nieszczęsne brudne stworzenia zrodzone w takim czy innym obozie. Nawet takie kobiety drwiły z Theona Sprzedawczyka. Niech się śmieją. Jego duma umarła tutaj, w Winterfell. W lochach Dreadfort nie było na nią miejsca. Gdy człowiek zazna pocałunków obdzierającego ze skóry noża, śmiech nie może mu już sprawić bólu.
Krew i urodzenie dały mu miejsce na podwyższeniu, na końcu stołu, tuż pod ścianą. Po jego lewej stronie siedziała lady Dustin, jak zwykle odziana w strój z czarnej wełny, prosto skrojony i pozbawiony ozdób. Po prawej nie było nikogo. Boją się, by nie spłynęła na nich hańba. Roześmiałby się, gdyby się ośmielił.
Pannie młodej przydzielono najbardziej honorowe miejsce między Ramsayem a jego ojcem. Siedziała ze spuszczonymi oczyma, gdy Roose Bolton wzniósł toast na cześć lady Aryi.
— W ich dzieciach dwa nasze starożytne rody połączą się w jedno, a długotrwała wrogość między Starkami a Boltonami wreszcie się zakończy. — Mówił tak cicho, że wszyscy w komnacie umilkli, wytężając słuch. — Przykro mi, że nasz dobry przyjaciel Stannis nie uznał dotąd za stosowne się do nich przyłączyć — ciągnął przy akompaniamencie śmiechów. — Wiem, że Ramsay miał nadzieję sprezentować lady Aryi jego głowę w ślubnym darze. — Śmiechy stały się jeszcze głośniejsze. — Gdy w końcu się zjawi, urządzimy mu wspaniałe powitanie, godne prawdziwych ludzi z północy. Do tej chwili jedzmy, pijmy i radujmy się… bo zima już prawie nadeszła, przyjaciele, i wielu z nas nie doczeka wiosny.
Lord Białego Portu dostarczył jadła i napojów. Piwo, mocne i ciemne albo jasne, a także wino, czerwone, złote i purpurowe, przywiezione z dalekiego południa w statkach o grubych kadłubach i leżakujące w jego głębokich piwnicach. Goście weselni zajadali się krokietami z dorsza i zimową dynią, stertami rzep i wielkimi kołami sera, dymiącymi kotletami baranimi i wołowymi żeberkami spalonymi prawie na węgiel, a na koniec trzema pasztetami weselnymi, wielkimi jak koła wozu. Ich kruche wierzchy do przesytu wypełniono marchewką, cebulą, rzepą, pasternakiem i grzybami, a potem polano smakowitym brązowym sosem, w którym pływały kawałki mocno przyprawionej wieprzowiny. Ramsay odcinał kawałki falchionem, a Wyman Manderly osobiście podawał parujący jeszcze pasztet gościom, zaczynając od Roose'a Boltona i jego grubej żony z rodu Freyów. Potem przeszedł do ser Hosteena i ser Aenysa, synów Waldera Freya.
— Najlepszy pasztet, jaki w życiu jedliście, panowie — zapewnił gruby lord. — Popijcie go złotym arborskim, radując się każdym kęsem. Ja z pewnością tak zrobię.
Manderly dotrzymał słowa. Pożarł sześć porcji, po dwie z każdego z trzech pasztetów. Oblizywał wargi i klepał się po brzuchu, jedząc tak łapczywie, że aż przód jego bluzy zrobił się brązowy od sosu, a brodę upstrzyły okruchy pasztetu. Nawet gruba Walda Frey nie mogła dorównać jego żarłoczności, choć zdołała pochłonąć trzy kawałki. Ramsay również jadł ze smakiem, ale jego blada żona tylko się gapiła na leżącą na talerzu porcję. Gdy uniosła głowę i spojrzała na Theona, widział w jej wielkich brązowych oczach jedynie strach.
Do komnaty nie pozwalano wchodzić z mieczami, ale każdy mężczyzna miał sztylet, nawet Theon Greyjoy. Jak inaczej mógłby kroić mięso? Gdy tylko spojrzał na dziewczynę, która kiedyś była Jeyne Poole, czuł stal u swego pasa. Nie zdołam jej uratować, ale z łatwością mógłbym ją zabić — pomyślał. Nikt by się tego nie spodziewał. Poproszę, by zaszczyciła mnie tańcem, a potem poderżnę jej gardło. To byłby akt łaski, czyż nie? A jeśli starzy bogowie słyszeli moją modlitwę, Ramsay może mnie zabić w gniewie. Theon nie bał się śmierci. W lochach Dreadfort dowiedział się, że są znacznie gorsze rzeczy. Ramsay nauczył go tego, palec po palcu, a on z pewnością nigdy nie zapomni tej lekcji.
— Nic nie jesz — zauważyła lady Dustin.
— To prawda.
Jedzenie nie było dla niego łatwe. Ramsay połamał mu tyle zębów, że żucie sprawiało mu ból. Picie było łatwiejsze, choć musiał ściskać kielich w dwóch dłoniach, żeby go nie wypuścić.
— Nie lubisz wieprzowego pasztetu, panie? Nasz tłusty przyjaciel próbuje nas przekonać, że to najlepszy pasztet, jaki jedliśmy w życiu. — Wskazała kielichem na lorda Manderly'ego. — Widziałeś kiedyś równie szczęśliwego tłuściocha? Prawie tańczy. Własnoręcznie podaje ludziom pasztet.
Lady Dustin miała rację. Lord Białego Portu był żywym obrazem wesołego grubasa. Śmiał się i uśmiechał, żartował z innymi lordami i klepał ich po plecach, wołał do muzyków, domagając się to tej, to tamtej melodii.
— Zaśpiewaj nam „Noc, która się skończyła", minstrelu — ryknął. — Wiem, że pannie młodej to się spodoba. Albo zaśpiewaj nam o młodym dzielnym Dannym Flincie, żeby nas skłonić do łez.
Patrząc na niego, można by pomyśleć, że to on jest nowożeńcem.
— Jest pijany — stwierdził Theon.
— Zalewa własny strach. Jest tchórzem do szpiku kości.
Czyżby? Theon nie był tego pewien. Synowie lorda Wymana również byli grubi, ale nigdy nie okryli się w bitwie hańbą.
— Żelaźni ludzie ucztują również przed bitwą. Ostatni smak życia, gdyby czekała ich śmierć. Jeśli Stannis nadejdzie…
— Nadejdzie. Musi. — Lady Dustin zachichotała. — A gdy to się stanie, grubas zleje się ze strachu. Jego syn zginął na Krwawych Godach, a on dzielił się z Freyami chlebem i solą, przywitał ich pod swoim dachem i obiecał jednemu z nich swą wnuczkę. A teraz podaje im pasztet. Manderly'owie uciekli kiedyś z południa, wygnani przez wrogów ze swych włości i twierdz. Krew się nie zmienia. Nie wątpię, że grubas z radością zabiłby nas wszystkich, ale brak mu odwagi. W tym spoconym cielsku bije serce równie tchórzliwe i podłe, jak… hm… twoje.
Jej ostatnie słowo było jak uderzenie bicza, ale Theon nie śmiał odwdzięczyć się tym samym. Wszelka bezczelność mogła go kosztować kolejny kawałek skóry.
— Pani, jeśli sądzisz, że lord Manderly pragnie nas zdradzić, to lordowi Boltonowi powinnaś o tym powiedzieć.
— Myślisz, że Roose o tym nie wie? Głupi z ciebie chłopak. Przyjrzyj się mu. Zauważ, jak uważnie obserwuje Manderly'ego. Nawet nie dotknie ustami żadnego dania, dopóki nie zobaczy, że lord Wyman go skosztował. Nie wypije ani jednego łyczka wina, dopóki nie ujrzy, że grubas pije z tej samej beczki. Myślę, że ucieszyłby się, gdyby tłuścioch spróbował jakiejś zdrady. To by go rozweseliło. No wiesz, Roose nie ma uczuć. Te pijawki, które tak bardzo lubi, już przed wielu laty wyssały zeń wszelkie pasje. Nie kocha, nie nienawidzi ani nie rozpacza. Wszystko to dla niego gra, umiarkowanie interesująca rozrywka. Niektórzy zajmują się polowaniem, sokolnictwem albo grą w kości. Roose bawi się ludźmi. Ty i ja, ci Freyowie, lord Manderly, nowa tłusta żona, a nawet jego bękart, wszyscy jesteśmy dla niego tylko zabawkami. — Obok przeszedł sługa. Lady Dustin podsunęła mu kielich do napełnienia, a potem skinęła nań, rozkazując, by nalał również Theonowi. — Prawdę mówiąc — ciągnęła — lord Bolton aspiruje do czegoś więcej niż zwykły tytuł lordowski. Czemu nie miałby zostać królem północy? Lord Tywin nie żyje, królobójca został kaleką, a Krasnal uciekł. Lannisterowie już się nie liczą, a ty byłeś tak uprzejmy, że uwolniłeś go od Starków. Stary Walder Frey nie będzie miał nic przeciwko temu, by jego mała gruba Walda została królową. Biały Port może sprawić mu kłopoty, jeśli lord Wyman przeżyje nadchodzącą bitwę… ale jestem dziwnie pewna, że jej nie przeżyje. Stannis również nie. Roose pozbędzie się obu, tak samo, jak pozbył się Młodego Wilka. Któż jeszcze mógłby mu zagrozić?
— Ty — odparł Theon. — Pani Barrowton, lady Dustin przez małżeństwo i lady Ryswell z urodzenia.
Te słowa sprawiły jej przyjemność. Pociągnęła łyk wina z błyskiem w ciemnych oczach.
— Wdowa z Barrowton — poprawiła go. — Ale, tak, gdybym zechciała, mogłabym sprawić mu trudności. Oczywiście Roose też to widzi i dlatego stara się mnie zadowolić.
Mogłaby powiedzieć coś więcej, ale nagle zobaczyła maesterów. Było ich trzech. Weszli do komnaty przez lordowskie drzwi za podwyższeniem. Jeden był tłusty, a drugi bardzo młody, ale w swych szarych strojach i łańcuchach wyglądali jak trzy szare groszki z jednej czarnej łupiny. Przed wojną Medrick służył lordowi Hornwoodowi, Rhodry lordowi Cerwynowi, a młody Henly lordowi Slate'owi. Roose Bolton sprowadził wszystkich trzech do Winterfell, każąc im zająć się krukami Luwina, by znowu można było wysyłać i odbierać wiadomości.
Gdy maester Medrick opadł na jedno kolano, by wyszeptać coś do ucha Boltona, lady Dustin wykrzywiła usta z niesmaku.
— Gdybym była królową, w pierwszej kolejności zabiłabym wszystkie te szare szczury. Kręcą się wszędzie, żywią się resztkami z lordowskich stołów, gadają coś do siebie i szepczą do uszu swych panów. Ale kto jest panem, a kto sługą? Każdy wielki lord ma maestera, a każdy pomniejszy lord pragnie go mieć. Jeśli ktoś go nie ma, ludzie mówią, że niewiele znaczy. Szare szczury czytają i piszą nasze listy, nawet tym lordom, którzy sami nie umieją czytać, a kto może mieć pewność, że nie wypaczają ich słów dla własnych celów? Powiedz mi, jaki z nich pożytek?
— Umieją uzdrawiać — odpowiedział Theon. Miał wrażenie, że lady Dustin tego od niego oczekuje.
— To prawda, umieją uzdrawiać. Nie powiedziałam, że brak im subtelności. Opiekują się nami, kiedy jesteśmy chorzy, ranni albo zrozpaczeni chorobą rodziców lub dzieci. Gdy tylko jesteśmy słabi i bezbronni, natychmiast się zjawiają. Kiedy nas uzdrowią, okazujemy im stosowną wdzięczność. A jeśli im się nie uda, pocieszają nas w naszej żałobie i za to również jesteśmy wdzięczni. Z tej wdzięczności dajemy im miejsce pod naszym dachem i wtajemniczamy ich w swe wstydliwe sekrety. Zasiadają we wszystkich naszych radach. Tak oto władca wkrótce zmienia się w poddanego. Tak właśnie stało się z lordem Rickardem Starkiem. Jego szarym szczurem był maester Walys. Czyż to nie sprytne, że maesterzy używają tylko jednego imienia, nawet ci, którzy mają nazwiska, gdy przybędą do Cytadeli? Dlatego nie wiemy, kim są i skąd przychodzą… ale jeśli ktoś się uprze, może się tego dowiedzieć. Nim maester Walys wykuł swój łańcuch, był znany jako Walys Flowers. Flowers, Hill, Rivers, Snow… takie nazwiska nadajemy swym bękartom, by wszyscy wiedzieli kim są, ale oni zawsze starają się jak najszybciej ich pozbyć. Matką Walysa Flowersa była dziewczyna z rodu Hightowerów… a ojcem ponoć arcymaester z Cytadeli. Szare szczury nie są tak cnotliwe, jak chciałyby nas przekonać, a maesterzy ze Starego Miasta są najgorsi ze wszystkich. Gdy Walys wykuł swój łańcuch, ukryty ojciec i jego przyjaciele pośpiesznie wysłali go do Winterfell, by wypełniał uszy lorda Rickarda zatrutymi słowami słodkimi jak miód. Małżeństwo z córką Tullych było jego pomysłem, nie wątp w to, i…
Przerwała nagle, gdy Roose Bolton wstał. Jego jasne oczy lśniły w blasku pochodni.
— Przyjaciele — zaczął i w komnacie zapadła cisza tak głęboka, że Theon słyszał wiatr szarpiący deskami w dziurach okiennych. — Stannis i jego rycerze wymaszerowali z Deepwood Motte pod sztandarem swego nowego czerwonego boga. Towarzyszą mu klany z północnych wzgórz na swych kudłatych karłowatych konikach. Jeśli pogoda się utrzyma, powinni tu dotrzeć za dwa tygodnie. Wronojad Umber maszeruje królewskim traktem, a od wschodu nadciągają Karstarkowie. Zamierzają dołączyć do lorda Stannisa i odebrać nam ten zamek.
Ser Hosteen zerwał się na nogi.
— Powinniśmy ruszyć im naprzeciw! Dlaczego mielibyśmy im pozwolić połączyć siły?
Dlatego, że Arnolf Karstark czeka tylko na znak od lorda Boltona, by zdradzić Stannisa — pomyślał Theon, gdy inni lordowie zaczęli wykrzykiwać swe rady. Lord Bolton uniósł rękę, nakazując im się uciszyć.
— Wielka Komnata to nie miejsce na takie dyskusje, szlachetni panowie. Przejdźmy do samotni, podczas gdy mój syn skonsumuje małżeństwo. Reszta może zostać w komnacie, ciesząc się jadłem i napojami.
Lord Dreadfort opuścił salę razem z trzema maesterami. Inni lordowie i dowódcy wstali, by podążyć za nim. Hother Umber, stary wychudzony mężczyzna zwany Kurwistrachem, miał zasępioną, złowrogą minę. Lord Manderly był tak pijany, że z komnaty musieli go wyprowadzać czterej silni mężczyźni.
— Musimy wysłuchać pieśni o Szczurzym Kucharzu — mamrotał, gdy przechodził obok Theona, wsparty na swych rycerzach. — Minstrelu, zaśpiewaj ją nam.
Lady Dustin podniosła się jako jedna z ostatnich. Kiedy wyszła, Theon nagle poczuł, że w sali zrobiło się duszno. Dopiero gdy wstał, uświadomił sobie, jak dużo wypił. Oddalając się chwiejnym krokiem od stołu, wytrącił dzban z rąk służącej. Wino spłynęło mu na buty i spodnie ciemnoczerwoną falą.
Wtem czyjaś dłoń złapała go za bark. Pięć twardych jak żelazo palców wbiło się w jego ciało.
— Wzywają cię, Fetor — oznajmił Skwaszony Alyn, owiewając go oddechem cuchnącym z powodu zepsutych zębów. Towarzyszyli mu Żółta Kuśka i Damon Zatańcz ze Mną. — Ramsay mówi, że masz zaprowadzić pannę młodą do łoża.
Przeszył go dreszcz strachu. Odegrałem swą rolę — pomyślał. Dlaczego ja? Wiedział jednak, że lepiej się nie sprzeciwiać.
Lord Ramsay opuścił już komnatę. Jego żona, zrozpaczona i z pozoru zapomniana, siedziała pochylona i milcząca pod chorągwią rodu Starków, ściskając w obu dłoniach srebrny puchar. Sądząc po tym, jak spojrzała na zbliżającego się Theona, wychyliła już niejeden kielich. Być może miała nadzieję, że jeśli się upije, ominie ją noc poślubna. Theon jednak wiedział, że tak się nie stanie.
— Lady Aryo — rzekł. — Chodź. Pora już, byś spełniła swój obowiązek.
Theon wyprowadził dziewczynę tylnym wejściem i ruszył z nią przez pokryty śniegiem dziedziniec do Wielkiej Wieży. Towarzyszyło im sześciu Chłopaków Bękarta. Do sypialni lorda Ramsaya wiodły trzy biegi kamiennych schodów. Urządzono ją w jednej z komnat, które pożar dotknął tylko lekko. Gdy szli na górę, Damon Zatańcz ze Mną gwizdał, a Obdzieracz przechwalał się, że lord Ramsay obiecał mu kawałek zakrwawionego prześcieradła w dowód szczególnego uznania.
Sypialnię dobrze przygotowano do skonsumowania małżeństwa. Wszystkie meble były nowe, sprowadzono je w ta borach z Barrowton. Łoże z baldachimem miało wypełniony pierzem materac oraz zasłony z krwawoczerwonego aksamitu. Na kamiennej podłodze rozrzucono wilcze skóry. Na kominku palił się ogień, a na stoliku przy łożu świeca. Na kredensie stał dzban wina i dwa kielichy. Obok leżało pół koła białego sera z żyłkami.
Było tu również krzesło z czarnej dębiny o czerwonym skórzanym siedzisku. Lord Ramsay spoczywał na nim, gdy weszli do środka. Na jego ustach błyszczała ślina.
— Ach, moja słodka dziewica. Dobrze się spisaliście, chłopaki. Możecie odejść. Nie ty, Fetor. Ty zostań.
Nazywam się Fetor i podglądam przeto. Poczuł kurcz w brakujących palcach, dwóch w lewej dłoni i jednym w prawej. U pasa miał sztylet, ukryty w skórzanej pochwie, ale ciężki, tak bardzo ciężki. U prawej dłoni brakuje mi tylko małego palca — przypominał sobie Theon. Mogę w nią ująć nóż.
— Czym mogę ci służyć, panie?
— Przyprowadziłeś mi dziewkę. To znaczy, że powinieneś też odpakować podarunek. Przyjrzyjmy się młodej córce Neda Starka.
Ona nie jest spokrewniona z lordem Eddardem — omal nie powiedział Theon. Ramsay o tym wie, musi wiedzieć. Cóż to za nowa okrutna gra? Dziewczyna stała przy słupku łoża, drżąc jak sarenka.
— Lady Aryo, zechciej się odwrócić. Muszę rozwiązać sznurówki sukni.
— Nie. — Lord Ramsay nalał sobie wina. — To by za długo trwało. Przetnij suknię.
Theon wyciągnął sztylet. Muszę się tylko odwrócić i go pchnąć. Wiedział już, na czym polega gra. To kolejna pułapka — powiedział sobie, wspominając Kyrę i jej klucze. Chce, żebym spróbował go zabić. A gdy mi się nie uda, zedrze skórę z dłoni, w której trzymałem sztylet. Złapał w rękę garść tkaniny.
— Stój spokojnie, pani. — Poniżej pasa suknia była luźna, tam więc wbił sztylet, a potem przesuwał go powoli ku górze, uważając, by nie zranić dziewczyny. Stal przecinała wełnę i jedwab ze słabym, cichym dźwiękiem. Panna młoda drżała. Theon złapał ją za ramię i unieruchomił. Nazywa się Jeyne Poole i musi czuć ból. Wzmocnił uścisk, na ile pozwalała mu na to okaleczona lewa dłoń. – Stój spokojnie.
Wreszcie suknia spadła do stóp dziewczyny.
— Bieliznę też — rozkazał Ramsay. Fetor go posłuchał.
Kiedy skończył, panna młoda była naga, a piękny ślubny strój zamienił się w stertę szarych i białych łachmanów leżących u jej stóp. Piersi miała małe i ostro zakończone, biodra wąskie i dziewczęce, a nogi chude jak u ptaszka. To dziecko. Theon zapomniał, że jest taka młoda. W tym samym wieku co Sansa. Arya byłaby jeszcze młodsza. Mimo że na kominku palił się ogień, w sypialni było zimno. Bladą skórę Jeyne pokryła gęsia skórka. W pewnej chwili dziewczyna uniosła ręce, jakby chciała zakryć piersi, ale Theon poruszył ustami, wypowiadając bezgłośnie: Nie. Zobaczyła to i natychmiast się powstrzymała.
— I co o niej sądzisz, Fetor? — zapytał lord Ramsay.
— Jest… — Jakiej odpowiedzi pragnie? Co mu powiedziała przed pójściem do bożego gaju? Wszyscy mówili, że jestem ładna. Teraz taka nie była. Widział siatkę delikatnych blizn na plecach. Ktoś ją wychłostał. — …piękna, taka… taka piękna.
Ramsay rozciągnął usta w wilgotnym uśmiechu.
— Czy kutas ci twardnieje na jej widok, Fetor? Czy rozrywa ci sznurówki? Chciałbyś wyruchać ją pierwszy? — Roześmiał się. — Księciu Winterfell powinno przysługiwać to prawo, jak wszystkim lordom w dawnych czasach. Prawo pierwszej nocy. Ale ty nie jesteś lordem, prawda? Tylko Fetorem. Prawdę mówiąc, nie jesteś nawet mężczyzną. — Wypił kolejny łyk wina, a potem cisnął kielichem o ścianę, rozbijając go. Po kamieniach spłynęły czerwone rzeczułki. — Lady Aryo, właź na łoże. Tak jest, oprzyj się o poduszki, jak przystało żonie. A teraz rozłóż nogi i pokaż nam pizdę.
Dziewczyna posłuchała go bez słowa. Theon postąpił krok ku drzwiom. Lord Ramsay usiadł obok żony, położył dłoń na wewnętrznej powierzchni jej uda, a potem wepchnął dwa palce do środka. Westchnęła z bólu.
— Jesteś sucha jak stara kość. — Ramsay wyciągnął rękę i uderzył dziewczynę w twarz. — Powiedziano mi, że wiesz, jak sprawić przyjemność mężczyźnie. Czy to było kłamstwo?
— N… nie, panie. W… wyszkolono mnie.
Ramsay wstał. Jego twarz lśniła w blasku ognia.
— Fetor, chodź tu. Przygotuj ją dla mnie.
Przez moment nie potrafił go zrozumieć.
— J… jak to, panie? Nie mam… nie…
— Ustami — wyjaśnił lord Ramsay. — I pośpiesz się. Jeśli nie będzie wilgotna, gdy skończę się rozbierać, utnę ci język i przybiję go do ściany.
Usłyszał wrzeszczącego w bożym gaju kruka. W dłoni nadal ściskał sztylet.
Schował go.
Nazywam się Fetor, jestem słaby przeto.
Pochylił się i zabrał do roboty.