Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Tankiści. Prawdziwa historia czterech pancernych - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
20 października 2014
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
37,99

Tankiści. Prawdziwa historia czterech pancernych - ebook

Wojenną epopeję czterech pancernych i ich psa znają wszyscy. Serial emitowany jest niemal bez przerwy na wszystkich możliwych kanałach. Janek, Olgierd, Gustlik i Grigorij to postacie fikcyjne. Dla wielu jednak ich los to synonim bohaterstwa Polaków walczących w drugiej wojnie światowej. Rozmach, doskonałe aktorstwo i świetny scenariusz serialu zapewniły „Czterem pancernym” niesłabnącą popularność.

Scenariusz prawdziwy – napisany krwią i ofiarą życia – znany jest jednak nielicznym. Kim byli prawdziwi pancerni? Za co walczyli? Czy naprawdę wierzyli, że niosą Polsce wolność? A może zwyczajnie za wszelką cenę chcieli się wyrwać z Rosji?

„Tankiści. Prawdziwa historia czterech pancernych” opowiada o żołnierzach 1. Brygady Pancernej im. Bohaterów Westerplatte. Przeczytamy o bitwie pod Lenino, Studziankach, przyczółku magnuszewskim, Wale Pomorskim, walkach o Berlin. Poznamy zwykłych żołnierzy takich jak zesłany z całą rodziną na Sybir lwowiak – zwiadowca Marian Chodor, radiotelegrafistka Lidia Mokrzycka, która do brygady trafiła z Cieszyna przez Omsk i Uzbekistan, czy pochodzący z małej wioski na Nowogródczyźnie dowódca T-34 Mikołaj Romanowski.

To oni byli tankistami – prawdziwymi pancernymi. Ich historia to historia chwały i hańby, patriotyzmu i zdrady. Nie sposób się od niej oderwać.

Kategoria: Historia
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-240-3037-8
Rozmiar pliku: 11 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

OD AUTORA

Książka opowiada historię 1. Brygady Pancernej im. Bohaterów Westerplatte, brygady znanej z powieści Janusza Przymanowskiego i, przede wszystkim, z serialu Czterej pancerni i pies. To popularność serialu podsunęła mi pomysł zmierzenia się z historią brygady. Czytelnik nie znajdzie tu jednak analiz wątków znanych z filmu, nie prześledzi drogi Janka Kosa znad Oceanu Spokojnego nad Morze Bałtyckie. Jeżeli jednak dobrze zna fabułę serialu, odnajdzie podobieństwa.

Tankiści to książka o ofiarach paktu Ribbentrop-Mołotow, o ludziach rzuconych w głąb syberyjskiej tajgi, to historia wygnańców, więźniów łagrów, którym brygada dała możliwość powrotu do kraju.

To wreszcie historia pancernych z przypadku, żołnierzy o twardej woli i zahartowanych sercach.PROLOG

Reda, 12 marca 1945 roku

Kolumna czołgów 3. batalionu 1. Brygady Pancernej im. Bohaterów Westerplatte pełnym gazem wpadła między płonące zabudowania Redy.

Ostrzeliwane przez artylerię niemieckiego korpusu miasto wrzało. Wokół gwizdały pociski, eksplozje znaczyły pieczęciami lejów skwery, ulice, podwórka. Zniszczone działa, porzucony sprzęt i szkielety samochodów dogorywały w kałużach ropy.

Kapral Marian Chodor, etatowy żołnierz plutonu zwiadu kompanii sztabowej 1. Brygady Pancernej, siedział na pancerzu czołgu, kurczowo trzymając się klamer desantowych. Czołg szalał. Każdy lej albo gruz rzucony niewidzialną dłonią eksplozji, po którym przetaczał się wóz, wymuszał natychmiastową reakcję kaprala. Wówczas ręka mocniej zaciskała się na stali uchwytu, nogi szukały stabilnego oparcia na śliskim, brudnym pancerzu. Pot zmieszany z unoszącym się wszędzie pyłem spływał po twarzy, szczypał w oczy, gryzł w usta.

Rękawem wolnej ręki Chodor przetarł oczy, poprawił hełm. Gdzieś mimo czołgu przemknął willys i przebiegła grupa radzieckich żołnierzy, ginąc zaraz za uskokiem muru, akurat w chwili, gdy nieopodal nich rozrywał się kolejny pocisk. Willys szarpnięty podmuchem skoczył metr, dwa dalej, lecz widocznie kierowca przyzwyczajony był do takich wypadków, skoro błyskawicznie zmienił bieg i łazik potoczył się dalej. A może to strach dodał kierowcy energii?

T-34 pędziły dalej. Celem dowódcy, kapitana Fieodosija Awchaczowa, była Biała Rzeka. Tam, do niewielkiego osiedla na południowych przedmieściach Redy, musiał dotrzeć jego pancerny zagon, tam już byli zwiadowcy brygady. Ale tam też przedzierali się grenadierzy.

Czołg zwolnił między zabudowaniami miasteczka, wówczas Marian Chodor zeskoczył z pancerza, by razem z innymi szukać ukrywających się w gruzach domów Niemców. Kanonada i kocioł, które trwały wokół nich, kazały mu przyjąć rolę zwykłego żołnierza piechoty. Podobnie jak pozostali i on osłaniał czołgi przed nieprzyjacielem. Bronili się uparcie przed atakującym przeciwnikiem. Determinacja i upór dawały im przewagę nad grenadierami, lecz proza wojny potrzebowała amunicji i środków opatrunkowych. Bez nich odwaga była niewiele warta. A te mogła zapewnić tylko pomoc. Kapitan Awchaczow musiał wysłać kogoś do dowództwa. Kogo?

Przywołał kaprala Chodora:

– Pójdziesz do sztabu i zameldujesz dowódcy o naszym położeniu – mówił po rosyjsku. – Niech nam tu podeślą piechotę.

Kapral Chodor odmeldował się. Pochylony, od drzewa do płotu, od płotu do drzewa, to biegnąc, to czołgając się, uchylał się przed seriami z broni maszynowej i wybuchami pocisków. Wpadał do lejów i czekał w nich, aż zamilknie MG 42, po czym, wiedząc, że ma dwie, może trzy sekundy czasu, pędził do przodu, by znów przypaść do ziemi przy jakiejś chałupie. A wtedy łapał łapczywie powietrze otwartymi ustami, słyszał łomot serca, obcierał pot z czoła i biegł dalej i dalej.

W Redzie było już spokojniej. Ulicami raz po raz śmigały willysy, ciężarówki wiozły żołnierzy, wreszcie pojawiły się czołgi. Ale i tu w opanowanym mieście raz po raz rozrywały się pociski nieprzyjacielskich haubic i moździerzy.

Huk ogłuszył kaprala Chodora, rzucił nim jak marionetką o ziemię. Kapral z trudem podniósł się, wstał. Dotknął rękami twarzy. Macał ostrożnie. Obolały nos piekł. Krew zalała mu usta, zakrztusił się; padł na kolana. Na pierś spadły czerwone krople. Omdlał…1

1 Fragment na podstawie: K. Przytocki, W pancernym zwiadzie, Warszawa 1973, s. 116–119.ROZDZIAŁ PIERWSZY

Sybir

Wludzkiej pamięci jedne zdarzenia trwają jako wyraźne obrazy pełne kolorów. Inne stopniowo zamazuje szarość codzienności – wreszcie znikają. Jedne wywołują iskrę radości, drugie paraliżują. Bywa, że człowiek potrafi odciąć się od trudnych przeżyć, nie opowiada o nich, nie zapisuje w pamiętniku. Rzadko jednak okazuje się to skuteczną receptą – zazwyczaj mimo usilnych prób pozbycia się ich, wspomnienia te tkwią w pamięci jak ciernie i ranią twarzami oprawców, nazwami obozów.

Tak tkwiła w duszy Mariana Chodora obcobrzmiącą nazwą wioska Łazunga nad rzeką Usiugan.

Po rodzinę Chodorów przyszli wieczorem 22 maja 1941 roku. Przez okno izby widać było, jak sześciu enkawudzistów i dwóch Ukraińców wyskakuje z ciężarówki. Chodorowie wiedzieli, czego mogą się spodziewać. Rok wcześniej, w czterdziestym, zabrali im syna Stanisława. Był policjantem we Lwowie. Tak jak wtedy, tak i teraz obawa i strach chwyciły ich za gardła.

Załomotały drzwi, w sieni zatupały buty; żołnierze rozbiegli się po izbach. Dzieci zapłakały. Dwudziestojednoletni Marian Chodor patrzył biernie na sobiepaństwo najeźdźców.

– Zabierać się! – usłyszeli słowa wykrzyczane po rosyjsku.

Zawtórował im płacz matki, Marii Chodor. Prosiła, błagała, nie pomogło.

– Nie płacz, babuszka – usłyszała. – Tam będzie wam lepiej, będzie światło elektryczne.

Dostali zaledwie kilkanaście minut na spakowanie rzeczy. Łapali to, co wpadło w ręce. „Człowiek nie wiedział, co wziąć ze sobą. Siostra wzięła chleb i coś z odzieży. Reszta naszego dobytku została ”2. W izbach walały się garnki, pod butami chrzęściły skorupy glinianych naczyń i talerzy; koce i pościel plątały się to tu, to tam, przeszkadzając biegającym jak w amoku ludziom. Chaos, który spadł niespodziewanie na dom Chodorów, osiągnął apogeum, chwilę potem zamarł. Tylko w kuchennym piecu dogasał żar. Na stole stygła niedokończona kolacja.

Ucichło echo rozmów, dom opustoszał, wiatr lekko kołysał otwartymi na oścież drzwiami. Milczeli – brakło słów. Tylko rosyjska paplanina psuła powagę chwili.

Rozkaszlał się silnik ciężarówki, zazgrzytała skrzynia biegów. Samochód powoli ruszył, a jednocześnie poruszyła się cała kolumna wozów. Chodorowie długo patrzyli na malejący dom i na ulicę, przy której mieszkali w Żydatyczach; z opustoszałych zagród dolatywało przeciągłe wycie psów.

Wjechali do Lwowa. Ulice miasta były zapchane samochodami. Załadowane ludźmi i tobołami ciężarówki toczyły się po mieście lub stały zebrane w kolumnach w kilku punktach Lwowa. Obok nich czekały podwody. Kolumna zbliżała się do dworca kolejowego. W ciasnych uliczkach zrobił się korek. Przepuszczano ciężarówki i podwody wracające do miasta. Widzieli oczekujące przy peronach wagony. „Były to tzw. tiepłuszki, zwykle wagony dla bydła, o dwu maleńkich okienkach, ciemne, brudne, nieotwierane w czasie upału, więc duszne ”3. Wybita w podłodze dziura i jedno wiadro służyły za ubikacje. Przy ścianach były prycze.

Krzyki, nawoływania, rozkazy dolatywały do nich niezrozumiałą mieszanką słów polskich, ukraińskich, żydowskich i rosyjskich. A w tym tyglu języków kotłował się szloch dzieci i płacz matek.

Na peronach stały rzędy samochodów, wokół walały się toboły, tłumoki, walizki, plecaki. Stłoczeni i poganiani przez milicję radziecką ludzie wdrapywali się na wysokie stopnie wagonów.

Znowu zazgrzytała skrzynia biegów. Samochód rzężąc na pierwszym biegu, powoli dotoczył się na peron. Trzasnęła otwierana klapa paki, kilku milicjantów złapało leżące z brzegu bagaże i zrzuciło je na ziemię. Rozkaz: Bystro! Bystro!, pospieszył ludzi.

Ktoś szarpał za ramię, ktoś pchnął, ktoś uderzył. Wpadli w tłum pchany falą rozkazów. Zza pleców poprzedzających ich ludzi wyzierał czarny otwór wagonu.

Trzasnęły zamykane drzwi; w zamku zgrzytnął skobel.

Całą noc siedzieli w zamkniętym wagonie, bez wody, bez jedzenia. Wyjechali następnego dnia.

„Jechaliśmy cały miesiąc dzień i noc. Tylko gdzieniegdzie pociąg się zatrzymywał, żeby dać zesłańcom trochę zupy i kipiatok (woda przegotowana). Chyba dwa razy w czasie tej podróży byliśmy w łaźni, pod karabinami. Kto po drodze umarł, to zwłoki zostawiali na stacji. Tylko smarowali koła i tak dzień po dniu tym samym transportem nie przesiadając się dojechaliśmy do Tomska, gdzie kończyła się nasza trasa kolejowa”4.

Szczęknęła zasuwa drzwi. W zaduch wnętrza chlusnęło świeże, gorące powietrze środkowej Syberii. Oczy oślepiła rażąca jasność dnia. Uszy uderzył krzyk enkawudzistów: Wychadi! Wychadi! Bystro!

Następne 500 kilometrów przepłynęli po rzece Ob małym statkiem parowym, tak zwanym parochodem. Na nadbudówce zauważyli nazwę „Dzierżyński”, jakże adekwatną do ich sytuacji. Wysiedli w mieście Kargasok. W miejscowej szkole zdecydował się ich los. Rozkazem NKWD rodzinę Chodorów wysłano do wioski Łazunga. Tam, w sercu Niziny Zachodniosyberyjskiej, mieli żyć do śmierci.

„Miejsce było wylęgarnią komarów i małych muszek, które bardzo mocno gryzły i było od nich czarno. Na głowie i twarzy nosiliśmy siatki smarowane dziegciem, bo z gołą głową i twarzą owady zagryzłyby człowieka – tak było latem”5. Drewniany, byle jak sklecony barak był nowym domem Chodorów.

Rodzina Chodorów – rodzice, trzy dorosłe córki: Anna, Jadwiga, Stefania, syn Marian oraz troje mniejszych dzieci – byli jednymi z 1 500 0006 ludzi, którzy w latach 1939–1941 padli ofiarą radzieckiej polityki. Okres od zimy 1940 do lata 1941 roku był permanentną akcją przesiedleńczą. Polaków wywożono do autonomicznych republik Komi i Marijskoj, Kazachstanu, obwodów krasnojarskiego, nowosybirskiego, archangielskiego i swierdłowskiego.

Wywózki przebiegały etapami. W roku 1940 sinusoida trzykrotnie osiągnęła apogeum: w lutym, kwietniu i czerwcu. Równo rok później przed samą agresją niemiecką sinusoida po raz czwarty osiągnęła szczyt.

Przebywający we Lwowie Jerzy Putrament, trzydziestoletni pisarz i publicysta o probolszewickim nastawieniu, przyznał: podczas tych „dni dosyć niesamowitych prawie w ogóle się nie bałem, że i mnie zahaczą. Po pierwsze, nie wierzyłem w bałagan. Po drugie, nie ciążyło na mnie złe miejsce urodzenia. W paszporcie stało – Mińsk BSRR. Po trzecie, byłem aktywistą . Jakoż mnie nie ruszono”7. Naiwnej wiary Putramenta we własne bezpieczeństwo pod skrzydłami towarzysza Stalina nie zburzyły informacje o aresztowaniu wielu działaczy zlikwidowanej w 1938 roku Komunistycznej Partii Polski. Putrament trzymał się przeświadczenia, że wywózki dotyczyły „tylko ludzi obcych klasowo”. Istotnie, na listach znaleźli się prawnicy, pracownicy naukowi, policjanci, wojskowi, urzędnicy oraz ich rodziny. NKWD rozpościerało sieci, zgarniając w nie coraz więcej Polaków, Żydów, Ukraińców, Białorusinów.

Pierwsze trzy wywózki przeprowadzono w odstępach niemal dokładnie dwumiesięcznych – zapewne tyle właśnie czasu potrzeba było na zawrócenie i ponowne przygotowanie do drogi wagonów, którymi przewożono wysiedleńców. Już od stycznia czterdziestego roku szykowano tabor kolejowy do wywozu ludzi – kratowano okna w wagonach towarowych, zaopatrywano je w deski, aby wybudować prycze, zabijano drzwi z jednej strony wagonu zostawiając otwór 15-centymetrowy ze wstawionym korytkiem dla załatwiania potrzeb osobistych i, jeśli tylko były, wstawiano piecyki. Wysyłano po kilka składów takich pociągów dziennie – jeden skład liczył około 60 wagonów – do stacji węzłowych , z których później wyprawiano całe powiaty na wygnanie. W lutym, przez kilka dni, wszystek tabor kolejowy był używany do tych transportów. Inny ruch towarowy w ogóle się wtedy nie odbywał8.

Odpowiedzialny za operację „oczyszczania zaplecza z elementu antysowieckiego” był generał NKWD Iwan Aleksandrowicz Sierow. Działał na podstawie prikazów bezpośredniego przełożonego Ludowego Komisarza Spraw Wewnętrznych Ławrientija Pawłowicza Berii.

Ów łysiejący czterdziestoletni towarzysz w pince-nez postępował zgodnie z życzeniem swego pryncypała Józefa Wissarionowicza Stalina. Wytyczne Stalina kazały mu uznać Polaków za wrogów en masse. Rozkaz nr 00223 z 11 października 1939 roku oraz dołączona do niego instrukcja podpowiadała funkcjonariuszom NKWD sposób postępowania – spokojnie, bez hałasu, rozgłosu – tak by nie wywoływać paniki.

Pierwszy cios spadł 10 lutego 1940 roku. Nocą „sowietskaja włast”, czyli władza radziecka, załomotała do tysięcy mieszkań lwowskich, stanisławowskich, tarnopolskich oraz wielu mniejszych i większych miejscowości województw wschodniej Polski. Opustoszały ulice miast, opustoszały wsie.

Ludzi obu płci w różnym wieku, od osesków po starców, upychano w ciężarówkach i na wozach, wreszcie w wagonach. Siarczysty mróz, przekraczający minus 30 stopni Celsjusza, zebrał pierwsze ofiary, zanim pociągi ruszyły na wschód. „Obraz był straszny. Wiele dzieci zamarzło po drodze do stacji. Krzyk matek był tak przeraźliwy, że można było dostać obłędu”9.

Nad łąkami unosił się metaliczny zgrzyt. Poranny tuman niósł go daleko nad szerokim rozlewiskiem Obu, by na koniec rzucić w ostępy tajgi. Niewyraźne cienie postaci pojawiały się, to znów znikały. Podchodząc bliżej, można było w tej grupie rozróżnić mężczyzn i kobiety. Dopiero wtedy rozumiało się przyczynę owego metalicznego hałasu. Ostrzono kosy. Dźwięk to narastał, to malał, pojawiał się raz w jednym, raz w innym miejscu, ale trwał ciągłym, kulawym rytmem.

Pierwsze dni w pracy były dla Mariana Chodora i jego trzech sióstr zapowiedzią czekającej ich katorgi. Komendant obozu, tak zwanego specposiołku, oficer NKWD, był panem życia i śmierci. To on decydował, gdzie pójdą pracować. Wybór był dwojaki: praca w polu lub przy wyrębie lasu.

Głód – to pierwsze słowo, w którym zamykała się tragedia Polaków. „Nas czworo – pisał Chodor – dostawało po 40 dkg chleba na dzień, a rodzice i dzieci po 20 dkg chleba. Dzieci płakały z głodu”10. Chorowano: szkorbut, awitaminoza, biegunka i czerwonka zwalały z nóg osłabione organizmy. Opieki medycznej nie było, jeśli zaś w okolicy znalazł się lekarz, to sam miał niewielkie możliwości pomocy. Czekano więc biernie, co przyniesie los. A podły los nie zapowiadał poprawy.

W moskiewskiej szkole dowódców czołgów zebrano młodych oficerów, którzy czy to w pułkach kawalerii, czy piechoty zmechanizowanej wykazali się zrozumieniem taktyki wojsk pancernych. Kadetom wpajano teorię: taktykę oraz zagadnienia techniczne. Wśród nich znajdowali się żołnierze różnych narodowości wielkiego Związku Radzieckiego. Był tam też przynajmniej jeden Polak.

Kazimierz Przytocki pochodził z Brodów. W 1939 roku patrzył, jak obdarci krasnoarmiejcy wkraczają do jego miejscowości. W następnym roku wcielony do Armii Czerwonej trafił do 141. Pułku Kozaków Kubańskich, choć o jeździe konnej nie miał pojęcia. Dopiero w radzieckiej szkole kawalerii poznał elementarz jeźdźca. Nie przydała się Przytockiemu ta wiedza na wiele. W maju 1941 roku rozwiązano szkołę, a kadetów-kawalerzystów posłano do szkoły dowódców czołgów.

W niedzielę 22 czerwca 1941 roku elewów obudził alarm. Kazano im się zebrać przed budynkiem na placu. Kiedy umilkł tupot butów, a wszyscy już ustawili się w szeregach, oficer twardym, mocnym głosem powiedział:

– „Żołnierze! – zaczął. – Dziś w godzinach porannych wojska hitlerowskich Niemiec przekroczyły granicę i napadły na naszą ojczyznę. Samoloty bombardują nasze miasta i wsie. Jest wojna i musimy wypełniać swoją powinność wobec ojczyzny i narodu. Będzie ona ciężka i krwawa, będzie kosztowała wiele ofiar, lecz zwycięstwo będzie po naszej stronie. Nasza sprawa jest słuszna, zwyciężymy!”11

Szmer przeszedł przez plac, ale ucichł zaraz. Oficer zaczął przedstawiać wiarołomstwo Niemców – wczorajszych sprzymierzeńców – dzisiejszych wrogów.

2 Pamiętnik i wspomnienia Mariana Chodora, Sybiraka (rękopis), s. 10. Zachowano pisownię oryginalną.

3 My deportowani. Wspomnienia Polaków z więzień, łagrów i zsyłek w ZSRR, wybór i oprac. B. Klukowski, Warszawa 1989, s. 39.

4 Pamiętnik i wspomnienia Mariana Chodora, op. cit.

5 Ibidem.

6 Liczba ofiar wywózek jest nieprecyzyjna. Niektóre źródła podają nawet liczbę 2 000 000. Można też uznać, że połowę wywiezionych stanowiły kobiety i dzieci. W opracowaniu W. Bonusiaka, Polityka ludnościowa i ekonomiczna ZSRR na okupowanych ziemiach polskich w latach 1939–1941 („Zachodnia Ukraina” i „Zachodnia Białoruś”), Rzeszów 2006, s. 135, 152 podano liczbę 400 000.

7 J. Putrament, Pół wieku, t. 2: Wojna, Warszawa 1962, s. 27, 28.

8 „W czterdziestym nas Matko na Sibir zesłali”. Polska a Rosja 1939–1942, wybór i oprac. I. Grudzińska-Gross, J.T. Gross, wstęp J.T. Gross, Kraków 2008, s. 71, 72.

9 Cyt. za: ibidem, s. 71.

10 Pamiętnik i wspomnienia Mariana Chodora, op. cit.

11 B. Dańko, Nie zdążyli do Andersa. (Berlingowcy), Londyn–Warszawa 1992, s. 114.ROZDZIAŁ DRUGI

22 czerwca 1941

Pierwsze informacje o koncentracji Wehrmachtu nad granicą radziecką dotarły do Moskwy zimą przełomu 1940 i 1941 roku. A jednak mimo często powtarzających się doniesień Stalin postanowił nie reagować na ostrzeżenia. Uważał je za prowokacje. Konsekwentnie ignorował też sygnały nadsyłane przez agentów NKWD z Londynu. Tym bardziej nie uwierzył ambasadorowi Wielkiej Brytanii sir Staffordowi Crippsowi, który 16 kwietnia 1941 roku stanął przed Stalinem z listem Churchilla w ręku. Churchill pisał o przerzuceniu z Bałkanów do południowej Polski dywizji pancernych, co jego zdaniem było kolejnym sygnałem zapowiadającym agresję. Stalin pozostał bierny.

Trudno się dziwić nieufności Gruzina. W końcu Zjednoczone Królestwo uchodziło w Moskwie za ideologicznego przeciwnika, zaś premier imperialistycznej Wielkiej Brytanii Winston Spencer Churchill obnosił się z wrogością do komunizmu. Tok rozumowania Stalina – prostego chłopa z wioski Dodo12 – opierał się więc na prostym założeniu. Wielka Brytania, dążąc do zwrócenia przeciwko sobie dwóch sojuszników: Niemiec i ZSRR, zamierzała zbierać owoce takiej wojny. Skierowanie się Niemców na wschód miało pomóc Wielkiej Brytanii złapać oddech. Ale Stalin nie miał zamiaru być przedmiotem prowokacji Brytyjczyków.

Tymczasem mnożyły się ostrzeżenia; meldunki docierały z różnych niezależnych od siebie źródeł. Działająca w Europie Zachodniej komunistyczna siatka szpiegowska Rote Kapelle13 (Czerwona Orkiestra) kierowana przez Żyda z Nowego Targu Leopolda Treppera już w styczniu 1941 roku donosiła o agresywnych planach Rzeszy. Działający w jej strukturach porucznik Luftwaffe Harro Schulze-Boysen, ukrywający się pod pseudonimem Starszyna, dotarł do dokumentu zawierającego kierunki uderzeń armii niemieckich w głąb ZSRR. Z Tokio Richard Sorge donosił o terminie agresji – 22 czerwca. Tę informację Stalin skwitował wypowiedzią, która pokazuje jego prymitywną naturę:

– „To dezinformacja od kłamliwego gówna, które urządziło się w małych fabryczkach i burdelach Japonii”14.

Ale data podana przez Sorgego już wcześniej trafiła do wiadomości moskiewskich decydentów. Ambasador Niemiec w ZSRR Friedrich hrabia von der Schulenburg podał ją w rozmowie z Władimirem Diekanozowem15. Jemu też Schulenburg wytłumaczył motywy, które pchnęły go do tego na poły zdradzieckiego kroku. Ambasador był wiernym spadkobiercą polityki kanclerza Otto Bismarcka, której fundamentem była przyjaźń z Rosją (ZSRR), a przynajmniej neutralność obu państw. Oczywiście poinformowano Stalina o rewelacjach Schulenburga. Ale i to ostrzeżenie uznał za dezinformację.

W zrozumieniu powagi sytuacji przeszkadzały Stalinowi fałszywe raporty preparowane przez Abwehrę – wykluczające jakiekolwiek agresywne zamiary wobec sojusznika. Wspomagany przez miernych oficerów wywiadu Stalin zagubił się w szumie sprzecznych informacji.

Wpływ na opinie Stalina miał generał Fiodor Golikow, od lipca 1940 roku kierujący radzieckim wywiadem wojskowym GRU. To przez jego ręce przechodziły meldunki dostarczane Stalinowi i to on ozdabiał je krótkimi komentarzami. Notki te zamykały się w instrukcji, którą sam Golikow wydał swoim podwładnym: „Wszystkie dokumenty stwierdzające, że wojna jest bliska, muszą być traktowane jako fałszerstwa Brytyjczyków lub pochodzące ze źródeł niemieckich”16.

A jednak mimo zatykania uszu na ostrzeżenia, mimo zamykania oczu na aż nadto widoczną koncentrację Wehrmachtu przy granicy z ZSRR, Stalin tylko pozorował bierność. W istocie między nim a Hitlerem toczył się osobliwy wyścig. Obaj dyktatorzy wiedzieli, że pakt Ribbentrop-Mołotow odsunął, a nie zażegnał konflikt między dwoma totalitaryzmami. W połowie czerwca 1941 roku po 20 miesiącach intensywnych przygotowań do ataku na zachód Stalin miał świadomość, że przegrywa wyścig. Tak jak tonący chwyta się brzytwy, tak on złapał się idée fixe zamkniętej w rozkazie: nie prowokować.

Gruzin zagubił się we własnych rachubach. Sądził, że Wehrmacht zwiąże się we Francji w długiej wojnie, co doprowadzi do jego osłabienia. I wówczas Stalin chciał zrobić krok do przodu – zaatakować. Błyskawiczna klęska Francji wyniosła Wehrmacht na pozycję hegemona w Europie. Narastająca agresywna postawa Hitlera wobec ZSRR uświadomiła Stalinowi, że czas, o który poprosił, godząc się na układ z 1939 roku, kończy się niepokojąco szybko. Zaskoczony Stalin nie miał w zanadrzu alternatywnego rozwiązania.

Dyktator torpedował prośby marszałka Siemiona Timoszenki, Ludowego Komisarza Obrony, i generała Gieorgija Żukowa, szefa sztabu, o postawienie wojsk okręgów granicznych w stan gotowości. Nie uzyskali na to zgody. Nadal obowiązywał rozkaz: nie prowokować! Ale to nie wszystko. W trakcie burzliwej dyskusji nad treścią dyrektywy dla oddziałów pierwszego rzutu Stalin upierał się przy wprowadzeniu do niej rozkazu dla oficerów, aby po rozpoczęciu wojny kontaktowali się z oficerami niemieckimi w celu zakończenia konfliktu!17. Ani Timoszenko, ani Żukow nie zgodzili się na ten niedorzeczny rozkaz. Było to jedyne ustępstwo, które poczynił Stalin. Na więcej nie było go stać. Nie zamierzał słuchać oficerów zawodowych – osób najbardziej zainteresowanych prowadzeniem wojny. Ich również podejrzewał o prowokację.

Stalin nie ufał własnej matce. Bogu też nie. Nie wierzył swoim towarzyszom partyjnym . Nie wierzył żołnierzom i generałom, że pójdą się bić nawet bez karnych kompanii i oddziałów bezpieczeństwa wewnętrznego. Nie ufał swoim powiernikom. Nie ufał swoim żonom i kochankom. Dzieciom swoim też nie ufał… I zawsze się okazywało, że miał rację!

Zaufał zaś jednemu tylko człowiekowi, jemu jedynemu w ciągu całego swego, pełnego podejrzeń, życia. Ten człowiek na oczach całego świata okazał tyle zdecydowania i w przyjaźni, i w nienawiści, z takim rozmachem obrócił hołoble, żeby podać przyjazną dłoń wczorajszemu wrogowi. To nie był gaduła, to był człowiek czynu. I Stalin mu wierzył. Człowiekiem tym był Adolf Hitler18.

A Führer skruszył to zaufanie nocą z 21 na 22 czerwca 1941 roku.

O godzinie 3.15 czasu środkowoeuropejskiego nad zachodnim brzegiem Sanu zabłysła pomarańczowo-czerwona poświata. Przez ułamki sekund patrzący na nią żołnierze garnizonów po radzieckiej stronie granicy pokoju nie rozumieli jej przyczyny. Kiedy do ich uszu doleciał przeciągły grom, niezrozumienie sięgnęło zenitu. Minęło jeszcze kilkanaście sekund, zanim żołnierze Armii Czerwonej uświadomili sobie znaczenie tego dźwięku. Wojna rozgorzała na całej długiej granicy od Morza Czarnego po Bałtyckie. 3 050 000 żołnierzy, 19 dywizji pancernych, 14 zmotoryzowanych, a w nich 3350 czołgów „ruszyło z zachodu na wschód”. A obok ubranych w mundury feldgrau żołnierzy Wehrmachtu stanęli Włosi, Słowacy, Węgrzy, Rumunii, Finowie.

O 4.15 dowódca Grupy Armii Południe feldmarszałek Gerd von Rundstedt wydał rozkaz: Naprzód! Dywizje piechoty oraz dywizje pancerne rozpoczęły marsz na wschód.

Mniej więcej w tym samym czasie oficer dyżurny sztabu 9. Korpusu Zmechanizowanego zameldował się przed dowódcą tego korpusu – generałem Konstantym Rokossowskim.

Rokossowski – czterdziestoczteroletni oficer, od czerwca 1940 roku generał major – urodził się w Warszawie. Zaczynał służbę w armii carskiej w pułku dragońskim. Był kawalerzystą z krwi i kości. Rozumiał znaczenie manewru i szybkości w działaniach wojennych i oprócz praktyki miał w tym względzie przygotowanie teoretyczne – stąd kiedy w 1940 roku stanął przed Siemionem Timoszenką, ten zaoferował mu stanowisko dowódcy korpusu zmechanizowanego.

Obaj oficerowie znali się ze służby sprzed 1937 roku – sprzed czystki w Armii Czerwonej. Wówczas Rokossowski został oskarżony o współpracę z wywiadami polskim oraz japońskim i osadzony w więzieniu w Leningradzie. Tam wpadł w brutalne ręce specjalistów z NKWD. Podobno podczas śledztwa nie wyrzekł się swojego polskiego pochodzenia, choć w tym czasie zaczął podawać jako miejsce urodzenia Wielkie Łuki19. Po długich trzech latach z więzienia wyciągnął go Timoszenko. Ludowy komisarz obrony wykorzystał niepowodzenia Armii Czerwonej w wojnie zimowej z Finlandią; miał odwagę wyprosić u Stalina zwolnienie z więzień wartościowych oficerów. Rokossowski był jednym z nich. Aby powrócił do sprawności fizycznej i psychicznej, wysłano go wraz z rodziną na wypoczynek do Soczi.

W niedzielny poranek 22 czerwca 1941 roku Rokossowski trzymał w ręku telefonogram ze sztabu 5. Armii niniejszej treści: „Otworzyć ściśle tajną kopertę operacyjną”20. Lecz to można było zrobić tylko na rozkaz ludowego komisarza obrony. A takie zezwolenie nie nadeszło. Nie udało się uzyskać połączenia z Moskwą ani z Kijowem, więc Rokossowski musiał sam podjąć decyzję. Obawiał się prowokacji. A jednak zaryzykował.

Rozkaz generała majora Potapowa rzucał 9. Korpus przeciw nacierającym Niemcom, w kierunku Równego, Łucka i Kowla21.

Front pękł już pierwszego dnia. Wiadomości docierające w głąb kraju były tragiczne. Operacja „Barbarossa” przetoczyła się przez dywizje radzieckie, rozbijając je w okrążeniach, niszcząc samoloty i czołgi i biorąc do niewoli setki tysięcy jeńców – wśród nich był Jakow Dżugaszwili, syn Józefa.

Z racji niespodziewanego ataku i równie niespodziewanych sukcesów Wehrmachtu w sztabach armii i na samym Kremlu zapanował chaos. Stalin „był przygnębiony, nerwowy i niezrównoważony miał, moim zdaniem – informował generał Woronow – błędne wyobrażenie, jeśli chodzi o skalę wojny . Bez przerwy mówił o zadaniu nieprzyjacielowi klęski w jak najkrótszym czasie”22.

Ale i Woronow, zastępca ludowego komisarza obrony, razem ze swym pryncypałem Timoszenką w dyrektywie nr 3 nakazywali przejść armiom radzieckim wszystkich frontów do ofensywy. W tym planie działający w składzie 5. Armii Rokossowski miał iść na Lublin, tam okrążyć i zniszczyć grupy nieprzyjaciela23. Jak nierealne były to plany, pokazały najbliższe tygodnie, kiedy trzeba było myśleć nie o zdobyciu Lublina, lecz o obronie Mińska, Smoleńska i Kijowa.

W tym samym czasie, kiedy do szkoły dowódców czołgów uczęszczał Kazimierz Przytocki, w Akademii Wojsk Pancernych i Zmechanizowanych uczył się oficer o polskobrzmiącym nazwisku – Jan Mierzycan. Do akademii Mierzycan, a może lepiej Iwan Iosifowicz Mierzycan (Иван Иосифович Межицан) – bo tak też zwykł się podpisywać – trafił jako weteran wojny fińskiej, z raną otrzymaną pod Wyborgiem. W czerwcu 1941 roku miał 31 lat. Urodził się w Diepropietrowsku. Był synem ślusarza, miał więc pochodzenie robotnicze, otwierające wszelkie ścieżki kariery w Związku Radzieckim. On wybrał karierę w Armii Czerwonej, do niej też wstąpił w 1932 roku. Dwa lata później był już w kijowskiej szkole oficerskiej. Wojnę fińską (zimową) przesłużył w 13. batalionie czołgów. Akademia była naturalnym etapem w jego karierze żołnierza-pancerniaka.

Agresja niemiecka wyrwała z akademickich ław Mierzycana, wyrwała ze szkoły Przytockiego, a z nimi rzuciła na front tysiące oficerów. Poszli walczyć za rodinu!

„Jako członkowie jednego z narodów uciśnionych przez faszystowskiego agresora jedyną drogę do wyzwolenia narodu polskiego widzimy we współpracy ze Związkiem Socjalistycznych Republik Rad, w ramach którego Ojczyzna nasza będzie się mogła w sposób pełnowartościowy rozwijać” – to tylko fragment pisma, pod którym podpis złożyło 13 oficerów. Listę otwierało nazwisko podpułkownika Zygmunta Berlinga – jak głosiły poniektóre opinie – oficera zacnego i prawego24.

Berling – wysoki, dobrze zbudowany czterdziestopięcioletni Lach z Limanowej – miał bogatą kartę walk o niepodległość w burzliwych latach 1914–1920. W II Rzeczypospolitej pokonywał kolejne szczeble kariery, trzymając się pułków piechoty. Odszedł z wojska wiosną 1939 roku. Powodem były nieporozumienia z przełożonymi25. Następnie zrobił Berling coś niezwyczajnego w wojsku polskim. Po napisaniu prośby o przeniesienie w stan spoczynku przygotował kolejne pismo. Prosił w nim o awans na stopień pułkownika! Oczywiście pismo nie zostało rozpatrzone pozytywnie. Ale była jeszcze jedna plama na jego oficerskim honorze. Berling rozwiódł się z żoną i obawiając się drastycznego obniżenia standardu życia – wyłudził jej majątek, co spotkało się z reakcją kolegów oficerów. Sąd oficerski uznał takie zachowanie za niegodne i skazał Berlinga na surową naganę26.

Lato 1939 roku Berling spędzał poza wojskiem. Można powiedzieć, że sprawdziły się słowa wypowiedziane onegdaj przez generała Michała Karaszewicza-Tokarzewskiego: „pułkowniku, kapelusz i laska czekają w domu”27.

Berling nie poszedł na wojnę we wrześniu 1939 roku, choć, jak sam utrzymywał, kilkakrotnie zgłaszał gotowość powrotu do armii. Dopiero 10 września, już w Brześciu, otrzymał z rąk zastępcy szefa Sztabu Naczelnego Wodza, generała Tadeusza Malinowskiego, przydział do sztabu broniącego stolicy generała Waleriana Czumy. Wracał pociągiem do Warszawy, lecz dwa dni później był z powrotem w Brześciu. Pociąg, którym jechał, został zbombardowany. Wszelki ruch na zachód został zatrzymany. Samochody, wozy, kolumny uciekinierów i pociągi szły na wschód – twierdził Berling.

Z twierdzy brzeskiej Berling mógł wybrać dwa kierunki: na południe za Sztabem Naczelnego Wodza lub na północ. Wybrał to drugie rozwiązanie. Razem z kolegami z Państwowego Instytutu Rozrachunkowego, gdzie przez krótki czas pracował, odjechał do Wilna.

W mieście Giedymina doszła go wiadomość o agresji radzieckiej na Polskę.

Małachówka to niewielka letniskowa miejscowość położona około 40 kilometrów na południowy wschód od Moskwy przy szosie prowadzącej do Riazania. Miasteczko obrali sobie na siedzibę oficerowie NKWD. Znaleziono tu również miejsce dla szkoły Głównego Zarządu Wywiadowczego – GRU28.

Właśnie tam, pod czujnym okiem służby bezpieczeństwa i wywiadu, jesienią 1940 roku zainstalowano pięciu oficerów Wojska Polskiego. Pułkownik NKWD Paweł Kondratik zaprosił wszystkich do środka. Willa była piętrowa. Na Polaków czekało siedem pokoi. Na końcu korytarza była łazienka, znajdowały się też kuchnia, a nawet biblioteka. Po domu kręciły się cztery panie: dwie kucharki i dwie pokojówki. One dbały o komfort pensjonariuszy29.

Nie wiadomo od kiedy Zygmuntowi Berlingowi zaczęło być po drodze z Armią Czerwoną. Wiadomo natomiast, że gdy jeszcze w Wilnie został osadzony w areszcie radzieckim, mógł liczyć na ulgowe traktowanie. Sam się przy tym przyznawał do znajomości z kombrygiem – komisarzem brygady NKWD. Tę niecodzienną znajomość zawarł 24 września, kiedy dobrowolnie zgłosił się do władz radzieckich celem rejestracji. Warto dodać, że postąpił zgodnie z zaleceniem z radzieckich plakatów wywieszonych w mieście.

Próbę odcyfrowania wileńskich przypadków Berlinga podjął Daniel Bargiełowski. Jego sugestie sprowadzają się do wniosku, że już wówczas Berling mógł złożyć NKWD propozycję współpracy! Autor Konterfektu renegata zastrzega przy tym: „Powiadamy jednak ostrożnie: mogło być, gdyż jak na razie – nie ma na to niezbitych dowodów. Niemniej winno każdego zastanowić, czemu to od samego początku traktowano Berlinga w sposób ekstraordynaryjny”30.

Niemniej jednak znajdziemy sugestie, które niedwuznacznie naświetlają sytuację Berlinga. „Oto istnieją dziesiątki świadectw, iż organy werbujące kandydatów do ruchu komunistycznego nim przyjęły kogoś w szeregi, stawiały wpierw przed nowicjuszem zadanie uwiarygodnienia szczerości jego intencji”31.

W październiku 1939 roku Berling „w bydlęcym wagonie napakowanym ludźmi już nie jak bydłem, ale jak workami”32 został wywieziony do obozu jenieckiego w Starobielsku. Żadne jednoznaczne dowody nie precyzują, w jakim charakterze tam trafił: jeńca czy szpiega? Czy pobyt w obozie starobielskim był jego wkupnym?

Zachowanie podpułkownika za murami starego klasztoru, gdzie mieścił się obóz, może sugerować odpowiedź twierdzącą. Już od pierwszych dni dzielił się z towarzyszami niedoli swoimi wileńskimi przemyśleniami. A te sprowadzały się do przeświadczenia, że jedyną szansą dla Polski na zwycięskie wyjście z wojny jest ścisła współpraca z ZSRR. Przewidywał wojnę niemiecko-radziecką, a „w tym przyszłym konflikcie – mówił – wszystkimi naszymi siłami musimy stanąć przy Rosji”33. Efekt tego przekonywania, czy może po prostu agitacji, był marny. Owszem, znalazła się grupa oficerów, która podzielała poglądy Berlinga, ale był to niewielki procent wszystkich więźniów. Znakomita większość uznawała podpułkownika za pomylonego. Ale to go nie zraziło.

Pewnego dnia po kilku nocnych przesłuchaniach przez oficerów śledczych NKWD Berlingowi złożono propozycję:

– „No to my z wami zawrzemy umowę i podpiszecie nam odpowiednie zobowiązanie. Jeżeli myślicie uczciwie, to chyba się na to zgodzicie.

Zgodziłem się. Rozumiałem, że jest to próba i warunek zaufania”34 – przyznawał Berling. Nie wspomniał jednak ani słowem o tym, co zawierała umowa.

Niemniej po tej rozmowie (jeśli nie wcześniej) Berling zyskał status więźnia specjalnego. Kiedy w kwietniu 1940 roku rozładowywano obóz w Starobielsku, on znalazł się w grupie 63 oficerów odesłanych do obozu w Pawliszczewie Borze, a w następnym etapie do Griazowca. Wreszcie trafił do Moskwy, a potem do wspomnianej już Małachówki.

Zebrana w willi grupa nie była jednorodna. Różnic między oficerami było wiele, ale z punktu widzenia NKWD najważniejszy był ich stosunek do ZSRR. To on wyznaczał hierarchię ważności oficerów. Od początku „turnusu” pierwsze skrzypce w willi grał podpułkownik Berling. Zanim zredagowano cytowane powyżej pismo, między Polakami dochodziło do burzliwych dyskusji. Berling przyjmował w nich rolę zdeklarowanego hołdownika ZSRR. W toku rozmów, w zapale walki o poparcie samego Stalina posunął się do zredagowania deklaracji poddającej Polskę pod panowanie radzieckie – widział ją jako 17 republikę!

Deklaracja kończyła się lizusowskim akapitem: „Zapewniamy rząd radziecki, że wzięte na siebie obowiązki wykonamy z honorem.

Niech żyje ZSRR – ojczyzna pracujących całego świata!

Niech żyje wyzwolenie uciśnionych przez faszyzm narodów!

Niech żyje genialny wódz ludu pracującego i narodów uciśnionych, tow. Stalin!”35.

Pod tekstem znalazły się podpisy lokatorów willi. Dwaj oficerowie odmówili: major Józef Lis i rotmistrz Narcyz Łopianowski, który był czarną owcą w tym towarzystwie. Trafił do Małachówki w grudniu 1940 roku. Przeszedł podobną drogę co inni: obóz – Kozielsk II, potem więzienie na Butyrkach w Moskwie, wreszcie Łubianka – zdaniem Berii, najbezpieczniejsze miejsce w całym ZSRR.

Do Łopianowskiego nie docierały argumenty Berlinga. Tekst deklaracji uznał za zniewagę.

– „Nie zależy mi na zdobywaniu zaufania ludzi, z którymi jesteśmy w stanie wojny”.

To zdenerwowało Berlinga. Mówił podniesionym głosem:

– „Zdobycie zaufania władz radzieckich jest bardzo ważne o to najbardziej powinno nam chodzić. trzeba rozumieć rzeczy wielkie”.

Wreszcie dodał:

– „Nie rozumiem co może panu przeszkadzać podpisanie takiego papierka. Nikomu to szkody nie przyniesie, a może pomóc nam w osiągnięciu naszego celu. Jakimi motywami się pan kieruje?”.

– „Nie chcę mieć do czynienia z katami narodu polskiego . Proszę wyjednać u władz sowieckich, by mnie tu, przed tą willą rozstrzelano. Może wtedy przyjdzie na was opamiętanie”36.

Słowa Łopianowskiego nie były rzucane na wiatr. „Byłem nerwowo wstrząśnięty do najwyższego stopnia – pisał. – Rozstaliśmy się w gniewie. Po powrocie do swego pokoju przeleżałem kilka godzin na łóżku. Miałem ponad czterdzieści stopni gorączki”.

Pewnego marcowego dnia 1941 roku w „willi rozkoszy” złożył wizytę pułkownik NKWD Jegorow:

– „Podobno niektórzy z was – zaczął – oskarżają Związek Radziecki o złe obchodzenie się z wywiezionymi w głąb Rosji polskimi kobietami i dziećmi. Oświadczam więc oficjalnie, że wszystkie rodziny polskie żyją w bardzo dobrych warunkach. Każda rodzina posiada jeden pokój, a większe rodziny mają do dyspozycji dwa pokoje. Czy to wystarczy? .

– Nie wierzę temu”37 – odpalił z miejsca rotmistrz Łopianowski.

12 Wedle akt policji carskiej.

13 Pod taką nazwą figurowała w aktach niemieckiego kontrwywiadu.

14 B. Wołoszański, Droga do piekła. Stalin 1941–1945, Warszawa 2000, s. 49.

15 Ambasador ZSRR w Berlinie.

16 Cyt. za: A. Bullock, Hitler i Stalin. Żywoty równoległe, t. 2, przeł. M. Lipska, J. Mianowski, M. Rudowski, Warszawa 1994, s. 195.

17 Por. W. Spahr, Żukow, przeł. M. Pindel, Warszawa 2003, s. 54.

18 A. Sołżenicyn, Krąg pierwszy, przeł. J. Pomianowski, Poznań 2011, s. 140.

19 O pochodzeniu Rokossowskiego w: W. Białkowski, Rokossowski – na ile Polak?, Warszawa 1994.

20 K. Rokossowski, Żołnierski obowiązek, przeł. P. Marciniszyn, F. Czuchrowski, Warszawa 1976, s. 31.

21 Por. W. Bieszanow, Tankowyj pogrom 1941 goda, Moskwa 2008, s. 286.

22 N. Woronow, Artyleryjskim szlakiem, przeł. S. Michnik, Warszawa 1966, s. 154.

23 W. Bieszanow, Tankowyj pogrom 1941 goda, op. cit., s. 273.

24 Akta personalne Z. Berlinga, Centralne Archiwum Wojskowe, sygn. 1754 (opinia z 1921 r.).

25 S. Jaczyński, Zygmunt Berling. Między sławą a potępieniem, Warszawa 1993, s. 57.

26 D. Bargiełowski, Konterfekt renegata, Warszawa 2013, s. 63.

27 Cyt. za: ibidem, s. 52.

28 ГРУ, Главное Разведывательное Управление; Gławnoje Razwiedywatielnoje Uprawlenije – Główny Zarząd Wywiadowczy.

29 Liczba oficerów trzymanych w Małachówce nie była stała.

30 D. Bargiełowski, op. cit., s. 94.

31 Ibidem.

32 Z. Berling, Wspomnienia, t. 1: Z łagrów do Andersa, Warszawa 1990, s. 24.

33 Ibidem, s. 32.

34 Ibidem, s. 45.

35 Cyt. za: N. Łopianowski, Rozmowy z NKWD 1940–1941, Warszawa 1990, s. 64; przyp. 32.

36 Ibidem, s. 61.

37 Ibidem, s. 64.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: